piątek, 30 marca 2012

Bonheur

Leżałem w ogromnym, ciepłym i miękkim łóżku niczym prawdziwy książę. Okno pokoju było otwarte wpuszczając do środka świeże powietrze i przyjemnie chłodne podmuchy wiatru. Byłem szczęśliwy i to zmusiło mnie do otworzenia zamkniętych od dłuższego czasu oczu. Potarłem policzkiem o najbardziej wyjątkową poduszkę, jaka istniała – o pierś Marcela, na której leżałem. Spojrzałem na jego nagi brzuch i powiodłem po nim palcem zataczając kółeczko wokół dołeczka jego pępka. Przesunąłem głowę wyżej póki nie poczułem jego sutka na policzku. Dopiero wtedy uśmiechnąłem się szeroko i przekręciłem głowę spoglądając w górę na wpatrzonego we mnie mężczyznę. Uniosłem dłoń i palcem zaznaczyłem linię ciągnącą się od jego czoła przez nos i usta po brodę. Marcel uchylił usta i złapał mój palec między zęby. Polizał go, possał, a jego wargi rozciągnęły się odrobinę.
Poczułem jego gorącą dłoń na swoich plecach. Byłem nagi, podobnie z resztą, jak on. Aż zadrżałem, kiedy znaczył dotykiem moje kręgi, pieścił skórę i niespiesznie gładził niżej i niżej. Miałem ochotę piszczeć, kiedy zatrzymał się na moich pośladkach głaszcząc je pieszczotliwie. Wypiąłem się by tym lepiej czuć na sobie jego dłoń. To było tak niesamowite, tak cudowne i słodkie!
Na parapecie okna przysiadł mały, barwny ptaszek, a jego trele wydawały mi się stworzone właśnie po to by rozbrzmiewać w chwili takiej jak ta. Nie mogłem wymarzyć sobie piękniejszego poranka. Zaszyliśmy się wspólnie w starym, wiktoriańskim domu na odludziu i nikogo nie interesowało, kim jesteśmy, co robimy. Mogłem całymi dniami kręcić się nagi po pustych pomieszczeniach, zostawiać ślady bosych stóp na zakurzonej podłodze, tulić się do Marcela, całować go i uciekać przed nim między starymi fotelami w wielkiej bibliotece. Byłem niekwestionowanym panem tego świata!
Przymrużyłem oczy, kiedy Marcel położył dłoń na mojej głowie i mierzwił mi włosy. To był mój mały raj!
- Fillipie. – wymawiał moje imię łagodnie i czule. – Fillipie. Fillipie! Fillipie!

- Hę?! – piękny pokoik zniknął, ptak przestał świergotać, słońce nie rozgrzewało nagiej skóry. Zamiast tego czułem wilgoć na policzku, a kiedy uchyliłem powieki dostrzegłem wnętrze sali lekcyjnej. Tylko gładząca mnie dłoń nie zniknęła i nadal pieściła skórę mojej głowy.
Zasnąłem! Ta prawda dotarła do mnie w jednej chwili i była wręcz przerażająca. Całą noc marzyłem o nauczycielu latania i nie potrafiłem przez to zasnąć, a teraz odleciałem podczas lekcji!
Poderwałem się do siadu obserwując pustą już salę wielkimi oczyma. Moje serce waliło mocno i szybko z ogromnym wysiłkiem nadążając za oddechem. Przede mną stał Marcel i uśmiechał się łagodnie. Czyżbym nadal spał? Uszczypnąłem się w udo, by mieć pewność, że to jednak nie sen, a rzeczywistość i poczułem ból w miejscu, które ścisnąłem między palcami.
- Yyy... – miałem pustkę w głowie.
- Yyy? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – wydawało mi się, że mężczyzna próbował powstrzymać śmiech. – Przespałeś całe moje zajęcia.
- Hę?!

