sobota, 28 lutego 2015

Les jours

Jeszcze nie marzec, ale i nie do końca luty. Wiosna była tak daleko, a zarazem tak blisko, że mogłem wyczuć ją w powietrzu. Tęskniłem za nią. Za jej ciepłem, niezagrożonym upałem lata, za jej deszczem, pozbawionym chłodu jesieni, za coraz dłuższymi dniami, wolniej płynącym czasem, większą dawką energii.
Nasza pierwsza wspólna, rodzinna wiosna – ja, Fillip i nasz mały Nathaniel.
Nim nastaną naprawdę gorące dni, malec będzie raczkował poznając wszystkie kąty domu, tak jak teraz poznawał zakątki butelki, z której zaciekle pił mleko wczepiony w swojego pięknego, zaspanego tatusia. Biedny Anioł spędził noc przy cierpiącym na kolki bąbelku i obaj zasnęli dopiero nad ranem. Różniło ich jednie to, że Nath odsypiał swoje koncerty w ciągu dnia, zaś Fillip musiał mierzyć się z piekącymi oczętami oraz ziewaniem do wieczora.
Tak podzieliliśmy się opieką nad maluszkiem. Jednej nocy to ja nad nim czuwałem, drugiej robił to Fillip. Nie chcieliśmy zamykać sklepu, który jak zawsze cieszył się ogromnym powodzeniem, toteż jeden z nas musiał być przytomny aby obsługiwać klientów, sensownie doradzać, dbać o to by interes kręcił się jak należy. Tego dnia byłem to ja, ale już jutro moje miejsce zajmie wypoczęty Fillip.
- Kareta już czeka na swojego księcia. - oznajmiłem siadając obok moich dwóch mężczyzn.
Była pora lunchu, kiedy to wszyscy przesiadywali w kawiarniach, restauracjach, cukierniach i nikt nie miał czasu na zakupy, co dawało nam okazję na drobny spacer. Wózek zaparkowałem przed wejściem i brakowało tylko bobasa w środku. Nie miałem wątpliwości, że świeże powietrze zrobi dobrze jego maleńkim płuckom, zaś Fillipowi pomoże się obudzić i odzyskać energię. - Możesz się przespać jeśli chcesz. - powiedziałem mojemu większemu mężczyźnie i podrapałem go lekko za uchem.
- Wtedy już się nie podniosę. - odparł cicho żeby nie rozpraszać jedzącego Nathaniela, który już i tak rzucał ciekawe spojrzenia w moim kierunku, przez co mniej zapamiętale atakował cumel butelki.
- W takim razie może zrobię ci kawę?
- Myślę, że to świetny pomysł. Zanim wyjdziemy napiję się i akurat po powrocie ze spaceru powinna zacząć działać cuda. - Fillip przytaknął z entuzjazmem.
Zaszyłem się w kuchni i przygotowałem kubek parujących, wonnych słodkości specjalnie dla niego. Od niedawna zacząłem tuczyć go kawą z mlekiem i słodkim, smakowym syropem, więc miałem pewność, że szybko odzyska potrzebne mu siły. Zresztą, nasz maluch również zyskiwał nową werwę w opróżnianiu butelki, kiedy widział pijącego Fillipa.
- Ubiorę go, kochanie. - powiedziałem do chłopaka i wziąłem do niego już najedzonego, zadowolonego Nathaniela.
- Dziękuję. Przynajmniej będę miał chwilę na ogarnięcie się przez wyjściem. - rzucił do mnie ziewając. Zagrzebał się w szafie wyjmując z niej sweter po swetrze. - Myślisz, że to będzie zbyt ciepłe? - pytał – Nie za cienkie? Chyba zmarznę. Nie lubię niepewnej pogody, kiedy słońce dogrzewa, ale wiatr i powietrze są nadal chłodne. Nigdy nie wiem, co na siebie włożyć żeby przypadkiem się nie rozchorować.
Zaproponowałem mu więc grubszy sweter i cieńszą kurtkę, co zadowoliło go na tyle, na ile było to możliwe w podobnej sytuacji. Dobrze, że chociaż Nathaniel pozwalał się ubierać bez szemrania i z zadowoleniem przyjął fakt, że wcisnąłem go w niedźwiadkową ciepłą, polarową bluzę z kapturkiem. Wyglądał wyjątkowo rozkosznie, jak prawdziwy pluszowy miś.
