środa, 29 czerwca 2016

Vie quotidienne

Skąpany w ciepłych, słodko pachnących promieniach słońca wpadających do kuchni przez otwarte okno, wkładałem do koszyczka ciepłe, niesamowicie miękkie rogaliki. Nuciłem przy tym cicho piosenkę, która chodziła za mną od kiedy tylko otworzyłem oczy przed zaledwie godziną. To był dobry dzień, jak wszystkie, które spędzałem z rodziną we Francji. Na stole, przy którym siedział Marcel, leżały już słoiczki z dżemami, miód, masło, pokrojone odpowiednio drobno owoce. Położyłem koszyczek z rogalami na środku i zająłem się mrożoną kawą, kiedy Nath przyczłapał do nas z ulubionym misiem trzymanym zdecydowanie za łapkę.
- Tata, ziuum! - oświadczył płaczliwie, uczepiwszy się kolana Marcela. „Ziuum” było słowem, jakiego używał na swoją dziecięcą miotłę pozwalającą mu latać bardzo nisko nad ziemią i łapać papierowe znicze, które wyczarował dla niego Marcel.
- Co się dzieje, kochanie? - mężczyzna od razu oderwał spojrzenie ode mnie i skupił je na synu. Podniósł go sadzając go sobie na kolanach. - Miotełka znowu wpadła ci pod stolik?
- Ziuum! - narzekał płaczliwie malec, patrząc na tatę prosząco i ufnie.
- Już idziemy sprawdzić, maleńki. - mój mężczyzna podniósł się z miejsca i uśmiechnął do mnie z miłością. - Zaraz wracam, Aniele. Sprawdzę tylko, co się stało z miotłą.
- Przygotuję ci rogalik, jeśli chcesz. Powiedz tylko z czym. - zaoferowałem od razu.
- W takim razie na początek poproszę jeden z dżemem pomarańczowym. - jego ciepły uśmiech był teraz szerszy i jeszcze słodszy. - Mogę liczyć na to, że mnie pokarmisz?
- Marcel... - westchnąłem kręcąc głową, chociaż podejrzewałem, że mój uśmiech psuł cały efekt.
- Tak, znam odpowiedź. - Marcel roześmiał się i pocałował trzymanego na rękach Natha w zmarszczony żałośnie nosek. - Idę, kochanie, idę. - zapewnił malca wychodząc z kuchni.
Położyłem mrożoną kawę na podstawkach i właśnie miałem zabrać się za przygotowanie rogalika dla mojego cudownego mężczyzny, kiedy usłyszałem zdystansowane i zabarwione trudnymi do określenia emocjami:
- Fillipie, czy mogę cię na chwilę prosić?
Nie zwlekając wyszedłem z kuchni, aby dołączyć do moich dwóch Skarbów.
- O, Merlinie! - westchnąłem, kiedy tylko znalazłem się w salonie. Mrugając z niedowierzaniem podszedłem do czekającego na mnie męża i syna. - Nathanielu, jak ty to w ogóle zrobiłeś, co? - zapytałem malca nie oczekując jednak odpowiedzi.
Nie rozumiałem, jak chłopiec tego dokonał, ale jego miotełka wbiła się w ścianę na wysokości kolan i sterczała z niej w niecodzienny sposób. Co jednak najgorsze, rączka miotły pękła na pół, a tym samym nie nadawała się już do latania.
- Ziuum? - zapytał Nath wodząc wzrokiem ode mnie do Marcela.
- Niestety, kochanie. Miotełka już się nie nadaje do zabawy. Jutro dostaniesz nową, a dziś znajdziemy ci inne zajęcie. - wziąłem malca z ramion męża i zabrałem do kuchni. - Zjemy śniadanie i pójdziemy na spacer, co o tym myślisz? Miś pójdzie z nami. - posadziłem Nathaniela w jego krzesełku i przysunąłem go do stołu oraz jego śniadania. Ucałowałem puszyste, miękkie włoski syna i przygotowałem rogale dla Marcela, który teraz zmagał się z wyjmowaniem miotły ze ściany.
