piątek, 28 grudnia 2012

Un bonhomme de neige

Uwielbiałem Święta – czas prezentów, radości z małych rzeczy, barwy, które przeplatały się tęczą w około, zapach choinki, ciche dzwonienie dzwoneczków na zielonych gałązkach, smak świątecznych potraw, które wypełniały stoły. Niestety, niewinność poprzednich lat zniknęła i teraz nie łatwo było mnie zadowolić wyłącznie tymi miłymi akcentami. Potrzebowałem więcej, o wiele więcej, a to „więcej” nosiło imię Marcela.
On też był w tym roku moim największym problemem, jako że chciałem sprawić mu przyjemność, obdarować prezentami, a jednocześnie zrezygnować z dziecinnego wydźwięku tej tradycji. Dobrze wiedziałem, co takiego chciałbym podarować mu tym razem, jednakże moja ostatnia śmiałość w połączeniu z takim prezentem mogłaby wzbudzić podejrzenia. Tak więc, musiałem zadbać by mężczyzna otrzymał mój upominek, zachował go, a co więcej także z niego korzystał. Tylko ja znałem Marcela na tyle dobrze by wiedzieć, w jaki sposób mogę osiągnąć swój cel nie zdradzając się przy tym. Nie wątpiłem, że każdy rodzaj prezentu ode mnie zajmowałby szczególne miejsce w sercu nauczyciela, ale co z tymi „niczyimi”? Miałem nie lada problem do czasu, kiedy zrozumiałem, co należy zrobić.
Do swojego prezentu dołączyłem niewinny liścik niezdradzający zbyt wiele, ale wyjaśniający całą sytuację:
„Nie pragnę prosić o nic więcej, jak tylko o to, by nie pozbywał się Pan mojego prezentu, ale zechciał z niego korzystać. Nawet nie mając pewności, czy zechce Pan dostosować się do mojej prośby, sprawi mi to niewypowiedzianą przyjemność. Jeśli mogę pozwolić sobie na błaganie, proszę mieć to na sobie podczas kolacji.”
Ot, wszystko i nic. Zadbałem by nauczyciel nie poznał mojego charakteru pisma bazgrząc lewą ręką, a następnie położyłem liścik na trzech parach wyzywającej bielizny, w której naprawdę chciałbym go zobaczyć, i zamykając paczuszkę wysłałem ją do nauczyciela poprzez Skrzaty. Tak, byłem chodzącym pożądaniem i nic na to nie mogłem poradzić. Co więcej, sam poprosiłem profesora by w tym roku nasze upominki składały się wyłącznie z łakoci, toteż czułem się bezpiecznie wiedząc, że mężczyzna nie może powiązać ze mną bielizny, którą otrzymał w tym roku. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
Czułem się niemal wszechmocny, kiedy podczas świątecznej kolacji siedzieliśmy wszyscy przy jednym stole. Niestety, Camus znajdował się jedno miejsce ode mnie – tylko, dlatego że jakaś starsza ode mnie Ślizgonka zagryzłaby mnie gdybym zajął miejsce po prawej stronie profesora, zaś drugą okupowała McGonagall. Miałem jednak wszystko na oku dbając by żadna nie mogła go dotykać. W międzyczasie próbowałem wyczytać z twarzy nauczyciela czy ma na sobie te mało wygodne, ale za to podniecające slipy, które mu przesłałem. Sama myśl o tym wywoływała dreszcze na moim ciele.
Nie mając na karku Olivera, który postanowił spędzić Święta w domu, mogłem wziąć sprawy we własne ręce i kręcić się po zamku bez przymusowej smyczy w jego postaci. Tym samym miałem okazję śledzić Marcela, czy nawet podglądać go przy odrobinie szczęścia.
- Po posiłku zapraszam wszystkich do obejrzenia wojny bałwanów, która będzie miała miejsce na błoniach. – rzucił wesołym głosem dyrektor. – Jest nas tak mało, że musimy uczcić tegoroczne Święta ociupiną rozrywki i zabawy, a nic tak nie działa na trawienie po obfitym posiłku, jak odrobina świeżego powietrza!
Przygryzłem wargę powstrzymując uśmiech, jaki cisnął mi się na usta. Miałem nadzieję, że Marcel był ubrany ciepło. Z jakiegoś powodu odczuwałem niezdrową satysfakcję z faktu, iż mój mężczyzna będzie musiał odrobinę posterczeć na śniegu i chłodzie. Nie mogłem w prawdzie zaproponować mu własnego ciepła w nagrodę za wytrwałość, ale zupełnie niespodziewanie przyszedł mi do głowy inny pomysł. Szalony, ale możliwy do zrealizowania dzięki dyrektorowi i jego chęci rozbawienia naszej garstki.
Spojrzałem przelotnie na Marcela rozmawiającego z nauczycielką po swojej lewej stronie. Może wyczuł, że na niego spoglądam i dlatego odwrócił się posyłając mi subtelny uśmiech. Ileż bym dał by czytać w jego myślach! Czy zastanawiał się, kto podarował mu tę bieliznę, a może wcale mu ona nie przeszkadzała? Może tylko ja byłem tym tak obsesyjnie zainteresowany? Umierałem z ciekawości!
- Jak się pan dziś czuje? – zaczepiłem go wykorzystując okazję, że dziewczyna obok mnie miała usta pełne sałatki i nie mogła się wtrącić.
- To niewątpliwie trudne pytanie, Fillipie. – rzucił dyplomatycznie, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej niż sam fakt rozmowy. A więc jednak! A więc miał je na sobie i teraz nowy krój przeszkadzał mu, może nawet drażnił! Byłem naprawdę szczęśliwy, chociaż nie rozumiałem sam siebie. – Ty wydajesz się być w świetnym humorze. – jego cudowny uśmiech pogłębił się, a ja mogłem tylko wzruszyć ramionami, przytaknąć i nadal rozkoszować się wszystkimi pozytywnymi uczuciami, które mnie wypełniały.

~ * ~ * ~

Patrząc na rozpromienionego Fillipa, który z trudem potrafił usiedzieć na swoim zgrabnym tyłeczku, czułem, że jego radość udziela się także mnie.
Ostatnimi czasy chłopiec był często zamyślony, trochę nieobecny, roztargniony. Obawiałem się, że się zakochał, a ta myśl mroziła krew w moich żyłach. Nie ufałem sobie na tyle, by pozwolić mojemu Aniołowi na miłosne uniesienia, gdy całym sobą czułem, że tylko ja mam prawo do jego uczuć. Jak zachowałbym się mając pewność, że mój Fillip kocha kogoś innego? Czy potrafiłbym pohamować swój gniew i pozwolić na to uczucie?
Całe szczęście nie zauważyłem by ktoś specjalnie kręcił się koło mojego Cudu, ani też by chłopiec okazywał szczególne zainteresowanie komuś poza mną i swoim kuzynem. Podejrzewałem więc, iż moje obawy są bezpodstawne i wynikają z czystej zazdrości o czas, jaki inni spędzają z tym Skarbem, podczas gdy ja z trudem powstrzymywałem swoje coraz to gorętsza uczucia względem Ślizgona.
Poruszyłem się niespokojnie na krześle, które zajmowałem i musiałem przyznać, że nie bez powodu moja bielizna była zawsze zwyczajna i wygodna. Jeśli dziewczyna obok mnie była tą, która zechciała uraczyć mnie takim prezentem to bezsprzecznie musiała odczuwać pełną satysfakcję, kiedy stanowczo zbyt często kręciłem się na swoim miejscu. Nie pojmowałem, jak ludzie mogą chodzić w czymś tak niewygodnym, ale usilnie próbowałem zignorować fakt denerwującego materiału, jaki miałem na sobie, czy raczej irytujących jego braków.
- Pójdziemy razem! – zanim się obejrzałem Fillip już był przy mnie i ciągnął mnie za ramię zmuszając bym wstał z miejsca i razem z nim oglądał na błoniach bitwę śnieżną bałwanów. Byłem mu wdzięczny za jego zainteresowanie moją osobą i ten ogromny, słodki uśmiech, jakim mnie raczył.
- Z rozkoszą, Fillipie. – skinąłem głową wstając i starając się nie mówić zbyt głośno. Nie chciałem przecież by ktokolwiek wiedział o mojej zażyłości ze Ślizgonem. – Zdradzisz mi, kochanie, powód swojej dzisiejszej radości? – zapytałem, kiedy powoli zmierzaliśmy za dyrektorem i innymi nauczycielami do wyjścia z zamku.
- No nie wiem... – chłopiec zastanawiał się poważnie skubiąc brzeg mojego swetra. Czy miał świadomość, że to robi? – Zdradzę panu po bitwie bałwanów. – postanowił pewnym głosem. – Ale musi pan obiecać, że nie będzie się pan złościł, bo to, co raduje mnie nie koniecznie uraduje pana.
- Coś ty zmalował, Aniele? – spojrzałem na lekko zarumienionego chłopca, który unikał mojego wzroku.
- Później panu powiem, obiecuję. Teraz niech się pan dobrze bawi podczas bitwy, dobrze? Bardzo mi zależy na tym, żeby się pan szeroko uśmiechał i miał dużo dobrych wspomnień. To kolejne Święta, które spędza pan ze mną na zamku. – zachichotał, jakby chciał ukryć tym zażenowanie. Jakże kochałem ten słodki dźwięk...
- Tak, Fillipie. I naprawdę uwielbiam te nasze wspólne Święta. – przyznałem otwarcie czując jak dłoń chłopca zaciska się na moich palcach.
Jako że byliśmy na samym końcu, nikt nie mógł zauważyć tego drobnego gestu, który wypełnił całe moje wnętrze ciepłem i prawdziwą radością. Nic nie miało znaczenia, kiedy ta ciepła dłoń ściskała moją, jakby szukała w ten sposób ucieczki przed chłodem, a przecież pod drzwiami wejściowymi już czekały Skrzaty Domowe z naszymi ciepłymi kurtkami, gotowe służyć pomocą i wypełniać zadanie, jakie powierzył im dyrektor.

~ * ~ * ~

Co mi odbiło by obiecywać zdradzenie mojej tajemnicy?! Bliskość mężczyzny musiała przysłonić mi oczy i zmącić spokój mojego umysłu. Majaczyłem! Tyle, że nie mogłem już zrezygnować. Nie, kiedy w grę wchodziła obietnica złożona mojemu ukochanemu nauczycielowi. A więc musiał dowiedzieć się o wszystkim. Sądziłem jednak, że jest w tym coś dobrego. Był to przecież całkiem dobry pretekst by później przynieść nauczycielowi grzane wino do jego gabinetu i spędzić z nim trochę czasu sam na sam.
Zapiąłem szczelnie kurtkę, nasunąłem na głowę czapkę, a nawet wspomogłem ją nausznikami i wtedy dopiero byłem gotów by postać trochę na mrozie. Dyrektor zatrzymał się na najniższym ze stopni zaraz za drzwiami i machnął różdżką w stronę ośmiu bałwanów stojących za niewielkimi palisadami po bokach, których wznosiły się góry śnieżek. Bałwany przegrupowały się i były gotowe do ataku. Wydawały się czekać na znak, który otrzymały dopiero, kiedy wszyscy ustawiliśmy się na schodach w miejscach umożliwiających oglądanie ich wyczynów.
Kiedy Dyrektor gwizdnął przez palce, ja przysunąłem się bliżej Marcela. Oparłem się o niego w taki sposób by nikt nie mógł tego uznać za zbytnią poufałość, ale na tyle bym mógł czuć jego bliskość i cieszyć się tym wszystkim. Uśmiechnięty patrzyłem, jak bałwany zaczynają walkę na śnieżki biegając na swoich największych kulkach na samym dole, jak rzucają się by uciec przed śnieżką, tracą marchewkowe nosy, kiedy ryją nimi w śniegu podczas karkołomnych ucieczek i celują w siebie nawzajem ze snajperską precyzją. Nie wiem jak to w ogóle możliwe, ale stanowiło to naprawdę zabawny i interesujący widok. Tym bardziej, kiedy zostały tylko dwa bałwany, a za nimi wybuchały fajerwerki zwiastujące ostatecznie starcie.
Marcel pochylił się nad moim uchem, gdy wszyscy byli pochłonięci walką, która miała się niedługo rozstrzygnąć.
- Zaraz skończą im się śnieżki. – zwrócił moją uwagę na ten fakt, kiedy jego ciepły oddech na mojej twarzy sprawiał, że moje zmysły szalały.
- Jak pan myśli, co się stanie? – zapytałem równie cicho rozpływając się.
- Nie mam pojęcia. – jego dłoń spoczęła na moim ramieniu ściskając je lekko.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, a w tamtej właśnie chwili bałwany straciły ostatnią amunicję i rzuciły się na siebie spotkając w zwarciu. Śnieg rozprysnął się na wszystkie strony i tylko dwa marchewkowe nosy oraz garść drobnych węgielków pozostały w miejscu, gdzie dwa śniegowe ciała zderzyły się ze sobą. Wtedy też wysoko w górę wystrzeliły fajerwerki, które wybuchając przyjęły kształt uśmiechniętych bałwanków.
- Zapraszam cię do siebie na grzane wino. – usta Marcela znowu znalazły się przy moim uchu, kiedy nasz mały tłumek nagradzał zakończoną wojnę brawami.
- Czyta mi pan w myślach?! – spojrzałem na nauczyciela wielkimi oczyma, tego byłem pewny.

~ * ~ * ~

Roześmiałem się i starłem z rumianego policzka Fillipa płatek śniegu. Właśnie zaczynało padać, jakby dyrektor specjalnie zaczarował pogodę na krótką chwilę swojej świątecznej niespodzianki dla nas.
- Bardzo chciałbym czytać w twoich myślach, Aniele, ale to raczej niemożliwe. – stwierdziłem. – Nie mniej jednak, zapraszam i myślę, że sekret swojego dobrego humoru możesz zachować dla siebie. Zdradzony może nie cieszyć już tak bardzo. – kolejny płatek musiałem zetrzeć z nosa chłopca. – Obiecaj tylko, że będziesz się uśmiechać.
- Tak! Oczywiście, że będę! – i oto jego uśmiech był tak ogromny i przepiękny, że zapierał dech. Cokolwiek chłopiec miał na sumieniu musiało to być rozkoszne przewinienie skoro wywołało u niego taką radość. – Ale i tak panu powiem! – rzucił zdeterminowany, pełen entuzjazmu. Stanął na palcach i przysunął wargi do mojego ucha dotykając go nimi. Sprawił, że zadrżałem czując tę słodycz tak blisko. – To ja wysłałem panu tę bieliznę. – roześmiał się i czmychnął do zamku zanim moje zaskoczenie opadło pozwalając na jakąkolwiek reakcję. Przez chwilę naprawdę nie wiedziałem, jak zareagować na to wyzwanie. Tylko przez chwilę!
- Jak cię dorwę, kochanie... – syknąłem pod nosem, gdy po moich ustach błąkał się uśmiech i nagle o wiele wygodniej było mi w tych slipach. – Mały zboczeniec. – roześmiałem się cicho wchodząc ostatecznie do zamku.
Nie chciałem zbyt wiele o tym myśleć, chociaż ten rodzaj prezentu niewątpliwie podsycał nadzieję odpowiedzi na moje gorące uczucia. Z resztą, wiedziałem, że Fillip będzie czekał na mnie pod gabinetem, jakkolwiek zażenowany by nie był po zdradzeniu tego małego sekretu. Może naprawdę miałem u niego szanse i powinienem zapytać?
Nie, nie chciałem się niepotrzebnie łudzić toteż postanowiłem zostać swoje pytania bez odpowiedz. Uznałem, iż powinien wystarczyć mi fakt niezaprzeczalnego zainteresowania chłopca moją osobą. Bez względu na to, czy była to miłość, czy może wyłącznie przyjaźń. Czy mogłem liczy na romantyczne uczucia samego Anioła?
Może tak, a może nie...

