poniedziałek, 29 marca 2010

Boue

Chrup, chrup, ciap...
Zatrzymałem się w miejscu, zmarszczyłem brwi i patrząc pod nogi nie zrobiłem ani kroku więcej. Śnieg stopniał niemal wszędzie, tylko w nielicznych miejscach można było znaleźć jeszcze odrobinę bieli, mimo wszystko ziemia była miejscami zamarznięta, a z czasem przeistaczała się w brzydkie kałuże błota, jeśli tylko słońce świeciło intensywniej. Tym razem nie uniknąłem roztopów. Jeszcze tydzień temu błonia były pokryte stabilną skorupą zmarzniętej ziemi, a teraz w wielu miejscach pojawiało się to uciążliwe błoto. Oliverowi i kolegom wydawało się to nie przeszkadzać. Stanęli pośrodku zapadającego się trawnika, a brunatna maź obklejała im buty. Ja nie miałem najmniejszego zamiaru ubrudzić nowych trzewiczków. Bardzo je polubiłem i moja podświadomość nie pozwalała mi zrobić ani kroku więcej. Nie potrafiłem wejść w błoto, by wrócić do zamku z zajęć latania, które skończyły się chwilę wcześniej.
- Fillipie, co jest? – Oliver zbliżył się do mnie o krok. Słyszałem mlaskający odgłos, jaki wydawały jego zabrudzone już buty. Skrzywiłem się patrząc na kuzyna.
- Błoto. – pokazałem mu palcem miejsce gdzie stał on i nasi znajomi. Chłopak przewrócił oczyma i uderzył się lekko otwartą dłonią w czoło.
- Nie mów mi, że boisz się błota. – syknął lekko już zdenerwowany, a przecież nie powiedziałem póki, co wiele. – Idziemy, nie mam czasu na zabawy z tobą. Stajesz się uciążliwy na starość.
Prychnąłem w odpowiedzi ignorując kąśliwą uwagę.
- Nie przejdę po tym. Ubrudzę się! – tupnąłem. Ostatnio coraz częściej wyrażałem tym swoja irytację. Mina Olivera zdradzała, że zaraz siłą wciągnie mnie w to błoto i wtedy nie będę już miał innego wyjścia, jak tylko dać za wygraną. Odsunąłem się więc od niego, by przypadkiem nie spełnił niemej groźby.
- Mogę ci później wylizać te buty, ale rusz się z miejsca. – denerwował się coraz bardziej. Szczerze powiedziawszy tracił do mnie cierpliwość i coraz częściej się sprzeczaliśmy, chociaż nigdy nie było to niczym wyjątkowo poważnym. Dawniej nam się to nie zdarzało, jednak dorastaliśmy, zmienialiśmy się i nie mogło obejść się bez drobnej różnicy zdań. Nie miałem mu tego za złe, a i on chyba potrafił jakoś to wytrzymać.
- Po myciu nie będą już takie same. – uniosłem nogę pokazując mu zamszowy trzewik na lekkim obcasie o srebrnych klamerkach po bokach.
Kupiłem te buty specjalnie z myślą o Marcelu. Chciałem by były naprawdę ładne, eleganckie i drogie. Musiały być idealne, by dobrze kompletowały się z resztą mojego stroju. Nie mogłem przecież pokazać się byle jak ubrany ukochanemu mężczyźnie! Najważniejszym było by pokazać mu się w jak najlepszej formie. Brudny, w wysłużonych butach nigdy nie zrobię na nim wrażenia.
Patrzyłem kuzynowi w oczy z całą pewnością, jaką w sobie znalazłem. Musiałem postawić na swoim i nie poddawać się. W prawdzie miałbym problem z dostaniem się do zamku, gdyby mi nie pomógł to też liczyłem na to, że ulegnie i wymyśli coś byleby tylko mieć mnie już z głowy.
Oliver spojrzał na coś ponad moim ramieniem, a na jego ustach pojawił się pełen satysfakcji, wredny uśmiech. Nie wiedziałem, o co mu chodzi, aż nagle poczułem, jak tracę kontrolę nad swoim ciałem, a moje nogi oderwały się od ziemi. Zakryłem usta by nie pisnąć ze strachu przy kolegach, a serce zabiło mi niesamowicie szybko w przerażeniu. Już myślałem, że ktoś popycha mnie i wpadnę w błoto brudząc nie tylko buty, ale i spodnie. Na szczęście tak się nie stało. Byłem na czyichś rękach i chociaż wydawało mi się to niemożliwe miałem ogromną nadzieję, iż się nie mylę...
Kiedy się odwróciłem naprawdę zobaczyłem niesamowicie przystojną twarz Camusa, a jego zachwycające oczy wpatrywały się we mnie z rozbawieniem, ale i łagodnością. Nie rozumiałem jak to możliwe, jako że byłem pewny, iż nauczyciel poszedł już do zamku wraz z pierwszymi uczniami. Nie spodziewałem się go i właśnie, dlatego pozwoliłem sobie na moje dziecinne zachowanie. Nie wiem, co bym zrobił gdybym wcześniej wiedział o obecności profesora na błoniach. Teraz jednak nie musiałem o tym myśleć. Było za późno. Zrobiłem z siebie rozpieszczonego paniczyka i było mi wstyd. Czułem jak rumieńce rozlewają się po mojej twarzy. To było takie krępujące!
Objąłem nauczyciela za szyję i przytuliłem się, dzięki czemu ukryłem rozpaloną twarz przed jego wzrokiem.

