niedziela, 22 lipca 2007

Bibliothéque

Świadomość tego jak niewiele wiem o nauczycielu Latania paliła mnie od środka i zaprzątała wszystkie myśli. Nawet nie mogąc spełnić marzeń chciałem dowiedzieć się wszystkiego na temat profesora. Zależało mi na tym najbardziej na świecie, a tylko w bibliotece mogłem poświęcić się temu bez reszty, tym bardziej w jej najbardziej opustoszałej części.

Cała masa książek posegregowanych starannie i zadbanych jak nigdzie indziej musiała zawierać jakieś tytuły z adnotacjami na interesujące mnie tematy i tak też było. Bez przeszkód trafiłem do półki usłanej opasłymi woluminami o quidditchu i wybrałem z niej te, które były mi potrzebne. Nie myślałem, że informacje w nich zawarte mogą być aż tak treściwe.

Cieszyłem się niczym pięcioletnie dziecko przewracając kartki ‘Team Look’ szukając odpowiedniej strony. Biorąc pod uwagę rok wydania książki i ogół drużyn, jakie były tam ukazane jedna ze stron musiała być poświęcona Francji i jej najlepszym graczom.

Niemal umarłem, kiedy przed oczyma mignęła mi kartka z kolorystycznym emblematem w barwach flagi narodowej ’Niebieskich’.

Syknąłem, kiedy jedna ze stron przecięła mi palec po zewnętrznej stronie. Nie wiem jak było to możliwe, jednak przy moich umiejętnościach nie powinienem dziwić się niczemu. Polizałem szybko ranę i wytarłem ją o szatę. Zdjęcie reprezentacyjne było o wiele ciekawsze niż malutka ranka.

- Yay! – krzyknąłem cicho i zagryzłem mocno wargę patrząc na twarze graczy. Kiedy spojrzałem na znajome oczy jednej z postaci zaczęło mnie kręcić w nosie i wydawało mi się, że mógłbym teraz płakać.

Mężczyzna uśmiechał się delikatnie i trzymając w jednej ręce miotłę drugą u łożoną miał na ramieniu jakiegoś kolegi. Nie zmienił się niemal w ogóle, mimo że od tamtego czasu minęło już kilka lat.

Przesunąłem delikatnie palcami po szczupłej, ubranej w niebiesko-biały strój sylwetce. Gdyby nie to, że książka była własnością szkoły wyharatał bym zarówno tę jak i inne strony.

Czułem zazdrość wiedząc, że kiedy odejdę ktoś inny będzie miał okazję sięgnąć do woluminu i patrzeć na tę samą osobę, którą to ja teraz podziwiałem.

Nawet gdyby ktoś uznał mnie za chorego i chciał wysłać na leczenie, to nie miąłbym nic przeciwko ponieważ z pewnością nie potrafiłbym reagować inaczej niż do tej pory na wszystko, co wiązało się z Camusem.

Przeczytałem artykuł o całej reprezentacji i przerzuciłem kilka kartek docierając do ślicznego zdjęcia przedstawiającego obiekt moich rocznych westchnień. Przełykając głośno ślinę przeczytałem uważnie opis profesora i krótkie streszczenie jego osiągnięć, które prezentowały się niesamowicie na tle krótkiej kariery. Szczegóły w postaci daty urodzenia, czy grupy krwi wydawały mi się jednymi z najważniejszych, chociaż ciężko było mi powiedzieć, co w takim razie nie jest tak istotne.

Oparłem policzek o dłoń i jak opętany zacząłem wpatrywać w fotografię. Opuszkiem palca zaznaczałem linię jego szczęki, wąskie usta, jasne, rozczochrane przez wiatr włosy. Bez wątpienia zakochałem się w kimś, kto był poza moim zasięgiem. Niesamowicie przystojny, inteligentny, zabawny, z podejściem do ludzi, opiekuńczy i jakby tego było mało bez najmniejszych zobowiązań wobec narzeczonej, czy chociażby dziewczyny. W zestawieniu ze mną nie mogłem liczyć na dosłownie nic.

Dziecko, które coś sobie ubzdurało mogło tylko odstraszać, a ja nie chciałem tracić kontaktu z nauczycielem.

