piątek, 24 grudnia 2010

Miracle

Hogwart obfitował w uczniów, którzy w tym roku spędzali Święta w szkole, co pozwoliło dyrektorowi na zorganizowanie balu bożonarodzeniowego. Co roku, w zależności od ilości uczniów pozostających w zamku, w planach była świąteczna kolacja, lub wielka uroczystość, taka jak tegoroczna. Nie kryłem swojego zadowolenia z tego powodu, ponieważ jak do tej pory nigdy nie miałem do czynienia z piękniejszymi Świętami niż te organizowane przez Dumbledore. Nikt nie miał prawa się smucić, kiedy w grę wchodziły liczne niespodzianki, masa słodyczy i zaraźliwy dobry humor dyrektora. Poza tym na każdym kroku witały każdego ciepłe barwy, dźwięk dzwoneczków i zapach choinki. Było jednak coś jeszcze, koło czego nie dało się przejść obojętnie. W tym roku dekoracje świąteczne uległy zmianie i chociaż zawsze były wspaniałe, to teraz zachwycały. Nie potrafiłem napatrzeć się na choinki obwieszone bombkami, niewielkimi pluszowymi misiami, dzwoneczkami, gwiazdami, bębenkami, owinięte czerwoną wstążką z nielicznymi kokardkami. Ilość tych ozdób była idealnie wyważona, przez co każdy wchodzący do Wielkiej Sali, chociaż na chwilę zatrzymywał wzrok na bożonarodzeniowym drzewku. Kiedy zastanawiałem się nad przyczyną uroku, który roztaczały choinki nieodparcie nasuwał mi się na myśl przymiotnik „niewinne”. Może z tego właśnie powodu odczuwałem błogi spokój płynący z każdego zakamarka zamku, nie wspominając już o cudownych zapachach unoszących się w powietrzu.
Delektując się każdym szczegółem otoczenia posłałem ciepły uśmiech młodej kobiecie uczącej numerologii, z którą aktualnie rozmawiałem. Temat sam się nasunął, kiedy niebo stanowiące sklepienie Wielkiej Sali zaszło chmurami zwiastującymi wielką śnieżycę.
- Jestem pewien, że błonia zapełnią się jutro bałwanami. – stwierdziłem wyobrażając sobie entuzjazm, z jakim uczniowie przyjmą kolejne centymetry śniegu. Sam nie mogłem zaprzeczyć, iż marzyłem o wielkim śnieżnym zamku. Jako dziecko, co roku lepiłem z Fabienem ogromną budowlę dorównującą nam wysokością. Nigdy nie udało nam się stworzyć czegoś, co pozwoliłoby nam wejść do środka, nie mniej jednak byliśmy dumni z naszych śnieżnych osiągnięć. Później planowaliśmy wyprawę na yeti, ale nigdy nie udało nam się dojść dalej niż do najbliższego sklepu, gdzie miła sprzedawczyni wręczała nam po świątecznym łakociu, a to rozleniwiało nasze rozochocone wizją przygody dusze i w ten sposób kończyliśmy przed kominkiem objadając się ciastami, popijając gorącą herbatę. Były to jedne z moich najprzyjemniejszych wspomnień z dzieciństwa, a nie było ich mało.
- Tak myślisz? Uczniowie mają tyle sił do zabawy, że czasem im zazdroszczę. – kobieta westchnęła.
- W większości są leniwi i szukają wymówki, by nie myśleć o obowiązkach. – rozwiałem jej wizję żądnych zabawy chłopców i dziewcząt. – Przynajmniej ja taki byłem. – dodałem żartobliwie, a ona roześmiała się cicho.

~ * ~ * ~

Zgrzytałem zębami i zaciskałem dłonie w pięści patrząc jak nauczycielka numerologii flirtowała z Camusem. Sprawa była jasna i nie musiałem nad tym myśleć dwa razy. Ta harpia miała na niego ochotę i połknęłaby go w całości, gdyby tylko miała okazję. Wykorzystywała kobiecą umiejętność zwodzenia i oszukiwania, by zatuszować swój niecny plan uwiedzenia niewinnego i miłego dla wszystkich profesora latania. Biedny mężczyzna nie znał się na sztuczkach, którymi był mamiony i powoli pozwalał się zwabić słodkim zapachem w pułapkę. Jak barwny, piękny motyl wpadał w pajęczynę, a bezlitosna pajęczyca zacierała ręce mając nadzieję na wytworny obiad.
Nie mogłem do tego dopuścić, jako osoba, która wiedziała, co się święci. Moim zadaniem było złapanie motyla zanim będzie za późno, lub pozbycie się bestii czekającej na swój łup. W moim przypadku tylko druga opcja wchodziła w grę, jako że nie mogłem liczyć na nic więcej, jak tylko sympatię i ojcowskie uczucia ze strony Camusa. Nie przeszkadzało mi to już tak bardzo. Bez względu na wszystko musiałem jednak chronić swojego ukochanego nauczyciela przed kobietami, by tym sposobem mieć go dla siebie. Subtelność nie należała w prawdzie do moich mocnych stron, ale skoro moja misja jej wymagała to planowałem wyuczyć się wszystkiego, co mogło mi się przydać w walce z każdym, kto chciałby omamić Marcela. Musiałem być jego rycerzem póki nie nauczy się prawdy o nikczemności płci przeciwnej.
- No, przestań się już chichotać, głupia. – mruknąłem do siebie patrząc na rozbawioną czymś kobietę. Może gdybym znał więcej zaklęć znalazłbym takie, które ukazałoby Camusowi prawdziwą szpetną twarz nauczycielki, na której odbijałaby się zawiść, kłamstwo i chęć posiadania tego, co najlepsze? A w tym wypadku najlepszy był właśnie Marcel.
Nie mogłem dopuścić, by wbiła swoje brudne szpony w jego mięso, musiałem działać, tylko nie wiedziałem jeszcze jak, a to był większy problem.

