niedziela, 29 grudnia 2013

Rendez-vous d'amour

Śnieg leniwie, choć gęsto spływał z nieba dużymi, miękkimi płatkami. Z każdą chwilą biały kobierzec błoni pokrywał się coraz gęstszym, nietkniętym przez nikogo dywanem. Przy oknie stała świeża, pachnąca choinka przyozdobiona bombkami o intensywnym, bordowym kolorze, drobnymi zabaweczkami z drewna i złotymi kuleczkami łańcuchów, cała w barwnych, migających światełkach. Z korytarza dochodził cichy, przyjemny śpiew duchów, które od świtu nuciły kolędy przesuwając się niemal bezszelestnie po ozdobionych świątecznie korytarzach.
Leżąc na boku i podpierając głowę na ręce nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Byłem oczarowany tą świąteczną atmosferą, podobnie jak leżącym obok mnie mężczyzną, bez którego świat straciłby tę cudowną magię. Wodziłem spojrzeniem po tej uśpionej, przystojnej twarzy dojrzałego Anioła i nie potrafiłem zapanować nad cudownym łaskotaniem w brzuchu, które samo w sobie było radością. Czułem jak szczęście przepływa przez całe moje ciało, otula mnie rozkosznym kokonem miękkości i lenistwa. Było mi błogo i cudownie. Idealnie.
Delikatnie położyłem palec na nosie mojego Marcela i pogładziłem go subtelnie, by następnie pochylić się nad śpiącym mężczyzną i musnąć leciutko koniec jego nosa w niewyczuwalnym niemal pocałunku. Z rozbawieniem stwierdziłem, że mój kochanek jednak zdołał to zauważyć i teraz między jego nadal zamkniętymi oczyma pojawiła się mała zmarszczka. Zachichotałem, a on nieznacznie uchylił ciężkie z niewyspania powieki. Spojrzał na mnie, choć obraz musiał być zamazany, a wtedy na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech. Objął mnie ramionami, przyciągnął blisko do siebie i otulając swoim ciepłem znowu osunął się w błogi sen. Jego pierś unosiła się i opadała powoli, miarowo, a kiedy przysunąłem do niej ucho, słyszałem spokojne bicie ukochanego serca. Niewinny, bezbronny, słodki mimo niewątpliwej męskości, ufny i całkowicie poddany mojej woli.
Przymknąłem powieki rozkoszując się tym spokojnym porankiem, który po raz pierwszy mogliśmy naprawdę spędzić wspólnie. Nie musiałem szukać wymówki by przyjść do nauczyciela, by z nim porozmawiać, obsypać prezentami i pocałunkami. Ilekroć miałem ochotę mogłem wślizgiwać się do jego łóżka, przytulać się i po prostu spać w jego objęciach.
Dziś jednak nie potrafiłem uleżeć spokojnie, chociaż było mi cudownie i błogo. Niespokojny zmieniłem odrobinę pozycję i uniosłem głowę odchylając ją lekko do tyłu. Miałem idealny dostęp do jego szyi i poruszającego się od czasu do czasu jabłka Adama. Przysunąłem do niego usta i całowałem lekko nie chcąc obudzić kochanka, a jedynie trochę go popieścić. Wyczułem pod wargami zmianę w częstotliwości ruchów jakie wykonywał Marcel, a tym samym wiedziałem już, że moje mało inwazyjne zaloty nie do końca spełniły swoje zadania.
- Jaki ty jesteś dzisiaj niegrzeczny. - mruknął ziewając przeciągle i z trudem otworzył oczy patrząc na mnie z właściwą sobie łagodnością. - Nawet nie dasz pospać staremu, zmęczonemu nauczycielowi. - zachichotałem rozbawiony jego sposobem narzekania.
- Głuptas! - skarciłem go kręcąc głową. - Daleko ci do starego i zmęczonego. Jesteś tylko niewyspanym przystojniakiem, który musi pokutować za to, że tak bardzo go kocham.
- Ja nazwałbym to jednak rozkoszą bycia kochanym i kochania. - pochylił się całując mnie w czoło i delikatnie pogładził po policzku, jakbym mógł się rozlecieć, gdyby tylko był bardziej gwałtowny.

~ * ~ * ~

- Mój słodki. - patrzyłem w te roześmiane, czekoladowe oczęta i miałem ochotę całować jego zawsze chętne do pieszczot usteczka. Odgarnąłem jego gęste, falowane włosy z grzesznie przystojnej twarzy i łapiąc go lekko za krótką, zadbaną bródkę pociągnąłem. - Przez nią wyglądasz na odrobinę starszego i jeszcze bardziej męskiego. - skomentowałem.
- Nie kręć nosem, bo właśnie o taki efekt mi chodziło. - odgonił moją dłoń i przygładził bródkę z przesadną starannością. - W ten sposób jestem mniej słodki i lepiej do ciebie pasuję.
- I kto tu jest głuptasem? - pokręciłem głową i przyciągnąłem go do siebie szukając swoimi wargami jego słodkich ust. Odnalazłem je bez najmniejszego problemu i pocałowałem z początku delikatnie, później odrobinę gwałtowniej. Chłopak nie stawiał żadnego oporu, kiedy pokonywałem językiem tę ciepłą drogę z wnętrza swoich do gorąca jego usteczek. Usłyszałem tylko ciche, przyzwalające mruknięcie i rozpłynąłem się w tej rozkoszy naszej nieskrępowanej bliskości.
Chciałem by ten dzień był leniwy, miękki i ciepły, pełen Fillipa, słodkości i najlepszych smaków rozpieszczających podniebienie, żywych kolorów, śmiechu, radości. Potrzebowałem tej rozkoszy chwili, tego świątecznego piękna i naprawdę marzyłem by kiedyś tej atmosferze towarzyszył także pisk uradowanego dziecka, tupot małych stóp na parkiecie, mlaskanie słodkiej, małej buźki, radosne gaworzenie. Te Święta miałem spędzić z moim Aniołem, ale pragnąłem by któregoś dnia dołączyła do nas mała, słodka istotka, która siedziałaby na kolanach Fillipa rozrywając opakowania prezentów, gdy ja wchodziłbym do salonu niosąc butelkę kaszy dla malucha i dwa kubki herbaty z sokiem. Marzenia...
Odsunąłem się do mojego Cudu, kiedy coś zadzwoniło zaledwie pół metra od nas. Spojrzałem na postawioną na nocnej szafce tacę ze śniadaniem dla dwojga i dwiema szklankami soku. Wiedziałem, kto maczał w tym swoje paluszki, więc wcale mnie nie zdziwił niewinny uśmiech mojego Anioła.
- Zadbałem o to już wczoraj. - wyznał wzruszając lekko ramionami. - Zostawiłem Skrzatom liścik z dokładnymi wytycznymi. - choć starał się to ukryć, był z siebie wyraźnie dumny. - Spisały się na medal. Nie musimy ruszać się z łóżka.
- Ty spisałeś się na medal. - pochwaliłem go i pocałowałem lekko w uśmiechnięte usteczka. - Idealne śniadanie, cudowny kochanek tuż obok. Jestem naprawdę szczęśliwy. - położyłem tacę na naszych kolanach i podałem chłopakowi łyżeczkę oraz drobny kieliszek z jajkiem. Ukąsił podsunięty przeze mnie chleb z masłem, a następnie zabrał się za jedzenie. Coś tak małego, tak przyziemnego, a jednak potrafiło sprawić niewysłowioną radość.
Dwie kromki i dwa jajka na głowę później byliśmy pojedzeni i jeszcze szczęśliwsi. Wypiłem swój sok, a szklanka znowu się zapełniła, Fillip wtulił się w mój bok i gładził mnie leniwie po brzuchu, nucił coś cicho pod nosem nie pozwalając mi usłyszeć chociażby melodii, która chodziła mu po głowie w tej chwili.
- Wiem, że zamówiłeś dla nas miejsce w herbaciarni pani Puddifoot. - mruknął spoglądając na mnie z uśmiechem świadczącym o wielkiej przebiegłości.
- Masz rację, kochanie. - nie mogłem przecież zaprzeczyć. - Uznałem, że powinniśmy wykorzystać to przedświąteczne wyjście najlepiej jak to możliwe, a w tym okresie w herbaciarni będzie bardzo ciężko o wolny stolik, więc zrobiłem rezerwacje. Wprawdzie skłamałem, że chodzi o miłą atmosferę korepetycji, których będę ci udzielał, ale to nieistotne szczegóły. - mrugnąłem do niego, co nagrodził cichy, radosny chichot.

~ * ~ * ~

- Mój kłamczuch. - pocałowałem go nie potrafiąc się powstrzymać.

*

Powiodłem wzrokiem po wnętrzu pięknie przystrojonej herbaciarni. Oblegana nawet bardziej niż przeciętnie pękała w szwach, a jednak właścicielka znalazła spokojniejszy kącik, w którym usadziła mnie i Marcela serwując nam gorącą czekoladę stanowiącą zupełnie darmowy, świąteczny prezent. Zwlekając z odejściem życzyła mi powodzenia w nauce i poprosiła atrakcyjnego nauczyciela by był dla mnie dzisiaj wyjątkowo wyrozumiały. Było oczywiste, że stara się mu przypodobać, ale tym razem nie czułem ani odrobiny zazdrości. W końcu mój Marcel kłamał byśmy mogli spędzić ten czas jak na prawdziwej randce, tuszował nasz związek, specjalnie dla mnie postarał się o miejsce już na miesiąc przed dzisiejszym dniem i wyglądał olśniewająco. Naprawdę czułem tę atmosferę romantycznej randki we dwoje, o którą chciał zadbać, gdyż wystroił się z niebywałą starannością zakładając zupełnie nową, wzorzystą koszulę, spodnie łączące w sobie niezobowiązującą elegancję i wygodę, oddał do pastowania buty, ogolił się gładko, wylał na siebie całe litry cudownie pachnącej wody toaletowej, starannie ułożył włosy, czego na co dzień nie zwykł robić i uśmiechał się do mnie w sposób niezwykle wymowny, choć w dalszym ciągu niewinny.
Tym większy problem miałem przed wyjściem z doprowadzeniem do ładu samego siebie. Nie chciałem prezentować się przy nim przeciętnie, więc przewróciłem do góry nogami całą szafę i kufer, by ostatecznie pożyczyć od Olivera kilka łaszków. Wykorzystałem swoją czarną koszulkę bez rękawów, którą zakładałem zawsze na największe mrozy, narzuciłem na to lekko workowaty, ale delikatny i szykowny czerwony sweter, w którym Oli rzadko chodził, bo nie lubił, kiedy osuwał mu się z ramienia i odsłaniał skórę, wyprosiłem pożyczenie czarnych spodni – moje wszystkie były w praniu – i na koniec założyłem całkowicie moje buty do połowy łydki. Dla poprawienia sobie samopoczucia związałem wstążką za głową pasma okalających moją twarz włosów żeby nie przeszkadzały mi w rozkoszowaniu się Marcelem. Nadal czegoś mi brakowało i sądziłem, że może to być spowodowane bródką, w której nic nie zmieniłem, ale uznałem, że przesadna troska o szczegóły mogłaby wyglądać dziwnie. W końcu oficjalnie wcale nie byliśmy na randce.
- A więc, o czym powinniśmy rozmawiać w czasie tych korepetycji? - Marcel upił łyk swojej gorącej czekolady i zamruczał z wyraźną aprobatą. - Jest wyśmienita, Fillipie. Skosztuj. - więc uległem jego namowie i musiałem przyznać, że nie piłem jak dotąd lepszej czekolady niż ta. Była wyśmienita i od teraz na pewno zawsze już będzie kojarzyć mi się z Marcelem.
- Najlepszym tematem byłby quidditch. - zauważyłem zachłannie wlewając w siebie słodki, gorący napój. - Ty byłeś profesjonalistą, ja gram w drużynie. To neutralny, ale istotny temat.
- Tak, masz całkowitą rację. - Marcel skinął głową, choć byłem całkowicie pewny, że już od dłuższego czasu wiedział, że tak skończy się nasze małe kłamstewko. Leniwym ruchem wyjął kilka serwetek ze stojaczka w kształcie płatka śniegu i rozdzielił je na dwie kupki. - To nasi gracze. - wyjaśnił mnąc wszystkie serwetki, a tym samym tworząc dwie drużyny, na których przykładzie miał zamiar prezentować mi manewry, taktyki, wszystko, co odwróci do nas ciekawskie spojrzenia.
- Podać wam coś, kochaneczki? - właścicielka herbaciarni niemal na palcach podeszła do nas zerkając z ciekawością na stół, gdzie Marcel zdążył już ustawić swoje serwetkowe kulki.
Wzruszyłem ramionami, kiedy nauczyciel spojrzał na mnie pytająco.
- W takim razie, dwie pomarańczowe galaretki jogurtowe i dwie czarne herbaty cytrynowe. - złożył zamówienie i musiałem przyznać, że jestem pod wrażeniem tego, że właścicielka rozumie jego bełkot. Jak dla mnie coś w tym wszystkim się wykluczało, ale zignorowałem tę analizę mojego umysłu. To była herbaciarnia, a więc tutaj nie istniały zasady sensu i logiki w nazwach!
- Już się robi. - kobieta zakręciła biodrami odwracając się i znikając za ladą, co pozwoliło mi spojrzeć pytająco na mojego mężczyznę, który odpowiedział niewinnym uśmiechem.
- Czasami wpadam tu żeby osłodzić sobie życie lub zwyczajnie czegoś się napić. W takiej sytuacji skróty myślowe tworzą się samoistnie.
- Jak częste jest twoje „czasami”? - czyżbym odczuwał zazdrość? A przecież bez niej było tak pięknie, tak naturalnie, a teraz czułem narastającą w sobie złość spowodowaną tym, że byłem jego uczniem i nie mogłem towarzyszyć mu wszędzie i zawsze. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że chwile których nie spędzał ze mną musiał spędzać z kimś innym. To było oczywiste od samego początku, ale wcześniej jakoś wcale tego nie czułem. Kiedy ja kręciłem się po Hogsmeade z Oliverem, Marcel musiał przesiadywać tutaj i swobodnie rozmawiać z właścicielką, wchodzić do innych sklepów, gdzie kobiety również robiły do niego maślane oczy.
- Fillipie...
- Nie musisz odpowiadać. - machnąłem lekceważąco ręką – Tak naprawdę to nie ma znaczenia, bo przecież musisz jakoś żyć, a twój świat nie może być bez reszty zależny ode mnie. Przynajmniej póki jestem uczniem. - pchnąłem palcem jedną z serwetkowych kulek i zmieniłem ich ustawienie na takie, w którym najbardziej lubiłem grać. - Nawet nie wiem, co czuję, czy jestem zazdrosny, czy nie. W końcu wiem, że mnie kochasz i nigdy nie przestaniesz, ja cię kocham tak samo i ty jesteś tego świadomy. Bylibyśmy osłami gdybyśmy nagle zaczęli wątpić w to, że istnieje jakiekolwiek życie poza tym, które jest naznaczone naszą wzajemną obecnością.
- I dlatego zazdrość nie ma sensu, ale czasami można ją poczuć żeby nie zapomnieć, że istnieje? - Marcel roześmiał się odstawiając drużynę quidditcha na swoje miejsce. - Zabieraj te łapki. O ile mi wiadomo to ja miałem cię uczyć strategii, a nie ty mnie. - jego karcenie nigdy nie przypominało poważnego i prawdziwego upominania, ale kolejną pieszczotę, więc uśmiechnąłem się pod nosem i szybko wziąłem kubek z niedopitą jeszcze do końca czekoladą Marcela. Kilka łyków i jego kubek także był pusty, a pani Puddifoot mogła z powodzeniem donieść nam nasze zamówienie żebyśmy mogli na poważnie rozpocząć przed nią naszą grę w korepetycje. I nagle coś sobie uświadomiłem.
- Naprawdę chcesz mnie tego uczyć? - spojrzałem na niego zapewne wielkimi oczyma, bo na przystojnej twarzy profesora pojawił się rozbawiony uśmiech.
- Oczywiście, że nie, Aniele. - starał się powstrzymać śmiech. - Będę bezmyślnie przesuwał moje dwie drużyny, a ty od czasu do czasu również pchniesz tego czy tamtego. To inni mają sądzić, że naprawdę o tym dyskutujemy.
- A w rzeczywistości będziesz prawił mi komplementy, snuł plany na przyszłość, rozkoszował się moją obecnością? - jego spojrzenie było pełne łagodności i uczucia, kiedy powoli skinął głową.

~ * ~ * ~

- Tak, Fillipie. W tym czasie będę zasypywał cię czułością. - wiedziałem jak policzki mojego Cudu delikatnie się rumienią, jak białe, drobne ząbki przez chwilę miętoszą wargę. Gdybyśmy nie byli otoczeni przez ludzi na pewno sięgnąłbym przez stolik i karcąco pogładził kciukiem te maltretowane usteczka.
- Wasze zamówienie. - rzuciła przymilnie właścicielka wyrywając mnie z zamyślenia.
- Dziękuję, Punny. - odpowiedziałem z uśmiechem odbierając od niej naczynia i kładąc na stoliku w miejscach, w których nie przeszkadzałyby naszej udawanej nauce. - Gdybyśmy mogli dostać jeszcze syrop malinowy byłoby cudownie.
- Oczywiście, już się robi. - była naprawdę zadowolona mając pretekst by ponownie się tu zjawić i wydawała się unosić w powietrzu, kiedy gnała po gęsty, naturalnie wytwarzany sok.
- Będzie ci smakować, więc nie patrz tak na mnie, Fillipie. - roześmiałem się spoglądając na wpatrzone we mnie ostrzegawczo czekoladowe tęczówki. - Powinieneś spróbować też jej czekolady z sokiem wiśniowym. Jest obłędna. I kojarzy mi się z tobą, Aniele. - dodałem popychając w jego stronę jedną z rozłożonych na stole kulek. - Tak się składa, że wszystko, co sprawia mi radość jest związane z tobą i nigdy nie będzie inaczej. To uczucie, które dominuje nad każdym innym. Jakby to dokładniej opisać... - odczekałem chwilę by na naszym stole pojawił się syrop i skinąłem głową Punny, która i bez nas miała pełne ręce roboty. - Jesteś jak zaklęcie, które ma ogromną moc i wpływa na wszystko. Wyostrzasz barwy, dźwięki, zapachy i smaki, napełniasz pięknem i znaczeniem wszystko co nas otacza, potrafisz samym oddechem tchnąć życie w każdą porę roku, w każdą pogodę, a twój śmiech stwarza zupełnie nowe magiczne stworzenia. Przypominasz mi najwspanialsze książki dla dzieci, które same w sobie są odrębnym światem i tym samym zachwycają nawet dorosłych.
Rumiany Fillip schował twarz w finezyjnym kubeczku z herbatą i starał się ukryć wyraźne zażenowanie wywołane moimi słowami. Wcześniej sam nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mogę go tak bardzo zawstydzić, ale czy sam nie zareagowałbym podobnie, gdyby to on zasypywał mnie podobnymi wyznaniami?
- Wybacz. - mruknąłem samemu się pesząc.
- Nie, nie! - chłopak mówił do swojej herbaty, przez co jego głos był głuchy, trochę zniekształcony. - To wszystko było... - chyba nie wiedział jak to określić i wcale mu się nie dziwiłem. Zaczął palcem przestawiać połowę znajdującej się po jego stronie drużyny, co miało zapewne przywrócić nas do rzeczywistości. - Dobrze, że nie można już bardziej kochać, bo chyba przyczynilibyśmy się do końca świata, którego nikt się nie spodziewa.
Skinąłem głową przyznając mu rację. Ludzie snują wizje końca posługując się najbardziej zmyślnymi katastrofami, ale chyba nikt nie pomyślał o tym, jak wielką moc może mieć bezgraniczna miłość. Nawet nie chciałem sobie tego wyobrażać.
- Przez ciebie czuję się teraz jak ludzkie ognisko, a to dlatego, że uosabiasz wszystkie ideały. - Fillip patrzył na mnie błyszczącymi oczyma. - Jesteś jak taki słodki, niewinny pluszowy miś, przy którym nie ma się czego obawiać. A kiedy zapada noc, ten miś zamienia się w idealnego, dzielnego rycerza o czystym sercu, który walczy z koszmarami swojego śpiącego właściciela. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jaki jesteś przy tym niebezpieczny i tylko ja to rozumiem.
Roześmiałem się patrząc na wydymającego wargi chłopaka, który obficie polewał swoją jogurtową galaretkę sokiem malinowym.
- Czy teraz jesteśmy już kwita? - zapytałem nie mogąc się powstrzymać.
Ja byłem słodki? To jak powinienem określić mojego Fillipa?
- Nie jesteśmy, ale w ramach mojej wielkoduszności przymknę na to oko. - obdarzył mnie dumnym spojrzeniem i zamruczał kosztując deser. - Pycha! - jego oczęta lśniły i musiałem zwalczyć przemożną ochotę by pocałować go w te słodkie usteczka pełne deseru.
- Wiem, co ci smakuje, mój Aniele. - popchnąłem po stole kilka kulek i patrzyłem, jak chłopak kręci głową ustawiając je inaczej. Chyba zbyt wiele czasu zmarnowaliśmy na beztroską rozmowę i teraz musieliśmy na poważnie potraktować nasze kłamstewko. Tym bardziej, że w herbaciarni zrobiło się odrobinę więcej miejsca.