Zsunąłem się z krzesła i podchodząc do półki uniosłem głowę. Schodki, które sobie przytaszczyłem znikły, co świadczyło o tym, iż prawdopodobnie ktoś inny właśnie ich potrzebował. W takiej sytuacji musiałem radzić sobie sam.

 

~ * ~ * ~

 

Cała chmara Ślizgonów błąkała się po korytarzach i śpiewała głośno ciesząc ze zwycięstwa, jednak wśród nich nie było najważniejszej dla mnie osoby. W prawdzie taki rodzaj świętowania nie pasował do malca, jednak miałem nadzieję, że nie wrócił do pokoju. W tym hałasie może rzeczywiście ciężko było pozbierać nawet własne myśli, ale moje niewielkie pragnienie nie musiało kończyć się na tyle drastycznie, a jedyną szansą na zdobycie chociażby najmniejszych informacji był jasnowłosy Ballack, którego szybko wyłapałem w tłumie.

Jakimś cudem przedarłem się przez barykadę młodzieży Slytherinu łapiąc blondyna za ramię. Wyszczerzył się do mnie rozradowany i zasłonił uszy, kiedy przestając krzyczeć dosłyszał jak głośno się zachowują. Poczekałem chwilę, aż głosy odrobinę ucichnął i pokręciłem głową.

- Gdzie Fillip? – rzuciłem dosyć bezpośrednio jednak chłopak z pewnością odebrał to jako troskę o niemal kontuzjowanego kuzyna.

- Powiedział, że musi czegoś poszukać w bibliotece, ale proszę się nie martwić z pewnością nic mi nie jest. – Oliver ukłonił się lekko i szybko pobiegł za tłumem, który chwilę wcześniej zniknął mu z oczu. Nie była to w prawdzie treściwa odpowiedź, jednak chyba wystarczająca jak na rozradowanego chłopaka świętującego pierwsze zwycięstwo.

Przez chwilę walczyłem sam ze sobą nie wiedząc czy powinienem nadal szukać mojego Anioła, jednak zależało mi na tym by, chociaż jeszcze przez chwilę móc popatrzeć na chłopca i jego roześmianą buzię. Chciałem znowu usłyszeć jego mięciutki głos i melodyjny śmiech, których tak mi brakowało, a które stanowiły jedne z moich najpoważniejszych uzależnień.

Byłem już fanatykiem i widziałem to we własnych oczach każdego wieczora i ranka stojąc przed lustrem. Zarówno zasypiając jak i budząc się myślałem tylko o chłopcu nie pragnąc niczego innego, jak tylko obecności tego Cudu przy mnie.

Nawet mogąc zostać ukaranym nie wyparłbym się uczuć do niego chyba, że Fillip miałby mnie znienawidzić, a nawet wtedy nie byłbym pewny swojej decyzji.

Jak zawsze odrzuciłem głos rozsądku i skierowałem się w stronę biblioteki. Głupia wymówka była lepsza niż żadna, a z powagą na twarzy mogłem zawsze udawać, iż prawdziwym powodem mojej obecności jest wyłącznie troska o stan jego zdrowia.

Wchodząc do pomieszczenia rozejrzałem się szybko, jednak nie dostrzegłem ani śladu młodego Ślizgona. Kłaniając się bibliotekarce posłałem w tamtą stronę delikatny uśmiech, na co odpowiedzą było jej głośne westchnięcie.

Zamyślony dotarłem do niewielkiego stolika pomiędzy półkami, na którym leżało kilka książek. Z boku dostrzegłem niewielką i cudownie rozkoszną postać, która z cichutkimi jękami starała się stojąc na palcach dosięgnąć jakiegoś woluminu, na dobrą sprawę całkowicie niedostępnego.

Uśmiech sam pojawił się na moich wargach, a słowa modlitwy powoli układały się w głowie.

Nie wiem, jakim cudem Pan to zrobił, jednak dał mi najsłodszy Skarb, jaki istniał i jaki mogłem sobie wyobrazić.

Nie mogłem pozwolić by chłopiec męczył się w dalszym ciągu. Zbliżyłem się powoli.

