piątek, 29 sierpnia 2014

Les vacances

- Marcel, czas wstawać, bo śniadanie zaraz będzie gotowe. - szepnąłem do ucha mojego śpiącego kochanka, który zmarszczył we śnie brwi i otulił się mocniej kocem. - Jak dziecko, doprawdy... - westchnąłem i pocałowałem go w wystający spod przykrycia kawałek skroni.
Prawdę mówiąc, nie mogłem mu się dziwić. Położyliśmy się stosunkowo późno, jako że cały poprzedni dzień spędziliśmy na zwiedzaniu i z trudem mogliśmy oderwać się od tego zajęcia. Nadmorskie miasta zawsze obfitowały w atrakcje oraz piękne miejsca i nigdy nie mogły się nikomu znudzić. I właśnie dlatego, w najbliższym czasie mieliśmy wybrać się z Marcelem do oceanarium na wiele godzin zachwytu, później do muzeum, popływać statkiem, zobaczyć pokazy fok, odwiedzić zoo... To miał być bardzo interesujący miesiąc. Tym bardziej, że pogoda dopisywała, woda była ciepła i kiedy już wszedłem do morza, mój kochanek z trudem mnie wabił na piasek.
Zakochałem się w tym uspokajającym szumie fal, krzyku mew, odgłosach plażowiczów, w zapachu soli, świeżego powietrza, ryb i wody, w smaku świeżych, smażonych przysmaków, które dodatkowo pieściły powonienie. Mógłbym mieszkać nad morzem przez całe życie!
- Kochanie, jajecznica z krabem nam wystygnie. - spróbowałem raz jeszcze dotrzeć do jego śpiącego umysłu, który był już coraz bliżej mnie, choć nadal za daleko. - Świeży chlebuś posmarowany masłem... - kusiłem dalej. - Sok z owoców... Herbata... No, dalej. Pani Diana będzie zawiedziona jeśli się spóźnimy. - Diana Hollowee była właścicielką pensjonatu, w którym się zatrzymaliśmy. Miała może 50 lat, była pulchna i zawsze uśmiechnięta, kochała prowadzenie pensjonatu i zajmowanie się gośćmi. Przyrządzała nam śniadania i kolacje, w weekendy także obiady. Sprzątała, kiedy tylko miała okazję, kusiła robieniem prania żebyśmy nie musieli się tym przejmować i w ogóle była dla nas jak matka.
- Koniec tego dobrego, skarbie, wstajemy! - poddałem się i porzuciłem delikatne próby obudzenia tego leniucha. Zabrałem mu koc i usiadłem na biodrze w taki sposób, że musiał przewrócić się na plecy, żebym go nie uciskał.
Niezadowolony Marcel mruknął, jak zły niedźwiedź i otworzył oczy, z których sypały się iskry.
- Ja spałem. - powiedział z wyrzutem i objął mnie siadając. Zrobił to w taki sposób, że jego głowa znalazła się na moim ramieniu, a on mógł zamknąć oczęta i jeszcze chwilę odpoczywać. Nie mogłem mu na to pozwolić, bo wtedy wcale nie podniósłby się z łóżka.
- Nie próbuj nawet na mnie tych podstępów. Wstawaj, ubieraj się i idziemy. No już. - popędzałem go i śmiałem się słysząc niezadowolone stęknięcia.

