niedziela, 31 maja 2015

L'incertitude

Słońce miało uśmiech Marcela, pucołowate policzki Nathaniela, ciepły blask naszego domu, emanowało gorącem ich uścisków, budziło świat do życia jak słodkie pocałunki mojego kochanka o poranku i wypełniało mnie energią niczym raczkowanie syna. Byłem więc szczęśliwy, ponieważ miałem słońce na własność – moje własne słońce o dwóch uśmiechach, które teraz stanowiły poważną konkurencję dla tej gorącej gwiazdy nad nami.
Siedząc wygodnie na drewnianym krześle wystawionym na z trudem stworzonym za sklepem trawniku, patrzyłem z uśmiechem, jak moje dwa ideały bawią się piłeczkami. Nathaniel upodobał sobie te lekkie, kolorowe kule, którymi usłana była trawa. Raczkował między nimi i za nimi, wszędzie tam, gdzie jakąś rzucił mu Marcel. Zachowywał się jak słodki, rozkoszny szczeniak i nie mogłem się nacieszyć jego widokiem. Był tak żywy, radosny, nieugięty w dążeniu do celu, że wróżyłem mu wielką przyszłość. W końcu jako syn mój i Marcela był skazany na sukces!
Marcel najwyraźniej również tak uważał, ponieważ przyglądał się Nathanielowi z przecudnym uśmiechem. Był z niego naprawdę dumny. Każdy krok naszego małego chłopca sprawiał mu niesamowitą radość i chociaż o chodzeniu nie było mowy, zaś latanie odpadało na najbliższy rok, mój mężczyzna już teraz lubił snuć plany na czas, kiedy to będzie uczył Natha latać na miotle, gonić za zniczem i trafiać do celu. To było silniejsze od niego. W końcu często podkreślał, że nasz syn sam wybierze swoją własną drogę, ale zaraz potem znowu marzył o uczeniu go wszystkiego co sam wiedział i szkoleniu na zawodowca.
- Czy ktoś tu przypadkiem nie zgłodniał? - przerwałem im zabawę i z pewnym trudem podniosłem się z wygodnego, nagrzanego krzesła. - Am, am, kochanie? - podszedłem do goniącego za piłką syna i podniosłem go, mimo pomruków niezadowolenia. - Zaraz wrócisz do zabawy, ale najpierw piciu i amu. - starałem się wyjaśnić prostymi słowami.
Nasz Nathaniel nadal pił mleko, jednak teraz powoli pozwalaliśmy by jadł przeciery owocowe i warzywne, które stanowiły dodatek do jego codziennej rutyny żywieniowej. Uwielbiał je, więc miałem pewność, że nie będzie się długo dąsał.
- Dla mnie też coś znajdziesz? - Marcel podniósł się z klęczek i uśmiechnął w taki sposób, że oddałbym mu nawet moją ulubioną sałatkę z oliwkami.
- Myślę, że znajdę coś dla moich dwóch głodomorów, więc zapraszam do stolika. - sam usiadłem przy nim na swoim ciepłym siedzisku. Umyłem dokładnie rączki Nathaniela kilkoma zaklęciami i wysłałem Marcela do domu by wyszorował swoje. Udając nadąsanie spełnił moje życzenie.
W tym czasie zabrałem się za karmienie syna, który nagle zapomniał o zabawie i skupił się na pochłanianiu swojego zmiksowanego na gładko posiłku. Nie wiem jak on to robił, ale był cały brudny po zaledwie kilku minutach, tak więc mój mężczyzna od razu wiedział, że obiad się rozpoczął. Wystarczyło, że tylko spojrzał na nasze jedzące maleństwo.
- Moja ulubiona! - rzucił śpiewnie Marcel, kiedy tylko uniósł talerz zasłaniający jego posiłek.
Musiałem przyznać, że zawsze się starałem, pragnąc by był szczęśliwy, najedzony i zadowolony ze mnie. Gdybym źle gotował również by mnie kochał, ale z kolei ja byłbym markotny.