~ * ~ * ~

Mały, słodki elegancik.
Chociaż potrafiłem powstrzymać śmiech, to bynajmniej nie kryłem rozbawionego uśmiechu, kiedy chłopiec popatrzył na mnie wielkimi oczyma i powoli zaczerwienił się. Speszony był równie rozkoszny, co nadąsany chwilę wcześniej. Żałowałem, że nie znałem tej jego strony wcześniej. To byłoby z pewnością ciekawe doświadczenie.
Jego ciało nie ważyło niemal nic. Idealnie pasowało do moich ramion, było ciepłe i niewielkie. Czułem, że jestem we właściwym miejscu i robię to, co zawsze robić powinienem. Służyłem mojemu Aniołowi i czerpałem z tego niemalże niemożliwą do zniesienia przyjemność. Gdybym mógł być jego służącym byłbym zapewne jeszcze szczęśliwszy, niż jako jego nauczyciel.
Nie odezwałem się ani słowem. Po prostu wziąłem go na ręce i zrównałem się z Oliverem, który westchnął ciężko.
- Jesteś uciążliwy, Fillipie. – syknął, na co odpowiedzią było jedynie prychnięcie przy moim uchu. Ślizgon nie skomentowałem tamtej wypowiedzi. – Tylko sprawiasz problemy nauczycielom. – popatrzył na Rozkosz, którą trzymałem na rękach wyraźnie chcąc go sprowokować.
Fillip wyprostował się w moich ramionach i odwrócił głowę mrużąc oczy i oddając kuzynowi wściekłe spojrzenie. Nie planowałem się wtrącać, więc milczący tylko przenosiłem mojego Anioła przez błoto na błoniach. Żałowałem, iż przyszło mu sprzeczać się z przyjacielem, jednak widocznie tak musiało być.
Chłopiec ponownie położył głowę na moim ramieniu grzeczny niczym śpiące dziecko. Nie wykłócał się, nie reagował gwałtownie. Byłem z niego dumny.

~ * ~ * ~

Nie wiem, dlaczego Oliver to robił, ale specjalnie chciał mnie ośmieszyć przy profesorze. Widziałem to w jego oczach. Chciał mnie zdenerwować, chciał żebym czuł się źle.
Zamknąłem oczy wdychając wspaniały zapach nauczyciela. Uspokajało mnie to i sprawiało, że wcześniejszy gniew uciekał zostawiając miejsce na wspaniałe motylki, które czułem w żołądku.
Uchylając powieli zacząłem muskać skraj kołnierza płaszcza Camusa. Starałem się robić to niezauważenie, ale miałem nadzieję, iż profesor rozbierając się dotknie tego miejsca palcami, a wtedy moje pocałunki przejdą na jego ciało. Moje usta same wygięły się w uśmiechu, kiedy o tym myślałem. Może nauczyciel dotknie później opuszkami nawet swoich ust, a wtedy będzie to niemalże moim pocałunkiem złożonym na tych cennych wargach?
Zadrżałem, kiedy tylko te myśli rozkwitły w mojej głowie. To byłoby tak wspaniałe.
Miałem ochotę z całych sił przytulić się do Marcela, jednakże nie mogłem. Oliver i koledzy nadal byli z nami, a to wykluczało jakiekolwiek czułości z mojej strony skierowane pod adresem profesora.
Mój brak zainteresowania zaczepkami kuzyna chyba musiał go zdenerwować o wiele bardziej. Miał lekko zachrypnięty głos, kiedy znowu się do mnie odezwał.
- Nie potrafisz sam chodzić, więc sprawdzimy, czy trafisz sam do dormitorium. – jego ton ponownie był niemiły. Nie wiedziałem, o co się tak bardzo wściekał. Może miał złe dni?
Po raz kolejny popatrzyłem na jego wykrzywioną grymasem twarz i prychnąłem głośno, by wiedział jak niewiele mnie to obchodzi.

