piątek, 30 grudnia 2011

Pleurs

To był taki piękny dzień! Śnieg prószył za oknami, mróz namalował na szybach swoje błękitne obrazy, po zamku rozchodził się zapach świątecznych dań, na każdym kroku można było natknąć się na wspaniałe dekoracje, a na twarzach większości osób widniały szczęśliwe uśmiechy. Czułem, jak rozpierała mnie energia, jak radość kotłuje się we mnie. Dziś miałem w planach „przypadkowe” rozsypanie cukierków przed nauczycielem latania, który z pewnością pomoże mi je zbierać, zaś ja również „przypadkowo” dotknę jego dłoni! A może nawet „przypadkowo” zderzymy się głowami? Przed oczyma miałem już każdy, najdrobniejszy nawet szczegół i to napawało mnie optymizmem, którego nie chciałem się pozbywać. Byłem chodzącą radością! Przez chwilę czułem, że mógłbym nawet pocałować Marcela, gdyby nadarzyła się ku temu okazja! Jeśli kiedykolwiek miałem się na to zdobyć to dziś!
- Phi! – Oliver wydał z siebie głośne prychnięcie. Spojrzałem na niego zaniepokojony, chociaż nadal uśmiechnięty. Chłopak od pewnego czasu zachowywał się bardzo dziwnie. Był ciągle nadąsany, łatwo się irytował, prawie w ogóle się nie uśmiechał, czasami wpadał w szał i nie odzywał się do nikogo. Wydawało mi się to być złym omenem tym bardziej, że jego kiepskie samopoczucie było tym gorsze im lepszy ja miałem humor. Nie wyglądał jednak na chorego, nic w jego życiu się nie zmieniło, nadal byliśmy przyjaciółmi, więc zupełnie nie rozumiałem jego zachowania i to niepokoiło mnie najbardziej.
- Oli, co się dzieje? – stanąłem przed kuzynem, który przewyższał mnie o głowę. Trochę głupi uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Denerwujesz mnie! – chłopak zmarszczył brwi w widocznym niezadowoleniu. – Mam tego dosyć! Ciągle się cieszysz, zachowujesz jak ostatni głupek, płaszczysz się i łasisz jak szczenię do nogi właściciela!
- C... Co? – nie rozumiałem.
- Wiesz, o co mi chodzi! Fillipie, ja nie jestem ślepy i widzę, co się dzieje. Na początku mogłeś wymyślać tysiące wymówek, ale teraz nie ma to najmniejszego sensu! Ślinisz się na widok Camusa już od dawna! To obrzydliwe!
- Ale... – żałowałem, że nie potrafię mdleć w odpowiedniej dla siebie chwili. A może był to tylko sen? Przecież Oliver nie mógł niczego zauważyć! Byłem ostrożny, wymyślałem coraz to nowsze, lepsze kłamstwa! Nikt nie mógł domyślić się moich uczuć względem nauczyciela latania! Nikt!
- Otwórz oczy! On jest od ciebie o wiele starszy! Dla niego jesteś dzieckiem, rozumiesz?! – Oli nie przestawał krzyczeć. Był naprawdę wściekły i nie mogłem się temu dziwić. Przecież dowiedział się, że jego przyjaciel, jego kuzyn kocha mężczyznę, w dodatku swojego nauczyciela! Musiał się tym brzydzić. – Człowieku, to przy tobie stary dziad! Pewnie mógłby być twoim ojcem i tak cię traktuje! Dla niego jesteś synem! Rozumiesz?! Synem!
Ta prawda, chociaż znałem ją od dawna, ugodziła mnie boleśnie. Łzy popłynęły z oczu bez mojej wiedzy, bez mojej zgody. Ot, po prostu zaczęły sączyć się ogromne jak groch, a potworny ból rozrywał mi pierś. Przecież wiedziałem, że dla Marcela jestem tylko dzieckiem, którego nie miał, że moja miłość nie zostanie odwzajemniona, ale czy Oli musiał mi o tym przypominać?! Czy musiał niszczyć wszystkie moje fantazje?!
- Wiem o tym doskonale. – wysyczałem pośród łkań. – Wiem i nie chcę o tym słyszeć, rozumiesz?! Mam to w nosie! – nie chciałem zranić kuzyna, nie chciałem powiedzieć zbyt wiele. Zamiast tego wybiegłem z pokoju tak jak stałem. Ten akt tchórzostwa sprawiał mi dodatkowe katusze, ale nie mogłem tam zostać. Musiałem się wyżyć, znaleźć sposób na ukojenie bólu, zaleczenie ran, które właśnie powstały w moim sercu zdecydowanie głębsze niż wszystkie poprzednie, krwawiące obficie, potwornie bolesne.
Po prostu pobiegłem przed siebie, tam gdzie uważałem za słuszne nie bacząc na nic. Jakaś siła we mnie decydowała o tym, gdzie mam się teraz znaleźć. Coś takiego jak wolna wola nie istniało.

