piątek, 30 września 2016

Parentalité

Z uśmiechem na twarzy przyglądałem się dwóm najważniejszym w moim życiu osobom, mężowi i synkowi, którzy pochyleni nad wagą kuchenną odmierzali odpowiednią ilość mąki potrzebną do upieczenia ciastek, których zrobienie mieli dziś w planach. Nathaniel miał buzię brudną od czekolady, którą bezustannie podkradał z miseczki, a jego oczka błyszczały radością i podnieceniem. Brudne łapki ciągle wycierał w fartuszek, przez co widniejący na nim pyszczek misia był równie umorusany, co buźka chłopca. Fillip, który upominał syna by nie podjadał składników do ich wypieku, z trudem powstrzymywał śmiech, kiedy patrzył na coraz bardziej brudnego Natha.
- Kochanie, czy ty naprawdę chcesz żeby te ciasteczka były bez dodatków?
- Nie... - chłopiec zawahał się odpowiadając i podejrzewałem, że usiłował domyślić się, gdzie w pytaniu mojego Anioła krył się podstęp.
- Jeśli zjesz wszystko, zostanie nam samo ciasto.
- Nie zjem wszystkiego! - zapewnił solennie chłopiec.
- Auć! - syknąłem, kiedy dostałem od Fillipa po rękach. Przyznaję, że próbowałem wykorzystać ich konwersację, żeby dobrać się do kostki czekolady, ale widać nie miałem takich względów, jak mój synek.
- Nie podjadać! - mój Anioł pogroził mi palcem, podczas gdy Nathaniel roześmiał się rozbawiony.
- To trzeba tak żeby tatuś nie widział! - poinformował mnie malec.
- Och, doprawdy? - Fillip walczył ze śmiechem.
- Ups. - maluch zakrył usteczka dłońmi brudząc buzię mąką. - Ja nic nie mówiłem. - wybełkotał zdławionym łapkami głosem i pokręcił głową.
- A mi się wydaje, że ktoś jednak coś mówił. - Anioł pogłaskał lekko nosek chłopca. - Niech pomyślę, kto mi pomoże wsypać mąkę do miski...
- Ja! - Nath odsłonił brudną buźkę i wyciągnął rączki po mąkę.
Fillip mrugnął do mnie porozumiewawczo i podał mniejszą, plastikową miseczkę synkowi, podstawiając większą tak blisko chłopczyka, żeby ten poradził sobie z powierzonym mu zadaniem. Nath był z siebie taki dumny, kiedy przesypał mąkę. Był promienny, jak małe słoneczko, a ja czułem jak radość wypełnia każdą komórkę mojego ciała.
- Kochanie, pilnuj żeby tata nie podjadał czekolady, a ja wyciągnę proszek do pieczenia. - Fillip pogłaskał naszego syna po głowie i odwrócił się do nas plecami. Nathaniel w tym czasie szybko podkradł z miseczki z czekoladą dwa kawałki i jeden wpakował do buzi, zaś drugi podał mi.
- Ciii... - szepnął przykładając paluszek do buzi.
Anioł, który doskonale wiedział, co robimy, chichotał. Zauważyłem, że przygotował kolejną czekoladę do pokrojenia, a więc na pewno domyślił się, że zanim będzie mógł dodać ją do ciasta, nasza pociecha pochłonie to, co już teraz zostało przygotowane.
- No dobrze, więc proszek do pieczenia. Pomożesz mi odczytać ile go potrzebujemy? - Fillip wrócił na swoje miejsce u boku Nathaniela i podsunął maluchowi kartkę z przepisem wskazując miejsce, gdzie widniała piękna jedynka z narysowaną obok małą łyżeczką. Chłopiec odszyfrował ten zapis bez najmniejszego problemu.
Był moim małym geniuszem. Nie należał jednak do dzieci, które potrafiły uczyć się siedząc w jednym miejscu. On potrzebował ruchu i interesujących go zajęć, co pozwalało mu skupić uwagę. Tym samym, nauka poprzez zabawę była najlepszym sposobem na wykorzystanie jego potencjału.
- Przydaj się na coś, kochanie i rozpuść masło, które jest w rondelku. - Fillip zgonił mnie z krzesła i zaprzągł do pracy. - To kara za podjadanie czekolady. - dodał uśmiechnięty.
- Nic się przed tobą nie ukryje, Aniele.
- Nie czaruj, tylko zabieraj się do pracy. - mój Skarb roześmiał się i klepnął mnie w pośladki, kiedy przechodziłem obok niego. - My w tym czasie zajmiemy się dodatkami. Wiórki orzechów są, rodzynki są, ale gdzie się podziała czekolada?
Nathaniel zajrzał do niemal pustej miseczki, a na jego buźce pojawiło się niedowierzanie i strach.