~ * ~ * ~

Roześmiałem się widząc rozkoszną minę zaskoczonego chłopca. Nic dziwnego, że nie wiedział, o czym mówię. Gdy wszedłem do sali on już spał w najlepsze. Ich nauczyciel obrony przed czarną magią zjadł coś nieświeżego i teraz cierpiał katusze w Skrzydle Szpitalnym, zaś mi przypadło w udziale zastąpienie go podczas tych zajęć z klasą Fillipa. Idąc korytarzem zastanawiałem się nad tym, jak Ślizgon na to zareaguje, czy zobaczę na jego buźce zadowolony uśmiech, a może zawiedzoną minę? Czy będzie aktywny, a może moje zajęcia będą go nudzić? Nie spodziewałem się, że kiedy dotrę na miejsce mój Anioł będzie spał i nic nie zdoła go rozbudzić. Nawet nie próbowałem tego robić wcześniej. Nigdy nie słyszałem żadnych skarg na niego, a więc uznałem to za jednorazowy przypadek i sądząc, iż miał ciężką noc pozwoliłem by oddał się sennym marzeniom.
Teraz patrzyłem w jego czekoladowe oczęta z rozkoszą. Jego grupa miała wolną godzinę toteż pozwoliłem im wyjść o czasie deklarując, że tym śpiochem sam się zajmę. Tak naprawdę najchętniej usiadłbym na krześle przed nim i wpatrywał się w tę uśpioną buzię, ale nie byłem do końca pewien, czy za chwilę kolejna klasa nie będzie miała zajęć w tej sali. Z tego właśnie powodu byłem zmuszony obudzić tego Anioła.
- Miałem u was zastępstwo. – wyjaśniłem by nie męczyć dłużej chłopca. – Nie martw się, nie przespałeś wiele. Powtarzaliśmy to, co robiliście do tej pory.
- Przespałem bardzo wiele. – zmarszczył nos, wysunął do przodu dolną wargę i wpatrywał się we mnie żałośnie. Wyglądał jakby cofnął się do czasów, kiedy to sięgał mi zaledwie powyżej pasa i ciągle potrzebował pomocy.
- Co cię tak martwi? – sięgnąłem i pogładziłem wydętą wargę opuszkiem palca. Chłopak schował ją szybko pod górną i uśmiechnął się figlarnie.
- Ma pan teraz kolejną wolną godzinę, prawda? – przytaknąłem zastanawiając się, co chłopak może kombinować. – Więc może pan zaszyć się ze mną w bibliotece i udzielić mi prywatnej lekcji za karę, prawda?
- Za karę?
- Tak, ponieważ przespałem całe pańskie zajęcia, a to wymaga kary. – tłumaczył wyrozumiale.

~ * ~ * ~

Dlaczego nikt mnie nie obudził?! Dlaczego sam się nie obudziłem?! Oczywiście śniłem piękny sen, ale przecież rzeczywistość była wtedy nie mniej cudowna! Marcel w sali lekcyjnej, Marcel za biurkiem, Marcel przechadzający się między ławkami! Jak mogłem to przegapić?! Nie mogłem uwierzyć, że inni wsłuchiwali się w jego cudowny głos, gdy ja bezczelnie śliniłem się na ławce! Kiedy wyobrażałem sobie lśniące oczy dziewczyn z mojej klasy, ich zalotne spojrzenia, rozmarzone twarze, kiedy Marcel był tutaj z nimi, czułem jak wypełnia mnie paląca zazdrość.
- Musi mnie pan ukarać! – musiałem postawić na swoim.
- Cóż, chyba masz rację. – mężczyzna przeczesał włosy dłonią trochę zagubiony. – Nie mogę traktować cię ulgowo, a więc zdecydowanie zasłużyłeś na karę.
- Więc chodźmy! – podniosłem się i zabrałem swoją torbę przewieszając ją przez ramię. – Jeśli będziemy zbyt długo zwlekać coś nam wypadnie i nici z kary, a to niedopuszczalne. – ależ trudno było mi ukryć radość, jaką odczuwałem. Wszystkie te dziewczyny musiały dzielić nauczyciela z innymi, a ja miałem mieć go teraz dla siebie. Już nie liczyło się to, czy Marcel domyśli się moich uczuć. Najważniejsze było to, bym mógł spędzić z nim więcej czasu, nadrobić ten stracony na sen.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i skinął głową.
Jego kary nigdy nie były straszne, gdyż zawsze wiązały się z jego czułymi gestami, słowami pełnymi uczuć i delikatności. Chociaż było to niemożliwe zakochiwałem się w nim coraz bardziej i bardziej, każdego dnia na nowo i szalenie.
O, tak. Na te dodatkowe zajęcia podążałem wyjątkowo chętnie. Pomogłem nawet znaleźć idealne miejsce w bibliotece, oddalone od innych, znajdujące się niedaleko otwartego szeroko okna. Nikt nie mógł nam przeszkadzać! Czułem przy tym, jak radość wypełnia mój żołądek drażniąc siedzące w nim motylki, chociaż po chwili zastanowienia musiałem stwierdzić, że w środku mieszkał rój pszczół.

