niedziela, 31 grudnia 2017

La joie

Marcel

Zamknąłem oczy wsłuchując się w grające w tle angielskie i francuskie kolędy oraz w szum prowadzonych przy stole rozmów. Wziąłem głęboki oddech, wciągając powietrze przez nos, tym samym chłonąc unoszący się w powietrzu zapach roztopionego wosku oraz świątecznych potraw. Na języku wciąż czułem słodycz świątecznego ciasta oraz kwaskowaty aromat wina.
Ciepła, delikatna, ale bezsprzecznie męska dłoń złapała delikatnie mój podbródek i odciągnęła moją głowę do tyłu. Miękkie, suche usta nakryły subtelnie moje w krótkim pocałunku.
- Zmęczony? - Fillip pogładził mnie pieszczotliwie po policzku, a jego głos był niczym miód rozlewający się po moim wypełnionym miłością sercu.
- Nieee. Rozkoszuję się tym, co mam. - przyznałem uchylając powieki i splatając swoje spojrzenie ze spojrzeniem czekoladowych, błyszczących radością oczu męża.
Anioł zaśmiał się ciepło i pocałował mnie w czoło.
- Tylko nie odpływaj w tej rozkoszy, kochanie. Kolacja jeszcze nie dobiegła końca. I ja też z tobą jeszcze nie skończyłem. - dodał szeptem tuż przy moim uchu, drażniąc je wargami.
Cudowny dreszcz podniecenia przepłynął przez całe moje ciało niczym impuls elektryczny.
To była obietnica.
Fillip zniknął w drzwiach kuchni, w której krzątała się jego matka, zaś ja przesunąłem spojrzeniem po pozostałych w salonie siedzących przy stole osobach.
Mój teść pochłonięty był rozmową prowadzoną z ojcem Olivera, matka blondyna rozpływała się nad karmioną właśnie przez nią Anastasie, podczas gdy Xavier pozwalał się karmić Luciferusowi, który niespodziewanie pojawił się na dzisiejszej rodzinnej kolacji. Oli dźgał w bok Reijela, który wyraźnie szukał zaczepki, rzucając ojcu wściekłe spojrzenia, podczas gdy Nathaniel siedział na kolanach Fabiena.
Moja rodzina była w komplecie.
Otaczało mnie ciepło i jednocześnie wypełniało mnie całego od środka. Otaczała mnie radość i czułem, jak promieniuje nią każda komórka mojego ciała. Otaczał mnie szczery śmiech i równocześnie rodził się też we mnie.
Byłem szczęśliwy.
Fillip oraz jego mama wrócili do nas niosąc kolejne, tym razem najważniejsze ciasto świąteczne - Bûche de Noël.
Nathaniel zaklaskał radośnie w dłonie i oblizał się ostentacyjnie. Wiedział, jak doskonałym kucharzem i cukiernikiem jest jego tatuś, więc nie dziwiłem się jego entuzjazmowi. Sam nie mogłem doczekać się chwili, kiedy słodki, kremowy smak rozpłynie się po moich ustach. Fillip nie pozwolił nam skosztować nawet resztek kremu, kiedy przyrządzał Bûche de Noël, toteż wraz z Nathem wyczekiwaliśmy tej chwili już stanowczo zbyt długo.
Wstałem od stołu, robiąc na nim miejsce na talerz z ciastem. Wyglądało wspaniale, więc nie dziwiłem się temu, że zewsząd posypały się słowa uznania, na które mój Anioł bezsprzecznie zasługiwał.
Kiedy ciasto spoczęło na swoim miejscu, ująłem dłonie Fillipa w swoje i pocałowałem je z namaszczeniem.
- Dziękuję. - powiedziałem uśmiechając się, kiedy mój mąż zarumienił się cudownie.
- Oni tak robią zawsze! - rozległ się mało subtelny, głośny szept naszego syna, który właśnie zdradzał ten mały sekret mojemu kuzynowi.
Po salonie rozniósł się śmiech, wywołany słowami chłopca, a ja poczułem, że moje policzki również zapłonęły.
Nie chciałem w tamtej chwili patrzeć na swoich teściów, ponieważ na ich twarzach mógł odmalować się cały wachlarz uczuć, z których nie wszystkie musiały być pozytywne. Zamiast tego po prostu skupiłem się na świątecznej roladzie, którą zacząłem kroić i nakładać na talerze.
- Tato, mi duży, duuuuuży kawałek! - Nathaniel skakał teraz u mojego boku, czekając na swoją porcję.
- Misiu, najpierw goście. - Fillip rozbawiony upomniał chłopca, który zrobił żałosną minkę, ale czekał grzecznie, chociaż niecierpliwie.
Kiedy w końcu dostał swoje ciasto, jego uśmiech był tak szeroki, że z trudem mieścił się na jego buzi.