~ * ~ * ~

- To najsmaczniejsze korepetycja świata! - stwierdziłem szczerze patrząc jak Marcel kręci głową i poprawia wcześniej przesuniętych przeze mnie serwetkowych pałkarzy.
- I najbardziej bezsensowna lekcja taktyki jakiej kiedykolwiek udzieliłem. - odpowiedział rozbawiony, a jego cudowne, szare oczy spoglądały na mnie figlarnie, kiedy bawił się papierowymi kulkami na stole. - Uwielbiam spędzać z tobą czas, Fillipie.
- Uwielbiam, kiedy to robisz. - czułem, jak spomiędzy nas pod sam sufit unoszą się drobne, czerwone serduszka, których nikt nie mógł dostrzec, a których obecność bezsprzecznie wyczuwał również Marcel.

piątek, 29 listopada 2013

L'excitement

To dziwne uczucie, kiedy z jednej strony pragniesz czegoś całym sobą i drżysz na myśl o spełnieniu swoich pragnień, zaś z drugiej nie możesz znieść faktu, iż inni również będą się cieszyć tym, co powinno należeć wyłącznie do ciebie. Te złość i zazdrość wymieszane z podnieceniem i niecierpliwością potrafią nie tylko przyprawić o zawrót głowy, ale także o szaleństwo. Jak to możliwe, że dwa sprzeczne uczucia splatają się ze sobą w ciasnym uścisku, który czyni je jednym, choć przecież to niemożliwe?
- Nie podoba mi się to. - mruczałem niezadowolony jeszcze przed samymi zajęciami z obrony przed czarną magią, które w zastępstwie wyjątkowo miał prowadzić Marcel. - One będą się ślinić zamiast słuchać, co mówisz! - splatając ramiona na piersi z trudem powstrzymałem się przed tupnięciem dla nadania mocy moim słowom. - Już teraz czuję ich nienawistne spojrzenia na plecach, kiedy z tobą rozmawiam, a one ostatkiem swojej hydrzej woli trzymają się z daleka i nie wiedzą o czym rozmawiamy.
Marcel uśmiechnął się, chociaż widziałem jak stara się opanować reakcje swoich ust na moje słowa. Nie próbował mnie tym udobruchać, ale i tak miękłem, kiedy patrzyłem na ten uśmiech, który sięgał jego pięknych oczu.
- Fillipie, podejrzewam, że ty również nie będziesz wsłuchiwał się zbyt uważnie w moje słowa.
- Ja to co innego! Ja słucham uważnie, a jednocześnie odpływam myślami, bo jestem wyjątkowy.
- Tylko dlaczego ja też muszę tu stać? - mruknął przy okazji Oliver, który został zmuszony przeze mnie do dotrzymania nam towarzystwa.
- To wygląda mniej podejrzanie, więc milcz i stercz tutaj, jak dobry przyjaciel. - skarciłem go obdarzając ostrzegawczym spojrzeniem. Ostatnimi czasy Oli był trochę blady, zmęczony i zdołowany toteż uznałem, że odrobina towarzystwa mu nie zaszkodzi, a może nawet zdoła go rozweselić. Kiedy pytałem o przyczynę jego kiepskiego stanu nie chciał się przyznać, więc nie nalegałem. Musiałem działać na oślep, ale i tak robiłem, co w mojej mocy. Oliver był przecież dla mnie wszystkim – kuzynem, przyjacielem, bratem.
- Też mi zaszczyt. - bąknął pod nosem, więc kopnąłem go lekko w kostkę w ramach kary.
- Fillipie... - Marcel upomniał mnie łagodnie, zaś Oliver uśmiechnął się przebiegle.
- Zachowuj się tak dalej, a wszyscy od razu zrozumieją, że flirtujesz z nauczycielem i zaczną opowiadać niestworzone historie. Wszystko dojdzie do dyrektora, a wtedy...
- To może ty sobie lepiej idź, jeśli masz zamiar mnie dodatkowo denerwować? - ukróciłem jego wywody.
- Myślę, że najlepiej będzie jeśli obaj już się oddalicie. - profesor położył dłonie na naszych ramionach i lekko odwrócił nas w stronę drzwi sali lekcyjnej. Niepostrzeżenie przysunął usta do mojego ucha wprawiając w drżenie całe moje ciało. - Niech sobie na mnie patrzą, ty możesz dotykać, a jeśli będziesz grzeczny może po zajęciach pozwolę ci zostać dłużej w klasie... - wymruczał kusząco, zwiesił głos i niemal doprowadził mnie tym do podniecenia.
Przecież to oczywiste, że atrakcyjny nauczyciel latania stanowi obiekt fantazji, kiedy nagle stanie przy biurku nauczycielskim w swojej rozpiętej szacie, której nie nosi na żadnych swoich zajęciach, by mu nie przeszkadzała. Oprze się o blat, skrzyżuje w kostkach nogi w tych swoich ciemnych jeansach i wodząc spojrzeniem po uczniach zacznie wykładać materiał, który należy zrealizować. Płonąłem od środka na myśl o tym!
Jasne, miałem Marcela na co dzień całego dla siebie, ale i tak czułem podniecenie, kiedy wyobrażałem go sobie w takiej czy innej sytuacji, a Marcel Camus i biurko to jedna z tych fantazji, które nigdy mi się nie znudzą. Może powinienem być niegrzeczny, by mnie ukarał? Byłem nie lepszy, niż te wszystkie zakochane w nim dziewczęta, ale co mogłem na to poradzić? Przecież on sprawiał, że drżała każda komórka mojego ciała!
Nauczyciel wprowadził nas do sali obrony przed czarną magią i czekając aż się usadowimy, stanął przy biurku lekko opierając o nie swoje naprawdę zgrabne pośladki. Wiedziałem, że to zrobi! Znęcał się nade mną! Aż serce zabiło mi szybciej, gdyż tylko on mógł tak pobudzać wyobraźnię nawet tak drobnym gestem.
Rozsiadłem się przy swoim stoliku miętosząc w napięciu kolano Olivera, który przewrócił oczyma i zrzucił moją dłoń ze swojej nogi.
- Przesiądę się jeśli będziesz mnie maltretował. - zagroził cicho. - Cieszę się, że go zdobyłeś i nadal szalenie pragniesz, ale czy ja muszę przez to cierpieć?
- Ale ja nie mam co zrobić z rękami! - pisnąłem błagalnie wpatrując się w mojego bezwzględnego kuzyna.
- Nie! Miętoś sobie swoje nogi, a nie moje.
Marcel rozpoczął zajęcia od krótkiego wykładu na temat istot niebezpiecznych, ale całkowicie fizycznych, które przy odrobinie szczęścia dało się unieszkodliwić choć na chwilę za pomocą własnej siły fizycznej, sprytu i zwinności. Choć na co dzień zajmował się quidditchem na pewno wiedział, co mówi i nie jeden raz udowodnił swoją wartość w starciu z czymś niebezpieczniejszym niż kafel czy zawodnik drużyny przeciwnej. Należał do Upadłego Rodu, więc strzegł swoich tajemnic i nawet ja nie wiedziałem o nim wszystkiego. Jeszcze nie.
- Nie zawsze macie pod ręką różdżkę, czasami zostanie wam wytrącona, a wtedy nie musicie czuć się bezbronni. - rozumiałem, że ten temat zajęć został mu narzucony, ale był tak pewny siebie i przekonywający, że obawiałem się, iż zechce zademonstrować kilka technik obronnych, a wtedy najpewniej zacząłbym zabijać każdego, kto tylko by go dotknął. Wyłącznie Oliverowi pozwoliłbym na to, gdyż był on ostatnią osobą, która mogłaby czuć cokolwiek do Marcela. Prędzej by go znienawidził, niż pokochał. - Niestety, zajęciami praktycznymi zajmiecie się dopiero pod okiem waszego nauczyciela. Przykro mi, ale takie otrzymałem dziś informacje i nie mogę na to wpłynąć. To nie mój przedmiot. - spojrzenie mężczyzny skupiło się na mnie. Czyżby potrafił wyczytać z mojej twarzy myśli, które właśnie plątały mi się po głowie?
Nie powinno mnie to dziwić, Marcel potrafił wszystko!

~ * ~ * ~

Spojrzenia rzucane przez Fillipa były tak wymowne i zawierały w sobie tak wielki ładunek słodyczy, że z największym trudem odwracałem wzrok od tego Cudu, który dorastał w zastraszającym tempie, a jednocześnie pozostawał dzieckiem. Jego uwielbienie względem mnie zakrawało na grzech, a uczucia na herezję, ale schlebiał mi tym i musiałem przyznać, że w pełni odwzajemniałem jego miłość. Przecież nie zawahałbym się poświęcić dla niego życia, nie chciałem plątać się po tym świecie bez niego, to dla niego walczyłem o lepsze jutro, dla niego śniłem i budziłem się każdego dnia.
To nie Bóg dał mi życie, ale Fillip. To on był moim stwórcą, moim Światem.
- Naprawdę nie sprawia mi przyjemności zanudzanie was teorią, ale to na mnie spadł ten przykry obowiązek. Myślę jednak, że zamieniając ten wykład w dyskusję będzie wam łatwiej przyswajać materiał, jak również unikniemy chrapania niektórych jednostek. - naprawdę chciałem by byli zainteresowani moimi zajęciami, toteż planowałem wychodzić z siebie, jeśli będzie taka potrzeba. Mój plan był prosty – chciałem w ten sposób zaimponować Fillipowi. W jego oczach musiałem być idealny pod każdym możliwym względem, pozbawiony wad. I tak, brzmienie mojego głosu, każdy mój gest, ruch, uśmiech – wszystko to musiało doprowadzać mojego Anioła do szaleństwa.
Miałem wrażenie, iż idzie mi całkiem dobrze. Fillip wpatrywał się we mnie nieprzerwanie, jego usta były rozchylone, a języczek raz za razem zwilżał miękkie wargi, których smak potrafił odbierać zmysły. W ciemnych oczach chłopca niemal widziałem odbijającą się zapowiedź bliskiej przyszłości. Obaj pragnęliśmy wykorzystać tę okazję, kiedy to zamiast na lekcji quidditcha spotkaliśmy się w odrobinę innych, pobudzających wyobraźnię okolicznościach. Byłem nauczycielem i pragnąłem to wykorzystać.
Fillip był rozkojarzony, więc miałem dobrą wymówkę by zatrzymać go w sali po zajęciach. Nawet gdyby ktoś podejrzewał, że coś mnie z nim łączy, nie potrafiłbym zrezygnować z okazji zostania z nim sam na sam, całowania jego ust, posadzenia go na biurku i dotykania. Nie byłem dzieckiem, więc nie sądziłem, że uczenie go w zamkniętym pomieszczeniu może działać na moje ciało w jakiś szczególny sposób, a jednak czułem lekkie mrowienie w okolicach krocza ilekroć rzuciłem na niego okiem.
*
- Dziękuję za wasz wkład w te zajęcia i do zobaczenia na moich lekcjach. - obdarzyłem uśmiechem ogół grupy. - A ciebie, Fillipie, prosiłbym o pozostanie na chwileczkę w klasie. Nie wierzę, że straciłeś głos, kiedy byłeś taki wyjątkowo rozmowny przed zajęciami.
Fillip ukrył twarz za włosami, kiedy pokornie schylił głowę, ale widziałem, że na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech, a zębami zaczął przygryzać wargę chcąc powstrzymać odruch okazywania zadowolenia.
Sam z trudem nad sobą panowałem widząc, jak entuzjastycznie reaguje na moje polecenie, zaś świadomość tego, co chcę z nim robić nie pomagała mi się uspokoić. Moje ciało było go spragnione, moje serce chciało czerpać całymi garściami z bliskości tego należącego do chłopaka, moje dłonie drżały z niecierpliwości, a usta łaknęły jego ust.
Niemniej jednak, to wzrok Olivera miał moc sprowadzenia mnie na ziemię. On wiedział, co kryje się w moich myślach i karcił mnie swoim niebieskim spojrzeniem. Czułem się jak ostatni zboczeniec, kiedy spoglądałem w te pełne niechęci i chłodu tęczówki, za którymi kryła się nieodgadniona tajemnica.
- Zadbam by nikt was nie zaskoczył, ale skrzywdź go kiedykolwiek, a nie zobaczysz więcej światła słonecznego. - syknął mi w twarz tak, by Fillip nie słyszał ani jednego słowa.
- Wiesz dobrze, że przy mnie nigdy nie uroni ani jednej łzy. - odpowiedziałem pewnym głosem. - Jest dla mnie wszystkim.
Skrzywił się, ale miał pełną świadomość, że mówię prawdę. Może od zawsze wiedział, co czuję do jego kuzyna i podejrzewał, że sprawy tak się potoczą, a to wywoływało jego reakcje obronne na to uczucie?
Drzwi sali zamknęły się, a zaklęcie, najpewniej rzucone przez Olivera, dodatkowo je zablokowało. To wystarczyło. Fillip rzucił się na mnie popychając na biurko, które zajęczało w proteście. Jego usta zmiażdżyły moje, jego dłonie mocno trzymały mnie za kark, zaś nogami oplótł mnie mocno. Miałem ochotę roześmiać się, kiedy to zrobił, ale nie dał mi okazji. Mogłem tylko oddać jego zachłanny pocałunek i ściskając zgrabne, cudowne pośladki odsunąć się od biurka. Posadziłem na nim mojego Anioła i nie odsunąłem się nawet na krok, kiedy swoim ciałem niemal wtapiał się w moje. Wiele wysiłku kosztowało mnie uwolnienie się od tych ramion i warg.
- Naprawdę tak bardzo podobam ci się zamknięty w czterech ścianach klasy z grupką uczniów?
- Podobasz mi się zawsze. - sprostował bawiąc się moimi włosami i uśmiechał się, kiedy jego spojrzenie sunęło po mojej twarzy, jakby do tej pory nie miał jeszcze wystarczająco wiele czasu by się nią nacieszyć. - To może być jedyna i ostatnia okazja, kiedy mam cię przy sobie, jako zwyczajnego nauczyciela, który stoi w tej szarej klasie, w której wielkie biurko tylko zawadza, chociaż może być odpowiednio wykorzystane. - w jego czekoladowym spojrzeniu rozbłysły niepokorne iskierki flirtu. - Kiedy jesteśmy na zewnątrz i uczysz mnie latania, oddaję się całkowicie pod władanie miotły, wiatru i gry. Nie mogę wtedy podniecać się twoim widokiem. Tym bardziej, że nie mam gdzie ukryć erekcji.
- Tak, jak mogłem tego nie zauważyć. - uśmiechając się odsunąłem od niego całe ciało. Sięgnąłem do jego szkolnej szaty, którą całkowicie z niego zdjąłem i położyłem dłoń na nabrzmiałym kroczu. - To na pewno trudno ukryć.
Fillip zaśmiał się gardłowo i odchylił opierając rękoma za plecami. Obserwował mnie uważnie, niemal wyzywająco, kiedy rozpinałem jego spodnie i pochylałem się nad podnieconym, ukochanym ciałem. Spojrzałem chłopakowi w oczy, a następnie pocałowałem jego oswobodzony z bielizny członek by w końcu wziąć go w usta i ssać, lizać, pieścić najlepiej, jak potrafiłem.

~ * ~ * ~

Westchnąłem, jęknąłem i starałem się nie zamykać oczu, nie odchylać przesadnie głowy. Chciałem patrzeć na Marcela, śledzić ruchy jego idealnych warg na moim ciele. Nie robił tego pierwszy raz, nie był on także ostatni, a jednak nie potrafiłem oderwać oczu od jego płynnych ruchów, które były jednoznaczne z odczuwaną przeze mnie rozkoszą.
Marcel Camus – idealny, przystojny, miły, łagodny, utalentowany, niezwyciężony, tajemniczy. Choć był nie do zdobycia, na jego punkcie szalały nauczycielki, uczennice, może nawet uczniowie. I był mój. Tylko i wyłącznie mój. Jego ciało, jego serce, jego dusza – wszystko. Inni mogli o nim marzyć, ja miałem go na własność. Potwierdzał to każdym swoim oddechem, każdym uderzeniem serca.
- Marcel... - wydusiłem rozkoszując się dźwiękiem jego imienia w moich ustach, jak również jego pełnymi miłości zabiegami. Może to dziwne, ale naprawdę czułem wszystkie te głębokie, gorące uczucia w sposobie, w jaki mnie pieścił. To było coś więcej niż zwykła gra wstępna. To były nowe narodziny.
Starając się nie kąsać warg, odsunąłem od siebie jego głowę najdelikatniej jak potrafiłem. Było mi błogo, więc mój cudny kochanek zasłużył na podziękowanie. Pochyliłem się i pocałowałem go w czoło. Mój Marcel wyprostował się ze słodkim uśmiechem na ustach. Objął swoimi dłońmi moją twarz i oddał muśnięcie w ten sam sposób.
- Więc może ja zdejmę spodnie? - zaproponowałem rozbawiony. - W mojej torbie powinna być oliwka do ciała. - trochę się zawstydziłem mówiąc o tym głośno, ale spojrzenie, jakie rzucił mi mężczyzna było bardzo wymowne. Podobało mu się to, że zadbałem o wszystko.
Zsunąłem się z biurka, kiedy on przeszukiwał moje rzeczy. Drżałem odrobinę, kiedy zdejmowałem spodnie. Wyłożyłem nimi blat, dorzuciłem swoją szkolną szatę i ponownie usiadłem na biurku. Tym razem rozsunąłem uda i wysunąłem biodra do przodu tak by Marcel miał do mnie lepszy dostęp.
Gotowy obserwowałem, jak wyjmuje tubkę oliwki, którą ukradłem Oliverowi i wącha ją odkręcając. Na pewno spodobał mu się ten zapach! Ja go uwielbiałem.
Rzucił mi długie, uważne spojrzenie, a jego krocze zareagowało wyprężając się w spodniach. Nawet nie próbował tego ukryć, bo i po co miałby to robić? Przecież miał świadomość, iż chłonę reakcje jego ciała jakby to od nich zależał każdy oddech. Wiedział, że kocham go w każdym calu, tak jak on kocha każdy kawałeczek mnie. Od początku zdawał sobie sprawę z tego, że nasze dzisiejsze zajęcia zakończą się w ten jeden, szczególny sposób. Byliśmy jednym uczuciem w dwóch spragnionych siebie ciałach.
Otrzymałem lekki, ciepły pocałunek, kiedy Marcel zbliżył się do mnie, zaś jego usta wyginały się rozkosznie ku górze. Pragnął mnie, a ja pragnąłem jego i teraz byliśmy bliżej spełnienia swoich pragnień, niż jeszcze minutę temu.
- Marcel... - rzuciłem wypuszczając z płuc powietrze, kiedy przesunął palcami po moim udzie.
- Tak, kochanie? - pocałował mnie w kolano i wycisnął na dłoń sporą ilość oliwki.
- Lubię kiedy do mnie mówisz. - przyznałem z uśmiechem czując jak rozpiera mnie radość, gdy jego cudne, szare oczy lśniły wewnętrznym blaskiem wywołanym moimi słowami.
Pocałował mnie, a jego ciepłe palce musnęły opuszkami moje pośladki. Powoli wsunęły się między dwie spragnione dotyku półkule i odnajdując wejście naparły. W tym czasie także język mojego kochanka przedzierał się przez zasłonę ust wnikając do środka.

