poniedziałek, 30 listopada 2009

Pantoufles

Cóż z tego, że dzień był naprawdę ładny i słoneczny skoro z jakiegoś powodu ze mną zawsze były problemy? Nie wiem, jak, dlaczego ani ile mogło to trwać, jednak, jeśli coś miało być nie tak, to zawsze ja byłem w centrum zainteresowania. Zupełnie jakby zwracanie na siebie uwagi było moim celem, dla którego chodziłem do szkoły. Od samego początku los był wobec mnie niesprawiedliwy. Uwydatniał moje słabości zamiast tuszować ich, jak się to działo w przypadku Olivera, ja ciągle byłem tym słabym, ślamazarnym dzieckiem, które wymagało opieki.
Tym razem zaczęło się od butów. W moich trzewikach odkleiły się obcasiki i nie nadawały się do chodzenia. Musiałem czekać aż mama przyśle mi nowe buty, a jakoś nie kwapiła się do tego. Nie mogłem chodzić na bosaka, a Oliver miał nogę o numer większą niż moja, więc pożyczenie od niego butów odpadało. Nie byłoby to niczym wielkim, mogłem chodzić w pantoflach, jednak to właśnie one były największym problemem. Mama kupiła mi w tym roku kapcie w kształcie siedzących pluszowych misiów o słodkich pyszczkach, z łatką na łapce i czerwoną wstążką. Uznała, że nie wyrosłem jeszcze z takich rzeczy i nie pozwoliła zaprotestować. Póki widzieli to tylko koledzy z pokoju nie było tak źle jednak teraz musiałem paradować w nich po całej szkole. Nie było osoby, która nie oglądałaby się na Ślizgona w misiach na nogach, chichot i komentarze towarzyszyły mi przez cały czas. Na domiar złego nie miałem ostatnio czasu na przycinanie włosów i teraz wpadały mi do oczu. Niemal nic nie widziałem, kiedy ciemne fale zakrywały moją twarz i nie chciały odgarnąć się do tyłu. Oli rozwiązał to na swój wyjątkowy sposób. Pożyczył od dziewczyn spinkę misiaczka i spiął nieszczęsne, uciążliwe kosmyki z boku. Powiedział, że spineczka będzie pasować do papci i roześmiał się rozbawiony moim widokiem. Czułem się jak dureń. Najniższy trzecioklasista w szkole właśnie robił z siebie dziecko. Brakowało mi tylko butelki z kaszą i smoczka. To było upokarzające.
Stanowiłem atrakcję dnia. Cała Wielka Sala dyskutowała właśnie na ten temat i jakoś im się nie dziwiłem. Gdyby nie chodziło o mnie pewnie też nie oszczędzałbym komentarzy, ale w takiej sytuacji mogłem tylko spuścić głowę i wpatrywać się w misiowe pyszczki na moich butach z nienawiścią.
Jeśli kiedyś myślałem o wyznaniu swoich uczuć nauczycielowi latania, to w takich chwilach rezygnowałem z tego momentalnie. Tylko doprowadziłbym go do ataku histerycznego śmiechu.
Mimo wszystko stawiało to przede mną jeden cel. Bardzo ważny, niesamowicie istotny i wyjątkowy. Musiałem w przyszłości stać się idealnym mężczyzną, który będzie mógł z podniesioną głową powiedzieć Camusowi, co do niego czuje i nie wstydzić się tego. Tylko, jaki miałem w takim razie być? Podobny do niego? Miły, szarmancki, uczynny, słodki? Taki był nauczyciel i tak opisywała go każda dziewczyna. W dodatku niesamowicie przystojny i męski. Miałem przed sobą niemałe wyzwanie, któremu musiałem sprostać. Zaczynając od dbania o urodę i maniery, przez wyważoną słodycz i powagę, po samą postawę, sposób wysławiania się, ale to nie wszystko. Było jeszcze kilka rzeczy, których musiałem nauczyć się, jeśli planowałem stawać w szranki z dziewczynami, które podkochiwały się w profesorze. Nie znałem się na tej szarańczy, ale wiedziałem, że jeśli pozwolić im się rozplenić to pożrą mojego nauczyciela od razu nie zostawiając dla mnie ani kawałeczka.
Denerwowały mnie same myśli o nich, kiedy je widziałem czułem ogromną niechęć. Nieszczere, zakłamane, wykorzystywały słabości innych i sama ich płeć już mnie odstraszała. Wszystko, dlatego, że miały większe szanse u Marcela!
Coś mokrego było rozlane na podłodze, zryw, ślizg, serce zatrzymuje się w piersi, podchodzi do gardła, umysł staje się pusty, krew szybciej krąży w żyłach i nagłe uderzenie o podłogę, a zaraz potem ból. Wszystko to przez nie! Przez harpie, które jak chwasty zagradzały mi drogę do szczęścia!

