piątek, 31 marca 2017

Parc des dinosaures

Marcel & Fillip

Kiedy wchodziliśmy do mieszczącego się w stosunkowo niewielkim lasku Parku Ruchomych Dinozaurów, mój syn był podniecony tym, co go czeka i bardzo odważnie szedł wydeptaną ścieżką. Wystarczyło jednak, że stanął przed pierwszym ogromnym, poruszającym się leniwie i wydającym dźwięki dinozaurem, by z piskiem podbiegł do mnie i płaczliwie domagał się wzięcia na ręce.
Fillip śmiał się z tego do rozpuku, a i ja nie mogłem powstrzymać wesołości, tłumacząc naszemu dziecku, że to tylko mechaniczne stworzenia, które nie mogą zrobić mu krzywdy. Musiało jednak minąć nas kilka par z dziećmi, żeby Nathaniel odważył się znowu postawić nóżki na ziemi i powoli podejść do drewnianej barierki, która odgradzała go od kilkumetrowego dinozaura.
- Nic ci nie zrobi, kochanie. - Fillip przykucnął przy chłopcu i pogłaskał po kudłatej główce. - Za chwilę znowu zacznie się poruszać i ryczeć, więc się nie przestrasz, dobrze?
Nasz Skarb pokiwał główką, ale zacisnął piąstkę na rękawie kurtki Fillipa. Nie mogłem się powstrzymać i po prostu zacząłem bez opamiętania robić im zdjęcia.
Kiedy chłopiec oswoił się z pierwszą wielką bestią, która kręciła głową na boki i ryczała groźnie, wpatrywał się w nią intensywnie z otwartymi usteczkami. Po strachu przyszedł czas na fascynację.
- Chodź, Pluszowy Misiu, to nie jedyny dinozaur, jakiego zobaczymy. Jest ich pełno i są jeszcze większe! - Fillip pocałował chłopca w czoło i złapał go za rękę.
Nie łatwo było odciągnąć Nathaniela od dinozaura, ale kilkanaście kroków dalej stał już kolejny – mniejszy za to masywny. Mały czołg! Trochę dalej, całe stado mięsożerców atakowało młodego roślinożercę, w innym miejscu nad naszymi głowami unosiły się poruszające skrzydłami i skrzeczące latające dinozaury. Kiedy doszliśmy do małego tyranozaura wykluwającego się z jajka, Nath klaskał w dłonie i tupał podniecony nóżkami. Bardzo podobało mu się, kiedy pęknięta skorupka jaja unosiła się na głowie małego gada, który po kilku minutach chował się z powrotem do swojego jajka.
Patrzyłem na śmiejącą się bezustannie buzię mojego synka i czułem się naprawdę szczęśliwy. Fillip wytrwale trwał u boku naszej pociechy, a jego uśmiech był równie szeroki, co Nathaniela. Wręcz nie mogłem się nimi nacieszyć, kiedy tak entuzjastycznie podchodzili do naszej małej wycieczki. Podejrzewałem nawet, że ja również wyglądałem na szczęśliwego wariata, któremu uśmiech nie schodził z twarzy, ale nie przejmowałem się tym szczególnie.
