czwartek, 31 grudnia 2009

Adulte

Dorastanie było strasznie niesprawiedliwe. Nagle wszystkie zabawy stawały się dziecinne i niewystarczające, śnieg nie był już zabawny, ponieważ zaczynał tylko przeszkadzać i niespecjalnie się liczył, znajomi i przyjaciele zmieniali się, dorastali, nic nie było takie samo. I nagle wśród tych wszystkich zmian stawałem ja. Sam jeden, zupełnie jakby czas się dla mnie zatrzymał. Ja nie dorastałem, ciągle bawił mnie śnieg, chciałem spędzać całe godziny na starych zabawach, które dawniej sprawiały mi tyle przyjemności, ale poza mną nie było nikogo takiego jak ja. Dorastanie równało się samotności. Zupełnie jakby nagle plac zabaw pustoszał, wszyscy powoli z niego znikali i tylko ja stałem na jego środku osamotniony, niezmienny, taki jak zawsze.
- Jesteśmy już za starzy na lepienie bałwana, czy bitwę na śnieżki. To dobre dla pierwszaków, a my jesteśmy tu właśnie po to żeby pierwszakom dokuczać! – z jakiegoś powodu słowa Olivera spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem kolegów, chociaż nie moim. – Idziemy dwójkami i szukamy celu. Najlepiej jakiejś niewielkiej grupki trzyosobowej. Z resztą wiecie, kogo nam trzeba. Dajecie znać, jeśli znajdziecie odpowiednie dzieciaki. Fillip, ty idziesz ze mną. – kuzyn dał znak ręką a koledzy rozeszli się w parach po błoniach. Oli zrobił sobie z nich mały oddział, który stawiał się na każde jego skinienie.
- Uważam, że to głupie. – mruknąłem niezadowolony idąc za kuzynem odśnieżoną ścieżką prowadzącą za zamek. – Dokuczanie pierwszakom wcale nie jest zabawne, nie możemy robić niczego innego?
- A co chcesz robić? Bo chyba nie paprać w śniegu po uszy i cieszyć się jak dzieciak z tego, że dostałeś w twarz śnieżką? Jeśli my nie zaczniemy dokuczać młodszym to, kto to za nas zrobi? Poza tym nie czujesz tej potrzeby podręczenia tych dzieciaków? Ten dreszczyk satysfakcji, kiedy jesteś ponad nimi, kiedy niemal płaczą i nie potrafią sobie z tobą poradzić. Przecież to takie przyjemne... – uśmiechał się do siebie, kiedy o tym opowiadał, a ja patrzyłem na niego marszcząc czoło.
- Wcale mnie to nie kręci, Oli. – szczerze mówiąc nic dziwnego skoro kilka razy to niemal ja byłem celem i tylko cud sprawił, że zawsze wtedy pojawiał się nauczyciel latania by mi pomóc. Gdyby nie on to ja byłbym wtedy tym dzieciakiem z płaczliwą miną, o którym mówił kuzyn. – O, Camus! – nagle oczy mi rozbłysły, usta wygięły się w podkówkę i nie potrafiłem tego opanować. Nauczyciel był w ogrodzie za zamkiem chodząc po śniegu, udeptując go. Nie widział nas i bardzo dobrze. Mogłem go dzięki temu zaskoczyć. Już chciałem do niego podejść i porozmawiać, nawet, jeśli tylko pogoda byłaby właściwym tematem. Chciałem usłyszeć jego głos, zobaczyć uśmiech. Rozpływałem się, a serce biło szybciej, motylki latały w moim brzuchu, byłem niecierpliwy i czegoś się obawiałem, chociaż sam nie wiem, czego.