~ * ~ * ~

Blondynek rzucił mi pełne żalu i złości spojrzenie. Miałem wrażenie, że wie o moich uczuciach względem swojego kuzyna i dlatego był taki rozeźlony. A jednak gdyby tak było na pewno nie obyłoby się bez większych komplikacji, ale i nie zostawiłby mnie samego z Fillipem. Miałem mieszane uczucia, co do jego zachowania. Skinął na kolegów, którzy przysłuchiwali się jego kłótni z moim Aniołem i trójką pobiegli do zamku nie zważając na błoto, które tak przeszkadzało Fillipowi.
Zostając sam na sam z chłopcem nie wiedziałem, co mam robić. Czułem, że moje serce od razu przyspieszyło, a ramiona mocniej objęły nogi i pas mojej Rozkoszy.
Wielkie oczęta zwróciły się w moją stronę. Uśmiechnąłem się do niego i najdelikatniej jak mogłem odgarnąłem z jego słodkiej buźki kosmyki włosów, które jak zawsze ją przysłaniały.
Przez te trzy lata Ślizgon wcale się nie zmienił. Był równie słodki, niewinny i wydawał się nieporadny. Bawił mnie i czułem ogromną radość mogąc mu pomagać nawet w najdrobniejszych rzeczach.
Patrząc mu w oczy bałem się nawet mrugnąć nie widząc, czy nagle się nie rozmyje i nie zniknie.
Był moim Zakazanym Owocem, którego nie mogłem zerwać i zatrzymać dla siebie. Mogłem tylko obserwować go z daleka i mieć nadzieję, iż nigdy nie znajdzie się nikt, kto będzie miał do niego prawo, kto okaże się przeznaczony temu Aniołowi, a tym samym zabierze mi go zostawiając tylko wspomnienia.
Nie wiem czy byłbym w stanie temu sprostać, a jednak musiałbym jakoś dać sobie radę by móc istnieć tylko po to by być na każde skinienie chłopca, gdyby mnie potrzebował. Nigdy nie zostawiłbym go samego na świecie, wiedząc, iż kiedyś może potrzebować pomocy. Chciałem dać mu wieczne szczęście bez względu na to, w jakich okolicznościach by je otrzymał. Liczyły się jego uśmiech, jego pragnienia i jego przyszłość, a ja byłem w tym wszystkim tylko strażnikiem radości Fillipa.
Jakże bardzo pragnąłem by był tylko mój, zamknięty w moich ramionach, ukryty przed światem, który mógłby mi go odebrać. Chciałem być samolubnym, ale nie potrafiłem. Mój Anioł był najważniejszy.

