piątek, 30 czerwca 2017

La Vie

Fillip & Marcel

Ech, gdzie podziały się czasy, kiedy to uważałem się za rannego ptaszka i potrafiłem zwlec się z łóżka koło 7:00 rano wciąż mając siłę do pracy? Wprawdzie nie postrzegałem się jako osoby starej, w końcu stary jeszcze nie byłem, ale mój organizm najwyraźniej zapatrywał się na to trochę inaczej. Jak na złość zmuszał mnie do wcześniejszego układania się do snu oraz późniejszego wstawania, jakbym był zmęczonym życiem staruszkiem.
Tylko Marcela to bawiło, za każdym razem, kiedy narzekałem na widzimisię mojego ciała. Każdego wieczora cierpliwie rozpieszczał mnie do snu, tuląc i głaszcząc, zaś z rana wstawał wcześniej i przygotowywał śniadanie, które nierzadko przynosił mi do łóżka. Nie wiem, jak to robił, ale był mistrzem w ujarzmianiu moich humorów i złych dni.
Zaspany ziewnąłem przeciągle i zmierzwiłem włoski synka, który schodził po schodach tuż obok mnie i piąstkami rozcierał oczka. Obaj byliśmy rozczochrani i w piżamach, co mogłoby wydawać się zabawne, gdyby nie fakt, że dochodziła 10:00.
Z kuchni dochodziły słodkie, cudowne zapachy, które sprawiały, że pociekła mi ślinka. Nathaniel od razu się ożywił, mrucząc głośno z zadowoleniem. Przeczuwał, że tata przygotował dla niego coś pysznego.
Marcel stał przy kuchence przerzucając naleśnik, który właśnie rumienił się na patelni. Sam nabrałem kolorów równie żywych, patrząc na mężczyznę mojego życia, który w bokserkach i fartuszku przygotowywał dla nas śniadanie. Był idealny!
Razem z niesamowicie podnieconym Nathanielem usiadłem przy stole, gdzie na talerzu piętrzyły się już naleśniki w kształcie misiów. Chłopiec od razu wbił widelec w jednego z nich i przełożył go na swój kolorowy talerzyk. Następnie obficie skropił sosem czekoladowym i ozdobił świeżymi owocami. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie będzie jadł witamin, nie dostanie też żadnych łakoci.
- Ostatni! - Marcel przerzucił naleśnik bezpośrednio na swój talerz i zdejmując z siebie kraciasty fartuszek dołączył do nas przy stole. - Skarbie, jeśli chcesz, ubiorę się zanim diametralnie zmienisz menu dzisiejszego śniadania. - wyszeptał mi na ucho, pochylając się i będąc tak blisko mnie, że poczułem to wyraźnie w kroczu.
- Przepraszam. - odpowiedziałem równie cicho, odrywając spojrzenie od półnagiego mężczyzny. Zamiast na nim, skupiłem całą uwagę na śniadaniu, a przynajmniej usilnie starałem się to zrobić.
Marcel specjalnie pozwolił, aby podczas picia trochę mleka pociekło mu z kącika ust na pierś, a nawet ubrudził się na niej sosem czekoladowym, żeby tylko mnie podręczyć. Gdyby nie Nathaniel, nie byłbym w stanie się powstrzymać i taka prowokacja mogłaby skończyć się tylko w jeden sposób.
Problem polegał teraz jednak na tym, że o ile wcześniej moje krocze tylko wymownie pulsowało, o tyle teraz było już w pełni pobudzone, z czego mój mąż doskonale zdawał sobie sprawę.
- Pluszowy Misiu, biegnij się umyć i przebrać, a my posprzątamy. - rzucił raźnie do Nathaniela, który zjadł o całego naleśnika więcej niż zazwyczaj i umorusał całą buzię czekoladową polewą.
Doskonale wiedziałem, co chodziło po głowie mojemu mężczyźnie.
- Tylko wyszoruj buźkę dokładnie, bo z brudaskiem nie pójdę na plac zabaw! - ostrzegłem, a mojemu dziecku oczka rozbłysły z podniecenia. Uwielbiał bawić się z innymi dziećmi, więc wiedziałem, że ten argument na pewno do niego dotrze.
Malec zeskoczył z krzesła i zasalutował stając na baczność. Byłem pewien, że nauczył się tego od Reijela, który usilnie starał się zrobić z mojego synka małego żołnierza. Przyznaję, miałem nadzieję, że mu się to nie uda, nawet jeśli robił to w dobrej wierze, myśląc o Upadłym Rodzie i przyszłości Nathaniela.
- Biegnij, maleńki. - odesłałem chłopca, który pokazał swoje małe ząbki w szerokim uśmiechu i pognał w stronę schodów na piętro.
- A teraz zajmijmy się innym problemem, Aniele.
Zadrżałem, kiedy oddech Marcela ogrzał moje ucho.
- Specjalnie to zrobiłeś! - mruknąłem nadąsany.
- Nie, kochanie. A przynajmniej nie planowałem tego na początku. Myślę jednak, że będę o wiele częściej pokazywał ci się w samej bieliźnie skoro tak rozkosznie na to reagujesz. - pokazał w uśmiechu swoje białe zęby.
Podniósł się ze swojego miejsca i upewnił, że nasza pociecha naprawdę poszła na górę przygotować się do wyjścia. Następnie zamknął drzwi kuchni i podszedł do mnie pochylając się. Jego usta były niesamowicie słodkie od zjedzonego przed chwilą śniadania, a pocałunek lekki, rozkoszny.
Nie mówiąc nic, a jedynie uśmiechając się w ten delikatny, pełen uczucia sposób, Marcel opadł przede mną na kolana i ulokował się między moimi udami. Na początek podniósł górę mojej piżamy i pokrył lekkimi pocałunkami cały mój brzuch, co było dla mnie cudowną katuszą.
Jeśli było to w ogóle możliwe to mój członek był jeszcze bardziej pobudzony.
Mężczyzna spokojnym, niespiesznym ruchem zsunął z moich bioder spodnie, kiedy podniosłem je nieznacznie aby mu to ułatwić i uniósł spojrzenie patrząc mi w oczy. Były tak pełne miłości, że niemal rozpłakałem się ze szczęścia.