- Wyglądasz zjawiskowo. - skomplementowałem maluszka, który nie miał pojęcia o znaczeniu moich słów, ale cieszył się bardzo z mojego zainteresowania. Nic dziwnego, że ludzie zawsze się nim zachwycali. Był śliczny, wyjątkowy i bardzo grzeczny. Ciepło opatulony wiedział, co się szykuje, toteż wyciągał rączki samemu domagając się spacerków swoim bulgotaniem i gęganiem. Poczekaliśmy więc na Fillipa, po czym wspólnie zeszliśmy schodami do sklepu i wyszliśmy na Pokątną, która była wyjątkowo cicha i pusta o tej porze. Niesamowite, że wcześniej tego dnia była wypełniona po brzegi ludźmi.
Wpakowałem naszego Natha do wózka i podałem mu pluszową maskotkę misiaczka żeby mógł się nim bawić. Przytulił do siebie pluszaka i obgryzał mu uszko, kiedy ruszyliśmy. W jego buzi pojawiały się już pierwsze ząbki, więc bardzo często znęcał się nad wszystkim, co wpadło mu w łapki, pakując to do usteczek i kąsając w nieskończoność. Teraz, zajęty tłamszeniem misia, swoimi ciekawskimi oczkami patrzył w niebo i wodził spojrzeniem po mijanych budynkach. Temu maleńkiemu turyście nigdy nie było dosyć podziwiania wystaw sklepowych, które widział ze swojego miejsca. Czasami nawet domagał się kwileniem postoju i machał wtedy rączkami w stronę szyby wystawowej zanim nie stracił zainteresowania wypatrzonym przedmiotem. Zazwyczaj były to zabaweczki wiszące w powietrzu i kołyszące się wesoło, co pozwalało mi wierzyć, że znicz nie będzie miał przy nim szans, kiedy tylko malec dorośnie na tyle by uganiać się za tą złotą piłeczką, a nie wątpiłem, że Nathaniel będzie zafascynowany quidditchem. Tak jak jego ojciec, który nie przegapił żadnego mojego meczu. Żałowałem tylko, że malec nigdy go nie pozna. Był cudownym człowiekiem, podobnie jak matka.
- Co za uroczy miś leży w wózeczku. - powiedziałem do Nathaniela i połaskotałem go pod brodą. Zachichotał zwijając się i próbując umknąć na bok. Mały geniusz.
- Niedługo będzie za duży na dynię. - zauważył Fillip, który z uśmiechem obserwował naszego syna w jego baśniowej karocy. Dawniej mieścił się w niej idealnie, ale teraz dyniowy wózek bronił się ostatkiem miejsca. Nath rósł jak na drożdżach, więc wcale się temu nie dziwiłem. Miał apetyt, pochłaniał mleko litrami i równie chętnie sięgał po papkę z bananów, gotowanej marchewki z groszkiem. Jadł wszystko, co tylko mu podawaliśmy i nigdy nie marudził. Był wyjątkowo bezproblemowym dzieciątkiem.
Oczka szybko zaczęły mu się kleić, a miś zamiast kręcić się po wózku ze swoim właścicielem, spoczął przytulony do coraz bardziej zaspanego dziecka. Kołysanie wózka, który turkotał na kostkach pokrywających ziemię okazało się niezawodne. Nathaniel zasnął spokojnie i bezproblemowo z subtelnym uśmiechem na ślicznej buzi.
- Mmm, zamieniłbym się z nim. - przyznał wtulony w mój bok Fillip. Oparł głowę na moim ramieniu, zacisnął dłonie na rękawie kurtki i zamknął oczka. Szedł przed siebie czytając z ruchów mojego ciała. Wiedział, że musi unieść powieki, kiedy czuł skurcze moich mięśni, gdy się wahałem, stawiał pewne kroki, gdy byłem całkowicie zrelaksowany. Schlebiało mi to, że mój słodki mąż wie o mnie wszystko. W końcu był częścią mnie. Tą słodszą, piękniejszą i zdolniejszą, nieprzerwanie moją.