~ * ~ * ~

Widząc, iż nauczyciel się zamyślił przyłożyłem dłonie do jego policzków i uśmiechnąłem się szeroko. Nie zareagował na to, najwyraźniej naprawdę głęboko nad czymś dumając. Poniekąd mógłbym robić z nim teraz, co tylko chciałem. Uczyniłbym go swoim niewolnikiem i nawet by o tym nie wiedział. Bawiło mnie to.
Gładziłem palcem jego nos i zmarszczkę między brwiami, kiedy się lekko skrzywił przez to, że go drażniłem. Roześmiałem się, a na policzek nauczyciela opadła właśnie kropelka wody. Zazdrosny o nią szybko scałowałem kroplę. Z niezadowoleniem stwierdziłem, iż kolejna spoczęła na czole profesora. Zdeterminowany pocałowałem także tamto miejsce by się jej pozbyć.
Spojrzałem w niebo i zmrużyłem oczy. Zaczynało padać.
- Deszcz. – powiedziałem niewyraźnie.
- Tak Fillipie, deszcz. Musimy się pospieszyć, bo mi zmokniesz. – odpowiedział mi. Chyba właśnie skończył ze swoim zamyśleniem. Byłem ciekaw czy wiedział, że go wtedy całowałem, ale nie chciałem peszyć samego siebie, więc nie rozmyślałem nad tym. Po prostu przytuliłem się do niego mocno by osłonić go sobą przed kolejnymi kroplami.
Mężczyzna przyspieszył i wtedy zdałem sobie sprawę z tego, iż brnął przez błoto ze mną na rękach, bym ja nie ubrudził trzewików. Zrobiło mi się głupio, ale czułem wielką dumę. Inni mogli o tym tylko marzyć!
Weszliśmy na schody zamku, a drzwi same się przed nami otworzyły. Czułem na sobie obie dłonie Camusa, więc to nie on je uchylił, chociaż sam już nie wiedziałem. Różdżka spoczywała w kieszeni jego płaszcza, ale wydawało mi się, że dostaliśmy się do szkoły dzięki interwencji magii.
Porzuciłem ten temat rozważań. Ledwie znaleźliśmy się pod dachem, a zaczęło się prawdziwe oberwanie chmury. Chyba cudem udało nam się zdążyć na czas.
Zanim Marcel postawił mnie na ziemi poczułem leciutki, pieszczotliwy buziak na szyi. Przygryzłem aż wargę z rozkoszy, jaką wywołało to na całym moim ciele. Chciałem więcej, jednak nie mogłem o to prosić. Mężczyzna pomógł mi stanąć na nogi, a wtedy wpatrywałem się w gęsty jak mgła deszcz, który nieubłaganie zamieniał błonia w jedno wielkie bagno.
To dodatkowo sprawiło, iż spojrzałem zafascynowany na profesora i złapałem go mocno za rękę.
- Udało nam się! – byłem rozanielony, sam nie wiem, z jakiego powodu. Maltretowałem ciepłą dłoń nauczyciela i nie chciałem jej puścić. Mężczyzna roześmiał się głośno.

~ * ~ * ~

Był taki rozkoszny. Nie spodziewałem się takiej reakcji na bezpieczne dotarcie do zamku, a gdybym wiedział o tym wcześniej pospieszyłbym się już dawno temu. Jego dziecięca twarzyczka zdradzała tak wiele emocji, iż nie potrafiłem ich wszystkich ogarnąć.
- A twoje buciki są całe i zdrowe. – dodałem widząc jak jego twarz nabiera soczystych rumieńców. – Są bardzo ładne, nic dziwnego, że nie chciałeś ich ubrudzić. – pogłaskałem go, a on puścił moją rękę mnąc materiał kurtki. Nie chciałem go aż tak zawstydzić, a jednak niechcący to zrobiłem.
Widziałem jak czubki jego butów poruszają się, co wskazywało na to, że chłopiec ruszał paluszkami najwyraźniej w nerwowym odruchu. Nie wiedziałem jak naprawić swój błąd.
Podniosłem subtelnie jego głowę, by nie wpatrywał się w ziemię, ale spojrzał na mnie. Gdybym mógł mieć jakieś życzenie w tamtej chwili, to chciałbym by patrzył już zawsze tylko na mnie.
- Nie masz się, czego wstydzić. – starałem się mówić bardzo łagodnie, by nie pogorszyć sytuacji. Uśmiechnąłem się do niego szeroko. Nie potrafiłem ukryć ogromnej miłości, jaką okazywałem tym prostym gestem. Czułem, że Niebiosa opadły na Świat, kiedy Fillip odwzajemnił uśmiech i skinął głową.
Nie mogłem się powstrzymać. Pochylając się pocałowałem go w gładkie, ciepłe czoło. Zrobił wielkie oczka, ale wydawał się być zadowolony.
- To na szczęście. – wytłumaczyłem nie chcąc by źle mnie zrozumiał. Miałem ogromną ochotę przytulić go z całych sił i muskać każdy kawałeczek tej pełnej słodyczy buźki. Gdybym mógł najpewniej nie oderwałbym ust od jego skóry nawet na chwilę.
W końcu Fillip był mój i chciałem walczyć o niego z całym światem, nie oddać go nikomu. Sam już nie byłem pewny, co byłoby dla niego najlepsze.
Chłopiec pokazał mi dłonią, iż chce bym się pochylił. Lekko zaskoczony tym zrobiłem to, co chciał.

