środa, 28 lutego 2018

La saveur

Poranki w środku tygodnia nie napawały mnie entuzjazmem, niestety były nieodzowną częścią życia codziennego. Chcąc lub nie, trzeba było je przetrwać w oczekiwaniu na zbawienny weekend, który niósł ze sobą rozkoszne lenistwo dnia wolnego od pracy oraz pełnię rodzinnego ciepła.
Jak co dzień rano nastawiłem wodę na herbatę i zabrałem się za przygotowywanie śniadania. Mąż za godzinę musiał wyjść z domu do pracy, a w tym czasie nasz synek na pewno również zwlecze się z łóżka. Kolejna godzina i ja również będę musiał udać się na Pokątną aby otworzyć sklep. W tygodniu zwyczajnie nie było czasu do zmarnowania.
Mój rozczochrany, jeszcze nie do końca rozbudzony mąż wkroczył do kuchni pewnym krokiem i objął mnie ciasno swoimi silnymi, gorącymi ramionami, nie pozwalając na kontynuowanie moich porannych zajęć.
- Ktoś domaga się mojej uwagi? - rzuciłem rozbawiony i okręciłem się w jego objęciach. - Musi się pan ogolić, panie Camus. - zauważyłem przeciągając opuszkami palców po jego szorstkim policzku.
- Mmm, później. - nie odrywał spojrzenia od moich oczu, powoli pochylając się nade mną. Jego szare tęczówki pociemniały niebezpiecznie i bardzo wymownie.
W pewnym momencie obaj przymknęliśmy powieki i nasze usta zetknęły się ze sobą w niebywale delikatnym pocałunku. Niedługo jednak takim pozostał, ponieważ już po chwili Marcel położył dłonie na moich krzyżach i przycisnął mnie do swojego twardego, idealnie umięśnionego ciała. Jego usta naparły mocniej na moje, a język zaczął domagać się wpuszczenia go do środka.
 Zamruczałem gardłowo z przyjemności i zacisnąłem mocno pięści na włosach mężczyzny. Nie chciałem żeby się odsuwał, ani teraz, ani nigdy. Uchyliłem więc wargi i pozwoliłem mu na pogłębienie pocałunku, na uczynienie go namiętniejszym, bardziej zachłannym.
Przez materiał naszych cienkich ubrań czułem płonące pożądaniem ciało Marcela. Świadomość, że mnie pragnie przyprawiła mnie o przyjemne dreszcze. Kiedy więc jego dłonie zacisnęły się na moich pośladkach, podskoczyłem lekko obejmując go nogami w pasie. Mężczyzna postąpił krok do przodu sadzając mnie na kuchennym blacie i czułem jak porusza się między moimi udami w wyzywający, przepełniony pragnieniem sposób, ocierając się o mnie.
Gdybym mógł, wtopiłbym się w niego tu i teraz, jednak jedyne na co mogłem sobie pozwolić to przywarcie do niego całym moim ciałem, usta przy ustach, pierś przy piersi, krocze przy kroczu. Wbijałem pięty w jego twarde pośladki pragnąc być jeszcze bliżej, chociaż doskonale wiedziałem, że było to już niemożliwe.
Rozpalony i gotowy na wszystko, co tylko mógł mi zaoferować, westchnąłem w jego wargi z przyjemności. Mój członek był sztywny i nabrzmiały od pulsującej w nim gorącej krwi, a z każdym ruchem bioder Marcela, robił się także coraz wilgotniejszy na czubku. Obawiałem się, że to w zupełności wystarczy żeby doprowadzić mnie do wytrysku.

~ * ~ * ~

Moje ciało zaczęło pokrywać się drobinkami potu, kiedy wystawiając na próbę swoją silną wolę, powstrzymywałem się przed wzięciem Fillipa na blacie w kuchni. Pchnąłem biodrami mocniej, zmieniając tym samym rytm naszego, póki co niewinnego, zbliżenia. Tak bardzo go pragnąłem, że każdy mięsień moje ciała i każdy por skóry pragnął tylko jednego – zatracenia się w rozkoszy, którą mógł mi dać tylko ten Anioł.
Fillip oderwał się od moich ust i jęknął odrzucając głowę do tyłu. Przyssałem się do jego szyi liżąc ją i kąsając. Palce chłopaka zacisnęły się mocno na moich łopatkach, dając tym samym odpocząć skórze głowy oraz szarpanym do tej pory włosom.
- Fillipie… - wydusiłem niskim, zachrypniętym głosem.
Czułem, że zwariuję jeśli zaraz nie pozbędę się boleśnie pulsujące erekcji i nie połączę się z partnerem w jedno, pożądliwe, splecione ciasno ciało.
- Mam was!