 

~ * ~ * ~

 

Zaczynałem mieć już dosyć, jednak, kiedy czyjeś dłonie spoczęły na moich bokach i uniosły wysoko pomagając dosięgnąć książki zajęczałem wystraszony, chociaż w cale nie miałem takiego zamiaru. Oczy same zamknęły mi się mocno na kilka chwil, jednak, kiedy tylko opanowałem reakcje swojego ciała wziąłem potrzebny tom i obróciłem głowę patrząc zaskoczony na spokojną twarz profesora, na której gościł jak zawsze ciepły uśmiech. Zaczerwieniłem się mocno zdając sobie sprawę z tego, iż to właśnie gorące palce Camusa zaciskają się a moich żebrach i nie pozwalają spaść. Chciałem w jakiś sposób ukryć zażenowanie jednak nie byłem w stanie.

Nauczyciel wyglądał niemal niczym upadły Anioł. Cień, jaki rzucały nasze postacie układał się na ziemi w olbrzymie, ciemne skrzydła.

Gdyby nie to, że nawet próbując nie byłbym w stanie dosięgnąć jego szyi objąłbym ją i nie chciał za nic w świecie puścić.

Podciągnąłem nogi pod brodę, kiedy mężczyzna opuścił mnie lekko i objął biorąc na ręce. Wtuliłem się w niego kierując impulsem, który z całych sił przyciągał mnie do większego ciała nauczyciela.

Nawet gdyby cała szkoła dowiedziała się o moim uczuciu do niego, to dla chociażby kilku sekund w tych ciepłych, bezpiecznych ramionach mógłbym być już zawsze potępiany przez innych.

 

~ * ~ * ~

 

Już po raz drugi dzisiejszego dnia miałem okazję trzymać na rękach Fillipa i nie do końca wierzyłem, iż jest to prawdą. Dziecięco ciepłe ciało ogrzewało mój tors, a paluszki zacisnęły się na dostępnej im części szaty.

Po raz kolejny zastanawiałem się, jakim cudem ktoś tak niewinny i idealny mógł zrodzić się ze zwykłych ludzi. Prędzej uwierzyłbym w historię o znalezionym anielskim jajku, z którego wykluło się to słodkie stworzonko.

Posadziłem chłopca na krześle i poczekałem, aż mnie puści. Nie chętnie to robiłem, jednak moja sympatia względem malca była już teraz zbyt mocno widoczna, jednak potrafiłem sobie to uświadomić dopiero po fakcie. Gdyby ktoś dowiedział się o tym z pewnością miałbym na karku całe Ministerstwo i setki mugolskich urzędników.

Spojrzałem na rozłożone książki marszcząc czoło.

 

~ * ~ * ~

 

Nauczyciel nie wyglądał na zadowolonego, jednak dopiero po chwili uzmysłowiłem sobie, na co patrzy. Momentalnie zadrżałem, a twarz zaczęła mnie piec. Szybko spuściłem głowę, dzięki czemu włosy dokładnie przysłoniły moje chyba już purpurowe policzki.

- J... Ja... To znaczy... – zacząłem się jąkać i ponownie chciałem płakać, tym razem ze wstydu – Ja... słyszałem pana rozmowę z tamtym chłopakiem... – pociągnąłem nosem chcąc się uspokoić i nie pozwolić na to by więcej łez zebrało się w moich oczach – Ch... Chciałem tylko... – zobaczyłem jak książka przesuwa się po stole i odwraca w stronę mężczyzny, a ciche skrzypnięcie krzesła świadczyło o tym, że Camus musiał usiąść naprzeciw mnie.

- Chodzi o kontuzję? – zapytał rozbawiony i szybko przejrzał kilka stron książki – Tu jest błąd, moja matka urodziła się w Lyon, a ojciec w Bordeaux. – podniosłem głowę i opierając o stół pochyliłem nad otwartym szeroko woluminem.

- A reszta się zgadza? – zapomniałem o wstydzie, jednak na mojej twarzy nadal były lekkie rumieńce.

- Tak, myślę, że tak. – roześmiał się i założył mi za uszy włosy, których wcześniej użyłem jako kurtyny, a czerwień ponownie powróciła na moją skórę – Nie zakrywaj buzi. – profesor uśmiechnął się ciepło i spojrzał na zdjęcie całej drużyny.