Fillip

Otoczony rodziną, zastanawiałem się, jak to możliwe, że jeden człowiek może pomieścić w sobie tyle szczęścia. Miałem wrażenie, że zamieniam się w czekoladowy klejnot wypełniony aksamitnym czekoladowo-rumowym nadzieniem. A wszystko dlatego, że byłem niemal pijany szczęściem, które z racji rodzinnej świątecznej kolacji kojarzyło mi się z łakociami oraz odrobiną alkoholu.
Dłoń Marcela, którą ten posługiwał się jedząc ciasto, co chwilę ocierała się o moją spoczywającą na stole. Był to drobny, ale niezwykle intymny gest, który świadczył o tym, iż mąż jest w pełni świadom mojej bliskości i pragnie zmniejszyć dzielącą nas odległość do minimum.
Ja również o tym marzyłem, co wywoływało ciarki na całym moim ciele. Chciałem zatracić się w Marcelu, w jego cudownym cieple, delikatnym dotyku, gorących pocałunkach.
- Tato, soczku. - proszący, słodki głos Nathaniela sprowadził mnie na ziemię.
Popatrzyłem na śliczną, pulchną, umorusaną ciastem buźkę synka i czułem, że mógłbym w tamtej chwili rozpłakać się ze szczęścia.
- Którego, skarbie? - biorąc ze stołu serwetkę, wytarłem opierającemu się chłopcu brudną twarzyczkę.
- Pomarańczowego.
- Już, kochanie.
Sięgnąłem po sok, a moja dłoń natrafiła na ciepłą dłoń Marcela. Uśmiechnąłem się do niego, patrząc w jego błyszczące obietnicą oczy i cofnąłem rękę, chociaż wcale nie chciałem tego robić. 
Gdyby nie fakt, że przy stole siedzieli także moi rodzice, może wcale bym tego nie zrobił. Nie chciałem jednak, aby komentowali później nasze zachowanie, a podejrzewałem, że mieliby wiele do powiedzenia na temat bliskości mojej i Marcela. W końcu nadal nie przeboleli tego, że jedyny syn został im „skradziony” zaraz po szkole przez swojego nauczyciela. Minęło tyle lat, a oni wciąż się z tym nie pogodzili.
Przytrzymałem kubek Nathaniela, do którego mój ukochany mężczyzna nalał wybranego przez syna napoju. Podałem go chłopcu, a ten podziękował bardzo grzecznie, niemal formalnie i wrócił szybciutko na swoje miejsce na kolanach Fabiena.
Byłem rozbawiony jego zachowaniem, jego drobnymi popisami i oddaniem wszystkiemu, co wiązało się z ulubionym sportem, jako że właśnie o to chodziło. Fabien przyniósł chłopcu album ze zdjęciami Marcela z czasów, kiedy ten grał zawodowo w quidditcha i w ten właśnie sposób cwany wujek skradł serce naszego malca. Mało tego, obiecał Nathowi, że jeśli ten będzie robił postępy w lataniu na miotle oraz w grze, dwa razy do roku będzie dostawał na własność coraz to inne zdjęcie taty-idola.
- Nie mogę uwierzyć, że mój wnuk w ogóle nie zwraca uwagi na babcię. - moja mama spojrzała na Marcela z wyrzutem, jakby była to jego wina.
Roześmiałem się głośno, poklepując pod stołem kolano męża, który spojrzał na mnie bezradnie.
- Mamo, jeśli zaczniesz grać w quidditcha, mogę cię zapewnić, że twój wnuk świata poza tobą nie będzie widział. - powstrzymałem rozbawione parsknięcie widząc przezabawną minę mojej rodzicielki. Byłem pewien, że jej źródła nie stanowił żaden smrodek, który kobieta mogłaby właśnie w tej chwili wyczuwać, choć jej mimika na to właśnie wskazywała.
Miałem wrażenie, że mama ma ochotę coś powiedzieć, ale ostatecznie powstrzymała się i tylko westchnęła ciężko.
- Na Wielkanoc będziemy lepiej przygotowani i w ogrodzie schowamy czekoladowe Znicze, żeby przykuć jego uwagę. - stwierdził tata, który przed chwilą zakończył prowadzoną z moim wujem nudną rozmowę na tematy polityczne. - Jeśli pogoda dopisze, będzie mógł ich szukać na miotle.
U mojego boku Marcel wyprostował się gwałtownie. Jego oczy błyszczały, a na ustach pojawił się szeroki, pełen uznania uśmiech. Podejrzewałem, że mój mąż sam z rozkoszą szukałby na miotle czekoladowych Zniczy w ogromnym ogrodzie moich rodziców.
- Nathaniel będzie w niebo wzięty. - przyznał skinąwszy uprzejmie głową mojemu ojcu. Chyba właśnie znaleźli wspólny język.

