Siedziałem znudzony w pokoju po raz setny pisząc to samo bezsensowne zdanie, które zaraz potem skreślałem. To było żałosne, ale nieuniknione. Nie miałem najmniejszej ochoty na zajmowanie się pracą, a dzielenie się wrażeniami z kuzynem, również jakoś mnie nie bawiło.
Oparłem się o krzesło i odchyliłem do tyłu. Nieobecnym wzrokiem wpatrywałem się w siedzącego na moim łóżku misia, którego dostałem od Fillipa, a moje myśli momentalnie zaczęły krążyć wokół młodego Ślizgona. Oczyma wyobraźni i wspomnień widziałem jego dziecięcą buźkę i słyszałem cudowny, mięciutki głosik. Mimowolnie uśmiechnąłem się sam do siebie i odetchnąłem głęboko. Przeczesałem włosy zanurzając w nich dłoń i z lekkim wysiłkiem podniosłem się z miejsca.
Podchodząc do okna oparłem się o parapet i omiotłem szybkim spojrzeniem uczniów bawiących się na dworze, a moją szczególną uwagę przykuł chłopiec w czarnej kurtce z kilkoma żółtymi elementami i ciemnej czapce. Malec rzucał się śnieżkami z kilkoma innymi chłopakami, a jego roześmiana buzia była lekko czerwona na policzkach od zimna.
- Anioł... Mój kochany Anioł... – wyszeptałem nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Opuszkami palców dotknąłem szyby w miejscu gdzie ukazywała mi ona obraz Fillipa. Był tak niesamowicie słodki i niewinny, kiedy biegał po błoniach unikając śnieżnych pocisków i samemu rzucając nimi w kuzyna i kolegów.
Mogłem całymi godzinami patrzeć jak bawi się i śmieje. Z każdą chwilą coraz bardziej uzależniałem się od chłopca, co czasami ściskało boleśnie moje serce, a zaraz potem leczyło rany niczym wonny balsam.
Niechętnie odsunąłem się od okna i szybko sięgnąłem po płaszcz. Nie mogłem tkwić w jednym miejscu, a tym bardziej zapatrzony na piękne oblicze chłopca. Zbyt wiele pragnień nawiedzało moje myśli, a ja znałem jedynie jedno miejsce, które było w stanie ukoić moje wnętrze.
~ * ~ * ~
- Fill! – krzyk Olivera poprzedził mój upadek, kiedy chłopak rzucił się na mnie i powalił na ziemię.
- Złaź... – jęknąłem spychając z siebie chłopaka.
- Ja ci życie uratowałem! – oburzył się blondyn i usiadł na śniegu ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
- Tak mi się wydaje, że tamta śnieżka wyrządziłaby mi mniej szkód niż twój ratunek. – zaśmiałem się i podnosząc otrzepałem z białego puchu. – A tak przy okazji... – szybko wziąłem w dłoń garść śniegu i wtarłem go w czapkę chłopaka przy okazji pocierając mokrą rękawiczką o jego twarz.
- To było nie fair! – Oli zerwał się na nogi i rzucił w pogoń za mną. Dwaj nasi koledzy tarzali się ze śmiechu po ziemi, a my krzycząc głośno i chichocząc biegaliśmy po błoniach. Mimo, iż od kilku godzin bawiłem się z chłopakami niemal nie czułem zmęczenia. Jedynie mięśnie brzucha i twarzy bolały mnie od ciągłego śmiechu i krzyczenia w niebogłosy.
- Oli, tamto stado dziewczyn czeka na mnie czy na ciebie? – nadal uciekając przed chłopakiem wskazałem palcem w pustą przestrzeń niedaleko zamku, a blondyn odwrócił się w tamtą stronę nie patrząc przed siebie.