Nie mogłem znieść tego, z jaką delikatnością mnie traktował. Z każdą chwilą z coraz większym trudem przychodziło mi utrzymanie języka za zębami, by nie wyrazić swoich uczuć i sympatii do nauczyciela w dwóch słowach.

- Kim jest ten pan? – postanowiłem wykorzystać nadarzającą się okazję i zatrzymać mężczyznę jak najdłużej chociażby głupimi pytaniami.

- To Lilian Thuram. Razem z Eric’em musieliśmy go trzymać, żeby nie uciekł – w jego ciepłym głosie zabrzmiała nuta wesołości. – Widzisz, tutaj Eric trzyma go za łokieć. – wskazał palcem mały szczegół. Chcąc lepiej widzieć wstałem i podszedłem do mężczyzny przyglądając się wybranemu elementowi.

- Widzę! – ucieszyłem się wyobrażając sobie dodatkowo jak zabawna musiała być to sytuacja. Dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, jak wiele znaczeń mógł mieć ten prosty gest. W odpowiedzi na jedne myśli pojawiły się kolejne i w końcu miałem ochotę zapytać, czy nauczyciel rzeczywiście nie ma nikogo. Gdybym się na to odważył z pewnością nie mógłbym spojrzeć w oczy profesora, a gdyby on domyślił się, co czuję już całkowicie umarłbym ze wstydu.

- Nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle lat... – ciche westchnienie i wypuszczone z płuc powietrze zabrzmiały w moich uszach, a ciepło oddechu musnęło szyję. Zacisnąłem dłonie w pięści myśląc intensywnie, co powinienem teraz zrobić.

- Ten wypadek... – ściszyłem głos otwierając niedawno wziętą książkę. Rozłożyłem ją na odpowiedniej stronie i z lekkim przerażeniem popatrzyłem na fotografię kuśtykającego profesora z zakrwawioną i obandażowaną nogą. Gdyby coś takiego miało miejsce teraz z pewnością nie byłbym w stanie powstrzymać łez i histerycznego płaczu.

 

~ * ~ * ~

 

Złapałem chłopca za biodra i posadziłem sobie na kolanach by nie musiał stać obok chcąc wyraźnie widzieć artykuły. Jego cichy, krótki pisk przypominał mi wystraszonego szczeniaka, jednak w przeciwieństwie do pieska Fillip nie wyrywał się tylko posłusznie usadowił.

Przyjemny zapach niewielkiego ciała raczył moje nozdrza rozkoszą, a delikatne spięcia mięśni, jakie czułem na udach wydawały się być pieszczotą.

Objąłem malca w pasie, by nie zsunął się przypadkiem na ziemię. Jedną dłoń położyłem na płaskim, szybko unoszącym się brzuchu, zaś drugą na biodrze Ślizgona. Miałem ochotę wtulić się w jego plecki, jednak na tyle odważny, bądź głupi z pewnością nie byłem.

- To zdjęcie zrobili po pół godzinnym bieganiu wokół mnie. – zacząłem w końcu – Graliśmy ze Szwajcarią i pech chciał, że trafiło na mnie. Johan Vonlanthen potraktował mnie podobnie jak Zack ciebie tylko, że on robił to świadomie. Upadek nie był bolesny, a przynajmniej ja nic nie czułem. Złamałem kość udową niemal po środku, a ona przebiła skórę i jedna czwarta wyszła na wierzch.

 

~ * ~ * ~

 

Wzdrygnąłem się na samo wyobrażenie tej sytuacji. Ton głosu profesora był beztroski, jednak wyczuwałem w nim niechęć do tych wspomnień.

- Nie chcąc uszkodzić mi tętnicy, ani żadnych głównych żył zostałem skazany na mało przyjemną operację. Przez kilka miesięcy miałem unieruchomioną nogę, a później rehabilitacja. Nigdy nie zapomnę tej staruszki, która obkładała mnie kulami zawsze, kiedy się obijałem zamiast ćwiczyć – słodki śmiech ukoił mój dotychczasowy niepokój, a dłonie mężczyzny pogładziły moją skórę na brzuchu i biodrze – Było minęło. Nie chciałem już wracać do gry, więc zająłem się nauką. – i chyba to było w tym wszystkim najmilsze. Coś tak strasznego, miało cudowny koniec. Dzięki temu teraz byłem z nauczycielem siedząc na jego kolanach i mnąc palcami moją szatę.