- To mój sposób na przekupienie cię. - przyznałem ze śmiechem. - Widziałem dzisiaj fantastyczne meble dla naszego księcia, do jego pokoju.
Marcel zmarszczył brwi.
- Ale on nie ma pokoju. Nie mamy na to miejsca.
- No właśnie! I teraz dochodzimy do sedna. Może powinniśmy już powoli myśleć o przeprowadzce w jakieś wygodniejsze miejsce. Nie już teraz, ale za rok, kiedy sklep stanie się za mały w stosunku do potrzeb klientów, a nasz syn za duży by się tu z nami cisnąć.
Marcel spojrzał na mnie ze sceptyczną miną, a następnie na zajętego obiadem Nathaniela.
- Słyszałeś, skarbie? Tatuś chce ci już szykować pokoik. A wziąłeś wszystko pod uwagę, Fillipie? Zanim się przeprowadzimy, możesz mieć już inny pomysł na jego pokoik. Nie ma sensu już teraz się tym martwić. Możemy planować, ale nierozsądnie było kupować cokolwiek z rocznym wyprzedzeniem.
Musiałem przyznać mu rację, chociaż nie było to łatwe. Ostatnio dręczyła mnie ogromna potrzeba planowania przyszłości i realizowania tych planów. Dom, pokoje, ogród – miałem ochotę wszystko urządzić, a później kolejny raz od nowa. Widać zaczynałem chorować na jakąś przypadłość młodej żony, pani domu, idealnej matki.
- Chyba rzeczywiście trochę mnie ponosi. - powiedziałem to głośno i poczułem ulgę, jakbym był lżejszy i już zdecydowanie zdrowszy.
- Fillipie. - Marcel przesiadł się bliżej i obejmując mnie w pasie ułożył głowę na mojej głowie. - Będziesz miał piękny dom w spokojnej okolicy, a Nathaniel uroczy pokój dla siebie. Znajdzie się nawet miejsce na ogród z prawdziwego zdarzenia. Nie ma jednak sensu już teraz się tym martwić. Nasz książę jest za mały żeby go ciągać codziennie z jednego miejsca w drugie, a dom to niepotrzebny, dodatkowy obowiązek. Za rok będziesz miał idealne gniazdko, obiecuję.
- Wiem o tym. - przyznałem łapiąc jego dłoń i bawiąc się jego palcami. Nathaniel był zajęty ssaniem paluszków po posiłku, więc nie przeszkadzałem mu w tej jakże zajmującej rozrywce. - Może zaczynam odczuwać presję?
- Presję?! - Marcel aż się wyprostował, a Nathaniel uniósł zaciekawiony główkę patrząc na niego swoimi dwoma jeziorkami oczu.
- Jestem panią domu, więc...
- Panem na włościach. - przerwał mi i poprawił błąd. - Nie jesteś panią domu i nigdy nie będziesz. Nie pozwolę na to. Pani domu gotuje, sprząta, zajmuje się dziećmi, jest jak niewolnica. Ty jesteś panem na włościach. Robisz to, na co tylko masz ochotę. To ty decydujesz co i kiedy robisz. No dobrze, na chwilę obecną podzieliliśmy się wszystkimi zajęciami dla dobra naszego księcia, ale nadal jesteś tutaj królem. - Marcel pogłaskał mnie po policzku swoją ciepłą dłonią. - Nie musisz odczuwać żadnej presji. Ale jeśli cię ona męczy, proponuję wykorzystać magię do maksimum. Będziemy rozkoszować się zwyczajnym życiem, kiedy Nath trochę podrośnie, a teraz po prostu zadbamy o siebie nawzajem.
Nie pomyślałem o tym wcześniej, ale Marcel rzeczywiście miał racje. Nie musieliśmy żyć jak mugole by cieszyć się sobą nawzajem i naszym związkiem. Wprawdzie gotując samemu mogłem przypisać wszystkie zasługi sobie, ale przecież mogłem robić to zawsze wtedy, kiedy znalazłbym dla siebie trochę więcej czasu. Wykorzystywałem przecież domowe zaklęcia do sprzątania, więc dlaczego nie miałbym wprowadzić ich także do kuchni?