- Tatusiu, nie będzie czekolady w ciasteczkach? - zapytał na granicy płaczu, jakby nie było nic ważniejszego niż ten jeden składnik, który z takim zapałem podjadał mimo ostrzeżeń Fillipa.
- Na szczęście jestem przewidujący i mam jeszcze jedną czekoladę, ale nie wolno ci już więcej podjadać, zrozumiano?
Malec pokiwał energicznie głową z pełnym ulgi, teatralnym „fiuu” i gestem, jakby ocierał pot z czoła. Był niemożliwy.

~ * ~ * ~

Zanurzyłem twarz w miękkich włoskach chłopca i pocałowałem go w główkę. Był wyraźnie zadowolony z tej pieszczoty i chyba tylko czekolada cieszyła go bardziej od tych drobnych czułości, na które zawsze był łasy, niczym mały kociak.
Kiedy pozwoliłem mu wymieszać wszystkie składniki, niemal piszczał z radości. Uwielbiał być zajęty i chociaż latanie było jego największą pasją, potrafił oddać się także innym zajęciom, jeśli tylko spędzał w ten sposób czas ze mną lub Marcelem. Prawdopodobnie właśnie dlatego lubił towarzyszyć mi podczas gotowania i pieczenia. Było to także okazją do nauczenia go kilku przydatnych, podstawowych rzeczy, jak literki i cyferki.
Wstawiliśmy ciastka do piekarnika i teraz pozostawało nam tylko czekać, a tego mój Skarb nie lubił najbardziej na świecie. Był małym ideałem. Pojętny, pełen energii, utalentowany w wielu dziedzinach, grzeczny i na ogół posłuszny, ale do cierpliwych nie należał.
- Nie nachmurzaj się tak, Kochanie. - Marcel roześmiał się patrząc na nadąsanego chłopca, który wlepił spojrzenie w piecyk, jakby to miało przyspieszyć pieczenie. - Chodź, nauczę cię czegoś nowego na miotle, a tatuś popatrzy.
Spojrzenie chłopca pojaśniało zauważalnie. Zgodził się momentalnie i łapiąc tatę za rękę, ciągnął go do salonu niecierpliwie. Wystarczyło, że przekroczyli próg, a malec pobiegł po swoją ustawioną w kącie miotłę.
Pocałowałem Marcela przelotnie i rozsiadłem się w fotelu aby obserwować powietrzne wyczyny mojego synka. Obiecałem mu niedawno, że podczas nauki latania pod okiem mojego męża nie będę się wtrącał, nawet jeśli uznam, że to niebezpieczne. Nie chciałem być jak moja mama, która zawsze stała między mną a miotłą, musiałem jednak przyznać, że teraz doskonale ją rozumiałem i wiedziałem, dlaczego tak się o mnie martwiła. Różnica między nią, a mną była jednak taka, że ja miałem Marcela, który doskonale wiedział co robi trenując naszego syna i jako nauczyciel latania, miał rozeznanie w tym, na co może pozwolić Nathanielowi, a czego powinien chwilowo unikać. Z kimś takim u boku, naszemu malcowi nic nie groziło.
Wiedziałem też, że nie sposób przejść przez dzieciństwo bez stłuczonego kolana, rozwalonego łokcia, przecięcia, oparzenia, upadku. Jakkolwiek nie próbowałbym uchronić przed tym Natha, pewne wypadki były zawsze na porządku dziennym i mój skarb również musiał wylać swoje prywatne morze łez z powodu bólu, strachu, smutku. Jedyne, co mogłem dla niego zrobić to być blisko i zawsze go wspierać, dbać o to żeby jak najczęściej był radosny, zadowolony, żeby nauczył się radzić sobie z przeciwnościami losu i uodpornił się na „życie”.
Marcel usiadł na podłokietniku obok mnie i pocałował mnie w głowę tak, jak wcześniej ja całowałem naszą pociechę.
- O czym myślisz, Aniele? - zapytał z troską.
- O życiu. - wzruszyłem ramionami. - Może rodzice tak już mają, że czasami zaczynają snuć filozoficzne rozważania na temat przyszłości swoich pociech.
- Nie martw się, Skarbie. - Marcel pogładził mój policzek swoją ciepłą, rozkosznie szorstką dłonią. - Nasz Nathaniel ma przed sobą świetlaną przyszłość. Ma najlepszych rodziców na świecie. - mrugnął do mnie zalotnie, a ja uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Marcel potrafił rozbawić mnie w przeciągu jednej chwili.
- Masz rację. Jest zdolny, może spełnić każde swoje marzenie bez najmniejszych trudności. Na jedno jego skinienie świat padnie mu do stóp. Chociaż przyznaję, że to podchwytliwe stwierdzenie. - po moich ustach błąkał się uśmiech. Spojrzałem w błyszczące, cudowne oczy mojego mężczyzny.
