poniedziałek, 30 kwietnia 2007

Escalier

W końcu po tylu tygodniach, dniach, ponad dwóch miesiącach, oczekiwania rozpoczynał się nowy rok szkolny. Utęskniony dzień powrotu do Hogwartu i kolejnych spotkań z nauczycielem Latania.

Na przekór mojej radości słońce chowało się, co chwilę za cienkimi chmurami, jednak mimo wszystko na dworze panowała nieprzyjemna duchota. Co jakiś czas maleńka kropla deszczu opadała mi na policzek, nos lub też czoło, a to tylko potęgowało moją radość. Przecież Camus także musiał kręcić się w tej chwili gdzieś po błoniach, a to oznaczało, iż maleńkie ‘łzy’ ‘całowały’ jego ciało podobnie jak teraz moje.

Najwyraźniej nie powinienem czytać tylu romansideł matki przez okres wakacji. Tej nocy podobnie jak przez wiele poprzednich nie mogłem spać bez przerwy myśląc o ukochanym nauczycielu i wyobrażając go sobie w najróżniejszych sytuacjach, jakie wyłapałem z książek.

Gdyby nie to prawdopodobnie zamiast siedzieć i zwijać się na miejscu w przedziale nie mogąc znieść tych cudownych motylków wewnątrz ciała, teraz razem z chłopakami biegałbym po pociągu licząc pierwszorocznych do gnębienia dla Olivera.

Tymczasem rozłożony na siedzeniu zastanawiałem się nad tym, co mężczyzna będzie miał na sobie pomijając szatę, którą powinien zdjąć zaraz po Ceremonii Przydziału. Na samą myśl o tym robiło mi się przyjemnie ciepło, a ciarki przechodziły przez każdy milimetr ciała. Nie mogłem powstrzymać się od wyobrażania sobie chociażby najmniejszego ruchu mężczyzny, a to tylko potęgowało mrowienie, jakie czułem w dole brzucha.

Gdy tylko pociąg szarpnął lekko zatrzymując się na stacji wstałem gwałtownie z miejsca.

- Mnie już nie ma! – krzyknąłem i łapiąc swoje rzeczy wybiegłem z przedziału.

 

~ * ~ * ~

 

Czekanie jeszcze nigdy nie wydawało mi się tak męczące, a przede wszystkim nie zdarzyło mi się dotychczas z taką niecierpliwością wpatrywać w drzwi Wielkie Sali. Oddałbym wiele za możliwość skrócenia sobie tych dłużących się minut niestety to nie wchodziło w zakres wynagrodzenia za pracę, ani niczego innego. Nawet, jeśli przyszedłem niedawno to i tak według mnie wszystko powinno się zacząć z samego rana. Wtedy nie musiałbym kiwać się na krześle narażając tym samym na wściekłość siedzącej obok mnie kobiety. Span kipiała ze złości rzucając mi raz po raz wściekłe spojrzenia, a kostki jej mocno zaciśniętych dłoni zdążyły już pobieleć.

- Czy ty się w końcu uspokoisz?! – warknęła po chwili – Zachowuj się jak przystało na poważnego profesora, a nie niczym dziecko!

- Przepraszam – bąknąłem i uśmiechnąłem się delikatnie by, choć odrobinę złagodzić jej chwilowy wybuch. Moim zdaniem była stanowczo zbyt sztywna, co w zestawieniu z głośno śmiejącym się Slughornem, który właśnie opowiedział kolejny bezsensowny dowcip wyglądało dość zabawnie.

W końcu usłyszałem podniecone głosy uczniów, na których czekałem. W prawdzie interesował mnie tylko i wyłącznie jeden element całego tego tłumu, jednak bezsprzecznie Fillip musiał zjawić się tutaj z innymi.

Przez ostatni miesiąc od chwili, gdy spotkałem chłopca w księgarni każda upływająca sekunda była nie do zniesienia, a nawet najdrobniejszy szmer drażnił mnie niesamowicie.

Szybko prześledziłem wzrokiem gromadę nastolatków szukając wśród nich mojego rozkosznego Anioła.