~ * ~ * ~

Westchnąłem w jego słodkie wargi i przysunąłem się bliżej wsuwając palec w drobny otworek, który przyjął mnie z drżeniem. Starałem się pieścić go możliwie jak najdłużej, masować jego ciało, przygotowywać go na kolejne słodkie pieszczoty. Moim największym pragnieniem było rozpieszczanie go i teraz robiłem co w mojej mocy, by to osiągnąć. Całowałem, masowałem jego wejście, gładziłem ciepłe, miękkie ścianki. Czułem, jak chłopak drży pode mną, słyszałem ciche jęki i westchnienia wydawane prosto w moje usta. Wnętrze jego warg było niemożliwie gorące i słodkie.
Odsunąłem się od niego podziwiając jego słodziutkie oblicze, zaróżowione policzki i błyszczące oczy w kolorze czekolady. Był taki piękny.
- Marcel! - wyjęczał rozsuwając nogi jeszcze szerzej. Zapraszał mnie, a ja nie miałem na tyle silnej woli by mu odmówić.
- Co tylko rozkażesz, mój piękny. - pochyliłem się całując jego unoszącą się szybko pierś i zabrałem palce z tej słodkiej pupy. Byłem tak podniecony, że sam z trudem trzymałem nerwy na wodzy. Złożyłem pocałunek na jego brzuchu, a następnie trzymając mocno jego uda przygotowałem ukochane ciało na przyjęcie mnie głęboko wewnątrz.
Uśmiechałem się patrząc mu w oczy, kiedy powolnym, ale zdecydowanym pchnięciem pokonywałem lekki opór jego „zaręczynowego” pierścienia mięśni. Chociaż niewątpliwie miał ochotę zmrużyć oczka, może nawet je zamknąć, nie zrobił tego. Usilnie starał się utrzymywać ze mną kontakt wzrokowy i to jeszcze bardziej mnie podniecało.
Pochyliłem się sięgając jego uchylonych usteczek i poruszając się pieściłem lekko szorstki języczek mojego Anioła.
Byłem jego niewolnikiem w każdym calu, zaś on był całym moim światem.

~ * ~ * ~

Wzdychałem w słodkie wargi profesora i choć niezdarnie, to starałem się odpowiadać na każdy jego ruch, muśnięcie, dotyk. Niczym wąż, który zjada własny ogon, nasze ciała były ze sobą splecione w jedno. Jego język w moich ustach, jego członek we mnie. Byłem kłębkiem rozkoszy, którym mężczyzna bawił się sprawnie i czule.
Ciągle było mi go mało, pragnąłem więcej i więcej, bez przerwy, jakby wraz z pierwszym podmuchem wiatru miał się rozwiać zamieniając w sypki, ciepły piach. Jakby pierwsze promienie słońca miały wystraszyć go niczym zjawę.
Sięgnąłem dłońmi do jego twarzy dotykając jej opuszkami, badając, pieszcząc. Jęczałem czując fizyczną i psychiczną rozkosz, ogromną miłość, którą darzył mnie Marcel i którą ja darzyłem jego.
Pot perlił się na naszej skórze, byliśmy rozczochrani, zaczerwienieni. Tykanie zegara zastąpione szybkim biciem naszych serc i głębokim oddechem odmierzało kolejne sekundy.
Jego ruch, słodkie westchnienie, mój jęk, chwila oddechu, kiedy się odsuwał. Jego ruch, słodkie westchnienie, mój jęk, chwila oddechu, kiedy się odsuwał. Jego ruch, słodkie westchnienie... Raz za razem, minuta po minucie.
Spełnienie zalało mnie falą jasnych, pięknych kolorów, wizją naszej cudownej, wspólnej przyszłości.
Marcel wyglądał jakby miał się rozpłakać, kiedy jego pragnienie eksplodowało we mnie. Był szczęśliwy, wiedziałem o tym, wyczuwałem to.
Pocałowałem go subtelnie w ramach podziękowania za to, że jest zawsze blisko, że mnie kocha, spełnia moje zachcianki, a jednocześnie jest samolubnym, gdyż moje pragnienia zawsze odzwierciedlały jego.

~ * ~ * ~

Pogładziłem palcami jego czerwony, wilgotny policzek, złożyłem pocałunek na czole i przytuliłem go mocno do siebie.
Fillip, mój Fillip. Anioł, Cud, Skarb. Moje Wszystko.

środa, 30 października 2013

Policier

Czułem w ustach słodki smak czekolady wiśniowej z aksamitnym kremowym wypełnieniem. Ciepło rozchodziło się po ciele, docierało do serca. Byłem spragniony i miałem ochotę na coś wyjątkowego jak czarna herbata z pomarańczowym posmakiem, która potrafi wymazać z pamięci wszelkie smutki.
Było mi błogo, ale właśnie wtedy w idylliczne uczucia wkradł się niepokój. Coś kazało mi biec, nie zostawać w jednym miejscu, ale pędzić ile sił w nogach. Ktoś mnie gonił. Ktoś, sam nie wiem kto, nie wiem dlaczego, ale musiałem uciekać, a cała radość wyparowała ze mnie, kiedy tylko zauważyłem, że zwalniam, a moje ciało jakimś sposobem męczy się i nie potrafi utrzymać regularnego tempa. Miałem wrażenie, że słyszę za sobą sapanie ścigającej mnie osoby. Była o krok od złapania mnie, uwięzienia w czterech ścianach pokoju.
Nie, nie, nie! Mój oddech przyspieszył, serce waliło, znajdowałem się na granicy, której nie mogłem pojąć i nie chciałem przekroczyć.
Uderzyłem o coś miękkiego, ale solidnego, poczułem ucisk w pasie, coś uderzyło głucho o jakąś twardą powierzchnię. O chodnik. Tak, o chodnik. Rower! Uzmysłowiłem sobie patrząc na stary, szarawy szkielet, który nijak nie przypominał tego, co zazwyczaj widywało się na drogach. Rower upadł na chodnik i narobił rabanu.
Ramiona. To one podtrzymywały mnie mocno, ale nie sprawiały bólu, nie wywoływały niepokoju, czy przerażenia. Były ciepłe i bezpieczne. Nikt mnie już nie gonił, bo i nikt nie mógł mnie skrzywdzić. A jednak jakiś krzyk doszedł moich uszu.
Pchnięty lekko, chociaż zdecydowanie znalazłem się nagle w jakimś niewielkim, jasnym pomieszczeniu razem z właścicielem roweru. Jego czarne, błyszczące buty rzuciły mi się w oczy, a zaraz potem sunąłem spojrzeniem wyżej po czarnych spodniach, które cechowała idealna linia zgięcia. Poczułem drżenie w swoim ciele, kiedy sunąłem spojrzeniem po niewidocznych pod materiałem szczupłych nogach. Wąskie biodra wywołały kolejny wstrząs niewiadomego pochodzenia. W przytrzymywane paskiem spodnie wpuszczona była błękitna koszula, a ponad pępkiem zaczynał się ciemny krawat, który dochodził do samej mocnej szyi.
- Właśnie wybierałem się na obchód, kiedy na mnie wpadłeś. Kto cię gonił? - głos, który usłyszałem sprawił, że na chwilę niemal straciłem przytomność, a zaraz potem wpatrywałem się szeroko otwartymi oczyma w przystojną twarz. Znajomą, ale jednak nie do końca... Szare oczy błyszczały szczerością i troską. Policyjna czapka na głowie wyostrzała rysy, przydawała powagi.
- Ja... - zawahałem się, a w następnej chwili wiedziałem już, jakiej odpowiedzi powinienem udzielić. - Ja uciekałem przed człowiekiem wysłanym przez ojca. Gdyby mnie złapał, zamknąłby mnie w domu i nie pozwolił wyjść. - brzmiało absurdalnie.
- Co mam przez to rozumieć? - mężczyzna podsunął mi krzesło i nastawił wodę, która gotowała się cicho i szybko, kiedy on oparł się o drewniane biurko, co tylko uwydatniło idealny kształt jego nóg i bioder. Ten widok odbierał mi oddech.
- Mój ojciec nie należy do przykładnych obywateli. - mruknąłem, jakbym się wstydził tego, kim jestem. A przecież powinienem być dumny, że moja rodzina trzyma w szachu właścicieli wielkich korporacji w pięciu dzielnicach miasta.
- Jak się nazywasz?
Nie słyszałem swojej odpowiedzi, ale oczy mężczyzny stały się większe. Nie, nie ze strachu, bo on nie bał się niczego. Raczej zaskoczyłem go swoim wyznaniem.
- Możesz zostać tutaj ze mną, jeśli odpowiada ci ta mała budka policyjna.
- Tak, bardzo. Dziękuję. - przyznałem rozglądając się po pomieszczeniu. Było niewielkie. Mieściło zaledwie biurko, trzy krzesła, pancerną szafę na dokumenty. Za biurkiem po prawej były drzwi prowadzące najpewniej do małej garderoby.
Mężczyzna podskoczył lekko i usiadł miękko na blacie. Jego uśmiech był zniewalający, a obdarzał mnie nim z taką swobodą, że byłem zazdrosny o innych, którym mógł go pokazywać.
Westchnąłem oblizując wargi, kiedy moje spojrzenie błądziło po jego nogach, jakby był co najmniej kobietą, a ja zboczeńcem. Tyle, że on był zdecydowanie lepszy, bardziej apetyczny.
I znowu słodki smak czekolady w moich ustach, rozkoszne ciepło.
Przygryzłem wargę sunąc spojrzeniem wyżej przez jego uda, aż do krocza, które było tak kuszące, że znowu zapierało mi dech w piersi. Marzyłem o tym, by zbliżyć się do tego ufnego policjanta, wtulić twarz w jego uda i lubieżnie sięgnąć po to, co kryło się w tych ciemnych,idealnie wyprasowanych spodniach.
Umierałem z pragnienia.
Zastanawiałem się, co powinienem mu teraz powiedzieć, co zrobić. Musiałem zareagować, nie pozwolić na to, by policjant zauważył, co dzieje się w moich spodniach od patrzenia na niego, od wyobrażania sobie, co mógłby mi zrobić gdyby przykuł mnie do tego biureczka kajdankami, wydawał zwięzłe, stanowcze polecenia...
Katowałem się wyobrażając sobie mimowolnie to wszystko, a mój członek rozrywał niemal materiał spodni. Mężczyzna był tak blisko, że gdyby spojrzał ze swojego miejsca na blacie prosto na moje spodnie nie byłbym w stanie ukryć ich wybrzuszenia. A kiedy wyobraziłem sobie, że on jest równie podniecony i teraz może spogląda na mnie z takim samym co ja pragnieniem...
Poruszył się, a ja wszystkimi zmysłami rejestrowałem jego powolne ruchy. Policjant rozsuwał niespiesznie nogi, jakby potrafił czytać w moich myślach i wiedział, czego pragnę.
- Bo wiem. - powiedział z pewnym rozbawieniem i uśmiechnął się, gdy zadarłem gwałtownie głowę do góry. - Widzę, jak na mnie patrzysz, jak starasz się osłaniać. A przecież wystarczy poprosić, a niczego ci nie odmówię. Podobasz mi się, nawet jeśli twój ojciec mógłby mnie bez problemu zabić za to, co sam chciałbym ci zrobić. - nie ważne, czy czytał w myślach, czy z gestów. Ta zachęta mi wystarczała.
Wstałem z krzesła i podchodząc do niego położyłem dłonie na kolanach mężczyzny. Zadrżałem z podniecenia mogąc sunąć palcami w górę, wyczuwając spięcia jego mięśni. Dotarłem do zamka spodni bez zastanowienia. Wcześniej rozpiąłem jednak pasek i guzik, a następnie zrobiłem wszystko, co w mojej mocy by wydobyć zza materiału cenne dzieło sztuki stworzone przez Boga by sprawić mi rozkosz i zaspokoić moje pragnienia.
Jego członek był spory, kształtny, jeśli można mówić tak o penisie, wydawał się istnieć właśnie po to żebym mógł teraz wziąć go w usta, mógł ssać i czekać, aż dostanę swoją porcję śmietanki.
- Fillipie, twój ojciec będzie wściekły jeśli się dowie, że syn bossa szuka tak bliskiego kontaktu z policjantem.
- Z tobą. - mruknąłem przenosząc spojrzenie z prężącego się, apetycznego członka, na cudowne oczy Marcela. Tak, właśnie tak miał na imię. Marcel.
Coś we mnie zaczęło drżeć, kiedy uświadomiłem sobie, jak ma na imię ten człowiek. Moje krocze pulsowało teraz zdecydowane wyrwać się z krępujących je materiałów bielizny i spodni. Nawet moje wejście wydawało się spragnione, puste, gotowe na przyjęcie tego wyjątkowego mężczyzny.
Znałem go. Był moim sąsiadem w dzieciństwie, ale po śmierci rodziców musiał się wyprowadzić. Nie mógł już mnie odwiedzać, nie mógł rozpieszczać. Jak to możliwe, że nie wiedziałem o jego powrocie? Spędził z ciotką tak wiele lat, a teraz nie był już łobuzem z sąsiedztwa, ale policjantem, który zniewolił mnie tym jednym spotkaniem.
- Chcę to zrobić właśnie teraz, właśnie tutaj, właśnie z tobą. - powiedziałem pewnie i rozsunąłem bardziej jego uda. Pochyliłem się nad członkiem, przymknąłem oczy i byłem gotowy by wziąć go całego między wargi i ssać, ssać, ssać.

Jęknąłem otwierając oczy z ogromnym żalem. Mój członek pulsował bólem, sen został brutalnie przerwany, a zaczynało się robić tak gorąco. Czułem, że potrzebuję poczuć w ustach Marcela, że pragnę go właśnie w tej chwili.
Uśmiechnąłem się lekko widząc, że śpi i ani myśli się obudzić. Wsunąłem się pod pościel i z rozkoszą dotykałem jego nóg, kiedy robiłem sobie między nimi miejsce. Od dawna nie miałem tak intensywnego i jednoznacznego snu, a więc moje ciało musiało być spragnione bliskości, ciepła, miłości, którą tylko Marcel mógł mi okazać.
Może uzna mnie za nieznośnego, ale nie miałem wątpliwości, że od czasu do czasu także on śni o mnie, o moim ciele i tym, co mógłby ze mną zrobić. Postanowiłem nie czekać na jego oficjalną zgodę, ale zsunąłem odrobinę spodnie jego piżamy, odsłoniłem członek i dmuchnąłem na niego ciepłym powietrzem. Nie wątpiłem, że Marcel podnieci się w przeciągu chwili, toteż zacząłem całować jego ciało i czekałem. Czekałem aż będzie gotowy żebym mógł posmakować jego podniecenia i zapewnić mu namiętną pobudkę.

~ * ~ * ~

Ciepło z drżeniem każdej komórki ciała rozchodziło się po nim falą namiętności, której nie mogłem zidentyfikować. Jeszcze przed chwilą byłem w pięknym oceanarium otoczony przez ludzi, trzymając dłoń Fillipa w swojej, a teraz oparty o szklaną ściankę oddzielającą mnie od wody i pływających w niej istot patrzyłem, jak mój cudowny chłopiec klęczy przede mną z ustami wypełnionymi moim członkiem. Byłem bezwstydny, ale tak realne było uczucie ssania i przesuwania wargami po trzonie, że ogarniała mnie ciemność gęsta niczym zimowa mgła. Rozkosz zamykała mi oczy, ale walczyłem z tym najlepiej jak mogłem. Nie chciałem by ten rozkoszny widok umknął mi tylko dlatego, że moje ciało szalało z miłości i pożądania dzięki zabiegom Fillipa. Chciałem patrzeć na jego uroczą twarz, śledzić ruchy kasztanowej główki i napawać się tym niesamowicie erotycznym widokiem.
Niestety, zanim zdążyłem nacieszyć się moim Cudem, widok przysłoniło mi ogromne cielsko należące do wyjątkowo uciążliwego pluszowego rekina, który szczerząc swoje białe, ostre zęby wydawał się naśmiewać z faktu, że zdołał zasłonić mojego Anioła uniemożliwiając mi dalsze wpatrywanie się w niego. Byłem wściekły i najchętniej zacisnąłbym dłonie na tym pluszowym ciele, ale przeszkodził mi w tym nie mniej pluszowy delfin, który zaklekotał odpychając rekina i zajął jego miejsce. Niestety po nim wcisnął się przede mnie pulchny, zadowolony pingwin, zaś na koniec zakręciło mi się w głowie od latającego wokół niej motyla.
Moje ciało nadal odczuwało tę niewątpliwą rozkosz, ale teraz niezadowolony musiałem zamknąć oczy.

Przez chwilę wydawało mi się, że spadam, a następnie coś szarpnęło mną budząc gwałtownie. Otworzyłem oczy szeroko nadal czując cudowną rozkosz w dolnych partiach mojego ciała. Sądziłem nawet, że w dalszym ciągu znajduję się we śnie, ale spoglądając w dół zauważyłem poruszenie pod pościelą. Westchnąłem wiedząc doskonale, co w tej chwili dzieje się w niedostępnym dla mojego wzroku miejscu, toteż zapaliłem niezgrabnie lampkę przy łóżku i odrzuciłem pościel uniemożliwiającą mi patrzenie na niegrzeczne Cudo liżące mój członek.
Chłopak uniósł wzrok, a jego usteczka rozciągnęły się w uśmiechu. Nie miał najmniejszych wątpliwości, co do tego, że sprawia mi przyjemność i czuł się niesłychanie pewnie w tym, co właśnie robił.
- Kochanie – westchnąłem, gdyż on nie zaprzestawał swoich pieszczot. - Jest piąta rano, a ty już masz usta pełne roboty?
Roześmiał się odsuwając by przypadkiem nie zrobić mi krzywdy. Pokiwał głową potakująco i dłońmi zastąpił swoje wargi, jakby obawiał się, że mogę nagle stracić ochotę na pieszczoty.
- Miałem gorący, wspaniały sen. - powiedział, kiedy uspokoił się wystarczająco. - I w tym śnie nie mogłem oderwać od ciebie spojrzenia, pragnąłem cię tak bardzo, że obudziłem się cały podniecony i po prostu musiałem cię mieć. - odsunął się ode mnie na klęczkach, chociaż wyraźnie niechętnie zostawiał w spokoju moje krocze.
By mu to wynagrodzić położyłem dłonie na jego szczupłych udach i gładziłem je w miarę, jak przysuwał się do mojej twarzy. Pocałował mnie szybko, co sprawiło, że przesunąłem palce na chwilowo wypięte pośladki, które ścisnąłem. Fillip zamruczał uśmiechając się i wpatrując we mnie. Wyglądał tak rozkosznie i niewinnie, że z trudem mogłem uwierzyć, że dobierał się do mnie, kiedy spałem. Podziwianie go sprawiało mi przyjemność, a podniecenie wcale mnie nie opuściło. Przy jego drobnej pomocy niespiesznie zsunąłem z niego spodnie, a następnie koszulę piżamy. Był nagi i wcale się tym nie przejmował. Wiedział, jak bardzo go uwielbiam, jaką rozkosz sprawia mi spoglądanie na niego. Pozwolił mi się napatrzeć zanim nie pozbył się mojej piżamy, a wtedy wtulił się we mnie mocno. Moja skóra niemal stapiała się z jego, kiedy leżeliśmy na boku blisko siebie podnieceni.
Kolejny raz sięgnąłem tych cudownych pośladków, zaś on zadbał o to by moje palce zostały zwilżone olejkiem zanim zacząłem wodzić nimi po jego idealnym wejściu w oczekiwaniu, aż rozluźnione wpuści w siebie moją „przednią straż”, która zawsze torowała miejsce „królowi”.