~ * ~ * ~

Językiem zwilżyłem wargi i przymrużyłem oczy pochylając się nad pulsującym pożądaniem ciałem mojego Anioła. Dwoma palcami objąłem trzon u podstawy, a następnie przyjąłem go głęboko w usta. Dałem sobie chwilę na przyzwyczajenie się do tego doznania i zacząłem powoli, ale zdecydowanie poruszać głową unosząc ją i zniżając. Starałem się, aby mój język za każdym razem sunął po spodniej części penisa mojego mężczyzny i możliwie sprawnie otaczał jego główkę, kiedy niemal wysuwał się spomiędzy moich warg, tylko po to, żebym znowu mógł zsunąć się na dół.
Fillip wzdychał i pojękiwał cicho zaciskając ręce na siedzeniu krzesła po obu stronach swoich bioder. Co jakiś czas jego usta opuszczało moje imię oraz ciche, niemal nieśmiałe „tak”, co zachęcało mnie do tym gorętszych starań.
Mój młody, niezmiennie słodki mąż nie potrzebował długich pieszczot aby dojść w moje wargi. Oddychał głośno i szybko, a jego dotąd spięte podnieceniem ciało rozluźniło się. Przełknąłem nasienie, które miałem w ustach i zamruczałem, kiedy Fillip objął swoimi ciepłymi dłońmi moje policzki, pochylił się i pocałował mnie.
Nasza chwila sam na sam minęła, kiedy klamka przy drzwiach poruszyła się kilka razy szybko. Nasze maleństwo niecierpliwie za nią pociągnęło, jakby zamknięte drzwi miały się zaraz otworzyć.
- Ciemu się zamkneliście? - dobiegł w końcu zza drzwi cichy, ciekawski głosik.
- Zajmę się tym. - oblizałem usta wstając z klęczek. Wziąłem kilka uspokajających, głębokich oddechów i otworzyłem Nathanielowi. - Tatuś nie chciał żebyś widział, jak objada się kolejnymi naleśnikami. - powiedziałem konspiracyjnym szeptem, ale na tyle głośno, że mój mąż słyszał każde słowo. Anioł parsknął głośno i próbując zamaskować śmiech zaczął pokasływać.
- Aha! - Nath pokiwał główką ze zrozumieniem. - Nie powiem mu, zie mi powiedziałeś. - wyszeptał stanowczo zbyt głośno, jak na szept i uśmiechnął się szeroko. - Umyłem buzię i ziąbki i szystko! - pochwalił się otwierając buzię i pokazując mi, że naprawdę wyszorował zęby. Jak to dziecko, nie lubił tego robić, więc nauczyliśmy go, że musi pokazywać nam swoje małe kiełki zawsze po ich wymyciu.
- Grzeczny chłopiec. - pochwaliłem go. - I widzę, że sam się ładnie ubrałeś. - pogłaskałem chłopca po ciemnych włoskach.
Nathaniel był tak niesamowicie szczęśliwy, że jego starania zostały dostrzeżone, że promieniował jak małe słoneczko.
- Kochanie, zasłużyłeś nie tylko na zabawę w parku, ale także na duże lody. - Fillip podniósł się z krzesła i podszedł do naszego synka. - Zabierzemy tatę z nami, prawda?
- Tak! - malec rozpromienił się jeszcze bardziej. Prędko podbiegł do mnie i stając za moimi plecami zaczął pchać mnie w stronę drzwi, a następnie to samo zrobił z Marcelem. - Sibko, musicie się umyć i ublać!
- No, skoro tak stawiasz sprawę to nie mamy wyjścia. - rzuciłem do chłopca i zamknąłem dłoń na palcach mojego Anioła. - Chodź, skarbie, bo ktoś się bardzo niecierpliwi.

 

Oliver & Reijel

