środa, 27 lutego 2013

Par la fenêtre

- Znowu zaczyna sypać! – wydąłem wargi w dziecinnym geście,
który drażnił mnie samego, a jednak pojawiał się samoistnie wywołany
niezadowoleniem z powodu pogody, jaką zafundował nam tegoroczny luty. Stałem
przy oknie w gabinecie Marcela, który mężczyzna udekorował swoją wolą na styl
gotyckich komnat pałacowych. Zrobił to dla mnie, nie miałem najmniejszych
wątpliwości, ponieważ ostatnio narzekałem, że mam za mało tego mrocznego
klimatu w życiu. Podejrzewałem, że było to spowodowane moim niedawnym snem,
kiedy to Marcel jako jakiś tajemniczy Czarny Książę porwał mnie do swojego
zamku.

- Nic na to nie poradzisz, Fillipie. – jego głos był łagodny, kiedy podszedł do
mnie bliżej, niemal jakby miał mnie objąć od tyłu i całować po szyi. Tak
przynajmniej wyobrażałem sobie tę sytuację. Niestety, były to zawsze wyłącznie
moje fantazje. – To dopiero luty, Aniele. – jego dłoń wylądowała na moim
ramieniu, które ścisnął.

- To nie usprawiedliwia chmur i śniegu! – mruknąłem nadal nadąsany. – Niech pan
sam powie… Przepraszam. Powiedz sam, czy nie jest to niesprawiedliwe, że zima
trwa i trwa, a wiosna mija w mgnieniu oka? – przełknąłem ślinę nie do końca pojmując,
jak głupio brzmi moje nagłe przechodzenie z „pan” na „ty” i z „ty” na „pan”.
Tylko Marcel słyszał naprawdę moje słowa, chociaż nigdy nie zwracał uwagi na
stylistykę moich wypowiedzi. – Tęsknię za wiosną. – westchnąłem.

- Nie powinieneś, Fillipie. – mężczyzna pogładził mój policzek dłonią i
uśmiechnął się lekko, kiedy na niego spojrzałem.

W tym geście było tyle łagodności, tyle delikatności i ciepła, że mogłem
zachłysnąć się powietrzem wydychanym przez mojego ukochanego profesora.

- Dlaczego? – wtuliłem twarz w jego dłoń jakbyśmy byli kochankami. Sam dziwiłem
się swojej pewności siebie.

Mógłbym przysiąc, że jego źrenice rozszerzyły się, kiedy to uczyniłem.

- Dlaczego? – powtórzyłem wpatrzony w jego oczy.

~ * ~ * ~

Miałem ochotę przylgnąć swoimi wargami do jego słodkich, miękkich ust, których
jeszcze nigdy nie kosztowałem bezpośrednio, kiedy patrzyłem w te czekoladowe
oczy.

- Zimna także ma swoje uroki. Gdyby nie nadchodziła zacząłbyś za nią tęsknić.
Wyobrażasz sobie świat bez śniegu? Bez tego świeżego chłodu? Zima jest nam
potrzebna, Fillipie. – pociągnąłem go lekko za włosy i głaskałem dalej po tym
ciepłym policzku.

- Chyba masz rację. – skinął głową i znowu przeniósł spojrzenie na krajobraz za
oknem. – Gdyby nie śnieg nie byłoby bałwanów, nie byłoby zaczerwienionych nosów
i nie podziwiałbym wielu innych widoków. – uśmiechał się pod nosem rozmarzony,
więc pogładziłem tę słodką wystającą część jego twarzy.

- Tak, kochanie. Gdyby nie zima nie chodziłbyś w tej puchatej kurtce, którą
masz, nie nosiłbyś na głowie czapki i na szyi szalika. Wiele byśmy na tym
stracili obaj. W końcu wyglądasz niesamowicie rozkosznie taki opatulony. –
roześmiałem się, a on prychnął cicho.

- Jak pan może?! Nie jestem już dzieckiem! – i znowu wydawał mi się tak
rozkoszny i słodki…

- Masz rację. Jesteś już młodym mężczyzną. – roześmiałem się. – Z obrażoną
wargą. – pogładziłem dolną część jego ust, którą wypychał zawzięcie w
pociesznym geście nadąsania.

„Nie kuś mnie, kochanie” pomyślałem patrząc na niego. Jakże wiele samokontroli
kosztowało mnie powstrzymywanie się przed zaatakowaniem tej słodkiej wargi,
ukąszeniem jej, ucałowaniem i lekkim ssaniem, by wyrwać słodziutki jęk z tych
rozkosznych usteczek… Gdybym tylko mógł to uczynić, gdybym tylko miał okazję go
rozpieszczać sobą… Kochałem go szalenie i czułem, jak z każdym dniem zdajemy
się do siebie zbliżać zupełnie inaczej niż miało to miejsce kiedyś. Teraz była
w tym zupełnie inna intymność, o wiele doroślejsza.