~ * ~ * ~

Czy wakacje nie były przypadkiem czasem, kiedy to powinienem wypoczywać, wysypiać się i leniuchować? Wstawać koło południa, zaszywać się na plaży i leżeć? Trochę popływać żeby nie przytyć przesadnie, a następnie znowu wygrzewać się na słońcu i ciepłym piasku? Wieczorem spacerować plażą lub po deptaku, usiąść na ławeczce w cieniu drzew, obserwować młodzież szalejącą na rowerach i rolkach, dzieci drepczące przy rodzicach, panów wyprowadzających swoje dobrze ułożone psy na spacerek?
Nie. Na pewno nie przy Fillipie, który był tak pełen życia, że nie potrafił usiedzieć na tym swoim zgrabnym, słodkim tyłeczku. Wszędzie biegał, wszystko chciał widzieć, wszędzie zajrzeć. Przy nim z trudem potrafiliśmy zdążyć na kolację, a i po niej nie od razu kładliśmy się spać, ale znowu wychodziliśmy spacerować.
Nie narzekałem jednak zbyt szczerze, ponieważ podobały mi się te chwile spędzane z moim Aniołem, budziłem się patrząc na jego zadowoloną, roześmianą twarz, która nabrała rumieńców dzięki szaleństwu, jakiemu się tutaj oddawaliśmy. Zresztą, nie mogłem powiedzieć złego słowa o tym, że nawet siłą wyciągnięty z miękkiego łóżka zaczynałem dzień zbyt wcześnie. Pani Diana zadbała by senność i nadąsanie znikały, kiedy tylko pojawialiśmy się w jadalni. Jej wyśmienite śniadania od razu stawiały nas na nogi. Na słono, na słodko, z kawą zbożową, z mlekiem lub herbatą, zawsze starała się dbać o zdrowie swoich gości. I nieźle jej to szło, bo mimo trudności z podnoszeniem się z łóżka po wielkich wyprawach, nadal byłem pełen sił do dalszych przygód u boku mojego cudownego chłopca.
- Grzeczny, Marcel. - powiedział, kiedy byłem już ubrany i po pierwszym myciu. - Chodź teraz jeść. - nagrodził mój niesamowity wysiłek tego ranka słodkim buziakiem.
Pani Diana przywitała nas szerokim uśmiechem, jak za każdym razem, i swoimi smakołykami. Kiedy jedliśmy, ona siedziała obok sącząc codzienną, poranną herbatkę i opowiadała nam o tym, co dzieje się w okolicy. A to festiwal, na który musimy się wybrać, a to warto wpaść do latarni morskiej. To także ona przygotowywała nam prowiant na drogę, chociaż nigdy jej o to nie prosiliśmy. Sama się do tego wyrywała dając nam zapakowane dobrze kanapki, ciastko na deser, przypominała o kupieniu wody na drogę żebyśmy się nie odwodnili. Tym razem było podobnie i ostatecznie śniadanie skończyliśmy z zapasem na cały nadchodzący dzień.
- Weźcie koszyczek, zrobicie sobie pikniczek. - pouczyła nas dzisiaj. - Już zapakowałam wam torcik i babeczki z owocami, tutaj soczek. Świeżo wyciśnięty! Talerzyki są pod spodem, sztućce również. Ach, zapomniałabym! Koc piknikowy! Bez tego ani rusz! - ostatecznie zaplanowała nam dzień jeszcze zanim zdecydowaliśmy się, gdzie wybierzemy się dzisiaj.
- Dziękujemy – Fillip od razu wyrwał się ze swoją wylewnością w takich chwilach – Weźmiemy na pewno wszystko i urządzimy sobie piknik po drodze. - Na pewno nie kłamał. Wystarczy chwila i zaraz znajdzie nam odpowiednie miejsce, które będzie odpowiadało jego wymaganiom piknikowym.
- Zawsze jest pani dla nas taka uprzejma. - dodałem swoje trzy grosze i zabrałem kosz żeby Fillip się do tego nie wyrywał.
- No, już, już. Teraz trzeba dbać o gości żeby byli zdrowi i wracali jak najczęściej bo nic tak nie cieszy, jak kolejna wizyta znajomych twarzy. - zaświergotała kobieta i zniknęła w kuchni z naczyniami. Nuciła pod nosem szczęśliwa, kiedy zmywała po nas naczynia. Gdyby wszyscy mugole byli tacy, pewnie każdy czarodziej chciałby się nimi otaczać.
Wróciliśmy do pokoju żeby dokończyć toaletę, co zajęło nam więcej czasu niż powinno i to z mojej winy. Niestety, nie potrafiłem tak łatwo odkleić się od Fillipa, kiedy już raz go objąłem i pocałowałem w kark. Było mi z nim tak dobrze, że powinno to chyba być zakazane. Przecież to nieludzkie być tak szczęśliwym lub po prostu ludzie nie potrafią doszukać się tego raju pośród codzienności... W tej chwili mało obchodzili mnie jednak inni.

~ * ~ * ~

Chociaż było mi cudownie i przyjemnie, to jednak musiałem przypilnować, żeby mój Marcel nie ociągał się i posłusznie przygotował do wyjścia. Miałem już plan, gdzie go zabiorę, co będziemy robić. Plan był tak prosty, że mógł równać się z powodzeniem ze zwykłym piknikiem.