~ * ~ * ~

- Jeszcze trochę. – powiedziałem niewinnie i stanąłem na placach. Kiedy tylko czoło profesora znalazło się w moim zasięgu pocałowałem je niezdarnie, jednak najlepiej jak mogłem. – To na szczęście. – powtórzyłem za Marcelem.
Był zaskoczony i wyglądał słodko! Nie mogłem uwierzyć, że nawet nauczyciel może być taki rozkoszny i niewinny, kiedy się dziwił. Byłem z siebie dumny! Nie chciałem się z nim rozstawać, jednak chyba musiałem.
- Odprowadzi mnie pan pod dormitorium? – zapytałem szybko, by jak najdłużej być razem z nim. Ponownie był zdziwiony, jednak skinął głową i obdarzył mnie swoim cennym uśmiechem. Czułem się wyjątkowy i byłem pewny, że będę walczył z każdym, kto chciałby mi go zabrać, nawet gdyby miały to być nauczycielki.
Marcel był tylko mój! Tylko ja miałem do niego prawo! Byłem samolubnym i dumnym paniczem, nie mogłem tego ukryć, więc musiałem dostać wszystko, czego tylko chciałem, a najbardziej na świecie pragnąłem mieć Camusa. Postanowiłem, że wykorzystam jego słabość do pomocy i powoli będę zabierał dla siebie coraz więcej cennych chwil, które mogłem z nim spędzać.

wtorek, 2 marca 2010

Pudeur

Zadziwiające jak wiele potrafią uczniowie, gdy popełniają błędy. Zazwyczaj kończy się to urwaniem głowy dla profesorów, jednak nie da się ukryć, iż każdy nauczyciel odczuwa swoistą iskierkę dumy, kiedy nieudane przedsięwzięcie przemienia się w coś niesamowitego. Tak niewiele przecież różni zaklęcia, eliksiry, lub wszelakie inne magiczne praktyki. To właśnie jest źródłem udręki uczniów, a tym samym ich profesorów. W Hogwarcie błędy zdarzały się często, jednak rzadziej były na tyle poważne by cała szkoła była postawiona na nogi. Tym razem jednak mieliśmy do czynienia z takim właśnie przypadkiem.
Byłem przekonany, iż wielu profesorów odczuwało wyraźny dreszczyk emocji, gdy wyszło na jaw, co właściwie się dzieje. Przekręcone zaklęcie spowodowało „anomalię”, która przemieszczała się po szkole w formie lustrzanego wiru. Dla dyrektora odkrycie jej tajemnicy wcale nie było problemem, czego nie można było powiedzieć o jakimś skutecznym sposobie odwrócenia zaklęcia, lub usunięcia „anomalii” z zamku.
Z tego, co było nam wiadomo wynikało, iż w lustrzanym odbiciu można było dostrzec prawdę o przyszłości, lub kłamstwa na jej temat. Wszystko zależało od człowieka patrzącego w wir. Poniekąd trafiło się wielu chętnych by spojrzeć we wnętrze „anomalii” i przekonać się, co takiego im ukaże. Nie specjalnie interesował mnie, co takiego ja mógłbym w niej dostrzec. Wolałem skupić się na moich aktualnych zajęciach, które ograniczały się do błądzenia wzrokiem za swoim ulubionym uczniem, jako że był to jeden z ładniejszych dni krótkiego weekendu, jaki miałem.
Byłem zachwycony widząc Fillipa na obiedzie. Chłopiec promieniował radością i tylko sobie właściwym czarem. Jego widok cieszył moje serce, przez co słońce nad sklepieniem Wielkiej Sali wydawało się świecić jaśniej i cieplej. Tylko Fillip potrafił wpędzić mnie w stan takiej błogości. Rozpierała mnie energia i czułem, że nic nie może zepsuć mi tego wspaniałego dnia.
Wychodząc z jadalni myślałem tylko o tym jak ślicznie uśmiechał się Ślizgon, gdy rozmawiał z kolegami przy stole.