Desperacko pragnąłem wtulić się w dużą pierś profesora i zamykając oczy zasnąć słysząc cichutkie bicie jego serca, jednak on był nauczycielem, a ja tylko uczniem.

Miałem jeszcze wiele pytań, więc przewróciłem kartkę dalej.

 

~ * ~ * ~

 

Rozpływałem się czując ciepło i ruchy Fillipa. Mógłbym całe życie spędzić w tym miejscu z malcem na kolanach. Z każdą chwilą coraz dokładniej zdawałem sobie sprawę z tego jak wielką miłością go darzę i ile dla mnie znaczy.

Patrząc na malutką dłoń Ślizgona dostrzegłem na niej świeżą ranę. Nie byłem z tego zadowolony i z trudem ukrywałem jak bardzo niepokoi mnie to, iż jego delikatna skóra została naznaczona czerwonym rowkiem przecinającym wierzch palca wskazującego. Z doświadczenia wiedziałem jak nieprzyjemne są takie skaleczenia i tym bardziej współczułem mojemu Aniołowi pragnąc w jakiś sposób pozbyć się tej rany.

 

~ * ~ * ~

 

Jęknąłem i zaczerwieniłem się po raz setny dzisiejszego dnia, kiedy ciepła dłoń profesora objęła moją i uniosła ją trochę.

- Co ci się stało? – troskliwy głos Camusa rozlał po moim ciele nagłe gorąco.

- Nic takiego. Przeciąłem się kartką... – wytłumaczyłem patrząc tępym wzrokiem w krawędź stołu.

Poczułem muśnięcie powietrza na palcu, a zaraz potem miękkie, gorące wargi. Profesor polizał ostrożnie ranę i zaczął ją delikatnie ssać, by uniknąć późniejszego krwawienia.

Płonąłem i pragnąłem głośno jęczeć. Ten prosty zabieg sprawiał mi tak wielką rozkosz, że musiałem przygryźć mocno wargę by uniknąć niekontrolowanych odgłosów. Rozpływałem się niczym cukrowy baranek pozostawiony na słońcu.

Zbyt wiele miałem marzeń i zbyt mocno kochałem nauczyciela bym mógł spokojnie siedzieć i czekać, aż mężczyzna skończy. Oparłem się o jego pierś. Nie obchodziło mnie ani zażenowanie, ani też wypieki. Odchyliłem głowę do tyłu patrząc od dołu na spokojną, przystojną i tak niesamowicie skupioną twarz.

Oddałbym wiele by ujrzeć na niej rozkosz płynącą z tej chwili i prawdopodobnie, dlatego wydawało mi się, że ją dostrzegam. Oczy profesora wyglądały na lekko przymknięte, a wargi dodatkowo wydawały się nie tyle ssać, co całować moją dłoń.

Tak niesamowicie chciałem by było to prawdą.

 

~ * ~ * ~

 

Dłoń Fillipa leciutko drżała, a jego krew była słodsza od czekolady mlecznej, podobnie z resztą jak delikatna, wrażliwa skóra. Odsunąłem łapkę chłopca od ust i opuszkiem palca otarłem lśniący ślad wokół rany.

- Poczekaj chwilkę... – zamruczałem i sięgnąłem do kieszeni po niewielki plasterek, który miałem zwyczaj nosić ze sobą na wszelki wypadek. Z uśmiechem ostrożnie zakleiłem nim przecięcie i ponownie unosząc dłoń do ust musnąłem delikatnie przecięty palec Anioła.

 

~ * ~ * ~

 

Speszony popatrzyłem na plasterek. Był w malutkie, pluszowe misiaczki przypominające prezent, który dałem nauczycielowi na święta.

- Dziękuję... – wyszeptałem szczęśliwy i otarłem łzy szczęścia z kącików oczu.