~ * ~ * ~

(Oliver)
Stałem przerażony nie mogąc ruszyć się z miejsca. Patrzyłem na otwarte szeroko drzwi pokoju, przez które wybiegł przed chwilą Fillip. Przed oczyma miałem jego zapłakaną twarz, wystraszone spojrzenie posyłające w moją stronę gromy desperacji, jego drżące usta, zaciśnięte w pięści dłonie. Nie tego się spodziewałem...
A co w ogóle chciałem osiągnąć mówiąc całą tę masę niepotrzebnych zupełnie idiotyzmów? Czy naprawdę sądziłem, że Fillip przyjmie to z pokorą, rzuci się w moje ramiona, wypłacze się na mojej piersi, po czym stwierdzi, że ma tylko mnie, tylko na mnie może liczyć, że tylko ja naprawdę go kocham? Przecież to było równie naiwne, co uczucia mojego kuzyna do nauczyciela, a ja nie należałem do naiwnych. Czego więc chciałem?
„Nienawidzę cię!” tych słów się spodziewałem, kiedy nastąpił wybuch. Czy słysząc to poczułbym się lepiej? Czy zdołałbym zwalczyć w sobie moje własne uczucia, moją własną miłość? Byłem nie lepszy od Fillipa. To ja zasługiwałem na potępienie, a nie on.
Było za późno. Nawet gdybym pobiegł za chłopakiem niczego bym tym nie zmienił. Nawet gdyby moje stopy zechciały oderwać się od ziemi nie potrafiłbym zmusić ich do biegu.
Zamiast tego padłem na podłogę zwijając się w kłębek w siadzie. Moje oczy były suche, nie potrafiłem płakać. Sam byłem sobie winny, sam dobrowolnie popełniłem grzech wyrywając skrzydła czystemu, niewinnemu Aniołowi. A moje serce wymierzało mi za to karę kłując boleśnie w piersi, jakby ostrzegało, że w przeciągu chwili zatrzyma się na stałe czyniąc mój najbliższy oddech ostatnim.
„Jesteś hipokrytą, Oliverze. Ostatnią osobą, jaka powinna upominać Fillipa.” głos w mojej głowie wiedział to najlepiej. Tylko, dlaczego nie odezwał się wcześniej, dlaczego mnie nie ostrzegł, nie pomieszał słów czyniąc zdania niezrozumiałymi dla kuzyna, który teraz wylewał morze łez z mojego powodu?
Czy to zazdrość, ten piekielny potwór gotowy niszczyć narody, szeptał mi w ucho wszystkie te okropne słowa, które powiedziałem głośno podczas kłótni? Nie kłamałem, ale może wypowiedziana głośno prawda była w tym wypadku gorsza od kłamstwa? Niszczenie ludzkich marzeń to najgorszy z grzechów, a ja właśnie tego się dopuściłem.
„Będziesz potępiony na wieki.” nadal słyszałem ten drwiący głos, który przenikał moje ciało niczym chłodny powiew wiatru. „Ktoś taki, jak ty nie zasługuje na szczęście. Fillip powinien cię zostawić i czekać aż zostaniesz pożarty przez poczucie winy, a wtedy nad twoim grobem powie wreszcie te słowa, na które nie zdobył się dzisiaj ‘Nienawidzę cię.’”.
On nie zrezygnuje z Camusa. Wiedziałem o tym od samego początku. Najbardziej niewinni są najbardziej uparci. Ten Cud nie należał do mnie.