Oliver

Fillip naprawdę się postarał i wyszło mu znakomicie. Wprawdzie ciotka i tak z czystej przekory będzie na coś narzekać, ale sama nie zdołałaby zorganizować tego wieczoru lepiej. Nawet ja byłem pod wrażeniem, a to już o czymś świadczyło, skoro cholernie nie lubiłem spotkań takich jak to.
Chociaż nie. To było gorsze niż jakiekolwiek wcześniejsze!
Moi rodzice i Reijel przy jednym stole to niedogodność, ale ojciec Reijela siedzący z nami wszystkimi to już katastrofa.
Przyznaję, że ta rodzinna kolacyjka była dla mnie wystarczająco stresująca, więc serce stanęło mi w gardle i niemal zatrzymało się w piersi, kiedy usłyszałem pełen pretensji głos mojej matki, zwracającej się do Luciferusa.
- Wprost nie mogę uwierzyć, że pańska córka nie pojawiła się tutaj, aby chociaż w okresie świątecznym zobaczyć swoje dwa aniołki.
Cholera! Cholera! Cholera! Wiedziałem, że w pewnym momencie matka nie wytrzyma i podejmie ten temat.
Aby uzasadnić obecność podczas dzisiejszej kolacji mojego kochanka, naopowiadałem rodzicom kilku niewinnych kłamstw. Oficjalna wersja głosiła, że siostra Reijela jest matką bliźniąt i dlatego mężczyzna zajmuje w ich życiu tak istotne, niemal ojcowskie miejsce oraz należy do rodziny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Luciferus również się tu pojawi, a co za tym idzie, pozna historyjkę, którą wcisnąłem rodzicom.
Nie podobała mu się. Bardzo mu się nie podobała, ale zaakceptował ją po krótkiej kłótni ze swoim synem.
- Taaak, ja również się tego nie spodziewałem. Wychowujemy nasze dzieci przez kilkanaście lat ich życia, a jednak kiedy przychodzi co do czego, nic o nich nie wiemy. - spojrzał na mnie wymownie, zupełnie jakby mi groził.
- A pańska żona?
„I ty, Brutusie, przeciwko mnie?” Po co mój ojciec w ogóle się odzywał?! Ciekawska stara pierdoła!
- Porzuciła mnie, kiedy znalazła sobie inny obiekt zainteresowania. - mężczyzna odpowiedział bez zawahania i miałem wrażenie, że odpowiadając na to pytanie nie kłamał. - Jak widać niedaleko pada jabłko od jabłoni. Ludzie również tak robią.
Sensu ostatniego zdania moi rodzice na pewno nie zrozumieli, ale przynajmniej tego nie skomentowali. Ponieważ Reijela i Luciferusa mieli za obcokrajowców, podejrzewałem, że ostatnią wypowiedź uznali za błąd językowy. I dobrze, ponieważ nie byłem pewny do czego może być zdolny ojciec mojego chłopaka, jeśli zacznie się mu zadawać więcej niewygodnych pytań.
Reijel siedział nabzdyczony i milczący na swoim miejscu między mną i Luciferusem, rzucając ojcu pełne wściekłości spojrzenia. W tej sytuacji chyba tylko Xavier nieźle się bawił. Ssał zaciekle kciuk  swojego ekscentrycznego dziadka i zaciskał drobne dłonie na dwóch innych palcach dłoni mężczyzny. Jego niebieskie oczka wydawały się mieć dziwny, srebrny miejscami odcień, ale wolałem o tym nie myśleć. Ufałem, że Luciferus nie zrobi chłopcu nic dziwnego. W końcu malec był jego ulubieńcem.
- Powinienem wykąpać maluchy i położyć je spać. - znalazłem w końcu sensowną wymówkę aby wyrwać się z tego rodzinnego piekła.
- Ależ nie, nie ma takiej potrzeby. - Luciferus podniósł się nagle. - Zostań z rodzicami, a ja i Reijel zajmiemy się bliźniętami.
Spojrzał na swojego syna w taki sposób, że nawet dumny, uparty i dziki Reijel nie odważyłby się mu przeciwstawić. I rzeczywiście tego nie zrobił. Podniósł się posłusznie i wymusił uśmiech. Wyglądał przy tym przerażająco, co dostrzegało się od razu, jeśli tylko znało się go dostatecznie długo.
- Zabiorę Anastasie, jeśli pani pozwoli. - wyciągnął dłonie po córeczkę, która z niejakim oporem pozwoliła odebrać się babci.
Miałem nadzieję, że Reijel i Luciferus nie pozabijają się podczas kąpania maluchów.