- Chwileczkę, mój mały odkrywco! - złapałem synka zanim odbiegł mi do kolejnego eksponatu. - Proszę wypić soczek zanim znowu rzucisz się w wir przygody. - wręczyłem małemu pudełeczko z rurką i czekałem aż posłusznie je opróżni. - Ten jest twój, kochanie. - Fillipowi podałem jedną z butelek, które ze sobą taszczyłem. Dziś to ja byłem tym, który musiał troszczyć się o to, by moje dwa Cuda nie zapomniały o jedzeniu i piciu.
- Marcelu, przyjazd tutaj był cudownym pomysłem! - Fillip wtulił się w moje ramię i obserwował pijącego powoli Nathaniela. - Nasz chłopiec nie będzie mówił o niczym innym przez najbliższe tygodnie, więc lepiej się na to przygotujmy.
- Hm, myślę, że nie tylko on jest pod wrażeniem. - zamruczałem cicho do ucha Fillipa i musnąłem je lekko ustami. - Cieszę się, że jesteśmy tutaj we trójkę.
- Ja również, kochanie. - mój Anioł uśmiechnął się do mnie rozmarzony, jakby właśnie wyobrażał sobie, że jest w jakiejś pięknej bajce, jednej z tych, które często czytał przed snem Nathanielowi.
- Tato, skończyłem! - malec podszedł do nas i wyciągnął w górę rączkę ze zgniecionym w pięści kartonikiem po soku. Prawdopodobnie chciał go wycisnąć do ostatniej kropli, aby mieć pewność, że może już iść dalej i kontynuować swoją przygodę wśród ogromnych dinozaurów, które nierzadko były kilkadziesiąt razy większe od niego, ponieważ zadbano aby większość z nich była naturalnych rozmiarów.
Kiedy mniej więcej w połowie Parku dotarliśmy do przeogromnego ruchomego tyranozaura, który nie tylko ryczał, ale także „sikał” na przechodzących pod nim ludzi, nasze dziecko oszalało. Spojrzało na nas prosząco i kiedy tylko zobaczyło, że skinąłem głową, z piskiem pobiegło do innych dzieci, które szalały w lejącej im się na głowy wodzie. Co jakiś czas, dinozaur przestawał „sikać”, a maluchy uspokajały się. Dorośli, którzy nie wiedzieli, co się dzieje, przechodzili pod zadkiem wielkiej bestii, a ona znowu zaczynała „sikać”, prosto na ich twarze. To było jak sygnał do ataku, ponieważ dzieci znowu podnosiły radosny krzyk i skakały po błocie, w które zamieniał się ten fragment ścieżki.

