niedziela, 31 lipca 2016

Dans le parc

Z westchnieniem podziwu patrzyłem na mojego niezmordowanego syna, który mimo niesamowitego upału bawił się z innymi dziećmi w ukrytej w cieniu piaskownicy, jakby w ogóle nie odczuwał trudów wysokiej temperatury. Nie potrafiłem spuścić go z oczu, kiedy radosny i zaangażowany bez reszty w zabawę, rozmawiał żywo ze swoimi rówieśnikami. Chociaż jak zawsze w każdej swojej wypowiedzi mieszał ze sobą dwa języki, maluchy wydawały się mimo wszystko doskonale go rozumieć. Byłem z niego naprawdę dumny, co z pewnością dało się bezbłędnie wyczytać z mojego uśmiechu. W końcu mój mały chłopiec radził sobie znakomicie i miał w sobie tyle charyzmy w tak młodym wieku, że już teraz wiódł prym wśród innych kilkulatków. Mój mały Cud.
- To pański synek? - oderwałem na chwilę wzrok od chłopca, kiedy kątem oka dostrzegłem ruch po swojej prawej stronie i usłyszałem melodyjne pytanie kobiety, która właśnie do mnie podeszła.
- Tak. - przyznałem krótko spoglądając na nią. Była wysoka, szczupła i najpewniej bardzo ładna, chociaż wątpiłem w swoje znawstwo kobiecego piękna. Grzywa rudych włosów otaczała jej drobną, bladą twarz nakrapianą piegami, na której lśniły wesoło zielone oczy.
- Jest naprawdę słodki. - przyznała. - Pozwoli pan, że się dosiądę?
Skinąłem nie widząc powodu by jej odmówić. Marcel utknął w długiej kolejce w lodziarni, więc równie dobrze mogłem rozerwać się rozmawiając z tą nieznajomą.
- Rozumiem, że pani dziecko również gdzieś się tu bawi? - zagadnąłem i tym razem to ona skinęła mi głową.
- Ten mały rudzielec, który właśnie przymierza się do zjedzenia łopatki piasku. - wyjaśniła. Najwyraźniej nie zamierzała przeszkodzić maluchowi, chcąc żeby sam przekonał się, że nie powinien tego robić. Niektóre dzieci potrafiły uczyć się tylko z własnych doświadczeń i nigdy nie słuchały ostrzeżeń rodziców, więc chyba nie powinno mnie to dziwić.
Nath zaciekawiony spojrzał na rudzielca i wielkimi, niebieskimi oczkami chłonął scenę rozgrywającą się przed nim. Wiedział, że nie wolno jeść piasku i tego nie robił, ale nie miał pojęcia czym to grozi, więc teraz mógł przekonać się o tym na przykładzie kogoś innego. Chyba wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że to on namówił do tego naiwne dziecko.
Tymczasem mały rudzielec szybko zaczął pluć piaskiem i rozpłakał się, na co jego matka zareagowała tylko westchnieniem.
- Zaraz się uspokoi i będzie dalej rozrabiał. - wyjaśniła, a jej syn rzeczywiście bardzo szybko przestał pochlipywać zainteresowawszy się motylem, który przefrunął obok piaskownicy.
Nathaniel również zwrócił uwagę na owada, ale zamiast rzucić się za nim w pogoń, jak inne dzieci, wstał i skierował swoje niezgrabnie kroki w moją stronę.
- Tatusiu, pić! - oświadczył krzycząc z daleka i zaczął szybciej przebierać nóżkami. W pewnej chwili potknął się, kiedy zahaczył stopą jednej nogi o łydkę drugiej i runął jak długi.
Podniosłem się gwałtownie, ale malec już zbierał się z ziemi i z płaczliwą miną wbił we mnie niebieskie spojrzenie. Pociągnął noskiem, ale nie rozpłakał się. Zamiast tego dzielnie ruszył przed siebie i wyciągnął do mnie rączki, kiedy tylko znalazł się dostatecznie blisko. Pokonałem dzielącą nas niewielką odległość, biorąc mój Skarb na ręce. Nath przytulił się wycierając wilgotny nos w moją szyję i zaczął rozglądać się za swoim soczkiem. Podałem mu kartonik z napojem, do którego się przyssał i usiadłem ponownie na swoim miejscu.