Reijel

Wyszliśmy z ojcem do łazienki na piętrze, gdzie czekała przygotowana wcześniej przez Marcela mała wanienka dla moich dzieci. Zaklęciem zapieczętowaliśmy drzwi, aby nasza rozmowa nie była słyszana na zewnątrz, nawet jeśli wymknie się spod kontroli.
Wypuściliśmy dzieci z rąk i teraz unosiły się swobodni w powietrzu dzięki mocy dziadka. Anastasie musiała wyczuć napiętą, ciężką atmosferę, ponieważ nie płakała, chociaż dotąd robiła to zawsze, kiedy Luciferus był blisko.
- Nie podoba mi się, że tu dziś jesteś! - syknąłem. - Twoja obecność zwróci na nas uwagę twoich Generałów, Legionów i całej reszty! Nie potrzebne nam kłopoty!
- Och, wręcz przeciwnie. - ojciec przyłożył palec do brzuszka Xaviera i połaskotał chłopca, który zaczął chichotać. Jego nieskoordynowane ruchy sprawiły, że odsuwał się w powietrzu poza zasięg łaskoczącej go dłoni. - W tej chwili zaznaczam swój teren, udzielam swojego Błogosławieństwa i pokazuję Temu, Który Mnie Porzucił, że przyjmę Go z otwartymi ramionami, jeśli do mnie wróci.
- Więc to o Niego chodzi, tak? - prychnąłem i aby zrobić coś z rękami, zacząłem napełniać wanienkę ciepłą wodą. - Wykorzystujesz tę rodzinę aby zwrócić na siebie Jego uwagę!
- Zawsze wysyła moich Braci! - ojciec podniósł głos, a w powietrzu zatrzeszczały drobne wyładowania elektryczne. - Czas aby choć raz spotkał się ze mną osobiście! Tym bardziej teraz, kiedy sytuacja robi się coraz bardziej napięta! Nienawidzę ludzi, ale są Jego dziećmi i nigdy ich nie skrzywdziłem! Wiesz o tym doskonale. - uspokoił się, kiedy Xavier złapał jego dłoń i wtulił się w nią.
Tak, wiedziałem.
Ani ojciec, ani jemu podlegli nie zmuszali ludzi do zła, a jedynie uzmysławiali im, że są do niego zdolni. To ludzie sami podejmowali dobre lub złe decyzje, ponieważ dysponowali wolną wolą. Ani ojciec, ani jemu podlegli nie kłamali, kiedy przemawiali do ludzi lub zawierali z nimi umowy. To ludzie sami źle interpretowali zasłyszane słowa i obietnice.
Mój ojciec tak naprawdę nie skłamał nawet, kiedy matka Olivera wspomniała o mojej nieistniejącej siostrze.
To ja byłem tym, który zrodzony z emocji, z miłości i nienawiści, kłamał i krzywdził, ponieważ był wierny tylko drzemiącej w skrajnych uczuciach dzikości.
Złapałem Anastasie i przygotowałem ją do kąpieli. Była dziś wyjątkowo grzeczna, więc wymycie jej nie stanowiło większego problemu. Po kilku minutach ustąpiłem miejsca przy wanience ojcu, którego Xavier nie chciał puścić nawet na chwilę. Ciężko było mi uwierzyć w to, że sam Luciferus właśnie niczym zwykły człowiek zajmuje się dzieckiem, ale jeśli na mnie robiło to wrażenie, to powinno zrobić je także na Bogu, którego mój ojciec tak bardzo kochał.
Bliźnięta musiały być naprawdę zmęczone, ponieważ zasnęły niedługo po tym, jak zostały ułożone w łóżeczku. Wraz z ojcem wpatrywaliśmy się w nie przez kilka skąpanych w milczeniu chwil, po czym wyszliśmy z pokoju wracając do wyjątkowej rodziny, której częścią się staliśmy.
Obaj byliśmy zatopieni w myślach. Nie wiem, co zaprzątało w tamtej chwili Luciferusa, ale ja zastanawiałem się jak to możliwe, że w moim życiu pojawiła się radość, której nie powinno w nim przecież być.
- Czas nie ma dla nas znaczenia, ale może ten rok przyniesie coś wyjątkowego nam wszystkim. - powiedziałem cicho do ojca.
Podszedłem do stołu i usiadłem na swoim miejscu u boku Olivera, ściskając lekko jego ułożoną na kolanie dłoń.
Może Wszechmocny Ukochany mojego ojca wcale nie był tak odległy, jak mogłoby się wydawać. Skoro był Miłością to musiał przebywać w tym domu, wśród tych ludzi. W końcu tutaj miłością się nawet oddychało.