Usłyszałem cichy zaczątek przekleństwa i odgłos sypiących się na ziemię kawałków cegieł oraz tynku. Byłem pewny, że naprawa tego zajmie trochę czasu.
- Kochanie! - zawołałem Marcela, który zjawił się w kuchni błyskawicznie. Wolał zjeść z nami i zająć się ścianą później, co bardzo mnie cieszyło. - Siadaj. - poleciłem mu i zająłem krzesło obok.
Urwałem kawałek przygotowanego dla niego rogalika i przystawiłem do jego ust. Uśmiechnął się szeroko uchylając wargi i odgryzając kawałek wsuniętego między nie pieczywa. Nie bez przyjemności sam zjadłem pozostałą po jego pierwszym kęsie resztę. Rogal był maślany, słodki i dosłownie rozpływał się w ustach. Francuzi wiedzieli doskonale, jak należy rozpieszczać podniebienie.
Karmiłem Marcela i sam jadłem wraz z nim nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Podobał mi się wyraz rozleniwienia i radości, jakimi jaśniała jego przystojna twarz. Podałem mu kawę pozwalając by wziął duży łyk i sam przyłożyłem usta do miejsca, w którym na szklance odbiły się jego wargi. To sprawiło, że Marcel zamruczał zadowolony.
- Rozpieszczasz mnie, Aniele.
- Rozpieszczam siebie. Twój uśmiech sprawia, że czuję jak w mojej piersi rozkwitają kwiaty i jak motyle zrywają się do lotu.
Marcel uśmiechnął się szeroko i poruszył głową, przez co przypadkowo ubrudziłem jego usta dżemem z rogala, który właśnie miałem mu podać. Spojrzałem na niego, jak rodzic na kręcące się przy posiłku dziecko i westchnąłem ciężko.

~ * ~ * ~

Roześmiałem się i złapałem dłoń Fillipa zanim zdążył zetrzeć dżem z mojej twarzy. Oblizałem usta, a mój uśmiech tylko się poszerzył. Złapałem go za przód koszulki i przyciągnąłem do siebie całując namiętnie. Mój Anioł mógł poczuć słodycz pomarańczy na moich wargach, co skłoniło mnie do przedłużenia pocałunku. Kiedy w końcu pozwoliłem mu się odsunąć, dżem niemal zniknął z moich ust. Zlizałem jego resztki i mrugnąłem do wpatrzonego w nas Nathaniela.
- Podoba ci się, że rodzice tak się kochają, ciekawska bestio? - zapytałem malca. - Zjedz ładnie śniadanie, a też dostaniesz buziaka. - kusiłem i otworzyłem usta, kiedy Fillip kontynuował karmienie.
Wciąż wpatrywałem się w Nathaniela, który nie spuszczał mnie z oczu, zupełnie jakby chciał rzucić mi w ten sposób wyzwanie. „To mnie tatuś powinien karmić, a nie ciebie.” wydawały się mówić jego wielkie, niebieskie oczka.
- Znowu cię ubrudzę, jeśli będziesz tak się kręcił, Marcelu. - upomniał mnie Fillip. Właśnie przygotował dla nas kolejny rogalik i urwał z niego drobny kawałek, który wsunął w moje usta. Objąłem wargami jego palce, kiedy cofał dłoń. Zarumienił się odrobinę, co bardzo mnie ucieszyło, ale nie speszył się. Zamiast tego zlizał resztkę wiśniowej słodyczy, która została na jego palcach, a nasze spojrzenia splotły się ze sobą w wyjątkowy, pełen namiętności i znaczenia sposób.