- Masz rację, w końcu sami tego doświadczyliśmy. Cały mój świat padł mi do stóp, tak jak do twoich padł twój. - Marcel sięgnął moich ust swoimi i pocałował mnie delikatnie. Jęknąłem zawiedziony, kiedy się odsunął, chociaż wiedziałem, że nie możemy pozwolić sobie na więcej mając małą, słodką widownię na miotle.
- Kochanie, nie rozglądaj się, tylko patrz na to, co robisz. - upomniałem synka, który niemal spadł z miotły wpatrując się we mnie i Marcela.
Zawsze to robił i w przeciwieństwie do innych dzieci, które krzywiły się na widok okazujących sobie czułość rodziców, Nath wydawał się zadowolony z każdego przejawu miłości jaki okazywaliśmy sobie z Marcelem. Czasami miałem wrażenie, że nasza miłość była dla niego miarą uczucia, jakie okazywaliśmy jemu.
Ludzie wielokrotnie zapewniali innych o swojej miłości. Prawdą było jednak, że w większości przypadków kłamali lub zwyczajnie się mylili, czyniąc z wyznań puste słowa. Jak więc małe dziecko miałoby odróżnić prawdziwe i szczere „kocham cię” od kłamstwa? Skąd miałoby wiedzieć, że jeden rodzic okłamujący tymi słowy drugiego rodzica, nie okłamuje w ten sam sposób także jego?
Ludzie tak rzadko zwracali uwagę na słowa, a przecież miały one tak ogromne znaczenie.
- Jeśli nie będziesz uważał, zamiast uczyć się czegoś nowego, tata znowu poświęci kilka dni na wytłumaczenie ci zasad bezpieczeństwa przy lataniu i nauce, a tego chyba nie chcesz, prawda?
Marcel pokiwał głową dla potwierdzenia moich słów, zaś chłopiec energicznie pokręcił główką by zrobić to samo.
- Będę uważał, tatusiu! - zapewnił mnie i skupił całą swoja uwagę na miotle oraz tym, co właśnie próbował zrobić. Wiedziałem jednak, że bardzo szybko może się rozproszyć, co nie było niczym nadzwyczajnym zważywszy na jego młody wiek. Wolałem jednak nie być powodem, dla którego mój malec spadnie ze swojej miotełki, toteż starałem się obserwować go bez jednego nawet słowa czy gwałtownego gestu.
Mój mąż wyznawał z kolei inną zasadę. Jako były zawodnik quidditcha, uważał, że należy nauczyć się wykorzystywać rozproszenie oraz mieć nad nim chociażby częściową kontrolę. Nad otoczeniem nie można było panować, nie sposób było przewidzieć, co się wydarzy podczas meczu lub zwykłej lekcji latania, toteż profesjonalista powinien uwzględnić każdy możliwy scenariusz.
„Tak jak strzelec bierze pod uwagę prędkość i kierunek wiatru, tak zawodnik musi być przygotowany na to, że zostanie rozproszony.” lubił często powtarzać, chociaż nasz Nath nie rozumiał ani słowa z tych mądrości dorosłego. Wiedziałem o tym, ponieważ malec zawsze patrzył wtedy na mnie pytająco, jakby chciał się upewnić, że ma prawo nie pojmować tego, co słyszy. Marcel niewątpliwie również zdawał sobie z tego sprawę, ale i tak powtarzał swoje.
- Misiu, mój pluszowy, co ty wyprawiasz? - mój mężczyzna podniósł się z zajmowanego dotąd miejsca i podszedł do wiszącego, jak mały koala Nathaniela, który stracił równowagę i obejmując ramionami oraz nogami rączkę miotły wykonał obrót, który spowodował, że zamiast siedzieć na miotle wisiał pod nią.
- Ups. - powiedział chłopiec i po prostu puścił rączkę miotły.
Niemal pisnąłem wystraszony, ale Marcel rzucił się w stronę chłopca i złapał go pewnie.
- Ile razy mówiłem, że nie wolno tak robić? - mój mąż zmarszczył ostrzegawczo brwi, dając tym do zrozumienia Nathanielowi, że nie jest zadowolony z jego postępowania. Postawił malca na ziemi klękając przed nim.
Chłopiec zrobił płaczliwą minę, ale nic nie powiedział. Nie przeprosił, ponieważ nie było mu przykro, nie obiecywał, że więcej tego nie zrobi, bo wiedział, że byłoby to kłamstwem. Nasze maleństwo ufało Marcelowi bezgranicznie, zdawało sobie sprawę z jego sprawności fizycznej i refleksu, wiedziało, że tata złapie go i nie pozwoli mu spaść.