Na dźwięk słodkiego, radosnego głosiku obaj podskoczyliśmy wystraszeni. Pochłonięci sobą zapomnieliśmy o Nathanielu. Fillip w odruchu bezwarunkowym odepchnął mnie mocno od siebie, co w konsekwencji skończyło się źle dla nas obojga. Podczas, kiedy mój mąż uderzył głową o jedną z wiszących za nim szafek, ja zatoczyłem się do tyłu uderzając biodrem o kant stołu.
- Nathanielu, zmiłuj się i nie strasz nas tak! - syknąłem rozcierając bolące miejsce.
Moje płonące pożądaniem ciało ostygło w mgnieniu oka, chociaż nadal byłem podniecony, o czym  świadczyło wybrzuszenie spodni piżamy.
Podszedłem do mojego rozpalonego wstydem Fillipa i ukryłem jego twarz w swoich ramionach, rozmasowując miejsce, w które się uderzył oraz pokrywając je pocałunkami.
- Nie słyszeliście mnie! - główkę naszego synka zaprzątało teraz coś zupełnie innego, niż nasze kontuzje, czy też krępująca sytuacja, w jakiej nas zastał. - Podkradłem się tak cicho, że nie słyszeliście jak nadchodzę! - cieszył się tuląc do siebie swojego ulubionego pluszowego misia i kręcąc z nim piruety na kuchennej podłodze. Nath był chwilowo w swoim świecie radości i uniesienia.
- Kochanie, weź prysznic, a ja zajmę się śniadaniem dopóki nie skończysz. - zaoferowałem cicho, kiedy wyczułem twardy wzgórek krocza Fillipa na swoim własnym. - Ja pójdę skrócić swoje męki zaraz po tobie. - dodałem całując lekko jego uszko.
- Dziękuję. - moja pierś tłumiła głos chłopaka, ale jego drżenie i chrypka były słyszalne mimo to.
I jak ja miałem się całkowicie uspokoić, kiedy był tak pociągający?!
- To ja zacząłem, Aniele. - przypomniałem mu mimo męki niezaspokojenia trochę już rozbawiony całą tą sytuacją.
Ściągnąłem męża z blatu i pocałowałem go w czerwony policzek.
Fillip wziął dwa głębokie, uspokajające oddechy i ruszył raźnym krokiem do drzwi.
- Nathanielu, kiedy wrócę, odbędziemy poważną rozmowę. - Anioł ostrzegł naszego synka mijając go i przy okazji pieszczotliwie mierzwiąc jego ciemne włoski.
Patrzyłem z żalem jak odchodzi i szybko odrzuciłem myśli o jego szczupłym, atletycznie umięśnionym ciele, które zamiast moich ust całować będzie teraz woda. Nie potrzebowałem żeby mój członek znowu wrócił do stanu pełnego podniecenia, w jakim znajdował się jeszcze kilka chwil temu.
Nath również patrzył za znikającym na schodach Fillipem, a na jego buźce pojawiło się zatroskanie.
- Czy tatuś się teraz na mnie gniewa? - zapytał spoglądając na mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczkami.
Nasza mała, niewinna, ale przebiegła bestia.
- Nie, pluszaczku, nie gniewa się, ale zanim tak nas wystraszyłeś, byliśmy trochę zajęci. - bardzo zajęci, poprawiłem się w myślach, ale nie powiedziałem tego głośno. - Widzisz, kiedy rodzice są tak blisko siebie, kiedy tulą się i obsypują pocałunkami…
Na twarzy chłopca pojawił się delikatny uśmiech. Był niemożliwy, chociaż kiedyś zapewne wejdzie w wiek, kiedy to czułości między rodzicami nie będą go już cieszyć, ale zaczną onieśmielać lub nawet brzydzić. Chyba nie spotkałem jeszcze dziecka, które by przez to nie przechodziło, choć przyznaję, że z niewieloma malcami miałem do czynienia.
- W takich chwilach chcą być sami i wolą żeby nikt ich nie podglądał, nie straszył i żeby nikt się do nich nie podkradał. - dokończyłem, a patrząc na buźkę mojego synka wiedziałem doskonale, że malec rozumie znaczenie moich słów, ale nie ich przesłanie. Jak inaczej miałem mu to wytłumaczyć? - To trochę jak z lodami, pluszowy misiu. - spróbowałem zupełnie innymi słowami. Przy okazji podniosłem chłopca i posadziłem na stole aby wiedział, że poświęcam mu swoją uwagę, chociaż zajmuję się jednocześnie przygotowaniem naprędce jakiegoś śniadania dla naszej trójki. - Kiedy jesz loda, nie lubisz żeby ci przeszkadzano, prawda? Im dłużej zwlekasz, tym bardziej się roztapia i traci swój smak. A kiedy ty go jesz, a ktoś się w ciebie wpatruje, irytujesz się i masz wrażenie, że nie jest już taki smaczny jak wcześniej, mam rację? - to niewątpliwie było głupie porównanie, ale innego w tamtej chwili po prostu nie miałem. Zresztą mój synek najwyraźniej w końcu zaczynał coś rozumieć, ponieważ kiwał potakująco główką, a jego grzyweczka podskakiwała przy każdym gwałtownym ruchu.