~ * ~ * ~

Oszalałem! Oszalałem, powiedziałem i byłem z siebie dumny!
- Albo pan się domyśli, albo będę musiał panu to niedługo wyznać. – zachichotałem mówiąc do siebie, a moje policzki płonęły, kiedy oparłem się czołem o drzwi gabinetu Marcela.
Zaproszenie na wino uznawałem za nadal aktualne i nie wątpiłem, że mężczyzna musi się tego spodziewać. Czy kiedykolwiek zrezygnowałem z okazji rozmowy z nim, odwiedzin, niewinnego spędzenia czasu, czy chociażby czystego pocałunku nienaznaczonego pożądaniem, ale miłością?
Już nie mogłem doczekać się chwili, kiedy usiądę w wygodnym fotelu możliwe najbliżej mojego nauczyciela, ogrzeję dłonie ciepłym winem, będę wpatrywał się w trzaskające w kominku płomienie i wsłuchiwał się w cichy, spokojny oddech mężczyzny, do którego należałem cały od wielu lat.
Myśl o tym sprawiała mi niewypowiedzianą przyjemność, kiedy czekałem na profesora głaszcząc palcami drzwi, których on niejednokrotnie dotykał.
Usłyszałem jego kroki rozpoznając ich rytm, odbijające się od ścian echo, słodką melodię zbliżającego się szczęścia.
Odsunąłem się na krok od drzwi, otworzyłem zamknięte przed chwilą oczy, uśmiechnąłem się i spojrzałem na mężczyznę, który był coraz bliżej. Jego usta również wykrzywiały się subtelnie, słodko ku górze, jakbyśmy naprawdę potrafili dzielić się myślami, uczuciami, wzajemną radością.
- Obiecał mi pan grzane wino, więc zostaję dzisiaj na noc. Nie zamierzam wracać do pustego pokoju. – to nie było nawet ostrzeżenie, ale czyste stwierdzenie faktu, na które on skinął przyzwalająco głową. Zakochiwałem się na nowo w jego cudownych, szarych oczach, w które wtedy spoglądałem.

~ * ~ * ~

Miłość, czy przyjaźń? Nie ważne. Fillip był mój. Cały.

czwartek, 29 listopada 2012

Le rêve

Pożądanie, żądza, pasja, pobudzenie... – moja głowa była pełna tego rodzaju słów już od chwili, kiedy otworzyłem oczy, a sen, którego nie pamiętałem, bez wątpienia był gorący i pełen akcji. Czułem się zagubiony nie potrafiąc go sobie przypomnieć. Wiedziałem, że wiele straciłem, że chciałem go pamiętać, wiedzieć, co takiego działo się w mojej głowie, dlaczego moje ciało było tak wrażliwe na każdy ruch i dotyk moich własnych dłoni. Co działo się ze mną w nocy? Czy lunatykowałem? Nie, na pewno nie oszalałem do tego stopnia, chociaż nie miałbym nic przeciwko temu by będąc nieświadomym niczego nocami nawiedzać pokój Marcela.
Może i on nie do końca wiedziałby, co się dzieje, wypuszczałby mnie do siebie, pozwalał bym go objął, przytulił się, całował jego nagą, umięśnioną pierś, lizał ciemne sutki, palcami wodził, bo gorącej skórze kierując się w dół ku piżamie i temu, co kryła przed wzrokiem niepowołanych osób?
Zamknąłem oczy oddychając głęboko.
Czułem pod opuszkami palców delikatne włoski na jego podbrzuszu, które cienką linią ciągnęły się od pępka. Mój oddech był ciężki i szybki, kiedy wyczułem linię bielizny, którą pokonałem bez najmniejszej trudności. W tym miejscu owłosienie było gęstsze, seksowne, podniecające. Przełknąłem głośno ślinę sięgając po to, czego pragnąłem. Objąłem gorące, pulsujące pożądanie, usłyszałem jak mężczyzna wciąga powietrze w płuca, a jego usta znalazły się zaraz przy moim uchu. Jego oddech łaskotał skórę na mojej szyi. Moje nozdrza wypełnił zapach profesora – słodki, świeży, pełen tajemniczych nut kojarzących mi się z naturą, jak deszcz, ziemia, trawa. Dreszcze pieściły mnie od stóp po sam czubek głowy, kiedy rozkoszowałem się tym, co nagle zostało mi dane.
W którym momencie się obudziłem i przestając lunatykować wiedziałem, co robię? A może właśnie o to chodziło? Żebym wiedział, co robię, a jednocześnie nie mógł sobie tego przypomnieć rano?
Drżący z podniecenia całowałem pierś mężczyzny klękając przed nim. Gryzłem wargi, kiedy zsunąłem spodnie i bieliznę z bioder Marcela, a przed moimi oczyma pojawiło się widok zapierający dech. Oblizałem usta, uchyliłem je...
I w tamtym momencie Oliver rzucił we mnie poduszką trafiając prosto w moją uśmiechniętą twarz. Miałem ochotę rozerwać go na kawałki. Jak mógł mi przerwać?!
*
Podczas śniadania nie musiałem już wyłącznie marzyć, ale miałem przed oczyma prawdziwe Cudo, które wypełniało mój umysł po brzegi i nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Patrzyłem jak mężczyzna posila się decydując się na płatki z mlekiem. Jego idealnie wykrojone usta lśniły od mleka, niemal widziałem białą kroplę, która spływała po nich na jego brodę. Spojrzenie pięknych, szarych tęczówek spotkało się z moim.
Zbliżyłem się do niego, pochyliłem nad stołem i przymykając oczy zebrałem mleko na swój język rozkoszując się jego smakiem zmieszanym z odrobiną śliny nauczyciela. Płonąłem nie mogąc oderwać wzroku od tych hipnotyzujących oczu, od jego urodziwej twarzy tak boleśnie przystojnej, męskiej. Marcel równie zapatrzony we mnie wziął w usta kolejną porcję płatków. Patrzyłem jak powoli je żuje, jak górka na jego szyi porusza się zmysłowo, gdy przełyka.
Nie wytrzymałem. Złapałem go za koszulę i przyciągnąłem bliżej siebie. Wpiłem się w te wilgotne wargi, wepchnąłem między nie swój język i pieściłem wnętrze na wszelkie znane mi sposoby. Znałem je, gdyż wszystko przychodziło tak naturalnie jakbym od wieków już całował się z Marcelem.
W Wielkiej Sali byliśmy sami. Nikt nie mógł nam przeszkodzić. Wszedłem na stół i przechodząc po blacie znalazłem się bliżej nauczyciela. Powoli usiadłem na jego kolanach odgradzając go od płatków i ponownie sięgnąłem jego warg, chociaż tym razem jeszcze goręcej niż wcześniej. Moje biodra wbijały się w jego, poruszałem nimi powoli ocierając się swoim pobudzonym członkiem o materiał jego jeansów. Czułem, jak jego ciało pęcznieje i dopowiada równie entuzjastycznie, co moje. Pragnąłem więcej, ale chciałem się katować.
Oderwałem się od profesora słysząc jak zawiedziony wydobywa z siebie cichy jęk. Sięgnąłem za siebie i nabrałem w palce rozmiękczonych przez mleko płatków. Białawy płyn spływał po mojej ręce do samego łokcia, ale nic sobie z tego nie robiłem. Włożyłem zbożowe kółeczka w posłusznie otwarte usta, pozwoliłem by jego wargi zamknęły się na moich palcach, by je ssał, lizał i kąsał zanim ich nie zabrałem by on mógł jeść. Zrobiłem to po raz kolejny, zaś Marcel zlizał także mleko kapiące z łokcia. Pragnąłem go tak szalenie...
Wtedy to kolejny raz mi przerwano. Oliver trącił mnie łokciem przypominając mi, że za chwilę będziemy musieli zbierać się na zajęcia. Prychnąłem cicho, ale skinąłem głową. Uniosłem wzrok patrząc na nauczyciela, który przyglądał mi się uważnie. Zaczerwieniłem się i szybko opuściłem wzrok. Miałem niejaką świadomość, że przez cały czas musiałem się na niego gapić, a on nie wiedział, dlaczego to robię. Może przynajmniej się nie śliniłem? A może moje miny zdradzały to, o czym myślałem? Na szczęście zawstydzenie nie pozwoliło mojemu ciału na podniecenie i mogłem bez przeszkód dokończyć posiłek, by wraz z kuzynem udać się na pierwsze tego dnia lekcje.
*
Mój umysł oczyścił się odrobinę podczas nudnych przedmiotów, jak eliksiry, czy zielarstwo. Mogłem w miarę normalnie funkcjonować, rozmawiać z ludźmi, robić notatki i zaprzątać sobie głowę nauką. Do czasu. Kolejne zajęcia tego dnia miałem mieć z Marcelem i już teraz czułem, że nie ucieknę od marzeń, które prześladowały mnie niezależnie od moich upodobań. Idąc korytarzem wiedziałem, czego chcę.
Silna dłoń zdecydowanie zacisnęła się na moim nadgarstku, a jedno szarpnięcie wystarczyło bym zniknął z oczu kolegów i Olivera w tajemnym przejściu. Cudowne ciało przywarło do mnie ciasno, usta o smaku herbaty naparły na moje płosząc motyle spoczywające dotąd gdzieś na dnie mojego serca. Z jękiem oddałem gorący pocałunek i objąłem ramionami szyję mężczyzny. Poznałem go po zapachu, po kształcie ciała, które wyczuwałem swoim. Dłonie Marcela znalazły się na moich pośladkach, ścisnął je, masował i pragnął mnie szukając sposobu by zwyczajnie stopić się ze mną w jedno. Chciałem tego samego. Żeby nagle stał się cud, a moje ciało połączyło się z ciałem profesora wypełniając pustkę, jaką czułem w sercu.
Jego dłonie dotknęły moich boków, uniosły moją szatę wsuwając się pod nią, zdejmując powoli. Jeszcze nie pozbył się jej całkowicie, a już czułem jak nauczyciel całuje mnie po piersi, jak liże moje sutki, kąsa je pieszczotliwie. Miękki język sunął powoli ku mojemu brzuchowi. Góra ubrania leżała na ziemi, kiedy Marcel złapał za spodnie i rozpiął guzik. Muskał mój pępek i jego okolice rozsuwając zamek, a następnie zwyczajnie sprawił, że moje ubranie opadło na ziemię pozostawiając mnie nagim przed oczyma nauczyciela, którego spojrzenie płonęło pożądaniem.
Westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu, co sprawiło, że moje biodra wysunęły się do przodu, bliżej gorącego oddechu, w którym kryła się pasja i namiętność.
- Zabijesz się. – Oli złapał mnie za szatę na plecach i przytrzymał. Stałem oko w oko z masywnymi drzwiami głównego wejścia. Niemal w nie wlazłem, a teraz odetchnąłem z ulgą. Nie wyglądałbym specjalnie ponętnie mając na czole guza wielkości pięści.
- Dzięki. Nie wiem, co się ze mną dzisiaj dzieje. – ale czy aby na pewno nie wiedziałem? Byłem zwyczajnie nabuzowany, cały podniecony, chociaż mój członek posłusznie pozostawał na swoim miejscu w pozycji „wiszącej”. – Chyba źle spałem. – przetarłem twarz dłońmi. Gdy na chwilę tylko zamknąłem powieki widziałem pod nimi Marcela nagiego do połowy, wpatrującego się we mnie wyczekująco, jakby zapraszał mnie do tej perwersyjnej zabawy swoimi czarami. Moje dłonie pragnęły dotknąć jego skóry, badać kształt tego cudownego ciała, skosztować go nawet w najbardziej nieodpowiedni sposób, o którym marzyły moje wargi i język. A moje oczy? One błagały o nagość Marcela, którą mogłyby podziwiać, którą napawałyby się póki rozkoszny, słodki impuls podniecenia nie dotrze do mojego członka, który zareaguje. Nawet moje pośladki, i to, co między nimi, wydawały się spragnione mężczyzny. Czy oszalałem, czy tylko źle spałem? A może spałem zbyt dobrze i to było tego powodem? Sam nie wiem.
Wyszedłem na błonia wraz z moją grupą i pewnym krokiem ruszyłem przez szkolne podwórze w stronę miejsca, w którym co tydzień czekał na nas Marcel Camus. Z jakiegoś powodu wyobraziłem go sobie w ciemnych trampkach o jasnej podeszwie, szarej, obcisłej koszulce, skórzanej kurtce, w jeansowych spodniach opinających jego zgrabne, silne nogi. Jeśli oszalałem to było to najsłodsze szaleństwo ze wszystkich. Co bym zrobił gdybym kiedyś zobaczył mężczyznę w takim stroju? Czy umarłbym z podniecenia? A może rzuciłbym się na niego bez cienia wstydu i rozsądku?
Czekał na mnie w zaułku między domami Hogsmeade, był tak obłędnie przystojny, że nie potrafiłem zatrzymać swojego ciała, które zaatakowało go z całą siłą młodzieńczych pragnień. Niemal zdzierałem z niego tę czarną kurtkę, która tak idealnie podkreślała tę drzemiącą w nim zadziorność, jak szaleniec starałem się zdjąć jego koszulkę, która pachniała tą cudowną skórą, której chciałem dotykać. Szarpnięciami próbowałem uporać się z jego spodniami, jakby to mogło je zmusić do współpracy. Jednocześnie całowałem go namiętnie i tęsknie, jak gdyby miał zaraz zniknąć. Jeśli ktoś przyszedłby tu teraz i chciał nam przeszkodzić rozerwałbym mu gardło zębami. Byłem bestią, która pragnęła tylko jednego – Marcela.
Jaki on był podniecający, jaki idealny... Umierałem i rodziłem się na nowo patrząc na niego.
Oprzytomniałem w samą porę, gdyż wyraźnie widziałem już mężczyznę sprawdzającego stare szkolne miotły, na których mieliśmy dzisiaj latać. Czy jego piękno ma jakieś granice? Wydawał się otoczony jasną poświatą, która czyniła z niego anioła przyłapanego na gorącym uczynku i nie mógł już zaprzeczyć, że nie jest tylko zwykłym człowiekiem. Chociaż nim był. W końcu anioły chyba nie były skłonne do uczenia ludzi latania, ani do dobierania się do chłopców, a miałem nadzieję, że Marcel zdecyduje się kiedyś na to, by jednak położyć na mnie swoje ciepłe dłonie. W końcu byłem gotowy by mu się oddać, a przynajmniej byłem na to gotowy dzisiaj.
Mężczyzna spojrzał na nas, na jego twarzy pojawił się przyjemny uśmiech, kiedy prostował się skinąwszy nam głową na powitanie. Dlaczego nagle pragnąłem zobaczyć go zupełnie zmienionego, drapieżnego, niemal przerażająco niebezpiecznego, ale nadal idealnego pod każdym względem.
Kolor oczu mężczyzny nabrał głębi, jego białe, równe zęby rozrosły się wyostrzając, kły były większe, nos lekko zmarszczył się u nasady, zaś na czole pojawiły się wyraźne zmarszczki świadczące o wypełniającej go furii. Wysoko nad jego głową wisiał piękny, srebrny księżyc o przerażająco czerwonej poświacie.
Patrzyłem zszokowany, jak mężczyzna porusza głową na boki, a jego twarz ulega transformacji, jednak nadal była pełna uroku i podniecającego podobieństwa do mojego nauczyciela. Oblizałem spierzchnięte usta nie potrafiąc oderwać od niego oczu. Jego dłonie były większe, zakończone szponami, gotowe zadać śmierć jednym ciosem.
Moi znajomi z grupy krzyczeli przerażeni, chcieli uciec, ale on w jednej chwili wydającej się zaledwie sekundą znalazł się przy jednym z rosłych chłopaków i bez najmniejszego problemu rozdarł mu gardło pazurami. Krew trysnęła wypychana z żył i tętnic przez pędzące w dalszym ciągu serce. Kolejne piski przerażenia, a ja stałem w miejscu szeroko otwartymi oczyma chłonąc każdy szczegół tej masakry.
Kolejna osoba padła martwa na ziemię, kiedy ostre kły zamknęły się na jej karku, a mocne szarpnięcie niemal wyrwało kręgosłup z ciała. Dlaczego tak mnie to fascynowało? Dlaczego nie uciekałem, kiedy mogłem stać się ofiarą krwawej furii tak jak inni? Czy mogłem oczekiwać, że mężczyzna dostrzeże we mnie coś znajomego, całkowite poddaństwo, brak jakichkolwiek złych intencji?
Martwa cisza otuliła mnie niczym mrok, w którym wszystko widziałem jakbym posiadał zmysły, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Marcel zwolnił, kiedy ostatni z uczniów leżał martwy, a on przełykał kawał mięsa wyrwany z gorącego ciała. Wstał z ziemi, spojrzał na mnie i wtedy dostrzegłem to, co wcześniej wcale nie było tak oczywiste. Jego ludzka powłoka zniknęła zastąpiona przez hybrydę człowieka i wilka. Jego pysk i pierś były brudne od krwi, sierść kleiła się od posoki, którą siłą wydusił z ciał tylu ludzi. Uniósł głowę do góry, zawył głośno, aż przez moje ciało przeszły dreszcze przypominające podniecenie, którego nie mogłem przecież czuć.
Marcel zbliżał się powoli do mnie, a jego ciało ulegało przemianom. Był zaledwie pół metra ode mnie, kiedy stał się zwyczajnym człowiekiem skąpanym we krwi, którą sam utoczył. Jego dłonie nadal zbrojne były w ostre pazury, ale kiedy sięgnął do mojej twarzy nie czułem bólu ani gwałtowności. Głaskał mój policzek delikatnie, pieszczotliwie. Jego zęby były czerwone podobnie jak broda, ale nic sobie z tego nie robił. Zwyczajnie zbliżył się do mnie i wycisnął na moich wargach mocny pocałunek o posmaku metalu. Czy naprawdę zdawałem sobie sprawę z tego, że z jego ust zlizuję cudzą krew? Krew osób, które właśnie zabił na moich oczach?
Otrząsnąłem się z tego dziwnego transu, który sprawił, że miałem gęsią skórkę na całym ciele. Nauczyciel patrzył na mnie jakby wyczekująco, a ja chyba wiedziałem, jaki był tego powód. Znowu gapiłem się na niego nie widząc i musiałem wyglądać naprawdę dziwnie. Zdałem sobie sprawę z tego, że moje usta były od jakiegoś czasu uchylone. Zamknąłem je szybko i kolejny raz tego dnia spuściłem wzrok obawiając się patrzeć na profesora.
Nie wiem czy się tego spodziewałem, ale podszedł do mnie, a jego dłoń utonęła w moich włosach. Podrapał lekko skórę mojej głowy.
- Nic ci nie jest? – zapytał łagodnie, tak rozkosznie słodko, że topniałem i mimowolnie spojrzałem mu w oczy.
- Nic. Po prostu mam dziwny dzień. – powiedziałem zgodnie z prawdą i uśmiechnąłem się.
Palce nauczyciela zsunęły się z mojej głowy na policzek, pogładził go, dotknął moich ust i pochylając się pocałował w czoło. Patrzyłem na niego jak zahipnotyzowany, pozwalałem by jego wargi dotykały mojej skóry to tu, to tam, a miękkie opuszki palców pieściły skórę na mojej szyi. Miałem ochotę wzdychać i jęczeć, samemu odnaleźć drogę do jego warg swoimi, zatonąć w nich.
- Jesteś w stanie latać? – podał mi miotłę z taką czułością, że mógłbym zakochać się w nim kolejny raz.
- Tak. – pokiwałem głową. – Dam sobie radę, naprawdę. Proszę się nie martwić. – uśmiechnąłem się do niego i odbierając od niego miotłę specjalnie dotknąłem jego palców. Nasze spojrzenia znowu się spotkały, a ja niemal widziałem w jego oczach to, co chciałem by teraz nastąpiło.
- Myślę, że jednak pomogę ci dzisiaj indywidualnie. – stwierdza profesjonalnie i wydaje polecenia innym. Nie puszcza drewnianej rączki, ale kieruje nią bym mógł na niej usiąść. Czuję, że płonę, kiedy jego ciało znajduje się tak blisko mojego. Czy wszyscy się teraz na nas gapią? Czy widzą, jak szybko unosi się moja pierś, kiedy siadając na miotle czuję jak on zajmuje miejsce za mną? Jego ramię obejmuje mnie w pasie, kiedy odbija się lekko od ziemi i wraz ze mną unosi w powietrze. Kiedyś byłem dzieckiem, kiedy uczył mnie latać, zaś teraz dobrze wiedziałem, co czuję, jaką jest to dla mnie przyjemnością, jak wiele mogę jeszcze od niego otrzymać.
- Gdybyś jednak zmienił zdanie, po prostu powiedź. – zmierzwił mi włosy i uśmiechając się podszedł do innych by wyjaśnić pewne zasady, może też skorygować ich wybór mioteł.
Mimowolnie przygryzłem wargę patrząc na to, jak cudownie prezentuje się w ciemnych jeansach, które wystawały spod jego szaty. Naprawdę nie byłem dziś sobą, ale czy to ważne?
- Nie możecie latać na ziemi, więc w górę! – ponaglił nas mężczyzna, więc nie zwlekałem, ale uniosłem się czując przyjemność płynącą z chłodniejszego powietrza na twarzy i braku gruntu pod nogami.
Zamknąłem na chwilę oczy i pozwoliłem by wiatr schłodził moje policzki, przeczesał włosy. Uśmiechnąłem się do siebie, do nieba nade mną i pozwoliłem by wolność wypełniała moje wnętrze niczym radosne doznania. Wydawało mi się, że słyszę, jak Marcel szepcze moje imię, jak powtarza niczym mantrę: „Fillipie, Fillipie, kocham cię”.
„A ja kocham pana.” Odpowiedziałem w myślach. „I dlatego zamierzam marzyć o panu cały dzień”.