- Nadąsanym na zimę. – poprawił mnie. – Nawet, jeśli potrzebna to jednak zimna.

- Chyba trochę przesadzasz, kochanie. – pogładziłem go po głowie, zdjąłem swoją
marynarkę i zarzuciłem ją na ramiona chłopaka. – Tak lepiej? – domyśliłem się,
że o to chodzi, kiedy zaczął narzekać odrobinę konkretniej.

- Tak, zdecydowanie. – patrzyłem, jak otulił się i uśmiechnął pod nosem.

~ * ~ * ~

Moje nozdrza wypełnił świeży zapach, który nieodparcie kojarzył mi się z wiosną
i ciepłem, z bezpieczeństwem. Nic dziwnego, że kąciki moich ust uniosły się ku
górze w pełnym ukontentowaniu. Tym zapachem mogłem się otulać w nieskończoność,
jak ciepłym kocem w mroźną noc, czy promieniami słońca za dnia. Woń ubrań
Marcela była tak przyjemna, że miałem ochotę mruczeć i wić się pod ciepłą
marynarką, którą mi dał.

- Jest mi o wiele cieplej. – przyznałem, a on stanął za mną tak jak sobie to
wymarzyłem, położył dłonie na moich ramionach i wmasowywał w nie ciepło. –
Teraz już jest idealnie. – nie wstydziłem się tych słów, ale odważnie wyznałem,
co myślę o tak subtelnej pieszczocie, niezobowiązującej rozkoszy. Może
nauczyciel nie czuł takich dreszczy, jak te, które zawładnęły moim ciałem, ale
zdecydowanie byłem w niebie, gdy dbał o mnie nieświadomy tego, co się ze mną
dzieje. Jego dotyk był dla mnie wszystkim, czego mogłem pragnąć.

I pomyśleć, że zjawiłem się w jego gabinecie bez zapowiedzi, bez celu, którym
mógłbym się z nim podzielić. Ot, zwyczajnie przyszedłem w odwiedziny i nagle
zacząłem narzekać. On naprawdę miał do mnie cierpliwość i nie mogłem ukryć
tego, jak bardzo go uwielbiałem. Z każdą chwilą z coraz większym trudem mogłem
jakkolwiek zaradzić swojej miłości i sposobom na jej okazywanie. Marcel był nie
tylko niemożliwie delikatny, czuły i opiekuńczy, ale również magiczny pod
każdym względem jakby wcale nie był człowiekiem, ale kimś więcej. Nie, żaden
czarodziej nie miał w sobie tego, co posiadał Marcel Camus – najcudowniejszy
nauczyciel latania i mężczyzna na świecie!

- Rozpieszczasz mnie. – w ostatniej chwili zdołałem zrezygnować z formy
grzecznościowej, co sprawiło, że odetchnąłem z ulgą. Każdorazowe zwracanie się
do niego po imieniu wywoływało u mnie rumieńce i niepokoiło mnie, chociaż nie
znałem dokładnej przyczyny tak nerwowego kołatania serca. Miłość robiła ze mnie
dziwne stworzenie.

- Staram się. – Marcel położył brodę na moim ramieniu i objął mnie ramionami,
jakbym należał tylko do niego. Zadziwiające, że na tak wiele sobie
pozwalaliśmy.

~ * ~ * ~

Oszalałem! Musiałem do reszty zgłupieć skoro pozwoliłem sobie na gest
bezmiernie śmiały i czuły, może nawet zakrawający na otwarte molestowanie
mojego młodego ucznia. Powinienem się powstrzymać, ale nie potrafiłem. Moje
serce biło szaleńczo szybko, oddech był ciężki i przyspieszony, a ramiona
zdawały się drżeć.

- Wydajesz się nadal zmarznięty. – powiedziałem to, co nie do końca było
prawdą, chociaż chciałem by tak było. W rzeczywistości dałem upust swoim
uczuciom, zaś Fillip może i był zmarzluchem, ale czy aż takim?

- Teraz jest mi gorąco. – roześmiał się, a jego chichot był dla mnie niczym
muzyka leśnych dzwoneczków, tak ulotny, magiczny i ciepły. – Ale proszę się nie
odsuwać. Tak jest dobrze. Czuję się przy panu, tobie! bardzo dobrze. To znaczy…
- zaczął się miotać w swoich słodkich słowach.

Może to, co nas łączyło naprawdę było o wiele głębiej zakorzenione niż
początkowo sądziłem? Może nie byliśmy nawet przyjaciółmi, ale kimś ponad nimi,
choć jeszcze nie kochankami? Fillip z całą pewnością nie traktował mnie, jak
zwyczajnego profesora. Czy mogłem jednak wierzyć, że jego uczucia względem mnie
przypominają te odczuwane przeze mnie? Czy naprawdę miałem aż takie szczęście?