 

~ * ~ * ~

 

Rzuciłem szybkie spojrzenie na stół nauczycielski i uśmiechnąłem się szeroko widząc przy nim Camusa. Mężczyzna wodził wzrokiem po wchodzącym tłumie, a zapewne przygryziona lekko dolna warga dodawała mu niemal mistycznego uroku niewinnego, jednak bezwzględnego władcy.

Takie wyobrażenie profesora pasowało mi najbardziej, a jego zwodniczy majestat odgradzał moje zmysły od otaczającego świata.

- Pobudka, Fill! – Oliver położył mi dłoń na ramieniu i ścisnął je lekko – Chyba nie masz zamiaru czekać tutaj na pierwszaków? – uniósł brew i popchnął mnie w stronę stołu, gdzie reszta naszej paczki właśnie zajmowała miejsca.

- W... Wybacz, zamyśliłem się. – westchnąłem i powoli podszedłem do kolegów siadając tak by mieć jak najlepszą możliwość wpatrywania się w Camusa.

 

~ * ~ * ~

 

Z trudem oderwałem wzrok od słodkiej buźki Fillipa i spojrzałem na wchodzącą do Sali McGonagall w towarzystwie całej masy pierwszoklasistów, których jak na złość było o wiele więcej niż w tamtym roku. Jako nauczyciel nie mogłem wpatrywać się w jednego z uczniów, za to jak najbardziej wskazane było udawanie zainteresowania przydziałem. Niejasno zdawałem sobie sprawę z tego, że uderzam palcami o stół czekając na zakończenie tych męczarni.

- Dzięki Ci, Panie... – westchnąłem, kiedy jakaś dziewczynka jako ostatnia trafiła do Hufflepuff, a dyrektor jak zawsze krótko za to treściwie powitał wszystkich zgromadzonych.

Teraz bez przeszkód mogłem spojrzeć na delikatnie uśmiechniętą twarz młodego Ślizgona zastanawiając się, jakie jest prawdopodobieństwo zamienienia z nim chociażby kilku słów sam na sam.

‘Jeszcze troszeczkę, jeszcze troszeczkę’ powtarzałem w kółko czekając na zakończenie uczty i raz po raz patrząc na Fillipa, który bawił się sałatką, jaką miał na talerzu.

Nie wiem czy ktokolwiek zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo pragnąłem przestać ukrywać własne uczucia względem niego i po prostu cieszyć się jego bliskością, jednak były to tylko moje własne, bezsensowne marzenia.

 

~ * ~ * ~

 

Czułem się tak jak gdybym miał zemdleć, kiedy tylko pierwsi uczniowie zaczęli wychodzić, a mnie zrobiło się gorąco. Jak zazwyczaj musiałem zrobić coś by porozmawiać z Camusem i choć na chwilę się do niego zbliżyć. Nawet, jeśli było to na swój sposób chore, to pragnąłem tego jak niczego innego.

Najwolniej jak potrafiłem zacząłem się zbierać, co nie umknęło uwadze moich kolegów., którzy całe szczęście przewrócili tylko oczyma i wyszli z Sali zostawiając mnie samego. Kilka dziewczyn stało jeszcze przy stole Puchonów i zawzięcie o czymś dyskutowało, zaś z nauczycieli tylko Camus nie spieszył się z wyjściem.

W żółwim tempie skierowałem się w stronę drzwi marząc o tym, by profesor dogonił mnie i zagadał na jakikolwiek temat. Przygryzłem wargę myśląc intensywnie nad tym, w jaki sposób to ja mógłbym rozpocząć konwersację niestety nic nie przychodziło mi do głowy.

Jak gdyby prosząc się samemu o jakieś nieszczęście zahaczyłem o coś nogą i straciłem równowagę.

Czy ja musiałem rozpoczynać ten rok podobnie jak poprzedni?