 

poniedziałek, 29 października 2012

Halloween

Hogsmeade rozkwitało pieszczone ciepłym, jesiennym wiatrem, skąpane w złocie, czerwieni, żółci i pomarańczu. Z każdej witryny patrzyły na człowieka przerażające oczy Halloweenowych straszydeł, dyniowych głów, a nad nimi rozwieszono pajęczyny, nietoperze, po prostu wszystko, co tylko mogło mieć jakiś związek ze świętem, które nadchodziło. Nawet łyse drzewa, które mijałem, wydawały się szykować na tę jedną noc w roku, kiedy to wszystkie paranormalne paskudztwa czyhają na nieświadomego zagrożenia dzieciaka. Myśl o Halloween budziła we mnie pewnego rodzaju podniecenie, które co roku stawało się większe, bardziej niesamowite i magiczne, a to za sprawą nauczyciela latania. Każde święto, jakie z nim spędzałem było dla mnie wyjątkowe i przywodziło wspomnienia cudownych chwil. Miałem świadomość tego, że moje życie krąży w koło Marcela, niczym ziemia wokół słońca, i wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, byłem tym zachwycony do tego stopnia, że dziś nie mogło być inaczej.
Czekałem przed Miodowym Królestwem, aż mężczyzna wyjdzie na zewnątrz. Nie miałem zamiaru wchodzić do środka i katować się patrząc, jak uczniowie ocierają się o MOJEGO ukochanego w ciasnocie panującej tam zawsze przy okazji większych uroczystości. On był mój! Tylko mój! Tylko ja mogłem go dotykać, przytulać, a nawet całować!
Uśmiechnąłem się pod nosem na myśl o Marcelu kupującym łakocie, otoczonym nimi, może nawet jedzącym czekoladowe żaby. Ostatnio przyłapałem się na tym, że podchodzę do niego, jakbym to ja był starszy i bardziej doświadczony życiowo.
Przygryzłem wargę i musiałem szybko wypuścić ją spomiędzy zębów, kiedy zobaczyłem mojego cudownego profesora opuszczającego sklep z torbą pełną słodyczy. Obiecałem sobie, że kiedyś będę je jadł z jego ust i całował te jego wargi przy okazji każdego słodkiego kęsa czekolady. Na pewno mi nie odmówi! Może jeszcze nie teraz, ale za rok...
- Dzień dobry! – krzyknąłem podbiegając do Camusa, który spojrzał na mnie może odrobinę zdziwiony moją obecnością. A może powoli zaczynał podejrzewać, że go śledzę? – Widzę, że robi pan wielkie zakupy. Pomóc?
- A czy ja wyglądam na staruszkę, której trzeba ponieść torby? – uniósł brew rozbawiony, a ja pokraśniałem nieco.
- Nie, na pewno, nie. Wygląda pan zniewalająco, więc na pewno nie potrzebuje pan nikogo do noszenia słodyczy. – zajrzałem do jego dużej torby w kształcie dyni. Była wypełniona różnego rodzaju słodyczami specjalnie przygotowywanymi z okazji Halloween. – Ma pan zamiar zjeść to wszystko?

~ * ~ * ~

Uśmiechnąłem się słysząc niedowierzanie w głosie chłopca, który patrzył na mnie swoimi cudownymi, orzechowymi oczyma. Jakąż miałem ochotę ucałować jego powieki i szepnąć mu na ucho, że kocham go bardziej niż cały ten świat z jego licznymi urokami.
- Oczywiście, że nie. – odpowiedziałem na jego pytanie i rozczochrałem jasno czekoladowe fale jego włosów. – Mój kuzyn zażyczył sobie prezentu na Halloween i chociaż chętnie bym mu odmówił to wiem, że będzie mi to później wypominał.
- Ah, rozumiem. – chłopiec skinął głową i uśmiechnął się podejrzanie słodko. – Skoro już jesteśmy przy prezentach... Da mi pan buziaka? – nagle uśmiech spełzł mu z ust. – Nie to! To nie to! Co ja mówię! Co ja myślę! – wyglądał jak dojrzałe, rumiane jabłko, zaś ja musiałem prezentować się niewiele lepiej.
Nie wystarczyło powiedzieć, że mnie zaskoczył. Byłem wprost zszokowany i chociaż wiedziałem, że się przejęzyczył, to jednak coś we mnie poruszyło się, okręciło w moim żołądku i boksowało serce, które zabiło szybciej.
- Chodziło mi o randkę w herbaciarni pani Puddifoot! Każdy szuka stroju na Halloween, więc będzie tam mało osób, a ja nie wiem, za co się przebrać, więc myślałem, że pan mi podpowie! – tłumaczył się zasłaniając twarz dłońmi.
Chłopiec użył stwierdzenia „randka”, które bardzo mi się spodobało, chociaż wiedziałem, że nie chodzi mu o to konkretne spotkanie kochanków, którzy mają się lepiej poznać, rozerwać, spędzić wspólnie chwile. Chociaż rzeczywiście z mojej strony mógłbym nazwać randką to niewinne spotkanie w herbaciarni.
- Fillipie. – złapałem jego łapki i odciągnąłem od jego twarzy. Zdołałem się już trochę opanować i moja skóra przybrała już bardziej naturalny kolor. – Chodźmy zanim ktoś zajmie nasze miejsce. Ty mnie zaprosiłeś na randkę, więc ja zapłacę. – mrugnąłem, kiedy speszony chłopak patrzył na mnie rozpalonymi oczyma.
- Tak! – skinął głową. – Ma pan rację, tak! – on nadal jeszcze musiał ochłonąć.

