niedziela, 29 lipca 2012

Prédiction

Oliver Balack:
Już dwa lata temu przestałem się łudzić, że będę miał kuzyna dla siebie przez te dwa miesiące wakacji, które oddzielały go od Camusa niczym mur niemożliwy do przebycia. Wtedy też umarła większość moich naiwnych marzeń o świetlanej przyszłości i niemożliwym związku, o którym fantazjowałem od dawna. Żadnych pocałunków, wyznań, niepewności towarzyszącej świadomości uczucia – i tak nigdy nie było na to najmniejszej szansy. Nie byłem już dzieckiem, a dorosłość wcale mi się nie podobała. Tęskniłem za czystymi myślami, szczerą miłością braterską, jaką darzyłem kuzyna. Wtedy świat był pełen barw, śmiechu i zabawy, zaś teraz nie nadawał się już do niczego poza bolesną egzystencją, której nie sposób zakończyć.
Czułem jak spadam coraz głębiej w chłodny mrok, który mnie otaczał, którego nic nie mogło rozświetlić. Nawet, jeśli uśmiech Fillipa, ciepły niczym słońce, zdołałby się przebić przez czarną zasłonę mojego bólu tworzyłby tylko długie cienie szydzące ze mnie i moich grzesznych uczuć. Dla mnie nie było już żadnego ratunku. Mogłem wyłącznie tonąc w swojej melancholii.
Od kiedy wiedziałem o uczuciu, jakim Fillip darzy nauczyciela latania? Nie miałem pojęcia. Wydaje mi się, że po prostu otworzyłem któregoś dnia oczy i zwyczajnie wiedziałem, iż każdy uśmiech chłopaka był wynikiem myśli o nauczycielu, a każda zabłąkana myśl przeznaczona była właśnie dla profesora.
Nienawidziłem uczucia, jakim kuzyn darzył tego mężczyznę! Świadomość, że ciemne oczy Fillipa zawsze szukają Camusa, że jego drobne dłonie pragną dotykać wyłącznie nauczyciela, że marzy o pocałunkach i bliskości innego, wywoływała u mnie mdłości.
Nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Potrzebowałem ruchu, zapomnienia, odpoczynku od swoich demonów. Potrzebowałem Fillipa.
Bez pukania wszedłem do pokoju kuzyna patrząc jak wystraszony ukrył między kartkami pamiętnika zdjęcie Camusa. Jeśli w dalszym ciągu sądził, że jest to jego małą tajemnicą, to wcale nie chciałem wyprowadzać go z błędu. Nie chciałem się z nim kłócić. Nie dziś.
- Ej, to mój pokój! – warknął na mnie chowając swój jakże cenny ozdobny zeszyt w szufladzie nocnej szafki.
- No, patrz. Tyle lat się znamy, a ja dopiero teraz dowiaduję się czegoś tak istotnego. – zakpiłem rozsiadając się w fotelu, który stał pod ścianą. – Zbieraj się, wychodzimy.
- Nigdzie nie idę! Przerwałeś mi marzenie!
- I nie chcę wiedzieć, o czym marzyłeś, chociaż mogę się tego domyślić i jeśli każesz mi myśleć o tym chociażby piętnaście sekund dłużej to zwrócę pierogi z serem, które jadłem przed chwilą. Mamy wakacje, więc chyba nie sądzisz, że pozwolę ci siedzieć samemu w tej noże, króliczku? Znam cię dłużej niż ten zły wilk, o którym marzysz, więc zostaw te swoje chore fantazje na chłodne noce, a teraz zajmij się mną! – wskazałem na siebie kciukiem i patrzyłem, jak na policzki kuzyna wpełzają rumieńce.
„Czas oswoić się z myślą, że wiem, co czujesz” pomyślałem. „I, że nie pozwolę ci się tym rozkoszować.”
Fillip podniósł się z miejsca i zniknął w drzwiach szafy, do środka, której niemal wszedł. Nie było wątpliwości, że cokolwiek teraz robił chciał zmusić mnie do zapomnienia o jego miłości do nauczyciela latania, chciał oddalić ode mnie świadomość tego uczucia. Może nawet obawiał się, że mógłbym powiedzieć o wszystkim jego rodzicom? Przecież to wydawało się najrozsądniejsze.
Ale nie, tego bym nie zrobił. Nie byłem ideałem, jednak nawet ja nie zdradziłbym jego małej tajemnicy komuś, kto mógłby zagrozić jego szczęściu. Sam miałem czasami ochotę by zniszczyć to śliczne, niewinne uczucie, które kwitło w czystym sercu Fillipa, ale w przeciwieństwie do dorosłych, ja byłem tylko niegroźną przeszkodą. Uciążliwą, ale całkowicie pozbawioną mocy.