~ * ~ * ~

Przyglądałem się mojemu Aniołowi i naprawdę chciałem wiedzieć, co właśnie dzieje się w jego słodkiej głowie. Nie miałem pojęcia, że tak bardzo przejmuje się naszym wspólnym życiem i mimowolnie dzieli je na dwie domeny. Nigdy nie chciałem by czuł się zobowiązany do czegokolwiek, nie chciałem aby pozostawiał sklep mnie, a sam brał na siebie obowiązki domowe. Nie pozwoliłbym na to nawet gdyby mnie błagał.
Pocałowałem nadal wpatrującego się we mnie Nathaniela w czoło i zamruczałem czując cudowny zapach jego oliwki, którą był nacierany codziennie wieczorem. Słodkie kwiaty, kremowe, ale fiołkowe. Uwielbiałem tę woń, która tak dobrze wchłaniała się w ciało, że zostawała na nim na dobrych kilkanaście godzin.
- Muszę się z tobą zgodzić. - przyznał w końcu Fillip. - Powinienem częściej używać magii i w ten sposób uwolnić się od tego uczucia dominującej presji.
- Myślę też, panie Camus, że powinien pan spędzać więcej czasu w sklepie, a mnie zostawić dom. Nie, nie, nie. Ani słowa. To doskonały pomysł i na pewno wyjdzie na dobre zarówno tobie, jak i mnie. Tego ci trzeba, a kto jak nie ja wie o tym lepiej. To już postanowione i zaczniemy od dzisiaj. Pobawcie się z Nathanielem piłkami, a ja zaraz do was dołączę. Rzucę tylko kilka zaklęć. - pocałowałem go mocno i pozbierałem ze stołu naczynia.
Jeden kuchenny czar i wszystko odbywało się automatycznie, chociaż z głową. Miałem z głowy sprzątanie po obiedzie i mogłem poświęcić ten czas moim mężczyznom.
Zabawne, ale doradzałem Fillipowi, a sam nie stosowałem się do swoich rad. Przecież do tej pory wolałem używać własnych rąk podczas zajmowania się domem i sklepem, a o ileż łatwiej byłoby mi używać do tego zaklęć.
- Póki Nathaniel nie dorośnie i nie zacznie nam pomagać, powinniśmy polegać bardziej na magii. - powiedziałem wracając do siedzących w słońcu na trawie Cudów.
- Tak, to prawda. - w głosie Fillipa usłyszałem ulgę. - Będziemy więcej czasu spędzać wtedy wspólnie, a zabawę w mugoli zostawimy na czas, kiedy Nath będzie starszy. Wtedy pomagając nam będzie się dobrze bawił. Jesteśmy beznadziejni skoro tyle czasu zajęło nam zrozumienie tego.
- I tu muszę się z tobą zgodzić. - roześmiałem się głośno.
Mój kochanek miał racje. Byliśmy naprawdę beznadziejni. Pocieszałem się jednak tym, że inne młode pary może również zachowują się tak jak my i uczą się na błędach. Podejrzewałem, że tylko ci leniwi woleli skupić się na magii zamiast dawać więcej z siebie, co po prostu stawiało nas wśród normalnych, nieobeznanych ze związkami czarodziejów.
Nie miałem niestety, lub raczej na szczęście, czasu na dalsze rozważania. Mój syn czekał na piłeczki i z zapartym tchem wpatrywał się w te, które leżały najbliżej Fillipa oraz mnie, kiedy podszedłem do nich.
- Złapiesz piłeczkę? - zapytałem siadając ramię w ramię obok Fillipa i skrzyżowałem nogi w taki sposób, że dotykaliśmy się z moim Aniołem kolanami. Pozbierałem wszystkie piłeczki w żywych kolorach i jedną z nich rzuciłem w stronę cieszącego się niesamowicie chłopca.
Naturalnie Nathaniel nie złapał piłki, ale podniósł ją z ziemi i rzucił nią niezgrabnie z wymachem, nieprzekładającym się na efekty.