~ * ~ * ~

Usłyszałem, że coś ląduje na ziemi jeszcze zanim zobaczyłem siedzący na podłodze Cud, który uderzył piąstkami o kamienne płyty, na których wylądował. W Wielkiej Sali widziałem go tylko przez chwilę i nie miałem okazji przyjrzeć mu się dokładnie, jednak z tego, co wiem coś było nie tak. Teraz Fillip był zdenerwowany upadkiem, który z całą pewnością nie był przyjemnym doświadczeniem. Rozzłoszczony także był niemożliwie piękny.
Podszedłem do niego nie czekając.
- Stłukłeś pupkę? – przykucnąłem przed Ślizgonem, który otworzył szeroko oczka i uśmiechnął się szeroko. Skinął głową bez słowa. Podniosłem go i otrzepałem. – Ktoś rozlał tu wodę. Musisz uważać. Nic ci nie jest?
Pokręcił głową i szybko spoważniał. Spuścił główkę i odwrócił się do mnie tyłem. Nie wiedziałem, o co chodzi. Obraził się na mnie? Coś powiedziałem, lub zrobiłem? Ale nagle dostrzegłem czerwone uszko i umysł mi się rozjaśnił. Rumienił się, wstydził czegoś. Rozkoszny jak zawsze.
- Fillipie? – odwróciłem go przodem do siebie. Nawet nie stawiał oporu, chociaż jeszcze bardziej schylił główkę chowając twarz jak tylko się dało. Włosy, które spiął spineczką opadły mimo wszystko na jego buźkę kryjąc ją przede mną i nagle wszystko zrozumiałem, nic nie było dla mnie niejasne. Przesunąłem wzrokiem po całym jego ciele powoli. Główny powód tego zawstydzenia musiał tkwić na samym dole. Uśmiechnąłem się lekko do siebie.
- Śliczne kapcie, Fillipie. – powiedziałem łagodnie patrząc na słodkie misiaczki, które pochyliły się do dołu, jakby chciały ukryć zażenowanie podobnie jak chłopiec. Musiał zgiąć palce chcąc jakoś ukryć pantofle na stópkach. Bezowocne starania.
Rozkoszny widok.