- Kochanie, długo jeszcze? - zajrzałem do łazienki, kiedy Marcel mył zęby. - Mój ty leniwcu powolny... - pokręciłem głową. Był zebrany, ale nie spieszyło mu się wcale. Jak dziecko, musiałem go wyprowadzić i zadbać żeby mi się nie zgubił, kiedy tak odpływał myślami w moją stronę, ale daleko od naszego spaceru.
Żałowałem, że nie mogę zacisnąć palców na dłoni Marcela, ale starałem się iść tak blisko, żeby moje palce ocierały się o jego. Czasami czułem, jak mój kochanek podszczypuje moją skórę i uśmiecha się przy tym udając, że nic nie robi. Był jak duże dziecko, taki jak zawsze. A może nawet spokojniejszy i bardziej rozluźniony? W końcu teraz już nie musiał martwić się rozstaniem czy moimi rodzicami. Mieszkaliśmy razem, spędzaliśmy razem wakacje, byliśmy nierozłączną parą kochanków zapatrzonych w siebie bez pamięci.
- Fillipie, czy ty właśnie nucisz coś pod tym małym noskiem? - jego cichy głos otulił moje ucho ciepłem. Zadrżałem z przyjemności, ale starałem się nie dać niczego po sobie poznać. Przecież byliśmy w środku miasta!
- Prawdę mówiąc nawet sobie tego nie uświadomiłem. - przyznałem odrobinę speszony. - Ale to twoja wina, jak wszystko! - roześmiałem się. - To dlatego, że przy tobie jestem szczęśliwy, uwielbiam morze, kocham pikniki, a dziś mam wszystko to razem. Chociaż, nie mogę zaprzeczyć, że codziennie mam wszystko czego pragnę.
- Niech zgadnę. Przy mnie chcesz być wszystkim, każdym, pragniesz wszystkiego i dostajesz to krok po kroku, ponieważ każdy dzień ze mną to spełnienie marzeń i nowa miłosna przygoda? - roześmiałem się na jego słowa i skinąłem głową.
- Tak, Marcelu. Masz całkowitą rację i wiem nawet dlaczego. Ponieważ ty myślisz tak samo o mnie, prawda? - tym razem to on się śmiał.
- Mamy te same pragnienia, a więc jesteśmy skazani na szczęście.
Miałem ochotę pocałować go wtedy mocno i zapewnić, że kocham go jak ostatni szaleniec, ale na jedno i drugie musiałem zaczekać na powrót do pensjonatu. Nie łatwo było kochać się tak mocno, ale nigdy na to nie narzekałem. Dostałem od życia i świata więcej niż inni. Byłem najprawdziwszym szczęśliwcem!
Wyszliśmy z miasta zostawiając ruchliwe centrum za sobą. W tym właśnie miejscu, przez rzadki, niewielki lasek porastający stosunkowo małą górę, wiodła ścieżka, która układała się w schody, dzięki korzeniom drzew stanowiącym podporę ziemnych stopni.
- Chodźmy tędy! Gdzieś na szczycie na pewno znajdziemy miejsce na piknik! Chodź, chodź, chodź! - cieszyłem się, że znaleźliśmy takie ładne, klimatyczne miejsce. Zupełnie inne niż morze, a przecież oddalone zaledwie o jakieś trzy kilometry. No, może cztery.
- Mmm, rzeczywiście może być tam całkiem przyjemnie. - Marcel skinął głową i szarmancko pozwolił mi iść przodem. Naturalnie miał w tym swój cel, ale na to postanowiłem przymknąć oko. W końcu miałem tyle energii, że chciałem po prostu iść i wspinać się coraz wyżej. Chciałem dojść na szczyt, chciałem czuć się niezniszczalny. I byłem. Dzięki Marcelowi naprawdę taki byłem. Chociaż nie zaszkodzi wyjść na górę i spędzić tam miło czas patrząc na morze, które na pewno widać było z tamtego miejsca.
- Uważaj, kochanie. Miejscami jest ślisko, a ty masz talent do... - zachwiałem się jakby na potwierdzenie jego słów, ale na szczęście zapanowałem nad swoim ciałem i odzyskałem równowagę.
- Coś mówiłeś? - mruknąłem do mężczyzny.
- Nie, nie. Musiałeś się przesłyszeć. - roześmiałem się słysząc jego pewny siebie ton. Mój cudowny, niewinny, ale seksowny Marcel... Mój prywatny tragarz z koszykiem piknikowym w ręce. - Fillipie, chciałem cię tylko ostrzec, że w koszyczku dla babci mam konfiturę w słoiczku i nie chciałbym żeby przez przypadek się rozbił.
- Mój ty Czerwony Kapturku, nie bój się, nie rozbijesz niczego. Zły wilk nie zaatakuje cię ani przodem, ani tyłem, bo już idzie pewnie przed siebie. Poza tym, jedzenie w koszyczku jest najważniejsze bo tylko nim przekonasz wilka żeby nie zjadał babci. - zatrzymałem się i odwróciłem. Pochylając się pocałowałem Marcela, który jak na komendę również przystanął i teraz grzecznie oddawał mi swoje usta. Musiałem się nimi nasycić zanim mogłem ruszyć dalej. Były wyśmienite. Zawsze.
- Aniele...
- Tak, tak, już idę, mój niecierpliwy chłopcze.