~ * ~ * ~

Ależ ja byłem niewyobrażalnie głupi! Jak mogłem powiedzieć coś takiego?! Oczywiście, że o tym myślałem, że chciałem, ale Marcel nie miał o tym wiedzieć! Przecież nie nadszedł jeszcze czas żeby wyznać mu swoje uczucia! Jak miałem kiedykolwiek to zrobić skoro nadal potrafiłem zachowywać się jak dziecko? Z resztą pomysł z brakiem przebrania na Halloween także nie był specjalnie dorosły, ale przynajmniej do niczego nie zobowiązywał.
Jak dobrze, że w przeciwieństwie do mnie Marcel zachował zimną krew. Zapadłbym się pod ziemię, gdyby nie to, że łagodny nauczyciel uznał tę wpadkę za niebyłą i teraz przejął inicjatywę. Nie wiem, co bym bez niego zrobił.
Jego ciepła, duża dłoń pogładziła mnie po włosach, w sposób, który tak uwielbiałem, mimo że mógł wskazywać na to, iż dla nauczyciela nadal jestem dzieckiem. Miękki dotyk palców na skórze mojej głowy poprawił mi humor i oddalił większą część zażenowania.
- Skoro pan płaci to ja nie będę sobie niczego żałował. – powiedziałem zaczepnie, chcąc odciągnąć moje myśli od wcześniejszej niestosownej prośby.
- Tak, Fillipie. Proszę się nie krępować. A skoro mamy pomyśleć nad twoim przebraniem, to podejrzewam, że spędzimy tam sporo czasu. – po ustach Marcela błąkał się uśmiech. A więc naprawdę podobała mu się moja propozycja! Byłem z siebie dumny! Teraz dopiero dziewczyny mogły mi zazdrościć! Będę na „randce” z najprzystojniejszym i najbardziej szarmanckim mężczyzną w szkole w miejscu najlepszym do tego typu spotkań. Będę jadł bez opamiętania słodycze, pił herbatę, a za wszystko zapłaci Camus! One mogą o tym tylko pomarzyć! I to wyłącznie, dlatego, że nie mogę zabronić im marzeń o moim nauczycielu!
Tak jak przypuszczałem herbaciarnia była zapełniona tylko do połowy i nikt specjalnie nie zwracał uwagi na to, że przyszedłem tu z Marcelem. Oczywiście, dziewczęta patrzyły na nauczyciela podniecone, zaś ich towarzysze byli zmuszeni wytrzymać ten chwilowy brak uwagi partnerek. Podejrzewam, że dla każdej z tych osób było oczywiste, iż jesteśmy tu tylko, dlatego, że herbaciarnia była najspokojniejszym miejscem, gdy chodziło o załatwianie jakichkolwiek interesów, w tym także pomocy w nauce.
Bez trudu znaleźliśmy stolik, kiedy weszliśmy do środka. Okrągły, ozdobiony bukiecikiem żółtych kwiatów i waniliowymi świeczkami, które zapłonęły, gdy tylko zajęliśmy miejsca. Przed nami pojawiły się karty deserów oraz napojów. Od razu sięgnąłem po jedną i przeglądałem zdjęcia apetycznych ciast wybierając te, na które miałem dziś ochotę. Naprawdę nie czułem się skrępowany korzystając z uprzejmości nauczyciela, którego znałem już na tyle dobrze, że wiedziałem jak bardzo jest szczery we wszystkim, co proponuje. A więc mógłbym z powodzeniem kazać sobie podać po jednej porcji każdego deseru, a on uśmiechałby się tylko i zachęcał mnie do dalszego jedzenia.
Oblizałem się naprawdę nie wiedząc, od jakiego deseru zacząć, toteż na sam początek zdecydowałem się na cappuccino orzechowe, by później przyniesiono mi herbatę z wiśniami w rumie, a po niej taką z pomarańczą i czekoladą. Byłem ciekaw, czy mi posmakują.
Kiedy uśmiechnięta, młoda kobieta o miłym głosie podeszła by odebrać nasze zamówienie Marcel, jako pierwszy wyraził swoje życzenia, a następnie pozwolił bym to ja wygłosił długą litanię nazw deserów, jakie miałem zamiar dzisiaj pochłonąć. Kobieta była zaskoczona, ale przecież i ja nie wiedziałem, co mnie ugryzło. Na co dzień nie objadałem się tak, ale teraz myśl o zbliżającym się Halloween oraz obecność Camusa napawały mnie radością, którą chciałem uczcić bardzo słodko.
Atrakcyjna właścicielka oddaliła się by zacząć od przygotowania naszych cappuccino i podania pierwszego ciastka, zaś ja z wielkim zadowoleniem stwierdziłem, iż mężczyzna zupełnie nie zwrócił na nią uwagi. Równie dobrze mogła być stara i gruba, gdyż dla niego nie miało to chyba znaczenia. Był zajęty mną i tylko mną!
- Więc, Fillipie? – zapytał łagodnie opierając brodę na splecionych dłoniach, co miało nieodparty urok.
- Więc bardzo się cieszę, że jest pan tu ze mną. – zacząłem nieśmiało. – I chcę pana poprosić o radę. W co powinienem się ubrać w tym roku?
Mężczyzna przyglądał mi się przez chwilę i pochylił nad stolikiem wyciągając dłoń. Ciepłe palce pogładziły mój policzek, brodę i szyję. Camus wcale nie zwracał uwagi na to, gdzie jesteśmy i nie zabierając palców podziękował grzecznie kobiecie, która przyniosła nam filiżanki i talerzyki z porcją ciasta.
- Myślę, że powinieneś wykorzystać fakt, że twoja skóra nadal jest dosyć gładka na twarzy. – rzucił niczym fachowiec i usiadł prosto, zaś ja niemal jęknąłem zawiedziony, kiedy jego dłoń odsunęła się ode mnie. By zająć czymś usta wziąłem wielki kawałek szarlotki i gryzłem dokładnie. – Za rok pewnie zapuścisz małą bródkę, więc teraz, póki jej nie masz...
- Niech pan to z siebie wyrzuci. – zachęciłem popijając wyśmienite cappuccino, które rozniosło słodkie, przyjemne ciepło po moim wnętrzu.
- Nie jesteś już dzieckiem, ale młodym mężczyzną, chociaż twojemu ciału brakuje jeszcze trochę do pełnej formy... – kręcił. Wiedziałem, że kręci, co w sumie nie zdarzało mu się często. Co takiego chciał mi zaproponować, skoro zaczynał tego rodzaju wstępem?
Dobrze wiedziałem, że do typowego mężczyzny brakuje mi jeszcze trochę, ale moje dziecięce kształty zniknęły. Wierzyłem, że w następnym roku będę już naprawdę wyglądał jak prawdziwy chłopak, nie zaś dziwna miniaturka. Czasami swędziała mnie broda, co pozwalało sądzić, że za miesiąc, bądź dwa zacznę się golić.
- Nie będziesz zachwycony. – Marcel wziął wielki łyk cappuccino podobnie jak ja wcześniej. – Gdybyś przedłużył te twoje miękkie włoski do łokci, zrobił ładną grzywkę. – nie przerywałem mu, chociaż chyba tego się obawiał z mojej strony nawet bardziej niż wybuchu. – Założył ciemne nadkolanówki, czarne lakierki na drobnej koturnie... – przełknął ciężko ślinę. – Wpiął we włosy drobny, czarny kapelusik i...
- I założył sukienkę pełną falbanek? – dokończyłem za niego.
- Z dyniową latarnią w ręce wyglądałbyś naprawdę cudownie. – tłumaczył się.
- Chce mnie pan przebrać za dziewczynę? – zapytałem niedowierzająco, chociaż jego intencje były jak najbardziej jasne.
- Szybko rośniesz, więc pewnie jeszcze w tym roku stracisz ostatnią szansę na tego typu strój, a przecież chciałbyś mieć na sobie coś oryginalnego, prawda?
Skrzyżowałem ramiona na piersi, skinąłem na właścicielkę herbaciarni by przyniosła mi kolejne ciastko, gdyż z tym już sobie poradziłem, i spojrzałem na nauczyciela.
- Chce pan powiedzieć, że jestem zbyt mało męski na inne przebranie?
- Nie! – podniósł dłonie w obronnym geście. – Chcę tylko powiedzieć, że jesteś nadal rozkoszny i możesz to wykorzystać. Twoje barki są nadal dość wąskie, a buzia ma delikatne rysy...
- Czyli, że się panu podobam?

~ * ~ * ~

Czy to naprawdę nadal ten sam nieśmiały Fillip, w którym kochałem się przez tyle lat, czy może ktoś mi go podmienił? Zupełnie nie wiedziałem, jak reagować na jego bezpośrednie pytania, a chyba tylko siłą woli opanowywałem zawstydzenie, jakie nimi powodował. Nie zmieniało to jednak faktu, że był naprawdę cudowny. Do tego stopnia, że nie powstrzymałem się przed zaproponowaniem mu takiego, a nie innego przebrania.
- Nie zaprzeczę, że jesteś przystojny, Fillipie. – próbowałem właściwie dobierać słowa. – Z resztą, zawsze byłeś atrakcyjny, a teraz nie musisz być chodzącym misiaczkiem, ale bardzo ładną, mroczną dziewczyną.
- A pan przebierze się za baryłkę miodu? – spojrzał mi w oczy, co znaczyło, iż mówi poważnie.
Odkaszlnąłem i dopiłem swój ciepły napój. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo i nie specjalnie pojmowałem kontekst wypowiedzi chłopca.
- Skoro ja pasuję na dziewczynę, to pan ze swoją słodyczą mógłby być baryłką miodu. – wyjaśnił wspaniałomyślnie, chociaż nadal nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
Baryłka miodu? Przecież nie mogłem pokazać się mojemu Aniołowi w stroju baryłki! Tak naprawdę, wcale nie planowałem przebrania, gdyż nie musiałem go mieć, ale pomysł z miodem w...

~ * ~ * ~

Z wielkim zadowoleniem patrzyłem na konsternację Marcela, który nie wiedział, co właściwie ma zrobić, jak się zachować, co powiedzieć. Nie chciał być baryłką miodu, to pewne. Gdybym wiedział, że jego reakcja będzie tak zniewalająca, na pewno już wcześniej zaproponowałbym mu coś podobnego.
Roześmiałem się głośno i szczerze.
Mój cudowny nauczyciel!
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytał z wyrzutem, chociaż po jego ciepłym spojrzeniu mogłem się domyślić, iż wcale nie ma do mnie żalu.
- Troszeczkę! – przyznałem czując miłe łaskotanie w brzuchu. – Będę dziewczynką, jeśli pan przebierze się za dżentelmena, który będzie do mnie pasował. – postanowiłem i nie wstydziłem się wcale wyrazić jasno swoich warunków. – Będzie pan we fraku, koszuli z żabotem, z laseczką w dłoni i proszę nie zapomnieć o kapeluszu!
Na twarzy nauczyciela pojawił się łagodny uśmiech. Nie wiem, czy wywołany moim zaangażowaniem, czy może pomysłem, który wpadł mi do głowy. Nie mniej jednak, bardzo chciałem zobaczyć Marcela w tym stroju. Niemal na równi z chęcią pokazania się przy nim, jako elegancka dziewczynka, za którą mogłem się przebrać, jeśli on miałby stać obok.
- Zgadzam się. – powiedział pewnie i wyciągnął do mnie rękę nad stołem. Zadrżałem na całym ciele myśląc o tym, co mnie czeka i uścisnąłem jego dłoń mocno.
- Niech pan nie próbuje zmienić nagle zdania. – ostrzegłem, chociaż niepotrzebnie.
Marcel na pewno był słowny i jeśli obiecał taki strój to w takim zjawi się na kolacji z okazji Halloween. Teraz tylko musiałem doprowadzić siebie do stanu, który pozwoli mi zaprezentować się w sposób jak najbardziej zniewalający.
Nie odmówiłem sobie jednak dalszych ciastek, które pochłaniałem teraz z jeszcze większą radością. Nawet Marcel zamówił sobie coś więcej i patrzył na mnie, kiedy bez opamiętania rozkoszowałem się prawdziwymi pysznościami, za które on miał zapłacić.
- Naprawdę myśli pan, że niedługo będę wyglądał doroślej?
- Jestem tego pewny, Fillipie. Już teraz jesteś wyższy niż rok temu, twoje policzki nie są tak zaokrąglone, a twój głos to nie świergotanie drobnego ptaszka. Jeszcze trochę, a dziewczyny będą całować ziemię po której stąpasz.
- Nie one powinny. – mruknąłem i zapchałem usta ciastem, by nie musieć więcej nic mówić. Nie chciałem przecież posunąć się za daleko.
- Więc może ktoś inny robi to już od dawna?
Jego słowa zawisły między nami, kiedy patrzyliśmy sobie w oczy. Najpewniej nasze myśli rozchodziły się w tym momencie w zupełnie innych kierunkach, ale cieszyłem się, że to powiedział. Dzięki tego nabierałem więcej wiary w siebie i w to, że niedługo wyznam mu wszystko.

niedziela, 30 września 2012

Panthère

Zmarszczyłem brwi stając przed uchylonymi drzwiami gabinetu Marcela. Nie powinny być otwarte, ale i mnie nie powinno tutaj być. Czy nauczyciel spodziewał się, że właśnie dziś się u niego zjawię? A może zrozumiał już, co chcę mu przekazać poprzez moje drobne gesty, które miały przecież na celu ostateczne wyznanie uczuć, a więc powinny być w pewnym momencie wystarczająco wymowne by moja miłość dotarła do profesora, i chciał w ten sposób wyrazić swoją aprobatę? To jednak nie tłumaczyło niczego. Tylko ja wiedziałem, że będę chciał dzisiaj wpaść w odwiedziny do mojego nauczyciela, z którym widziałem się podczas zajęć przed kilkoma godzinami.
Może, więc to nie dla mnie zostawił je otwartymi? Bzdura! A dla kogóż innego?! Tylko ja przychodziłem nieproszony! W dodatku chyba częściej niż dawniej zaczepiałem nauczyciela, który nie znał moich postanowień, w co chciałem wierzyć, ale mógł domyślić się planowanej kolejnej wizyty.
Kogo ja oszukiwałem? Nie miałem pojęcia, dlaczego drzwi są uchylone, a moje domysły na pewno były dalekie od prawdy.
Potrząsnąłem głową, jakbym chciał strzepnąć coś z włosów. Wmawiałem sobie rzeczy niemożliwe i dobrze zdawałem sobie z tego sprawę. Marcel nie wiedział, że przyjdę, ale i na pewno nie spodziewał się nikogo innego. Mogłem go nawet o to zapytać i wiem, co by mi odpowiedział. Zapewniałby mnie, że jestem jedynym, który go odwiedza dla czystej przyjemności. Przecież chłopcy uważali go za rywala, zaś dziewczyny nazbyt się wstydziły by utrzymywać z nim przyjacielskie stosunki. A więc byłem jedynym bywalcem jego gabinetu!
Dlaczego więc drzwi były otwarte? Ależ mnie to intrygowało!
Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi na swoje pytania i zapukałem. Może ktoś miał mu coś zostawić, a on sam na chwilę wyszedł lub był bardzo zajęty? Ale czy to naprawdę było takie ważne? Nie otrzymując odpowiedzi wszedłem do środka bez zaproszenia. Wiedziałem, że nauczyciel nie będzie miał mi tego za złe.
- Jest pan tutaj? – zapytałem cicho, jakbym przekraczał próg starego, nawiedzonego domu lub ciemnej jaskini, w której mógł mieszkać potwór. – Drzwi były otwarte, więc pozwoliłem sobie wejść. – każdy w mojej sytuacji powiedziałby to samo, chociaż na pewno nie każdy zobaczyłby to, co w tej chwili widziałem ja.

~ * ~ * ~

To nie był jakiś tam „problem”! To była „katastrofa”! Bo jak inaczej nazwać cyrk, jaki mieliśmy na błoniach i w całym Hogsmeade? Po raz pierwszy słyszałem o świstokliku, który jednorazowo przeniósłby cały zwierzyniec, a teraz miałem okazję zająć się skutkami jego istnienia. Nic dziwnego, że poproszono o pomoc nauczycieli, skoro nawet wszyscy mieszkańcy miasteczka wspólnymi siłami nie zdołają sobie poradzić z takim bałaganem. Mało tego, ciężko sobie wyobrazić jak zareagował właściciel nieszczęsnego cyrku, któremu sprzed nosa zniknęły wszystkie zwierzęta, które dotąd były zamknięte w klatkach – słonie, lwy, tygrysy, małpy, wielbłądy, nawet tańczący niedźwiedź... Ministerstwo będzie miało pełne ręce roboty, by to zatuszować lub wyjaśnić.
I pomyśleć, że jeszcze pół godziny temu nic się nie działo, a ja popijałem herbatę czytając książkę, zaś teraz musiałem wrócić do swojego gabinetu po sweter, jeśli miałem spełnić prośbę dyrektora i zająć się „bardzo licznymi problemami” wraz z innymi nauczycielami. Nie chciałem się przeziębić na tym chłodnym wietrze, jakim uraczyła nas dzisiejsza pogoda, tylko, dlatego, że czyjaś niekompetencja przyczyniła się do tego zamieszania.
- Hm? – mruknąłem patrząc na otwarte drzwi swojego gabinetu. Najwidoczniej zapomniałem o ich zamknięciu, kiedy zostałem wezwany przez dyrektora z wyraźnym nakazem pośpiechu.
Przeczesałem dłonią włosy i przekroczyłem próg usiłując opanować irytację wynikającą z dodatkowego zajęcia. Nie potrafiłem obchodzić się ze zwierzętami, nie ważne czy były to domowe pupile, czy oswojone bestie z cyrku.
Omal nie wpadłem na chłopca, który zastygł w bezruchu krok, czy dwa za drzwiami. Miałem zamiar zwrócić na siebie jego uwagę, ale właśnie wtedy dostrzegłem ruch przed nim i wyjąłem różdżkę niewiele myśląc o tym, co robię. Objąłem Fillipa w pasie przysuwając go bliżej siebie i będąc gotowym na to by osłonić go swoim ciałem, jeśli zaszłaby taka potrzeba.