~ * ~ * ~

Patrzyłem na to z niedowierzaniem i śmiałem się widząc, jak mój syn radośnie tańczy pod tyranozaurem. Woda lała mu się na głowę, ale Nath nic sobie z tego nie robił. Krzyczał, śmiał się, skakał i szalał jakby jutra miało nie być.
- Więc to dlatego zabrałeś ze sobą ręcznik i ubranie dla Nathaniela na przebranie! - oskarżycielsko uderzyłem Marcela w pierś. - Wiedziałeś, że tak będzie i nic mi nie powiedziałeś! Mogłeś mnie chociaż ostrzec! Mógł mi „siknąć” w twarz!
Marcel roześmiał się ciepło. Byłem pewny, że walczy z chęcią pocałowania mnie, ponieważ ja walczyłem bezustannie ze swoją potrzebą połączenia naszych ust.
- Osłoniłbym cię sobą, Aniele. - zapewnił rozbawiony i objął mnie opiekuńczo ramieniem. - Chociaż przyznaję, że jestem ciekaw jaką miałbyś minę, gdybyś tak dostał wodą prosto w tę śliczną buzię.
- Uch ty! Ja sobie to zapamiętam! - odgrażałem się na żarty.
- Mam nadzieję, że jednak nie. Nie chciałbym żebyś mścił się nie robiąc mi przez tydzień obiadu.
- O, to świetny pomysł! - wyszczerzyłem się do niego i po chwili obaj śmialiśmy się z tej krótkiej i niemądrej wymiany zdań.
Kilkanaście minut później, nasze przemoczone maleństwo wróciło do nas rumiane, zmęczone i niesamowicie zadowolone z życia. Marcel zarzucił mu na główkę ręcznik i opatulił go nim.
- Chodź, mój maleńki. Usiądziemy, przebierzesz się i zjesz w końcu obiad, dobrze? - chłopiec pokiwał głową w odpowiedzi i grzecznie szedł obok nas. Podnieconym głosem opowiadał, jakie to uczucie, kiedy jest się zaraz pod „tym dużym robiącym sisi”. To doświadczenie szalenie mu się podobało, a już na pewno o wiele bardziej, niż zabiegi Marcela, który posadził Nathaniela w końcu na kamiennej ławce w kształcie dinozaura i zaczął go dokładnie wycierać. Włoski wysuszył mu zaklęciem i przebrał go w suche ubrania. Te, które z niego zdjął, również osuszył magią, jednak poukładał je i schował, aby żaden mugolski rodzic nie zaczął niczego podejrzewać.
Podziwiałem jego zorganizowanie i sprawność z jaką zajmował się naszym chłopcem. Mój mąż był najprawdziwszym ideałem. Ze swojego plecaka wyjął nawet składany plastikowy stolik, który rozłożył przed nami, chcąc ułatwić nam jedzenie.
Marcel sam przygotował dla nas obiad na dzisiejszy dzień. Kurze udka w cebuli, kawałek bagietki oraz sałatka – prosty posiłek o niezapomnianym smaku, który na pewno zawsze będzie kojarzył się naszemu synkowi ze wspólnymi całodniowymi wycieczkami.
Była to także okazja dla mnie i Marcela aby chwilę odpocząć, siedząc tuż obok siebie, musnąć palcami dłoń tej drugiej osoby, pozwolić sobie na czułe szepty i drobne pieszczoty które nie przykują uwagi.
Niestety nie trwało to długo. Najedzony Nathaniel odzyskał wszystkie siły, które wcześniej stracił szalejąc z innymi dziećmi. Z trudem pozwolił się wytrzeć po posiłku do czysta, ponieważ już go nosiło i chciał dalej oglądać dinozaury. Biedny Marcel został kilka kroków za nami, musząc schować po nas stolik i posprzątać na szybkiego. Gdyby mógł otwarcie używać magii, byłoby o niebo łatwiej. Niestety był skazany na mugolskie metody, co jednak nie wydawało się mu przeszkadzać. Dzielnie znosił swoje powinności i bezsprzecznie zasłużył na nagrodę, kiedy wrócimy do domu, a nasza pociecha zaśnie kamiennym snem po tak emocjonującym dniu.
Mój mąż dogonił nas, kiedy Nath obskakiwał kolejnego ruchomego dinozaura. Ten pluł wodą z pyska prosto do sadzawki pod nim, więc malec nie mógł się przez to zamoczyć, ku swojemu wielkiemu zawodowi. Podejrzewałem, że gdyby tylko mógł, wskoczyłby do tej niewielkiej ilości wody i nie chciałby wyjść przez dobrych kilkanaście minut.
- Podejrzewam, że będziemy musieli przyjeżdżać tu częściej. - rzuciłem do Marcela, który próbował w obiektywie aparatu uchwycić tęskne spojrzenie, jakim nasza pociecha obdarzała wodę wypluwaną przez dinozaura.
- Nowa tradycja rodziny Camusów? - Marcel uśmiechnął się zadowolony. Wyglądał tak słodko, jakby sam był dzieckiem równym wiekiem naszemu małemu Nathanielowi. - Myślę, że ten pomysł właśnie przypadł mi do gustu.
Nie mogąc się dłużej powstrzymywać, dałem mu szybkiego buziaka, który sprawił przyjemność nie tylko mi i Marcelowi, ale także naszemu synkowi, który zauważył naszą krótką wymianę czułości i przyjął ją jeszcze szerszym niż dotychczas uśmiechem.
Byłem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie.