 

~ * ~ * ~

 

Mocno objąłem chłopca w pasie i rzuciłem ostre spojrzenie ciemnowłosej Krukonce, która była powodem niemalże upadku Fillipa. Dziewczyna wyglądała na przestraszoną, co łatwo dało się wyczytać z jej zielonych oczu zakrytych przez wąskie okulary. Jej koleżanka najwyraźniej czując, że nikt na nią nie wpadł odwróciła się, a widząc mnie zasłoniła dłońmi usta. Teraz miałem pewność, że obie zaplanowały mały fortel. Nie spodziewałem się, że dziewczyny mogą być do tego stopnia zdesperowane brakiem zainteresowania ze strony Ślizgona, a jednak widać za wszelką cenę chciały jakoś zwrócić na siebie jego uwagę.

- P... Przepraszam... – winowajczyni szybko spuściła głowę i łapiąc przyjaciółkę za rękę wraz z innymi pannicami wyszła z Wielkiej Sali szepcząc coś niezrozumiale.

- One są niebezpieczne – westchnąłem nadal nie puszczając chłopca, który drżał leciutko – Nic ci nie jest? – uklęknąłem i odwróciłem go przodem do siebie. Mimowolnie uśmiechnąłem się patrząc w cudowne, ciemne oczęta i podobnie jak w dniu naszego pierwszego spotkania odgarnąłem mu włosy z twarzy.

- D... Dziękuję... – jego policzki lekko się zaróżowiły, co tylko upewniło mnie w przekonaniu, iż malec nie zmienił się pod tym względem.

- Przecież coś ci obiecałem na błoniach, prawda? Jeśli tak dalej pójdzie będziemy mieć całkiem ciekawą tradycję – pogładziłem delikatną buźkę i wstałem obawiając się, że dłużej nie zniosę samego słodkiego widoku mojego ukochanego Anioła.

Nie miałem zamiaru chronić chłopca tylko przed koleżankami, ale i przed całym złem świata nie dopuszczając by cokolwiek mu się stało. Był dla mnie wszystkim i tylko dla niego teraz egzystowałem.

 

~ * ~ * ~

 

Moje serce przy nauczycielu biło szybciej niż pod wpływem strachu. Nie chciałem by mnie puszczał, jednak nic nie mogłem na to poradzić. Musiałem pogodzić się z faktem, iż moje uczucie nie ma przyszłości i nie powinno nigdy zostać wyjawione, jednak myśl o tym, że ciepłe, cudownie bezpieczne ramiona mężczyzny mogłyby być przeznaczone dla kogoś zupełnie innego sprawiała mi ból. Właśnie wtedy za wszelką cenę pragnąłem powiedzieć o tym, co drżało wewnątrz mnie.

Wystraszyłem się czując niespodziewany, przyjacielski dotyk na ramieniu, który wydawał mi się być bardziej intensywny niż w rzeczywistości. Szczupłe palce sprawiały mi rozkosz zaciskając się lekko na moim ciele, co sprawiło, że zamykając na chwile oczy przytuliłem się do boku nauczyciela niemal niezauważalnie, nie chcąc się skompromitować.

Nie mogłem liczyć na żadne ciepłe uczucia ze strony profesora poza ojcowską opieką i choć z całego serca pragnąłem czegoś więcej to cieszyłem się nawet tym rodzajem jego zainteresowania moją osobą.

Stojąc pod schodami prowadzącymi na kolejne piętra zamku usłyszałem coraz głośniejsze uderzenia, a po chwili czyjś kufer wylądował pod naszymi stopami. Niewysoki Gryfon zbiegł za nim na sam dół i oddychając szybko zaczerwienił się widząc Camusa. Przeprosił cicho schylając się po swoje rzeczy.

- Wybaczcie mi na chwilę... – profesor szybko wbiegł po pierwszych schodach i zakręcił stając przed kolejnymi.

Piękną twarz zdobił ironiczny uśmiech, który po chwili zamienił się w grymas niezadowolenia. Mężczyzna zwinnie pokonał kolejne schody znikając mi z oczu.

Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć, jednak możliwość podziwiania nauczyciela także w takich chwilach była dla mnie bezcennym doświadczeniem. Niezależnie od tego, co robił wydawał się tak samo nieskazitelny i dostojny. Po prostu idealny!