„Kocham cię całym sobą i wiem, że ty także tak mnie kochasz.” zapewnialiśmy się bezgłośnie. „Pragnę cię, tak jak ty pragniesz mnie i to nigdy się nie zmieni. Jesteśmy jednym. Jedną duszą w dwóch ciałach, tym samym sercem podzielonym na pół, aby pomieścić naszą miłość w obrębie tego świata.”
Tak, jak człowiek nie potrafiłby spojrzeć w twarz Anioła w całej jego niebiańskiej chwale, tak zamknięta w jednym ciele miłość moja i Fillipa przypominałaby rozgrzane serce ziemi, które nagle wynurzyłoby się na powierzchnię topiąc ją nieumyślnie.
- Kochanie, Nathaniel wciąż na nas patrzy.
- A my nic nie robimy.
- Mój drogi, Nath może być jeszcze bobasem, ale obawiam się, że nawet on wyczuwa to przepełnione intymnością napięcie.
Uśmiechnąłem się. Nie potrafiłem nad tym zapanować i po prostu musiałem. Jego słowa kryły w sobie całą prawdę o tym, co działo się między nami.
- Co może być złego w tym, że nasz syn widzi, jak bardzo się kochamy? - zapytałem chcąc podrażnić się odrobinę z miłością mojego życia.
- Jedz i zamknij tę słodką buźkę. - roześmiał się wsuwając w moje usta wyjątkowo duży kawałek rogala.
Odwrócił się wciąż rozbawiony do Nathaniela i pocałował chłopca w czółko. Dołożył mu owocowej papki, którą maluch po części zjadł, a po części rozrzucił wokół siebie. Musiał jednak nauczyć się w końcu jeść samodzielnie, dzięki czemu mój mąż miał czas, aby karmić mnie.
Po śniadaniu rzuciłem kilka zaklęć czyszcząco-sprzątających, podczas gdy Fillip przygotował kąpiel dla naszej trójki.
Kiedy dołączyłem do dwójki moich Skarbów w łazience, mój Anioł był już w wannie i sadzał przed sobą Nathaniela, którego brudne ubranka leżały poskładane na koszu na brudne pranie.
- Ciap, ciap, ciap! - piszczał zadowolony malec, który od razu przystąpił do namiętnego uderzania rączkami o powierzchnię wody.
Patrzyłem z uśmiechem na te dwa Cudy i rozebrałem się śledzony przez uważne, rozkochane we mnie spojrzenie Fillipa.
- Podoba ci się to, co widzisz? - zapytałem mrucząc gardłowo.
- O tak, kochanie. - uśmiechnął się drapieżnie i ukrył twarz w gęstych, kasztanowych włoskach zajętego zabawą Nathaniela.

~ * ~ * ~

Marcel był piękny. Nieziemsko piękny. Jego ciało odznaczało się idealnymi proporcjami, było smukłe, ale umięśnione, jak przystało na sportowca, którym był w przeszłości, a który nadal w nim drzemał. Jego skóra miała przyjemny dla oka, naturalnie jasny kolor, na piersi oraz podbrzuszu pokryta była delikatnymi, jasnymi włoskami, które znikały pod linią gumki bielizny. Przynajmniej do czasu, kiedy Marcel miał na sobie bieliznę, a to naprawdę szybko uległo zmianie.
Przesunąłem Nathaniela bliżej siebie, aby ułatwić mężowi dołączenie do nas. Malec nie był początkowo zadowolony, ale szybko zrozumiał, że pojawienie się taty oznacza dla niego zabawę wodnymi wirkami, jakie Marcel zawsze dla niego wyczarowywał. Tym razem było podobnie, kiedy tylko Nath znowu zajął swoje miejsce na samym środku wanny.
Nasz Skarb roześmiał się szczęśliwie, kiedy tylko drobne wiry wody zaczęły unosić się w powietrzu gonione przez jego drobne rączki. Nie ułatwiało mi to pracy nad kąpaniem synka, ale przynajmniej nie marudził, kiedy jego włoski pokrywała piana, a uszka odrobinę się od niej zatkały.