~ * ~ * ~

Marcel! Marcel! Marcel!
Starałem się myśleć tylko o nim. Nie o swojej wielkiej kompromitacji, nie o swoim nieszczęściu, ale o mężczyźnie, który stał przede mną i mówił do mnie łagodnie i z troską. Musiałem mu się wytłumaczyć! Musiałem, bo uzna, że jestem dziwny!
- Bo moje trzewiki się zepsuły! – krzyknąłem z przejęciem i uniosłem głowę patrząc prosto w cudowne tęczówki profesora. Czułem, że oczy mnie pieką od chcących się wydostać łez. Nie pozwoliłem im na to! Nie będę płakał! Muszę być mężczyzną! Dla Camusa!
Profesor uśmiechnął się łagodnie, roześmiał krótko i ciepłą dłonią pogładził mnie po policzku.
- I masz tylko misiaczki, tak? – wiedziałem, że mówi do mnie jak do dziecka i podobało mi się to. Czułem się w jakiś sposób wyjątkowy, kiedy cała jego czułość skupiała się właśnie na mnie. Pokiwałem, więc głową potwierdzając.
Nagle poczułem się już o wiele lepiej. Spokojny i zadowolony. Już się nie wstydziłem i nie chciałem być dorosłym mężczyzną. Mogłem być taki, jaki byłem, jeśli to sprawiałoby, że nauczyciel zawsze będzie się mną opiekował.
- A ta spineczka? – zdjął z moich włosów misia, którego na sobie miałem. Zapomniałem o nim całkowicie i nawet włosy mi nie przeszkadzały, kiedy tak przejmowałem się pantoflami, zaś teraz uświadomiłem sobie, że przecież nadal go mam.
- To Oliver... – mruknąłem marszcząc nos w geście niezadowolenia. – Bo... Włosy mi przeszkadzały... Pożyczył... – nie łatwo było mi mówić, kiedy profesor odgarnął wszystkie kosmyki z moich oczu i spinał je z boku dokładnie by już nie mogły się wydostać. Wiedziałem, że się zarumieniłem, ale udawałem, że wcale tak nie jest, chociaż musiałem być intensywnie czerwony.

~ * ~ * ~

Niezmiennie słodki i rozkoszny. Mój Najdroższy Skarb.
Uporałem się z jego włoskami. Były gęste i miękkie. Z największą przyjemnością ich dotykałem, podobnie jak aksamitnego policzka, który płonął pod moimi palcami, gdy go gładziłem.
- Wyglądasz naprawdę słodko, nie masz się, czego wstydzić. Aż ciężko oderwać od ciebie wzrok. Słodycz cieszy serce. – powiedziałem prawdę, chociaż nie dodałem, że chodziło mi głównie o moje, które promieniało niesamowitą mocą, kiedy tylko widziałem tak cudowny obrazek. – A dziewczęta lubią słodycz, więc podnieś główkę i niech się tobą zachwycają. – delikatnie ujmując jego brodę spojrzałem w rozpromienione, troszkę zaskoczone oczęta. Osobiście nie chciałem by ktokolwiek widział go tak rozkosznym, Fillip powinien być tylko mój. Nie chciałem dzielić się nim z kimkolwiek innym, ale musiałem.
- To, dlatego ma pan powodzenie?
- Hm?

~ * ~ * ~

Wcześniejsze słowa nauczyciela ucieszyły mnie i sprawiły, że byłem jak zahipnotyzowany. Nie myślałem przez chwilę, a kiedy się obudziłem z tego przyjemnego transu uświadomiłem sobie, że zapytałem o coś niesamowicie głupiego. Znowu spłonąłem.
- No... Bo... Pan też jest... Słodki... I dziewczyny pana lubią... – dodałem to, chociaż nie chciałem. Zacisnąłem pięści mocno i gryzłem wargę, póki nie poczułem, że się uspokajam. – I one zastanawiają się, czy pan ma kogoś. – moja śmiałość zaskoczyła mnie samego, ale widać coś we mnie wiedziało jak wykorzystać nadarzającą się okazję.
Uniosłem wzrok z krawatu profesora na jego twarz. Na kuszące wargi, które były moje, kojące spojrzenie pięknych oczu, także moich, na całe przystojne oblicze, moje, moje i tylko moje! Chciałem wiedzieć jak jest naprawdę. Musiałem wiedzieć na pewno, czy nauczyciel nie ma nikogo, czy jest sam.
Przez chwilę zastanawiał się jakby ważąc każde słowo, po czym obdarzył mnie swoim pełnym ciepła uśmiechem.
- Nie, Fillipie. Nie mam nikogo. – jego dłoń wsunęła się w moje włosy i zaczęła pieścić delikatnie skórę głowy.
Tak... Błogie uczucie po tak wspaniałych słowach. To znaczyło, że mogę go sobie przywłaszczyć! Mój!
- To dobrze... – odparłem, ale nagle serce zabiło mi zdecydowanie szybciej. Znowu mówiłem bez zastanowienia. – To znaczy, dla nich! Dla nich dobrze! Tak myślę... – znowu wszystko mi się mieszało.