czwartek, 30 listopada 2017

S'amuser

Fillip i Marcel

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo słoneczny, choć odrobinę chłodny, po krótkiej śnieżnej zamieci, jaka miała miejsce z samego rana. Fakt, iż zaraz po przebudzeniu mogłem obserwować sypiący intensywnie śnieg napełnił mnie pozytywną energią, która rozpierała mnie do chwili obecnej. Wprawdzie po białym puchu nie było już nawet śladu, jednak nie zmieniło to ani trochę mojej radości z nastania nowego dnia. Potrafiłem z powodzeniem rozkoszować się ciepłymi promieniami słońca, które ogrzewały moją twarz i walczyły z zimnym powietrzem o dominację nad światem.
Rzuciłem szybkie spojrzenie na moją dłoń nakrytą wciąż ciepłą dłonią Marcela i uśmiechnąłem się do siebie.
Siedzieliśmy razem na tarasie za domem, obserwując jak nasza pociecha szaleje na swojej miotle. Ubrany cieplutko Nathaniel narzekał wprawdzie na czapkę, kiedy uparłem się aby ją założył przed wyjściem na zewnątrz, ale teraz najwyraźniej zupełnie o niej zapomniał, zajęty dobrą zabawą. Jego policzki były rumiane, uśmiech nie schodził mu z twarzy, a niebieskie oczka błyszczały podnieceniem i szczęściem, które można było przypisać tylko radości latania. Nath kochał prędkość i wysokości, nad którymi panował. Uwielbiał uczyć się nowych sztuczek, które pokazywał mu Marcel. Był skazany na osiągnięcie sukcesu w quidditchu, jak przed laty jego tata, chociaż podejrzewałem, że nasza pociecha mogła zajść jeszcze wyżej niż Marcel.
Poczułem, jak palce mojego męża zaciskają się na moich. Marcel uniósł moją dłoń do swoich ust i pocałował.
Przez moje ciało przebiegł rozkoszny dreszcz, którego źródłem była niewinna radość z tego prostego, ale pełnego uczucia gestu, jak również jego intymność.
Kochałem całym sercem i na każdym kroku czułem, że jestem równie mocno kochany.
- Rozpieszcza mnie pan, panie Camus. - szepnąłem na ucho mężowi.
Na ustach Marcela rozkwitł figlarny uśmiech.
- Doprawdy? Byłem przekonany, że to ja jestem tym rozpieszczanym. - tym razem to on szeptał, a jego ciepły oddech otulał moje ucho - W końcu jako jedyny znam smak twojej słodkiej skóry. Tylko ja wiem jak cudownie pachnie całe twoje ciało. Wyłącznie mnie raczysz melodią swoich rozkosznych jęków.
- Marcelu! - pisnąłem karcąco. Moja twarz zapłonęła. - Nie powinieneś mówić takich rzeczy, kiedy jesteśmy na zewnątrz.
- Wybacz, kochanie. - znowu pocałował moją dłoń – Nie zaprzeczysz jednak, że wszystko, co powiedziałem jest prawdą.
Spojrzałem w jego cudowne, szare oczy, które kryły w sobie cały świat.
- Nie zaprzeczę też, że jako jedyny znasz ciepłotę mojego ciała, kiedy wypełniasz moje usta i kiedy stajemy się jednością. - teraz to on się rumienił. Zdarzało mu się to zdecydowanie rzadziej niż mi, toteż każda taka sytuacja cieszyła mnie podwójnie. – Ale to nie znaczy, że musimy rozmawiać o tym w miejscu, w którym ktoś mógłby usłyszeć naszą rozmowę.
- Masz rację, Fillipie… - przytaknął – Niektóre informacje przeznaczone są wyłącznie dla moich uszu i byłbym zazdrosny, gdyby usłyszał je ktokolwiek inny.
Roześmiałem się, ponieważ mówił to z taką powagą i niewinnością, że wręcz nie mogłem się powstrzymać. Jak to możliwe, że dorosły mężczyzna potrafił być tak uroczy?
Nachyliłem się i pocałowałem go delikatnie. Odpowiedział z właściwą sobie miłością i subtelną troską. Żaden z nas nie chciał nabawić się zimna od wilgotnych pocałunków na mrozie.
- Wiiiiidzę waaaas! - radosny krzyk naszego przeciągającego samogłoski syna sprawił, że odsunęliśmy się od siebie rozbawieni.
- A to znak, że czas wracać do domu, Pluszowy Misiu! - odkrzyknąłem przywołując go do siebie ruchem palca.
- Nieeeeeee! Tatusiu, proszę! Jeszcze nieeeee!
- Dziesięć minut i ani minuty dłużej! - zastrzegłem.