Oliver & Reijel

Reijel pochrapywał cicho przez sen, podczas kiedy bliźnięta spały między nami, śliniąc się na prześcieradło. Obserwowałem trójkę osób, których nigdy nie planowałem zapraszać do swojego życia, a które wzięły je szturmem. Zaakceptowałem już Reijela, uważając go za najlepsze, co mogło mi się ostatecznie przytrafić w życiu, ale teraz musiałem ustosunkować się jakoś do dwójki małych krzykaczy, którzy nie dawali o sobie zapomnieć, z dnia na dzień stając się coraz głośniejszymi.
Dwa oczka w głowie „babci”, jeden wielki podwójny „plan” Reijela oraz mój ból głowy. Tak w skrócie mogłem opisać Xaviera i Anastasie.
Moje spojrzenie napotkało wpatrzone we mnie niebieskie oczęta dziewczynki. Przyznam, że naprawdę się wystraszyłem i niemal spanikowałem, obawiając się płaczu małej, ale ona tylko wpatrywała się we mnie leżąc spokojnie i cicho.
- Nie rycz, księżniczko. - rzuciłem szeptem do dziecka. - Zabiorę cię na śniadanie, więc nie wydawaj żadnych niepokojących odgłosów. - wziąłem ją ostrożnie na ręce, modląc się w duchu o ciszę, spokój oraz chęć współpracy z jej strony. O dziwo, nie była skłonna do płaczu, toteż udało mi się zanieść ją do kuchni, gdzie zacząłem przygotowywać butelkę dla niej i jej brata, który najpewniej w najbliższym czasie również miał się obudzić.
Prawdę powiedziawszy, Anastasie wydawała mi się spokojniejsza i odważniejsza od brata. Mimo bardzo młodego wieku, miała harde spojrzenie i miałem wrażenie, że to ona była przywódczynią w tym niemowlęcym duecie. Podczas kiedy Xavier w dwóch przypadkach na dwa budził się z płaczem, ona potrafiła nad tym zapanować lub po prostu była od niego w pewnym stopniu doroślejsza. Jakiś czas temu stwierdziłem także, że była również bardziej ciekawa świata i samodzielna, podczas kiedy jej brat wolał szukać schronienia przed światem zewnętrznym w ramionach Reijela.
Musiałem dojść do wprawy w przygotowywaniu butelki, ponieważ miałem wrażenie, że bardzo szybko jedzenie dla maluchów było gotowe i mogłem spokojnie zająć się karmieniem Anastasie, co zwiększało prawdopodobieństwo, że mała nie będzie wrzeszczeć.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy najedzone dziecko zaczęło przysypiać. Obawiałem się jednak, że to nie potrwa długo, ponieważ mała dopiero przed kilkunastoma minutami obudziła się po spokojnie przespanej nocy i nawet wielka butelka mleka nie była w stanie zmęczyć jej tak szybko.
- Przyznaj się, kiedy Reijel cię przynosił, wiedział, że będziesz wojowniczą księżniczką. - rzuciłem do dziecka, które odpoczywało po posiłku.
Pocałowałem małą w czoło, ponieważ uznałem, że wypada, że powinienem. Nie ważne, co myślałem o naszych bliźniętach, ponieważ ja musiałem przyzwyczaić się do nich, zaś one musieli nawyknąć do mnie.
- A więc jednak je lubisz. - usłyszałem za sobą głos Reijela. Mężczyzna stał w drzwiach trzymając w ramionach Xaviera. Nie słyszałem żeby chłopiec płakał, ale jego wilgotne oczka wskazywały na to, że jak zwykle obudził się w złym humorze. Leżał z główką na ramieniu mojego chłopaka, który bardzo chętnie eksponował nagie ciało, jak każdego ranka chodząc w samych bokserkach.
- Nie wiem, czy je lubię, czy nie. Nigdy się o nie nie prosiłem. - podałem mężczyźnie butelkę, którą chwilę wcześniej przygotowałem dla chłopca. Xavier rzucił się chętnie na śniadanie, jakby nie jadł co najmniej od wczorajszego ranka. - Ale najważniejsze, że moja mama je uwielbia. A skoro o niej mowa, ubierz się, bo może tu wpaść w każdej chwili i będzie zbulwersowana tym, że niemal nagi facet opiekuje się jej ukochanym wnukiem. Dajesz dzieciom zły przykład. - próbowałem naśladować ton mojej matki, która zawsze narzekała na zbyt swobodny styl bycia Reijela.
Jej zdaniem powinienem wrócić do domu i wychowywać dzieci pod jej okiem. Uważała, że wtedy miałyby o wiele lepiej, niż mieszkając ze mną i moim „dziwnym” przyjacielem. Cóż, Reijel potrafił zachowywać się dystyngowanie i z klasą, jednak jak na złość uznał, że mojej mamie przyda się terapia szokowa i powinna widzieć zupełnie inne jego oblicze.