~ * ~ * ~

Uśmiechnąłem się lekko, kiedy poczułem w sobie jego obecność. Zaczynał jak zawsze delikatnie, z czułością, troską, miłością. Jego dotyk był porównywalny z jego niewinnymi pocałunkami, którymi tak lubił mnie obsypywać – lekkimi, ulotnymi, jak muśnięcie letniego wiatru na skórze.
Zassałem jego język i pozwoliłem by pieścił nim moje usta od środka. W tym czasie dotykałem z lubością jego ramion i pleców nigdy nie mając dość jego męskiego ciała. Byłem podniecony, ale nie spieszyło mi się do spełnienia, toteż zwyczajnie ocierałem się bardzo subtelnie swoim kroczem o jego. To, co działo się wtedy z naszymi członkami porównałbym do pocałunków, kiedy dotykały się niemal niepewnie, ale wywoływały pożar w lędźwiach.
Nie wiedziałem już, z której strony szukać ratunku. Lgnąc do Marcela kroczem, a może wypychając biodra w tył, by delikatne palce penetrowały mnie bardziej zdecydowanie. Chciałem mojego profesora wszędzie w tej samej chwili. Jego dłonie powinny jednym muśnięciem ogarniać całe moje ciało, jego usta pocałunkiem okrywać mnie od stóp do głów, a ciepły oddech łaskotać każdą komórkę nagiej skóry. Niestety, na to byłem za duży, ale gdybym mógł być maleńki, nie pomieściłbym w sobie mojego mężczyzny, a to na pewno by mnie unieszczęśliwiło.
- Marcel! - jęknąłem, a on skinął głową.
- Tak, wiem. - uśmiechnął się do mnie lekko i położył na plecach. Jego dłonie odsunęły się na chwilę od moich już spragnionych go pośladków.
Usiadłem na piersi nauczyciela, przysunąłem się bliżej jego twarzy i oparłem ciężar ciała na kolanach, by ułatwić mężczyźnie oddychanie i nie krępować ruchów. W takiej pozycji zdecydowanie lepiej czułem, jak zatapia we mnie palce, jakbym był miękkim urodzinowym tortem, a on widelcem trzymanym przez niecierpliwego smakosza.
- Są twoje, Fillipie. - szepnął unosząc lekko głowę i uchylając przyzwalająco usta.
Podsunąłem mu dodatkową poduszkę, dzięki czemu na pewno czuł się bardziej komfortowo, a sam oblizując lubieżnie wargi wsunąłem swój członek w te cudowne usta, które ofiarował mi z przyjemnością wypisaną na twarzy.
Poruszałem się powoli, niespiesznie i starałem się nie wsuwać zbyt głęboko. Palce mężczyzny pieściły mnie w rytm moich spokojnych pchnięć, jego subtelnego ssania, ruchów rozkochanego w moim smaku języka.
Tak jak ja wchodziłem teraz między wargi mojego kochanka, tak on zaraz wejdzie między moje pośladki i ta myśl rozpalała mnie do czerwoności. Jedno pchnięcie wypełni mnie po brzegi, sięgnie duszy, sprawi, że stopnieję niczym śnieg na skórze Marcela każdej zimy.
- Już wystarczy. - szepnąłem odsuwając się od jego ust, od ich ciepła i rozkoszy. Pocałowałem go pochylając się szybko i uśmiechnąłem. - A teraz leż, a ja postaram się zrobić dla ciebie to, co ty zawsze robisz dla mnie.
Przez jego twarz przemknęło zdziwienie i podniecenie. Cudowne szare oczy błyszczały niczym dwa księżyce w słabym świetle lampki nocnej. Widziałem w nich cień niepokoju, który wydawał mi się tak obłędnie rozkoszny, że mógłbym się rozpłakać mając świadomość, jak bardzo mnie kocha, jak szaleńczo się o mnie troszczy. Pogładziłem uspokajająco jego twarz.
- Wiem, co robię, spokojnie. - szepnąłem. Macając na oślep zwilżyłem jego pobudzony, gotowy członek olejkiem, by moje ciało nie stawiało mu oporu i uniosłem się usiłując nie patrzeć pod siebie. Ale co jeśli nie trafię?
Marcel przyszedł mi z pomocą. Podniósł się odrobinę na poduszkach, złapał mnie za pośladki i rozsunął je. Przytrzymałem jedną dłonią jego nabrzmiały członek, a on pokierował mną tak, że bezbłędnie poczułem wilgotny czubek na swoim drżącym wejściu.
- Jesteś taki przystojny, że mógłbym dojść od samego patrzenia na ciebie w tej chwili. - westchnął, kiedy ja osunąłem się odrobinę i wprowadziłem w siebie kształtny czubek.
- Ani mi się waż! - pogroziłem mu palcem i szybko oparłem dłoń o pierś mężczyzny by nie stracić równowagi.
- Więc przestań być taki uroczy. - roześmiał się i przymknął oczy, kiedy opadałem powoli niżej i niżej by ostatecznie mieć go w sobie całego tak głęboko, jak jeszcze nigdy.
Sam również pojękiwałem nie mogąc się powstrzymać. Marcel nie musiał robić zupełnie nic bym czuł się kochany, dopieszczony i usatysfakcjonowany, gdyż każdy jego uśmiech, gest, słowo, czy dotyk były wypełnione jego słodkością, która po prostu wypływała z tego, co czuł względem mnie. Sam tego nie pojmowałem, ale czułem ciepło i radość.
Starałem się sprawiać mu rozkosz poruszając się powoli na jego ciele, zaś jego silne dłonie pomagały mi utrzymać równowagę. Patrzyłem w te błyszczące, łagodne, pełne miłości i pożądania oczy, podziwiałem błąkający się po ustach uśmiech. Marcel był równocześnie piękny i przystojny, był dla mnie wszystkim czego potrzebowałem do życia.

~ * ~ * ~

Był na dobrej drodze by uczynić mnie swoim niewolnikiem, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Każdą cząstką siebie czułem jego wspaniałe ciało, w moich uszach rozbrzmiewała cudowna melodia jego głosu, kiedy pojękiwał i wzdychał. Gorące, miękkie wnętrze wzięło we władanie mój członek, który zdawał mi się teraz niematerialny, upleciony z cudowności, radości, podniety i bezustannego pragnienia.
Trzymałem dłonie na tych idealnie kształtnych, tak przeze mnie ukochanych pośladkach, ściskałem je, pieściłem. Usiadłem i sięgnąłem słodkich usteczek Fillipa całując je zachłannie, chociaż wystarczająco lekko bym mógł kierować ruchami jego bioder, a także od czasu do czasu poruszyć swoimi.
Nie spieszyliśmy się, ale powoli, subtelnie cieszyliśmy swoją bliskością, rozkoszą tej pełnej intymności chwili.
Dopiero po dłuższym czasie zniewolenia miodową słodyczą przyjemności nasza miłość stała się gwałtowniejsza i spragniona spełnienia. Mój język walczył o dominację z języczkiem Fillipa, nasze ciała niemal wtapiały się w siebie, każdy ruch był błaganiem, a jęk rozkazem.
Mój Anioł był tak blisko mnie, że jego członek ocierał się o mój brzuch. Teraz sięgnąłem po rozkosz kochanka i pieściłem to rozpalone, gotowe na wszystko ciało.
Nasze myśli i my sami byliśmy jednym, kiedy uwolniliśmy się w końcu od palącego uczucia bliskiego spełnienia. Teraz gęsta, materialna „miłość” wypełniała Fillipa i znaczyła nasze brzuchy.
Nasze sny odnalazły swoje zakończenie w słodkiej, łączącej nas na zawsze rzeczywistości.
Byłem szczęśliwy, gdy Fillip leżał na mnie nie myśląc nawet o zmianie pozycji. Jego cudowny ciężar sprawiał, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Był mój, tak jak ja należałem do niego.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, kiedy poczułem, że pierś chłopaka unosi się teraz równomiernie, a oddech wyrównał się. Anioł zasnął zaspokojony, a mój tatuaż zamieniał się w prawdziwe skrzydła, które mogły zabrać nas wszędzie, gdzie tylko Fillip sobie życzył.
Raj.

czwartek, 26 września 2013

Accident

Spis notek o Fillipie, Marcelu i Oliverze z bloga Moonlight Secret: TUTAJ

 Spis notek z Ai no Tenshi: TUTAJ

Dzień pozornie jak każdy inny, zaś w rzeczywistości był zdecydowanie jednym z najbardziej parszywych dni tego roku. Czy takie dni jak ten nie powinny przestać istnieć, od kiedy jestem naprawdę szczęśliwy z Marcelem? Przecież budziłem się z myślą o nim, zasypiałem z myślą o nim, każda chwila była go pełna. Co w takim razie poszło nie tak? Nie byłem nawet pewny, w którym momencie pojawiły się pierwsze nudności i zaczęło kręcić mi się w głowie. Na domiar złego miałem wrażenie, że mój żołądek jest nerwowo zasysany w głąb klatki piersiowej i ostatecznie wciskany w serce, jakby miało dojść między nim do fuzji. Kiedy to następowało byłem na granicy wymiotów, ale za każdym razem udawało mi się opanować sytuację. A później nastąpiła seria drobnych potknięć – poślizgnąłem się na schodach i niemal wykręciłem sobie rękę próbując uniknąć upadku, upuściłem kanapkę z dżemem prosto na koszulkę, niemal udławiłem się herbatą, kiedy przypadkiem zostałem popchnięty przez jedną z koleżanek, zaś na „dobre zakończenie dnia” dostała mi się najgorsza możliwa miotła, którą znosiło na prawo. Musiałem uderzać pięścią o witki żeby chociaż przez chwilę działała jak należy i chociaż miotły do zajęć z latania nigdy nie były perfekcyjne, to tę wypadało wymienić na nową możliwie najszybciej.
Chciałem żeby już było po wszystkim, chciałem zaszyć się w pokoju Marcela, chciałem wtulić się w niego z całych sił, chciałem zamknąć oczy i zapomnieć o całym tym dniu. Przecież wiedziałem, że na całe zło tego świata jest tylko jedno, jedyne lekarstwo – Marcel Camus. Wystarczyłby mi jeden jego pocałunek żeby wszystko uległo zmianie, jeden dotyk, a poczułbym się lepiej. Już sam jego uśmiech uskrzydlał moje serce i sprawiał rozkoszny ból, kiedy nie byłem w stanie pomieścić w sobie mojej miłości, radości, rozkoszy.
Zamyśliłem się do tego stopnia, że dopiero wierzgnięcie miotły sprowadziło mnie na ziemię. Uderzyłem ją w witki kolejny już raz i wyrównałem lot. Nic dziwnego, że dziś gra sprawiała mi trudność i nie wątpiłem, że Marcel również zauważył, w jak kiepskim stanie jest sprzęt. Niestety, jego obowiązkiem było dokończyć lekcję, a dopiero później zgłosić dyrektorowi zastrzeżenia względem mioteł, na których lataliśmy. O ile już dawno tego nie zrobił nie otrzymując żadnej odpowiedzi na swoje zażalenia. W końcu Marcel bardzo poważnie traktował swoją pracę.
- Przestań tak mną potrząsać, krowo! - syknąłem do miotły, kiedy znowu poczułem jej drżenie i podskoki pod sobą. Skojarzyło mi się to z jazdą konną, chociaż nigdy nie miałem okazji naprawdę tego doświadczyć.
Powoli zaczynałem się irytować, kiedy miotła pode mną szalała coraz bardziej. Zupełnie jakby mało mi było kłopotów dzisiejszego dnia!
- Gdzie ty jędzo lecisz! - pisnąłem zdecydowanie nazbyt kobieco, kiedy całkowicie straciłem nad nią kontrolę, a ona obrała kurs na jezioro, które bez wątpienia musiało być dziś lodowate. Dostałem dreszczy na samą myśl o tym, co mnie czeka, a żadne szarpanie za drążek nic nie dawało. - Nie, nie, nie! - błagałem cicho usiłując zrobić coś, cokolwiek. Chyba miałem nawet łzy w oczach. Nienawidziłem być bezsilnym! - Marcel! - krzyknąłem płaczliwie czując coraz większe zawroty głowy i widząc ciemne plamki przed oczyma.
Bałem się. Nie, byłem autentycznie przerażony! Miałem problemy z oddychaniem, żółć podchodziła mi do gardła. Na moim ciele nie było już ani jednej komórki, która nie drżałaby konwulsyjnie.
Nie, nie, nie!

~ * ~ * ~

- Szlag! - warknąłem, a moje serce przestało bić, całe ciało przeszył prąd, z płuc uszło całe powietrze.
Działając instynktownie zdjąłem z siebie płaszcz, w biegu zrzucałem także sweter i koszulę.
Usłyszałem jak mnie woła, byłem boleśnie świadom jego strachu.
Sekunda, dwie, trzy. Fillip wpadł właśnie do zimnej, ciemnej wody.
Wyhamowałem, zdjąłem buty przed samym jeziorem i rzuciłem się w jego mrok widząc wyraźnie miejsce, w którym szamotał się wystraszony chłopak. Miałem wrażenie, że moje serce w dalszym ciągu jest zastygłe, płuca nie pracują, a ciało wypełnia obca siła, która nim kieruje. Mój umysł przypominał puste pomieszczenie, którego biel doprowadza człowieka do szaleństwa, a przekleństwa były jak krwawe plamy wykwitające na tych nieskazitelnych ścianach. W tej chwili do moich uszu nie docierało nic poza kaszlem mojego Anioła, kiedy wynurzał się na powierzchnię, głośnym chlupotem, gdy młócił rękoma chcąc zapanować nad swoimi odruchami, nad ogarniającą go paniką.
Dotarłem do niego obejmując mocno w pasie ramieniem, przytulając z całych sił do siebie.
- Fillipie. - powiedziałem zaraz przy jego uchu. - Fillipie. - chciałem żeby mój głos przedarł się przez strach, który zamknął chłopaka w swoich objęciach niczym kochanek. - Aniele. - wiedziałem już, że niczego nie zdziałam. Chłopak drżał, jego oczy były szeroko otwarte, usta sine.
Zignorowałem zdrowy rozsądek i wpiłem się w jego zimne wargi całując go, utrzymując na powierzchni, robiąc co w mojej mocy żeby go odzyskać. Wyczułem zmianę, chociaż nigdy nie zdołałbym jej określić słowami. Zwyczajnie wiedziałem, że Fillip znowu jest mój.
Jego ramiona objęły mnie mocno za szyję, z oczu kapały ogromne grochy łez, których w tej chwili nie mógł powstrzymać.
- Kocham cię, Fillipie. Kocham. - powiedziałem, chociaż nie była to chyba najlepsza chwila na wyznania. Uznałem jednak, że takie zapewnienie brzmi zdecydowanie lepiej niż bezmyślne „już dobrze”, na które zdecydowałaby się większość osób. - Trzymaj mnie mocno.
Poczułem, że moje serce znowu bije, oddech powrócił, dusza została uwolniona z krępujących ją wcześniej więzów. Dopiero teraz poczułem także jak okropnie zimna była woda w jeziorze.
Musiałem jak najszybciej zabrać stąd Fillipa.

~ * ~ * ~

Marcel, Marcel, Marcel...
Łzy płynęły dalej, a ja tuląc się do jego pleców próbowałem nad nimi zapanować.
Marcel, Marcel, Marcel...
Powtarzałem bezgłośnie by nie pozwolić cieniom strachu przedostać się ponownie do mojego serca.
Kocham cię, kocham cię, kocham cię...
Powoli odzyskiwałem kontrolę nad swoim ciałem.

~ * ~ * ~

Oliver pomógł mi wyciągnąć Fillipa na brzeg. Chłopiec momentalnie zwinął się w kłębek siadając na ziemi i dygocąc z zimna. Nie miałem nawet czasu by mu współczuć.
- Podaj mi moją koszulę! - rzuciłem rozkazująco do blondyna, który blady patrzył na swojego przemoczonego kuzyna. - Zdejmuj to! - wydałem polecenie Fillipowi i siłą rozplotłem jego ramiona. Z trudem pozbyłem się jego przemoczonej szaty, swetra i koszuli. Niemal wyszarpnąłem swoje suche ubranie z rąk Olivera i owijając nim Fillipa mocno pocierałem dłońmi o jego ciało. Osuszałem go, starałem się ogrzać, kiedy on nieprzerwanie trząsł się i szczękał zębami.
Oli domyślił się, co planuję zrobić, dzięki czemu nie musiałem nic więcej mówić. Podał mi sweter, który założyłem mojemu Aniołowi.
Ślizgon objął się ramionami próbując rozetrzeć ramiona. Tym razem pozwoliłem mu na to.
- Zabierz ich wszystkich do szkoły, koniec zajęć! - zwróciłem się do chłopaka i owinąłem Fillipa moim płaszczem. Sięgnąłem do jego spodni rozpinając pasek, zsuwając mokry materiał z jego bioder razem z przemoczoną bielizną. Znowu wycierałem go swoją koszulą, by mieć pewność, że mi nie zamarznie. Opatuliłem go szczelniej i pozbyłem się trampek oraz skarpet. Zamiast nich założyłem mu swoje buty, by chociaż one chroniły jego stopy.
Objąłem go mocno chcąc w jakiś sposób odstąpić ciepło, które jeszcze w sobie miałem, o ile jakiekolwiek pozostało. Wziąłem go na ramiona dygoczącego, chociaż już zdecydowanie spokojniejszego. Jego usteczka odzyskiwały kolor.
Wtulił się we mnie chociaż wątpiłem, by moja naga, zmarznięta pierś mogła w jakiś sposób pomóc jego równie chłodnemu policzkowi.
- Zabiorę cię do...
- P... pokoju! - nie zdążyłem dokończyć, kiedy wszedł mi w słowo. - P... proszę!
- Fillipie... - westchnąłem. - Ciii. - przytuliłem go mocniej widząc, że nadal planuje protestować. - Niech będzie, ale jeśli się mi rozchorujesz wtedy zabieram cię od razu do Skrzydła Szpitalnego. Rozumiemy się?
Pokiwał głową próbując się uśmiechnąć, ale nie miał chyba na to sił.
Spojrzałem na stojącego w drzwiach wejściowych do zamku Olivera, który najwyraźniej nie miał zamiaru zostawiać kuzyna samego w takiej chwili. Prawdę mówiąc byłem mu wdzięczny za to, jak bardzo stara się opiekować Fillipem, a jednocześnie nie wchodzić mi w drogę.
- Idź do kuchni i poproś o gorącą herbatę z cytryną do mojego gabinetu. - poleciłem patrząc w jego przestraszone, intensywnie niebieskie oczy. - Później po prostu tam przyjdź. Podejrzewam, że będziemy wtedy w łazience, więc poczekasz chwilę. Muszę zadbać żeby się rozgrzał. - widziałem jego wahanie, ale w końcu skinął głową.
- Ufam panu. - powiedział mierząc mnie wzrokiem. - Niech się pan nim dobrze zaopiekuje, a ja po prostu znajdę wymówkę żeby usprawiedliwić jego nieobecność w pokoju na noc. Rano do niego zajrzę, ale proszę mnie natychmiast zawiadomić, gdyby coś złego się działo.
Tym razem to ja skinąłem głową.
- Obiecuję, a teraz idź. - ponagliłem wchodząc do zamku.
*
Strumienie gorącej wody spływały po naszych ciałach, kiedy obejmowałem mocno Fillipa stojąc zaraz za nim pod prysznicem. Muskałem delikatnie jego szyję szepcząc mu do ucha czułe słówka. Chciałem by się odprężył, zapomniał o tym, co go dziś spotkało. Jego skóra nabrała zdrowej barwy, nie szczękał zębami, nie drżał, ale miałem wrażenie, że gdzieś tam głęboko nadal nie wszystko wróciło do normy.
- To moja wina, kochanie. - pocałowałem jego ucho. - Powinienem zauważyć, że ta miotła już do niczego się nie nadaje.
- Nie leciałeś na niej, nie mogłeś wiedzieć. - Fillip przekręcił się w moich ramionach zaplatając dłonie na moich plecach. - Powinienem to zgłosić, ale byłem zbyt rozkojarzony. Teraz to i tak już nie ważne.

~ * ~ * ~

Oparłem głowę na jego piersi rozkoszując się jej ruchami, nasłuchiwałem bicia ukochanego serca. Bliskość Marcela była tak rozkosznie znajoma, tak cudownie kojąca, tak bezpieczna...
Wszystko już było dobrze, lepiej, cudownie. Nic nie miało znaczenia poza tym, że jest ze mną. Tylko to się liczyło.
- Bałem się. - przyznałem. - Okropnie się bałem, ale później zjawiłeś się ty, jak zawsze, kiedy cię potrzebuję. - Było mi tak strasznie zimno, ale kiedy otuliłeś mnie swoimi ubraniami to tak, jakbym siedział przy ognisku. Pocałowałeś mnie na oczach całej klasy! - przypomniałem sobie i zachichotałem. - Musieli być naprawdę zdziwieni! - wątpiłem jednak by ktokolwiek wziął na serio ten pocałunek. Miałem atak paniki, a przynajmniej tak nazwałbym teraz to, co wtedy czułem. Marcel postąpił w jedyny znany sobie, a skuteczny sposób, ale nie zmieniało to faktu, że jego usta dotknęły wtedy moich i wszystkie napalone na niego dziewczyny musiały widzieć dokładnie, jak do tego dochodzi.
- I rozebrałem cię do naga, kiedy oni oddalali się w stronę zamku. - dodał opierając policzek o moją głowę.
- Jestem pewny, że złamałeś tym serca wielu hien i jutro już każda zakochana w tobie dziewczyna będzie mi zazdrościć tego wypadku. - nie miałem wątpliwości, co do tego i on również o tym wiedział. - Nieczuły na kobiece wdzięki Fillip Ballack całowany i rozbierany przez najbardziej pożądanego mężczyznę w szkole na oczach kilkunastu Ślizgonów. A już za kilka dni stanę się najbardziej znienawidzonym chłopakiem w Hogwarcie.
- Hm, nie sądzę, by potrafiły się na ciebie gniewać. W końcu jeden twój uśmiech sprawia, że miękną im kolana.
- Moje uśmiechy są zarezerwowane tylko dla ciebie. - uśmiechałem się i czułem coraz lżejszy na sercu. Po niebezpiecznych cieniach niedawnych wydarzeń nie został już prawie ślad. Byłem pewien, że jedna noc w ramionach Marcela wystarczy żebym całkiem zapomniał o tym, co mnie dziś spotkało. Tydzień sprawi, że wspomnienia nigdy nie powrócą.
- Uwielbiam, kiedy tak mówisz, mój słodki. - mężczyzna zakręcił wodę i otulił mnie bardzo ciepłym, miękkim ręcznikiem. Wprawdzie zrobił ze mnie pluszowego misia, ale za to wytarł dokładnie, a później ubrał w piżamę. Wygonił mnie do łóżka i kazał przykryć się po uszy, więc wykonałem posłusznie jego polecenie, by zasłużyć na nagrodę pod postacią pieszczot. Na niewielkiej nocnej szafce stała już taca z dwiema gorącymi herbatami. Rozsiadłem się pod świeżą pościelą, oparłem plecy o wezgłowie i poduchę, otuliłem dłońmi ciepły kubek w kształcie misia – świadczący o wyborze dokonanym przez Olivera – i wziąłem pierwszy łyk parującego napoju z sokiem malinowym i cytryną.