~ * ~ * ~

Miałem naprawdę dobry dzień od samego rana. Obudziłem się myśląc o nauczycielu latania, widziałem go na śniadaniu, do południa myślałem tylko o nim i teraz był na obiedzie, więc ponownie mogłem wyławiać go wzrokiem.
Żałowałem, że musiał wyjść tak wcześnie, jednak w zaledwie dwie minuty później to mnie przypadł w udziale powrót do dormitorium po zapomniany przez Olivera sygnet, którym uwielbiał się bawić. Chociaż miało mnie to z pewnością dręczyć, co wyczytałem z twarzy kuzyna, to bynajmniej tego tak nie odbierałem. Z największą przyjemnością wybiegłem z Wielkiej Sali. Nie potrafiłem usiedzieć na miejscu, więc ruch mi służył.
Mrucząc pod nosem jakąś melodię skakałem przez korytarz. Miałem ochotę wyjść na błonia, urządzić sobie niewielki spacer między drzewami, lub po ogrodzie. Musiałem wymóc to na Oliverze.
Na końcu korytarza dostrzegłem znajomą sylwetkę ukochanego profesora. Przeglądał jakieś trzymane na rękach papiery uważając by ich nie pogubić. Miałem ogromną ochotę wskoczyć mu na plecy i porozrzucać wszystkie stronnice po posadzce, byleby tylko skupić całe jego zainteresowanie na sobie. Nie byłem skłonny dzielić się dziś profesorem nawet z przedmiotami. Skoro już go spotkałem to chciałem by był cały mój.
Podbiegłem do nauczyciela łapiąc go za rękę i uśmiechnąłem się szeroko. Wtuliłem się w jego ramię z największą przyjemnością. Sam nie wiem, dlaczego dziś miałem w sobie tak wiele odwagi.
- Dzień dobry! – rzuciłem entuzjastycznie. W tamtej chwili sam siebie zadziwiałem, jednak dla tak zachwycającego uśmiechu, jaki otrzymałem od profesora było warto. Nie ważne, co o mnie myślał, póki mogłem być blisko niego, dotykać go i czerpać z tego całymi garściami.
- Witam, moje rozradowane Słońce na Niebie. – powiedział słodko i wsuwając dłoń w moje włosy zmierzwił je. Czułem się jak dziecko nagradzane przez rodzica, chociaż to doznanie było o wiele głębsze. Mogłem rozpłynąć się w tej przyjemności dotyku w przeciągu zaledwie kilku chwil. Topniałem jak płatek śniegu pod palcami Camusa. Niesamowicie żałowałem, iż jestem tylko człowiekiem, jednak z drugiej strony byłem z tego dumny. Rzeczy martwe nie mogły odczuwać ciepła nauczyciela, podczas gdy ja mruczałem z przyjemności wiele razy.
Mrużyłem oczy demonstrując odczuwaną przeze mnie rozkosz, kiedy coś zalśniło przed nami czystym srebrem. Wystarczyła chwila, a zarówno ja jak i profesor spoglądaliśmy w niestabilne, wirujące hipnotycznie lustro, które zamiast naszych odbić przedstawiało swoistą głębię.
- Co to jest? – mruknąłem marszcząc nos. Wpatrywałem się w to dziwne zjawisko i nagle przypomniałem sobie, o czym mówiła większa część szkoły. To musiało być właśnie to.


~ * ~ * ~

Objąłem Fillipa ramieniem i przysunąłem bliżej siebie. Nie spodziewałem się, iż będę miał do czynienia z „anomalią”, tym bardziej w chwili, kiedy rozkoszowałem się obecnością mojego Anioła. Nie miałem pewności, co potrafi, mimo iż dyrektor zapewniał jakoby była całkowicie bezpieczna.
Spoglądając we wnętrze lustra poczułem jak tonę w jego delikatnej jasnej barwie, w rytmicznym wirze, który pochłaniał mnie całego.
Powoli zaczynałem dostrzegać kształty, rozróżniać kolory. Było w tym coś znajomego. W wystroju pokoju, który mi się ukazał, w meblach, a kiedy postać siedząca w fotelu stała się wyraźna dostrzegłem siebie z gazetą w ręce szybko przesuwającego wzrokiem po tekście.
Oniemiałem na chwilę, jednak wpatrywałem się w ukazywany mi obraz z niemałą ciekawością.
Moja osoba w lustrze była zdecydowanie starsza o kilka lat. Wydawałem się spokojniejszy niż teraz, po moich ustach błądził uśmiech, wydawało mi się, iż byłem zdecydowanie inny, jak gdyby spotkało mnie jakieś ogromne szczęście, które wpłynęło na całe moje dotychczasowe życie. Dziwnie czułem się patrząc z dystansu na siebie samego.
I wtedy w drzwiach tamtego pokoju pojawił się ON. Najwspanialszy Boski Twór, Nieodparte Piękno, Niesamowita Słodycz. Nie mogłem się pomylić. Te wspaniałe oczka musiały należeć do niego, ciemne włoski, słodka buźka. To musiał być on!