Słońce współpracowało z wiatrem wyrównując temperaturę, powietrze było świeże po niedawnych deszczach, bambusowe dzwonki, wiszące niemal przy każdym sklepie, wydawały głuche, słodkie dźwięki, które nasz malec uwielbiał. To dlatego właściciele sklepów masowo je wieszali. Wystarczyło, że nasz Nath zaskarbił sobie uwielbienie innych i okazał zainteresowanie takimi dźwiękami, a każdy chciał mu się przypodobać. Widać tak już jest z małymi dziećmi, że każdy chce być ich ulubionym „wujkiem” lub „ciocią”, każdy chce móc pochwalić się tym, że bobas zwrócił uwagę na jego sklep. Ludzie po prostu tak mieli, że reagowali na małe dzieci, jak pies na kiełbasę.
- Mogę wziąć cię na barana, jeśli chcesz. - zaproponowałem rozbawiony Fillipowi, który chyba bliski był przyśnięcia w drodze.
- Hmm, to kuszące. - oprzytomniał otwierając oczy i uśmiechając się. - Ale co powiedzą ludzie, kiedy zobaczą, że niesiesz mnie i pchasz jednocześnie wózek?
- Że moje skarby są zmęczone, bo jeden śpi w wózku, a drugi na moich plecach? - byłem rozbawiony samą wizją tego jak musielibyśmy wtedy wyglądać. - Skorzystaj z propozycji, kochanie. - zachęciłem. - Jeśli przyśniesz to zaniosę cię do łóżka lub obudzę i do niego zawlekę, jak wolisz. Tak, wiem, że nie chcesz spać, bo jesteś później sflaczały. - dodałem.
- Więc nie daj mi spać. Zresztą, kawa zaczyna działać dopiero po pół godzinie, a więc mam nadal trochę czasu na rozbudzenie się.

~ * ~ * ~

Na mojej twarzy gościł ogromny uśmiech rozbawienia, kiedy tylko mój cudowny Marcel zaproponował mi tę dziwną przejażdżkę. W innych okolicznościach skorzystałbym, ale naprawdę nie chciałem przysypiać. Czasami ulegałem tej niesamowitej pokusie, ale później zawsze żałowałem, ponieważ nie byłem w stanie się pozbierać i wrócić do sprawności sprzed drzemki. Dzieciom mogła dawać energię, ale na mnie wywierała skutek całkowicie odwrotny.
- Och! - zaskoczony i ucieszony ścisnąłem mocniej rękę mojego Marcela. - Popatrz kto nas odwiedził! - pomachałem do Olivera, który właśnie wszedł na ulicę Pokątną.
- Kochanie, był tu wczoraj. - zechciał mi łaskawie przypomnieć Marcel, ale w myślach machnąłem na to ręką.
- Takich odwiedzin nigdy za wiele! - stwierdziłem zadowolony. - I zawsze się za nimi tęskni!
- Cóż, skoro tak mówisz to pewnie masz rację, a ja zwyczajnie się nie znam. - westchnął poddając się.
- Jak zwykle muszę się z tobą zgodzić. - powiedziałem żartobliwie i ścisnąłem w dłoni jego dłoń.
Aby mój słodki Marcel nie miał powodów do narzekań i zazdrości, chociaż nie był typem, który dawałby się czemuś takiemu ponieść, odczekałem chwilę aż staniemy z Oliverem bliżej siebie i wtedy uściskałem go mocno, jakbyśmy naprawdę nie widzieli się od wieków.
- Lubię takie gorące powitania. - kuzyn oddał uścisk i podał dłoń mojemu mężczyźnie, który uśmiechnął się do niego uprzejmie.
- W domu nie jesteś tak witany czy może to tam cię ktoś tak rozpieścił? - zapytał z zadziornym uśmiechem jakby nie mógł się powstrzymać.
- Tam bywa różnie i bynajmniej nie zależy to od mojego humoru. Jeden z twoich dobrych przyjaciół nie pozwala mi zapomnieć o tym, że jest panem domu. Chociaż przyznaję, że kiedy mu się chce, potrafi się ładnie przywitać. Dzisiaj nie mam co na to liczyć. Jest na jednym z tych swoich tajnych wypadów, o których nic nie wiem, więc korzystam z wolności i przychodzę być ściskanym u was. - pokazał Marcelowi język w dziecinnym geście. - Hm, jaka szkoda, że mój ulubiony bratanek śpi. - powiedział zaglądając do wózka.