~ * ~ * ~

Cóż mogłem zrobić? Rozbawiony pokręciłem głową. Ja miałem być chłopcem? Wtedy Fillip musiałby być dzieckiem, a zdecydowanie już nim nie był. Jego ciało wydoroślało, wyrósł idealnie, jak babeczka, kusił mnie każdym ruchem, uśmiechał się figlarnie, jakby chciał mnie zachęcić do zatopienia w nim zębów.
- Taki duży a taki niepoważny. - powiedziałem zadowolony z tego, że go mam. Był rozkoszny i potwierdzał to nawet flirtując ze mną na ten swój wyjątkowy, słodki sposób. I pomyśleć, że teraz będę go miał obok codziennie. Będę się koło niego budził, szeptał mu do ucha by otworzył oczka, tak jak on robił to mnie, a później przygotuję mu śniadanie, przyniosę do łóżka bądź nawet zaniosę go do stołu.
- I dlatego do siebie pasujemy! - rozbawiony głos chłopaka przypominał świergot ptaka i sprawiał, że moje usta same układały się w szeroki uśmiech. Byłem wobec niego bezsilny. Mój Anioł trzymał w swoich łapkach całe moje jestestwo, radości i smutki. Był moim wszystkim.
- Tak, kochanie. Ponieważ jesteśmy jednym. Jednym w dwóch ciałach.
- Które czasami również są jednym! - zaćwierkał ponownie i odwrócił się w moją stronę. Jego twarz była jak słońce, kiedy się teraz uśmiechał. Nigdy nie widziałem nic piękniejszego, niż mój Anioł.
- To gdzie ten szczyt, kochanie? - przypomniałem mu jaki jest nasz cel. Po jego minie poznałem, że przez chwilę o tym zapomniał, a teraz znowu się do tego zapalił i ruszył raźnie w górę ścieżki.
Szczyt okazał się całkiem rozległym punktem widokowym, który pozwalał na obserwowanie morza oraz panoramy miasta gołym okiem lub przez lornetki widokowe. Na środku murowanego placyku stał spory kamienny posąg, a za nim kolejna ścieżka schodziła w dół. Nie było to jednak wymarzone miejsce na piknik, co widziałem po zachmurzonej, markotnej minie Fillipa. Zaproponowałem mu, że zejdziemy po drugiej stronie i możemy w tamtych okolicach poszukać jakiegoś miejsca na nasz piknik. Zgodził się nie mając innego wyjścia i było jasne, że nadąsanie nie przejdzie mu, póki nie znajdzie lepszego miejsca. Pozwoliliśmy sobie jednak na półgodzinny odpoczynek i nacieszenie się tym miejscem przed dalszą drogą. To tylko minimalnie poprawiło humor Fillipowi, ale wystarczyło żeby zrobił się chętniejszy do współpracy. Zjedliśmy więc właśnie w tym miejscu po jednej babeczce i skorzystałem z tego, że byliśmy tu zupełnie sami. Obsypałem chłopaka pocałunkami, a on zapomniał o świecie oddając każde muśnięcie.
- Więc może ten piknik... - nie miałem okazji skończyć.
- Nie ma mowy! Zapomnij, leniuchu! Idziemy szukać dobrego miejsca! - skarcił mnie i wskazał rozkazująco palcem ścieżkę, którą planowaliśmy wrócić na dół. - Chodź, bo wiem co się stanie jeśli Cię tutaj zostawię! Będziesz jęczał i stękał, żebyśmy zostali! - złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić. Ten chłopak nigdy się nie poddawał! A przynajmniej nie poddawał się, kiedy już miał na coś tak wielką ochotę jak teraz.
Swoje wymarzone miejsce mój Anioł znalazł w niewielkim, zielonym parku, w którym ścieżki były wyłożone drobnymi kamyczkami, a krzewy rozkwitały wielobarwnymi punkcikami kwiatów. To właśnie tutaj Fillip rozłożył koc i wyciągnął z koszyczka wszystkie pyszności, jakie przygotowała dla nas właścicielka pensjonatu. Domowej roboty przetwory, wyśmienite kanapeczki, kompot i ciasta. Podejrzewałem, że inne osoby mieszkające w pensjonacie również otrzymały taki zestaw. W końcu nie mieszkaliśmy tam sami, ale tylko my tak wcześnie pojawialiśmy się na śniadaniu. Jego porę wyznaczył Fillip, który chciał żeby dzień był dłuższy.
Zanim się obejrzałem, chłopak już wcisnął mi w ręce talerzyk i z naprawdę zadowolonym uśmiechem nakładał trójkątne kanapeczki. Nie było sensu protestować, więc pozwoliłem się obsłużyć tak jak chciał mój Anioł. Widziałem jak bardzo cieszy go możliwość spędzania tego dnia w ten sposób. Najprostsze czynności zawsze były dla niego najcenniejszymi doświadczeniami i zawsze wywoływały ten wyjątkowy uśmiech na jego twarzy.
Dzięki naszemu uczuciu widzieliśmy magię tam, gdzie mogli ją dostrzec nawet mugole, gdyby tylko zwracali uwagę na piękno prostoty. Oni szukali jednak czegoś wielkiego i skomplikowanego, ponieważ nie mieli magicznych zdolności, jak czarodzieje. Z drugiej strony magia czyniła z ludzi niezaspokojone studnie bez dna. Nie ważne ile by ich napełniać, nadal pozostaną niemal puste.
- A teraz babeczka zanim ukradną nam ją mrówki. - podał mi talerzyk deserowy i widelczyk. Ileż on czerpał przyjemności z tych drobnych gestów świadczących o jego trosce.
- Widzę, Aniele, że tobie babeczka smakowała. - uśmiechnąłem się patrząc na jego brudną buźkę. Dzięki temu miałem wgląd we wnętrze każdego smakołyku. - Mmm, z czekoladą... - przysunąłem się i mając całkowitą pewność, że nikt nas nie widzi, zlizałem masę czekoladową z jego policzka. - I śmietankowo-waniliowa... - kolejne ślady zostały dokładnie zmyte moim językiem. - Sam nie wiem, które lepsze. - Fillip rumiany zachichotał. Może i był już dorosły, ale nadal miał w sobie wiele z tamtego dziecka, które uczyłem przez tyle lat.
- Łatwiej ci będzie ocenić, kiedy zjesz z babeczką, a nie ze mną. - odpowiedział wyraźnie zadowolony z tego, że przypadkowo doprowadził do podobnej sytuacji. - Wezmę przepis od pani Diany, a teraz zjedz i oceń żebym wiedział, które robić ci częściej. - już wyczekiwał podniecony mojej odpowiedzi, więc nie pozwoliłem na siebie czekać przesadnie długo. Skosztowałem babeczek i będąc całkowicie szczerym powiedziałem mojemu Skarbowi, że nie potrafię wybrać. Obie były znakomite.
- Chociaż żadne nie równałyby się z twoimi. - zapewniłem z jeszcze większą szczerością, a on roześmiał się. Wiedział, że mówię prawdę, więc zasłużyłem sobie na słodkiego, babeczkowego buziaka, który smakował tym lepiej, że był doprawiony moim Fillipem.