~ * ~ * ~

- Kara musi być karą, więc wyciągnij książkę, Fillipie. – usiadłem naprzeciwko chłopca z uśmiechem obserwując, jak chętnie wyjmuje swój podręcznik i kładzie go przede mną. To wydawało mi się nagrodą nie tylko dla mnie, ale i dla chłopca, nie mniej jednak nie mógłbym odmówić sobie tej odrobiny przyjemności. Poza tym Fillip był tak rozkoszny, iż najchętniej złapałbym go za te drobne łapki i przyciągnął bliżej siebie całując jego gorące usteczka.
Skoro ja potrafiłem zakochać się w nim bez pamięci to nie mogłem dziwić się temu, że chłopak wzbudzał zainteresowanie dziewcząt w swojej klasie. Był przecież bardzo przystojny, inteligentny i zajmował wysoką pozycję społeczną. Takiego chłopca nikt by się nie powstydził. Gdybym tylko miał go dla siebie nigdy nie oddałbym go nikomu. Całowałbym go, obejmował, całym sobą pokazywałbym jak bardzo mi na nim zależy.
- Zacznijmy od początku, Aniele. – otworzyłem jego podręcznik na odpowiedniej stronie i wskazałem palcem ilustrację oraz podpis nad nią. – Co mi o nim powiesz? – najchętniej siedziałbym i wpatrywał się w tę Rozkosz, ale obowiązki wzywały.
- O nim? – chłopiec spojrzał na mnie, a później na podręcznik. Położył palec na kartce i przesunął po niej powoli.

~ * ~ * ~

Opuściłem głowę nisko zasłaniając twarz włosami by ukryć w ten sposób rumieńce. Sam nie wiem, dlaczego nagle tak zacząłem się wstydzić swoich czynów, jakbym w dalszym ciągu był tylko dzieciakiem. Nie mniej jednak zatrzymałem swój palec dopiero, kiedy złączył się z opuszkiem nauczyciela. Miałem nadzieję, że ten dziwny gest wydawał się przypadkowy i profesor mógł go odebrać, jako zwykłe śledzenie tematu, który sam narzucił. W rzeczywistości chciałem go po prostu dotknąć. Chociażby w tak niewinny sposób.
- Prawdę powiedziawszy to niewiele o nim pamiętam. Gdybym wiedział, że będę miał z panem zajęcia nauczyłbym się całego podręcznika.
Poczułem, jak palec mężczyzny zaczyna gładzić mój paznokieć.
- Jak więc mam cię ukarać?
- Więc może wypracowaniem o Upadłym Rodzie? – podszepnąłem. – Kiedyś pisałem za karę o ich historii, więc może teraz o... O tym, jacy są współcześnie? – nauczyciel miał w swoim pokoju całą masę książek nawiązujących do tego tematu toteż mógłbym mieć dobrą wymówkę by odwiedzać go codziennie aż do czasu ukończenia wypracowania.
- To świetny pomysł, Fillipie.
Na parapecie przysiadł ptaszek, zupełnie jak w moim śnie. Spoglądał uważnie na nauczyciela, a później jego drobna główka zwróciła się w moją stronę. Ptaszek zaczął świergotać, a ja powróciłem myślami do cudownego snu, w którym leżałem w łóżku z Marcelem, czułem jego dotyk, słyszałem głos. Tam byliśmy sami, a tutaj niestety w każdej chwili ktoś mógł nagle usłyszeć ten koncert i przybiec.
Niestety ptaszek nie został zbyt długo. Gdzieś w pobliżu zaćwierkało inne maleństwo i malutki śpiewak wzbił się w powietrze zostawiając mnie i nauczyciela samych.
- Kiedyś już spotkaliśmy się w bibliotece, pamięta pan? – przyszło mi to do głowy niespodziewanie, co pozwoliło mi na podtrzymanie przerwanej na chwilę rozmowy.
- Tak, Fillipie, pamiętam. Wtedy to moja przeszłość była tematem naszej rozmowy, a teraz będzie to twoja przyszłość. – jego usta uśmiechały się, ale oczy nie znały litości. Oj, Camus na pewno nie pozwoli mi na zmianę tematu na dogodny.
- Nie jestem pewny, czy wiem, o co chodzi. – uniosłem głowę i zacząłem rozglądać się po suficie, jakby to mogło wybawić mnie z opresji. Tak naprawdę nie miałem pojęcia, co dokładnie chciał ode mnie Marcel, chociaż bezsprzecznie czegoś się domyślałem.