Brązowowłosy chłopiec otrząsnął się i zacisnął dłoń na uchwycie kufra najwyraźniej mając zamiar taszczyć go na górę samemu. Mimo łez w oczach nie wyglądał na załamanego. Zawzięta mina sprawiła, że uśmiechnąłem się delikatnie.

- Zostaw – rzuciłem wiedząc, iż Camus za chwilę powinien wrócić. Zdziwione spojrzenie ciemnych oczu wydawało się łagodne i niewinne.

Gdybym miał brata chciałbym by był właśnie taki.

Zaledwie kilka sekund później profesor wrócił trzymając za szaty dwóch niezadowolonych Ślizgonów z szóstej klasy. Zrezygnowani nawet nie starali się wyrwać posłusznie poddając woli nauczyciela. Bez wątpienia miał on ogromny autorytet i potrafił radzić sobie z uczniami.

Bez problemu mógłby zostać opiekunem jednego z Domów, a w szczególności Slytherinu.

- A teraz panowie pomożecie wtaszczyć bagaż z powrotem na górę! – nakazał ostro i puszczając dowcipnisiów skrzyżował ręce – Dało się w tę stronę, więc i uda się w drugą. – mężczyzna zmierzwił mi włosy i rozbawiony patrzył na zdenerwowanych chłopaków, którzy jęczeli do siebie podnosząc kufer.

 

~ * ~ * ~

 

Nawet, jeśli w młodości sam robiłem podobnie rzeczy, jako nauczyciel nie mogłem pozwolić na takie zachowanie. Poza tym dwaj Ślizgoni trafili na najmniej odpowiedni moment. Mając przynajmniej chwilę wolnego czasu, który mogłem wykorzystać na rozmowę z Fillipem, musiałem zajmować się żartami starszych uczniów, którym zachciało się gnębienia pierwszoklasistów.

Mimo wszystko i tak mieli szczęście, gdyż trafiając na profesor Span na pewno skończyliby w gabinecie dyrektora. Niczym na wezwanie kobieta stanęła w górze schodów.

- Profesorze Camus, co tutaj się dzieje?! – jej głos był równie zimny, co jasne tęczówki świdrujące szóstoklasistów, którzy przerażeni stanęli na baczność.

Niewielka dłoń Fillipa zacisnęła się na mojej szacie i nawet nie patrząc na chłopca wiedziałem, iż na słodkiej buźce maluje się strach.

Kobieta bez wątpienia wprowadzała rygor, przez co uchodziła za wiedźmę i odstraszała każdego z uczniów nie tylko w swoim Domu.

Zacisnąłem palce na cieplutkiej rączce Anioła i pogładziłem ją kciukiem.

- Proszę się nie martwić, to nic takiego. Jakiś Skrzat Domowy prawdopodobnie popełnił błąd i rzeczy chłopca wylądowały tutaj. Ethan i Max pomagają przenieść kufer z powrotem. Bez obaw, jeśli są potrzebni to zaraz ich zwolnię... – Span zamaszyście odwróciła się w inną stronę i zniknęła w ciemnym korytarzu.

 

~ * ~ * ~

 

Nauczyciel odetchnął z ulgą i uśmiechnął się mocniej ściskając moją dłoń. Czułem się wspaniale i nigdy nie oddałbym żadnej z takich chwil.

Także dwaj szóstoklasiści wyglądali na spokojniejszych. Profesor uratował im skórę i ciężko było nie dostrzec wdzięczności w tym jak na niego patrzyli.

- No panowie, do roboty. – Camus wskazał głową schody i roześmiał się widząc na powrót niezadowolone twarze chłopców.

Silna dłoń nadal trzymała moją, jednak nie dało się tego dostrzec inaczej jak tylko podchodząc bliżej i odsłaniając kraj szaty nauczyciela, z czego nie tylko ja zdawałem sobie sprawę.

Gdybym tylko mógł zmienić znaczenie tego dotyku...

niedziela, 1 kwietnia 2007

Librairie

Przez moje ciało przeszedł dziwny dreszcz, a serce zamarło na kilka chwil. Nie mogłem tak po prostu zignorować tego wszystkiego. Tłum dziewczyn, imię Camusa, które usłyszałem i to, że nagle zacząłem się denerwować... Bez wątpienia to musiało coś znaczyć.