Patrzyłem z niedowierzaniem, jak mój chłopak uczy nasze młodziutkie jeszcze bliźnięta taktyki wojennej. Rozsiadł się w salonie na podłodze, a naprzeciwko siebie ulokował dzieci. Między nimi stał koszmarnie różowy zabawkowy zamek królewski, który dookoła otoczony był fosą z klocków lego. Reijel właśnie skończył ustawiać plastikowe rycerzyki na murach i klasnął kilka razy w dłonie aby skupić na sobie uwagę bobasów.
- To jest kawaleria konna. - wyjaśniał pokazując swoich rycerzy na koniach. - A to jest piechota. - wskazał kolejny rząd ludzików. - Tutaj stoją łucznicy, a tutaj machiny oblężnicze.
- Na co im konnica, łucznicy i machiny oblężnicze w dzisiejszych czasach? I dlaczego mają oblegać zamek? - nie wytrzymałem i musiałem zapytać przerywając przy tym kochankowi.
- Nie rozumiesz. - rzucił z niezadowoleniem.
- W tym właśnie rzecz. Nie rozumiem. Jedyny zamek, z jakim te dzieci będą mieć do czynienia to szkoła, a jej oblegać nie muszą. Że już podaruję sobie przypominanie ci, że te maluchy nie mają jeszcze nawet roku i nie rozumieją nic z tego, co im tłumaczysz.
- Jeśli będę im to wbijał do głów wystarczająco często, nauczą się tego na pamięć. Tutaj chodzi o podstawy, które muszą znać! Historia jest ważna i nie można jej lekceważyć, jeśli ktoś chce pojąć zawiłą sztukę wojny!
- Jesteś szalony, wiesz o tym, prawda?
- Nie przeszkadzaj nam! - zignorował mnie machając ręką w moim kierunku tak, jakby odganiał natrętną muchę.
Zamilkłem więc i patrzyłem, jak mój chłopak wyjaśnia kilkumiesięcznym dzieciom zasady jakimi należy się kierować, jeśli planuje się zdobyć zamek mając do dyspozycji armię, aby później przejść do obrazowego przedstawienia sposobu, w jaki zdobyć zamek zaledwie z garstką ludzi. Naprawdę nie rozumiałem jak taka wiedza może się przydać bliźniętom, a już na pewno nie w okresie dorastania.
Mój kochanek był wariatem.
Dzieci z początku patrzyły z zainteresowaniem na zabawki, którymi poruszał Reijel, ale jak to bobasy, szybko straciły nimi zainteresowanie. Za o niebo bardziej interesujące uznały wkładanie do buzi wielkich klocków, które jeszcze niedawno były starannie ułożoną fosą.
Reijel naprawdę nie miał pojęcia, jak należy obchodzić się z dziećmi.
Sam wprawdzie wcale nie byłem lepszy, ale w przeciwieństwie do niego, nie próbowałem uczyć malutkich dzieci zdobywania fortów. Przecież one wciąż waliły w pieluchę i musiały być karmione!Kto przy zdrowych zmysłach uczyłby takie maluchy czegokolwiek?
Odpowiedź była prosta – Reijel. Naturalnie zakładając, że był przy zdrowych zmysłach, w co często wątpiłem.
- Xavier, został tacie łucznika! - podszedłem szybko do chłopca i wyjąłem z jego rączki małą zabawkę, którą mógłby się udławić, po czym rzuciłem wściekłe, karcące spojrzenie Reijelowi. - Zwracaj uwagę na to, co robią, jeśli przynosisz im zabawki!
- Nie wiedziałem, że będzie chciał go zjeść!
- To malutkie dziecko, Reijelu! - westchnąłem ciężko. - Dasz mu brudną skarpetę to też będzie ją pakował do buzi!