- Jest do pana bardzo przywiązany. - zauważyła ze słabo skrywanym zaskoczeniem kobieta.
Podejrzewałem, że jej zdziwienie wynikało albo z faktu, że dzieci rzadziej przywiązywały się tak bardzo do ojców, albo też po prostu sądziła, iż chłopcy są raczej bardziej powściągliwi w kwestii okazywania uczuć. Jeśli rzeczywiście tak było, to mój Nath z pewnością nie pasował do znanego jej wzorca zachowań kilkulatka. W końcu mój syn zazwyczaj starał się być twardy i dzielny przy obcych, ale w domowym zaciszu był chodzącą słodkością, która uwielbiała się tulić, jeśli tylko nie szalała na miotle.
Nie wiedząc, co powinienem odpowiedzieć kobiecie, posłałem jej krótki uśmiech.
Nathaniel wygiął się siedząc na moich kolanach i spojrzał na nią marszcząc brwi w niezadowoleniu, jakby był zazdrosny o to, że ze mną rozmawia. Niemal się roześmiałem widząc jego niemożliwie uroczą, groźną minę. Kto go nauczył czegoś podobnego? Byłem pewny, że Marcel nie przyłożył do tego ręki, toteż jedyną opcją była jedna z książeczek Nathaniela. Cóż, ten malec chłonął wszystko jak gąbka, więc niczemu nie mogłem się dziwić.
Nath odwrócił w końcu wzrok od kobiety i oparł się o mnie wygodnie, jakby planował w ten sposób zaznaczyć swój teren. Dziecięca nonszalancja z jaką to zrobił wydawała się mówić „sio! To mój tatuś!”, czego zapewne nie powinienem pochwalać, ale nie dało się ukryć, że i ta jego postawa napawała mnie dumą.
- Tata! - zapiszczał nagle nad swoim sokiem Nathaniel i uśmiechnął się szeroko kręcąc niespokojnie.
Podążyłem za jego wzrokiem i na mojej twarzy również zakwitł uśmiech w rodzaju tych, które potrafi wywołać tylko mój Marcel. Mężczyzna w dłoniach trzymał dwa duże desery lodowe, które to zatrzymały go na dobrych dwadzieścia minut w lodziarni nieopodal. Nie potrafiłem odwrócić spojrzenie od mojego męża, który zapierał dech w piersi. Był nieziemsko przystojny i nie miałem wątpliwości, że niejedna kobieta w parku musiała się za nim oglądać. Jakby sam z siebie nie był jeszcze wystarczająco zniewalający, to dodatkowo niebieska, jeansowa koszula sprawiała, że jego cudowne oczy wydawały się niemal niebieskie, zaś czarne spodnie idealnie podkreślały długie, szczupłe nogi.
Gdyby nie należał do mnie, widząc go w tej chwili szalałbym z podniecenia, ślinił się, drżał na całym ciele i najpewniej zapomniałbym całkowicie o oddychaniu. Czy zdobyłbym się na odwagę żeby do niego podejść i zawrzeć znajomość? Prawdopodobnie zrobiłbym to, a mój umysł byłby do tego stopnia wypełniony obrazem Marcela, że nie pomyślałbym nawet o możliwości odrzucenia. Po prostu nie mógłbym znieść myśli, że ktoś taki miałby mnie tak zwyczajnie minąć i może nigdy więcej byśmy się nie spotkali.
W tamtej chwili całkiem zapomniałem o siedzącej obok mnie kobiecie i całym świecie. Istnieliśmy tylko ja, Marcel i nasza słodka pociecha.

~ * ~ * ~

Dostrzegając szczenięce, rozkochane spojrzenie Fillipa, uśmiechnąłem się do siebie dumny i wzruszony jednocześnie. Uwielbiałem, kiedy tak na mnie patrzył, kiedy pokazywał światu, że jego serce należy do mnie, tak jak moje należało do niego. Pamiętałem jednak, że jesteśmy w miejscu publicznym, toteż starałem się zachowywać naturalnie i stopniowo, spokojnie zmniejszać dzielącą nas odległość. Nie mogłem przecież podbiec do niego, porwać go w ramiona i obsypać pocałunkami świadczącymi o tym, że kocham go i pragnę.