Uniosłem brew spoglądając pytająco na mojego mężczyznę, kiedy jego dłoń zaczęła delikatnie bawić się moim kolanem gładząc je lekko i podszczypując.
- Lubię cię dotykać. - rzucił wesoło Marcel i mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- W to nie wątpię, mój drogi, chociaż jeśli będziesz mnie tak rozpraszał, nasze maleństwo zauważy, że myje mu włosy zanim zdążę skończyć, a wiesz przecież, jak tego nie lubi.
- Nie martw się, już ja go zajmę. - zapewnił mnie i kręcąc palcem wskazującym młynki w wodzie, wyczarował niewielkie tornado piany i kolorowych bąbelków, które Nathaniel powitał zadowolonym piskiem.
Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Nasz synek był teraz tak zajęty nową „zabawką”, że zupełnie nie zwrócił uwagi na fakt, że po prostu spłukałem z jego włosków całą pianę szamponu i wyszorowałem go całego bez najmniejszych problemów, czy chociażby jednego jęku protestu z jego strony.
- Jakże łatwo cię czymś zająć, mój maleńki. - powiedziałem do malca i zebrałem delikatnie pianę z jego noska. - Powiedz mi teraz, Marcelu, jak nakłonimy Nathaniela żeby wyszedł z wanny? - roześmiałem się głośno widząc zagubienie na twarzy mężczyzny.
- Yyy, przyznam, że o tym nie pomyślałem.
- Nie mamy miotły żeby go nią skusić, a spacer to dla niego stanowczo zbyt mała zachęta.
- Cóż, zostaw to mnie, kochanie. Na pewno coś wymyślę. Ale koniec tego dobrego, czas wychodzić. - mężczyzna nachylił się wyciągając szyję w moją stronę. Odpowiedziałem podobnym gestem i pocałowałem go lekko.
Wyszedłem z wanny śledzony uważnym spojrzeniem mężczyzny. Musiałem przyznać, że podobał mi się sposób, w jaki Marcel na mnie patrzył. Zawsze z czystą miłością w oczach, z pełnym uczucia pożądaniem, z właściwą sobie delikatnością i pasją jednocześnie. Spoglądając w oczy mojego mężczyzny, zawsze widziałem w nich tylko swoje odbicie, a bywały dni, kiedy to ilekroć na niego spojrzałem, jego wzrok był utkwiony we mnie, jakby nigdy nie miał tego dosyć, jakby zawsze było mu mnie mało.
Prawda była jednak taka, że jego uczucia i gesty odzwierciedlały moje, co sprawiało mi niesamowitą radość. Stanowić jedność z ukochaną osobą, kochać i być kochanym z równą siłą – czy mogło być coś piękniejszego?
Owinąłem wokół bioder ręcznik i pokazałem Marcelowi język.
- Koniec przedstawienia. - rzuciłem wychodząc z łazienki.

~ * ~ * ~

- No i uciekł nam tatuś. - westchnąłem z niejakim żalem i zmierzwiłem mokre włosy Nathaniela. - Będę bezwzględny, ale musimy wyjść z wody zanim zrobi się całkiem zimna. - pstryknąłem palcami, a wyczarowany wcześniej wir z pluskiem opadł w dół, rozchlapując odrobinę wodę, kiedy uderzył o jej powierzchnię.
To nie spodobało się chłopcu, który spojrzał na mnie wyraźnie dotknięty tak brutalnym zakończeniem zabawy. Jego oczka zaszkliły się, co zapowiadało istny wodospad łez i prawdziwą burzę. Musiałem przyznać przed samym sobą, że na początku sądziłem, że sobie z tym poradzę, ale teraz szczerze w to wątpiłem. Ten chłopiec owinął sobie mnie wokół palca.