Malec wyraźnie zamyślił się na chwilę, machając miarowo nóżkami i zaciskając łapki na krawędzi stołu, aby przypadkiem się z niego nie ześlizgnąć. Siedząc obok swojego misia, przedstawiał sobą tak uroczy widok, że z trudem oderwałem od niego spojrzenie.
- Więc tatuś smakuje jak lody? - niespodziewane Nath wyrzucił z siebie pytanie, które momentalnie oderwało mnie od moich zajęć. Przechylił przy tym główkę i przyglądał mi się teraz z niewinnym brakiem zrozumienia, przez co wyglądał jak pisklak, który uczy się dopiero rozumieć otaczający go świat.
A już myślałem, że będę miał z głowy dalsze wyjaśnienia, tymczasem wdepnąłem po uszy w temat trudny do pojęcia dla kilkulatka.
- Cóż… - nie wiedziałem, co powinienem mu odpowiedzieć. - Można tak powiedzieć… Smakuje jak lody o moim ulubionym smaku. Ale tylko dla mnie, ponieważ jest moim mężem i ponieważ jestem już dorosły. Tylko kochający się dorośli mogą poczuć smak ulubionych lodów. 
- I ty też smakujesz jak lody?
- Ykhm – odchrząknąłem – Tak, kochanie. Ja również smakuję jak lody. Jak ulubione lody tatusia. - sam to zacząłem, więc teraz musiałem dalej brnąć w to porównanie. - I dlatego nie wypada nas tak zachodzić z zaskoczenia. Lody smakują najlepiej jedzone w spokoju.
Nath znowu kiwał główką i miałem szczerą nadzieję, że tym razem naprawdę zrozumiał wszystko na tyle, by nie zadawać więcej żadnych pytań.
Jakkolwiek by nie było, z ratunkiem przyszedł mi nieświadomy tego Fillip, który wszedł właśnie do kuchni odświeżony i spokojniejszy niż z niej wychodził przed kilkunastoma minutami.

~ * ~ * ~

Po tym, jak Marcel rozpalił mnie do czerwoności, naprawdę potrzebowałem tych długich minut samotności oraz zimnego prysznica. To dzięki niemu udało mi się zapanować nad moim pobudzonym ciałem oraz szalejącymi fantazjami zbliżenia, do którego nie doszło. Teraz przynajmniej mogłem śmiało spojrzeć w niewinne oczęta Nathaniela, nie myśląc o tym, że  w moich spodniach tyka uzbrojona przez męża bomba i że w jego rękach jest przycisk, który może ją w każdej chwili detonować.
Uśmiechnąłem się do patrzącego na mnie Marcela. Wydawał mi się trochę jakby spłoszony, ale biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich zastał nas synek nie zwróciłem na to większej uwagi. Sam musiałem wyglądać podobnie.
- Idź, kochanie, a ja zajmę się resztą. - pogłaskałem pokryty jednodniowym zarostem policzek mojego księcia z bajki.
Miałem wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, jednak ostatecznie z tego zrezygnował i tylko przekręcając nieznacznie głowę, ucałował delikatnie moją dłoń.
Zostałem sam na sam z synkiem, któremu obiecałem poważną rozmowę, jednak zupełnie nie wiedziałem w jaki sposób miałbym ją rozpocząć. W ciszy kroiłem na połówki małe pomidorki i zbierałem się na odwagę aby wyjaśnić Nathanielowi kilka spraw dotyczących mnie i Marcela. Tym, który przerwał nasze milczenie był jednak sam chłopiec.
- Smak jakich lodów ma tata? - padło zaskakujące pytanie, które zmusiło mnie do poświęcenia całej uwagi maluchowi.
- C-co? - wydusiłem nie pojmując o co mu chodzi.
- Jak smakuje tata? - Nath patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi niebieskimi oczkami. - Tata powiedział, że smakujecie jak swoje ulubione lody, które trzeba jeść w spokoju i dlatego nie mogę się do was skradać. - był naprawdę dumny z siebie, z tego, że najwyraźniej zapamiętał to, co powiedział mu Marcel.
Merlinie, co ten człowiek naopowiadał naszemu dziecku?! Sądziłem, że będę musiał odbyć poważną rozmowę z moim kilkuletnim synkiem, a tymczasem to mój mąż prosił się o pogadankę umoralniającą.
Westchnąłem ciężko i usiadłem na krześle naprzeciwko syna.
- Co jeszcze powiedział ci tata, pluszaczku?