Z trudem oderwałem od niego spojrzenie stając przy ławce i przeniosłem je na Nathaniela, który machał nóżkami siedząc na kolanach Fillipa i szczerzył ząbki w uśmiechu.
- Nie dostaniesz loda, nawet nie próbuj mnie czarować. - powiedziałem do malca i podałem deser mojemu mężczyźnie. - Czekoladowo-miętowe. - poinformowałem siadając obok moich dwóch Skarbów.
- A jeśli ślicznie poproszę? - Nath uderzył w błagalny ton.
- Niestety, ale nie ma mowy, pluszaczku. - pokręciłem głową. - Mogę ci za to zaproponować kanapkę. Twoją ulubioną, co ty na to?
Malec wydął usteczka i zamyślił się na dłuższą chwilę.
- Dobrze, możesz zacząć od ciasta jeśli już musi być na słodko. - westchnąłem poddając się, a on znowu posłał mi jeden ze swoich niesamowicie słodkich uśmiechów, które topiły serce. - Potrzymasz? - podałem Fillipowi swojego loda i zamruczałem bardzo cicho, kiedy jego palce musnęły moje.
Obszedłem moich chłopców i uśmiechnąłem się do wyraźnie speszonej kobiety, która siedziała obok Fillipa. Akurat w tamtej chwili podszedł do niej rudowłosy chłopiec, zapewne będący w wieku mojego syna, i łapiąc ją za rękę zaczął ciągnąć w kierunku przebranego za niedźwiedzia człowieka z naręczem kolorowych balonów. Miałem wrażenie, że nieznajoma odczuła ulgę mając jakąś wymówkę do szybkiego oddalenia się ode mnie i Fillipa. Nie ulegało wątpliwości, że zanim się zjawiłem, próbowała swoich sił w podrywaniu pewnego młodego i bardzo przystojnego ojca, ale jej starania okazały się stratą czasu, bo oto cel, który sobie obrała był już zajęty, w dodatku przez mężczyznę.
Przyznaję, że odczuwałem z tego powodu sporą satysfakcję.
Kobieta pożegnała się lakonicznie z moim Aniołem, kiedy zacząłem przegrzebywać naszą torbę w poszukiwaniu pudełeczka z ciastem dla Nathaniela. Pochylony mogłem bez trudu ukryć zadowolenie, co nie uszło jednak uwadze Fillipa, który spojrzał na mnie wymownie, jakbym był niemądrym dzieckiem, które powinno wiedzieć lepiej, co mu wypada, a co nie koniecznie.
- Na moim miejscu też cieszyłbyś się, że sobie poszła. - mruknąłem doszukawszy się w końcu odpowiedniego pudełeczka i otworzyłem je podając synkowi razem z plastikowym widelczykiem. - Chociaż nie, na moim miejscu dałbyś jej do zrozumienia, że popełniła jeden z największych błędów życia, prawda? Usiadłbyś między nami, przytulił się do mnie, może nawet byś mnie pocałował, otwarcie flirtował i rzucił kilkoma niedopowiedzeniami o podłożu seksualnym. Zgadłem? - tym razem to ja byłem górą. Widziałem to w hardym, pewnym siebie spojrzeniu Fillipa.
- Bardzo chciałbym temu zaprzeczyć, ale nie mogę. Zresztą, później na pewno nie wypuściłbym cię z domu bez szyi pokrytej malinkami. - przyznał skinąwszy głową i uśmiechnął się do mnie łobuzersko. - Ludzie powinni być wdzięczni, że mogą oddychać tym samym powietrzem co ty. Gdybym mógł, zabroniłbym im tego.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - uśmiechnąłem się lekko i złapałem jego dłoń podnosząc ją do ust. Musnąłem lekko słodką skórę na jej grzbiecie, później każdy z palców po kolei, a spojrzenie utkwiłem w czekoladowych oczach chłopaka. - Jestem cały twój, Fillipie. Oddycham z myślą o tobie, dla ciebie bije moje serce, tylko ciebie naprawdę widzą moje oczy. Aniele, jesteś sensem mojego istnienia i to nigdy się nie zmieni. Gdyby twoim życzeniem było zamknąć mnie z złotej klatce, nie sprzeciwiłbym się twojej woli.