- Jestem gotowy, możemy iść. – mruknął nie patrząc na mnie, ale wlepiając spojrzenie w podłogę, jakby miał do ukrycia coś więcej niż tylko swoją głupią miłość. Nie nawykł do mojej wiedzy i wstydził się tego. Czuł, że patrząc na niego widzę go przez pryzmat uczucia, które odkryłem. I nie mylił się. Spoglądając na niego czułem uścisk w sercu, który przypominał mi bezustannie o tym, że moja pierwsza miłość nigdy nie będzie odwzajemniona, że została uśmiercona zanim w ogóle zdołała się tak naprawdę narodzić. O tym nie dało się zapomnieć.
- Yyy... – przyjrzałem mu się krytycznie. – To tylko krótki spacer, a na zewnątrz jest bardzo ciepło, więc na co ci płaszcz przeciwdeszczowy? Z żabką... – nawet ja nie byłem na tyle odważny, by wyjść gdziekolwiek z piętnastolatkiem w zielonym płaszczu z wielką żabą trzymającą różowy parasol. Skąd on to w ogóle wyjął?
- Ale jeśli zacznie padać...
- Wtedy będziemy się martwić. Jak cię proszę, zdejmij to i nie pokazuj się w tym ludziom. Ta żaba będzie mi się śniła nocami!
- Ja tam nie miałbym nic przeciwko snom o żabach z parasolami. – Fillip wzruszył ramionami zdejmując swój płaszcz przeciwdeszczowy i złożył go starannie w kostkę odkładając na miejsce. Nie wiem czy było to wynikiem roztargnienia, czy nie, ale naprawdę nie pojmowałem jego sposobu myślenia, jakkolwiek było w tym coś rozkosznego.
Tylko gdzie się podział ten zaczepny chłopak, który potrafił ze mną gonić młodszych od siebie i dokuczać innym dla własnej przyjemności? Przecież kiedyś mu się to podobało, byłem pewny, że odczuwał niejaką rozkosz płynącą z dominacji i władzy. Fillip, taki, jakim był teraz, stanowił dowód na to, że miłość zmienia człowieka na gorsze, zmiękcza i czyni go niewolnikiem ideałów.
Czy ja stałbym się takim samym mięczakiem, gdyby moje uczucie zostało odwzajemnione? Tylko, dlaczego odrzucenie tak bolało skoro sama miłość była zgubna? Ten, który stworzył człowieka musiał być nie lada sadystą, skoro uczynił ludzi tak podatnymi na zranienia i tak uzależnionymi od tego, co zadawało im cierpienie.
Pokonując schody, co drugi stopień zszedłem na sam dół i otworzyłem przed kuzynem drzwi wejściowe. Skrzywił się, kiedy słońce przyświeciło mu w twarz, ale wydawał się ożywiony lekkim wiatrem, który rozwiał jego kasztanowe włosy. Marzenia nie pachniały, nie mogły go w żaden sposób pieścić i dlatego musiałem go od nich uwolnić, przypomnieć mu świat realny, którego unikał od czasu powrotu do domu ze szkoły.
- Gdzie mnie zabierasz? – w końcu spojrzał na mnie otwarcie.
- Na spacer. W żadne konkretne miejsce. Może pokręcimy się trochę w koło biblioteki, przejdziemy parkiem, a później wrócimy do domu. Zostaję u was na jakiś czas, więc nigdzie nie musi nam się spieszyć.
„Więc nie myśl, że pozwolę ci o nim myśleć.”
- To dobrze. – jego reakcja zaskoczyła mnie. – Mama weźmie się za Skrzaty i w końcu postarają się z posiłkami. Ostatnio nie zachwycały, a kiedy będziemy mieli gościa na pewno dadzą z siebie więcej. Nawet ja muszę czasami dobrze zjeść. – podciągnął trochę koszulkę pokazując swój płaski, może nawet lekko wklęsły, brzuch. – Kiedy przybiorę na wadze będę też szybciej rósł w górę.
- Nie widzę związku...
- Kiedy będę doroślejszy będę mógł powiedzieć Marcelowi, że się w nim kocham, a on może rozpatrzy moją propozycję zamiast od razu ją odrzucić. – jego szczerość i otwartość, z jaką podjął temat zszokowały mnie, ale i zabolały bardziej niż ukrywanie tej bezwartościowej miłości. – Taki jest mój plan. Jeszcze nie wiem, kiedy mu o tym powiem, ale na pewno tak zrobię. – on naprawdę w to wierzył. – O, patrz! Coś się dzieje! – kuzyn złapał mnie za rękę i pociągnął zdecydowanie za sobą.
W alejce naprzeciwko jednego z mugolskich kościołów zebrała się spora grupka ludzi. Nie wiem, co takiego ciekawego dostrzegł w tym Fillip, ale jego ręka trzymała moją, jak imadło i chociażbym chciał nie zdołałbym się uwolnić z tego uścisku. Poddałem się temu czując ciepło palców chłopaka na swojej dłoni.
Fillip przepchnął się możliwie najbliżej źródła zainteresowania ogółu i wciągnął mnie w tłum, aż do miejsca, w którym mogliśmy wyraźnie zobaczyć starszego, chudego mężczyznę w ciemnym ubraniu, z wielkim drewnianym krzyżu na piersi. Na jego głowie siwizna walczyła z ciemnym kolorem włosów, a jego oczy płonęły szaleństwem. Co takiego ciekawego ludzie widzieli w wariacie? Powinni mu współczuć, zamiast robić z niego atrakcję turystyczną okolicy.