~ * ~ * ~

Poczułem lekkie pieczenie na piersi. Dotykając tego miejsca przez koszulę wyczułem wypukły kształt pszczółki, którą dostałem niedawno od Fillipa. To sprawiło, że stęskniony jego widoku rozejrzałem się w poszukiwaniu go. Nie zajęło mi to zbyt wiele czasu. Chłopiec stał nieopodal, a nad jego głową świąteczne gwiazdki układały się w jasną aureolę.
Uśmiechnąłem się czując rozchodzące się po moim ciele ciepło.
Ślizgon przypominał mi śliczne misie wiszące na drzewkach z ich wielkimi, pięknymi kokardami. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że miał do czynienia właśnie z jednym z takich wspaniałych plusowych niedźwiadków. Ogarniało mnie uczucie czułości, gdy patrzyłem na tego Anioła.
Skinąłem głową na bok w niemym przywołaniu. Jak mogłem pozwolić, by stał samotny? Moim obowiązkiem było zadbanie o jego radosny uśmiech, tym bardziej w tak uroczysty dzień, gdy powietrze wypełniały dźwięki wesołych kolęd, zapach cynamonu i jabłek rozpieszczał zmysły, a kolory w około koiły wzrok.
Tak jak wcześniej się spodziewałem ciemne włosy Fillipa nie były dobrze spięte, więc licznymi pasmami przykrywały jego buzię, a nawet wchodziły do oczu. Prawdę powiedziawszy byłem tak pochłonięty wolno zbliżającym się chłopcem, iż niemal zapomniałem o towarzyszącej mi nauczycielce. Uśmiechnąłem się do niej, ale zanim podjęliśmy dalszą rozmowę chłopiec już był przy nas. Ukłonił się lekko, a jego usta rozciągnęły w prześlicznym uśmiechu, który tak uwielbiałem.
- Skoro pojawił się ten gentleman, ja pozwolę sobie na chwilę odejść i przynieść nam coś słodkiego, zaś on mnie tutaj zastąpi. – poddałem się swoim pragnieniom nakierowanym na przyjemności. Wcześniej jednak wyjąłem z kieszeni spodni niewielką spinkę ze złotą kokardką i okrągłym dzwoneczkiem, odgarnąłem włosy chłopca z jego twarzy podpinając je z boku. – Tak lepiej. – stwierdziłem z zadowoleniem. – Przepraszam na chwilę. – powiedziałem kobiecie i oddaliłem się w kierunku stolików z łakociami. Miałem przeczucie, że Fillip póki, co nie jadł zbyt wiele, a więc musiałem to zmienić. Poza tym okazja taka jak dzisiejsza trafiała się raz do roku, a więc tym bardziej powinien nacieszyć się wszystkimi atrakcjami.
Naprawdę czułem, że przepełnia mnie szczęście, chociaż dokładnego jego powodu nie znałem.