~ * ~ * ~

Położyłem się w łóżku z głową na udach mojego Anioła, opartą o jego brzuch. Podał mi kubek herbaty, więc trzymałem ją ostrożnie, ale nie kwapiłem się z podnoszeniem i zmienianiem tej komfortowej pozycji pozwalającej mi na odrobinę rozkoszy płynącej z bliskości.
- Oliver się postarał. - powiedziałem spoglądając z dołu na mojego Fillipa.
- Oczywiście. Kocha mnie, jesteśmy jak bracia. Opiekuje się mną, chociaż wie już doskonale, że nie musi tego robić bo mam ciebie. Myślę, że w końcu zostałeś przez niego zaakceptowany i przyjęty do rodziny. Ważne, żeby się przypadkiem w tobie nie zakochał, kiedy zauważy, jaki jesteś troskliwy, opiekuńczy i czuły.
Roześmiałem się głośno omal nie rozlewając herbaty. Podniosłem się z cichym stęknięciem.
- Głuptasie, to niemożliwe, żeby miał się we mnie kochać! - pokręciłem głową biorąc łyk gorącego napoju, który rozlał się rozkoszą po moim ciele. - Jestem dla niego złem koniecznym, które jest w stanie zaakceptować tylko dlatego, że ty mnie kochasz. Sam wiesz najlepiej, że nie należę do jego ulubionych profesorów. - zamruczałem z przyjemności i odstawiłem pusty już kubek. Zmieniłem pozycję kładąc się na brzuchu i objąłem ramionami biodra Fillipa. Uważałem przy tym, by nie ściągnąć z niego pościeli.
Chłopak położył dłonie na mojej głowie i bawił się wilgotnymi włosami. W pokoju było ciepło, więc byłem przekonany, że szybko wyschną.
- Myślę, że Oli pragnąłby kogoś takiego, jak ty. - Ślizgon pochylił się i złożył lekki pocałunek na moim czole. - On na pewno także marzy o kimś, kto dla niego odwróciłby świat do góry nogami, łamał zasady, byłby na każde skinienie, wytrychem otwierał bramy Raju ignorując zakazy. Oliver też powinien mieć kogoś, kto wskoczyłby za nim do lodowatej wody jeziora i wyłowiłby go pocałunkiem łamiąc złe zaklęcie rzucone na serce przez strach. Kogoś, kto zamarzałby w połowie nagi, ale byłby zbyt zajęty opatulaniem go suchymi ubraniami by w ogóle pomyśleć o sobie. I w końcu, kogoś, kto trzymałby go w ramionach odpędzając koszmary, wspomnienia i strach swoją miłością. Oli na to zasługuje.
- I na pewno kogoś takiego znajdzie. - podniosłem się siadając obok Fillipa i objąłem go ramieniem. Chłopak ułożył głowę na moim barku zamykając oczy, więc pocałowałem jego puszyste włosy skręcające się teraz w ciemne śrubki, jak zawsze, kiedy pozostawiło się je samym sobie zamiast przesuszyć zaraz po wymyciu. - Jesteś moim Aniołem, twoje pragnienia zawsze będą się spełniać. - kolejny raz pocałowałem go w głowę i przytuliłem do niej policzek.
- To dlatego, że mam ciebie.
- Doprawdy? - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Tak, właśnie tak. Wszystkie moje marzenia spełniają się dlatego, że ty jesteś obok, więc Oliver na pewno spotka kogoś wyjątkowego za twoją sprawą, chociaż ty może nic nie będziesz o tym wiedział.
Roześmiałem się i odsunąłem od siebie chłopaka całując go mocno w malinowe usteczka.
- Robisz ze mnie bohatera.
- Zawsze nim byłeś. Moim prywatnym bohaterem, którym z nikim nigdy nie chciałem się dzielić. Marcelu Camus, jesteś dla mnie wszystkim, wszystkim, wszystkim.
- Kocham cię, Fillipie. - patrzyłem w jego ciemne oczęta i nie mogąc się powstrzymać muskałem jego wargi delikatnie raz za razem. Nie pozwoliłem chłopcu nawet odpowiedzieć na moje wyznanie, chociaż wiedziałem, że chce to zrobić. Zamiast tego spijałem niewypowiedziane zapewnienia z jego ust i starałem się aby każdy pocałunek sięgał do jego serca, otulał duszę i rozgrzewał ciało.
Wypadek był już tylko blednącym wspomnieniem, które niedługo zostanie całkowicie wyparte przez nasze uczucia.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Toc, toc, toc

Miałem w głowie całkowitą pustkę i z trudem powstrzymywałem się przed maltretowaniem warg, kiedy wpatrywałem się w szerokie plecy Marcela, niemal wyobrażając sobie grę mięśni pod cienkim materiałem koszuli. Jego bliskość odbierała mi rozum, jego uśmiech zniewalał zmysły, brzmienie głosu przyspieszało bicie serca, a dotyk sprawiał, że czułem przejmujące kontrolę nad całym ciałem podniecenie. Walczyłem z samym sobą by go nie zaatakować, by tkwić w miejscu nawet się z niego nie ruszając. Mężczyzna skrupulatnie i powoli układał książki na półce w swoim gabinecie – miejscu, które stało się już sanktuarium naszej miłości. Nie chciałem mu przeszkadzać, pragnąłem wyłącznie napawać się widokiem, a jednak...
Marcel, mój Marcel. Mój, tylko mój. Pragnąłem go jak wygłodniałe szczenię miski mleka.
Znajdując się w mojej sytuacji, większość osób na pewno nie mogłaby uwierzyć w swoje niebywałe szczęście. Ja nie miałem tego problemu. Całym sobą przyjąłem do wiadomości fakt, że nauczyciel odwzajemnia moje uczucia. Przecież właśnie o to walczyłem i gdzieś w głębi chyba wiedziałem, że osiągnę swój cel. Może nawet od zawsze wiedziałem, że Marcel również mnie kocha, że podobnie jak ja, skrył gdzieś na dnie serca pewność, że moje uczucia odzwierciedlają jego.
Nie wytrzymałem. Podniosłem się z fotela i podszedłem do mężczyzny obejmując go ramionami, wtulając twarz w jego plecy. Drżałem, czułem ciepło jego ciała mimo materiału, moje serce chciało wyskoczyć z piersi i przylgnąć do Marcela niczym zwierzątko pragnące uwagi właściciela.
Powoli sięgnąłem guzików koszuli i zacząłem odpinać je jeden po drugim. Czy wiedziałem, co robię? Sam nie byłem tego pewny.
- Kochanie? - jego głos zdradzał rozbawienie, a moje ciało podniecało się, kiedy do mnie przemawiał.
- Ciii, nic nie mów. - szepnąłem i kiedy uporałem się z ostatnim, drobnym guziczkiem przesunąłem dłońmi po nagiej, gorącej skórze Marcela.
W moich spodniach rozpoczęła się rewolucja, a rozum najwyraźniej uciekł właśnie w te partie ciała, gdyż wsunąłem się pod koszulę mężczyzny i przylgnąłem policzkiem do nagich pleców ignorując niebezpieczne napięcie materiału, który mógł nie pomieścić w sobie dwóch osób. A jednak było zbyt cudownie bym miał przejmować się konsekwencjami mojego dziwnego zachowania. W tamtej chwili byłem kociakiem wdrapującym się na jego plecy, szczeniakiem prowokującym do zabawy, groźnym tygrysiątkiem, które zaatakowało swoją ofiarę.
- Mmm... - zamruczałem rozkoszując się zapachem jego skóry.

~ * ~ * ~

Ten Anioł nawet nie wiedział, z jakimi katuszami musiałem się mierzyć, by nie roześmiać się z powodu jego zachowania. Jedno niepotrzebne napięcie mięśni, a nie miałem wątpliwości, że moja koszula poszłaby w rozsypkę. Lubiłem ją i naprawdę nie chciałem stracić.
- Fillipie, co ty wyprawiasz? - mój głos drżał powstrzymywanym rozbawieniem.
- Staram się tobą nacieszyć, czy to nie oczywiste? - miałem wrażenie, że chłopiec mówi to niemal sennym, rozmarzonym głosem.
Miałem taką ochotę by porwać go w ramiona, całować, dotykać i pieścić, że moje ciało wydawało się kruchym więzieniem drapieżnej pasji.
- Moja koszula może tego nie wytrzymać. - zauważyłem, co naturalnie mało obchodziło moje Cudo.
- Nie szkodzi. Marcel bez koszuli... Mmm...
Zdołałem wyłącznie westchnąć i powoli złapałem go za nadgarstki odsuwając od siebie jego ciepłe, niespokojne ręce. Zrobiłem krok do przodu wysuwając ramiona z rękawów i odwróciłem się do chłopca, który wydął wargi demonstrując mi swoje niezadowolenie. Koszula leżała bezpiecznie na podłodze, gdyż Fillipowi nawet nie przyszło do głowy by ją podnosić.
Kochałem go za tę determinację i brak skrupułów, kiedy w grę wchodziły jego pragnienia.
- Tak jest jeszcze lepiej. - powiedział nagle wpatrując się intensywnie w moją pierś. Przysunął się, znowu objął mnie ramionami, a jego ciepły policzek znowu dotykał mojej skóry. Tym razem musiał jednak dzielić ją z ustami, które raz po raz z namaszczeniem całowały dostępne sobie miejsca.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, co do ogromu miłości Fillipa. Wystarczyło spojrzeć w jego oczy by dostrzec w nich całą siłę tego uczucia, wsłuchać się w bicie jego serca, by zrozumieć gwałtowność, jaką w sobie krył. Nie istniał świat, który zabroniłby nam tej miłości, nie istniała moc, która zmusiłaby nas do rozstania. Nic nie mogło równać się z tym, co nas połączyło, a wszystkie zburzone przez nas mury nigdy nie mogły zostać odbudowane. Nic już nas od siebie nie dzieliło.
Fillip sięgnął niecierpliwymi dłońmi do paska moich spodni.
Mój idealny Anioł, mój piękny kochanek...
- Fillipie, co ty wyprawiasz? - szepnąłem mu na ucho i pocałowałem je z miłością.
Chłopak opadł na kolana i zadzierając głowę do góry uśmiechnął się do mnie tym swoim niewinnym, zniewalającym uśmiechem, który zawsze odbierał mi dech.
- Robię to na co mam ochotę. - odparł i przymykając oczy wtulił się w moje biodro.
Jak miałbym go nie kochać i nie pragnąć?

~ * ~ * ~

Przesunąłem palcami po ścieżce drobnych włosków wiodącej od pępka Marcela do linii spodni i westchnąłem rozpinając najpierw guzik, a następnie odsuwając zamek.
- Tak bardzo cię kocham, że mógłbym cię zjeść. - zamruczałem i odsunąłem się od niego odrobinę by móc zsunąć z jego bioder spodnie i bieliznę. - Tak bardzo cię kocham, że nie potrafię utrzymać tego uczucia w sobie. - mówiłem dalej. - To niesamowite uczucie, które wypełnia mnie drżeniem i radością tak wielką, że mam ochotę płakać. Kiedy jestem z tobą nie potrafię trzymać się z daleka. Mam ochotę podejść, wtulić się w ciebie, całować cię i ciągle do ciebie mówić, ciągle powtarzać ci, że cię kocham, kocham, kocham, bo tylko w ten sposób mogę uwolnić te kotłujące się w środku uczucia. - znowu uniosłem wzrok i spojrzałem w cudowne, szare oczy nauczyciela, który uśmiechał się do mnie łagodnie i czule.
- Rozumiem, co czujesz, Fillipie. - wsunął dłoń w moje włosy, pogładził mój policzek. - Przerażająco dobrze to rozumiem.
Nasza miłość była gwałtowna w środku, ale delikatna na zewnątrz, łączyła w sobie wszystkie żywioły, jak ogień, który daje ciepło, ale pali żywcem, czy woda niezbędna do życia, lecz śmiertelnie niebezpieczna podczas sztormu, wiatr chłodzący ciało, ale niosący ze sobą wichury wyrywające drzewa z korzeniami, czy też ziemia dająca oparcie, chociaż połykająca ludzi i domy podczas trzęsienia.
- Czy to dlatego nasze uczucie podzielono na dwoje? - zadałem to niemądre pytanie nie mogąc się powstrzymać. Pocałowałem podbrzusze mojego kochanka i odsłoniłem w końcu tę intymną część ciała, która czyniła nas jednym. - Jedna osoba nie zdołałaby pomieścić w sobie tego ogromu uczuć, więc rozdzielono go między ciebie i mnie?
Mężczyzna roześmiał się i przymknął oczy, kiedy mój oddech drażnił skórę jego krocza.
- Tak, Fillipie. Myślę, że tak właśnie było. A teraz jesteśmy razem i dwie połówki naszej miłości wyrywają się do siebie, co powoduje to drżenie w środku i to obezwładniające uczucie szczęścia.
Roześmiałem się by dać upust temu, o czym rozmawialiśmy i pocałowałem członek Marcela, który wystarczająco długo czekał na moje zainteresowanie. Patrzyłem jak momentalnie reaguje, jak puchnie, twardnieje, podnosi się i nabiera koloru. Może byłem szalony, ale czułem się oczarowany tą częścią ciała mojego kochanka, jak zresztą każdą inną. Kochałem każdy centymetr Marcela, tak jak on kochał każdy centymetr mnie.
- Kocham. - westchnąłem do siebie i pocałował mężczyznę kolejny raz. - Tak bardzo kocham. - znowu przysunąłem usta do jego gorącej skóry i uśmiechnąłem się do siebie.
- Fillipie, umrę jeśli będziesz mnie tak dręczył. - głos Marcela zdradzał podniecenie.
- Nigdy nie umrzesz. - zaprzeczyłem jego słowom i powoli objąłem wargami słodki czubek. Polizałem go nie potrafiąc sobie odmówić tej przyjemności i przymknąłem oczy z rozkoszy doznania, jakim było już samo trzymanie go w ustach.
Jeśli ja czułem tak ogromną przyjemność to jak musiał czuć się mój wspaniały profesor?

~ * ~ * ~

Jeśli chciał mnie doprowadzić do szaleństwa to był na dobrej drodze, kiedy klęcząc przede mną, ze skupioną miną sprawiał mi niewysłowioną przyjemność. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Czy schylić się i objąć go, gładzić po tych miękkich, falowanych włosach, a może zwyczajnie odsunąć go od siebie, by nie tracił swoich cudownych usteczek na tak przyziemne sprawy, jak moje podniecenie i zamiast tego kraść jego pocałunki moimi wargami?
- Fillipie, wystarczy. - westchnąłem delikatnie odsuwając od siebie jego słodką buźkę.
- Masz rację. - przyznał i podniósł się łapiąc mnie za rękę. - Chodź, tutaj nie ma wygodnego miejsca, a twoje łóżko będzie idealne. - mówił entuzjastycznie, jakbym zaproponował mu wizytę w cukierni.
- Nie do końca o tym mówiłem, Aniele, ale nie odmówię. - nie powstrzymywałem nawet uśmiechu.
Pozwoliłem żeby chłopak poprawił moje spodnie na tyle, by umożliwić mi swobodne poruszanie się. Ze swojej strony odwdzięczyłem się przyciągając go i biorąc na ręce. Sięgnąłem jego uchylonych usteczek i pocałowałem mocno. Zasłużył na o wiele więcej, zdecydowanie. Jego języczek niespokojnie poruszał się wszędzie, gdzie tylko mógł i prowokował.
Zaniosłem go do wydzielonej sypialni, którą sam zaprojektował jakiś czas temu według swoich upodobań. Położyłem go na wielkim łóżku i nie miałem okazji się odsunąć, gdyż trzymał mnie zdecydowanie i ciągnął na siebie jakby od tego miało zależeć nasze dalsze istnienie, bądź harmonia wszechświata.
Z trudem uciekłem przed jego namiętnością, która nie pozwalała mi na żaden ruch.
- Kochanie, pozwól mi się rozebrać. - szepnąłem w jego usta, które wydawały się wołać o mnie, o moje pocałunki.
- Tak, masz rację. - wydusił z siebie i wypuszczając mnie ze swoich ramion usiadł na łóżku zdejmując z siebie koszulkę, spodnie, skarpetki i na samym końcu bieliznę. Jego płonące spojrzenie wędrowało teraz po moim ciele jakby nie potrafił się na mnie napatrzeć, a przecież miał mnie dla siebie całego. Każdym oddechem wielbiłem to Cudo, które mi podarowano, moje myśli były go pełne, dłonie bezustannie czuły ciepło skóry, a usta smak jego warg.
Fillip najwyraźniej wyczerpał już swoją cierpliwość, kiedy złapał mnie i wciągnął na łóżko. Ledwie usiadłem, a on już zajął miejsce na moich udach, przylgnął ciasno do mojego ciała i prowokował pocałunki kąsając najpierw moją dolną, a później górną wargę. Jego ciało płonęło, co czułem wyraźnie na swoim brzuchu, kiedy wbijał w niego swój członek.
Złapałem go lekko za kark masując, a następnie płynąc dłońmi w dół po jego plecach do samych pośladków. Objąłem dwie idealne półkule, ścisnąłem i z zadowoleniem wyłapałem sapnięcie, które chłopak wydał w moje usta.
Palce Anioła gładziły moją pierś, bawiły się sutkami, sunęły w dół zataczając kółka wokół pępka, przeczesał włoski na moim podbrzuszu i objął ciepłą dłonią mój członek. Poruszał ręką powoli z rozmysłem mnie dręcząc.
Odpowiedziałem na jego bezczelność delikatnym podszczypywaniem drobnych brodawek na piersi tego Cudu. Całowałem go niezmiennie, szukałem na nowo każdego czułego punktu, który już znałem na tym cudownym ciele. Fillip był mój, tylko mój. Cały, w każdym maleńkim milimetrze jestestwa.
- Kocham cię. - westchnąłem zasypując pocałunkami jego twarz. Nigdy nie miałem dosyć tych słów, które przez lata kryłem głęboko w sobie.
Ślizgon uśmiechnął się i pogładził mój policzek jedną ręką, gdy druga była bardzo zajęta na moim kroczu.
- Chciałbym żeby każdy o tym wiedział. - przyznał łagodnym głosem. - Wtedy nikt nie odważyłby się do ciebie zbliżyć, dotknąć cię, czy nawet o tobie marzyć. Tylko ja mogę robić to wszystko i jeszcze więcej. Należymy do siebie, jesteśmy dwoma połówkami tej samej miłości, a ja i tak jestem zazdrosny i zaborczy. Świat powinien składać się wyłącznie z nas dwóch. - złapał moje wargi w pułapkę swoich i miażdżył je w mocnym, niemal brutalnym pocałunku, który miał mi uświadomić wagę jego słów. Kochałem go za to.