~ * ~ * ~

Uchyliłem usta w niemym krzyku, a moje ciało sparaliżował strach. Patrzyłem prosto w zaskoczone, okrągłe złoto-zielone oczy osadzone na ciemnym pysku zwierzęcia, które siedziało na biurku nauczyciela latania, a które na mój widok podniosło swoje masywne cielsko i przyczaiło się do skoku warcząc groźnie. Ogłaszając swoją obecność w gabinecie musiałem przerwać drzemkę tej bestii, a teraz miałem skończyć, jako jej posiłek. Ale co robiła... pantera... w gabinecie Marcela?!
Moje nogi wrosły w ziemię, kolana zesztywniały i ostatecznie stałem jak słup stoli niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Po chwili byłem jednak niemal gotowy by się przełamać, skupić i osłonić twarz, kiedy naraz wszystko potoczyło się zbyt szybko, jak na mój przeciętny refleks i nadal oszołomiony umysł.
Bestia skończyła, ja poczułem uścisk w pasie i już byłem pewny, że wgryzła mi się we wnętrzności, kiedy jej elektryzujące spojrzenie tak pełne wściekłości zastygło przed moimi oczyma. Jeszcze bardziej oszołomiony patrzyłem na wiszące w powietrzu czarne ciało, które nie było w stanie się poruszyć. Tylko pełen wściekłości wzrok wydawało się żywy i gotowy by zabić.
- Nic ci nie jest? – usłyszałem za plecami i wtedy nogi ugięły się pode mną, jakby były za kruche by utrzymać ciężar tego zdarzenia. Zanim jednak odczułem płynący z tego dyskomfort znalazłem się w ramionach mężczyzny, którego szukałem, a który cudem zjawił się w ostatniej chwili by mnie uratować.
Czułem się tak jakbym płynął w powietrzu, kiedy niósł mnie w stronę drzwi w głębi gabinetu ignorując zastygłą w bezruchu panterę. Kilka razy chyba nawet zadrżałem nie będąc nawet pewnym, czy tak było, kiedy moje spojrzenie padało na lśniącą, czarną sierść, która na pewno lepiłaby się od mojej krwi, gdyby bestia mnie pożarła.
- Już dobrze, Fillipie. – jego usta dotykały mojego ucha, kiedy szeptał w nie uspokajająco. – Nic ci nie grozi. – zapewniał, a ja nadal nie byłem w stanie się odezwać, nie do końca rozumiejąc to, co się przed chwilą stało. Lub zwyczajnie nie dopuszczałem do siebie zrozumienia, by nie oszaleć od natłoku przerażających doznań, przed którymi uchroniła mnie adrenalina.

~ * ~ * ~

Teraz dopiero wyraźnie odczuwałem furię, która kotłowała się we mnie spienioną czerwienią krwi. Nawet nie chciałem myśleć, co mogło się stać. I bez tego miałem ochotę zabić osobę odpowiedzialną za całą tę kabałę, za to, że mój gabinet nie był bezpiecznym miejscem dla osoby, na której mi najbardziej zależało.
Miałem w nosie prośby dyrektora, swoje obowiązki i powinności. Wszystko to mogło poczekać. Najważniejszy był Fillip, a on z całą pewnością nie czuł się dobrze po tym, co przyszło mu przeżyć. Wiedziałem o tym trzymając go w ramionach, tuląc do siebie jego lekko rozedrgane ciało, które powoli opuszczało napięcie, a które przylgnęło do mnie z całą siłą, na jaką było stać wystraszonego chłopca.
Położyłem go na swoim łóżku, pochyliłem się nad nim i całowałem jego bladą twarz. Chciałem by Ślizgon wiedział, że może na mnie liczyć, że jestem blisko i nie pozwolę go skrzywdzić. Chciałem dać mu poczucie bezpieczeństwa, które mógł stracić po bliskim spotkaniu z dzikim zwierzęciem. Sam byłem przejęty zaistniałą sytuacją, tym, co zobaczyłem wchodząc do gabinetu, więc może to ja tego potrzebowałem? Może to ja musiałem upewnić samego siebie w przekonaniu, że chłopiec nadal mi ufa, nadal będzie do mnie przychodził?
Nie myślałem wtedy o tym, co robię okazując mu nadmiar czułości. Ta bestia ośmieliła się zaatakować mojego Anioła, a więc on zasługiwał na pieszczoty, zaś ona powinna odpokutować błąd swojego instynktu. Nie miałem litości dla nikogo, ani niczego, co zagrażało mojemu Fillipowi.
- Nic ci nie grozi. – powtórzyłem gładząc policzek chłopca, kiedy moje usta odsunęły się od niego.
Ah, nie ważne, co mi wolno, a czego nie! Fillip był już bezpieczny i tylko to się liczyło.

~ * ~ * ~

Te ciepłe usta, które z czułością i przejęciem muskały moją skórę, dłoń troskliwie gładząca mnie po włosach i twarzy, jakby chciała wyrwać z mojej głowy przykre wspomnienia, które teraz wydawały się snem. Wszystko było tak prawdziwe i tak nierealne w tym samym czasie.
- T... To przed chwilą... – powiedziałem cicho łapiąc mężczyznę mocno za rękę bez zamiaru wypuszczenia jej. Ten dotyk był kotwicą, która trzymała w ryzach mój zmęczony umysł.
- To problem, którym zajmują się teraz nauczyciele. – odpowiedział od razu i wydawał mi się spokojniejszy niż przed chwilą, kiedy jego cudowne oczy pełne były przejęcia. Teraz jego twarz nabrała kolorów, a jej rysy złagodniały. A więc martwił się o mnie!
- Bardzo panu dziękuję. – powiedziałem przesuwając się na łóżku bliżej krawędzi i wtuliłem twarz w brzuch pochylającego się nade mną mężczyzny. Jego obecność była tym, czego potrzebowałem. Nagle nie liczyło się to, co za mną, ale to, co trwało, a więc Marcel. – Powiedz mi wszystko, Tarzanie. – rzuciłem zadziornie odzyskując humor, którego chyba nadal brakowało mojemu profesorowi. Zdołałem się nawet uśmiechnąć i pociągnąłem go w dół by usiadł na łóżku, a ja mogłem wtedy położyć głowę na jego kolanach. Było mi tak dobrze...
- Fillipie... – wsunął dłoń w moje włosy i głaskał mnie delikatnie. Jego głos był łagodny, w dalszym ciągu przepełniony zatroskaniem.
- Uratował mnie pan przed dziką bestią, więc jest pan moim Tarzanem. – wyjaśniłem, by oderwać jego myśli od przykrego incydentu, o którym ja zapominałem tylko, dlatego, że miałem przy sobie mojego Marcela.
- Ona musiała wejść przez okno. – zaczął pochylając się i całując moje czoło. – Chociaż nie mam pewności, czy tak było. Po błoniach i Hogsmeade rozbiegło się kilkanaście zwierząt cyrkowych, które przeniosło tu zaklęcie rzucone na świstoklik. Tylko tyle wiemy w tej chwili. Musimy jak najszybciej pozbyć się tych wszystkich zwierząt zanim narobią więcej szkód niż do tej pory. – a jednak on był tutaj ze mną i chyba nie zamierzał mnie zostawiać by ruszyć na ratunek innym.
Był mój i tylko mój! Zmonopolizowałem go i należał tylko do mnie! Mógł być nauczycielem wszystkich uczniów w tej szkole, ale był tylko moim Marcelem Camus! Moim wybawcą!

~ * ~ * ~

Patrzyłem na coraz spokojniejszego chłopca z podziwem. Wydawał się nie pamiętać grożącego mu niebezpieczeństwa, odrzucił wszelkie przykre wspomnienia i uśmiechał się naprawdę pięknie patrząc na mnie czekoladowymi oczyma, które lśniły jakąś niezrozumiałą jeszcze dla mnie podnietą.
Nie potrafiłem się powstrzymać, więc kolejny już raz głaskałem jego ciemne włoski, chociaż powstrzymałem się przed kolejnymi pocałunkami. Teraz, kiedy już niczego się nie obawiał, nie miałem żadnej wymówki, by to robić. Nie mniej jednak, już sama jego bliskość była dla mnie wystarczającym powodem do radości.
Patrzyłem, jak chłopiec wtula się w moje uda, ociera o nie policzkiem, a jego łapki objęły mój pas, jakby szykował się do snu z pluszowym misiem. Musiałem przyznać, że sprawiało mi to niejaką przyjemność, kiedy darzył mnie tak bezgranicznym zaufaniem. Miałem wrażenie, że jesteśmy sobie coraz bliżsi i dzieli nas coraz mniej. Zupełnie jakbyśmy mur, jaki był między nami, rozbierali cegła po cegle z nadzieją, że kiedyś pozbędziemy się go całkowicie.
Na zewnątrz rozległo się szalone trąbienie słonia i niemal mogłem usłyszeć trzeszczenie okna, kiedy wielkie cielsko biegło przez błonia uciekając przed ścigającymi je czarodziejami. Zamknąłem na chwilę oczy, chcąc udać przed samym sobą, iż wcale tego nie słyszałem, niczego nie zauważyłem.
Spojrzałem na Fillipa, a on wpatrywał się we mnie swoimi łagodnymi, słodkimi oczkami.
- Powinien pan tam być, prawda? – zapytał wtulając się we mnie mocniej.
Wolałem zaprzeczyć, ale skinąłem zgodnie z prawdą, choć nie wiedziałem, czy Ślizgon w ogóle to dostrzeże.

~ * ~ * ~

Dlaczego w ogóle myślałem o obowiązkach mojego nauczyciela zamiast kraść jego cenny czas w nieskończoność? Powinienem był zignorować dziwne odgłosy dochodzące zza okna i zmusić Marcela do tego samego. Przecież nie miałem pojęcia, kiedy znowu będę miał okazję być tak blisko niego! A jednak było to silniejsze ode mnie. Nie mogłem przeszkadzać profesorowi w wypełnianiu jego zadań względem szkoły.
Potarłem głową o jego brzuch i westchnąłem cicho, chociaż ciężko.
- W takim razie, niech mnie pan zaprowadzi do dormitorium, dobrze? Tam będę czekał, aż pan wróci i powie mi osobiście, że już po wszystkim. – odsunąłem się od nauczyciela siadając na jego łóżku.
- Sądzę, że nie mam innego wyjścia, Fillipie. – kolejne odgłosy wydawane przez słonia dotarły do naszych uszu.
- Więc chodźmy! Im szybciej pan pójdzie tym szybciej wróci! – zsunąłem się na ziemię i złapałem mężczyznę za rękę. Nie miałem zamiaru zgrywać odważnego, kiedy w jego gabinecie w dalszym ciągu przebywała pantera. Wtuliłem się w jego ramię, kiedy wstał i poprowadził mnie do drzwi. Starałem się nie patrzeć na wielkiego, czarnego kota wiszącego w powietrzu bez ruchu. Wszystko było niemal idealne. Do czasu...
- Co tutaj tak śmierdzi? – pociągnąłem nosem i krzywiąc się ukryłem go w rękawie profesora. Mimowolnie rozejrzałem się po pomieszczeniu.
- Ktoś się na mnie zemścił. – spojrzenie nauczyciela mogłoby zabić, a ja szybko pojąłem, o co chodzi.
Na ziemi, pod ciałem zaczarowanej dzikiej bestii, leżało coś bardzo wymownego i cuchnącego. Przez chwilę chyba nawet współczułem temu potworowi, który narobił Marcelowi na podłogę, a który będzie musiał zostać sam na sam ze wściekłym nauczycielem. Jeśli było mi szkoda pantery to naprawdę tylko przez chwileczkę, gdyż później zacząłem się śmiać nie potrafiąc przestać, ani nawet ustać na nogach. Nie powinienem tak reagować na nieszczęście mojego ukochanego profesora, ale jednak cała ta sytuacja była komiczna.

~ * ~ * ~

- Chciałbym by i mnie to tak bawiło. – rzuciłem łagodnie do chłopca biorąc go na ręce, gdyż z powodu śmiechu nie był w stanie chodzić. Przytuliłem go mocno do siebie, by mieć pewność, że jego drżące z rozbawienia ciało nie wymknie się z mojego uścisku. Jego chichot był jedynym plusem całej tej sytuacji i chociaż nie miałem zamiaru odpuścić tej bestii sprofanowania mojego gabinetu to jednak uśmiechnąłem się pod nosem patrząc na mojego roześmianego Anioła.
- P... Przepraszam... – wydusił z siebie z wielkim trudem.
- Nie ty powinieneś przepraszać. – zauważyłem z niechęcią oglądając się na mój gabinet.
Woźny będzie miał pełne ręce roboty, z resztą, podobnie jak ja pozbywając się każdego nieproszonego gościa, jaki zakłócił spokój dzisiejszego dnia. Chciałem mieć to już za sobą i wrócić do normalnego trybu życia z Fillipem w samym jego centrum.
Jak ja kochałem jego śmiech!
- Fillipie... – westchnąłem z uwielbieniem tylko po to by móc wypowiedzieć jego imię.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Ce moment

Tak, tak, tak! Wróciłem do szkoły i już radość rozpierała mnie ze wszystkich stron. Gdyby była namacalna wyglądałbym jak ogromny ludzki pączek z dziwnymi wyrostkami rąk i nóg po bokach. Dodatkowo musiałbym się toczyć, gdyż chodzenie nie byłoby w takiej sytuacji możliwe. Byłbym jak kula miażdżąca wszystko, co stanie jej na drodze na korytarzach zamku! Uczniowie uciekaliby w popłochu, zaś nauczyciele próbowaliby mnie zatrzymać bym nie wyrządził komuś krzywdy. Bez trudu sobie to wyobraziłem, kiedy opuszczając Wielką Salę po uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego miałem wracać do swojego dormitorium. Śmiałem się przy tym pod nosem. O tak, gdyby radość mogła fizycznie napierać na ciało od środka byłbym nie lada przeszkodą.
Nie patrząc kuzynowi w oczy wysłałem go wraz z kolegami z pokoju przodem, a sam zaszyłem się w bocznym korytarzu. Oliver na pewno wiedział, co jest powodem mojego zwlekania z powrotem do sypialni. Właśnie z winy tej wiedzy starałem się unikać jego wzroku, od kiedy przekroczyliśmy próg zamku. Co najgorsze musiałem także ograniczać patrzenie na nauczyciela latania, co było niebywale trudne. Mimo wszystko wytrwałem poświęcając całą swoją uwagę „rybie z okiem”, jak nazywałem pstrąga, którego nałożyłem sobie na talerz. Czułem się nieswojo mając świadomość, że Oli nie tylko wie o mojej miłości, ale i śledzi każdy mój ruch i gest, jakby planował w odpowiednim momencie zareagować i uniemożliwić mi dalsze trwanie w słodkim otępieniu.
Musiałem jednak przyznać sam przed sobą, że o ile odważnie zakończyłem poprzedni rok, o tyle jeszcze śmielej planowałem rozpocząć nowy. Teraz nie mogłem uciec nagle do pociągu i uniknąć konsekwencji swoich czynów. Musiałem stawić im czoło z wysoko uniesioną głową i taki był mój plan – odważnie okazywać nauczycielowi moje zainteresowanie nim jego mężczyzną. Problem mogło stanowić tylko wykonanie, gdyż nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób dać Camusowi jasno do zrozumienia, że się w nim zakochałem po uszy, a przy tym nie wystraszyć go swoją namiętnością.
Widząc nauczyciela opuszczającego samotnie Wielką Salę przygotowałem się na „porwanie” go sprawnie i niezauważenie. Zatarłem ręce, wziąłem głęboki oddech, pozwoliłem by przez moje ciało przeszły chłodne dreszcze podniecenia, które miały zmniejszyć napięcie związane z moim planowanym „atakiem”. Mogłem w prawdzie podejść i poprosić go o chwilę jego cennego czasu, jednak zupełnie nie pasowało to do mojego wyobrażenia ukradkowego spotkania. Każdy mógł go zaczepić i zagaić rozmowę, a ja byłem dla nauczyciela kimś wyjątkowym, a więc i nasze spotkania musiały być niezwykłe.
Byłem gotowy.