- Brawo, Nathanielu! - pochwalił go Fillip i teraz to on rzucił piłeczką w stronę malca. - Jest żółta. Odrzucisz mi żółtą? - przystąpił do nauki połączonej z zabawą. Chciał aby nasz malec oswoił się z nazwami kolorów zanim jeszcze zacznie uczyć się ich odróżniania i wypowiadania.
Nasz syn był niezwykle mądrym chłopcem, więc miałem pewność, że szybko zacznie rozróżniać kolory i konkretne zdania, które do niego kierujemy.
- Dzielna pszczółka! - Fillip zaklaskał i pokręcił zieloną piłką. - Teraz poszukasz zielonej, dobrze? W zielonej trawce znajdź zieloną jak żabka piłeczkę.
Był taki piękny. Piękny na co dzień, ale kiedy bawił się z naszym synem miałem wrażenie, że pięknieje jeszcze bardziej. Jego kasztanowe oczy błyszczały szczęściem, z ust nie schodził uśmiech, a kozia bródka układała się w idealny trójkąt. Nawet jego pofalowane, miejscami poskręcane włosy były bardziej brązowe i miękkie. To była tylko moja wyobraźnia, ale radość bezsprzecznie wpływała na mojego męża lepiej niż jakiekolwiek inne uczucia.
Nasza wspólna zabawa trwała dłuższą chwilę, kiedy w końcu po Nathanielu widać było pierwsze oznaki zmęczenia. Powieki opadały mu na oczka, buzia otwierała się szeroko, kiedy nieświadomie ziewał i stał się markotny. Wziąłem go więc na ręce i pobujałem odrobinę by się uspokoił.
- Idziemy spać, książę. - powiedziałem do Natha i Fillipa jednoczenie.
- W trójkę? Nie będzie łatwo.
- Poczytam wam bajkę, Fillipie. Jestem pewny, że zaśniesz niedługo po Nathanielu. Więc jak będzie? Przyjmujesz wyzwanie?
- Oczywiście, że tak! - Anioł prychnął, ale było to prychnięcie rozbawionego nadąsania, w którym dało się bez problemu wyczuć ciepłe, pozytywne uczucia.
Fillip był wyjątkowy, a ja miałem niewyobrażalne szczęście skoro pokochał nie tak, jak ja kochałem jego.
Zaszyliśmy się w pokoju i położyliśmy na łóżku w trójkę. Nath już niemal spał, ale obiecałem czytanie i obietnicy postanowiłem dotrzymać. Na pierwszy rzut wziąłem więc przyjemną bajkę o króliczku, którą w dzieciństwie naprawdę uwielbiałem i zacząłem czytać. Skończyła się niestety zbyt szybko i tylko mój syn spał twardo, więc byłem zmuszony sięgnąć po kolejnych kilka opowieści. Z początku rozbawiony Fillip, w końcu wtulił się we mnie z Nathanielem między nami i zamknął oczy. Na jego twarzy nieprzerwanie widziałem uśmiech.
Niestety, przegrałem sromotnie, ponieważ nie zdołałem bajkami uśpić Fillipa, który wciąż był bardzo rozbudzony, za to ja zacząłem ziewać, a to oznaczało nawet więcej niż przegraną. To była klęska!

~ * ~ * ~

Powstrzymałem śmiech widząc, jak Marcel zamyka mocno oczy by przegnać z nich pieczenie oraz całą senność, jaką wywołało w nim czytanie historii na dobranoc. Mój niepoprawny miś chciał uśpić mnie, a uśpił samego siebie. Walczył teraz tak bohatersko i dzielnie z samym sobą, chociaż widziałem po nim, że najchętniej oddałby się we władanie snu.
Nie potrafiłem się nad nim znęcać. Pogładziłem jego miękkie włosy i uśmiechnąłem się, kiedy spojrzał na mnie zamglonymi snem, cudownie szarymi oczętami.
- Śpij, kochanie. Mamy dziś dużo wolnego czasu, więc nie odmawiaj sobie. Obudzę cię przed Nathanielem. - przeniosłem palce na drapiący od lekkiego zarostu policzek. - Nie bój się, nigdzie nie pójdę. Będę nad wami czuwał.