~ * ~ * ~

Był piękny, kiedy się złościł. Tak cholernie piękny, że zapierał dech.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Mimowolnie uśmiechnąłem się niczym zadowolony z siebie drapieżnik.
- Bez powodu.
- Kłamiesz. W dodatku słabo. Ty nigdy nie uśmiechasz się bez powodu.
- A jeśli powiem, że uśmiecham się, ponieważ mam na ciebie ochotę?
- Będziesz przez najbliższe dwa tygodnie przewijał dzieci jako jedyny, ponieważ o tym mogłeś pomyśleć zanim je tutaj sprowadziłeś. - Oliver prychnął poirytowany, ale dobrze wiedziałem, że sprawiłem mu przyjemność taką odpowiedzią. Mógł udawać nieprzejednanego, ale wiedziałem, że mnie kocha i uwielbia te dwie śmierdzące kluski, które mu przyniosłem kilka miesięcy temu.
- Hm, więc może powinienem oczarować cię do tego stopnia, że nie potrafiłbyś mi się oprzeć?
- To niemożliwe. - podał krótką, zdawkową odpowiedź.
- Teraz to ty kiepsko kłamiesz, kociaku. - znowu się uśmiechałem. Cóż, widać musiałem się do tego przyzwyczaić. Podobnie jak do tego uczucia łaskotania w bebechach, kiedy coś sprawiało mi niefizyczną przyjemność.
Oblizałem zęby w wymowny, drapieżny sposób.
- Zapomnij!
- Ja się dopiero rozkręcam.
- Dzieci potrzebują opieki, więc nie ma takiej opcji. I nie będę nic robił, kiedy się na mnie gapią! Jak zawsze, nie przekonasz mnie swoim stałym argumentem. Może nie wiedzą, co robimy, ale patrzą i to mi wystarczy.
Przyznaję, że zmarkotniałem. Kiedy Oliver tak stawiał sprawę, nie było sensu się z nim kłócić. Musiałem poczekać, aż śmierdziele zasną i dopiero wtedy mogłem podjąć próbę nakłonienia mojego humorzastego kochanka do seksu.
Bycie ojcem było jednak do niczego. Za dużo ograniczeń, za mało czasu dla siebie, za dużo pieluch, za mało zabawy.
Ale dzieci i tak nie zamierzałem nikomu oddać. Były już moje!