~ * ~ * ~

Poprawiłem wiszącą mi na ramieniu torbę i wydałem z siebie stosunkowo głośne westchnienie, którego powinienem się wstydzić. Czuć się zawiedzionym tylko, dlatego, że nie miałem okazji złapać mojego Cudu zanim wyszedł z Wielkiej Sali? W moim wieku i na mojej pozycji naprawdę nie wypadało być tak dziecinnym. W końcu po dwóch miesiącach wyczekiwania znowu mogłem podziwiać mojego Anioła, a to powinno stanowić szczyt moich marzeń. Niestety, byłem z roku na rok coraz bardziej zachłanny, z roku na rok chciałem więcej, pragnąłem mocniej.
Byłem Bestią i uśmiechałem się na myśl o tym.
Sam nie wiem, kiedy zaakceptowałem w pełni swój głód, swoje ogromne pragnienia i grzeszne myśli. Nie przeczyłem, że mogła się do tego przyczynić książka, którą pożyczył mi Fillip. Gdzieś w głębi duszy miałem nawet nadzieję, iż pod powłoką grubej oprawy i barwnych, pięknych ilustracji kryje się coś więcej – tajemnica, którą chłopak chciał mi zdradzić. Może zbyt śmiało sobie poczynałem, ale postawa Ślizgona pozwalała mi marzyć, a te marzenia sprawiały, iż każdy dzień wydawał się jaśniejszy, cieplejszy i piękniejszy niż wszystkie dotychczasowe.
Uwielbiałem to uczucie, które rozgrzewało mnie od środka i wypełniało cudownym mrowieniem.
Zamyślony nie zareagowałem, kiedy coś zakleszczyło się na moim przegubie i szarpnięcie wciągnęło mnie w boczny korytarz. Byłem zupełnie bezbronny, co zdarzyło mi się chyba pierwszy raz w życiu.
Moje zaskoczone spojrzenie napotkało mur z czekolady jego oczu, a miodowy uśmiech udowadniał mi, że sprawiłem wielką radość właścicielowi całej tej słodyczy. Wydawało mi się, że przed oczyma migają mi drobne złote iskierki magii. Jeśli to miało być nagrodą za moje roztargnienie to nie miałem nic przeciwko temu by oddawać się zajmującym marzeniom o wiele częściej. Przecież ten powrót do rzeczywistości był bez porównania cudowniejszy niż wszystkie moje fantazje.
- Tym razem naprawdę nie wiedział pan, co się z nim dzieje! – podniecony głos Fillipa wprowadził moje serce w drżenie.
- Masz rację, Aniele. – skinąłem głową nie potrafiąc oderwać od niego wzroku.
Przy naszym ostatnim spotkaniu zostawił mnie na pastwę moich pragnień i domysłów, kiedy po miękkim buziaku uciekł do pociągu. Nic, więc dziwnego, że teraz z tak wielkim trudem walczyłem z chęcią objęcia go, oddania pięknym za nadobne.
- Ha, ha! – chłopak pokazał rząd białych, równych ząbków, kiedy dymny z siebie dawał upust emocjom.
Nie musiałem tego rozumieć by uważać, że jest to jedno z najbardziej uroczych zachowań, jakich mogłem być świadkiem.
- Porwałem pana! – jego oczka stały się ogromne. – Ale nie zrobiłem tego by się tym chwalić. Proszę mi powiedzieć, co pan myśli o książce?! – jego ciało drżało lekko ze zniecierpliwienia.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Mogłem się domyślić, że to właśnie o to chodziło Fillipowi. Wsunąłem dłoń w jego włosy i zmierzwiłem je lekko patrząc jak chłopak mruży oczy wydając się zadowolonym z powodu mojej pieszczoty, jakby był szczeniakiem łaknącym uwagi pana.
- Podzielam twój entuzjazm. – mój uśmiech pogłębił się, kiedy wpatrzone we mnie ciemne oczęta Ślizgona rozbłysły tysiącami iskierek. Wyjąłem z torby pięknie wydaną książkę i oddałem ją Fillipowi, który rzucił na nią okiem z wyraźnym zadowoleniem i skupił swoją uwagę na mnie, jakby podejrzewał, że mogę mu uciec. – Przeczytałem całość kilka razy i przez cały ten czas byłem zachwycony. Dziękuję za nią. - mówiłem szczerze. – Nie uważasz jednak, że to nie Bestia powinna być porywana przez ciebie, ale ty przez Bestię?
Szkoda, że Bestia nie miała odwagi by go porwać, zatrzymać wyłącznie dla siebie.

~ * ~ * ~

Zrobiłem się lekko rumiany na twarzy, kiedy pytanie nauczyciela rozbrzmiało, a ja nie miałem przygotowanej logicznej odpowiedzi. Zgodziliśmy się jeszcze przed wakacjami, że to on jest Bestią, a ja... Cóż. Nie powiedziałem jasno, kim jestem, a przynajmniej sobie tego nie przypominałem, jednak było oczywiste, iż w takiej sytuacji mogłem być tylko Piękną. Jak to, więc możliwe, że to ja uprowadziłem profesora?
- Wprowadziłem udoskonalenia do historii w książce. – odezwałem się w końcu. – W tej bajce Bestia zostaje porwana i wcale nie jest taka straszna. To ja jestem straszny! – znowu pokazywałem zęby w czarującym, jak sądziłem, uśmiechu.
Złapałem mężczyznę za rękę i ścisnąłem ją, jakbym chciał zapobiec jego oddaleniu się. Tak naprawdę, potrzebowałem tej bliskości i dotyku, który pozwoliłby mojej skórze zetknąć się z ciepłą powłoką ciała Camusa. Posunąłem się nawet dalej, w nagłym przypływie odwagi, podnosząc jego rękę do twarzy i wtulając policzek we wnętrze tej dużej dłoni.
Palce Marcela pachniały słodko cytryną i bakaliami, które dodane były do ciasta, jakie mieliśmy okazję jeść podczas Wielkiej Uczty. Jakże bardzo chciałem z nim zamieszkać i samemu przyrządzać rożne pyszności, które mógłby jeść! Ciasta, ciasteczka, torty, drobne i większe pyszności, słodkie śniadania, apetyczne obiady i lekkie kolacje, a do tego masa mojej miłości. Obraz takiego sielankowego życia idealnie pasował do nauczyciela.
- Gdyby miał pan żonę to, jaka powinna być? – nie wiem, co mnie podkusiło by o to zapytać, zaś Camus wydawał się zaskoczony nie mniej niż w chwili, kiedy wciągnąłem go w korytarz. Mimo wszystko nie chodziło mi o to, by rozbudzić w sobie smutek, ale by wiedzieć, czego powinienem się nauczyć chcąc starać się o względy mężczyzny. Nie wystarczy mi zmężnieć, czy też być sobą. Muszę być idealny i nie mieć sobie równych!
- Prawdę mówiąc... – jego palce pogładziły mój policzek. – Nie mam pojęcia. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. – wydawał się trochę zawstydzony. Musiał też czuć się nieswojo, kiedy uczeń pytał go o takie rzeczy w chwili, kiedy bezmyślnie tulił się do jego dłoni. – Musi po prostu być.

~ * ~ * ~

Nie wiedziałem, co mam dopowiedzieć na tak postawione pytanie, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie spodziewałem się tego typu dociekliwości ze strony Fillipa. Naturalnie, mógł być ciekaw moich upodobań, tym bardziej, że nasza rozmowa w czerwcu była z tym tematem ściśle związana. Może sądził, że moja odpowiedź pomoże mu ukierunkować jego poszukiwania odpowiedniej partnerki? A może pamiętał, co mi proponował i chciał... Czegóż takiego mógł chcieć?
Miałem wrażenie, że usprawiedliwiam Ślizgona na wszelkie sposoby, które pozwolą mi nie doszukiwać się w jego zachowaniu i słowach wyraźnego zainteresowania moją osobą. Nie wiem tylko czy robiłem to dla siebie, czy z czystej przekory. Przecież gdybym uwierzył, że między mną, a Fillipem może coś być... Uznałbym, że oszalałem.
- Twoje pytania są z roku na rok coraz trudniejsze. – stwierdziłem poważnie. – Aż boję się myśleć o tych, które zadasz mi pod koniec tego roku.
Dopiero teraz przyszła mi do głowy odpowiedź, której nie mogłem udzielić, a która była całkowicie prawdziwa. „Powinna być tobą”. Tak. Moja żona musiała być Fillipem, zaś on powinien być sobą.
- Zasmakowałem w zawstydzaniu pana moimi pytaniami. – zażartował. – Dałbym sobie jednak głowę uciąć, że jest całkiem sporo osób, które zadają sobie takie same pytania, jak ja. Jest pan chodzącą zagadką w kwestiach uczuciowych, a przecież kochają się w panu wszystkie uczennice i nauczycielki.

~ * ~ * ~

Skrzyżowałem ręce na piersi i patrzyłem na nauczyciela, dla którego ta rozmowa nie była łatwa, ale i dla mnie nie stanowiła bezy, którą można pochłonąć za jednym zamachem.
- Może i jest pan bestią, skoro sam pan tak uważa, ale jednak ciężko przejść obok pana obojętnie. To oczywiste, że każdy jest ciekaw, jak wygląda pańskie życie uczuciowe i prywatne.
- A pewien rozkoszny Ślizgon wydaje się tym szczególnie zainteresowany skoro pyta o to, o co inni pytać się obawiają. – uniósł brew patrząc na mnie pewnie. Jego wcześniejsze zmieszanie zniknęło bezpowrotnie i teraz rzucał mi wyzwanie, który z nas, jako pierwszy straci swoją pewność siebie i zacznie się wahać pąsowiejąc i uciekając wzrokiem na boki.
Podobała mi się wizja tego rodzaju zabawy. Mogłem otwarcie wpatrywać się w cudowne, szare oczy nauczyciela mając ku temu wymówkę.
Kiedy w ogóle pozwoliłem by jego dłoń odsunęła się od mojego policzka? Nie pamiętałem, co mogło wydawać się dziwne.
Na twarzy Marcela pojawił się subtelny uśmiech, kiedy mierzyliśmy się wzrokiem stojąc w miejscu, do którego go „uprowadziłem”. Ja nie chciałem okazać tego rodzaju słabości, więc zagryzłem wargę by zachować powagę, ale mężczyzna nigdy nie lubił, gdy maltretowałem swoje usta. Nic, więc dziwnego, że położył na nich palec i pogładził subtelnie chcąc mnie zmusić do zaprzestania kąsania.
- Nie wolno. – powiedział łagodnie, choć stanowczo. – Znowu się zapominasz i maltretujesz usteczka.
- Ale kiedy ja muszę...
Chyba nie zgadzał się ze mną, gdyż jego brew znowu wystrzeliła ku górze, a spojrzenie było przenikliwe, niecierpiące sprzeciwu.
Omal znowu nie gryzłem warg, kiedy widziałem go takim. Lubiłem, kiedy troszczył się o mnie z rozkoszną, jak na takiego mężczyznę, determinacją. Inni mogli mi tylko zazdrościć! Byłem przez niego rozpieszczany bardziej niż kiedykolwiek przez rodziców. Oni traktowali mnie jak dziecko, zaś nauczyciel uczynił ze mnie królewicza, którego należało odpowiednio wychować, by był w przyszłości dobrym królem. Prawdę powiedziawszy, nie miałem nic przeciwko byciu wielkim panem, jeśli tylko mój profesor znalazłby dla siebie miejsce u mojego boku.
Aż westchnąłem rozmarzony, co wykorzystał nauczyciel.
Patrząc mi w oczy zbliżył swoją twarz do mojej i szybko pocałował mnie w nos śmiejąc się, kiedy moje policzki poróżowiały.
- To było nieuczciwe! – syknąłem wiedząc, że właśnie przegrałem nasze małe starcie, gdyż nie panowałem już nad wzrokiem, który usilnie unikał spojrzenia Camusa.
- A kto powiedział, że gramy uczciwie? Jestem Bestią, więc nie mogę być szlachetny i honorowy.
- To jest jeszcze bardziej nieuczciwe! – stwierdziłem ostro, ale szybko roześmiałem się rozbawiony argumentami nauczyciela. Przytuliłem się do niego mocno nawet nie sprawdzając, w jakim stopniu zaskoczyłem go tym zachowaniem.
Podobał mi się jego zapach. Świeża, czysta woń natury przywodziła na myśl trawę, żywicę i deszcz. Może rzeczywiście tak właśnie pachniał, a może było to tylko moim wyobrażeniem. Nie odważyłem się jednak wąchać go zaciekle by nabrać pewności. Zamiast tego z wielkim trudem i żalem odsunąłem się od idealnego ciała nauczyciela.
- Dziękuję. – powiedziałem szukając wymówki, która usprawiedliwiłaby moje zachowanie. – Za wszystko. Za to, że mnie pan rozśmiesza, że mnie pan upomina, że zawsze jest pan gdzieś blisko żeby mi pomóc. I za to, że ma pan do mnie cierpliwość. – uśmiechnąłem się starając się wyglądać ładnie.