- Mmm, i pomyśleć, że to ja planowałem czuwać nad tobą jeszcze w szkole, a teraz proszę. - rzucił rozbawiony układając głowę na poduszce.
- Myślę, że to ty potrzebowałeś wtedy rycerza. Wszystkie dziewczyny cię pragnęły, a byłeś taką chodzącą niewinnością, że na pewno wielokrotnie myślały o wykorzystaniu cię. Musiałem cię mieć wtedy na oku, bo każda mogłaby okazać się tą, która wykona ruch. A teraz będę pilnował twoich snów.
- Jesteś ideałem, Fillipie. - szepnął z miłością i przysunął się do mnie bliżej, ale uważając jednocześnie na naszą śpiącą kruszynę. Nagrodził mnie przy tym pocałunkiem, w którym zamknął wszystkie swoje uczucia.
Przyjąłem go z wdzięcznością i kolejny raz pogładziłem jego policzek. Marcel wtulił się w moją dłoń i ułożył wygodniej. Nie spierał się ze mną i postanowił grzecznie spać, co bardzo mi się podobało. Grzeczny, posłuszny chłopiec. I jak go nie uwielbiać, kiedy miał w sobie tak wiele z dziecka, choć był dorosłym i niebezpiecznym w walce mężczyzną należącym do odrzuconego przez czarodziejów rodu.
Moje usta wygięły się w uśmiechu, kiedy patrzyłem na dwóch mężczyzn mojego życia. Marcel wyglądał jak uśpiony fantastyczny władca, który powstanie w chwale, niezwyciężony i potężny, kiedy nadejdzie jego czas. Nathaniel wydawał się za to uśpionym kupidynkiem, który zmęczył się psotami i teraz ładował swoje małe bateryjki.
Mimowolnie zacząłem zastanawiać się jaki mój synek będzie w przyszłości. Na pewno podbije nie jedno serce, chociaż czułem, że na moich barkach spoczywa zadanie wychowania go w taki sposób, by mógł stawić czoła każdej dziewczynie. Chłopcy nie będą dla niego żadnymi przeciwnikami, tego byłem pewny. Tylko ta band napalonych hien mogłaby zacząć kąsać, a do tego nie mogłem dopuścić. Mój syn będzie musiał stanąć z nimi do walki i wygrać aby odnaleźć swoją wilczycę.
- Mam nadzieję, że będziesz przypominał tatę. - szepnąłem w jego małe uszko i ucałowałem muszelkę. Naprawdę chciałem by mój syn był jak Marcel. Szarmancki, utalentowany, inteligentny, twardy, nieugięty, ale łagodny i opiekuńczy.
Moje serce spuchło z dumy i szczęścia, kiedy na nich patrzyłem. Dwa wielkie skarby. Mały i duży mężczyzna. Dwa słodkie śpiochy, bez których nie potrafiłbym żyć. Moje słońce o dwóch uśpionych twarzach.
Gdybym mógł mieć jakieś życzenie do złotej rybki, do gwiazdki z nieba lub dżina z lampy, nie miałbym żadnego. Czego może chcieć ktoś, kto ma już wszystko? Marcel i Nathaniel byli powietrzem, którym oddychałem, ziemią, po której stąpałem, byli ciepłem ognia i wodą tworzącą ciało. A skoro byli też słońcem, to ja musiałem być rośliną, która karmi się ich światłem.
Odgarnąłem włosy z czoła Natha i przykryłem go ostrożnie. Zarzuciłem koc także na Marcela, ponieważ nie chciałbym żeby mi się pochorował, a ciało zawsze jest narażone na spadki temperatury, kiedy znajduje się w uśpieniu. Dziś, w tamtej pełnej spokoju chwili, byłem ich rycerzem w lśniącej zbroi. Czuwałem by nie dręczyły ich koszmary, by było im ciepło i wygodnie.
Czułem się niewyobrażalnie szczęśliwy będąc z nimi i mogąc się o nich troszczyć, a jak widać do szczęścia potrzebowałem aż całego świata, czyli tylko tej dwójki.