~ * ~ * ~

...puk puk puk... delikatne, miarowe, nienachalne.
…puk puk puk... ponaglające, wyraźne, zupełnie nie na miejscu.
Świat zatrzymał się na kilka sekund, powietrze zastygło niczym twarda galareta, napięcie niemal podnosiło drobne włoski na ciele niczym elektryczne wyładowanie. I nagle wybuch, erupcja wulkanu wściekłości w samym środku mnie.
Nie! Nie! Nie!
Wpatrywałem się w zaskoczonego, a po chwili przerażonego nauczyciela, który zdawał się błagać mnie o wybaczenie swoimi pięknymi oczyma.
- Aniele... - zasłonił usta dłonią, jego twarz wyrażała autentyczny ból. - Przepraszam cię. Wypadło mi to z głowy, kiedy tylko się u mnie pojawiłeś. - tłumaczył się, a ja słuchałem go z rosnącym niedowierzaniem. - Spotkanie... Dzisiaj, już, dziesięć minut temu. Miałem pojawić się na spotkaniu u dyrektora razem z całą resztą nauczycieli. Skracają lata nauki mojego przedmiotu i...
...puk puk puk... budzące we mnie morderczy instynkt.
- Idę! - krzyknął Marcel i podniósł się z łóżka. - Proszę dać mi pięć minut, muszę doprowadzić się do porządku! - przypominał szczeniaka, który zmoczył się na dywanie i wiedział dobrze, że za coś takiego może oberwać od swojego kochającego, ale wymagającego właściciela. - Przepraszam, Fillipie. Czuję się teraz okropnie, ale muszę iść. To ważne.
- I tak pójdziesz, nawet jeśli ci zabronię. - wzruszyłem ramionami poirytowany. Przeczesałem dłonią włosy i patrzyłem na niego karcąco. W takiej chwili, akurat teraz, akurat dziś.
- Fillipie... - jęknął błagalnie.
- Ubieraj się. Nie możesz wyjść stąd nagi. - poddałem się. - Ale pamiętaj, nie wolno ci nikogo tutaj przyprowadzać. - ostrzegłem go niemal sycząc. - Bo kiedy wrócisz, ja nadal tutaj będę! Nagi i wyposzczony! A wiesz, co to oznacza?
- Że mi wybaczasz? - uśmiechnął się rozbawiony zakładając spodnie.
- Że za bardzo cię kocham i nawet nie potrafię dobrze zastraszyć. - mruknąłem zrezygnowany i przytuliłem się do jego pleców, kiedy szukał koszuli, która została jeszcze w jego gabinecie. - Jest przy półce z książkami, głuptasie. - pokręciłem głową.
Przeszedłem nagi do jego gabinetu i podniosłem z ziemi materiał w kratkę, który stał się motorem napędowym naszych małych i brutalnie przerwanych zabaw. Podałem ją mężczyźnie, który szybko narzucił koszulę, zapiął pod samą szyję i uśmiechnięty pocałował mnie mocno, spychając przy tym na ścianę koło drzwi, w miejscu, w którym nie będę widoczny z korytarza. Następnie mrugnął do mnie zalotnie, uśmiechnął się ponownie i otworzył drzwi jakby zupełnie nagi uczeń wcale nie stał metr od niego, a trzy od innego profesora po drugiej stronie ściany.
- Przepraszam najmocniej, zasnąłem i straciłem rachubę czasu. - kłamał, a ja pierwszy raz uświadomiłem sobie, że to potrafi.
Marcel Camus, MÓJ Marcel potrafił kłamać! Nie powinno mnie to dziwić, a jednak wydawało się niemal egzotyczne.
- Nic nie szkodzi. - odpowiedział mu łagodny kobiecy głos. McGonagall, mogłem się tego domyślić!
- Zupełnie nie rozumiem, jak mogłem popełnić taką gafę. Czuję się teraz głupio. W końcu chodzi o mój przedmiot. - wcale nie mówił szczerze. Czułem to. Marcel był bezgranicznie otwarty i zawsze prawdomówny tylko ze mną.
- To naprawdę nic wielkiego. Dyrektor zrozumie, ale teraz chodźmy. Nie ma sensu zwlekać skoro już zdołałeś się dobudzić. - czy ona starała się go nieporadnie kokietować? Dopiero by się zdziwiła gdybym wyskoczył nagi i zza pleców Marcela powiedział jej, co o tym wszystkim myślę.
- Tak, oczywiście. - Marcel wyszedł za drzwi i zamknął je powoli. Usłyszałem stukot różdżki uderzającej o zamek by zaklęcie uniemożliwiło innym wejście do jego gabinetu, a tym samym zobaczenie w nim mnie.
Cóż, musiałem zabić czas przez najbliższą godzinę, bądź dwie, więc postanowiłem dokończyć to, co Marcel był zmuszony przerwać z mojej winy – układanie cennych książek na półkach.
Czekałem na niego tyle lat, że tych kilka dodatkowych chwil na pewno mi nie zaszkodzi, a mój profesor wynagrodzi mi wszystko. Byłem tego pewny.

środa, 31 lipca 2013

Je t’aime

Czułem się okropnie. Bolała mnie głowa, kaszlałem i było mi słabo. Prawdopodobnie miałem gorączkę, gdyż czułem, że jest mi zimno, podczas gdy inni umierali z gorąca.
„Nigdy więcej nocnych wypadów” pomyślałem. Po części była to wina Olivera, ale on nigdy by się do tego nie przyznał. Był na to zbyt dumny, a ja wcale nie byłem lepszy. Nie musiałem ruszać się z zamku w czasie paskudnej pogody w poprzednim tygodniu, ale wtedy wcale nie brałem pod uwagę opcji pozostania w pokoju. Musiałem rozładować energię, a teraz otrzymałem swoją karę. W brew pozorom i wisielczemu samopoczuciu, wszystko mógłbym przetrwać. Tylko, dlaczego już na pierwszej lekcji musiałem mieć latanie?
Powlokłem się na błonia marząc o ciepłym łóżku i odrobinie snu. Nie chciałem pokazywać się nauczycielowi w takim stanie, ale czy miałem jakiekolwiek inne wyjście? Nie mógłbym opuścić jego zajęć.
Widok profesora Camusa sprawił, że zapomniałem o dolegliwościach, jednak, kiedy wszyscy spokojnie unosili się w powietrzu ja stałem nadal na ziemi.
- Fillipie, ty nawet miotły nie dotykaj – rozkazał poważnie nauczyciel.
- Ale…
- Przecież widzę ten twój mętny wzrok. Po lekcji zostaniesz trochę dłużej.
Przytaknąłem.
W pewnym momencie trząsłem się już z zimna nie potrafiąc nad tym zapanować. Bez wątpienia zdrowy to ja nie byłem. Profesor zdjął swój cienki, czarny płaszcz sięgający kolan i otulił mnie nim dokładnie. Czułem jego przyjemny zapach, który kojarzył mi się z wonią porannej rosy i lasu po deszczu – świeży, delikatny i zmysłowy. Stając za mną Marcel objął mnie lekko i szepnął:
- Gdzieś ty się tak doprawił? – staliśmy przez chwilę w tej pozycji, co było dla mnie zbawienne, jako że czułem coraz większe ciepło, i niebezpieczne, gdyż w każdej chwili któryś z uczniów mógł zainteresować się naszą niecodzienną pozycją.
Chyba przysnąłem na stojąco w jego ramionach, gdyż nie byłem pewny ile czasu minęło, lecz pamiętam, że gdy odrobinę doszedłem do siebie, mężczyzna odsunął się ode mnie i nakazał innym by powoli lądowali wracając do zamku. Widziałem jak Oliver oddala się coraz bardziej rozmawiając z kolegami. Nie wierzyłem by nagle przestał się mną przejmować. Może zwyczajnie dał mi tę ostatnią szansę na zbliżenie się do profesora? Ale dlaczego właśnie teraz, kiedy byłem chory?!
- Ostatni raz włóczysz mi się po błoniach na deszczu – powiedział stanowczo Camus, a jego oddech musnął mój policzek. – Jestem pewny, że to, dlatego tak się rozchorowałeś.
- Nic mi nie jest – rzuciłem, ale zrobiłem to chyba w złym momencie, gdyż ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Nie ustałem na nogach. Oparłem się o nauczyciela słabnąc coraz bardziej.
- Rzeczywiście nic ci nie jest – zakpił profesor i jedną rękę wsuwając pod moje kolana uniósł mnie.
- Zaniosę cię do Skrzydła Szpitalnego.
- Nie! – jęknąłem, ale widząc jego zdziwione spojrzenie dodałem – Przez sześć lat ani razu tam nie byłem. Nie chcę zawalić w ostatnim roku.

~ * ~ * ~

Roześmiałem się nie mogąc uwierzyć, że mimo tych siedemnastu lat, chłopak nadal był tak głupiutki.
- Jesteś rozkoszny. Ale skoro tak stawiasz sprawy to rzeczywiście nie mogę ci tego zrobić. - Zrobiłbym dla niego wszystko, więc dlaczego nie miałbym słuchać tak bezmyślnej prośby? - Wymyślimy coś u mnie, co ty na to? – zapytałem otrzymując w odpowiedzi posłusznie skinienie głową.
Przytuliłem go mocniej czując jak opiera głowę o moją pierś. Czy słyszał szaleńcze bicie mojego serca tak jak ja mogłem wyczuć pęd jego? Poczułem, jak chłopak porusza się, a jego palce zaczęły wędrować po mojej piersi. Wiele razy czułem na sobie dotyk jego dłoni, ale jeszcze nigdy nie był tak naglący, niemal namiętny.
- Jak widzę, aż tak chory to ty chyba nie jesteś. - nie miałem najmniejszego problemu z otworzeniem drzwi gabinetu. Niejednokrotnie używałem przy Fillipie swoich mocy, a on zdawał się tego wcale nie dostrzegać.
Położyłem chłopca na swoim łóżku i przysiadłem obok wpatrując się w jego rozpaloną twarz.
- I co ja mam z tobą zrobić? – mówiłem sam do siebie – Nie jestem lekarzem, a teraz niewątpliwie by mi się to przydało… Pomijam już fakt tego, że jesteś NAPALONY… – spojrzałem w jego ciemne oczy błyszczące gorączką i pragnieniem, którego on nie potrafił dłużej ukrywać, a którego ja nie chciałem już więcej odrzucać.
To, co łączyło mnie z Fillipem od dawna nie było już relacją ucznia z nauczycielem, a teraz nie byłem już pewny, czy chcę dalej ciągnąc tę farsę. Dotyk Ślizgona był jednoznaczny – jego ciało pragnęło mnie jako mężczyzny, tak jak moje usychało z braku jego intymnej bliskości.

~ * ~ * ~

Nie wiem jak znalazłem w sobie tyle zdrowego rozsądku by się zawstydzić, ale zrobiłem to. Camus wydawał się tak niewinny i delikatny, mimo iż był już dorosłym mężczyzną. Chciałbym czytać w jego myślach w takich chwilach. Zakaszlałem, a klatkę piersiową rozrywał mi siarczysty ból. Profesor pokręcił głową i westchnął.
- Nie ma innego wyjścia… Będę musiał nasmarować cię pewną maścią… Tylko od razu zaznaczam, że jeśli mnie oskarżysz o molestowanie to nie ręczę za siebie… – uśmiechnął się łagodnie, chociaż zadziornie, a w jego oczach błyszczało coś czego nie rozumiałem, a czego chyba pragnąłem. To sprawiło, że po mojej twarzy spłynął piekący rumieniec. Nigdy nie myślałem, że ktoś zdoła mnie zawstydzić mówiąc o czymś takim, ale Camus potrafił wypowiadać się na każdy temat z niesamowitym spokojem i opanowaniem. Nie miałem nic przeciwko temu, by mnie teraz molestował, dotykał, pragnął tak, jak ja pragnąłem jego.
Mężczyzna wstał i zniknął w wąskim przejściu w jednej ze ścian. Wrócił po chwili trzymając w rękach małe pudełeczko. Ponownie usiadł obok mnie i ściągając ze mnie zarówno swój płaszcz, jak i moją kurtkę oraz koszulę, otworzył niewielkie naczynie. Widziałem jak nabiera na palce jakiejś przezroczystej substancji. Po pomieszczeniu rozniósł się przyjemny, lecz ostry zapach mięty i alkoholu. Mężczyzna westchnął głośno patrząc na moje do połowy nagie ciało i delikatnie dotknął mojej piersi. Zadrżałem, a moje mięśnie spięły się gwałtownie pod wpływem zarówno bliskości nauczyciela, jak i chłodu maści. Patrzyłem na jego piękną twarz. Jego oczy z uwagą śledziły ruchy dłoni, którymi sunął po moim torsie. Zapach tłumił zmysły, a dotyk ciepłych rąk profesora sprawiał mi przyjemność dodatkowo podniecając. Czułem jak błądzi po moim ciele zarysowując delikatnie kontury kości i mięśni. Jego palce niemal bawiły się moją czułą skórą. Przymknąłem oczy zamglone rozkoszą jego pieszczoty. Nie wiedziałem, czy mężczyzna zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo podoba mi się to uczucie, jakie powodował. Wygiąłem się lekko, gdy zaczął powoli eksponować zarys moich żeber. Widziałem jak na jego twarz wpełza delikatny uśmiech, gdy jęknąłem w chwili, kiedy to jego palce niby przypadkowo podrażniły moje sutki. Nie wiem czy to dzięki maści, czy zmysłowemu dotykowi poczułem się o wiele lepiej. Oddychałem szybko, ale nie sprawiało mi to już bólu. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Drżałem niczym dotąd milcząca struna poruszona przez wprawnego muzyka. Dłonie nauczyciela ślizgały się po mojej rozpalonej skórze niczym smyczek, który dzięki pewnym ruchom ręki i delikatnym palcom przesuwa się po skrzypcach, pragnąc by zagrały najpiękniejszy z utworów, jakie słyszał świat. Byłem coraz bardziej podniecony. Czułem niewygodną ciasność w spodniach, która doprowadzała mnie do szaleństwa.
- Po co biegałeś nocą na deszczu? – zapytał mężczyzna pochylając się nad moją piersią tak, iż czułem jak spokojnie wypuszcza powietrze ogrzewając moją skórę.

~ * ~ * ~

- Dzięki temu było mi łatwiej wyobrazić sobie jak bierzesz mnie pośród maleńkich kropel, które mieszają się z twoim potem studząc rozjarzone ciało… Cichy szum ‘niebieskich łez’ miesza się z twoimi szybkimi oddechami i namiętnymi jękami… – teraz to jednak on jęczał najwyraźniej pragnąc w jakiś sposób mi dogryźć.
Prawdę mówiąc, miałem dosyć czekania na to by wyznać mu, co czuję. Chciałem by wiedział, że go kocham, że za nim szaleję. Nie przyjmowałem do wiadomości, iż choroba powodowała majaki. Wierzyłem w każde jego słowo, w każde zapewnienie. Czekałem wystarczająco długo by uwierzyć w odwzajemnienie mojego uczucia.
- Takiej odpowiedzi się nie spodziewałem – przyznałem starając się nad sobą zapanować.
- Katujesz mnie – wydyszał, gdy ja w dalszym ciągu gładziłem jego nagi, idealny i kuszący tors pokryty cienką, zaskakująco ciepłą skórą. Chciałem ją całować, kosztować, pieścić.
- Przynajmniej nauczysz się trochę pokory – wyszeptałem wbrew sobie, wprost w jego rozchylone usta. Byłem zmuszony odsunąć się szybko, kiedy Fillip uniósł odważnie głowę chcąc sięgnąć swoimi wargami moich. Byłem szalony, kiedy usiadłem na jego drobnych biodrach drażniąc widocznie sztywną męskość. Rozkoszowałem się jego głośnym jękiem. Jak w transie pochyliłem się nad jego klatką i sunąc ustami tuż nad spoconym ciałem szeptałem:
- Pragniesz tego, prawda? Chcesz bym w końcu skończył cię dręczyć i pozwolił ci poznać smak miłości, mam rację? Od jak dawna tak na mnie reagujesz? - musiałem usłyszeć potwierdzenie moich domysłów.
- Od pierwszej klasy… – jęknął drżącym głosem, co sprawiło, że zaśmiałem się wypełniony po brzegi szaleńczym szczęściem.
- Jesteś zmęczony i chory. Prześpij się chwilę, a później zaniosę cię do pokoju. – powiedziałem pocierając nosem o jego nos. Wstałem i wyszedłem z gabinetu zamykając za sobą drzwi. Dopiero za nimi oparłem się o ścianę, westchnąłem i sięgnąłem dłonią w dół do zamka spodni. Nie tylko Fillip był podniecony. Jeśli to nie boska interwencja pomogła mi opanować swoje pragnienie to jakże wielką siłą woli musiałem dysponować.
*
~ * ~ * ~

Odpłynąłem na chwilę w objęcia pokrzepiającego snu, a gdy otworzyłem oczy Marcel siedział przy mnie śledząc uważnie moje ruchy. Pomógł mi się ubrać.
- No, to jak? Mam cię zanieść? – zapytał jakby wcześniej nic się między nami nie działo.
- Pójdę sam – odpowiedziałem podnosząc się, a on odsunął się i patrzył jak staram się utrzymać na nogach. Tylko przez kilka sekund zdołałem zachować równowagę, gdyż już po chwili zachwiałem się niebezpiecznie i oparłem o łóżko, podczas gdy Camus doskoczył do mnie biorąc na ręce.
- Chyba jednak cię zniosę, mój mały. – po raz kolejny wtuliłem się w niego wkładając dłoń pod jego koszulę między guzikami. Chciałem mieć pewność, że jego wcześniejsze zachowanie nie było snem, że moje własne słowa nie były majakami.
- Hej, hej! – krzyknął cicho – nie czas na to! Przez cztery dni masz się nie ruszać z łóżka, a później zobaczymy, co dalej.
Nie wiem dlaczego, ale powiedziałem mu gdzie znajduje się wejście do naszego dormitorium, jakby wcale tego nie wiedział. Zaniósł mnie do mojej sypialni, po czym delikatnie położył na chłodnej pościeli. W tej właśnie chwili do środka wszedł Oliver. Stanął jak wryty w drzwiach patrząc na całą scenę zdziwiony i zszokowany. Camus popatrzył na niego uśmiechając się.
- Przebierz go – nakazał – I dopilnuj żeby przez cztery dni nie ruszał się z łóżka. Jeśli się rozchoruje jeszcze bardziej będzie musiał iść do Skrzydła Szpitalnego. A i jeszcze jedno… Jeśli jeszcze raz będziecie się wymykać na błonia w taką pogodę, jak miało to miejsce ostatnio, to osobiście się wami zajmę, a wierzcie mi, że profesor Span jest przy mnie aniołem… – Oliver przytaknął, a mężczyzna wyszedł z pokoju.
- Aleś się załatwił – powiedział rozbawiony Oli patrząc na mnie.
- Ani słowa – rzuciłem w jego stronę i znowu zasnąłem…

~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~

Oliver z samego rana poszedł z innymi do Hogsmade, a ja leżałem zastanawiając się czy jest sens schodzić na dół po drugie śniadanie. Byłem potwornie głodny, ale przez te cztery dni strasznie się rozleniwiłem, a wszystko za sprawą nauczyciela latania. Te myśli stały się moja obsesję, kiedy nagle usłyszałem pukanie do drzwi, które powoli się uchyliły. Stanął w nich Camus trzymając w rękach tacę z posiłkiem. Odetchnąłem głęboko. Pamiętał o mnie.
- Masz szczęście, że się nie ruszałeś z miejsca. Gdybym zobaczył, że się podniosłeś musiałbym dać ci szlaban za... nieposłuszeństwo. – powiedział wesoło. Nie wątpiłem, że obaj bardzo byśmy tego pragnęli. Mężczyzna zbliżył się do mnie i położył mi na kolanach srebrną tackę, na której leżały: talerz z rogalikami, słoiczek miodu i szklanka mleka. Oblizałem wargi na sam widok takich smakołyków. Widząc, że mężczyzna ma zamiar odejść szybko odstawiłem wszystko na bok i unosząc się uklęknąłem.
- Panie profesorze? – nauczyciel odwrócił się do mnie, a ja złapałem go za szatę pociągając w swoją stronę i sięgając jego ust. Żaden z nas nie mógł dłużej przed tym uciekać. Od niemal siedmiu lat czekałem na tę chwilę i w końcu poznałem słodki smak jego warg. Płonąłem wewnątrz, kiedy moje lekko spieczone usta muskały odważnie i pewnie niesamowite wargi Marcela.
Jak opisać spełniające się marzenie? Jakie uczucia wywołuje, co dzieje się z ciałem, z umysłem? Nie potrafiłem opisać tej chwili. Była magiczna, jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa i tak obłędnie podniecająca... Nie potrafiłem się zaspokoić, jakbym pił ze studni, w której nie ma wody.
Camus przysunął się do mnie odwzajemniając pocałunek, co sprawiło, że jęknąłem cicho. Położył mnie na pościeli i zawisł tuż nad moim ciałem. Rozchylił delikatnie usta, a mój język wślizgnął się do ich wnętrza. Drażniłem jego podniebienie rozkoszując się uległością profesora i lekkimi muśnięciami jego gorących warg. Moje ręce oplotły jego szyję, a po chwili jedną dłoń wczesałem w jego miękkie włosy, drugą zaś zaciskając na jego karku, by się nie odsunął.