- Że trzeba być dużym żeby smakować jak lody.
Cóż, smak Marcela niewątpliwie porównałbym prędzej do alkoholu niż lodów, jako że niewiele trzeba było aby człowiekowi zakręciło się w głowie od tego sprawiającego rozkosz smaku, a i o uzależnienie nie było trudno, jednak takie szczegóły na pewno nie były przeznaczone dla uszu dziecka.
Zastanowiłem się chwilę nad tym, co powinienem odpowiedzieć synkowi aby uciąć raz na zawsze jego rozważania na temat „smaków”. Dobrze wiedziałem, że nie wystarczy powiedzieć „dowiesz się, kiedy dorośniesz” lub „jesteś za mały aby to zrozumieć”. Malec miał pełne prawo otrzymywać odpowiedzi na swoje pytania, jakiekolwiek by one nie były. Skoro dorośli nie lubili być zbywani machnięciem ręki, to dlaczego coś podobnego miałoby podobać się dziecku?
- Nathanielu, wyobraź siebie, że wszystkie smaki, które uwielbiasz łączą się w jeden. - patrząc na skonsternowaną minę chłopca odgadłem bez trudu, że nie zrozumiał. - Smak czego najbardziej lubisz, pluszowy misiu? - zacząłem inaczej.
- Czekolady! - zapiszczał bez zastanowienia ucieszony. - I pomidorków! I bitej śmietany, i soku pomarańczowego, i naleśników też, i truskawek, no i mięska! - wymieniał.
- No dobrze, a teraz zmieszaj te wszystkie smaki ze sobą w jeden.
Malec skrzywił się z wymownym „bleee” na usteczkach.
Roześmiałem się klepiąc go po kolanie. Miał rację, coś takiego wcale nie smakowałoby najlepiej, a przynajmniej gdyby potraktować podobną mieszankę dosłownie.
- Kiedy będziesz dorosły i spotkasz swojego Anioła, tak jak tata spotkał mnie, wszystkie twoje ulubione smaki zmieszają się w jeden i to będzie właśnie ten smak, o który pytałeś. Tyle, że wtedy już nie będzie „bleee”, będzie najlepszym smakiem, jaki znasz.
Maluch patrzył na mnie bez przekonania, przez co zupełnie nie mogłem ukryć rozbawienia jego reakcją. Wcale nie dziwiło mnie jego powątpiewanie. Sam na jego miejscu pewnie zareagowałbym podobnie, gdyby nie fakt, że na własnej skórze przekonałem się o pewnych niuansach związanych z prawdziwą, zesłaną z Nieba i pobłogosławioną przez Boga Marcela miłością.
- Do wszystkiego trzeba dorosnąć, mój maleńki. Kiedy się urodziłeś nie umiałeś ani mówić, ani chodzić, a teraz jesteś starszy i możesz biegać, skakać i dużo, dużo mówisz. Jesteś młody i twoja buzia jest gładziutka, a ja jestem zdecydowanie starszy i dlatego mam brodę. - pociągnąłem się za wspomnianą kępkę zarostu. - Na wszystko przychodzi czas, kochanie. I kiedyś dorośniesz na tyle, żeby przekonać się, że mówię prawdę. - popukałem go po nosku mrugając do niego konspiracyjnie – Do tego czasu tylko lody czekoladowe będą mieć smak lodów czekoladowych i pomidorki pomidorków. Za to jest coś, do czego nie musisz dorastać, mój maleńki. Nie straszymy i nie skradamy się, kiedy tatusiowie są… zajęci.
Malec zastanowił się chwilę, po czym pokiwał główką na znak zgody.
Bez względu jednak na to, jak bardzo nasza pociecha wzięła sobie ten zakaz do serca, wina leżała po stronie mojej i Marcela, więc to właśnie my musieliśmy przede wszystkim ustalić pewne zasady, których należało się trzymać. Bezsprzecznie otrzymaliśmy dzisiaj nauczkę, której nie będzie nam dane zapomnieć przez bardzo długi czas. Niemniej mogliśmy uważać się za szczęściarzy, jako że nasz synek zjawił się w kuchni zanim posunęliśmy się o krok dalej. Nie planowałem jednak powtarzać tego nigdy więcej. Jedna tego typu atrakcja miała mi wystarczyć na całe życie.
- Doskonale – wstałem z krzesła i pocałowałem synka w czoło. Zdjąłem go ze stołu i posadziłem na swoim miejscu – A teraz śniadanie, bo wszyscy spóźnimy się dzisiaj do pracy – zacząłem nakrywać do stołu widząc zbliżającego się Marcela.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dobrze że jednak nie posunął się dalej bo mały byłby bardzo ciekawy, ale podoba mi się to że nie zbywania go że jest za mały, żeby zrozumieć czy coś innego wspaniałe...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń