piątek, 29 stycznia 2010

Cadeau

Siedziałem w swoim gabinecie, odchylając się do tyłu w fotelu i wpatrując w sufit. Na nic więcej nie maiłem w tamtej chwili ochoty, a przynajmniej tylko to było w moim zasięgu. Oczy same mi się zamykały, a pod powiekami pojawiał się obraz mojego największego pragnienia, największej tęsknoty serca. Słyszałem szybko krążącą w moich żyłach krew, czułem boleśnie bijące serce, wypełnione po brzegi życzeniami, które cisnęły mi się na usta w cichej modlitwie do Stwórcy. Zdawałem sobie sprawę z tego jak bardzo bolesny jest dla mnie ogrom pragnień, które wypełniały mnie bez reszty. Nie potrafiłem skupić się na niczym, miałem mętlik w głowie, myśli o Fillipie były jedynymi, jakie w tamtej chwili pojawiały się i nie znikały. Bolała mnie każda komórka ciała, jakby ktoś odsączał z niej życie w najbardziej brutalny sposób. Nie potrafiłem tego wytrzymać!
Podniosłem się gwałtownie i zacząłem krążyć po pokoju. Szalałem. Całe moje ciało przepełnione było pustką i pragnieniem. Nie było dla mnie nikogo innego, nie było innego ratunku, jak tylko jeden. Fillip. Był moim życiem, biciem serca, oddechem, myślą i pragnieniem. Fillip był wszystkim!
Nie chciałem go skrzywdzić, daleki byłem od tak pełnej desperacji tęsknoty. Chciałem tylko go zobaczyć. Musiałem go zobaczyć! Tę słodką twarzyczkę, te uczucia, jakie zawsze się na niej pojawiały, zniewalający uśmiech, który spowijał moje ciało wyimaginowaną delikatną mgiełką w krwiście czerwonym kolorze, która nie pozwalała mi się poruszyć, czyniła niewolnikiem. Byłem spragniony jego głosu, cichego dźwięcznego śmiechu pełnego rozkosznych drgań i niezliczonej ilości subtelnych, rozkosznych dźwięków. Moje ciało łaknęło dziecięcego ciepła, jakim dysponował Fillip. Czułem mrowienie w ramionach chcąc go przytulić, zamknąć we wnętrzu ciasnego uścisku, zgrać bicie mojego serca z błogosławieństwem miarowych uderzeń serca Fillipa. Moje palce same się poruszały napędzane myślą, że gdybym tylko miał przy sobie mojego Anioła mógłbym go delikatnie głaskać, rozpieszczać niewinnie, a tuląc go do siebie mógłbym całować jego włosy i twarz. Bezgłośnie szeptałbym mu do ucha jak bardzo go kocham, jak niesamowicie jest piękny i słodki, obiecywałbym mu, że w końcu go zdobędę, że zawładnę jego sercem i uczynię naprawdę szczęśliwym.
W tamtej chwili niesamowitej słabości byłem przekonany, że mógłbym dać chłopcu szczęście, że moja miłość byłaby w stanie go zadowolić. Byłem gotów znaleźć Fillipa, uklęknąć przed nim by nie musiał podnosić głowy, i wyjawić mu największy z sekretów, jakie miałem. Pragnienie wyznania mu mojej miłości rozrywało moją duszę na drobne kawałki, jak gdyby była ze szkła.
Zdecydowanie nie myślałem racjonalnie. Wystarczyło, że nie widziałem Fillipa przez ten jeden dzień, a traciłem głowę, umierałem w niesamowitych mękach, nie potrafiłem się opanować. Potrzebowałem chłopca bardziej niż kiedykolwiek. Tylko on mógł przynieść mi spokój, tylko on mógł ukoić moje nerwy.
- Panie, czy człowiek naprawdę może tak mocno kochać? – pytałem szeptem podnosząc głowę do góry i chociaż patrzyłem w sufit miałem świadomość, że gdzieś ponad nim może być Ten, Który znał odpowiedź. – Czy człowiek może żyć nosząc w sercu tak wielką miłość? – milczałem przez chwilę, a później z moich ust sam wydobył się szept układający się w jedno, umiłowane przeze mnie imię. – Fillipie...
Nagłe pukanie do drzwi sprawiło, że oprzytomniałem. Serce zabiło jak szalone, aż zakręciło mi się w głowie. Nie byłem pewien, czego mógłbym się po tym spodziewać. Czy była to odpowiedź na moje modlitwy, czy po prostu sposób na ich ukrócenie. Czy Pan błogosławił moje uczucia, czy też zazdrosny o nie, chciał przywrócić mnie do zdrowych zmysłów.
Wziąłem głęboki oddech i złapałem za klamkę. Otworzyłem drzwi by poznać odpowiedź i poznałem ją. Ze zdziwieniem, zmieszaniem, chwilowym podnieceniem. Przede mną stała odpowiedź.

~ * ~ * ~

Usilnie starałem się nie przygryzać wargi, jednak czasami całkiem o tym zapominałem i maltretowałem ją w oczekiwaniu. Zadzierając głowę do góry patrzyłem w ciszy, starałem się odczytać uczucia profesora.
Na jego niesamowicie przystojnej twarzy zaskoczenie nagle przerodziło się w uśmiech. Ciszę wypełnił szczery, niepowstrzymywany śmiech. Uwielbiałem ten dźwięk. Był niesamowity. Głęboki, pełen ciepła i przyjemny. Pozwoliłem sobie na niepewny uśmiech. Miałem nadzieję, że zasłużę na buziaka. Chciałem być jak dziecko, by dostać całusa tak jak otrzymują je dzieci. Nie myślałem o wstydzie, strachu, lub czymkolwiek innym. Liczył się tylko pocałunek, którego pragnąłem. Słodkie muśnięcie warg nauczyciela, które było celem jaśniejącym przede mną jak wskazująca drogę gwiazda na nocnym niebie.
- Co ty tutaj robisz, Fillipie? – mężczyzna otarł wilgotne od łez oczy uklęknął przede mną oglądając tacę, którą miałem w rękach i to, co się na niej znajdowało. To była moja szansa. Nabierając głęboko powietrza przysunąłem tackę bliżej twarzy profesora by mógł poczuć intensywny zapach kawy i bułeczek.
- Przyniosłem panu podwieczorek. – starałem się by mój głos brzmiał słodko i niewinnie. Musiałem dostać całusa za wszelką cenę! – Przecież ma pan dziś urodziny, więc pomyślałem, że mogę, chociaż tyle dla pana zrobić. – przygryzłem wargę. Nie mogłem się już powstrzymać. Patrzyłem na niego czekając na reakcję z jego strony. Nie kłamałem, wręcz przeciwnie.
Już od dwóch tygodni zastanawiałem się, co mógłbym dać Marcelowi na urodziny. To nie było łatwe zadanie, jednak w końcu coś przyszło mi do głowy, a zaraz potem kolejny pomysł. Zebrałem to wszystko w całość i uznałem, że jeśli nie zrobię tego po to by uszczęśliwić nauczyciela, to chociaż mogę zdobyć tym buziaka.

~ * ~ * ~

Czułem jak niedawną pustkę wypełnia miłość, moje pragnienia powoli przybierały na sile. Musiałem go dotknąć, musiałem mu podziękować, nawet, jeśli byłem w tym strasznie samolubny. Mój słodki, niewinny chłopiec, mój Anioł, Fillip...
Wyciągając dłoń wsunąłem palce w jego włosy. Zmierzwiłem mu je, a później powoli przesunąłem rękę tak, by pogładzić jego policzek. Dotykałem go! Nareszcie go dotykałem!
- Jesteś niebywale słodki, Fillipie. – mógłbym płakać jak dziecko, gdybym tylko sobie na to pozwolił. Tym czasem po prostu przysunąłem się do niego bliżej i wdychając cudowny zapach jego ciała musnąłem wargami gorący, miękki policzek.
Nie obchodziło mnie już, że Fillip dorasta, że niedługo będzie młodym mężczyzną. Dziś chciałem by był dla mnie pełnym słodyczy dzieckiem, takim jak zawsze.

~ * ~ * ~

Tak! Udało mi się! Dostałem całusa! Dostałem buziaka!
Wszystko wewnątrz mnie wrzało, gotowało się, szalało! To był Raj! Mógłbym zemdleć gdybym tylko miał okazję i gdyby nie to, że chciałem więcej. Z początku myślałem o jednym małym całusie, ale teraz chciałem kolejnego i jeszcze jednego i całą ich masę. Musiałem dostać więcej! Musiałem starać się dalej!
- Wejdź, kochanie. Nie możesz stać w drzwiach. – Marcel zrobił mi miejsce, więc ostrożnie wniosłem tacę do środka i postawiłem ją na biurku. Rozłożyłem kawę i talerzyk z bułeczkami.
- Niech pan usiądzie i zje! – posłałem nauczycielowi ogromny uśmiech. Byłem z siebie dumny, byłem zadowolony z tego, że będę, jako jedyny patrzył jak profesor je, czy pije. To miał być mój magiczny moment. Usiadłem w fotelu naprzeciwko miejsca Camusa i odchyliłem głowę by w jakiś sposób widzieć podchodzącego bliżej mężczyznę. Jego dłoń nakryła moje czoło i zmierzwiła włosy, w które się wczesała. Czułem się wyjątkowy i jedyny na świcie. Miałem Marcela dla siebie i musiałem zadbać, by nikt inny nie mógł zbliżyć się do niego tak jak ja. Musiałem mieć go na wyłączność!
- Skąd wiedziałeś o urodzinach? – zapytał podejrzliwie unosząc brew. Pocałował mnie w czoło, co ponownie wywołało we mnie masę niesamowitych, przyjemnych dreszczy, wzmogło moją radość i chciwość.
Niestety pytanie, jakie zadał mi profesor stanowiło drobny problem. Zaczerwieniłem się nawet tego nie planując. Jak miałem mu powiedzieć, że podsłuchiwałem koleżanki przez bardzo długi czas, by się tego dowiedzieć? Dziewczyny zawsze wiedziały wszystko i zazdrościłem im tego. Nie chciałem kłamać, ale nie mogłem powiedzieć też całej prawdy. Milczałem szukając odpowiednich słów, jakiejś wymówki, by uniknąć odpowiedzi.
Nauczyciel tym czasem usiadł, wypił łyk kawy i podniósł do ust jedną bułeczkę.
- Wybrałem je specjalnie dla pana! – skorzystałem z okazji, by z jednej opresji wyjść za pomocą innej. – Są z serem w środku! – moje zachowanie sprawiło, że profesor roześmiał się ponownie.
- Dziękuję ci. – skinął lekko głową.

~ * ~ * ~

Był taki rozkoszny! Równie słodki, co podwieczorek, który mi przyniósł. Żałowałem tylko, że nie może karmić mnie nim, bym później mógł oblizać jego palce ze słodyczy, jaka by na nich pozostała.
Fillip sprawił, że cała presja, jaką wcześniej odczuwałem, niepokój i spięcie, opuściły moje ciało. Byłem naprawdę szczęśliwy.
Podziękowałem za posiłek odkładając talerz i filiżankę na tacę, którą chłopiec zostawił na biurku. Skupiłem wzrok na jego niesamowicie promiennej buźce. Nie chciałem by odchodził już teraz. Wolałem by został ze mną na zawsze w moim gabinecie. Chciałem mieć go zawsze blisko siebie.
- Ja mam jeszcze jeden prezent. – rumiany wyjął z kieszeni maleńkie pudełeczko i wstał podchodząc do mnie. Podał mi je patrząc w dół na podłogę niesamowicie speszony. Wyglądał wtedy naprawdę zachwycająco. Jak małe zagubione dziecko. Miałem ochotę przytulić go z całych sił do siebie i całować, jednak na to już sobie nie pozwoliłem.
- Podnieś wzrok. – poprosiłem łagodnie lekko, jednym palcem kierując jego brodą. Spojrzał na mnie zamglonymi jeszcze większym wstydem oczkami. Chciałem mu powiedzieć, że jest piękny, ale nie zdobyłem się na to. Musiałem w ciszy kontemplować jego zniewalającą słodycz i urodę.
Ach, tak, prezent!
Pudełeczko miało intensywny, bordowy kolor, a wstążka kontrastowała z nim jasną czerwienią. Chłopiec stał obok mnie wyczekując tego momentu, więc nie chciałem by musiał dłużej czekać. Sam chciałem wiedzieć, co takiego mój Anioł jeszcze dla mnie przygotował. Uniosłem niewielkie wieczko. Pudełeczko było puste.

~ * ~ * ~

Ten niesamowity wyraz twarzy profesora, kiedy otworzył prezent! Cudowny! Niesamowicie subtelne zdziwienie, błądzący po wspaniałych ustach uśmiech, niezrozumienie, które rozbłysło przez chwilę w jego oczach. Kochałem go za to, że potrafił być tak czarujący i dystyngowany nawet w takim momencie.
- Uwolnił pan prezent! – rzuciłem ponownie przepełniony dumą mimo czerwonych policzków i gorąca, jakie czułem. – Uwolnił pan buziaka! – przysunąłem się, położyłem dłonie na jego ramionach, gdy ten nadal jeszcze nie rozumiał, o co chodzi i zamykając oczy przycisnąłem usta do jego policzka. Mocno i długo, usiłując lekko ssać jego skórę, by ten całus wydawał się głębszy. Chociaż było mi wstyd to pragnąłem to zrobić. Musiałem! To właśnie był mój prezent, chociaż sam nie wiem czy dawałem go profesorowi, czy samemu sobie.

~ * ~ * ~

Nie byłem w stanie się ruszyć. Uchyliłem usta w konsternacji, do oczu napłynęły mi łzy. Prezenty Fillipa zawsze były wspaniałe, ale ten wydawał się z nich najcudowniejszy. Nie wiem, w jaki sposób mogłem się jeszcze powstrzymywać by nie powiedzieć mu jak bardzo go kocham, by nie kraść pocałunków z jego ust i całego ciała.
Ślizgon odsunął się ode mnie powoli i wielkimi oczętami spoglądał na mnie. Odłożyłem pudełeczko na biurko i przyciągnąłem chłopca do siebie.
- Rozpieszczasz mnie takimi prezentami, Fillipie. – westchnąłem kładąc głowę na jego piersi. Słyszałem szybkie bicie niewielkiego, cudownego serduszka. Uśmiechając się do siebie posadziłem Fillipa na swoich kolanach i znowu wsłuchiwałem się w te wspaniałe ciche uderzenia. Ślizgon położył łapki na mojej głowie i głaskał mnie. Teraz to ja musiałem być dzieckiem, a on troskliwym dorosłym.
Moje prywatne Niebo, którego nigdy nie chciałem opuszczać.
Gdybyś tylko wiedział jak bardzo cię kocham, Fillipie.

~ * ~ * ~

Jak dobrze, że profesor na mnie nie patrzył! Byłem nie tylko czerwony, ale i uśmiechałem się niesamowicie szeroko i dziwnie! Musiałem wyglądać okropnie z tak dziwnie rozciągniętymi ustami. Niemal niczego nie widziałem. Tak się wstydziłem tego, co zrobiłem i entuzjastycznej reakcji nauczyciela. Oczywiście chciałem jej! Chciałem żeby mu się spodobało! Bardzo tego pragnąłem, ale nie myślałem, że tak mnie to speszy.
Zamknąłem mocno oczy i objąłem go ramionami tuląc z całych sił.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. – powiedziałem, by jakoś wytłumaczyć się ze swojego zachowania, jednak tak naprawdę chodziło mi tylko o to by mieć go tak blisko siebie. O nic więcej.
Poczułem, że Camus głaszcze moje plecy. Odsunęliśmy się od siebie. Musiałem patrzeć w te piękne, niemal srebrne oczy mimo mojego zmieszania. Nawet nie myślałem, co robię. Po prostu ułożyłem usta w dzióbek i przycisnąłem do czubka nosa profesora.
Ten roześmiał się głośno i zrobił mi to samo.
Byłem tak szczęśliwy, że nie mogłem tego nawet opisać. Nie byłem w stanie znaleźć słów, które by to podkreśliły i nie musiałem. Mogłem odczuwać tę niesamowitość, tę magię i cieszyć się nią, niemal płakać z radości!
Chciałem buziaka, a dostałem o wiele więcej. Chciałem być dzieckiem, by móc otrzymywać tę niewinną, ale pełną mojego pożądania rozkosz.
Powinienem odejść, ale nie potrafiłem się ruszyć. Jego kolana były najwygodniejsze! Dlatego siedziałem na nich wpatrując się w profesora, a kiedy tylko się odważyłem całowałem jego twarz w jednym, wybranym miejscu, a on oddawał mi takim samym buziakiem.
Tak bardzo go kochałem!