- Gdzie...? – wysapał, a ja stanąłem w miejscu patrząc jak mnie wymija nadal nie rozumiejąc, że żartowałem. Roześmiałem się głośno i nagle usłyszałem ciche jęknięcie i odgłos upadku. Spoważniałem na chwile i odwróciłem głowę w stronę, w którą przed kilkoma sekundami pobiegł niebieskooki.
- Oli...? – zapytałem niepewnie patrząc na wielką, ruszającą się górę śniegu, która jeszcze przed chwilą była bałwanem zrobionym przez dziewczyny z Gryffindoru. Nie wytrzymałem i zacząłem głośno rechotać. Nie ustałem na nogach i kładąc się zacząłem tarzać w śniegu.
- Kto go tu postawił?! – warknął chłopak wydostając się niezdarnie spod grubej warstwy puchu – I co ta marchewka robi na mojej głowie?! – blondyn zdjął z czapki warzywo i wściekle rzucił nim w zrujnowanego bałwana.
- Co ty chcesz, do twarzy ci z nią było! – wrzasnął jakiś starszy Ślizgon, który właśnie przechodził obok i również zaczął się śmiać.
- Nie no! Nie bawię się! To był cios poniżej pasa! Ten bałwan był podstawiony! – umierałem już z rozbawienia słysząc uwagi kuzyna. Wszystko miało swoje granice, ale głupota Olivera była czasami o wiele większa. Wściekły chłopak obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem i z udawanym oburzeniem skierował się w stronę zamku.
~ * ~ * ~
Rozkoszowałem się ciszą i spokojem jednego z najpiękniejszych miejsc, jakie znałem na terenie szkoły. Jako jedyne wydawało się całkowicie odizolowane od gwaru panującego na błoniach. Uwielbiałem tu przebywać.
Jedna jedyna ławka stojąca kilka metrów od przepięknej fontanny w kształcie dwóch łabędzi. Ptaki zwrócone przodem w swoją stronę miały rozłożone skrzydła i niemal stykały się dziobami niczym w pocałunku. Zamarznięta tafla wody pod ich nogami lśniła w świetle zimowego słońca i tworzyła niesamowitą poświatę otulającą rzeźbę zakochanych stworzeń.
Zawsze, gdy na nie patrzyłem przypominała mi się historia, jaką opowiedział mi dyrektor, kiedy pytałem go o ogród za szkołą. Mógłbym przysiąc, że to musiała być prawda. Ptaki wydawały się zapatrzone w siebie, a z ich nieruchomych oczu można było wyczytać miłość, jaką darzą siebie nawzajem. Zaklęte w posąg, by mogły do końca świata być razem wpatrując się w swoje oblicza...
Nagle usłyszałem cichutki śmiech, a wilgotny materiał zasłonił mi oczy. Uśmiechnąłem się szeroko rozpoznając delikatny dotyk i rozkoszny chichot. Złapałem chłopca za rękę i pociągnąłem tak, iż z cichym jękiem opadł na moje kolana.
- Co tutaj robisz? – zapytałem uśmiechając się do niego i rozkoszując się cudownym widokiem jego roześmianej buźki.
~ * ~ * ~
- Chciałem sprawdzić, co jest za szkołą... – odpowiedziałem lekko niepewnie patrząc w błyszczące oczy nauczyciela.
Widziałem jak zmarszczył brwi i westchnął niezadowolony. Zobaczyłem jak dłonie profesora obejmują ostrożnie moje i zaczynają zdejmować mi przemoczone rękawiczki. Odłożył je na bok i zaraz potem pozbył się swoich skórzanych. Delikatnie zaczął rozcierać moje palce, a ja dopiero teraz uświadomiłem sobie jak bardzo były zmarznięte.
- Zdejmij kurtkę. – nakazał pewnym głosem i podniósł mnie ze swoich kolan. Speszony zaczerwieniłem się i stanąłem przed mężczyzną. – Jesteś cały mokry, rozchorujesz się. – wyjaśnił z troską, a ja zacząłem posłusznie rozpinać guziki.