- Schlebiasz mi, Fillipie.

- Nie, to ty jesteś pochlebcą. – zachichotał zmysłowo, subtelnie, jakby właśnie
opowiedział wyszukany dowcip. – Nie musisz nic mówić, bo czuje to, kiedy się
zbliżasz. I nie potrafię tego wytłumaczyć.

~ * ~ * ~

Po prostu stwierdziłem fakt wtulony w gorące ramiona nauczyciela, który wydawał
mi się teraz bliższy niż kiedykolwiek wcześniej. Nasze spotkania przypominały
teraz tajemne schadzki kochanków, którzy powoli, ostrożnie badają grunt zanim
pozwolą sobie na zakazany związek. Cieszyło mnie porównanie, które tworząc się
w mojej głowie przybierało coraz realniejszy obraz poza moim umysłem. Marcel
był dla mnie wszystkim i bez względu na cały świat chciałem by był mój i tylko
mój. Nawet za cenę potępienia.

Z resztą, nawet nie wiedziałem, jak długo mogę jeszcze wytrzymać zanim nie
wyznam mu całej prawdy, nie rzucę się na niego i ostatecznie skosztuję
zakazanego owocu jego ust. Zabawne, że nigdy nie pragnąłem nikogo innego, jak
tylko nauczyciela, nigdy nie śniłem o nikim innym i byłem pewny, że za żadne
skarby tego, czy innego świata nie zmieniłbym obiektu mojego zainteresowania.
Nie chodziło o przyjemność, czy fizyczne wygody. Chodziło o Marcela.

Uniosłem twarz opierając głowę na piersi Camusa. Uśmiechnąłem się, kiedy jego
broda zanurkowała w moich włosach, gdy odpowiedział swoim pięknym spojrzeniem
rozkosznej szarości.

- Co tak cię cieszy, Fillipie? – widziałem, jak marszczy brwi bardzo subtelnie,
niemal nieśmiało.

-  To tajemnica. Nawet ty nie możesz
wiedzieć. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Kiedyś na pewno się dowiesz. Za
kilka miesięcy. Taki jest mój plan.

- Plan czego? – chciał obejść na około to, co przed chwilą powiedziałem.

- Nie możesz wiedzieć! – roześmiałem się szczęśliwy. Przekomarzaliśmy się z
sobą, jak kochankowie, a ja czułem mrowienie w podbrzuszu, ul os w brzuchu i
chyba nawet widziałem kwiaty wokół nas. – To wielka tajemnica!

- Nie lubię tajemnic. – delikatnie pogładził mnie po nosie i uśmiechnął się
jednym kącikiem warg. – Chociaż nie do końca. Jest jedna tajemnica, którą
uwielbiam i jesteś nią ty. – jego uśmiech się pogłębił, chociaż sam wydawał się
trochę zszokowany własnymi słowami. Nie mogłem mu się dziwić. Obaj
zachowywaliśmy się jak zaczarowani i poddani działaniu jakiegoś środka, który
zbliżał nas do siebie, pozbawiał niektórych granic.

- Więc jest to uwielbienie odwzajemnione. – wyznałem nie chcąc by mój ukochany
nauczyciel czuł się nieswojo z tym, co mi wyznał. Teraz obaj staliśmy na
niepewnym gruncie, chociaż nie odbiło się to w żaden sposób na naszej wzajemnej
bliskości w tej chwili. On w dalszym ciągu obejmował mnie w pasie, a ja
wtulałem się w niego opatulony pachnącą marynarką.

~ * ~ * ~

Jego słowa nie musiały mieć żadnego znaczenia, a jednak sprawiły, że moje serce
zabiło szybciej. Gdyby jego uwielbienie było miłością mógłbym umrzeć z
uśmiechem na twarzy, choć na pewno nie chciałbym się wtedy rozstawać z tym
pięknym uczuciem.

Jakim cudem znajdowałem w sobie tak wiele siły, by nie całować Fillipa
zawzięcie, kiedy był tak cudownie rozkoszny? Gdzie kryła się ta moc? A może
wcale nie należała do mnie, ale czerpałem ją z życiodajnego źródła cudowności
Ślizgona? Czułem się jak szaleniec, kiedy próbowałem znaleźć słowa mogące oddać
to, jak idealny był chłopiec, jak niezbędny w mojej egzystencji. To dzięki
niemu mogłem oddychać i nadal żyć w pełni usatysfakcjonowany tym, co mam. Tylko
dzięki niemu.

- Nic dziwnego, że twój kuzyn mnie nie lubi. – stwierdziłem poważnie.

- Hm? Nie rozumiem.