~ * ~ * ~

- Bez dyskusji, Nathanielu! - zakończyłem targi zanim w ogóle się rozpoczęły.
Nath nigdy nie wiedział, kiedy powiedzieć „dość”, ale jego zainteresowanie mną i Fillipem jasno świadczyło o tym, że malec powoli zaczynał się rozkojarzać. Latanie na zewnątrz wymagało pełnego skupienia, więc jeśli chłopiec nie mógł poświęcić się całkowicie doskonaleniu techniki na miotle, bezpieczniej było zabrać go do domu, gdzie ewentualny upadek nie groził złamaniami.
- Nie mogę uwierzyć, że tak szybko rośnie. - mój młody mąż położył głowę na moim ramieniu i splótł ze sobą palce naszych dłoni. - Jeszcze niedawno dopiero uczył się chodzić i porozumiewał się z nami za pomocą płaczu, a teraz jest już niemal małym mężczyzną.
- Cztery lata tak szybko minęły… - westchnąłem w pełni zgadzając się z moim Aniołem.
Nathaniel wylądował przed nami. Oparł miotłę o ścianę przy huśtawce, na której siedzieliśmy i rzucił się na nas, obejmując nasze szyje ramionkami i wtulając się z całych swoich dziecięcych sił.
- Moje zmarznięte maleństwo. - głos Fillipa był przepełniony uczuciem.
Objęliśmy syna całując go po zimnych, rumianych policzkach.
- Chodźcie. Napijemy się gorącej czekolady na rozgrzanie. - zaproponowałem biorąc synka na ręce. Fillip zabrał jego miotłę, kiedy Nath zaczął po nią sięgać ponad moim ramieniem.
Zaledwie przekroczyliśmy próg domu, a otuliło nas kojące ciepło. Słońce wpadające przez okna do środka sprawiło, że panująca tam temperatura była cudownie wysoka.
Zdjęliśmy kurtki oraz buty, roztarliśmy dłonie i wspólnie przeszliśmy najpierw do łazienki aby umyć ręce, a następnie do kuchni.
- Panowie siadają i nie przeszkadzają. - Fillip wskazał mi i Nathanielowi miejsca przy stole. - Zrobię wam najlepszą gorącą czekoladę, jaką kiedykolwiek piliście.
- Zawsze robisz najlepszą, kochanie. - zauważyłem i roześmiałem się kiedy skarcił mnie spojrzeniem.
Nath jednak w pełni się ze mną zgadzał, ponieważ kiwał zaciekle główką dla potwierdzenia prawdziwości moich słów.
- Dobrze już, dobrze. Więc zrobię wam taką samą gorącą czekoladę jak zawsze.
Pozwoliłem żeby mój Anioł zajął się pracą nad gorącym napojem dla naszej trójki, ale po niespełna pięciu minutach nie mogłem dłużej wytrzymać. Wstałem od stołu i obejmując Fillipa od tyłu, oparłem brodę o jego ramię i oplotłem go ramionami w pasie.
- Skarbie…
- Nie będę przeszkadzał. - obiecałem – Po prostu chcę przytulić się do Słońca, rozjaśniającego moją codzienność. - doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że synek słucha moich słów, ale nie miałem nic przeciwko. Kiedyś i on pokocha tak, jak kochałem ja. Chciałem więc by wiedział z jakimi uczuciami się to wiąże. - Do Anioła, dla którego istnieję. Raju dla mojej duszy.
Fillip przekręcił głowę i pocałował mnie subtelnie.
Był taki piękny, kiedy w kolorowym fartuszku pilnował gotującego się mleka i siekał czekoladę. Równie piękny był, kiedy wychodził mokry spod prysznica, kiedy wstawał rano rozczochrany lub kiedy przeziębiony nie miał ochoty na kąpiel i przekonywał samego siebie, że jego ciało nie wydziela jeszcze nieprzyjemnego zapachu. Był piękny kiedy jego żołądek buntował się i zmuszał go do częstych wizyt w toalecie. Był piękny w poplamionym sosem z obiadu podkoszulku, w poszarpanym swetrze z dziurą na łokciu, w wyciągniętych dresach, dziurawych skarpetkach.
Fillip był najpiękniejszą istotą na Świecie.
- Kocham cię. - szepnąłem i pocałowałem go w uszko.
- Czuję to właśnie w krzyżach, kochanie.
- Och!
Fillip śmiał się ze mnie naprawdę rozbawiony, kiedy zadał sobie sprawę z tego, że nawet nie zauważyłem swojej erekcji.
- Usiądź i pozwól mi dokończyć, skarbie.
- Tak, chyba jednak masz rację. - westchnąłem.
Z największym trudem odsunąłem się od chłopaka i zająłem miejsce, które wcześniej opuściłem. Mój synek nie potrzebował już kilkugodzinnych drzemek, więc nie mogłem liczyć na to, że zdołam zaszyć się w sypialni z Fillipem. Musiałem więc walczyć z podnieceniem, które tak niespodziewanie dało o sobie znać. Nie było to jednak tak proste jakbym sobie tego życzył, ponieważ źródło mojego seksualnego pragnienia cały czas kręciło się przed moimi oczyma i było na wyciągnięcie ręki.