Podobała mi się stanowczość mężczyzny za każdym razem, kiedy troszczył się o mnie. Byłbym w stanie uczynić wszystko, co tylko by zechciał. Jego słowo było dla mnie warte więcej niż wszystkie zasady Hogwartu razem wzięte, a każda chwila spędzana z nim stanowiła dla mnie największy skarb.
Kiedy tylko uporałem się z guzikami mężczyzna zdjął z moich ramion kurtkę, a jego długie palce szybko rozpięły płaszcz. Patrzyłem na niego zafascynowany.
Nauczyciel przysunął mnie do siebie kładąc dłonie na moich biodrach. Moja twarz pokryła się szkarłatnym rumieńcem, kiedy posadził mnie w rozkroku na swoich udach i mocno przytulił do swojego ciepłego ciała.
~ * ~ * ~
Chłopiec był szczuplutki, więc bez najmniejszych problemów udało mi się zapiąć płaszcz osłaniając przed zimnem nie tylko siebie, ale i jego.
Malec przez chwilę poruszał się niepewnie, ale zaraz potem oplótł mnie ramionami, a jego zimne dłonie spoczęły na moich plecach.
Pokręciłam głową i ściągnąłem mu z głowy równie mokrą, jak reszta ubrań, czapkę. Wtuliłem twarz w jego włosy, a wplatając rękę w rozczochrane, kasztanowe pasma osłoniłem resztę jego głowy przed zimnem.
Nie wiem, co bym zrobił gdyby się rozchorował, a ja nie miałbym okazji się nim zająć. Świadomość tego, że nie mógłbym być przy nim w takich chwilach była dla mnie czymś przerażającym i nie miałem zamiaru dopuścić do czegoś takiego.
- Zaniosę cię do zamku żebyś się zagrzał... – stwierdziłem, ale napotkałem na jego cichy protest.
- N... Nie, jeszcze nie. W zamku jest duszno, wolę pobyć dłużej na dworze... – jęknął, a jego ciało mocniej przywarło do mojego. Buźka chłopca otarła się o moją pierś i na powrót spokojnie na niej spoczęła.
- Jeśli się przeziębisz...
- Nic mi nie będzie, tylko proszę mi pozwolić tak zostać jeszcze przez chwilę... – zamruczał i podciągnął nogi opierając je na stopach o krawędź ławki, dzięki czemu czułem jak jego uda ściskają lekko moje żebra.
To było wspaniałe mieć Fillipa tak blisko siebie i czuć jak jego ciało niemal zachłannie tuli się do mojego. Klatka piersiowa chłopca unosiła się spokojnie i powolutku stając się dla mnie pieszczotą, kiedy jej ruchy zgrywały się z moimi.
~ * ~ * ~
Teraz dokładnie zdawałem sobie sprawę z tego jak przemarznięty byłem. Ciało profesora było przyjemnie ciepłe i ogrzewało mnie lepiej niż cokolwiek innego. Nie chciałem ruszać się stąd ani na krok, a cudowny zapach nauczyciela delikatnie pieścił moje zmysły i odprężał mnie.
- Jeśli nie jest ci zimno... – zastrzegł mężczyzna i mocniej otulił mnie ramionami – Tylko masz być szczery!
- Pan jest taki ciepły... – wyszeptałem nie do końca panując nad tym, co mówię, a Camus roześmiał się cicho.
Zamknąłem oczy i skupiłem całą uwagę na przyjemnym, gorącym uścisku i cichym, spokojnym biciu serca, którego melodię słyszałem opierając głowę o pierś mężczyzny.
Czułem, że mógłbym umrzeć i narodzić się na nowo w cudownym więzieniu ramion, które teraz stanowiły dla mnie niesamowitą ochronę przed światem zewnętrznym, a które tak czule dotykały mojego ciała.