- Ty idź dokuczać pierwszoklasistom, a ja idę się przywitać. – rzuciłem do kuzyna usiłując jakoś się opanować, by nie zauważył jak wielką przyjemność sprawiło mi samo natknięcie się na profesora.
- To weź mu pomachaj i załatwione. Nie bądź taki, trochę się z nimi podrażnimy. – chłopak nalegał, ale ja tylko pokręciłem głową.
- Camus wiele razy mi pomógł, więc chcę iść do niego, przywitać się jak należy i porozmawiać. – powiedziałem to pewnie. W tej chwili to nie Oliver miał przewagę, ale ja.
- On jest zajęty, nie widzisz? Pójdziesz tam przeszkadzać? – był poirytowany i chyba jego dobry humor właśnie gdzieś zniknął.
- Nie będę przeszkadzał, jest sam. – wzruszyłem ramionami. Nie ważne, co powie kuzyn, ja i tak postawiłem już na swoim, nawet gdyby miał rację.
- Więc podeptasz mu niepotrzebnie śnieg.
- Nie szkodzi. – odwróciłem się patrząc na nauczyciela. Wydeptywał na gładkim śniegu całkiem duży ‘X’, ale widziałem ślady, które po sobie zostawił by dotrzeć do tamtego miejsca. Planowałem przejść tam właśnie po nich.
- Fillip, daj spokój, chodź! – Oliver naprawdę się zdenerwował, ale zrobiłem tylko wielkie oczy i pokręciłem pewnie głową. Nie miał szans by mnie przekonać. Wyciągnął rękę chcąc mnie złapać, ale odsunąłem się i wdepnąłem w śnieg zostawiając na nim ślad swojego buta, jakby to miało być dowodem czegoś. – Fill, nie chcę się kłócić, więc chodź po dobroci. Zostaw go w spokoju, to nauczyciel, a nie opiekunka do dzieci...
- Powiedziałem nie! – syknąłem zły. – O, patrz. Wołają cię już! – pokazałem palcem na jednego z kolegów, który używając umówionych sygnałów dawał znać, że znaleźli odpowiedni cel do dręczenia.
- Denerwujesz mnie, Fillip! Zobaczysz, że cię spławi! – prychnął na mnie i odwrócił się. – Rób, co chcesz, nie przywiążę cię przecież.
Uśmiechnąłem się znowu. Nie chciałem rozstać się z nim w taki sposób. Przysunąłem się i stając na palcach pocałowałem go w policzek. Popatrzył zdziwiony, prychnął i otarł się.
- Fuj, całuje mnie facet! – rzucił teatralnie, ale widziałem, że mu przeszło i już się tak nie gniewa. – W razie, czego jakoś nas znajdziesz. – machnął na mnie ręką i pobiegł do kolegów.
Dorastanie miało też inne złe strony. Musiałem uważać, by Oli nie dowiedział się, czego tak naprawdę chcę od nauczyciela i przede wszystkim by profesor o tym nie wiedział. Musiałem być ostrożniejszy i zapomnieć o niepotrzebnym tuleniu się, czy buziakach w policzek. Niestety im byłem starszy tym dalej musiałem się od Camusa odsuwać.
A jednak mimo wszystko podszedłem bliżej niego i rozbawiony stwierdziłem, że nadal nie wie o mojej obecności. Zrobiłem wielki krok by przejść dokładnie po jego śladach w miejsce, w którym powoli udeptywał wybrany kształt. Niestety robił za duże kroki i omal nie straciłem równowagi starając się usilnie podążać jego tropem. Pisnąłem przestraszony i tym się zdradziłem.