~ * ~ * ~

Na gotową gorącą czekoladę nałożyłem moim dwóm mężczyznom bitej śmietany i oprószyłem ją kakaem. Położyłem gotowy rozgrzewający deser przed nimi i rozsiadłem się obok ze swoim.
Byłem naprawdę szczęśliwy mogąc spędzać czas w taki sposób.
Uśmiechając się do swojego kubka, położyłem dłoń na kolanie Marcela. Mięśnie jego nogi spięły się, a on zadrżał na całym ciele. Ten gest na pewno nie wpłynął uspokajająco na jego erekcję, ale nie potrafiłem się powstrzymać.
Nathaniel zamruczał z zadowoleniem, a na jego usteczkach widać było białe wąsy bitej śmietany. Moje maleństwo uwielbiało słodycze, a ja nie bez pewnego rodzaju satysfakcji wprowadzałem w jego życie większe i mniejsze tradycje. Gorąca czekolada w chłodne dni była jedną z nich. Drugą były łakocie po ćwiczeniach latania. Bardzo chciałem żeby moja pociecha także w czasie nauki w szkole pamiętała o takich drobnych rytuałach naszego dnia codziennego. Miałem także cichą nadzieję, że kiedyś zaszczepi je swoim dzieciom.
- Nathanielu, nie wylizuj kubeczka. Wystarczy poprosić i dostaniesz jeszcze trochę czekolady. - głos Marcel nie zdradzał śladów podniecenia, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, ile go to kosztuje. Jego członek napierał na materiał spodni, a moja dłoń masowała teraz jego udo, znęcając się nad nim z rozmysłem.
- Mogę? - jasne oczka mojego syna wpatrywały się we mnie błagalnie. Jak mógłbym mu odmówić?
- Oczywiście. - potwierdziłem i wstałem od stołu.
Marcel odetchnął z ulgą, co uniosło kąciki moich ust w uśmiechu.
Dołożyłem Nathanielowi gorącej czekolady i ponownie zająłem swoje miejsce za stołem. Tym razem nie próbowałem już jednak dręczyć Marcela. Pozwoliłem mu spokojnie dopić słodki napój, który sączył niespiesznie.
- Dziękuję. Zaraz do was wracam. - po kilku słodkich, leniwych minutach, mój mąż odsunął od siebie pusty kubek i wyszedł z kuchni.
Uśmiechnąłem się do siebie słysząc zamykane za nim drzwi toalety. Mój biedny Marcel był zmuszony samemu poradzić sobie z podnieceniem, jakie obudziła w nim chwila przytulania się do mnie. Fakt ten sprawiał mi dziką przyjemność. Żałowałem jednak, że nie mogę własnoręcznie zająć się erekcją mojego męża. W końcu ja również go pragnąłem i nie potrzebowałem wiele, aby moje ciało zareagowało na niego z pasją równą jego własnej.
- Kochanie, biegnij do pokoju i wybierz dla nas jakąś grę, dobrze? - zwróciłem się do synka, który opróżnił właśnie drugi kubek czekolady. - Taką, jaką tylko chcesz.
Malec pokiwał główką, zsunął się z krzesła i w podskokach pognał do swojej sypialni. Wiedziałem doskonale, że po szaleństwach na miotle i łakociach był rozleniwiony, więc postanowiłem wykorzystać okazję i połączyć przyjemne z pożytecznym – zabawę z nauką. W końcu większość gier, które posiadał rozwijała jego umiejętności czytania, liczenia oraz czarowania.
Na podłodze w salonie rozłożyłem trzy poduchy przeznaczone do siedzenia i zająłem jedną z nich. Marcel dołączył minutę lub dwie później. Wykorzystaliśmy fakt, że nasz synek najwyraźniej nie mógł zdecydować się na jedną z gier i przywarliśmy do siebie w pocałunku.
- Kocham cię, Fillipie. Kocham całym sobą. - wyszeptał w moje usta Marcel.
- Wiem, najdroższy. - odpowiedziałem. - Wiem, ponieważ kocham cię równie mocno.