Złapałem matkę mocniej za rękę i pociągnąłem w stronę księgarni.

- Proszę! – zajęczałem – Tylko na chwilę!

O dziwo mama jedynie westchnęła i posłusznie podążyła za mną w kierunku budynku. Gdyby nie to prawdopodobnie bez jej zgody pobiegłbym do księgarni.

Puściłem rękę matki stojąc przed drzwiami i szybko wszedłem do środka nie czekając na jakikolwiek gest, czy słowo. Byłem zbyt niecierpliwy bym miał zwracać uwagę na jej zdziwienie, lub też niezadowolenie z powodu mojego samodzielnego zachowania.

Rozglądnąłem się szybko po obszernym pomieszczeniu chwytając wzrokiem cudowną postać wysokiego mężczyzny, który od niechcenia przeglądał półki z książkami. Na mojej twarzy pojawił się zapewne głupkowaty uśmiech, a policzki delikatnie zaczęły mnie piec. Patrzyłem na niego zaledwie przez kilka sekund jednak byłem w stanie wyłapać każdy element przystojnej twarzy, błyszczących, szarych oczu, które zdradzały znudzenie, czy też wąskich ust układających się w niemal niewidoczny grymas niezadowolenia. Szczupła dłoń powoli sięgnęła jednej z książek gładząc od niechcenia jej grzbiet.

Zadrżałem zdając sobie sprawę z tego, że najwidoczniej nie jest w dobrym humorze, jednak mimo wszystko nie byłem w stanie zwyczajnie odejść. Zrobiłbym wszystko za jeden uśmiech nauczyciela, który obaliłby tą poważną, lekko przerażającą postawę.

Nie zastanawiając się nad konsekwencjami zrobiłem kilka kroków do przodu utkwiwszy wzrok w jasnym obliczu profesora.

 

~ * ~ * ~

 

Żałowałem, iż dyrektor nie wybrał bardziej ustronnego miejsca na to spotkanie, które sam nie wiem, czego miało dotyczyć. Niemal wszyscy nauczyciele zgromadzili się już w księgarni, jednak Dumbledora nadal nie było i nic nie zapowiadało jego rychłego pojawiania się. Gdyby nie ciągły tłum dziewczyn okupujących witrynę sklepową na pewno nie miałbym nic przeciwko przebywaniu tutaj, jednak powoli, a raczej zastraszająco szybko, stawało się to niesamowicie męczące. W końcu wiele mogłem znieść przez okres dziesięciu miesięcy nauki szkolnej, gdzie ściany mojego gabinetu chroniły mnie przed rzeszą uczennic, jednak wakacje w towarzystwie piszczących nastolatek nie należały do najciekawszych zajęć, nie wspominając już o zszarganych przez to nerwach.

Zamknąłem na chwilę oczy i zacisnąłem palce u nasady nosa chcąc w ten sposób jakoś zmniejszyć ból głowy. Dziwny, lecz przyjemny impuls podrażnił każdy z moich nerwów, a mięśnie spięły się w przeciągu kilku sekund.

Fillip!

Odwróciłem głowę czując cudowne mrowienie w okolicach żołądka i mimowolnie uśmiechnąłem się widząc zmierzającego w moją stronę chłopca. Na słodkiej twarzyczce malowało się zakłopotanie i strach. Stęskniłem się za nim i tą dziecięcą niewinnością, jaką się odznaczał.

Uczyniłem krok w jego kierunku i stając przed malcem odetchnąłem z ulgą.

- Dzień dobry – zaczął najzwyczajniej w świecie, jednak jego słowa znaczyły dla mnie więcej niż cokolwiek innego.

- Witaj – odpowiedziałem i przenosząc spojrzenie na stojącą za nim kobietę ukłoniłem się nisko – Miło mi znów panią widzieć. – posłałem jej nikły, lecz serdeczny uśmiech patrząc jak jasne policzki pokrywają się obfitym rumieńcem. Najwyraźniej nadal pamiętała nasze pierwsze spotkanie i krótką kłótnię dotyczącą Fillipa oraz jego udziału w moich zajęciach.