piątek, 1 sierpnia 2014

La fatigue

Z otwartego okna do pomieszczenia wpadł wonny, ciepły podmuch wiatru. Niósł ze sobą słodycz kwiatów, świeżość trawy i zapach upalnego lata, na progu którego się znajdowaliśmy. Z zewnątrz dochodził do nas śmiech i krzyki moich rówieśników szalejących po błoniach, ich pełne nadziei i radości głosy.
Miałem wrażenie, że wszystko to uspokajało mojego Marcela i pozwalało mu szybciej nabrać sił do walki z ciężkim dniem. Miał tyle na głowie, od kiedy zaczął planować nasz wspólny sklepik quidditcha. Szukał odpowiedniego lokum, uruchomił swoje dawne znajomości by pozyskać najlepszych dostawców i od razu wystartować z naszym marzeniem z wysokiego miejsca na liście podobnych sklepów. Tyle pracy i tylko on jeden. Nie chciał mnie tym zadręczać, jako że musiałem stawić czoła swoim własnym przeciwnikom w walce o naszą przyszłość.
Tydzień dzielił nas od początku wspólnego życia, od ostatniego dnia w Hogwarcie, od starcia z rodzicami, którym musiałem się wymknąć z rąk zanim zechcą zatrzymać mnie w domu i zaczną wypytywać się o plany na przyszłość. To pewnie jedna z najtrudniejszych walk, jakie przyjdzie mi w życiu stoczyć, chociaż plan był prosty – uciec im i po prostu postawić na swoim.
Próbowałem się tym nie martwić i nacieszyć się tymi ostatnimi dniami szkolnego raju, do którego więcej nie wrócę. Zmieniający się w zależności od jego zachcianek pokój i gabinet, szkolna szata, którą nosił na zajęcia, a później miął nie mając już siły by ją zdjąć, zmarszczka pojawiająca się między oczyma, kiedy zmęczony leżał na łóżku i próbował przypomnieć sobie, czy aby na pewno nic mu nie uciekło z planu zajęć tego dnia.
- Mój zmęczony bohater. - powiedziałem rozbawiony, kiedy Marcel szarpnął za brzeg szaty chcąc ją zdjąć nie podnosząc się przy tym z pozycji leżącej. - Taki leniwy się zrobił pod koniec roku, kto by pomyślał. - pomogłem mu pozbyć się materiału, który już i tak wyglądał jakby ktoś walczył w nim ze smokiem.
Pogładziłem go po czole patrząc, jak na jego twarzy pojawia się leciutki uśmiech. Był tak zmęczony, że aż bezbronny i do mojej dyspozycji. Wdrapałem się więc na jego ciało i usiadłem mu na biodrach. Marcel był piękny. Naprawdę piękny. I jednocześnie tak niesamowicie przystojny. Uwielbiałem na niego patrzeć, a od kiedy byliśmy razem mogłem robić to bez skrępowania. Przesunąłem opuszkami palców po jego policzkach, nosie, żuchwie, lekko pogładziłem usta. Mężczyzna uniósł powieki i uśmiechnął się szerzej.
- Zmęczony bohater nie odpocznie inaczej jak tylko poprzez ciebie, co? - jego głos zdradzał rozbawienie, a spojrzenie miłość. Spoglądał na mnie i miałem wrażenie, że zamienia się w słoneczny promień, który ogrzewa i razi swoim ciepłym, jasnym kolorem.
- To jest jedyny prawdziwy odpoczynek, Marcelu. - odpowiedziałem pochylając się nad nim i powoli całując skórę jego twarzy kawałeczek po kawałeczku. Czoło, skronie, policzki i żuchwa, dróżka między brwiami, powieki, nos, górna i dolna warga, w końcu broda. - O widzisz? Podoba ci się i nabierasz sił. Zdołałeś unieś ramiona. - zażartowałem, jako że dłonie Marcela znalazły się na moich biodrach i powoli gładziły mnie coraz wyżej. Kiedy miał zdjąć z siebie szatę nauczyciela, nie był w stanie poruszać rękoma.
- Ty zawsze działasz na mnie uzdrawiająco. - w końcu objął dłońmi moją twarzy i poniósł głowę napinając mięśnie brzucha, przyciągając mnie delikatnie bliżej. Teraz to on całował moją twarz kawałek po kawałku, muśnięcie za muśnięciem. Zamknąłem oczy i pozwoliłem żeby odwdzięczył się za pieszczotę, którą ofiarowałem mu wcześniej. - Mmm, i smakujesz tak słodko. Masz malinowe policzki. - oblizał się, kiedy chichotałem. - Cytrynową brodę, pomarańczowe skronie, morelowe powieki, truskawkowy nosek. Same pyszności. A jaki masz języczek, Fillipie? Pozwolisz mi spróbować? - opanowałem chichot i pocałowałem go mocno w usta. Pozwoliłem by swoim językiem badał mój, by nadał mu smak, tak jak zrobił to z moją twarzą. Byłem ciekaw, co wymyśli, chociaż już teraz czułem, że moje pocałunki sprawiają mu dużą przyjemność, gdyż mruczał nieprzerwanie. Był taki zabawny. Nie chciałem się nawet od niego odrywać, ale zaczął uciekać swoimi wargami od moich.
- I? - zapytałem by ukryć zawiedzenie słowami.
- Czekoladowy, mój słodki. Masz czekoladowy języczek i waniliowe wnętrze tych pysznych usteczek.
- Taki duży, a taki głuptas. - puknąłem go lekko palcem w nos, co sprawiło, że jego usta wygięły się zdecydowanie ku górze.
- A wszystko dlatego, że tak bardzo cię uwielbiam. Jesteś wszystkimi słodyczami świata, Fillipie. Masz truflowe paluszki u rąk, śmietankowe wnętrze dłoni, przedramiona z bitej śmietany, pierś z tiramisu...
- I sikam owocowym kompotem babuni. - rzuciłem i roześmiałem się widząc minę Marcela. Nawet nie potrafiłem jej określić! Nazwałbym ją głupią, gdyby nie fakt, że Marcel nigdy nie miał głupich min. Nie potrafiłem się powstrzymać. Wyglądał komicznie i chyba sam wyglądałbym podobnie, gdyby to on powiedział mi nagle coś podobnego. Ale kiedy ja musiałem... Marcel tak skrupulatnie wymieniał części mojego ciała i dopasowywał każdej jakiś smak. Tego było za wiele, musiałem zareagować i przerwać ten potok zachwytu nade mną. - O, tylko popatrz jak ładnie zamilkłeś. - rzuciłem i pocałowałem go w uchylone usta. Czyżby nadal nie mógł dojść do siebie po moim małym przytyku? Mój głuptas. Takie duże dziecko w tak seksownym mężczyźnie. Nic dziwnego, że straciłem dla niego głowę. - Skoro tak mi zmartwiałeś, to zajmę się wszystkim sam. - stwierdziłem z dumą w głosie. - Rozbieramy się, mój panie i władco. Ręce do góry. - uśmiechałem się bezustannie. Sam złapałem go za nadgarstki i wywinąłem w górę jego ręce. Zabrałem się za rozpinanie koszuli mojego mężczyzny, za zdejmowanie jej. Marcel wcale nie pomagał i teraz już wiedziałem, że robi to z rozmysłem. - Kto to widział tak się nade mną znęcać. - sapnąłem, kiedy musiałem przesunąć się wyżej na jego ciele żeby dosięgnąć jego dłoni i móc przecisnąć je przez rękawy. Ocierałem się przez to pośladkami o nagi tors profesora latania. - Niegrzeczny chłopiec! - skarciłem go jak dziecko. Wiedziałem doskonale, że to nic nie da a tylko go rozbawi. Na szczęście się nie śmiał, ale jego przystojna twarz zdradzała zadowolenie z samego siebie. - Zmieniłem zdanie. Bestia, nie chłopiec!
- Zasłużyłeś na to żeby ci podokuczać. - mój Marcel w końcu przemówił!