~ * ~ * ~

Rozpoznałem nauczyciela, jednak widok osoby, która do niego dołączyła był dla mnie nie małym szokiem. To musiałem być ja! Starszy, zdecydowanie wyższy, ale jednak ja!
Uchyliłem usta wpatrując się w samego siebie. Gdzie byłem, co tam robiłem i dlaczego znajdowałem się w nieznanym mi pokoju z nauczycielem latania? Nie rozumiałem zupełnie nic z tego, co obserwowałem. To musiała być ułuda „anomalii”, nie było innego wytłumaczenia.
Podszedłem do siedzącego profesora i ku mojemu zaskoczeniu usiadłem mu na kolanach. Mężczyzna odłożył gazetę na stolik, a jego duże dłonie spoczęły na biodrach mojej starszej wersji.
Otworzyłem szeroko oczy, ciarki przeszły mi po plecach, kiedy to obserwowałem.
Pełen miłości uśmiech Camusa, radość wypisana na mojej twarzy, delikatność i cała gama pięknych uczuć, jakie otaczały nas zewsząd. Zupełnie jakby ktoś wyjął ten obraz z mojego serca i pozwolił mi obejrzeć go kawałek po kawałku. To było tak niesamowicie dziwne, tak krępujące.
A tym czasem w lustrze przesunąłem palcem od czoła po czubek nosa Marcela i pocałowałem miejsce, w którym zakończyłem tę wędrówkę. Przymrużyłem oczy i przysunąłem swoja twarz niesamowicie blisko nauczyciela. Nie wiem ile nas dzieliło, jednak coś we mnie drgnęło na ten widok.
I nagle, w jednej chwili stało się to, o czym marzyłem od dawna. Moje usta połączyły się z wargami profesora. Coś, czego pragnąłem całym sercem teraz, działo się na moich oczach wewnątrz „anomalii”.
Zacisnąłem mocno dłoń, zadrżałem na całym ciele. Słodki pocałunek, który był moim największym marzeniem tam stawał się rzeczywistością.
Zmieniłem pozycję siadając dokładnie naprzeciw nauczyciela, nasze ciała łączyły się niemal. Mało tego dłonie Camusa zaczęły błądzić po moim ciele. Wsunęły się pod koszulkę dotykając pleców. Byłem pewny, iż palce, które mnie pieściły musiały być niesamowicie gorące!
A zaraz potem nastąpił kolejny pełen ciepła, miłości i rozkoszy pocałunek.
Spłonąłem rumieńcem! Byłem czerwony od stóp do czubka głowy, było mi gorąca zupełnie jakby to wszystko działo się naprawdę, chyba tylko cudem mogłem jeszcze oddychać. Czułem wyraźne mrowienie w brzuchu, jakby nagle stał się ulem, a wszystkie pszczoły chciały się z niego wydostać w tym samym czasie.
Całowałem profesora! Całowałem Marcela! Naprawdę go całowałem!

~ * ~ * ~

Moje ciało zesztywniało, policzki zarumieniły się.
Pragnienie, które niemal grzesznie pożądało delikatnych warg Fillipa, w jakiś dziwny sposób ukazywało mi się, jakby chcąc mnie zadręczać. Te drobne usteczka złączone z moimi w intymnym pocałunku.
To, co tutaj musiałbym skraść podstępem tam zostało mi podarowane.
I te dłonie. Dłonie, które właśnie znaczyły dotykiem skórę mojego Anioła, jego biodra zaraz przy moich, tak odważne gesty, jakie wykonywał, jakby już od dawna to robił, jakby ten pocałunek nie był jedynym, jakby nasze ciała znały się wzajemnie w każdym stopniu.
Rozpalało mnie pożądanie. Moja męskość reagowała na ten widok, z trudem mogłem nad sobą panować, chociaż i tak daleki byłem w tym od doskonałości. Pragnienie było zbyt wielkie, a wizja Fillipa nazbyt kusząca.
„Kocham cię.” Usłyszałem własny głos w „anomalii”. Był tak niesamowicie prawdziwy, pełen uczuć, które naprawdę kryły się w moim sercu.
I usłyszałem odpowiedź:
„Dobrze wiesz, że i ja cię kocham.” A następnie cichy, rozkoszny śmiech, jak gdybyśmy obsypywali się tymi czułymi słowami jak pocałunkami.