- Nie zrobiłbym tego. - zapewnił szczerze, przesuwając swoją dłoń, którą wciąż miałem przy ustach, i gładząc nią mój policzek. - Gdybym cię zamknął, nie mógłbym napawać się świadomością, że mogę utrzeć ludziom nosa. - pokazał białe ząbki w szerokim uśmiechu. - Lubię kiedy mi zazdroszczą, w końcu z jakiegoś powodu Tiara przydzieliła mnie do Slytherinu.
- Tak, podejrzewam, że nie zrobiła tego żeby sprawdzić jak poradzi sobie w Domu Węża najsłodszy uczeń w historii Hogwartu.
- Przesadzasz! - roześmiał się w sposób, który zapierał dech. - Byłem najsłodszym uczniem w historii tylko w twoich oczach. Byłem niezgrabny, dziecinny, po prostu śmieszny i tylko ty postrzegałeś to wszystko jako coś pozytywnego.
- Och, doprawdy. - westchnąłem kręcąc głową. - Ja pamiętam delikatnego, niewinnego chłopca, którego należało bronić przed złym światem.
- Przed dziewczynami. - zadrżał na wspomnienie swojej dziecięcej fobii.
- Starałem się bronić cię przede wszystkim przed sobą, chociaż szło mi bardzo słabo.
- Nie ułatwiałem ci tego, za to w pewnym momencie uznałem, że to ja muszę bronić ciebie przed każdym pożądliwym spojrzeniem nauczycielki lub uczennicy. To dobre wspomnienia.
- Tak, ale nie jedyne. Przed nami wiele długich lat, które zaowocują równie cudownymi wspomnieniami.
Fillip chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się i spojrzał na zainteresowanego naszą rozmową Nathaniela, który umorusany ciastem na całej buzi chłonął każde słowo z naszej rozmowy.
- Ktoś jak zawsze podsłuchuje. - roześmiany pogładziłem palcem nos malca, a przy okazji zgarnąłem z niego okruszki biszkopta.
- Chcesz teraz kanapkę, kochanie? - mój mąż wytarł buzię krzywiącego się chłopca i zabrał od niego puste pudełeczko. Maluch oblizał się i pokiwał głową. Zabawa na świeżym powietrzu wyraźnie zaostrzyła mu apetyt. - Marcelu, poszukaj kanapek, a ja wytrę mu rączki. - biedny Nath nie był zachwycony faktem, że Fillip dorwał go w swoje troskliwe ręce i teraz dokładnie wycierał brudne po zabawie w piasku łapki malca wilgotnymi chusteczkami, nacierał je odkażającym żelem i nawilżał balsamem żeby zawarty w preparacie alkohol nie wysuszył gładkiej, mięciutkiej skóry.
- O, moje ulubione! - zawołałem zadowolony, kiedy natrafiłem w torbie na jabłka. Uwielbiałem włoską, zieloną, umiarkowanie słodką i odrobinę kwaśną odmianę, którą zawsze kupował Fillip. Porwałem więc jedno i zatopiłem w nim zęby. Trzymając je w ten sposób w ustach, miałem wolne obie ręce aby odszukać kanapki Nathaniela tak, jak mi polecono. Niestety czułem jak zbierająca się w moich ustach ślina wypływa kącikami rozwartych szeroko warg i zaczyna ściekać mi po brodzie.
- Doprawdy, Marcelu.... - Fillip westchnął ciężko i tym razem to ja załapałem się na wycieranie chusteczką, ale w przeciwieństwie do Natha nie miałem nic przeciwko. - Co ja z tobą mam.
Próbowałem się uśmiechnąć, ale jabłko w dużym stopniu mi to utrudniało, toteż mój mężczyzna musiał obejść się dziwacznym jękiem.