~ * ~ * ~

- Jeśli tak stawiasz sprawy, Fillipie... – pocałowałem chłopca w czoło i policzek. – Dziękuję, że mogę cię rozśmieszać, upominać, pomagać.
Chłopiec złapał mnie za rękę, kolejny raz tego dnia, i ściskał ją mocno. Podejrzewałem, że gdyby tego nie zrobił kąsałby swoje wargi. Żałowałem, że nie mogę zaoferować mu swoich ust, jeśli tak bardzo chciał czymś zająć te dwa rumiane płatki, ale jego dotyk był wystarczająco przyjemny bym chciał mieć jego łapki zawsze na swojej skórze.
- Wołają cię. – zwróciłem jego uwagę na nawoływania, które były coraz głośniejsze. Nie musiałem zgadywać, gdyż wiedziałem dobrze, kim jest natręt, który poszukiwał mojego Anioła. Jego kuzyn nigdy nie dawał za wygraną, kiedy mógł przerwać mi te chwile prywatnego spotkania z rozkosznym Ślizgonem.
- Jak zwykle. – Fillip skrzywił się niezadowolony, co sprawiło mi wielką przyjemność, gdyż oznaczało, że i jemu zależało na spędzaniu ze mną czasu, którego w tym wypadku nie mieliśmy. – Jeszcze pana kiedyś porwę! – oświadczył i puścił moją dłoń uciekając z bocznego korytarza na główne schody.

niedziela, 29 lipca 2012

Prédiction

Oliver Balack:
Już dwa lata temu przestałem się łudzić, że będę miał kuzyna dla siebie przez te dwa miesiące wakacji, które oddzielały go od Camusa niczym mur niemożliwy do przebycia. Wtedy też umarła większość moich naiwnych marzeń o świetlanej przyszłości i niemożliwym związku, o którym fantazjowałem od dawna. Żadnych pocałunków, wyznań, niepewności towarzyszącej świadomości uczucia – i tak nigdy nie było na to najmniejszej szansy. Nie byłem już dzieckiem, a dorosłość wcale mi się nie podobała. Tęskniłem za czystymi myślami, szczerą miłością braterską, jaką darzyłem kuzyna. Wtedy świat był pełen barw, śmiechu i zabawy, zaś teraz nie nadawał się już do niczego poza bolesną egzystencją, której nie sposób zakończyć.
Czułem jak spadam coraz głębiej w chłodny mrok, który mnie otaczał, którego nic nie mogło rozświetlić. Nawet, jeśli uśmiech Fillipa, ciepły niczym słońce, zdołałby się przebić przez czarną zasłonę mojego bólu tworzyłby tylko długie cienie szydzące ze mnie i moich grzesznych uczuć. Dla mnie nie było już żadnego ratunku. Mogłem wyłącznie tonąc w swojej melancholii.
Od kiedy wiedziałem o uczuciu, jakim Fillip darzy nauczyciela latania? Nie miałem pojęcia. Wydaje mi się, że po prostu otworzyłem któregoś dnia oczy i zwyczajnie wiedziałem, iż każdy uśmiech chłopaka był wynikiem myśli o nauczycielu, a każda zabłąkana myśl przeznaczona była właśnie dla profesora.
Nienawidziłem uczucia, jakim kuzyn darzył tego mężczyznę! Świadomość, że ciemne oczy Fillipa zawsze szukają Camusa, że jego drobne dłonie pragną dotykać wyłącznie nauczyciela, że marzy o pocałunkach i bliskości innego, wywoływała u mnie mdłości.
Nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Potrzebowałem ruchu, zapomnienia, odpoczynku od swoich demonów. Potrzebowałem Fillipa.
Bez pukania wszedłem do pokoju kuzyna patrząc jak wystraszony ukrył między kartkami pamiętnika zdjęcie Camusa. Jeśli w dalszym ciągu sądził, że jest to jego małą tajemnicą, to wcale nie chciałem wyprowadzać go z błędu. Nie chciałem się z nim kłócić. Nie dziś.
- Ej, to mój pokój! – warknął na mnie chowając swój jakże cenny ozdobny zeszyt w szufladzie nocnej szafki.
- No, patrz. Tyle lat się znamy, a ja dopiero teraz dowiaduję się czegoś tak istotnego. – zakpiłem rozsiadając się w fotelu, który stał pod ścianą. – Zbieraj się, wychodzimy.
- Nigdzie nie idę! Przerwałeś mi marzenie!
- I nie chcę wiedzieć, o czym marzyłeś, chociaż mogę się tego domyślić i jeśli każesz mi myśleć o tym chociażby piętnaście sekund dłużej to zwrócę pierogi z serem, które jadłem przed chwilą. Mamy wakacje, więc chyba nie sądzisz, że pozwolę ci siedzieć samemu w tej noże, króliczku? Znam cię dłużej niż ten zły wilk, o którym marzysz, więc zostaw te swoje chore fantazje na chłodne noce, a teraz zajmij się mną! – wskazałem na siebie kciukiem i patrzyłem, jak na policzki kuzyna wpełzają rumieńce.
„Czas oswoić się z myślą, że wiem, co czujesz” pomyślałem. „I, że nie pozwolę ci się tym rozkoszować.”
Fillip podniósł się z miejsca i zniknął w drzwiach szafy, do środka, której niemal wszedł. Nie było wątpliwości, że cokolwiek teraz robił chciał zmusić mnie do zapomnienia o jego miłości do nauczyciela latania, chciał oddalić ode mnie świadomość tego uczucia. Może nawet obawiał się, że mógłbym powiedzieć o wszystkim jego rodzicom? Przecież to wydawało się najrozsądniejsze.
Ale nie, tego bym nie zrobił. Nie byłem ideałem, jednak nawet ja nie zdradziłbym jego małej tajemnicy komuś, kto mógłby zagrozić jego szczęściu. Sam miałem czasami ochotę by zniszczyć to śliczne, niewinne uczucie, które kwitło w czystym sercu Fillipa, ale w przeciwieństwie do dorosłych, ja byłem tylko niegroźną przeszkodą. Uciążliwą, ale całkowicie pozbawioną mocy.
- Jestem gotowy, możemy iść. – mruknął nie patrząc na mnie, ale wlepiając spojrzenie w podłogę, jakby miał do ukrycia coś więcej niż tylko swoją głupią miłość. Nie nawykł do mojej wiedzy i wstydził się tego. Czuł, że patrząc na niego widzę go przez pryzmat uczucia, które odkryłem. I nie mylił się. Spoglądając na niego czułem uścisk w sercu, który przypominał mi bezustannie o tym, że moja pierwsza miłość nigdy nie będzie odwzajemniona, że została uśmiercona zanim w ogóle zdołała się tak naprawdę narodzić. O tym nie dało się zapomnieć.
- Yyy... – przyjrzałem mu się krytycznie. – To tylko krótki spacer, a na zewnątrz jest bardzo ciepło, więc na co ci płaszcz przeciwdeszczowy? Z żabką... – nawet ja nie byłem na tyle odważny, by wyjść gdziekolwiek z piętnastolatkiem w zielonym płaszczu z wielką żabą trzymającą różowy parasol. Skąd on to w ogóle wyjął?
- Ale jeśli zacznie padać...
- Wtedy będziemy się martwić. Jak cię proszę, zdejmij to i nie pokazuj się w tym ludziom. Ta żaba będzie mi się śniła nocami!
- Ja tam nie miałbym nic przeciwko snom o żabach z parasolami. – Fillip wzruszył ramionami zdejmując swój płaszcz przeciwdeszczowy i złożył go starannie w kostkę odkładając na miejsce. Nie wiem czy było to wynikiem roztargnienia, czy nie, ale naprawdę nie pojmowałem jego sposobu myślenia, jakkolwiek było w tym coś rozkosznego.
Tylko gdzie się podział ten zaczepny chłopak, który potrafił ze mną gonić młodszych od siebie i dokuczać innym dla własnej przyjemności? Przecież kiedyś mu się to podobało, byłem pewny, że odczuwał niejaką rozkosz płynącą z dominacji i władzy. Fillip, taki, jakim był teraz, stanowił dowód na to, że miłość zmienia człowieka na gorsze, zmiękcza i czyni go niewolnikiem ideałów.
Czy ja stałbym się takim samym mięczakiem, gdyby moje uczucie zostało odwzajemnione? Tylko, dlaczego odrzucenie tak bolało skoro sama miłość była zgubna? Ten, który stworzył człowieka musiał być nie lada sadystą, skoro uczynił ludzi tak podatnymi na zranienia i tak uzależnionymi od tego, co zadawało im cierpienie.
Pokonując schody, co drugi stopień zszedłem na sam dół i otworzyłem przed kuzynem drzwi wejściowe. Skrzywił się, kiedy słońce przyświeciło mu w twarz, ale wydawał się ożywiony lekkim wiatrem, który rozwiał jego kasztanowe włosy. Marzenia nie pachniały, nie mogły go w żaden sposób pieścić i dlatego musiałem go od nich uwolnić, przypomnieć mu świat realny, którego unikał od czasu powrotu do domu ze szkoły.
- Gdzie mnie zabierasz? – w końcu spojrzał na mnie otwarcie.
- Na spacer. W żadne konkretne miejsce. Może pokręcimy się trochę w koło biblioteki, przejdziemy parkiem, a później wrócimy do domu. Zostaję u was na jakiś czas, więc nigdzie nie musi nam się spieszyć.
„Więc nie myśl, że pozwolę ci o nim myśleć.”
- To dobrze. – jego reakcja zaskoczyła mnie. – Mama weźmie się za Skrzaty i w końcu postarają się z posiłkami. Ostatnio nie zachwycały, a kiedy będziemy mieli gościa na pewno dadzą z siebie więcej. Nawet ja muszę czasami dobrze zjeść. – podciągnął trochę koszulkę pokazując swój płaski, może nawet lekko wklęsły, brzuch. – Kiedy przybiorę na wadze będę też szybciej rósł w górę.
- Nie widzę związku...
- Kiedy będę doroślejszy będę mógł powiedzieć Marcelowi, że się w nim kocham, a on może rozpatrzy moją propozycję zamiast od razu ją odrzucić. – jego szczerość i otwartość, z jaką podjął temat zszokowały mnie, ale i zabolały bardziej niż ukrywanie tej bezwartościowej miłości. – Taki jest mój plan. Jeszcze nie wiem, kiedy mu o tym powiem, ale na pewno tak zrobię. – on naprawdę w to wierzył. – O, patrz! Coś się dzieje! – kuzyn złapał mnie za rękę i pociągnął zdecydowanie za sobą.
W alejce naprzeciwko jednego z mugolskich kościołów zebrała się spora grupka ludzi. Nie wiem, co takiego ciekawego dostrzegł w tym Fillip, ale jego ręka trzymała moją, jak imadło i chociażbym chciał nie zdołałbym się uwolnić z tego uścisku. Poddałem się temu czując ciepło palców chłopaka na swojej dłoni.
Fillip przepchnął się możliwie najbliżej źródła zainteresowania ogółu i wciągnął mnie w tłum, aż do miejsca, w którym mogliśmy wyraźnie zobaczyć starszego, chudego mężczyznę w ciemnym ubraniu, z wielkim drewnianym krzyżu na piersi. Na jego głowie siwizna walczyła z ciemnym kolorem włosów, a jego oczy płonęły szaleństwem. Co takiego ciekawego ludzie widzieli w wariacie? Powinni mu współczuć, zamiast robić z niego atrakcję turystyczną okolicy.
- Piekło istnieje i jest nim życie tutaj na tej Ziemi! Dalej jest już tylko Nicość i Raj dla wybranych! Odrodzenie odziane jest w płaszcz Końca! By kwiat zakwitł na nowo musi najpierw umrzeć! – krzyczał podniesionym, donośnym głosem szaleniec przyciskając do piersi Biblię. Jego rozbiegane spojrzenie wodziło po twarzach zebranych, jakby potrafił ocenić, którzy z nich mogą się jeszcze nawrócić.
Zadrżałem mimowolnie, kiedy jego błyszczące oczy spoczęły na mnie na niespełna sekundę, a później przesunęły się dalej. Niestety mężczyzna zawahał się i moje spojrzenie spotkało się z jego na dłużej. Miałem, co do tego złe przeczucia.
- Gdy jesteś już na samym dnie, droga może prowadzić tylko w górę. – zaczął nie spuszczając ze mnie oczu. – A nawet Diabeł ma skrzydła, które mogą podźwignąć cię z klęczek i unieść w stronę nieba. Szczęście rodzi się w bólach, jak dziecko przychodzące na świat.
- Chodźmy stąd. – rzuciłem do kuzyna i próbowałem wyciągnąć go z tłumu, ale opierał się chcąc słuchać dalej.
- Ale to jest ciekawe! – uparł się obserwując szalonego mężczyznę, który powoli odwrócił wzrok ponownie zaczynając nim wodzić na boki po każdym.
- To są bzdury! Ten człowiek jest chory i powinno mu się pomóc, a nie podsycać jego szaleństwo! – znalazł się prorok nowego tysiąclecia...
Fillip utkwił we mnie spojrzenie swoich ciemnych oczu pełnych bólu, jakbym powiedział mu coś wyjątkowo przykrego. Zastanowiłem się szybko nad tym, o co mogłoby chodzić i powoli przesuwałem się w tył robiąc miejsce innym gapiom. I w końcu zrozumiałem. Kuzyn czuł się winny, gdyż zupełnie nieświadomie oskarżyłem go o szkodzenie temu szaleńcowi.
Wzdychając przeczesałem dłonią włosy. Czasami nie wiedziałem jak powinienem postępować z Fillipem. Nie chciałem go ranić, ale coraz częściej robiłem to nieświadomy swoich poczynań. Może, dlatego chłopak zakochał się po uszy w Camusie? Nauczyciel był moim przeciwieństwem. Zawsze wywoływał uśmiech na twarzy mojego kuzyna, pocieszał go i jedno, nawet najkrótsze, spotkanie potrafiło uszczęśliwić Fillipa, jak nic innego na tym świecie.
- Nie chciałem sprawić ci przykrości. – powiedziałem powoli ważąc słowa. – Po prostu nie powinno nas tu być. Zostawmy tego człowieka w spokoju. I tak ma już liczną widownię.
- Chodzi o to, co powiedział do ciebie?
Zadrżałem. Naprawdę miałem nadzieję, że chłopak tego nie zauważy, ale przecież nie był nierozumnym dzieckiem.
- Wiesz, że nie wierzę w żadne bajki o aniołach, diabłach, czy Insygniach Śmierci.
- A ja tak. – Fillip uniósł dumnie głowę. – Wierzę we wszystko. No... Może nie we wszystko, ale jednak... – posłałem mu pełne ironii spojrzenie. – Dobrze już! To, co mówił ten człowiek było dziwne, ale ciekawe! Nie koniecznie prawdziwe. Zmieńmy temat! – poirytowany chłopak rozejrzał się za czymś, co pozwoliłoby nam podjąć rozmowę na nowo nie zahaczając przy tym o ostre krawędzie kłótni.
Lubiłem w nim tę niechęć do sprzeczek z osobami, które były mu bliskie. Dzięki temu miałem pewność, że nadal się dla niego liczę. Może nie, jako mężczyzna, tak jakbym sobie tego życzył, ale jako ktoś na wzór brata. Obaj byliśmy jedynakami i nasza przyjaźń zastępowała nam brak rodzeństwa, którego i tak nie chcieliśmy mieć.
- Chodzenie jest nudne. Powinniśmy w coś pograć! – chłopak w końcu się rozruszał i nie było już możliwości by usiedział w domu na tyłku. Odzyskałem kuzyna, którego wszędzie było pełno, a z którym chciałem spędzić wakacje.
- Niech będzie. Będę tak wspaniałomyślny i użyczę ci swojego towarzystwa. – uśmiechnąłem się do niego wyniośle, zaś Fillip pokazał mi język, gdy kąciki jego warg unosiły się ku górze.
Obaj musieliśmy zapomnieć o Camusie i uczuciach. Ja by ratować duszę, zaś on by się dobrze bawić. Miłość musiała przestać istnieć przynajmniej na te dwa krótkie miesiące wakacji i odpoczynku od rzeczywistości, od prawdy, od życia.

piątek, 29 czerwca 2012

La Belle et la Bête

Przerzuciłem stronę książki obdarzając ostatnim spojrzeniem barwną ilustrację przedstawiającą tańczącą ze sobą parę. Uśmiechnąłem się do siebie błądząc wzrokiem po tekście opisującym ten magiczny wieczór, jaki przeżywali bohaterowie. Rozmarzony podciągnąłem nogi bliżej piersi siedząc na swoim kufrze na peronie, gdzie czekałem już na pociąg do Londynu. Inni byli zbyt zajęci sobą, by zwracać uwagę na kogoś, kto w cieniu drzew zajął się czytaniem. I całe szczęście!
Na kilka chwil oderwałem się od lektury chcąc nacieszyć się fragmentem, który właśnie pochłonąłem, a który podobał mi się chyba najbardziej ze wszystkich. Już trzeci raz czytałem tę właśnie książkę. Dostałem ją od Olivera, który chciał mi dokuczyć oferując „Piękną i Bestię” w wydaniu z obrazkami. Nie mógł przewidzieć tego, co nastąpi później. Otóż zakochałem się w tej książce. Tak wiele razy miałem ochotę rozpłakać się czytając tak krótką opowieść, że zaskakiwałem samego siebie. Jak określił to później Oliver, mam „kobiece serce” i dlatego spodobała mi się baśń dla brzydul marzących o księciu z bajki.
„Kobiece serce”, też coś! Nie zgadzałem się z nim. To moje uczucia względem nauczyciela latania sprawiły, że zagustowałem w tej książce. Zastanawiałem się, a może nawet to sobie wyobrażałem, że Marcel mógłby być Bestią, a ja nieszczęśliwcem, który trafia na jego zamek. Ale, co jeśli nie miałby zamku, ale nędzną chatę lub w ogóle nie miałby gdzie mieszkać? Gdyby był rzeczywiście przeklęty, chociażby likantropią? Czy nadal uważałbym to za piękną baśń i chciałbym ją przeżyć, jako jedna z głównych postaci? Czy kochałbym Marcela, gdyby ten był wilkołakiem? Znajdowałby się na marginesie społecznym... Głupie! Oczywiście, że w dalszym ciągu kochałbym go tak jak teraz! Może trochę bym się go obawiał na początku, ale z czasem na pewno bym przestał!
Wziąłem głęboki oddech i powróciłem do czytania na nowo rozpoczynając fragment dotyczący ich kolacji i tańca w świetle świec.