~ * ~ * ~

Niesamowite! Naprawdę to mówiłem, naprawdę wyznawałem swoje uczucia profesorowi, a on wyznawał mi swoje.
To było jak piękny sen i poniekąd właśnie nim było. Śniłem na jawie zapatrzony w „anomalię”, która karmiła mnie swoimi kłamstwami jak najsłodszym miodem.
Wtedy też usłyszałem płacz dziecka. Czysty, dźwięczny, a jednak głośny płacz niemowlęcia.
Jeśli mogłem być bardziej zdziwiony niż jeszcze przed chwilą to właśnie miało to miejsce. Uchyliłem usta nie mogąc uwierzyć, że naprawdę to słyszę, nie rozumiałem już zupełnie nic.
„Zostań, ja do niego pójdę.” Delikatny głos profesora uspokoił mnie. Zszedłem z jego kolan po raz ostatni całując jego usta. Obdarzył mnie przewspaniałym uśmiechem, po czym wyszedł z pokoju, a po chwili płacz maleństwa ucichł.

~ * ~ * ~

Dziecko?! Jakim cudem mogliśmy mieć dziecko?! Bo przecież o to chodziło. Nie miałem, co do tego wątpliwości. Czymkolwiek była ukazana nam wizja nie tylko byłem z Fillipem, ale miałem z nim maleństwo.
To było dla mnie największym szokiem i upewniło mnie w przekonaniu, iż wszystko, co do tej pory widziałem było rozkosznym kłamstwem, które zdołało mnie zawstydzić.
Nadal miałem przed oczyma obraz pocałunku z Fillipem, nadal czułem ogromne pragnienie mojego ciała, które wydawało budzić się na nowo za każdym razem, gdy mój umysł wypełniał się bliskością Anioła, która została mi ukazana z taką precyzją.
Odzyskałem zmysł, kiedy tylko „anomalia” rozpłynęła się, zniknęła mi z oczu, przeniosła się w inne miejsce w mgnieniu oka. Spojrzałem na Fillipa – równie zdziwionego jak ja. Mój wzrok momentalnie zatrzymał się na jego ustach. Moje policzki pokryły się różaną barwą w chwili, gdy pomyślałem o smaku tych niesamowitych warg. Zasłoniłem dłonią usta odwracając wzrok od chłopca. Czułem wyraźne pulsowanie mojego ciała w jego dolnych partiach. Było mi wstyd, że tak bardzo pożądam jego pocałunków.

~ * ~ * ~

Opuściłem głowę momentalnie, gdy tylko zrozumiałem jak bardzo kuszące wydają mi się usta nauczyciela, jak zachęcające są uchylone. Byłem tak zawstydzony, iż policzki piekły mnie, a w uszach szumiała krew. Gdyby nauczyciel wiedział, co takiego zobaczyłem w „anomalii” na pewno nie chciałby mnie więcej widzieć. Zadbałem by włosy osłoniły całą moją twarz. Nie mógł mnie takim widzieć, od razu domyśliłby się, że coś jest nie tak.
Niespodziewanie dotarło do mnie coś jeszcze. Ściskałem dłoń Camusa! Trzymaliśmy się za ręce! Nie wiem jak długo, nie wiem jak mocno zaciskałem swoje palce na dłoni nauczyciela, ale niewątpliwie to robiłem.
Puściliśmy się jednocześnie. Przez kilka sekund zaskoczony wpatrywałem się w niesamowicie piękne, szare oczy profesora, po czym momentalnie wbiłem wzrok w podłogę.
- Ja... Powinienem już iść! – rzuciłem chyba trochę za głośno.

~*~*~

- Tak... Ja również... – chociaż głos mi nie zadrżał zatrzymałem się na chwilę, nie mogąc zebrać myśli. Nadal czułem tą ciepłą dłoń w swojej. Jak mogłem nie zauważyć, że ją ściskam? Zdecydowanie potrzebowałem czasu by ochłonąć.
- Dowidzenia. – powiedzieliśmy równocześnie i spiesznie oddaliłem się od tego miejsca, podobnie jak Fillip, którego kroki słyszałem za sobą.
Byłem dorosły, powinienem nad sobą panować, a jednak nie potrafiłem. Gubiłem się we własnych myślach, potrzebowałem czasu. Jak najwięcej czasu i spokoju. Zdecydowanie.
Ta „anomalia”, ten przypadkowy twór pomyłki był bardziej niebezpieczny niż mi się początkowo wydawało.