~ * ~ * ~

- Daję swoim dzieciom najlepszy przykład z możliwych. Ich babcia jest po prostu upierdliwa i nie wie, co jest dla jej wnuków najlepsze. Zresztą, nie interesuje mnie jej zdanie. Ma rozpieszczać maluchy, dawać im dużo prezentów i trzymać się z daleka od twoich miłosnych uniesień. - zbliżyłem się do Olivera i pociągnąłem go za górę piżamy, zbliżając jego usta do swoich. Pocałowałem go w ramach porannego powitania, chociaż w rzeczywistości chciałem po prostu zmienić temat. Jego matka naprawdę nie była kimś, o kim chciało się pamiętać o tak wczesnej porze.
- Olivku!
Szczęka mi opadła i byłem w stanie wydusić z siebie tylko krótkie i bardzo nieładne:
- O kurwa! - za które dostałem kuksańca w bok od mojego chłopaka, którego matka zrobiła nam właśnie nalot w sobotni poranek.
- Nie przy dzieciach! - syknął na mnie. - Tu jesteśmy, mamo!
- Ona tak na mnie działa i nic na to nie poradzę! Dzień dobry, pani Ballack! - wymusiłem uśmiech. Dziwny, nienaturalny, jakbym dostał skurczu mięśni, ale jednak uśmiech. Cóż, nie nawykłem do tego. - Widzę, że jest pani rannym ptaszkiem.
- Za to pan jak zawsze ma na wszystko czas. Nie wstyd panu chodzić rozebranym przy damie? Nie szkodzi, że Anastasie jest jeszcze malutka, to nadal dama! Nie wspomnę już o tym, że daje pan zły przykład Xavierowi!
- Mi również miło panią widzieć. - odpowiedziałem z odrobiną kpiny w głosie i zrobiłem krok do przodu, unikając pięści Olivera wycelowanej w moje plecy. - Proszę sobie wyobrazić, że nie wstydzę się swojego ciała i uważam, że dorastając pani wnuki docenią moje podejście. Na własne oczy przekonają się, co mogą zyskać jeśli o siebie zadbają. Jeśli jednak moje ciało tak panią rozprasza, pójdę coś na siebie włożyć. Chodź, Xavi, ubierzemy się. - rzuciłem do dziecka, które najedzone odpychało od siebie butelkę. Przyznaję, miałem nadzieję, że syn w jakiś sposób mnie poprze, jednak najwyraźniej było za wcześnie żebym zdołał wygrać z jedzeniem. Chłopiec miał swoje priorytety, a ja niestety nie znajdowałem się na szczycie tej listy.
- Mamo, nie sądziłem, że zjawisz się tak wcześnie tylko po to, żeby obrażać mojego przyjaciela. - wychodząc słyszałem, jak Oliver wchodzi w słowo swojej matce, nie pozwalając jej na żadną zgryźliwą uwagę, jaką mogłaby za mną rzucić.
- Przyszłam ci pomóc, żebyś mógł odpocząć! - jej oburzenie słyszałem głośno i wyraźnie, jakby nadal stała obok mnie. Jej głos mógłby budzić zmarłych, gdyby tylko postanowiła tego spróbować. Wiele rodzin na pewno by jej za to zapłaciło.
Teraz w końcu rozumiałem, przez co Marcel musiał przechodzić ilekroć jego teściowa wpadała do niego w odwiedziny. Wprawdzie matka Olivera nie wiedziała o naszym związku, ale i tak dzieci sprawiły, że zaczęła na mnie narzekać i wszystko we mnie jej przeszkadzało. Czy ona wyżywała się na mnie, ponieważ nie miała do tego synowej? Nie powinna się temu dziwić! Każda dziewczyna uciekłaby czym prędzej, gdyby wisiało nad nią widmo takiej teściowej!

~ * ~ * ~

Spojrzałem na mamę ostro i pokręciłem głową wyrażając swoje niezadowolenie.
- I dlatego znowu komentujesz to, co ma na sobie Reijel?
- Raczej to czego na sobie nie ma.
- Mamo, proszę! Jest trudny, ale miły i pomaga mi z dziećmi, jakby były jego. Zawsze mogę na niego liczyć, więc postaraj się być dla niego milsza. - naprawdę miałem nadzieję, że moja rodzicielka w końcu polubi Reijela do tego stopnia, że przestanie go prześladować, a zacznie traktować jak drugiego syna. Nie planowałem nigdy powiedzieć jej o naszym związku, więc wystarczyłby mi fakt, że naprawdę widziałaby w nim mojego najlepszego przyjaciela. Czy prosiłem o tak wiele? Głupie powitanie, kilka grzecznościowych zwrotów, krótka rozmowa na niezobowiązujące tematy świadczące o tym, że zależy jej na poznaniu drugiej osoby. Reijel byłby do tego zdolny! Nawet ktoś taki jak on potrafiłby dobrze się zachowywać przez jakiś czas, więc dlaczego moja matka tego nie potrafiła?
- Usiądź mamo. - zaproponowałem. - Zaniosę Reijelowi małą żeby mógł ją ubrać i wrócę tu do ciebie. Na pewno się czegoś napijesz.
Skrzywiła się, kiedy napomknąłem o Reijelu, ale starała się nie rzucać więcej zgryźliwymi komentarzami. Zamiast tego skupiła się na moich ostatnich słowach.
- Sok pomarańczowy, świeżo wyciśnięty.
- Już się robi. - rzuciłem odpowiednie zaklęcia i ruchem ręki zaprosiłem ją do salonu, gdzie mogła się rozsiąść tak jak lubiła, niczym królowa podczas audiencji.