~ * ~ * ~

Serce mocniej mi zabiło. Wystraszyłem się trochę tego dźwięku i odwróciłem gwałtownie, jednak, kiedy zobaczyłem Fillipa, który zasłaniał łapkami usta ulżyło mi i niemal roześmiałem się nie mogąc uwierzyć, że dałem się podejść mojemu skarbowi. Zamyśliłem się i przestałem zwracać na wszystko uwagę, a on to wykorzystał.
Gdyby tylko wiedział, że myślałem właśnie o nim... O jego ślicznych oczkach, miękkich włoskach i słodkim wyrazie twarzy, o wspaniałym brzmieniu głosu, a przede wszystkim o tym jak bardzo go kocham. Chciałem wydeptać wielkie serce, ale to byłoby bądź, co bądź nieodpowiedzialne. Nie mogłem przecież afiszować się z tym, że jest ktoś, kto mi się podoba, że moje serce jest spętane przez jedwabne, czerwone wstążki i przywiązane do łapek pewnego słodkiego Ślizgona. Właśnie, dlatego wybrałem coś na pozór zwyczajnego, coś, co mogło oznaczać wszystko i nic, a w rzeczywistości było właśnie tym sercem, które chciałem pokazać całemu światu.
- Zaczekaj chwileczkę. – powiedziałem do chłopca, który z trudem stał na nogach w wielkim rozkroku. Jego nóżki nie były w stanie dorównać moim. Fillip prędzej skończyłby cały w śniegu zanim zdołałby dotrzeć do mnie.
- Przepraszam za problem, nie planowałem panu przeszkadzać. – mruknął pod nosem. Z największą rozkoszą wziąłem go na ręce, a on rozsunął szeroko nogi, by nie ubrudzić mnie od swoich kozaczków. – A co pan tak w ogóle robi? – zapytał tak niewinnie, zupełnie jakby nadal był dzieckiem, a ja tak właśnie chciałem go traktować. Jak małego chłopca, jakim był, kiedy zaczynał szkołę. Wtedy mogłem być blisko niego nie obawiając się, że nazbyt szybko odkryje jak bardzo mi na nim zależy.
- Hmm... Dreptam?
- Drepta pan? Iksika? – wydął ustka w zadumie. Miałem ochotę wycałować mu je póki nie będą cudownie czerwone. Pokiwałem jednak tylko głową. – Hmm... A mogę go dreptać z panem?
Poczułem przyjemne uderzenie gorąca. Mój Skarb chciał ze mną tworzyć to, co chociaż nie wyglądało, to jednak było obrazem mojego uczucia względem chłopca. Czy mogłem mu odmówić?
- Tak, Fillipie. Jeśli tylko chcesz. – powiedziałem łagodnie uśmiechając się do niego.

~ * ~ * ~

Marcel postawił mnie na śniegu w obrębie deptanego przez siebie kształtu i zdjął rękawiczkę. Otarł mój policzek zdejmując z niego płatek śniegu, jaki chwilę wcześniej na nim osiadł. Byłem cały rumiany, a zimno pozwalało mi na rumieńce, które i tak miały pozostać niezauważone. Dłoń profesora była taka ciepła, chociaż nie spodziewałem się tego.
By nie myśleć o tym jak bardzo pragnę znowu znaleźć się w ramionach nauczyciela zabrałem się za dokładniejsze udeptywanie śniegu na jednym z ramion. To była moja linia, która spotykała się w jednym miejscu z linią Camusa. Zupełnie jakby była symbolem naszej znajomości, bo przecież ja i Marcel w którymś momencie zawsze się spotykaliśmy. Ta świadomość była wręcz niesamowita. Zupełnie jakbyśmy tworzyli nierozerwalną jedność, chociaż w rzeczywistości łączyło nas tak niewiele.
Chwilę później to ja deptałem po drugim ramieniu ‘X’, gdy nauczyciel chodził po moim. Uśmiechałem się ciągle i kątem oka obserwowałem go. Żałowałem tylko, że profesor sam prawie skończył swoje dzieło, więc niewiele czasu mogliśmy spędzić w taki sposób. Teraz, kiedy już miałem go dla siebie chciałem więcej niż początkowo. Nie wystarczała mi już ta krótka chwila, jaką planowałem spędzić z nim na samym początku. Byłem strasznie chciwy.
Musiałem być z nim dłużej niż inni nauczyciele, dłużej niż nauczycielki, którym się on podobał. Musiałem być dla niego ważniejszy i wypełniać jego dni sobą. Taki był mój plan w tamtej chwili.
- A co takiego robi Słodki Misiak sam na dworze? – zapytał nagle, a ja chyba musiałem być purpurowy, kiedy mnie tak nazwał. Uwielbiałem chwile, gdy zwracał się do mnie nie używając mojego imienia, ale takich określeń. Czułem się wtedy wyjątkowy i lepszy od innych. Marcel był mój, więc musiałem zagarnąć wszystko, co było w nim wyjątkowe tylko dla siebie, a w tym wypadku także to jak na mnie mówił.
- Oliver poszedł dręczyć innych z kolegami. – mruknąłem przypominając sobie, że wcześniej niemal się kłóciliśmy. To wcale nie było przyjemnym wspomnieniem, ale profesor rozświetlał te mroki mojej pamięci swoją obecnością. Moje uczucia do niego z całą pewnością dorastały, nawet, jeśli ja ciągle byłem taki sam.
Nauczyciel ponownie wziął mnie na ręce i postawił na ścieżce. Wielki ‘X’ był gotowy i teraz zauważyłem, że kiedy ja odpływałem myślami Camus zrobił z niego dwie miotły. To sprawiło, że dzieło było tym bardziej wyjątkowe i bardzo pasowały do nauczyciela latania. Uradowało mnie to!
- Ja wolałbym bitwę na śnieżki, ale oni mówią, że to zabawa dla dzieci. Sam nie mogę się bić. – patrzyłem na plecy profesora, który szedł przede mną, a nagle zatrzymał się w miejscu.
- Tak mówią? Hmm... Ale to nieprawda. Na śnieżki można bić się w każdym wieku. – odwrócił się do mnie pokazując mi kulkę śniegu, którą miał w dłoni i rzucił nią w moją pierś. Śnieżka rozbiła się na drobne kawałeczki zostawiając biały ślad na mojej kurtce. Profesor uśmiechał się wyzywająco. Poprawiłem, więc czapkę, mocniej zacisnąłem wiązanie szalika i naciągnąłem dokładniej rękawiczki.
- Pan chce się bić! – rzuciłem oskarżycielsko i szybko przykucnąłem nabierając śniegu w ręce. Zabrałem się za lepienie śnieżki, którą rzuciłem w Camusa. On nawet nie próbował jej uniknąć. Na jego czarnym płaszczu zostawiła po sobie zabawny ślad dokładnie na piersi. To było jak potwierdzenie przyjęcia jego wyzwania. Obaj niemal rzuciliśmy się na śnieg by lepić nowe śnieżne naboje.