~ * ~ * ~

Pogładziłem Marcela po policzku i złapałem delikatnie jabłko, w które się wygryzł, aby nie wypadło mu z ust.
- Puść. - poleciłem – Potrzymam je, kochanie.
Marcel zawahał się, ale skinął głową. Zamiast jednak puścić jabłko, odgryzł kawałek, który już miał w ustach. Jeszcze więcej śliny spłynęło mu przez to po brodzie i tym razem nie opanowałem śmiechu. Wytarłem go dokładnie, jak wcześniej Nathaniela.
- Tobie też powinienem rozłożyć na kolanach chusteczkę żebyś się nie pobrudził? - zapytałem, kiedy w końcu podał mi odpowiednie pudełeczko z kanapkami.
- Nie, myślę, że zdołam się za bardzo nie pobrudzić.
- Za bardzo? - zapytałem wyzywająco, a on roześmiał się słodko.
- Niech będzie, nie pobrudzę się. - Marcel zaczął wyciągać na ławkę wszystko, co przygotowałem dla nas na dzisiejszy dłuższy spacer. Teraz przeglądał zawartość każdego pudełka i woreczka. Robiąc to mruczał zadowolony, czym sprawiał mi dużą przyjemność.
Zjedliśmy w spokoju, a po posiłku pozwoliliśmy sobie na dziesięciominutowe lenistwo, polegające na niezobowiązujących rozmowach, w których przodował zadowolony i ożywiony Nathaniel. Buzia mu się nie zamykała do czasu, kiedy podeszła do nas mała, śliczna dziewczynka w morelowej sukience. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało i zapytała czy chciałby się z nią pobawić piłką. Nasz syn zgodził się zostać jej towarzyszem zabaw w niezwykle entuzjastyczny sposób i dopiero kiedy narobił jej nadziei spojrzał na mnie i Marcela pytając w ten sposób o zgodę.
- Idź, pluszowy misiu. - postawiłem go na ziemi i otrzepałem z okruszków. - Tylko pamiętaj, że masz być miły dla dziewczynki, jasne? I uważaj żeby jej nie zrobić krzywdy piłką.
Nathaniel kiwał główką, ale nie byłem przekonany, czy właściwie słuchał uważnie moich instrukcji. Był zbyt podniecony wizją szaleństwa z piłką i nową koleżanką. Podciągnąłem mu spodnie, wygładziłem koszulkę , a on kręcił się i wyrywał w stronę koleżanki.
- Stój spokojnie przez chwilę. - upomniałem go łagodnie. - Trzymaj, poczęstuj ją i jej rodziców ciastem, dobrze? - wręczyłem mu plastikowe pudełko, w którym akurat zostały jeszcze trzy kawałki mojego wypieku. Na pucołowatej twarzy Natha rozkwitł ogromny, dumny uśmiech, kiedy pomaszerował z prezentem w stronę ławki, przy której dziewczynka czekała aż jej tata nadmucha wielką piłkę plażową.
- Kiedyś zostanie głową Upadłego Rodu. - Marcel brzmiał jak na dumnego ojca przystało. - To urodzony przywódca i wojownik.
- Głowa Upadłego Rodu z dziurą na tyłeczku. - zauważyłem patrząc za odchodzącym synem. Wcześniej tego nie zauważyłem, ponieważ malec był przeważnie odwrócony do mnie buźką lub siedział, za to teraz dostrzegłem niewielkie rozdarcie materiału na jego pośladku. Podejrzewałem, że musiał o coś zahaczyć podczas zabawy w piaskownicy.
- Cóż, jak na razie tylko my o tym wiemy, więc taka mała dziurka nie powinna przeszkodzić mu w karierze. - mój mąż położył dłoń na mojej dłoni i ścisnął ją lekko. - Jestem szczęśliwy. - westchnął, a ja uśmiechnąłem się do niego z miłością, którą starałem się wkładać w każdy gest.
- Ja również, Marcelu. - przyznałem i ułożyłem głowę na jego ramieniu.
Nathaniel właśnie stanął przed dziewczynką i wyciągnął w jej stronę pudełko z ciastem.