~ * ~ * ~

Pokręciłem głową łapiąc chłopca za rękę i położyłem ją na swojej wnętrzem do góry.
- Mógłbym ci powróżyć i powiedzieć, co wydarzy się w przyszłości, niestety zupełnie się na tym nie znam i nie wierzę by cokolwiek było zależne od naszej fizjonomii. Dlatego chciałbym dowiedzieć się od ciebie, co takiego planujesz. Nigdy nie pytałem, co chcesz robić po szkole, a teraz jest ku temu okazja. Na pewno nie planujesz wiązać swoich planów z obroną nad czarną magią.
Chłopiec wyszczerzył się, zaśmiał zacisnął pięść na moim palcu, którym do tej pory gładziłem wnętrze dłoni.
- Nie wiem, czego dokładnie chcę, ale na pewno nie zaszkodzi, jeśli to pan powie mi coś ciekawego o czarnej magii i przeanalizuje ze mną materiał, który juz zapomniałem. A w ramach podziękowania obiecam panu, że kiedyś zdradzę wszystkie swoje plany, jakie mam na przyszłość. Teraz jeszcze się wstydzę, ale kiedyś przestanę!
- Nie potrafię ci odmawiać, kochanie. – westchnąłem wyswobodziwszy palec z jego uścisku. – Niech, więc tak będzie. Ale teraz nie możesz już zasypiać i musisz uważnie słuchać wszystkiego, co mówię.

~ * ~ * ~

- Oczywiście! – zasalutowałem i wstając podsunąłem sobie krzesło bliżej nauczyciela. Specjalnie usiadłem na tyle blisko, by dotykać swoim ramieniem jego. Gdybym był młodszy pewnie usiadłbym mu na kolanach, ale teraz nie wypadało mi o to prosić.
- Możesz oprzeć głowę o moje ramię, jeśli tak będzie ci łatwiej. – usłyszałem zaraz przy uchu jego pełen ciepła i łagodności głos. Skorzystałem z okazji nie zastanawiając się nad tym wiele. Jeśli radość mogła spowodować, że człowiek unosił się nad ziemią to kotłującym się w moim żołądku pszczołom udało się to osiągnąć właśnie w tej chwili. Było mi błogo i lekko, drżałem cały w środku, moje serce było teraz soczystą, słodką truskawką, moje płuca przypominały połówki pomarańczy, a żołądek zamienił się w kiwi. A może jednak nie? Może moje serce było teraz biedronką, płuca motylem, a żołądek konikiem polnym?

~ * ~ * ~

Ukradkiem ucałowałem puszyste włosy chłopca i uśmiechnąłem się pod nosem. Jego zaufanie było dla mnie najcenniejsze, ale czułem, że całe moje jestestwo pragnie go bardziej i bardziej.
- Zacznijmy, Aniele. – musiałem zająć czymś myśli by nie męczyły mnie wizjami, w których Fillip należał do mnie caluteńki.