- Jesteś ogromnym, cennym skarbem, Fillipie, a spędzając czas ze mną zabieram
ten skarb twojemu kuzynowi. To tak jakbym go okradał.

Chłopiec słuchał zaskoczony, po czym wybuchnął ciepłym, głośnym śmiechem.
Odwrócił się do mnie przodem i wtulił swoją rumianą, ciepłą twarz w moją pierś
wycierając łzy rozbawienia o moją koszulę. Chyba nawet nie wiedział, że to
robi.

- Jest pan słodki! – rzucił lekko uderzając czołem o moją pierś, jakby chciał
mi coś uświadomić. – On na pewno nie myśli o mnie w ten sposób. Dla niego
jestem uciążliwym kuzynem, który chodzi z głową w chmurach tak często, że
trudno się z nim dogadać. Nie sądzę by podzielał pańskie, twoje zdanie na mój
temat. Jedno muszę mu jednak przyznać, wytrzymał ze mną wiele lat i nadal daje
radę.

- Nie byłbym tego taki pewien, Fillipie. Nie sądzę bym się mylił i może po
prostu Oliver nie potrafi okazać tego, jak cenny jesteś?

- To gbur, ale i mój przyjaciel. – rzucił jakby to wszystko wyjaśniało.

Czy to wina jego skromności? Czy dlatego nie potrafił postawić się na samym
szczycie ludzkich potrzeb? Wiem, jak ważny jest dla Olivera, widzę, jak jego
kuzyn na mnie patrzy, jak marszczy nos, gdy mnie widzi. Nie ważne czy powodem
tej niechęci było moje zainteresowanie Fillipem, czy może Fillipa mną. Oliver
nie przepadał za mną, to był fakt. Ale czy naprawdę mi to przeszkadzało? Nie
byłby pierwszym i ostatnim uczniem, który czuł do mnie niechęć z powodu ogólnej
„chęci” innych osób.

Sam dziwiłem się temu, że ludzie potrafią mnie zaakceptować tylko, dlatego że
byłem sobą, choć nie znali ani odrobiny prawdy o tym, kim byłem naprawdę. Ilu
„przyjaciół” zostałoby mi wtedy? Czy Fillip również by mnie opuścił gdyby
dowiedział się, że należę do Rodu? Im był starszy tym większa była moja
potrzeba by mu to wyznać. On powinien wiedzieć o wszystkim, co się wiązało ze
mną, z moim życiem w szkole i poza nią. Jeśli kiedykolwiek chciałem wyznać mu
swoje uczucia, musiałem także powiedzieć o Upadłym Rodzie, o tajemnicy moich
korzeni, które ukrywałem przed światem, by być bliżej „wroga”.

- Jeśli już jednak o nim mowa. – Ślizgon odsunął się odrobinę i tylko na kilka
sekund przygryzł wargę. – On zaraz tu będzie. Jestem pewien, że mnie szuka i
pański, twój gabinet będzie pierwszym miejscem, do którego przyjdzie. Tak samo
jak robił to kiedyś.

Wiedziałem, co to oznacza.

~*~*~

Miałem ochotę krzywić się, krzyczeć, skakać i tupać w złości na Olivera.
Oczywiście, że tu przyjdzie, oczywiście, że mnie znajdzie, a jego chłód
względem Marcela tylko wzrośnie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że Oli jest
ogromnym przeciwnikiem mojego dziecinnego związku z Camusem – czegoś, co nie
istniało i mogło nigdy nie zaistnieć. Mimo wszystko i tak chciałem próbować,
pokazać chłopakowi, że się myli, że między mną, a nauczycielem może pojawić się
odwzajemnione uczucie. Byłem już bliski osiągnięcia celu, o czym świadczyła czułość,
z jaką traktował mnie mężczyzna.

Oddałem mu marynarkę uśmiechając się z wdzięcznością.

- Była idealnie ciepła, dziękuję. – skinąłem głową. – Kiedyś ci się odwdzięczę.
– dodałem grożąc mu palcem dla potwierdzenia swoich słów, dla nadania im
większej mocy, sam nie wiem, dlaczego, ale to robiłem. – Uciekam zanim mnie tu
znajdzie. Lepiej żeby nie wiedział, że pana nachodzę. Znowu by się złościł. –
Dziękuję. – powiedziałem ponownie, stanąłem na palcach, chociaż już niewiele
brakowało mi do wzrostu Marcela, i pocałowałem go szybko w policzek. Niech wie,
że coś jest na rzeczy i powoli szykuję się do wyznania!

Musiałem być purpurowy na twarzy, kiedy uciekłem prędko z jego gabinetu czując
rozpierającą mnie radość i energię.

~ * ~ * ~

Co to znaczy, Fillipie? Pytałem samego siebie patrząc na drzwi, za którymi
zniknął.