~ * ~ * ~

Nawet nie myślałem, że Marcel sam da mi możliwość do pozbycia się niechcianej konkurencji. Miałem ochotę syczeć widząc, jak kobieta odprowadza wzrokiem mojego nauczyciela. Nie miałem czasu nacieszyć się troskliwością mężczyzny i pierwszym dziś dotykiem jego dłoni, który sprawił, iż niemal zapomniałem, jaki był mój początkowy plan. Obowiązki wzywały! Nie mogłem zwlekać, ponieważ Camus mógł wrócić w każdej chwili, a wtedy wszystko utknęłoby w martwym punkcie. Musiałem zapomnieć o swoich uczuciach i zająć się pracą.
- Myśli pani, że profesor Camus odejdzie, kiedy weźmie ślub? – zapytałem udając zainteresowanie tym tematem. – Byłoby szkoda, prawda? – robiąc niewinną minę spojrzałem na nią prosząco. Odczułem miłą satysfakcje widząc zaskoczenie na jej twarzy.
- Ślub? – powtórzyła niepewnie, chociaż widać było, iż starała się stwarzać pozory obojętności. Skinąłem więc głową unosząc brwi, by moje oczy wydawały się większe, by nie potrafiła mi się oprzeć. Musiała uwierzyć we wszystko, co miałem zamiar powiedzieć.
- Bo jeśli dwoje dorosłych trzyma się za ręce to znaczy, że się pobiorą, prawda? Widziałem na Pokątnej w wakacje, jak profesor Camus trzymał za rękę taką bardzo ładną panią. Była naprawdę śliczna! – uśmiechnąłem się, chociaż nie bardzo wiedziałem, jak to zrobić, by wydawało się, iż bardzo interesuje mnie zmyślona przeze mnie kobieta. – Tylko niech pani nikomu nie mówi! To tajemnica i tylko nieliczni o tym wiedzą. Gdyby profesor się dowiedział mógłby więcej się z nią nie pokazać, bo byłby o nią zazdrosny, a jest, o kogo! – wyszczerzyłem się, jak przystało na kogoś, kto otwarcie coś knuje. – Poza tym widać, że się zakochał. Fuj! Taki uśmiechnięty jest ciągle i jeszcze milszy niż zawsze. Na pewno ma coś na sumieniu... – skrzywiłem się. – Przepraszam! – przymknąłem oczy, jakbym oczekiwał, że dostanę jakąś reprymendę za te słowa, ale kobieta tylko zamyśliła się.
„Trafiony!” pomyślałem. Widać nauczycielka myślała na poważnie o zdobyciu Marcela i teraz musiała się głęboko zastanowić nad wszystkim.
- Ach, niemal zapomniałam o profesorze Flitwicku! – rzuciła nagle. – Powiedz, proszę, Marcelowi, że nagle mi coś wypadło i bardzo go przepraszam, ale nie mogę dokończyć naszej rozmowy.
- Oczywiście, przekażę! – zasalutowałem, a ona wymusiła uśmiech zanim nie odeszła ode mnie. Byłem naprawdę dumny z siebie. Może mój pomysł nie był specjalnie oryginalny, ale na pewno miał swoje plusy. Doceniłem także swój dziecięcy wygląd, który sprawił, iż brzmiałem bardziej przekonująco. Nikt nie mógł się spodziewać, że taki dzieciak, jak ja zacznie kłamać, by mieć dla siebie ukochanego profesora. Przynajmniej tak mi się wydawało i póki, co wszystko szło po mojej myśli. Mogłem pokusić się nawet o stwierdzenie, iż jestem genialny.

~ * ~ * ~

Chociaż wróciłem całkiem szybko, lub tak mi się zdawało, nie zastałem już nauczycielki. Fillip stał sam koło wspaniałej choinki i wydawał mi się świątecznym Aniołem, który zwiastuje Dobrą Nowinę. Nie miał w prawdzie skrzydeł, ale bez nich wydawał mi się tym cudowniejszy. Nie obawiałem się, że nagle zniknie, lub powróci do Pana. Mogłem mieć go blisko siebie jak długo tylko mi na to pozwoli.
Dostrzegłem koleżankę rozmawiającą z innymi nauczycielami, więc nie pytałem nawet, dlaczego odeszła. Skupiłem się całkowicie na Ślizgonie podając mu talerzyk z wypiekami, które uznałem za najlepsze na sam początek. Wyjąłem różdżkę i lewitowałem niepotrzebną w tej chwili trzecią porcję w kierunku stołów.
- Kiedyś też zrobię takie ciastko i dam panu spróbować! – rzucił kosztując jednego z łakoci. Podobał mi się bezpośredni ton, jakiego użył w tym przypadku.
- Będę czekał z niecierpliwością. – zapewniłem ciesząc się tym bardziej, iż wiedziałem, że chłopiec nie rzuca słów na wiatr. Skosztowałem tego samego ciasta i rozkosz rozeszła się po moim ciele. Niesamowicie zapragnąłem spróbować wypieków Fillipa w tej właśnie chwili.
- Śnieg! – doszedł mnie cichy pisk. Spojrzałem najpierw na chłopca wpatrzonego w górę, rozradowanego, a następnie podążyłem za jego wzrokiem.
Rzeczywiście, padał śnieg. Wspaniałe magiczne płatki sypały się z nieba i znikały zanim dotknęły jakiejkolwiek powierzchni. Widok był doprawdy magiczny i wyjątkowy, co wydawało mi się jasnym błogosławieństwem udzielonym mi w chwili, kiedy byłem ze Ślizgonem.