~ * ~ * ~

Pogłaskałem palcem wskazującym jego drobny nosek, kiedy tak gubił się w swoich słowach. Jak zwykle z resztą.
Nie miałem nikogo, nie do końca było to prawdą. Miałem jego. Mojego cudownego Fillipa, niemożliwie słodkiego Ślizgona.
- Gdzieś się wybierałeś zanim przeszkodziła ci w tym podłoga, prawda?
- A! Tak! – chciał uderzyć się lekko w czoło, ale przyłożyłem mu do niego dłoń i jego drobna łapka uderzyła o moją. Znowu się zawstydził i szybko splótł palce za sobą kręcąc lekko bioderkami jak zawstydzone dziecko. – Do biblioteki. – burknął nieśmiało pod nosem. – Pójdę już. – zrobił dwa kroki i zaczął skakać na jednej nodze sycząc cichutko z bólu. Widać nie tylko jego dupcia ucierpiała w czasie upadku, ale i noga.
- Czyli jednak nie pójdziesz, ale zostaniesz zaniesiony. – roześmiałem się podnosząc go i biorąc na ręce.

~ * ~ * ~

Chciałem pisnąć zaskoczony i szczęśliwy. Ciepło ciała profesora rozeszło się po całym moim ciele, jego zapach wypełnił moje nozdrza. Zadrżałem oplatając go ramionami i przytulając się. Mógłbym przysiąc, że noga już wcale nie bolała!
Na mojej twarzy pojawił się tryumfalny uśmiech. Byłem lepszy od dziewczyn! Ich Camus nie nosił, a mnie tak!
Oparłem brodę o jego ramię i zacząłem ruszać nogami machając nimi po bokach ciała nauczyciela. Byłem niesamowicie dumny z siebie. Niech inni patrzą i zazdroszczą! Panicz Fillip niesiony do biblioteki przez najwspanialszego nauczyciela w szkole. Dziewczyny mogły mnie znienawidzić. Proszę bardzo. Mój prywatny słodki nauczyciel! Byłem samolubny, nie dało się ukryć, ale jeśli to pozwalało mi na takie radości, to nie miałem nic przeciwko temu.

~ * ~ * ~

Ślizgon był jak dziecko. Leciutkie ciało poruszało się w moich ramionach rozluźnione. Czułem się dziwnie wnosząc go tak do biblioteki. Całe szczęście, że nie było w niej wiele osób, ale i tak ich wzrok od razu skupił się na nas. Nie dało się ukryć, że wyglądaliśmy bądź, co bądź, zabawnie, ale było mi przyjemnie. Mogłem nosić chłopca bez przerwy. Sprawiało mi to niesamowicie wiele radości. Był w końcu moim małym panem, któremu pragnąłem służyć całym sercem. Był dla mnie wszystkim.
Podchodząc do zdziwionej bibliotekarki uśmiechnąłem się lekko.
- Posadzę go w głębi biblioteki. Proszę, zwrócić na niego uwagę, kiedy będzie wychodził i w razie, czego poprosić by ktoś mu pomógł, gdyby nadal kuśtykał. Potłukł się trochę na korytarzu.
- Oczywiście! – wydawała się trochę onieśmielona tą krótką wymianą zdań. Widać naprawdę wyglądaliśmy z Fillipem wyjątkowo dziwacznie.
- Bardzo dziękuję. – posłałem jej kolejny uśmiech zanim nie zabrałem chłopca w odpowiednie miejsce. Skoro wstydził się swoich pantofli postanowiłem ukryć go przed ciekawskim wzrokiem innych.