Lubiłem, kiedy w ten sposób mówił o Nathanielu, ponieważ podkreślał tym zarówno naszą bliskość, która czyniła z nas braci, nawet jeśli z racji urodzenia byliśmy od tego dalecy, jak również swoje przywiązanie do mojego syna.
- Twój ulubiony bratanek miał problemy z brzuszkiem i nie spał wiele w nocy. - zauważyłem. Zabawne, ale dopiero teraz przypomniałem sobie o niedawnej senności, która zniknęła wraz z pojawianiem się mojego kuzyna.
- Mój biedny skarb. - Oliver pchnął Marcela biodrem robiąc sobie miejsce przy rączce wózka i przejął jego zadania zawracając dyniowy powóz Nathaniela. - Jedziemy w drugą stronę, bliżej sklepu. Nie żebym był głodny, ale jednak głodny jestem, więc może macie coś do przekąszenia?
- Coś się znajdzie. - przytaknąłem.
- Nie, tylko nie mój ostatni kawałek ciasta! - zakwilił Marcel i nie mogłem powstrzymać śmiechu, ponieważ trafił w sedno. Właśnie o tym myślałem i chciałem poczęstować kuzyna tym, co zostało z mojego ostatniego wypieku. Taka reakcja mojego mężczyzny sprawiła, że Oli uśmiechnął się jeszcze szerzej niż zazwyczaj i oblizał ostentacyjnie. Jakże oni lubili się czasem przekomarzać...
Zwabiony głosem Olivera Nathaniel otworzył oczka niedługo później i głośno oznajmił światu, że nie śpi. Popłakał, jak zawsze wyrwany ze snu, ale szybko doszedł do siebie oczekując od swojego ulubionego wujka noszenia na rękach. Był takim pieszczochem, że pozwalałem na wielką zazdrość Reijela, która obudziła w nim niechęć do Natha. W końcu mój synek był słodkim, małym, uroczym pluszowym misiem, podczas kiedy Reijel był dorosłym, rozwydrzonym, humorzastym sadystą z zamiłowania. I jak tu się dziwić Oliverowi, że tak chętnie do nas wpadał?
- Wujek ma dla ciebie prezent. - Oli zatracił się w rozmowie z zachwyconym jego obecnością dzieckiem. Wydawało mi się to zaskakujące, jako że kuzyn nigdy nie chciał mieć swoich dzieci, ale jak widać moje ubóstwiał. Może właśnie dlatego, że nie był skazany na ciągłą opiekę nad maluchem, kiedy miał pełne ręce roboty przy swoim kochanku. Nie wspominając już o tym, jak bardzo Reijel nie lubił dzieci.
Miałem wrażenie, że ten spacer zaczął się dosłownie przed chwileczką, a już teraz dobiegał końca. Nie narzekałem jednak, ponieważ odwiedziny zawsze wprawiały mnie w świetny nastrój. Dom i sklep ożywały, Nath był szczęśliwy mogąc oddać się pieszczotom, jak mały szczeniak, zaś Marcel nie był dziś skazany na nudę w sklepie.
Rozłożyliśmy się na ladzie, aby mieć wszystko pod kontrolą, a jej powierzchnia była wystarczająco duża by Nathaniel mógł się bawić swoją nową grą. Na sensowne i zgodne z przeznaczeniem wykorzystanie wydającej zwierzęce odgłosy kostki był za mały, ale samo jej ściskanie, gryzienie i podrzucanie wystarczyło by go interesowała. Lubił dźwięki, a ona wydawała ich naprawdę wiele, w zależności od pola, na które padła. Jeden wujek i jedna zabawka, a tyle radości można było tym sprawić takiemu małemu skarbowi.

~ * ~ * ~

Podałem Nathanielowi kostkę, która odleciała mu zbyt daleko i zwróciłem się do Olivera, kiedy Fillip zniknął na schodach idąc po moje odłożone na później ciastko:
- Sądziłem, że będziesz dziś w pracy.