~ * ~ * ~

Mógłbym piszczeć i skakać z radości, kiedy wszystko wydawało się nie tylko cudownie układać, ale także małe cuda działy się niespodziewanie. Nie było wątpliwości, że to znak świąteczny sprzyjający moim uczuciom.
Coś złotego przeleciało mi przed oczyma. Zamrugałem szybko, ponieważ wystraszyłem się z początku tak nagłym poruszeniem. Rozejrzałem się w około i stwierdziłem, iż po Wielkiej Sali lata pełno maleńkich, złotych wróżek. Nawet dyrektor był zaskoczony, a więc coś niesamowitego musiało mieć miejsce. Mało tego pod choinkami pojawiły się prezenty.
Marcel roześmiał się ciepło mierzwiąc mi włosy, co trochę zmniejszyło moje zainteresowanie wszystkim w około.
- Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale myślę, że tobie się podoba. – mrugnął do mnie, więc nie powstrzymywałem nawet wielkiego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Gdybym miał zgadywać, kto był sprawcą takich cudownych rzeczy wskazałbym właśnie Camusa, ponieważ wszystko, co piękne i niezwykłe zawsze wiązało się z nim. Nawet, jeśli teraz nie miał z tym wiele do czynienia, to z pewnością nie było to do końca prawdą. Tak właśnie myślałem, tym bardziej, kiedy przypadkowo zobaczyłem swoje imię na karteczce przyczepionej do jednego z prezentów.
Uklęknąłem i wysunąłem pakunek spod drzewka. Był od nauczyciela, ale ona wydawał się naprawdę zdziwiony jego pojawieniem się w tym miejscu. Tym bardziej mnie to ucieszyło. Nie wiem, czy mogło być coś przyjemniejszego niż możliwość rozpakowania prezentu w towarzystwie profesora. Trochę się wstydziłem, że w tym roku prezent świąteczny dałem mężczyźnie wcześniej i teraz mogłem ofiarować mu tylko Miodowe Baryłki. A jednak jakaś złota kuleczka natarczywie przymuszała mnie do odpakowania świątecznego pakunku i porzucenia wszelkich nieistotnych myśli.

~ * ~ * ~

To, co się działo przekraczało możliwości mojego pojmowania. Wszystko działo się nagle i nikt nie spodziewał się tego, co może nastąpić za chwilę. Najpierw śnieg, później prezenty. Co zabawniejsze jakaś mała złota magiczna wróżka wskazała mi niewielki pakunek, który okazał się prezentem od Fillipa dla mnie. Nie spodziewałem się czegokolwiek po tym, jak chłopiec ofiarował mi tamtą pszczółkę tym czasem otrzymałem swoje ulubione słodycze. Już chciałem podziękować Ślizgonowi, kiedy ten wyjął przeznaczony dla siebie prezent. Kiedy myślałem o tym teraz wydawało mi się to nazbyt dziecinne. W końcu nie był już dzieckiem.
Świąteczne drzewka zaczęły skakać podzwaniając cicho ozdobami, którymi były obwieszone. Poczułem uścisk i ciepło, a gdy spojrzałem na źródło tego doznania nie mogłem powstrzymać się przed zanurzeniem dłoni w burzy ciemnych włosów.
- Dziękuję! – Fillip wydawał się naprawdę zadowolony. Jedna z choinek zasłoniła nas przed wzrokiem innych, a gdy chłopiec odsunął się ode mnie drzewko poskakało dalej.
Mój Anioł trzymał w rękach kremowe barankowe kapciuszki i szlafrok z kapturem z różkami, które kupiłem pod wpływem impulsu. Wydawało mi się, iż Ślizgon będzie wyglądał w tym naprawdę słodko, a w następnej chwili już wychodziłem ze sklepu z prezentem dla niego. Teraz widziałem, jak jego oczy błyszczą radośnie, chociaż niespodzianka wcale nie była czymś szczególnym.
Zewsząd słychać było radosne śmiechy, dźwięki kolędy mieszały się z podzwanianiem skaczących choinek, a ja czułem, że cała Wielka Sala wypełniona jest niesamowitymi czarami, których źródło było mi nieznane. Nie miało to jednak wielkiego znaczenia, ponieważ najistotniejszy był ten ogromny i cudowny uśmiech Fillipa, który sprawiał, iż miałem ochotę go pocałować, wyznać jak bardzo go kocham i udowadniać prawdziwość swoich słów na każdym kroku.
Wziąłem głęboki oddech, który dodał mi odwagi. Odgarnąłem włosy z czoła Fillip i złożyłem niewielki pocałunek na jego czole, za który otrzymałem niemożliwie piękny uśmiech.
Te święta zdecydowanie musiałem zaliczyć do najwspanialszych, skoro tak wiele radości sprawiały zarówno mi, jak i mojemu Aniołowi.
To wszystko było Cudem.