~ * ~ * ~

Od dawna się tak nie bawiłem, a teraz miałem okazję nie tylko dotrzymywać towarzystwa mojemu pięknemu Aniołowi, ale i przypomnieć sobie w ten sposób czasy, kiedy to ja byłem dzieckiem. Bez skrępowania pozwalałem by jego śnieżki trafiały we mnie, a moje nie mijały Fillipa. Na tym przecież polegała cała zabawa. By otrzymać jak najwięcej razów i nie pozostawać dłużnym.
Słyszałem śmiech Ślizgona, jego ciężkie oddechy, kiedy posyłał w moim kierunku kolejną kulę ze śniegu i okrzyki tryumfu, gdy trafiał w strategiczne punkty, gdzie ubrania nie chroniły skóry, lub śnieg mógł wedrzeć się pod ubranie. Sam omijałem podobne miejsca na ciele chłopca. Nie chciałem by był później chory, ale olbrzymie rumieńce na jego twarzy, wielki uśmiech i błyszczące radością oczęta sprawiały, że nie byłem nawet w stanie przerwać tej zabawy.
Kucając pozwoliłem by chłopiec rzucał we mnie śniegiem bez opamiętania, a sam przygotowałem sobie kilka kulek, które miałem zamiar wykorzystać w stosownej chwili. Mój Anioł zauważył to jednak nazbyt późno. Pisnął i odskoczył dalej ode mnie, kiedy sięgnąłem po jedna z gotowych śnieżek. Zaczął skakać i osłaniać się, gdy ja raz po raz posyłałem w jego stronę biały nabój, który rozpryskiwał się na kawałki na jego kurtce. Fillip śmiał się wtedy głośno i krzyczał zdyszany, że to niesprawiedliwe, bo on nie może atakować.
Znowu był słodki, cudowny, wspaniały i rozkoszny jak zawsze, a jego chichot był jak najlepsze rozgrzewające serce lekarstwo, bo czy może być coś wspanialszego niż śmiech Anioła?