~ * ~ * ~

Stałem się odważniejszy lub zwyczajnie nieostrożny, czy nawet głupi? Jaki zwyczajny nauczyciel pojawiłby się na peronie tylko po to by pożegnać jednego ucznia? Nie miałem żadnej wymówki, by w razie nakrycia wyjaśnić przyczyny swojego zachowania. Nie mogłem też obserwować chłopca z daleka, jak zakochany uczniak wstydzący się podejść do obiektu westchnień. Byłem dziecinny i niedojrzały, jak na swój wiek. Zupełnie nieprzygotowany na to by stawić czoła uczuciom. Ale byłem też zakochany bez pamięci i z każdą chwilą z coraz większym trudem wmawiałem sobie, że nie mogę się zdradzić, że muszę utrzymać w tajemnicy, to, co kryje się w moim sercu.
- Szczęściu trzeba pomagać. – powiedziałem cicho do siebie i zbliżyłem się do zajętego czytaniem chłopaka, który nie widział świata poza kartkami książki. – Głupia maksyma. – dodałem stając za chłopcem tak wchłoniętym przez lekturę, że równie dobrze mogłem nie istnieć, bądź zaistnieć na kartach książki, którą z taką pieczołowitością ułożył na kolanach.
Pochyliłem się łowiąc wybiórczo wydrukowane starannie słowa.
- „Nie idź, krzyczała jego dusza”. – przeczytałem w ucho chłopaka, który zamknął gwałtownie swoją lekturę i odwrócił się do mnie wystraszony.
Powinienem przestać tak go straszyć. Obiecałem, więc sobie, że był to ostatni raz, gdy zachodzę go od tyłu i odzywam się nagle sprawiając, że jego serduszko z trudem nadąża z pompowaniem krwi.
- Wybacz, Fillipie. – spojrzałem w jego ciemne oczy zatracając się w nich.

~ * ~  * ~

- Zamyśliłem się i nie zauważyłem pana! – położyłem dłoń na piersi i odetchnąłem kilka razy głęboko, by uspokoić ciało. – Czytałem i tak, jakoś odleciałem myślami. Przyszedł się pan pożegnać?
- Tak. Prawdę mówiąc to tak. – był chyba zakłopotany swoimi słowami, co bardzo mi się spodobało. Nawet profesor potrafił wstydzić się prawdy, której nie taił.
- Bardzo się cieszę. – przyznałem chcąc by poczuł się pewniej, o ile to możliwe. Sam chyba zaczynałem się rumienić z powodu myśli, jakie pojawiły się w mojej głowie, a które spotęgowała przed chwilą zamknięta książka.
Zauważyłem lekkie zainteresowanie mężczyzny moją baśnią, kiedy jego szare spojrzenie sięgnęło ku trzymanemu przeze mnie woluminowi.
- Piękna i Bestia. – powiedziałem nie czekając na pytanie, które nauczyciel mógł zadać, a które mogło nigdy nie opuścić jego ust. – Czytam ją na okrągło, ale ciągle podoba mi się bardziej i bardziej. Proszę. – wręczyłem mu moją książkę z uczuciem mrowienia w żołądku, z radością, która zamgliła mój umysł. – Teraz pana kolej. Niech pan ją przeczyta w czasie wakacji. – nie wiem, czy prosiłem, czy rozkazywałem mu, ale chciałem by znał tę samą wersję, co ja, chciałem by zakochał się w tym, tak jak ja. Tak, jak wcześniej to on rozkochał mnie w Hrabim Monte Christo.

~ * ~ * ~

Nie kryłem zaskoczenia, kiedy chłopiec złożył na moich dłoniach lekki wolumin pełen kolorowych ilustracji, ale i nie planowałem mu odmówić. Nie Fillipowi. Nigdy nie jemu.
- Jeśli tak bardzo ci się podoba muszę ją przeczytać. – uśmiechnąłem się w możliwie najbardziej odpowiedni dla nauczyciela sposób i rzuciłem okiem na brązową oprawkę książki, na której złotymi literami wypisano tytuł.
Wydało mi się to zabawne. Czy bohaterowie pokroju „Pięknej” i „Bestii” nie pasowali do świata, w jakim żyłem. Czy Fillip nie był, jak bohaterka tej historii, której nigdy nie czytałem, choć wiele o niej słyszałem? Czy ja nie byłem potworem, którego należałoby zabić za przynależność do Upadłego Rodu? Kiedyś przecież musiał się o tym dowiedzieć, bez względu na to, czy zdołałbym jakimś cudem zdobyć jego serce. Był mi tak drogi, że bez względu na wszystko chciałem by wiedział, kim jestem. Może jeszcze nie teraz, może nie w następnym roku, ale bezsprzecznie przed zakończeniem siódmej klasy.
- Teraz to pan się zamyślił! – na pięknej twarzy Fillipa pojawił się uśmiech świadczący o jego coraz większej pewności siebie. Z rozkosznego dziecka wyrastał mi coraz wspanialszy mężczyzna. – To ta książka! Jest magiczna!
- Na pewno masz rację. – przyznałem wsuwając dłoń w jego włosy. Podrapałem lekko skórę głowy chłopca, pogłaskałem go subtelnie i potarłem jego policzek. – Nie widziałeś się w lustrze po śniadaniu, prawda? Miałeś tam dżem. Borówkowy, zgadłem?
Fillip zawstydził się, zarumienił i szybko otarł dłońmi oba policzki by uniknąć kolejnej wstydliwej sytuacji.
- Udajmy, że niczego tam nie było! – chłopiec wydął usteczka, a jego oczęta patrzyły na mnie błagalnie. – Zapomnimy, że się taki niedomyty panu pokazałem.
Roześmiałem się głośno. Jak mógłbym zapomnieć coś tak rozkosznego?
- To nie takie łatwe, jak ci się wydaje, Fillipie.

~ * ~ * ~

Tak! Śmiej się częściej, uśmiechaj do mnie, patrz na mnie tymi cudownymi oczyma, tak jak zawsze patrzysz! Nie! Patrz na mnie z większą czułością, z miłością, patrz na mnie jak na coś drogocennego, coś, czego pragniesz i możesz otrzymać, jeśli tylko sięgniesz przed siebie śmiało! Tak, właśnie tak! Patrz na mnie, jak na coś ulotnego, co jako jedyny zdołałeś pochwycić i uczynić swoim! Proszę...
Szalałem wewnątrz, jakby właśnie odbywał się we mnie bal, na który zaproszono pszczeli rój. To właśnie uczucie nazywano szczęściem, radością, miłością, a ja nazwałem je „Marcel”.
- Proszę mi powiedzieć, czy jest pan Bestią? – zapytałem kierowany uniesieniem, które mnie wypełniało, które nie pozwalało swobodnie oddychać. Byłem zaklęty w tej krótkiej chwili, jaką mieliśmy przed moim odjazdem, w tej rozmowie, jaką prowadziliśmy, a którą zacząłem tym pytaniem. To, co było wcześniej nie miało znaczenia. Liczyła się chwila obecna, liczyło się to pytanie i odpowiedź, jakiej mężczyzna udzieli. Miałem wrażenie, że ktoś, lub coś, szeptem podpowiada mi, co powinienem mówić. Czułem unoszącą się dookoła magię, która otaczała mnie, przenikała przeze mnie, była wszędzie.
Mężczyzna wydawał się zaskoczony moją śmiałością, bądź zwyczajnie moim pytaniem, ale ja nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, nie potrafiłem się chociażby zawstydzić bezpośredniością pytania. Chciałem znać odpowiedź, chciałem wiedzieć więcej, chciałem go poznać lepiej niż znali go inni.
- Tak, Fillipie. – na jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień, co znaczyło, że mówi zupełnie poważnie. – Sądzę, że jestem bestią. – zwiesił głos, jakby chciał mówić dalej, ale nie znajdował w sobie wystarczająco odwagi na wyznania.
- To dobrze. – nie myślałem, mówiłem to, co czułem, a słowa nie rodziły się w głowie, ale w sercu. – Ja nie jestem bestią, więc dobrze, że pan nią jest. To znaczy, że ma pan tajemnice, których nikomu nie chce zdradzić, a ja chcę je poznać. Kiedy będzie pan gotowy. Wtedy ja wyjawię panu swoje. To będzie sprawiedliwy układ. Ale... Czy dlatego jest pan nadal sam? Dlatego, że jest pan Bestią?
„Ponieważ ta Bestia czeka na ciebie, Fillipie.” Usłyszałem głos swojej duszy, odpowiedź, jaka chciałbym by padła z ust nauczyciela.

~ * ~  * ~

Nie pojmowałem znaczenia tych pytań, ale zapatrzony w chłopaka nie mogłem odmówić odpowiedzi. Tak wiele znaczeń mogły mieć wszystkie jego słowa, tak wiele mogły mieć moje, ale mimo to pozwalałem by interpretował je po swojemu, tak jak pozwalałbym sobie na tłumaczenie jego myśli.
- Może, Fillipie. – coś się między nami działo. Coś wyjątkowego, czego nie mogłem zidentyfikować, a co przemawiało do mojej duszy, jakbyśmy obaj byli opętani. A może rzeczywiście byliśmy? Ja miłością do niego, a on... – Może właśnie, dlatego, że jestem bestią, nie mam nikogo. A może to nie ma żadnego znaczenia. – „Ponieważ ta bestia czeka na ciebie, Fillipie” pomyślałem. – Ty nie jesteś Bestią, Fillipie, więc dlaczego jesteś sam? – uwielbiałem wypowiadać jego imię. Było dla mnie modlitwą, którą mój Bóg akceptował, mimo że nie była skierowana do Niego.
Chłopiec na chwilę odwrócił wzrok, by po jej upływie powrócić nim do mnie. Coś czaiło się w jego ciemnych tęczówkach, które porywały mnie w głąb swojej mrocznej fascynacji, z jaką obserwowały świat.
- Nie mam nikogo, bo pan też nie ma. – na jego policzkach pojawiły się lekkie rumieńce, ale nie wydawał się wstydzić swoich słów. – I chciałbym by pan nadal nikogo nie miał i mnie rozpieszczał jak do tej pory. Gdyby nagle pan sobie kogoś znalazł przestałby się pan mną interesować, a ja miałbym mniej czasu na poddawanie się tym pieszczotom, gdybym nie był sam.

- To samolubne, Fillipie. – wyciągnąłem dłoń przed siebie i przesunąłem palcem po drobnym nosie chłopca.
- Ale nie ma pan nic przeciwko. – uśmiechnął się kącikiem ust pewny siebie.
Mój umysł przestał w tamtym momencie pracować i jedynie serce żywiło się tymi pełnymi słodyczy słowami. Wszystko to wydawało mi się tak naturalne i tak oczywiste jak istnienie Boga, w którego wierzyłem niezaprzeczalnie.

~ * ~ * ~

- Chociaż jest sposób. – oszalałem, oszalałem, oszalałem! – Musi się pan we mnie zakochać. Wtedy moje żądania nie będą samolubne.
Marcel patrzył na mnie tak, jakbym przed chwilą wyjął z kieszeni feniksa i oświadczył, że chcę go skrzyżować ze smokiem.
Pociąg wjechał na stację i wydał z siebie przeciągły gwizd, który zniszczył cały czar chwili, którą tak niewiele dzieliło od prawdziwych miłosnych wyznań.
- Proszę nie zapomnieć o książce! – w mgnieniu oka rozeznałem się w sytuacji i stając na palcach przycisnąłem usta do policzka mężczyzny. – Do widzenia. – porwałem kufer i cały czerwony na twarzy ciągnąłem go za sobą do pociągu.
Odwróciłem się tylko na chwilę by spojrzeć na nauczyciela. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i ukłonił lekko, co miało być odpowiedzią na moje pożegnanie. Zachowałem się nieładnie nie czekając na jego „do widzenia”, ale nie potrafiłem spojrzeć mu w oczy po tamtych słowach i buziaku.
Co mi w ogóle przyszło do głowy?! Powinien się we mnie zakochać? Co za absurd! Pragnąłem tego, to fakt, ale...
Napiszę do niego! Zaraz usiądę w odpowiednim przedziale i napiszę kilka słów wyjaśnienia, by uspokoić swoje nerwy. Tak, to był świetny pomysł. Wyjaśnię to w liście! O ile dało się to wyjaśnić nie uciekając się do kłamstw.

~ * ~ * ~

„Musi się pan we mnie zakochać.”, „Musi się pan we mnie zakochać.” Słyszałem te słowa, jakby powtarzało je echo w mojej głowie. „Musi się pan we mnie zakochać.”
- Już się zakochałem, Fillipie. – odpowiedziałem do samego siebie. Nawet nie wiem, kiedy moje serce zatrzymało się i ruszyło na nowo.
Chciałem doszukiwać się w tym wyznania, ale nie mogłem. Czy słowa chłopca nie były tylko zwyczajną oczywistością? Jeśli nie chciał być samolubny, ale pragnął bym nadal się o niego troszczył tylko uczucie mogło być odpowiednim rozwiązaniem. A może potraktowałem to nazbyt poważnie? Może był to tylko żart ze strony chłopca?
Widać te wakacje miały być dla mnie najtrudniejszymi, przepełnionymi oczekiwaniem na nowy rok szkolny, który pokaże mi, co Ślizgon miał na myśli.
Musiałem się położyć, musiałem odpocząć przed drogą, jaka mnie czekała.
- Co ty ze mną robisz, Fillipie. – nie mogłem uspokoić myśli pędzących z zawrotną prędkością, ale nieukładających się w żadną konkretną myśl. – Co ty robisz, Aniele...