~ * ~ * ~

Nikt nie uśmiechał się tak jak Fillip. Wyglądał jak słodki renifer na waniliowym wafelku, wypełniony kremową pianką, zalany mleczną czekoladą, z czekoladowymi różkami i uszkami, oczkami i noskiem z drażetki. Myślę, że powinienem zabrać go na taki podwieczorek w nasze pierwsze wspólne święta po zakończeniu szkoły. Pewnie nawet nie zauważy, jaki jest podobny do swojego deseru, ale mi sprawi prawdziwą rozkosz patrzenie na niego.
- Więc? Co planujesz jeszcze ze mnie zdjąć samodzielnie? Nie będę ci niczego ułatwiał. - wydawał się z tego powodu zadowolony. Widziałem to w jego kasztanowych oczętach, którymi wodził mnie na pokuszenie już od pierwszego roku.
- Jeśli będziesz przeszkadzał to nie zdejmę niczego, a wtedy będziesz musiał się męczyć taki wyubierany. Poddam się i co wtedy? Moje kochanie będzie musiało się gotować w tych okropnych spodniach... - ułożył usta w dzióbek i kręcił głową marszcząc czoło. - Nie, mój pierniczku. Spodnie to mało. Pod nimi jest jeszcze bielizna. Dwie warstwy ubrania na tobie, nie licząc skarpetek. Oj, nie wiem czy to zniesiesz, mój uparty osiołku. A ja się będę przecież przemieszczał. Tu i tam po twoim ciele, nie wspominając już nawet o tym, że przecież wtedy nie rozbierzesz też mnie, a to będzie oznaczało, że także moje dwie warstwy ubrania wejdą w grę. Wiesz ile to będzie razem? Między twoim i moim ciałem będą aż cztery różne materiały! To okropne, nie uważasz? - jego palec zaczął lekko uderzać w mój nos.
- Rozumiem, że doliczyłeś do tego fakt, że jestem bardzo zmęczony, Aniele?
- Ależ oczywiście, że tak! - uniósł dumnie głowę. - Nie pozwolę ci przecież się przemęczać! Będę tylko pieścił. Całował, dotykał, czasami trochę poliżę, ale wszystko będzie pod kontrolą! Nic się nie martw, jesteś w dobrych rękach. Nawet gdybyś mnie błagał, nie pozwolę ci na nic poza pieszczotami! Dzisiaj jesteś zmęczony, jutro będziesz zmęczony, może przez kolejne dni również. Nie pozwolę ci się jeszcze zamęczać mną. Na moich pośladkach jest zakaz wjazdu dla ciebie. Dopiero kiedy wypoczniesz jak należy i odzyskasz wszystkie siły, pozwolę ci zdjąć znak zakazu.
- I ktoś tu mówił, że to ja jestem bestią? - pokręciłem głową z niedowierzaniem. Fillip był słodki i niewinny nawet wtedy, kiedy jego słowa były bardzo bezpośrednie. I naprawdę się o mnie martwił, nawet jeśli tego nie chciał pokazać na pierwszy rzut oka. Jego troskę było jednak widać w sposobie, w jaki do mnie mówił, w delikatności każdego dotyku, w tym wspaniałym uśmiechu.
Moja własna przyszła żona. Urocza, troskliwa, zawsze uśmiechnięta, pełna miłości, często roześmiana, bezustannie starająca się dla mnie być najlepszą. Może to szalone, ale chciałem żeby Fillip był nie tylko moim kochankiem, Aniołem, Rajem i Skarbem, ale także moja żoną. Wiedziałem jak to wszystko załatwić, kogo prosić o pomoc, gdzie zaaranżować ślub. Musiałem tylko w odpowiednim momencie zapytać Fillipa czy zgodzi się na to. Wierzyłem, że mi nie odmówi, przecież także tego chciał. A jednak denerwowałem się na samą myśl o tym. Przecież to wymagało odwagi. A jeśli uzna, że to nikomu niepotrzebne? Jego rodzice mogą dowiedzieć się o wszystkim, więc mój Anioł może obawiać się afiszowania z naszym związkiem. W końcu pochodzi z dobrej, zamożnej rodziny, jest jedynym synem... Czy nie uzna tego za uwłaczające jeśli zechcę aby był moją żoną? Żoną i mężem jednocześnie, sam już nie wiedziałem, jak powinienem to nazwać.
- Auć!
- Zamyśliłeś się, mój niedobry chłopczyku! - Fillip ugryzł mnie w ucho by skupić na sobie całą moją uwagę. - Nie ładnie tak ode mnie uciekać. - pogroził mi palcem.
- Nie uciekam od ciebie. - złapałem jego dłoń nie za szybko, żeby nawet nie drgnął z niepewności, ale i nie specjalnie wolno. Przyłożyłem jego palce do ust i całowałem każdy po kolei i wszystkie razem. - Nie uciekam, ale myślę o tym, co czeka nas w przyszłości. Kiedy zamieszkamy razem. - tak, na jego policzkach pojawiły się rumieńce, które kochałem. Nie łatwo było mi zawstydzić Fillipa od kiedy byliśmy parą, ale czasami byłem w stanie wywołać te cudowne kolory, które pokrywały jego gładko ogolone policzki.