~ * ~ * ~

Zapatrzony w przepiękne płatki śniegu powoli sypiące się z nieba niczym anielskie pióra pozwalałem by moje myśli dryfowały swobodnie nie znajdując żadnego punktu zaczepienia. Czułem się wypoczęty, gotowy na przetrwanie kolejnej połowy dnia, na stawienie czoła przeciwnościom losu, jakiekolwiek by one nie były. Gdzieś w ciemnych zakamarkach pamięci kryły się wspomnienia dawnych świąt, smak potraw gotowanych przez moją matkę, słodyczy kupionych przez ojca, odgłos pełnego radości śmiechu.
Wszystko ucichło, rozpłynęło się niczym mglisty obrazek, kiedy dostrzegłem za oknem biegnącego przez śnieg Fillipa. Chłopiec był nieubrany i na złamanie karku pędził w stronę ogrodu za zamkiem, ogrodu, który był przecież pokryty grubą warstwą białego puchu, który nie zapewniał żadnej ochrony przed zimnem, czy wiatrem.
- Co się dzieje? – powiedziałem do siebie niczym w transie i oderwałem wzrok od postaci za szybą. Porwałem szybko swój płaszcz i nie myśląc nawet o zamykaniu drzwi wybiegłem z gabinetu.

~ * ~ * ~

Chłód, przenikliwe zimno, które szczypało skórę nawet przez materiał ubrania. Wiatr, niczym lodowe strzały godził w moje ciało, padający na twarz śnieg wydawał się ciepły.
Nie obchodziło nie to, że nie mam na sobie kurtki, czapki, nawet szalika, czy odpowiednich butów. Nic nie było ważne poza ukojeniem, jakie przychodziło, gdy trzęsąc się z zimna leżałem na zaśnieżonej ławce. Śnieg topniał pode mną, sprawiał, że moje ubranie stawało się mokre, a zimno tym bardziej dokuczliwe. Sam już nie wiem, co bardziej wstrząsało moim ciałem – chłód, czy płacz.
Chciałem rozpaść się na kawałki, jak lodowa rzeźba uderzająca o kamień. Jestem i już mnie nie ma, bolało i już nie czuję nic. To wydawało się takie proste, chociaż wcale takie nie było. Może było mi pisane, bym skończył jak Pani na Shalott?
- Fillipie, czyś ty rozum postradał?! – moje zbolałe serce niemal stanęło, kiedy naprawdę wściekły krzyk doszedł moich uszu. Otworzyłem oczy nie będąc pewnym, czy aby nie mam omamów stojąc jedną nogą w grobie, ale wściekła twarz Marcela była aż nazbyt realna. Podniosłem się szybko do siadu bojąc się jego gniewu. Trzęsąc się cały szczękałem zębami. Łzy przestały płynąć, kiedy wystraszony nie wiedziałem, czy przypadkiem nie oberwę od nauczyciela.
Żaden cios jednak nie padł, mimo że przymknąłem oczy, gdy mężczyzna był o krok ode mnie. Zamiast tego moje ręce zostały podniesione do góry, wilgotny sweter zniknął, a ciężki płaszcz spoczął na moich ramionach.
Otworzyłem szybko oczy akurat w chwili, kiedy Camus owijał moją szyję swoim szalikiem, a później nie wiedziałem niemal nic, kiedy wielki kaptur spoczął na mojej głowie. Jedyne, co mogłem zobaczyć, to kolana mężczyzny, kiedy ten klękał przede mną zdejmując moje przemoczone kapcie i skarpety.
- Zdejmuj spodnie! – jego władczy ton sprawiał, że nie mogłem zaprotestować. Nie miałem pojęcia, że Marcel potrafi być tak stanowczy i może się tak wściec.
Owinął mnie bardzo szczelnie swoim płaszczem, wziął mnie na ręce i przytulił mocno do swojego ciała. Przerażony stwierdziłem, że miał na sobie mniej niż ja wcześniej. W samej koszuli musiało mu być potwornie zimno, a tym czasem ja byłem opatulony jego zimowym ubraniem.
- Pan... zmarznie... – wystękałem. Moje zęby w dalszym ciągu uderzały o siebie, chociaż było mi już cieplej i chyba nawet odzyskiwałem panowanie nad moim trzęsącym się ciałem.
- Co to miało być, Fillipie? – zignorował moje słowa, jakbym wcale ich nie wypowiedział. Niósł mnie najwyraźniej nie interesując się tym, że sam przecież wybrałem ogród na miejsce swojego spoczynku.
Zamknąłem oczy i przylgnąłem do jego piersi czując, że łzy znowu zaczynają cisnąć się do moich oczu.