~ * ~ * ~

Moje ciało zareagowało momentalnie drżąc od środka, coś, jakaś potworna siła łaskotała moje lędźwie od wewnątrz, członek wyprężył się, gdy traciłem nad sobą panowanie.
Idealne usta Fillipa, zakazany pocałunek, przed którym uciekałem od wielu lat, grzech, którego nie chciałem popełnić, pierwszy raz, który kradłem tylko w marzeniach i snach.
Pragnąłem go bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, czułem się bezbronny, kiedy to on przejmował inicjatywę błądząc językiem po moich ustach, odpowiadałem na to swoim własnym chcąc nacieszyć się chwilą, Cudem, Rajem. Moje myśli nie formowały się w nic konkretnego, ale zdawały się białymi kartkami rozrzuconymi przez figlarny wiatr. Krążyły bezwładnie wkoło, mieszały się ze sobą, znikały, by po chwili znowu się pojawić. To było niczym czyste szaleństwo.
Jakim cudem zdołałem oderwać się od niego? Co pomogło mi zapanować nad sobą także i tym razem? Mój głos drżał, kiedy szeptałem:
- Kusisz, kusisz, kusisz… – oddychałem szybko i głęboko.
Na ustach Fillipa pojawił się cudowny uśmiech, który sprawił, że moje serce zabiło jeszcze szybciej.
- Dziękuję…

~ * ~ * ~

Wyraz twarzy nauczyciela zdradzał mi, że świetnie zdaje sobie sprawę z tego, o co mi chodzi. W końcu gdyby nie on pewnie wylądowałbym w Skrzydle Szpitalnym, a teraz siedziałbym głodny. Mężczyzna usiadł na skraju mojego łóżka i po raz kolejny postawił mi na kolanach drugie śniadanie. Tym razem od razu zabrałem się za jedzenie. Marcel gładził delikatnie wewnętrzną część mojego uda, unosząc tym samym w górę moje krótkie spodenki stanowiące dół piżamy. Pieszczota jego dłoni była czymś najwspanialszym na świecie. Sam nie wiem, jakim cudem byłem w stanie przełknąć cokolwiek. Po chwili sięgnąłem po szklankę, lecz nie zdążyłem przełknąć mleka, gdyż profesor pocałował mnie samemu wypijając łyk z moich ust. Drgnąłem lekko, gdy to zrobił. Ani ja, ani też on nie wypowiedzieliśmy ni słowa. Szybko opróżniłem naczynia i skończyłem pić. Miałem właśnie przetrzeć twarz wierzchem dłoni, kiedy powstrzymał mnie delikatny uścisk na nadgarstku. Camus przysunął się do mnie i zlizał słodkie wąsy wraz z resztką miodu z moich warg. Chciałem coś powiedzieć, lecz nie pozwolił mi na to wpijając się w moje usta i wsuwając w nie język. Wyciągnął spomiędzy nas tacę i odłożył sam nie wiem gdzie. Zbliżyłem się do niego czując przez materiał jego szaty lekkie spięcia mięśni. Uwielbiałem jego ciało, bliskość jego skóry i całą jej delikatność. Moje ręce po raz kolejny powędrowały na jego szyję. Nauczyciel wsunął dłonie pod moje pośladki i uniósł mnie nieznacznie rozsuwając moje nogi i zmuszając bym ukląkł na pościeli, a zaraz potem usiadł na jego kolanach. Przywarłem do niego jakbym bał się, że to tylko sen, z którego się obudzę. Jednak te magiczne chwile trwały nadal. Gorące dłonie profesora pieściły mój kark i ramiona, a schodząc niżej wślizgnęły się pod koszulę mojej piżamy. Zadrżałem czując jak zmysłowo dotykają mojej skóry wyszukując słabych punktów na moich plecach. Cały drżałem z podniecenia. Nauczyciel zaczął całować i lizać moją szyję, co jakiś czas delikatnie ją przygryzając. Wygiąłem się do tyłu, a on zamruczał z aprobatą.
- Boże, dlaczego dopiero teraz to robisz? – wyjęczałem. Czułem na swojej napiętej skórze drgnięcie jego wilgotnych warg, uśmiechał się słysząc moje pytanie. Po chwili oderwał się od mojego rozpalonego ciała i popatrzył mi w oczy.

~ * ~ * ~

Słodkie wnętrze jego ust, smak miodu i mleka, gorące ciało, które drżało blisko mojego, jego podniecenie ocierające się o moje, te kasztanowe oczy, które kochałem bardziej niż słońce... Nie wierzyłem, że w końcu mam go dla siebie, że jest tak blisko mnie, że mogę go całować, że pierwszy pocałunek przerodził się w kolejne.
Boże, dlaczego tak mnie doświadczasz? Dlaczego nie pozwalasz mi kochać się z nim tu i teraz, ale zmuszasz mnie do czekania?
- Nie mogłem cię wziąć, gdy miałeś zaledwie 11 lat – powiedziałem czując gwałtowny ruch jego ciała. Jego oczy płonęły. - Hej, hej! O czym ty myślisz, malutki – skarciłem go.
- Ale miałeś tyle innych okazji…
- Eh… – westchnąłem samemu nie do końca pojmując, jak to możliwe, że wytrzymałem tyle lat. – Może i miałem, ale nie chciałem byś mi uciekł w najmniej spodziewanym momencie.
- A wtedy, gdy byłem chory?
- Myślisz, że nie miałem ochoty? Byłeś taki bezbronny, zdany tylko na moją łaskę… Mogłem zrobić z tobą, co chciałem, ale… Wolę byś oddawał moje pieszczoty świadomie. W końcu nie tylko ty czekasz od tylu lat – uśmiechnąłem się do niego, choć nie było mi łatwo zapanować nad sobą.
- Zrobisz to teraz? – zapytał lekko się rumieniąc, a moje serce niemal przestało bić.
- Oczywiście, że nie! - byłem równie zaskoczony, co on. - Jeszcze z trzy dni musisz poleżeć. Nie mam prawa cię teraz tknąć – roześmiał się, a ja wzruszyłem ramionami. – No, wiesz przecież, o co chodzi… – musnąłem jego usta swoimi, chociaż miałem ochotę wpić się w nie jak szaleniec. Odłożyłem chłopca na łóżko niczym cenny artefakt i ruchem dłoni przywołałem do siebie tacę z pustymi naczyniami, po czym rzucił mu ostatnie spojrzenie. Byłem krok od wyjścia, gdy usłyszałem za sobą jego słodki krzyk.
- Niech pan zaczeka! – zatrzymałem się, lecz się nie odwróciłem. Wiedziałem o co chce zapytać. – Kiedy? Kiedy pan to zrobi? – milczałem czując jak początkowa ekscytacja zamienia się w strach. Miałem przecież tajemnicę, którą chłopiec powinien znać, a która mogła wszystko zmienić. – Marcel… – powiedział cicho i delikatnie niczym słowa modlitwy. Drgnąłem, pochyliłem głowę i szepnąłem mając nadzieję, że mówię prawdę:
- Kiedy wyzdrowiejesz… Obiecuję… – wyszedłem pospiesznie chcąc powrócić myślami do spełnionych marzeń, które doprowadzały mnie do słodkiej niewoli.

~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~ * ~

„Miłość pochodzi od Boga. Każdy, kto kocha, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie kocha, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością” (1 Jana 4, 7-8)

Ze spuszczoną głową stałem naprzeciw niepozornie wyglądających drzwi z ciemnego drewna. Za nimi rozpościerało się prywatne królestwo nauczyciela latania. W głowie miałem całkowity chaos, raz pustkę to znowu tysiące myśli, z których każda desperacko pragnęła przekroczyć bramę gabinetu profesora.
Od niemal siedmiu lat czekałem na chwilę, kiedy będę mógł zbliżyć się do nauczyciela bardziej niż ktokolwiek inny, jednak to wydawało mi się tylko najgłębszym marzeniem, które nigdy nie ujrzy światła dziennego i nie będzie miało okazji spełnić się chociażby w najmniejszym stopniu. Tymczasem teraz moje dziecięce fantazje powoli stawały się rzeczywistością, w której chciałem się całkowicie zatracić otulony ramionami mężczyzny, którego kochałem ponad życie.
Zamknąłem oczy przywołując obraz profesora, rozkosz jego pieszczot i smak ust. Podniosłem powieki i zapukałem do drzwi. Spokojny głos nauczyciela zaprosił mnie do środka, a moja dłoń nie czekając na reakcję całego ciała nacisnęła na klamkę.
Niepewnie przekroczyłem próg skupiając całą uwagę na siedzącym za biurkiem mężczyźnie.
Jego cudowne oczy obdarzyły mnie zdziwionym spojrzeniem, a miękkie usta bezgłośnie wyszeptały moje imię.

~ * ~ * ~

Czułem jak moje serce zadrżało na widok chłopca. Niejasno zdawałem sobie sprawę z tego, po co przyszedł i jak bardzo jego pragnienia odzwierciedlają moje.
Wstałem i zrobiłem kilka kroków w kierunku Ślizgona.
Nie miałem pojęcia jak się zachować, co powinienem zrobić. Nie spodziewałem się, że przyjdzie do mnie z tym niemożliwie słodkim, niemym błaganiem w ciemnych, błyszczących tęczówkach, które wydawało mi się czymś irracjonalnym. Teraz stał zaledwie dwa kroki przede mną, wystarczyło bym wyciągnął przed siebie dłoń i zbliżył się nieznacznie, a byłbym w stanie musnąć palcami jego leciuteńko zaczerwieniony policzek.
- Fillipie, ja… – słowa ugrzęzły mi w gardle. Przeczesałem dłonią włosy patrząc gdzieś w bok, a zaraz potem uśmiechając się lekko po raz kolejny spojrzałem na chłopca – Usiądziesz? – wskazałem fotel pod ścianą, a malec roześmiał się cicho. Poczekał aż zajmę miejsce, a kiedy to uczyniłem stanął naprzeciw mnie patrząc pytająco. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń widząc jak obdarza mnie cudownym, promiennym uśmiechem i przysuwając się siada bokiem na moich kolanach. Wtulił się w moją pierś, a ja objąłem go i pocałowałem kasztanowe pasemka jego włosów.
Wydawał mi się być tym samym dzieckiem, które udało mi się uchronić od upadku pierwszego dnia szkoły. Leciutki, słodki, niewinny i tak niesamowicie piękny…

~ * ~ * ~

Czułem świeży i przyjemny zapach wody po goleniu, jaką delikatnie pachniał mężczyzna. Jego ciepłe ramiona stały się dla mnie cudownym sanktuarium szalejących zmysłów i najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Cała otaczająca mnie rzeczywistość zaklęta była w tym tak czułym uścisku, który wydawał się chronić mnie przed całym złem i cierpieniem.
- Śnił mi się pan… – zacząłem, a na moje policzki wpełzł rumieniec na wspomnienie tamtych wydarzeń.
Rozglądnąłem się po pokoju. Eleganckie biurko usłane dokumentami na tle ciemniejącego w mrokach zbliżającej się nocy okna. Półki z książkami, duże łóżko, okrągły stolik i dwa fotele. Dobrze wiedziałem, że wnętrze gabinetu może zmieniać się w zależności od upodobań właściciela, jednak to aż za bardzo odzwierciedlało moje senne fantazje. Zadrżałem przypominając sobie każdy, nawet najmniejszy szczegół tamtej nocy.
- Opowiesz mi ten sen? – zapytał łagodnie Marcel, a ja przytaknąłem posłusznie i zapatrzony w szare oczy nauczyciela zacząłem streszczać wszystko, co pamiętałem.

~ * ~ * ~

Roześmiałem się, kiedy chłopiec zakończył streszczanie swoich przeżyć cichym westchnieniem:
- Nie wiem, co mam w podświadomości, ale to było straszne.
- No pięknie. Myślisz, że byłbym w stanie zrobić ci coś takiego? – zapytałem starając się zachowywać naturalnie, co było w tej chwili jedną z najtrudniejszych rzeczy.
- Nie wiem… – odparł i spuścił głowę – Ale w rzeczywistości nawet gdyby okazał się pan członkiem Upadłego Rodu nie odmówiłbym panu niczego.
- Jesteś tego pewny? – czułem jak podskoczył leciutko, zaraz, gdy usłyszał moje słowa. Panie błagam daj mi jeszcze chwilę bym mógł nacieszyć się jego obecnością, zanim mnie znienawidzi…
Delikatnie zepchnąłem Ślizgona ze swoich kolan i wstając rozpiąłem koszulę zsuwając ją do pasa, by chłopiec mógł zobaczyć moje łopatki. Usłyszałem ciche westchnienie, zaraz potem cieplutkie ręce Fillipa objęły mnie, a jego buźka wtuliła się w moje plecy. Malec zamruczał coś cichuteńko, a ja odwracając się odpowiedziałem. Pocałowałem go delikatnie zastanawiając się czy nie będzie to ostatnia chwila Raju, jaki mi dano. Wziąłem chłopca na ręce rozkoszując się tym jak nadzwyczajnie leciutkie jest jego ciało.
- Chcesz mnie nawet bez znamienia… – zaśmiałem się cicho kładąc Ślizgona na śnieżnobiałej pościeli. Jego oczka rozbłysły groźnie, kiedy w udawanym oburzeniu syknął:
- Nie nabijaj się! – nie mogłem tego ciągnąć dłużej. Kochałem Fillipa całym sercem i moje życie należało właśnie do niego. Nie chciałem go okłamywać, ani też ukrywać prawdy. Jeśli mnie znienawidzi, wyklnie i odrzuci z pokorą przyjmę to, co mi podaruje, te ostatnie uczucia nawet, jeśli będą bolesne i hańbiące.
- Fillipie, jestem z Upadłego Rodu.

~ * ~ * ~

- J… Jak to możliwe? – jęknąłem patrząc jak na lekko umięśnionych plecach mężczyzny pojawia się czarny znak anielskich skrzydeł, zaczynających się na łopatkach i sięgających pasa.
- Nie pytaj. Nie teraz. Wytłumaczę ci później… – wyszeptał i usiadł na skraju łóżka. Widziałem w jego oczach smutek, strach i skrywane łzy.
Pochylił się nade mną. Czułem na twarzy jego ciepły, płytki oddech przesycony niepewnością i wyczekiwaniem. Wspaniale miękkie wargi nauczyciela niesamowicie delikatnie przywarły do moich czekając na jakikolwiek gest z mojej strony. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mężczyzna nic nie uczyni bez mojego pozwolenia. Niemal czułem ból, który wypływał z jego wnętrza.
„Mój Marcel, to jest mój kochany Marcel…” pomyślałem, a moje dłonie wczesały się w miękkie, jasnobrązowe pasma jego włosów, które opadały w tamtej chwili na moją twarz łaskocząc ją delikatnie. Odwzajemniłem niewinne muśnięcie jego warg.
Profesor drgnął i z cichym westchnieniem pogłębił pocałunek.
Z czułym uśmiechem odsunął się ode mnie i przesunął dłonią po moim policzku. Przymknąłem oczy skupiając się na cudownej pieszczocie jego palców.
Teraz wiedziałem, dlaczego właśnie na ten temat chciał ze mną rozmawiać podczas szlabanu w czwartej klasie. Uznawany za mordercę, zdrajcę i szaleńca dla mnie był całym światem. Nie obchodziło mnie to, co Ministerstwo sądzi o Upadłym Rodzie. Marcel wytłumaczył mi wszystko dokładnie i dzięki niemu poznałem całą prawdę, a ja kochałem całym sercem właśnie tego mężczyznę, którego dłonie, tak wiele razy skrwawione, teraz dotykały mojego ciała sprawiający tym niewysłowioną rozkosz.
- Fillipie… – zaczął, ale przerwałem mu dotykając opuszkami palców jego ust.
- Kocham cię bez względu na wszystko. Wierzę w każde twoje słowo i pragnę oddać ci wszystko, co posiadam… Mimo, iż to i tak od zawsze należało wyłącznie do ciebie. Proszę cię, Marcel… Pozwól mi być z tobą… – wyszeptałem podnosząc się. Mężczyzna pocałował delikatnie moje palce i zamknął moją lekko drżącą dłoń w ciepłym uścisku.
- Dziękuję… – uśmiechnął się słodko i położył moją rękę na swoim biodrze. – Kocham cię, Fillipie… – dodał i ujął moją twarz delikatnie muskając moje usta.

~ * ~ * ~

Sam do końca nie wiedziałem, co się działo. Nie spodziewałem się, że Fillip z takim spokojem przyjmie do wiadomości moją przynależność do Rodu, był słodki i ufny.
Całkowicie niewinny.
Podnosząc się uklęknął na pościeli i zaczął pewniej odpowiadać na moje pocałunki. Jego ciepłe dłonie spokojnie przesunęły się po moich ramionach i całkowicie zsunęły ze mnie koszulę. Wsunąłem dłoń pod jego kolana i po raz kolejny położyłem chłopca na łóżku. Jego usta drgnęły w uśmiechu, kiedy zacząłem powoli odpinać guziki jego koszuli. Niechętnie oderwałem się od słodkich, miękkich warg i ucałowałem szyje Ślizgona, który zadrżał w odpowiedzi. Spojrzałem na jego mocno zamknięte oczka i dotknąłem zaróżowionego policzka.
- Nie podoba ci się? – zapytałem, a on uśmiechnął się przekornie.
- Podoba, ale to łaskocze. – zaśmiał się i popatrzył na mnie.
- Jeśli chcesz przestanę…
- Nie! – krzyknął i szybko podniósł się na łokciach. – Nie… Nie przestawaj… Proszę… – jego głosik załamał się w cichym błaganiu.
- Nie musisz mnie prosić. – uśmiechnąłem się do niego – Możesz żądać… Zrobię wszystko, co zechcesz… – jego buźka zarumieniła się jeszcze bardziej. Opadł na pościel i przymknął powieki czekając na mój kolejny ruch.
Był cudownie rozkoszny i niesamowicie zabawny, kiedy otworzył jedno oko nie odczuwając mojego dotyku. Pokręciłem głową i musnąłem jego usta, zaraz potem obsypując leciutkimi pocałunkami całą jego buźkę począwszy od czoła, a na podbródku skończywszy. Chłopiec roześmiał się najwyraźniej łaskotany przez moje wargi. Po raz kolejny dotknąłem ustami jego szyi w miejscu gdzie moje palce kilka sekund wcześniej wyczuły twardy wzgórek – Jabłko Adama. Wczesałem dłoń w miękkie włosy leżącego Ślizgona i po raz kolejny ucałowałem jego skórę przesuwając się zaledwie o milimetr. Cichy jęk nagrodził każde kolejne muśnięcie, które po pewnym czasie pokryło całą szyję malca.

~ * ~ * ~

Ciepłe dłonie nauczyciela powróciły na poprzednie miejsce w dalszym ciągu rozpinając koszulę i co jakiś czas przez przypadek ocierając się o moją rozpaloną skórę wykradając z moich ust jęki wzbogacone o drżenie ciała. Miękki, wilgotny język polizał powoli mój obojczyk kończąc wędrówkę w dołku szyi dzielącym go od drugiego, po czym to samo uczynił z kolejnym. Krzyknąłem cicho czując tą niesamowitą wilgoć i lekkie łaskotanie.
- Powinieneś się cieplej ubierać… – zamruczał Marcel rozkładając na boki moją koszulę i całując mostek.
- Przecież i tak właśnie mnie pan rozbiera. – roześmiałem się, a mężczyzna spojrzał na mnie unosząc brew.
- Chyba nie masz zamiaru zwracać się do mnie w taki sposób? – zapytał poważnie.
- A dlaczego nie? – nauczyciel wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi.
- Wiesz jak to dziwnie brzmi? Czuję się niezręcznie. – zachmurzył się, a ja przewróciłem oczyma.
- Żartowałem… – westchnąłem i siadając zarzuciłem mu ręce na szyję. – Marcelu… Kocham twoje imię, wiesz? – uśmiechnąłem się i pociągnąłem go za sobą w dół. Przewróciłem mężczyznę na plecy i usiadłem na jego biodrach. Spojrzałem uważnie na każdy element jego klatki piersiowej. Idealnie proporcjonalna, leciutko umięśniona, pokryta jasną, delikatną i gorącą w dotyku skórą. Płaski brzuch profesora od pępka w dół zdobiła cienka linia włosków niknących pod materiałem spodni. Pochyliłem się i pocałowałem pierś mężczyzny, który zamruczał z przyjemności. Jego gorące dłonie spoczęły na moich udach i ścisnęły je lekko. Po raz kolejny musnąłem wspaniale ciepłą skórę i położyłem na niej dłonie rozkoszując się przyjemną grą mięśni pod jej powłoką.
Oddech nauczyciela przyspieszył, a ja chciałem sprawić mu jeszcze więcej radości. Dwoma palcami podrażniłem delikatny sutek, co wyrwało głośny jęk z gardła Marcela. Brodawka pod wpływem mojej dłoni stwardniała i stała się dziwnie podniecająca w dotyku.