Nie wiedziałem, dlaczego, ale zawsze, kiedy byłem z nauczycielem zapominałem o wstydzie wypływającym z tego, że się w nim kocham. Pragnąłem tylko być jak najbliżej.
~ * ~ * ~
Gdyby to ode mnie zależało nigdy nie wypuściłbym chłopca z objęć. Przebywanie z nim było dla mnie czymś ponad naturalnym, duchową radością wzbogaconą przez cielesne doznania.
- Nie sądzisz, że powinniśmy wracać? Wysuszysz ubrania i napijesz się czegoś ciepłego... – rzuciłem łagodnie, chociaż z lekka niechęcią.
- Jeszcze nie... – jęknął i wtulił się we mnie z całych sił. Uśmiechnąłem się sam do siebie i przyłożyłem usta do włosów chłopca.
- Fillipie... Co ja mam zrobić, żebym nie musiał zaciągać cię na siłę? – chłopiec roześmiał się cicho.
- Jeśli da mi pan swoje zdjęcie... – zdziwiłem się, a Ślizgon po chwili wytłumaczył – Będę miał kartę atutową, a dziewczyny będą się o nie zabijać! – otworzyłem usta ze zdziwienia i nie wiedząc, co powiedzieć milczałem. – Żartowałem! – roześmiał się chłopiec i poruszył się siedząc na moich udach. – Jeśli naprawdę muszę wracać, to dobrze... – westchnął.
Był rozkoszny, ale w tej chwili niemożliwy.
~ * ~ * ~
Byłem genialny! Przecież mogłem zrobić mężczyźnie zdjęcie z ukrycia! To był najlepszy plan, jaki mogłem kiedykolwiek wymyślić. Wtedy nie musiałbym się tłumaczyć, po co mi ono. Tak, to było to!
Profesor podniósł się, a ja oplotłem go nogami nie chcąc spaść. Nauczyciel podtrzymywał mnie jedną ręką, zaś drugą zebrał moje rzeczy.
- Głównym wejściem raczej nie wejdziemy... – westchnął i podszedł do muru zamku. Szepnął jakieś zaklęcie, a cegły rozstąpiły się ukazując dość duże, jasne przejście.
Najwidoczniej profesor znał szkołę lepiej niż mogło się wydawać.
W ukrytym przejściu było o wiele cieplej niż na zewnątrz, ale w dalszym ciągu nie wystarczająco, bym mógł oderwać się od mężczyzny, poza tym nie chciałem robić tego tak wcześnie.
Było mi zbyt dobrze.
Zaledwie po chwili wyszliśmy na jeden z rzadziej uczęszczanych korytarzy. Wnętrze zamku było bardzo ciepłe, ale nie tak jak ciało profesora.
Czując jak nauczyciel przykucnął ociągając się stanąłem na ziemi i poczekałem, aż rozepnie płaszcz rozkoszując się ostatnią możliwością, by móc czuć jego zapach i podziwiać z bliska piękną twarz i cudowne oczy, które tak niesamowicie uwielbiałem.
- Powiem Skrzatom, żeby przyniosły ci do pokoju gorącą herbatę. – Camus uśmiechnął się i zmierzwił mi włosy. – A teraz wracaj do siebie i wysusz ubrania. – nakazał i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
Odwzajemniłem jego uśmiech i z ukrywanym niezadowoleniem odwróciłem się i zacząłem ociągając się odchodzić.
Nie chciałem tak wcześnie rozstawać się z mężczyzną. Nie rozumiałem, dlaczego świat jest właśnie tak ustanowiony. Ja byłem uczniem i dla niego dzieckiem, a on nauczycielem i całym sensem mojego istnienia. Nie mogłem... Nie wolno mi było darzyć go uczuciem takim, jakie już dawno zawładnęło moim sercem, a mimo to wszystko kręciło się wokół jego osoby. Dlaczego nic nie mogło być łatwe?