- P... Przepraszam na chwilę – jęknęła i dość szybko zniknęła w głębi sklepu. Musiałem przyznać, że wbrew pozorom chłopiec odziedziczył po niej niewiele poza niektórymi, jakże słodkimi, reakcjami.

Dzięki zażenowaniu pani Ballack mogłem zostać ze Ślizgonem sam na sam, co było dla mnie zbawienne.

Spojrzałem przelotnie na tłum za oknem wystawy i skrzywiłem się lekko.

- Fillipie, – zacząłem patrząc na słodką buzię, której tak mi brakowało – Czy moglibyśmy przejść w trochę inne miejsce?

 

~ * ~ * ~

 

Słysząc słowa mężczyzny miałem ochotę rzucić mu się na szyję i powiedzieć jak bardzo cieszy mnie to, że nie będę musiał znosić tych wszystkich patrzących na niego dziewczyn, jednak ograniczyłem się jedynie do tłumionego szerokiego uśmiechu oraz szybkiego kiwnięcia głową.

Z radością podążyłem za nauczycielem, który wszedł między regały pełne mało interesujących książek na temat używania przedmiotów należących do mugoli. Tu bez wątpienia nie musiałem być zazdrosny o nikogo, a już w szczególności kilkanaście napalonych na profesora uczennic marzących o księciu z bajki, którym Camus bez wątpienia był.

Spojrzałem na mężczyznę, który głośno wypuścił powietrze z płuc opierając się o ścianę i osuwając się na ziemię. Usiał na podłodze przecierając dłońmi twarz i przy okazji odgarniając z twarzy grzywkę jasnobrązowych włosów.

Wydawał mi się kimś zupełnie innym, kiedy całe jego dostojeństwo ścierało się ze zwykłym znużeniem i prostotą pozycji, w jakiej siedział.

Skrzyżował nogi, a jego jasne oczy zwrócone w moim kierunku wydawały się zatrzymać czas pozwalając żyć jedynie mam dwóm.

Speszyłem się uświadamiając sobie to, iż nauczyciel patrzy na mnie z wypisanym na twarzy spokojem i zainteresowaniem.

- Nie widzieliśmy się od miesiąca – przerwał ciszę i uśmiechnął się ze zwykłą sobie delikatnością.

 

~ * ~ * ~

 

Chłopiec spuścił wzrok, jednak zaraz potem jego buźka podniosła się na nowo ukazując czerwone policzki i zawstydzone oczęta.

Anielsko niewinny i cudownie rozkoszny...

Mogłem bez przerwy powtarzać te same słowa i za każdym razem na nowo zachwycać się cudnym obliczem malca z tą samą fascynacją, co na początku.

Nawet, jeżeli przez ten miesiąc nic nie miało prawa się zmienić to niewątpliwie blask ciemnych oczu Fillipa nie był już taki sam. Od kiedy ostatni raz go widziałem czekoladowe tęczówki lśniły swego rodzaju dorosłością, której nie było przed kilkoma tygodniami.

- Jak ci mijają wakacje? – kontynuowałem chcąc w jakiś sposób nawiązać rozmowę.

- Tęskniłem za panem... – tym razem słodka buźka przybrała odcień szkarłatu i ukryła się pod kasztanowymi włosami.

Nie mogłem zaprzeczyć, iż słowa Ślizgona zaskoczyły mnie, ale i sprawiły, że czułem się szczęśliwy. Gdybym mógł pocałowałbym malca z całych sił i w ten sposób pokazał, że i ja za nim tęskniłem, jednak było to niemożliwe. Kąciki moich ust uniosły się pozwalając na lekki uśmiech.

Wyciągnąłem przed siebie dłoń zapraszając chłopca bliżej, co ku mojej radości przyniosło spodziewany efekt. Fillip podszedł do mnie, co sprawiło, że zadrżałem uświadamiając sobie jak blisko mnie znajduje się teraz ukochane przeze mnie ciało i przeznaczona mi dusza.