~ * ~ * ~

Nie mogłem się nawet ruszyć z miejsca! Pozostawało mi tylko osłaniać się, odwracać tyłem, kręcić w koło i przeskakiwać z nogi na nogę, na wąskiej, odśnieżonej ścieżce. Nie zwróciłem uwagi na to, że Marcel przygotowuje się do bezpośredniego ataku pozbywając się całej swojej amunicji. Teraz musiałem to przeczekać i wytrzymać. Chichotałem, ale i on nie jednokrotnie wybuchał śmiechem. Byłem taki szczęśliwy!
Kiedy skończyły mu się śnieżki musiał przerwać ostrzał i robić nowe. Wykorzystałem to. Podbiegłem do niego i podskakując rzuciłem mu się na szyję. Stracił równowagę i wpadł w śnieg, a ja prosto na niego siadając dumnie na jego biodrach.
- Wygrałem! – rzuciłem tryumfalnie patrząc na rozbawionego nauczyciela, który pośród śniegu wyglądał naprawdę niesamowicie. Chciałem by ten obraz wypalił się w mojej pamięci na zawsze, bym mógł przywoływać go w każdej chwili, przed snem, lub trudnym testem. Chciałem by był jak maskotka na pocieszenie. Zmęczony, uśmiechnięty Camus powalony przeze mnie prosto w zaspę śniegu.
Poprawiłem czapkę, która spadała mi na oczy i poskoczyłem kilka razy na ciele nauczyciela. Było wygodne, a on stęknął ciężko zapewne odczuwając wyraźnie mój ciężar na sobie.
- Wygrałeś, poddaję się. – podniósł ręce i pozbył się rękawiczki zdejmując śnieżynkę tym razem z mojego nosa. Bardzo delikatnie. – Ale mój zwycięzca jest teraz cały spocony i przemarznięty, prawda?
- Nie... – pokręciłem głową, chociaż on i tak dobrze wiedział, że jest inaczej.
- A jeśli zaproponuję gorącą herbatę w kuchni? – uniósł brew przypatrując mi się lekko ironicznie. Chciał mnie podejść i udało mu się.
- Jestem bardzo mokry i bardzo przemarznięty! – wstałem z jego ciała i podałem mu rękę. Pomogłem wstać, chociaż niewiele mogłem zrobić. Mimo wszystko ściskałem jego dłoń i to się liczyło.
Gorąca herbata w kuchni po takiej bitwie na śnieżki, o której marzyłem, tylko ja i mój ukochany nauczyciel. Jeśli bym musiał mógłbym nawet natrzeć się sam śniegiem, byleby tylko spędzić z nim te kilka dodatkowych chwil.

*

Znalezienie odpowiednich ubrań zajęło mi trochę czasu. Musiałem na szybkiego ogarnąć się by wyglądać jak najlepiej. To było niemal jak randka z profesorem, nawet, jeśli w szkolnej kuchni. Nie byłem usatysfakcjonowany efektem, ale nauczyciel używając zaklęcia wysuszył mi włosy ciepłym powietrzem, więc przynajmniej nie kleiły mi się do twarzy.
Camus wyglądał za to wspaniale. Elegancko ubrany, z delikatnym i czułym uśmiechem na twarzy. Prawdziwy książę z bajki!
Zaprowadził mnie pod drzwi kuchni i wprowadził do środka. Skrzaty od razu otoczyły nas proponując tysiące potraw, jednak Marcel całkowicie opanowany wyraził swoje życzenie. Posadził mnie na wysokim krześle przy niezajętym jeszcze blacie, przy którym Skrzaty robiły nasze posiłki, i zajmując miejsce obok bardzo delikatnie odgarnął mi włosy z czoła. Było mi trochę głupio, ponieważ specjalnie ich nie związałem, by zmusić nauczyciela do podobnego zachowania i teraz osiągnąłem ten cel rumieniąc się obficie.
Gorąca herbata rozgrzała mnie i sprawiła, że mogłem płakać ze szczęścia. Takiego spokoju potrzebowałem, a mój książę siedział obok rozmawiając ze mną jak równy z równym.
Mój Marcel!