~ * ~ * ~

Nauczyciel chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo był atrakcyjny i jak łatwo potrafił omamić kobiety. Był przez to łatwym celem, więc musiałem go chronić przed nimi! Taki duży, a taki głupiutki! Nie wiem jak mógł tego nie dostrzegać, lub to ignorować. A było widać, że nie jest świadom swojej władzy nad nimi. Ale przecież każda mogłaby się na niego rzucić. O taki ideał coraz trudniej, a on był na wyciągnięcie ręki. Musiałem mieć się na baczności i pilnować go, by żadna mi go nie skradła!
Znowu przytuliłem się do niego mocno.
Marcel posadził mnie na krześle i poklepał lekko po głowie.
- Powiedz mi, jakich książek potrzebujesz, a zaraz je znajdę żebyś nie musiał nadwyrężać tej nogi. Niech odpocznie trochę.
- Już odpoczęła. Kiedy mnie pan niósł. – uśmiechnąłem się pewnie. Jeśli te dziecinne kapcie sprawiały, że mężczyzna interesował się mną i uważał mnie za słodkiego, to mogłem chodzić w nich z uniesioną wysoko głową, tak jak mówił mi to profesor. Jego wzrok może częściej spoczywałby na mnie zamiast na innych, a przecież tego właśnie pragnąłem.

~ * ~ * ~

Dopytałem o książki, które miałem przynieść chłopcu i poszedłem znaleźć odpowiednie pozycje uśmiechając się do siebie między półkami.
Gdyby tylko Fillip mógł być mój.
Tak naprawdę bardzo tego pragnąłem i co noc wyobrażałem sobie chwile, które spędzalibyśmy razem, jednak sam nie wiem, co bym wtedy zrobił. Miałem ochotę całować jego drobne usteczka, tulić to małe ciało i szeptać raz po raz jak bardzo go kocham, ale dobrze wiedziałem, że nie mógłbym tego zrobić. Musiało wystarczyć mi, że mogę być dla niego opiekunem i to sprawiało mi niewysłowioną radość.
Opieka nad nim była małym cudem codzienności. Byłem blisko niego, poznawałem go coraz dokładniej, rozkoszowałem się nim.
Znalazłem kilka książek o pierwszych świętach magicznego świata, których potrzebował do wypracowania. Wytypowałem te najciekawsze i najdokładniejsze. Zależało mi by chłopiec dostawał dobre oceny.
Zaniosłem mu je o znowu pogłaskałem. Lubiłem go dotykać. Zupełnie jakby moje ciało nabierało dzięki temu sił do dalszej egzystencji. Ślizgon był światłem, które pozwalało mi widzieć, energią potrzebną do życia.
Był całym moim Światem.

~ * ~ * ~

Uśmiechnąłem się z wdzięcznością i złapałem profesora za szatę. Dobrze wiedziałem, co chcę teraz zrobić i byłem zdecydowany. Przyciągnąłem go bliżej do siebie. Nie był zdziwiony, a ja w tamtej chwili nie wstydziłem się tego, co robiłem. Zbyt mocno tego chciałem.
- Dziękuję, panu. – powiedziałem cicho przykładając usta do kącika jego warg i całując go mocno. Zamknąłem oczy by rozkoszować się tym przez jak najdłuższy czas. Nadal nie miałem na tyle odwagi by sięgnąć bezpośrednio jego ust nauczyciela, ale to wystarczało mi w zupełności. Byłem szczęśliwy i czułem, że cały promienieje, ciepło rozchodziło się po wszystkich komórkach mojego ciała, pod powiekami widziałem słońce, motyle, kwiaty, wiosenną radość. Pojawiło się to niczym wizja!

~ * ~ * ~

Tak niewiele brakowało by jego drobne usteczka zdradziły mi swój smak, tym czasem pieszczotliwie musnęły sam kącik w tak niesamowity, delikatny i wspaniały sposób. Czułem rozkosz rozchodzącą się po całym ciele, a niewidzialny blask otaczał mnie dookoła.
- Nie ma, za co. – szepnąłem mu do uszka, kiedy jego wargi pozwoliły mi na to. Oddałem muśnięcie w równie niewinny sposób w jego ciepły, miękki policzek.
Nie potrzebowałem więcej. Byłem całkowicie spokojny i rozluźniony. Tyle w zupełności wystarczało mi do pełni szczęścia, a cały świat pełen barw wirował i tańczył w rytmie mojego szybko bijącego serca, tak pełnego rozkoszy i spełnienia.