- Misiu pluszowy, jeśli będziesz tak robił, dam ci szlaban na miotłę. Wiem, że to brzmi dla ciebie jak koniec świata, ale najważniejsze dla nas jest twoje bezpieczeństwo. Jeżeli jeszcze raz to zrobisz, zabiorę wszystkie miotełki jakie masz.
- Będą samotne. - powiedział płaczliwie maluch.
- Będą miały siebie nawzajem, bo będę je wszystkie trzymał razem z dala od ciebie. Nie żartuję, Nathanielu.
Chłopiec spuścił głowę wpatrując się w czubki swoich butów. Poruszał paluszkami u stóp, a czubki jego trampek unosiły się i opadały, kiedy tak śledził wzrokiem ich ruchy. Co działo się w tamtej chwili w jego główce? Był dumny i uparty, więc na pewno nie było mu łatwo.
- Kochanie – podszedłem do moich Skarbów i uklęknąłem obok Marcela. - Chcemy tylko twojego dobra. Gdyby chodziło o tatę, wolałbyś zabrać mu miotły i żeby był smutny, czy żeby zrobił sobie ziaziu?
Nath nachmurzył się wiedząc, że udzielając odpowiedzi na to pytanie dobrowolnie wejdzie do ślepego zaułka pozwalając odciąć sobie jedyną drogę ucieczki, ale jednocześnie nie potrafił zignorować pytania, które dotyczyło osoby, którą kochał.
- Miotły. - wymamrotał w końcu pod nosem cichutko, jakby liczył na to, że nie usłyszymy.
- Więc rozumiesz, Misiu. - Marcel objął chłopca ramieniem i lekko zachęcił do przysunięcia się do nas. Zagoniony w kozi róg Nath przytulił się do nas obu z całą siłą swoich małych ramionek, poddając się i akceptując swoją przegraną.
Pocałowałem malca w uszko, co było dla niego równoznaczne z łaskotaniem szyi. Malec przechylił główkę w moją stronę chowając uszko w ramieniu. Wtedy Marcel pocałował go w drugie, przez co Nath musiał szybko zmienić pozycje próbując ukryć zaatakowaną buziakiem muszelkę. Wtedy to ponownie ja musnąłem ustami jego ucho, a chłopiec zachichotał powtarzając poprzednią czynność.
Po jego złym humorze nie było już śladu, kiedy łaskotany buziakami zaczął się śmiać i kręcić niespokojnie. Rozbawiony uciekał od łaskoczącej go czułości i jednocześnie jej szukał samemu nadstawiając się do całowania.
W kuchni zadzwonił piekarnik, co oznaczało, że ciasteczka właśnie skończyły się piec. Nathaniel znał ten dźwięk doskonale. Zastygł na chwilę w bezruchu, jak nasłuchujące dzikie zwierzątko, po czym pospiesznie pobiegł do swoich wypieków. Wiedział, że im szybciej wyjmiemy blachę z pieca, tym szybciej ciastka ostygną, a wtedy on będzie mógł wcześniej zabrać się za ich jedzenie.
- Tatusiu, bo to już! - zawołał niecierpliwie.
- Tak, kochanie, już idę!

~ * ~ * ~

- Naprawdę musimy nauczyć go cierpliwości. - westchnął ciężko Fillip.
- To będzie trudne. W jego słowniku to słowo nie istnieje, a czasami mam wrażenie, że on je wypiera ilekroć je usłyszy.
- Będziemy musieli nad tym popracować. - pocałował mnie pospiesznie i wszedł do kuchni, gdzie nasz syn skakał już przed piecykiem próbując zajrzeć do środka.
Oparłem się o framugę drzwi obserwując moje dwa Cuda. Byli do siebie tak bardzo podobni. Obaj potrafili cieszyć się z prostych, codziennych czynności i zawsze dawali z siebie wszystko.
- Uciekaj, Pluszaczku, żebyś się nie poparzył. - mój Anioł nauczył Nathaniela, że kiedy w grę wchodzą gorące przedmioty, malec musi zachować bezpieczną odległość, toteż teraz chłopiec podszedł do mnie wyciągając prosząco ramiona. Wziąłem go na ręce i postąpiłem dwa kroki w głąb kuchni, dzięki czemu Nath widział lepiej wszystko, co robił Fillip.
- Teraz musimy poczekać, wiesz? - zaczął mi wyjaśniać, chociaż podejrzewałem, że był to dla niego sposób, żeby przekonać samego siebie do tej nieludzkiej cierpliwości, jaką musiał się wykazać czekając na ostygnięcie ciastek. - Wtedy będą najsmaczniejsze.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś. Poczekam razem z tobą, aż będziemy mogli je zjeść.
Malec skinął główką, a jego oczka utkwione były w jakże upragnionych wypiekach.