- Mówisz to specjalnie! - prychnął i oparł czoło o moją pierś w taki sposób, że nie mogłem widzieć jego twarzy. Zupełnie jak dziecko, które się wstydzi i ucieka przed wzrokiem innych osób.
- Mój mały Fillipek. - roześmiałem się – Chowa się przed Marcelem. Proszę, proszę.
- Uch, ty bestio! - prychnął i pokręcił głową wtulając się bardziej w moją pierś. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Wygodnie ci? - pogładziłem go po tych długich, falowanych włoskach.
- Bardzo. Jesteś najlepszą poduchą. Moją prywatną i w dodatku nie muszę cię nigdzie nosić pod pachą bo sam chodzisz. Same plusy z takiej Marcelowej podusi. - zadarł głowę tak żeby na mnie spojrzeć i wyszczerzył swoje ząbki zadowolony.
- Tak, masz samochodzącą poduchę, która podąży za tobą wszędzie. Coś jeszcze, kochanie?
- Tak. - powiedział tonem dziecka. - Mam moje prywatne wszystko, które za mną wszędzie podąży. Jest tu łyżeczka – dotknął palcem wnętrza mojej dłoni – widelec – tym razem musnął palce – talerz, obierarkę do skórek na owocach, wyciągacz pestek... - wymyślał.
- I ty powiedziałeś, że sikasz kompotem? - przypomniałem mu, a on znowu się roześmiał. Przytulił mnie mocno, wtulił głowę w moją szyję, oparł brodę na ramieniu i ani myślał się teraz ruszyć.
- Ja mam wiele smaków, a ty wiele zastosowań. Wielofunkcyjny Marcel i wielosmakowy Fillip! - czułem na skórze, jak się uśmiecha. Jesteśmy jedyni tacy na świecie, wiesz?
- Tak, Fillipie. Jesteśmy. - pogłaskałem go. Mój piękny Anioł odsunął się ode mnie i dał mi lekkiego buziaka.
- Dasz się teraz rozebrać? - podszedł mnie, mały kombinator! I tak dumnie się uśmiechał, że nie miałem już siły walczyć. Westchnąłem skinąwszy głową. - Jej, wygrałem! - zaklaskał w dłonie.
Niemal rzucił się na moje spodnie. Musiały być z bardzo wytrzymałego materiały skoro się nie podarły, kiedy tak spiesznie i niespokojnie rozpinał guzik szarpnięciami, odsuwał zamek, jakby otwierał oporne bramy warowni. I on nie planował niczego więcej poza pieszczotami? Ciężko uwierzyć, kiedy tak entuzjastycznie pozbawiał mnie garderoby.
Myk, myk i już byłem nagi, a mój Cud zadowolony oglądał mnie bezczelnie.
- Teraz musisz leżeć, ponieważ to ja będę zdejmował ubrania. Zmieniłem zdanie i sam to zrobię, a ty możesz tylko patrzeć. To za karę bo stawiałeś opór i musiałem cię przechytrzyć. Teraz leż i poddaj się bez dalszej walki! Nie wygrasz ze mną. - znowu cieszył się jak dziecko. Siedział zadowolony na moich udach i mozolnie zaczął się przeciągać, jakby musiał rozluźnić mięśnie do zdejmowania z siebie ubrań. Moja cudowna bestia. Mimowolnie się uśmiechnąłem i położyłem dłonie na jego biodrach. - Ej! - wyraził sprzeciw.
- Muszę coś z nimi zrobić, nie mogą tak leżeć bezczynnie bo zaczną mnie boleć z tego lenistwa. - zmyślałem.
- Kłamczuch. W dodatku kiepski! - chłopak roześmiał się i potarł policzkiem moją pierś.
Był taki cieplutki... Nie mogłem się powstrzymać, więc zamruczałem. Uwielbiałem Fillipa i jego pieszczoty. Był taki delikatny i niewinny w swojej miłości. Prawdziwy Anioł. Mój własny.
- A teraz patrz i żałuj, że wcześniej byłeś nieposłuszny! - wyprostował się i pogroził mi palcem. - Widzę, jak wodzisz za nim wzrokiem, jestem wspaniałomyślny. Możesz go pocałować. - uśmiechnięty podsunął mi pod usta ten paluszek i pozwolił żebym go musnął.
- Jaki słodziutki. Mmm, pyszności! - roześmiałem się, kiedy i Fillip prychnął śmiechem.
Pokręcił głową i już nie bawił się w subtelności i grę wstępną, ale zdjął z siebie koszulkę jednym, płynnym ruchem. Wbrew wcześniejszym zapewnieniom, pozwolił żeby pomógł mu przy zdejmowaniu spodni, ale bieliznę zostawił ostrzegawczo odpychając moje ręce.
- Nie wolno, jakaś kara być musi. - wydął te swoje słodkie usteczka. Aż chciało się je całować bez końca.