- Ja również, przyznaję. - skinął głową zamyślony. - Ale w Ministerstwie trwa degnomizacja. Ktoś podrzucił tam w nocy stadko tłustych, brzydkich i cuchnących gnomów, które zamieniły niektóre gabinety w istne bagna. Ktokolwiek się na to zdecydował, musiał być naprawdę dobrym czarodziejem. Pokonał zabezpieczenia i nie dał się złapać. To albo imponujące, albo jest dowodem zdrady jednego z pracowników. Zostałem odesłany do domu razem z innymi, więc postanowiłem tu do was wpaść. Naładować baterie tą waszą słodyczą ogniska domowego. Sam był oszalał w takiej atmosferze dzień po dniu, ale nie zaszkodzi mi upewnić się, że mój kuzyn jest podlewany mlekiem, a listki ma nacierane miodem. Kwitnie na cukrze waszego życia.
Musiałem przyznać, że było w tym wiele prawdy, chociaż nie były to zabiegi zamierzone. Nasze uczucia same kształtowały tak dzień po dniu.
Mój podlewany mlekiem i nacierany miodem Fillip wrócił do nas z tacą. Zrobił herbatę również mnie i sobie, więc miałem czym się zająć, kiedy Oli zjadał moje bezcenne ciasto. Nie gniewałem się jednak za to, że oddał je swojemu kuzynowi, ponieważ wynagrodził mi tę tęsknotę za swoimi wypiekami sadowiąc się na moich kolanach. Prowadziliśmy w trójkę ożywioną rozmowę na temat sytuacji w Ministerstwie i co jakiś czas zamienialiśmy kilka słów z pochłoniętym zabawą Nathanielem. Malec ssał mleko ze swojej butelki i uciskał kostkę otoczony jej głośnym MUU, MUU, MUU. Przestraszył się, kiedy trafił na KUKURYKU. Zapłakał, ale po chwili pocieszany przez Olivera zaczął specjalnie uciskać zabawkę póki znowu nie wydawała tego samego dźwięku, którym był teraz zafascynowany.
Przez tego małego, inteligentnego misia zgubiliśmy wątek naszej dyskusji, a zanim zdołaliśmy skupić się ponownie na jakimś temacie, Fillip pocałował mnie szybko i już był gotowy do pomocy klientowi. Nawet nie zauważyłem, że ktoś przekracza próg sklepu, ale mój Anioł był zawsze w pogotowiu.
- Powinieneś wybudować mi pałac ze złota. - wyrwał mnie z zamyślenia Oli, kiedy wodziłem wzrokiem za prezentującym najnowsze modele mioteł Fillipem. - Dzięki temu, że pozwoliłem wam bezczelnie flirtować w szkole i ostatecznie się ze sobą związać, trafiłeś na najcenniejszy skarb świata.
- Bezczelny typku, przypominam ci, że dzięki mnie masz w domu bardzo zaborczego i uciążliwego mężczyznę, który nigdy nie wypuści cię ze swoich rąk. Czy można chcieć więcej?
Oliver zmierzył mnie ostrym spojrzeniem i pogroził mi palcem.
- Problem w tym, że mój mężczyzna jest nieprzydatny, a twój zrobiłby dla ciebie wszystko. Myślisz, że Reijel piecze mi takie pyszności? - ostentacyjnie wsunął do ust ostatni kawałek mojego ciasta. - Tak się składa, że jest od tego daleki. No nie wiem, czy to powód żeby rezygnować z tego złotego pałacu. - drażniliśmy się jak dzieci, ale sprawiało mi to niejaką przyjemność, gdyż zacieśniało rodzinne więzi.
Miałem nadzieję, że ekscentryczny chłopak Olivera przejrzy na oczy i zrozumie jak bardzo powinien go szanować i doceniać. W końcu Oli był kimś więcej niż tylko kuzynek mojego Fillipa. Był częścią naszego życia i jego osoba wpisała się bardzo wyraźnie w historię miłości zakazanej, ale jakże słodkiej i pięknej, której częścią byłem.
- Zrezygnuj ze złotego pałacu, a zawsze dostaniesz ciastko, kiedy wpadniesz do nas w odwiedziny i akurat jakieś będzie. - targowałem się.
- Niech będzie! - uścisnęliśmy sobie z Oliverem dłonie, a mały Nathaniel uwiesił się na nich zadowolony domagając się zainteresowania i pieszczot.
Był taki podobny do Fillipa...