~ * ~ * ~

Cieplutki, nierówny oddech Fillipa na mojej piersi rozkosznie drażnił moją skórę, a jego sprawne palce bawiły się nią niemiłosiernie. Zadrżałem, kiedy jego mięciutki język polizał mój sutek trącając go, a wilgotne usta zamknęły w środku swojego wnętrza. Po chwili chłopiec zaczął go leciutko ssać i poruszył biodrami podrażniając przy tym moją twardą już męskość. Krzyknąłem czując jak przepływa przeze mnie impuls podniecenia, a rozbawiony tym malec otarł się o mnie po raz kolejny.
- Koniec. – rzuciłem i zepchnąłem Fillipa klękając nad nim. Pocałowałem śmiejące się usta przeciągnąłem opuszkami palców po żebrach chłopca tłumiąc wargami przeciągłe jęknięcie. Językiem zarysowałem linię szczęki Ślizgona docierając do ucha i biorąc w usta jego płatek. Zacząłem go leciutko ssać, podczas kiedy niespokojne dłonie Anioła spoczęły na moich barkach. Po chwili lizałem już całe ucho malca i wsunąłem się w jego wnętrze. Cudowne ciało drżało i kręciło się na wszystkie strony, jęki wypełniły pokój swoim rozkosznym brzmieniem.
Popatrzyłem na rozpalonego chłopca i jego przymknięte, zamglone oczka. Spokojnie pocałowałem pierś Fillipa i polizałem ją w tym samym miejscu. Kiedy moje wargi i język dotarły do żeber i odnalazły wrażliwe punkty nastolatek już niemal krzyczał.
Muskając cieniutką skórę tuż po - Dziękuję…d mostkiem dotarłem do pępka Ślizgona, który wygiął się w łuk w chwili, kiedy zagłębiłem się w niewielkim dołeczku. Naznaczyłem wilgotnym śladem krawędź spodni i powoli zacząłem całować ramiona i całe ręce chłopca. Nie miałem zamiaru pozostawić na jego ciele chociażby milimetra skóry, której bym nie skosztował.
Jęki, drżenie i pojawiające się na rozpalonym ciele chłopca kropelki potu były dla mnie największą nagrodą za wszystkie lata czekania.
Spokojnie sięgnąłem do paska spodni Fillipa, ale słysząc jego niepewny głos zatrzymałem się:
- M… Marcel…?
- Tak, Aniele? – popatrzyłem w ciemne oczka, których źrenice były teraz niesamowicie rozszerzone.
- N… Nic… – na jego policzkach pojawił się rumieniec.
- Boisz się? – zapytałem gładząc czerwony policzek.
- Nie… – skłamał, ale jego mięśnie spięły się zaprzeczając słowom.
- Kochanie, powiedz słowo a przestanę. – pocałowałem go lekko – Jedno słowo, a nie uczynię nic więcej. Fillipie…

~ * ~ * ~

Słysząc jak mężczyzna miękko i czule wypowiada moje imię rozluźniłem się momentalnie. Bałem się, ale nieodparte pragnienie zbliżenia się do nauczyciela w jeszcze większym stopniu, było silniejsze niż cokolwiek innego.
- P… Przepraszam… – wyszeptałem odwracając twarz w bok.
- Za co? Kochanie, nie masz mnie, za co przepraszać.
- Już się nie boję. – uśmiechnąłem się i popatrzyłem w szare tęczówki. Widziałem w nich troskę i początkowy niepokój. Dłonie nauczyciela na powrót sięgnęły guzika moich spodni, ale dopiero, gdy Marcel upewnił się, że tego chcę rozpiął je i powoli rozsunął zamek.
Ostrożnie zsunął je z moich nóg i z leciutkim uśmiechem sprawnie pozbył się także mojej bielizny. Czułem zażenowanie, ale z czasem ustępowało miejsca nieodpartemu szczęściu.

~ * ~ * ~

Spojrzałem na nagie ciało Fillipa. Przesunąłem wzrokiem po ciemnej skórze od pięknej twarzy, poprzez delikatną klatkę piersiową, płaski brzuch i szczupłe uda. Każdy skrawek jego cudownego ciała był warty więcej niż całe istnienie tego świata.
Piękny aż do bólu… Idealny i bezcenny… Największy z istniejących skarbów… Najdoskonalsze ze stworzeń Najwyższego… Ten, który wykradł Panu moją duszę nawet nie zdając sobie sprawy z mocy, jaką posiada…
- M… Marcel… – zakłopotany głos malca sprawił, że spojrzałem w zawstydzone oczka.
- Wybacz – roześmiałem się cicho – Ale to, dlatego, że urosłeś od czasu kiedy ostatni raz cię widziałem…
- To chyba oczywiste! – oburzył się rozkosznie.
- Ale moja ubrania nadal są na ciebie za duże… – szepnąłem i pocałowałem podbrzusze Ślizgona, który jęknął i poruszył się nerwowo. Zacząłem całować i dotykać kolejne partie jego ciała uważnie omijając najczulsze miejsce.
Chłopiec dyszał głośno i co jakiś czas wił się niecierpliwie. Za każdym razem, gdy moje wargi docierały do wewnętrznej części jego ud jęczał głośno i wyginał się minimalnie w delikatny łuk.
Zaznaczyłem dłońmi lekko wystające kości miednicy Fillipa i chwyciłem je trochę mocniej.
Uniosłem wzrok patrząc w rozjarzone, błyszczące oczy i uśmiechnąłem się wiedząc, iż jest to pozwolenie na dalsze pieszczoty. Spojrzałem na pulsującą męskość chłopca i przymykając oczy pocałowałem sam jej koniuszek, a zaraz potem polizałem ją na całej długości. Ślizgon szarpnął biodrami i krzyknął tracąc zmysły.

~ * ~ * ~

Cudownie wilgotny język mężczyzny zaczął drażnić moją skórę w miejscu najbardziej intymnym. Krzyczałem czując jak pieści mnie powolnymi muśnięciami, co jakiś czas pozwalając wargom na czuły pocałunek. Niemal nie byłem w stanie wytrzymać niemożliwie wielkiej rozkoszy, jaką mi to zapewniało.
Pod moimi mocno zaciśniętymi powiekami zbierały się łzy, będące odpowiedzią na każdy gest nauczyciela.
Marcel widząc, że jestem na skraju wyczerpania po raz kolejny pocałował delikatnie mój członek, i oblizał wargi, na których lśniło nasienie. Zaraz potem powoli wsunął mnie w swoje chłodne usta. Wypchnąłem biodra do góry, ale gorące dłonie profesora szybko uspokoiły ich niekontrolowane ruchy.
Mężczyzna pieścił mnie szybkim oddechem ssąc delikatnie na początku obejmując sam koniuszek mojej męskości, a z czasem przesuwając wargi coraz niżej drażniąc wrażliwą skórę.

~ * ~ * ~

Zamruczałem czując jak chłopiec zatapia palce w moich włosach i zaciska na nich pięści.
Jego ciało drżało w ekstazie, a ja rozkoszowałem się każdą kropelką lekko słonego nasienia, jaka wydostawała się z jego członka.
- M… Marcel! – krzyknął podniecony, kiedy minimalnie mocniej zacząłem go ssać. Jego głos był leciutko zachrypnięty, a mięśnie spięły się gwałtownie. Zaraz potem wrzasnął niemal zdzierając gardło i rozlał się w moje wargi. Jego ciało opadło spocone i zmęczone na pościel.
Wysunąłem go powoli z ust i z przyjemnością przełknąłem to, co po sobie pozostawił. Teraz jego smak był o wiele intensywniejszy niż ten, jaki miałem okazję poznać kilka lat temu.
Cudowny…
Pogłaskałem jego gorącą, wilgotną buźkę i uśmiechnąłem się delikatnie. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko i nierównomiernie, a wargi zachłannie łapały powietrze.
Pozwoliłem chłopcu odpocząć chwilę i spokojnie odwróciłem go kładąc na brzuchu.
Pieściłem dłońmi jego skórę na plecach, po czym dołączyłem do tego lekkie pocałunki. Jego westchnienia jednoznacznie mówiły mi, że podoba się mu nowe doznanie.
Przesunąłem dłońmi po jego mokrym kręgosłupie i zacząłem muskać każdy z kręgów, łopatki i tylną część żeber. Palcami dotknąłem pośladków Ślizgona, który wypiął je nieznacznie niesiony impulsem. Przysunąłem do nich twarz i ucałowałem obie półkule, by po chwili pokryć całą ich powierzchnię drobnymi muśnięciami. Rozszerzyłem je dłońmi i polizałem przestrzeń między nimi, co doprowadziło malca do drżenia.
Znowu odwróciłem go na plecy i usiadłem na kolanach u jego stóp. Rozsunąłem uda chłopca i przez chwilę wpatrywałem się w niego, by zaraz potem położyć jego nogi na swoich barkach i przytrzymując je schylić głowę. Wsunąłem język między pośladki Fillipa, a natrafiając na jego wejście naparłem na nie zagłębiając się w słodkim wnętrzu.
- A… Ach! – mój Anioł zaczął głośno jęczeć i zacisnął dłonie na białej pościeli. Dopiero po dłuższej chwili wyciągnąłem język z drżącego ciała i zacząłem całować oraz lizać jądra Ślizgona, który uciekł biodrami w tył. Roześmiałem się i dmuchnąłem na pokryte moją śliną ciało.

~ * ~ * ~

Wypuszczane przez nauczyciela powietrze sprawiło, że krzyknąłem czując chłodny powiew.
Marcel śmiał się cicho i po raz kolejny zaczął doprowadzać mnie do erekcji muskając gorącymi wargami to samo miejsce, co przed chwila.
Widziałem, jak spod przymkniętych powiek obserwuje moją twarz.
- P…Proszę… Cz… Czy ja…? – wyjęczałem niezrozumiale, jednak mężczyzna z uśmiechem opuścił moje nogi i pocałował mój czerwony policzek.
- Co zechcesz… – wyszeptał i położył się, kiedy ja wstawałem.
Znowu całowałem wilgotną klatkę piersiową profesora schodząc ustami coraz niżej, aż dotarłem do paska u spodni. Popatrzyłem na spokojną twarz Marcela, który powtórzył tylko:
- Co zechcesz… – i oddał się całkowicie w moje ręce. Uśmiechnąłem się samemu rozbierając mężczyznę i zastanawiając się nad tym, jakie wrażenie wywrze na mnie jego nagie ciało.
Marzyłem o tym już od dawna i teraz sam już nie wiedziałem czy to kolejne z moich pragnień, czy wszystko to dzieje się naprawdę.
Szybko uporałem się z resztą ubrania, jakie miał na sobie nauczyciel i zaintrygowany obrzuciłem wzrokiem całość idealnie wymiarowego ciała. Nawet moje senne fantazje nie oddawały prawdziwego piękna mężczyzny.
Zawstydzony popatrzyłem na jego zamknięte oczy i wyraz błogiego spokoju na cudownej twarzy.
Przygryzłem wargę i delikatnie przesunąłem palcem po członku profesora. Zadrżał i westchnął w odpowiedzi. Zrobiłem to po raz kolejny, a reakcja była taka sama. Niesamowicie podobało mi się, kiedy Marcel tak entuzjastycznie odbierał moje pieszczoty. Pochyliłem się nad okazałą męskością i uchyliłem usta.

~ * ~ * ~

Ciepły oddech chłopca w tym miejscu niemal doprowadził mnie do spełnienia. Sam nie wiem, jakim cudem udało mi się nie dojść na samą myśl o tym, co malec zamierza.
Wystarczyła chwila, a ja krzyknąłem głośno czując jak mięciutkie wargi obejmują mnie w połowie, badając strukturę mojego ciała wspomagane przez cudowny język.
Nawet w najśmielszych fantazjach nie marzyłem o czymś takim. Nigdy nie myślałem, że Fillip zrobi coś takiego, sprawiając mi tym niesamowitą przyjemność.
Ostatkiem sił odciągnąłem Ślizgona od mojej erekcji i zasapany położyłem go na pościeli.
Pocałowałem rozkosznie drażniące usta i sięgnąłem na półkę tuż obok łóżka, na której leżała mała buteleczka.
- Kochanie, w każdej chwili możesz przestać… – wysapałem patrząc na jego ucieszoną buźkę, na której malowała się duma.
- Podobało ci się? – zapytał, a ja pokręciłem głową z westchnieniem.
- Byłeś cudowny… – zamruczałem i podnosząc nogi chłopca wylałem część zawartości na jego ciało, przez które przeszedł dreszcz zapewne spowodowany trochę zimną substancją.
Spokojnie zacząłem rozsmarowywać wonną oliwkę najpierw po jego członku i jądrach, a później starannie zająłem się pośladkami i niewielkim wejściem. Nacisnąłem na nie i wsunąłem palec do połowy. Fillip zamarł na chwilę, a jego mięśnie spięły się.
- Mam go wyciągnąć? – zapytałem z troską, ale chłopiec pokręcił głową zamykając mocno oczka. – Jesteś pewny?
- T… Tak… To tylko, dlatego, że to takie dziwne uczucie…
- Nie podoba ci się? – poruszyłem lekko palcem gładząc delikatne, ciepłe wnętrze.
- A… Ach! – namiętny jęk był dla mnie wystarczająca odpowiedzią, a chłopiec rozluźnił się i przyjął mnie głębiej.

~ * ~ * ~

To było wspaniałe uczucie, choć z początku wydawało się nierealnie dziwne. Mimo wszystko palec mężczyzny sprawiał mi rozkosz od środka, co po raz kolejny przybliżając mnie do spełnienia. Marcel wyciągał go nieznacznie, a zaraz potem wkładał z powrotem, ruszał nim i równocześnie drugą dłonią masował moje pośladki. Wystarczyła chwila, a dołączył do jednego wspaniałego palca drugi na nowo oswajając mnie z przyjemnym doznaniem.
Drżałem i jęczałem nie potrafiąc zapanować, ani nad jednym, ani nad drugim. Byłem bliski spełnienia, jednak nie mogłem zrobić tego teraz, było za wcześnie na to bym doszedł.
- Marcel! – krzyknąłem czując go głębiej i zaciskając dłonie na plecach nauczyciela.
- Wybacz… – wyszeptał i ostrożnie wyjął palce pozostawiając po sobie uczucie dziwnej pustki i niezaspokojenia. – Powiedz mi czy mogę. – szepnął i przyjrzał mi się uważnie. – Nie zrobię nic bez twojej zgody.
- M… Marcel… – wyjęczałem przez zaciśniętą krtań. – J… Ja… Zrób to… P… Proszę – zaskomlałem i zamknąłem oczy.
- Powiedz słowo, w przestanę, pamiętaj… – zastrzegł i pocałował moje kolano, które znajdowało się tuż obok jego głowy. Za pomocą oliwki zwilżył swój członek i przyłożył go do mojego wejścia. – Kocham cię… – jęknął i powolutku zaczął się we mnie wsuwać. Zagryzł wargę do krwi i zamknął mocno oczy, podczas gdy ja krzyknąłem przeciągle z uczucia słodkiego bólu i zacząłem płakać nie mogąc powstrzymać gorących łez spływających po mojej twarzy. Moje paznokcie wbiły się w łopatki mężczyzny, który wydawał się nie zwracać na to uwagi.
Po chwilowej katuszy, której mimo wszystko tak bardzo pragnąłem nastała chwila odkupienia i bezruchu. Łkałem starając się przestać, ale nie byłem w stanie.
- Przepraszam… – wyszeptał smutno nauczyciel. – Bardzo bolało? – zapytał i dotknął mojego mokrego policzka. Wtuliłem się w jego dłoń powoli uspokajając.
- T… Tak… Ale… Czy jest ci dobrze? – mężczyzna roześmiał się i przekręcił głowę w minimalnie bok.
- Cudownie, Aniele. – powiedział miękko i otarł wilgoć z moich policzków, a pochylając się scałował słone krople, które zatrzymały się pod moimi powiekami.
- Co… Co mogę zrobić, żebyś czuł się jeszcze lepiej? – zapytałem patrząc jak kręci głową i zlizuje krew z warg.
- Kochanie, nic nie musisz robić. Najwspanialsze jest to, że jestem z tobą. Poza tym nigdy nie czułem się lepiej niż teraz. Jesteś wspaniały. Mięciutki, ciepły i ciasny… – roześmiał się. – Nie przejmuj się mną. Powiedz mi lepiej, czy nadal boli?
- J… Już niemal nie. – stwierdziłem poruszając się lekko.
- Je t’aime… – wyszeptał w swoim rodowitym języku i pocałowawszy swoje palce przyłożył je do moich ust.
Powoli zaczynałem czuć się dziwnie, kiedy jego szare tęczówki śledziły moją twarz i rejestrowały chociażby najmniejsze drgnięcie brwi. Minęło już kilka chwil, a ja nie czułem już bólu, jednak mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu. Posłusznie czekał, aż pozwolę mu zrobić cokolwiek.
Nie wiedziałem, co powiedzieć, dlatego poruszyłem się niespokojnie, a on obdarzył mnie cudownym uśmiechem.
- Mam rozumieć, że mogę? – zapytał, a ja przytaknąłem starając się ukryć chwilowe rozbawienie.
- A! – westchnąłem, gdy tylko wysunął się ze mnie na centymetr i wszedł na powrót. Przez moje ciało przeszła fala podniecenia i niesamowitej przyjemności, którą potęgowała świadomość obecności nauczyciela.

~ * ~ * ~

Usta chłopca otworzyły się, a jego język błądził po nich nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Głowę odrzucił do tyłu i krzyczał coraz głośniej, podczas kiedy ja powolutku poruszałem się w jego idealnym wnętrzu.
Ostrożnie dotknąłem dłonią erekcji Ślizgona, który krzyknął głośno. Moje palce powoli zaczęły ją drażnić, a już niemal wrzaski chłopca wymieszane z jękami koiły moje zmysły. Na łopatkach czułem lekkie pieczenie, jakie powodowały krople potu wnikające w dość głębokie rany po paznokciach mojego Anioła, ale jego śliczna twarzyczka, która teraz przybrała wyraz słodkiego podniecenia była warta pokiereszowania nie tylko moich pleców.
Nie spieszyłem się i spokojnie, miarowo zwiększałem tempo każdego pchnięcia. Fillip był zbyt delikatny bym mógł go wziąć inaczej jak tylko spokojnie i delikatnie. Poza tym największym błogosławieństwem dla mnie był fakt tego, iż chłopiec odwzajemnia moje uczucia.
Nie pragnąłem niczego ponad to!
- Marcelu… Kocham cię! – Fillip wykrzyczał swoje uczucia, co doprowadziło mnie niemal do szaleństwa.
- Fillipie… – wyjęczałem jego imię, a on słysząc to wygiął się i doszedł w moją dłoń.
Był piękny… Cudowny i idealny… Wspanialszy niż Archaniołowie i całe Zastępy Niebieskie…
- A… Ty…? – wydyszał z trudem łapiąc powietrze i patrząc na mnie spod przyklejonych do spoconej twarzyczki włosów, kiedy miałem zamiar spokojnie wyjść z jego wnętrza.
- Nie chcę…
- Nic nie szkodzi… Chcę tego… – Spojrzałem w jego błagalne oczka i zamykając powieki pchnąłem jeszcze dwa razy, gdy jego mięśnie mocniej objęły moją męskość.
Z imieniem Fillipa na ustach rozlałem się w jego wnętrze, słysząc jak westchnął zadowolony.
Najdelikatniej jak potrafiłem opuściłem jego ciało i ostatnimi siłami pochyliłem się nad błyszczącym pod potu brzuchem.

~ * ~ * ~

Usta mężczyzny musnęły moją skórę jak gdyby całując łono, które miałoby wydać na świat jego potomka.
Niemal płakałem ze szczęścia wtulając się w zmęczonego, głośno oddychającego nauczyciela. Zwinąłem się w kłębek i przywarłem do jego nagiej skóry czując jak odgarnia mi z twarzy klejące się pasemka i jak głaszcze mnie po głowie.
- Ja wiem, że nie powinienem, ale… – speszyłem się pytaniem, jakie chciałem zadać profesorowi i byłem pewny, że czuje na piersi moje gorące policzki. – Czy robiłeś to już kiedyś? – dłoń bawiąca się moimi włosami znieruchomiała.
- A jaką odpowiedź chciałbyś usłyszeć? – dopytał podchwytliwie i objął mnie mocno. – Kochanie, nie mógłbym robić TEGO z nikim innym jak tylko z tobą. – roześmiał się akcentując jedno słowo. – A dlaczego o to pytasz?
- Bo… Masz przecież 30 lat…
- Dziękuję, że mi przypominasz. – w jego głosie zabrzmiało udawane oburzenie. – Czyżbyś wolał kogoś młodszego?
- Nie… Wolę starszych panów. – zacząłem chichotać i zaraz potem jęknąłem czując ból każdego mięśnia ciała. – Kiedy zrobimy to jeszcze raz? – zamruczałem bawiąc się włosami pod pępkiem Marcela.
- Jeszcze nie ochłonąłeś po pierwszym razie, a już ci mało?
- A co byś zrobił gdybym miał kogoś wcześniej?
- Zadajesz za dużo pytań, wiesz? Ale cóż… Prawdopodobnie bestialsko zabiłbym każdego, kto ośmieliłby się mi ciebie dotknąć.
- Kocham cię… – wyszeptałem zamykając oczy i całując pierś mężczyzny, na której spoczywała moja głowa i wsłuchiwałem się w coraz wolniejsze bicie jego serca.
- Aishiteru… – odparł i wtulił twarz w moje włosy.