~ * ~ * ~

Czy byłem na niego zły? Nie, byłem dosłownie wściekły! Kiedy tylko zobaczyłem Fillipa drżącego z zimna, lecz całkowicie ignorującego swój stan niepokój zastąpiła furia. Miałem ochotę przerzucić sobie Ślizgona przez kolano i złoić mu skórę tak by nie był w stanie usiąść na tyłku przez dobre kilka dni. W tamtej chwili były jednak ważniejsze rzeczy do zrobienia toteż zignorowałem własną wściekłość by zaopiekować się chłopcem tak jak należy. Nie mogłem zwlekać, więc jak najszybciej pozbyłem się jego mokrych od śniegu ubrań i owinąłem go swoim płaszczem.
Kiedy czułem jak Fillip drży w moich ramionach z zimna żałowałem, że nie mogę oddać mu całego ciepła, jakie jeszcze było we mnie i musiałem wiedzieć, co zmusiło chłopca do tak lekkomyślnego zachowania.
- Ja oczekuję odpowiedzi, Aniele. – by rozbudzić chłopca podrzuciłem go leciutko, co zdecydowanie spełniło swoje zadanie.
- Oliver powiedział, że... – zachłysnął się powietrzem, a głośne łkanie przerwało zdanie i niemal rozerwało mi serce. Co takiego powiedział mu kuzyn, skoro doprowadził go do takiego stanu?
Cała wcześniejsza złość wyparowała ze mnie. Jeszcze mocniej przytuliłem chłopca do siebie i złapałem zębami koniec kaptura zsuwając go odrobinę z głowy chłopca, by odsłonić, chociaż odrobinę jego buzi.
- Kochanie. – powiedziałem głośno, chcąc by moje słowa przedarły się przez zasłonę płaczu chłopca. – Cokolwiek powiedział, kłamał. – drżenie w moich objęciach ustąpiło miejsca pojedynczym czkaniom. – To na pewno było kłamstwo. Tylko kłamstwo mogło tak zranić Anioła. Uwierz mi, Fillipie. – ja sam wierzyłem w swoje słowa całym sercem.

~ * ~ * ~

Wytarłem twarz we wnętrze ciepłego kaptura płaszcza nauczyciela. Przez przypadek zrobiłem to także z nosem, kiedy zapominając, że cieknie przesuwałem nim materiał chcąc spojrzeć w twarz nauczyciela.
- Wierzę panu! – rzuciłem desperacko i w końcu udało mi się jakoś wyjrzeć zza ciemnej zasłony kaptura. W zatroskanym spojrzeniu nauczyciela nie było ani odrobiny fałszu.
Pociągnąłem nosem, który zaczął mnie łaskotać. Wodnista wydzielina spływała mi na wargi, więc nie chcąc by nauczyciel widział coś tak obrzydliwego wytarłem się szybko. Na ciemnym materiale została świetlista smuga. I wtedy znowu oprzytomniałem.
To był nadal płaszcz Marcela! Nie miałem na sobie niczego swojego poza bielizną, a teraz nauczyciel widział, jak wycieram zasmarkany nos w jego ubranie.
Poczerwieniałem zawstydzony, jak jeszcze nigdy dotąd. Zrobiło mi się tak gorąco, że wszystkie łzy, jakie mogły gdzieś jeszcze we mnie być wyschły pozostawiając po sobie wyłącznie wspomnienia.
- Możesz w niego siąkać. – profesor zaczął się śmiać sprawiając, że jego wcześniejsza złość odchodziła w niepamięć. – Wypiorę go, więc nie krępuj się. Lepsze to niż gdybyś miał się udławić, prawda? No, już, śmiało. – patrzył na mnie z taką czułością, że nie myśląc wiele naprawdę to zrobiłem. Nabrałem powietrza i wydmuchałem wodnisty katar w ciemny materiał, który zazwyczaj chronił mężczyznę przed chłodem podczas zajęć latania.
- Ja dziękuję. – mruknąłem cicho.
- Nie musisz dziękować, bo bez kary się nie obejdzie. Masz areszt póki śnieg nie stopnieje całkowicie i nie zrobi się względnie ciepło. A jeśli się rozchorujesz dodatkowo zrobię wyjątek i zastosuję karę cielesną. – mimo całej swojej powagi wydawał mi się tak zabawny, że z trudem powstrzymywałem chichot.
- Tak, jest! – wtuliłem się w niego, a kaptur opadł bardziej na moją twarz.
Postanowiłem zawierzyć nauczycielowi, nawet, jeśli to, co mówił kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem. On nigdy nie kłamał, a więc i tym razem musiało tak być!
- Od dziś będę wierzył, że i pan mnie kocha. – mruknąłem szeptem do jego serca. – Nie wierzę nikomu poza panem. – postanowiłem przy tym także, że powiem o tym Oliverowi i będę miał w nosie jego komentarze. Niech sobie myśli, co chce! Ja wiem lepiej!