~ * ~ * ~

Nie mogłem się na niego napatrzyć. Marcel był wspaniały, niesamowicie przystojny, bardzo męski, ale jednocześnie tak cudownie słodki, że mogłem kosztować go codziennie od nowa i nigdy nie mieć go dosyć. Był jak cytrynowe ciacho z kremem i galaretką, kawałkami owocu... Chociaż nie tylko. Był jak wszystkie najlepsze ciacha świata! I pomyśleć, że to ja przerwałem mu litanię smaków, jakie dopasowywał do mojego ciała. Widać wcale się tak bardzo do siebie nie różniliśmy.
- Panie Camus, proszę teraz leżeć i się nie ruszać, bo rozpoczynamy niezwykle ważną operację rozpieszczania i każde poruszenie może grozić ugryzieniem. - lubiłem się z nim bawić. Może zawsze wymyślałem coś dziecinnego, ale sprawiało mi to ogromną przyjemność. Zupełnie tak jak w tej chwili, kiedy mogłem muskać jego skroń delikatnie i zsuwać się niżej na pierś, gdzie tylko czekały jego sutki. Moje były wrażliwsze, ale te należały do Marcela, więc były fajniejsze. Mało tego, były przystankiem na drodze do jego krocza, a ono wymagało szczególnej opieki.
- Ależ ja mam troskliwą opiekę. Nie sposób być zmęczonym, kiedy zajmuje się mną taki pluszowy specjalista od rozpieszczania.
- Yh! - zadarłem głowę do góry. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem?! - Przecież ty musisz wypoczywać, a jeśli się podniecisz to nici z wypoczynku! - popatrzyłem na niego z miną przestraszonego szczeniaka.
- Skarbie...
- Nie! Nic nie mów, bo wiem, co chcesz powiedzieć. Nie wolno! - zsunąłem się z jego ciała i przytuliłem go mocno. - Jak mogłem o tym nie pomyśleć, skoro przecież byłem myślami o krok. Jeśli się podniecisz będziemy mieli tylko dwa wyjścia. Jego to cię zaspokoić, a drugie to zostawić żeby ci przeszło. I jedno i drugie spowoduje zmęczenie i tak już zmęczonego ciała. Nie możemy do tego dopuścić! Musisz być wypoczęty i pełen sił jutro, żeby uporać się z tymi ostatnimi obowiązkami przed końcem roku, a później będziesz mógł się zajmować mną, czy raczej ja zatroszczę się o ciebie. Nie chcę żebyś był bez sił do życia. - zacząłem głaskać go po głowie. To raczej nie mogło zastąpić pocałunków, lizania i dotykania, ale musiało wystarczyć.
- Mój ty słodki, Cudzie. - Marcel westchnął ciężko. - A nie uważasz, że będę w strasznym stanie bez twoich pieszczot? Spragniony, stęskniony...
- Nie, nie próbuj nawet mnie podejść. Ja wiem najlepiej co jest dla ciebie dobre! - przytuliłem się do niego mocno. Nie przeszkadzało mi, że jest zupełnie nagi. W końcu sam go rozebrałem, a teraz mogłem tulić się, leżeć z głową na jego piersi lub ramieniu i podziwiać to, co roztaczało się przed moimi oczyma. - Zapamiętaj, że twój Fillip zawsze wie, co jest najlepsze dla mojego Marcela i nie przyjmuje słów sprzeciwu. A teraz zamknij te śliczne oczka i prześpij się w moich matczynych ramionach. - uśmiechnąłem się do siebie, zaś Marcel roześmiał. Jego pierś podskakiwała sprawiając, że moja głowa również wykonywała niekontrolowane ruchy. - Śpij, ty moja trampolino dla rozbieganych myśli! - próbowałem go skarcić, ale wcale mi się to nie udało. Poddałem się więc i przytuliłem mocno do Marcela. - Nadrobimy stracony czas, kiedy skończy się ten rok szkolny. Zobaczysz, będziemy mieli dla siebie cały czas świata! Będę cię wtedy rozpieszczał bez przerwy, troszczył się o ciebie, będę najlepszą żoną na świecie!
Poczułem, że Marcel drgnął pode mną. Zaniepokojony podniosłem szybko głowę.
- Coś nie tak?
- Nie, nie, kochanie. Wszystko jest w idealnym porządku. Tylko uważaj z tą żoną, bo ja ci ją niedługo przypomnę. Żebyś mi wtedy nie uciekł sprzed ołtarza!
- To niemożliwe. Zresztą, i tak byś mnie złapał. - roześmiałem się uspokojony i mrugnąłem do niego starając się by wyglądało to zalotnie. Przytuliłem się ponownie i zamknąłem oczy. - I nie martw się, ani ja nie ucieknę, ani tobie na to nie pozwolę. - uśmiechałem się błogo mówiąc to. - Przede mną nie ma już ucieczki.
- A ja nie chcę uciekać, Aniele. Nigdy. Jesteś moim życiem.
- I dlatego tak idealnie do siebie pasujemy. Ponieważ ty jesteś moim. A teraz zamknij oczka i prześpij się. Będę tutaj przy tobie, kiedy się obudzisz. - znowu się śmieliśmy. Tym razem ciasno spleceni ze sobą ramionami.