- Piekło istnieje i jest nim życie tutaj na tej Ziemi! Dalej jest już tylko Nicość i Raj dla wybranych! Odrodzenie odziane jest w płaszcz Końca! By kwiat zakwitł na nowo musi najpierw umrzeć! – krzyczał podniesionym, donośnym głosem szaleniec przyciskając do piersi Biblię. Jego rozbiegane spojrzenie wodziło po twarzach zebranych, jakby potrafił ocenić, którzy z nich mogą się jeszcze nawrócić.
Zadrżałem mimowolnie, kiedy jego błyszczące oczy spoczęły na mnie na niespełna sekundę, a później przesunęły się dalej. Niestety mężczyzna zawahał się i moje spojrzenie spotkało się z jego na dłużej. Miałem, co do tego złe przeczucia.
- Gdy jesteś już na samym dnie, droga może prowadzić tylko w górę. – zaczął nie spuszczając ze mnie oczu. – A nawet Diabeł ma skrzydła, które mogą podźwignąć cię z klęczek i unieść w stronę nieba. Szczęście rodzi się w bólach, jak dziecko przychodzące na świat.
- Chodźmy stąd. – rzuciłem do kuzyna i próbowałem wyciągnąć go z tłumu, ale opierał się chcąc słuchać dalej.
- Ale to jest ciekawe! – uparł się obserwując szalonego mężczyznę, który powoli odwrócił wzrok ponownie zaczynając nim wodzić na boki po każdym.
- To są bzdury! Ten człowiek jest chory i powinno mu się pomóc, a nie podsycać jego szaleństwo! – znalazł się prorok nowego tysiąclecia...
Fillip utkwił we mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu pełnych bólu, jakbym powiedział mu coś wyjątkowo przykrego. Zastanowiłem się szybko nad tym, o co mogłoby chodzić i powoli przesuwałem się w tył robiąc miejsce innym gapiom. I w końcu zrozumiałem. Kuzyn czuł się winny, gdyż zupełnie nieświadomie oskarżyłem go o szkodzenie temu szaleńcowi.
Wzdychając przeczesałem dłonią włosy. Czasami nie wiedziałem jak powinienem postępować z Fillipem. Nie chciałem go ranić, ale coraz częściej robiłem to nieświadomy swoich poczynań. Może, dlatego chłopak zakochał się po uszy w Camusie? Nauczyciel był moim przeciwieństwem. Zawsze wywoływał uśmiech na twarzy mojego kuzyna, pocieszał go i jedno, nawet najkrótsze, spotkanie potrafiło uszczęśliwić Fillipa, jak nic innego na tym świecie.
- Nie chciałem sprawić ci przykrości. – powiedziałem powoli ważąc słowa. – Po prostu nie powinno nas tu być. Zostawmy tego człowieka w spokoju. I tak ma już liczną widownię.
- Chodzi o to, co powiedział do ciebie?
Zadrżałem. Naprawdę miałem nadzieję, że chłopak tego nie zauważy, ale przecież nie był nierozumnym dzieckiem.
- Wiesz, że nie wierzę w żadne bajki o aniołach, diabłach, czy Insygniach Śmierci.
- A ja tak. – Fillip uniósł dumnie głowę. – Wierzę we wszystko. No... Może nie we wszystko, ale jednak... – posłałem mu pełne ironii spojrzenie. – Dobrze już! To, co mówił ten człowiek było dziwne, ale ciekawe! Nie koniecznie prawdziwe. Zmieńmy temat! – poirytowany chłopak rozejrzał się za czymś, co pozwoliłoby nam podjąć rozmowę na nowo nie zahaczając przy tym o ostre krawędzie kłótni.
Lubiłem w nim tę niechęć do sprzeczek z osobami, które były mu bliskie. Dzięki temu miałem pewność, że nadal się dla niego liczę. Może nie, jako mężczyzna, tak jakbym sobie tego życzył, ale jako ktoś na wzór brata. Obaj byliśmy jedynakami i nasza przyjaźń zastępowała nam brak rodzeństwa, którego i tak nie chcieliśmy mieć.
- Chodzenie jest nudne. Powinniśmy w coś pograć! – chłopak w końcu się rozruszał i nie było już możliwości by usiedział w domu na tyłku. Odzyskałem kuzyna, którego wszędzie było pełno, a z którym chciałem spędzić wakacje.
- Niech będzie. Będę tak wspaniałomyślny i użyczę ci swojego towarzystwa. – uśmiechnąłem się do niego wyniośle, zaś Fillip pokazał mi język, gdy kąciki jego warg unosiły się ku górze.
Obaj musieliśmy zapomnieć o Camusie i uczuciach. Ja by ratować duszę, zaś on by się dobrze bawić. Miłość musiała przestać istnieć przynajmniej na te dwa krótkie miesiące wakacji i odpoczynku od rzeczywistości, od prawdy, od życia.