Moje palce wczesały się w miękkie włoski i odsłoniły dzięki temu rozkosznie zarumienioną buźkę muskając tym samym ciepły policzek.

 

~ * ~ * ~

 

Z trudem powstrzymywałem łzy w chwili, kiedy dłoń profesora pogładziła moją twarz w czułym geście. Najchętniej ucałowałbym wtedy pieszczącą mnie dłoń jednak gdybym to zrobił na pewno ciężko byłoby mi wytłumaczyć się z tego w jakiś normalny sposób.

- Ja również tęskniłem, Fillipie. Nawet nie wiesz jak bardzo mi cię brakowało – cichy szept sprawił, że po moim policzku spłynęła łza, którą szybko otwarłem nie chcąc się zdradzać.

Nawet, jeśli okazałoby się, że te słowa były jedynie wymysłem mojej wyobraźni to chciałem w nie wierzyć.

Pochyliłem się szybko i objąłem ramionami szyję mężczyzny tuląc do niego z całych sił. W tej jednej chwili nie interesowało mnie to, co nauczyciel może sobie pomyśleć, liczyło się wyłącznie to, że mogłem znowu czuć się bezpiecznie w silnych ramionach profesora, którego ostatnimi czasy mogłem oglądać jedynie na zdjęciu. Jego ciepłe ciało sprawiało, że nie chciałem się od niego oderwać, a dłonie gładzące delikatnie moje plecy uspokajały mnie niczym cicho śpiewana kołysanka.

 

~ * ~ * ~

 

Rzęsy chłopca musnęły moją szyję w chwili, gdy zamykał oczy, a ciepły oddech wyrównał się miarowo ogrzewając skórę.

Chciałem mruczeć z przyjemności tego cudownego uścisku, niestety nie wypadało mi do tego stopnia oddawać się niesamowitej rozkoszy, jaką była bliskość Fillipa i jego drżące minimalnie ciało, które powoli zaczynało się odprężać.

- Tylko mi nie uśnij, bo co powiem twojej mamie? – roześmiałem się, zaś malec wymruczał coś niezadowolony. Najwyraźniej był senny i schlebiało mi, że moje ramiona mogły być na tyle wygodne by posłużyć mu za posłanie.

Z westchnieniem odsunąłem od siebie Ślizgona patrząc uważnie na markotną, rumianą buźkę.

W takich chwilach pragnąłem chłopca niemal desperacko i za każdym razem karciłem samego siebie za takie myślenie.

- Co pan robi w Anglii? – zapytał w końcu, kiedy zdołał trochę oprzytomnieć, co wywołało u mnie cichy śmiech.

- Dyrektor prosił żeby wszyscy nauczyciele zebrali się dziś właśnie w tej księgarni dokładnie w południe, jednak jak widzisz zabłądził i nie dotarł. – założyłem za ucho ciemne pasma włosów chłopca ciesząc się każdą spędzaną z nim sekundą. – Ty jak sądzę tęsknisz za szkołą skoro w środku wakacji kręcisz się po takich miejscach. – uniosłem brew czekając na reakcję Fillipa.

- W domu jest nudno – syknął i skrzyżował ręce na piersi.

- Już niedługo, Fillipie. – westchnąłem podnosząc się z miejsca – Już niedługo... – położyłem dłoń na ramieniu chłopca i delikatnie je ścisnąłem – Twoja mama zacznie cię szukać, jeśli nadal będziemy tutaj siedzieć. Chyba czas wracać do swoich zajęć – malec uniósł twarz patrząc na mnie przez chwilę, po czym zmarszczył nos i ruszył w stronę najbardziej zaludnionej części księgarni.

- Myśli pan, że w tym roku mógłbym dostać się do drużyny quidditcha? – zapytał na koniec, a ja zmierzwiłem mu włosy ciesząc się, że o tym myśli.

- Jestem tego pewny – odparłem wierząc, że uda mi się dzięki temu częściej widywać chłopca i być bliżej niego.