- Wygrałeś! Tylko nie mów tatusiowi. - zakręciłem w powietrzu palcem i wyczarowałem trzy świetliste, złote motylki, które zaczęły latać przed buzią chłopca, który w mgnieniu oka zapomniał o płaczu.
To dało mi szansę żeby wyjść z nim z wanny i owinąć jego ciałko dokładnie ręcznikiem. Właśnie kończyłem, kiedy wrócił w pełni już ubrany Fillip. Widząc motyle, które zajęły Nathaniela, spojrzał na mnie wymownie. Wiedział, że posłużyłem się nimi, aby odwrócić uwagę malca od jego wcześniejszej zabawy.
- Przyznaję się, nie wiedziałem, co zrobić żeby nie płakał. - westchnąłem zrezygnowany.
- Na przyszłość nie będziesz go tak rozpieszczał. - mój Anioł uśmiechnął się z wyższością i klękając przed synem zaczął go wycierać.
- I kto to mówi. - prychnąłem rozbawiony i w końcu owinąłem się ręcznikiem. Nie przeszkadzało mi wprawdzie chodzenie nago przy Fillipie, ale jeśli chciałem dołączyć do nich na spacerze, na pewno powinienem coś na siebie założyć. Tym bardziej, że mój słodki mąż przyniósł ubrania nie tylko dla Nathaniela, ale także dla mnie.
Założyłem szybko to, co dla mnie wybrał i pomogłem mu przy kręcącym się bezustannie i marudzącym synu.
- Misiu mój najsłodszy, proszę cię, stój spokojnie. - Fillip westchnął zrezygnowany, kiedy trzeci raz próbował założyć chłopcu koszulkę, bez powodzenia. - Cieszę się, że masz w sobie tyle energii, ale to nie zmienia faktu, że musisz się ubrać.
Z westchnieniem pstryknąłem palcami za plecami. Złote motyle rozpłynęły się z cichym „puff”, co sprawiło, że Nath spojrzał na mnie wystraszony jakbym mógł coś temu zaradzić. Wzruszyłem ramionami kręcąc głową.
- Przykro mi, ale kiedy małe misie nie słuchają rodziców, motylki znikają. - Patrzyłem w niebieskie oczka syna, który znowu szykował się do płaczu. - Może wrócą kiedy się ubierzesz. - rzuciłem przykucnąwszy obok Fillipa i pomogłem mu ubrać już pochlipującego Nathaniela. Tym razem nie miałem zamiaru ulegać i uspokajać go magią. Jeśli przyzwyczaiłbym go do tego, musiałbym stosować swoje sztuczki za każdym razem, kiedy tylko on miałby na to ochotę. Ten malec już zawładnął moim życiem, ale powierzenie mu nad nim władzy absolutnej nie wchodziło w grę. Taką miał nade mną tylko Fillip.
Anioł zaczął pocieszać chłopca wizją znalezienia prawdziwych motyli na spacerze i wziął go na ręce. Podałem Nathanielowi czekającego na niego pluszowego misia, z którym się nie rozstawał i scałowałem łzy z jego policzków. Pieszczota sprawiła, że malec przestał płakać i ułożył głowę na ramieniu Fillipa. Wprawdzie nadal był nie w humorze, ale pozwolił się nosić po domu póki nie zainteresował się swoim wózkiem, który planowaliśmy zabrać dla niego na obiecany spacer.
Pilnowałem Natha, kiedy mój mężczyzna pakował do niewielkiej torby wszystko, co mogło być nam potrzebne podczas kilkugodzinnego wyjścia. Było zbyt wcześnie, aby zaburzać rutynę dnia codziennego naszego syna, toteż musieliśmy uwzględnić w planach jego kolejny posiłek oraz sen.
- Gotowe! Możemy iść. - oświadczył w końcu Fillip i Nathaniel wyczłapał przez otwarte drzwi na podwórko jak mała wystrzelona z procy strzałka.