wtorek, 31 października 2017

L'attente



Fillip i Marcel

W zamyśleniu, z uśmiechem, którego byłem świadomy tylko w połowie, patrzyłem na raczkujące po salonie bliźnięta przebrane za słodkie dinozaury i na pilnującego ich z zapałem mojego pluszowego misia, Nathaniela.
Nath uwielbiał swoje kuzynostwo i zawsze oferował, że może zaopiekować się dziećmi, jeśli tylko Oliver miałby jakieś plany i potrzebował zostawić u nas swoje dwie pociechy. Podejrzewałem nawet, że chłopiec marzy o rodzeństwie, chociaż nigdy nie powiedział tego otwarcie. Wystarczyło jednak spojrzeć na niego teraz, na jego błyszczące oczka, roześmiane usteczka i rumiane policzki, żeby wiedzieć, jak wielką radość sprawia mu towarzystwo Anastasie i Xaviera.
Zresztą nie tylko on myślał o powiększeniu naszej rodziny. Od pewnego czasu ta myśl nie dawała spokoju także i mnie. Byłem jednak mężczyzną i nie ważne jak bardzo bym się nie starał, nie mogłem dać Nathanielowi braciszka lub siostrzyczki, a Marcelowi drugiego syna lub córki. Jednocześnie zastanawiałem się, czy nie jestem niewdzięczny, skoro mając więcej niż kiedykolwiek planowałem mieć, pragnę jeszcze więcej. Miałem najwspanialszego męża na świecie, który kochał mnie równie mocno, co ja jego; miałem cudownego synka, który wypełniał moje dni radością nieporównywalną z żadną inną; miałem piękny dom w jednym z najwspanialszych miast świata; miałem sklep, który popularnością i dochodami przewyższał wszystkie inne na Pokątnej; miałem pracę, której wykonywanie sprawiało mi niekłamaną przyjemność. Miałem wszystko i jeszcze więcej, a jednak pragnąłem tego, czego mieć nie mogłem.
- Przyniosę więcej soku dyniowego. - zaoferowałem odrywając spojrzenie od bawiących się dzieci.
Myślenie o niemożliwym nie miało najmniejszego sensu i na pewno nie wpływało dobrze na moje samopoczucie, więc postanowiłem zająć się czymś, aby nie roztrząsać tego, że w moim wnętrzu nasienie Marcela nigdy nie zdoła zakwitnąć, a tym samym nasza rodzina nigdy się nie powiększy.
- Pomogę ci! - Oliver uśmiechnął się do mnie w ten wymowny sposób, mówiący, że kuzyn domyśla się, co mnie gryzie. - Reijel zdołał już zjeść niemal całe dyniowe i marchewkowe ciasto, więc przyniosę więcej.
Zanim Oli zdążył zabrać ze stołu talerz, jego kochanek porwał z niego ostatnie dwa kawałki ciasta i wepchnął jeden do ust w całości, jakby chciał pokazać, że nie robi sobie nic z tego, że pochłania moje wypieki w rekordowym tempie.
- Powinieneś podzielić się przepisem z Oliverem. - rzucił do mnie z pełnymi ustami mężczyzna.
- Ha! - Oli słysząc to prychnął głośno. - Jeśli myślisz, że będę dla ciebie piekł to grubo się mylisz! Poderwałeś nie tego Ballacka co trzeba. Ten tutaj troszczy się o ognisko domowe. – wskazał palcem na mnie, a następnie na siebie. - Ten z kolei ma w nosie domowe ognisko i dba tylko o to żeby zaspokoić najważniejsze ludzkie potrzeby. Halloweenowy wystrój domu, wymyślne dania i pachnące wypieki nie zaliczają się do najważniejszych potrzeb, więc nie wyobrażaj sobie zbyt wiele.
Marcel poklepał Reijela pocieszająco po ramieniu.
- Nie martw się, nawet gdybyś próbował swoich sił i chciał go poderwać, u Fillipa i tak nie miałbyś szans, bo był mój od kiedy tylko nasze drogi się skrzyżowały. Zresztą polałaby się krew, bo nigdy bym ci go nie odstąpił, więc wybrałeś mądrze. - mimo żartobliwego tonu, mój mąż mówił całkiem poważnie i wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
- Dobra już, dobra. - mruknął lekceważąco Reijel. - Idź po te ciasta, bo skoro w domu takich nie zjem to przynajmniej tutaj zapełnię żołądek na najbliższe tygodnie.
Oliver prychnął kolejny raz, ale nie odezwał się. Złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do kuchni. Udawał obrażonego, ale w rzeczywistości świetnie się bawił drażniąc się ze swoim kochankiem. Nie kłamał jednak, kiedy mówił o tym, że różni się ode mnie pod względem podejścia do życia. Podczas kiedy ja uwielbiałem zajmować się domem, gotowaniem i opieką nad dzieckiem, Oliver był typowym mężczyzną, którego to nie kręciło. Robił to, co robić musiał i nie było mowy o płynącej z tego jakiejkolwiek przyjemności.
- Więc? - Oliver spojrzał na mnie wyczekująco, opierając się o blat kuchenny.
- Co „więc”?
- Wyrzuć z siebie to, co cię dręczy. Możesz nawet wypłakać się na moim ramieniu.
- Oli… - westchnąłem ciężko. Nie zamierzałem mówić głośno o tym, że marzę o kolejnym dziecku, ponieważ wypowiedzenie tego na głos sprawiłoby mi tylko większy ból. Zresztą wiedziałem, że niedługo zapomnę o tym całkowicie zajęty codziennym życiem. Już kilkukrotnie wyrzucałem z głowy i serca pragnienie usłyszenia w domu tupotu kolejnych małych stópek. Myśli te przychodziły i odchodziły bezustannie, więc nie planowałem przykładać do nich wagi.
- Daj spokój, Fillipie. Jeśli nie ze mną, porozmawiaj o tym z Marcelem.
- Oliverze, nie wiem, czy jeszcze o tym pamiętasz, ale jestem mężczyzną. Nawet jeśli przesadnie dbam o „domowe ognisko”, jak to nazwałeś, to nadal jestem stuprocentowym facetem. - położyłem niemal pusty dzbanek na blacie i zacząłem napełniać go sokiem dyniowym. - Pewne tematy po prostu muszą zostać przemilczane.
- Niech ci będzie, trzymaj to dla siebie ile tylko chcesz, ale pamiętaj, że kiedy w końcu uznasz, że musisz to powiedzieć głośno, to ja zawsze będę dostępny. - Oli również zabrał się za to, po co przyszedł i przekładał ciasto z blachy, na której leżało na talerz.
- Dziękuję.
- Nie ma sprawy. - kuzyn uśmiechnął się do mnie i wepchnął sobie w usta kawałek dyniowego ciasta. - Mmmm, gdybym nie miał awersji do przebywania w kuchni dłużej niż to konieczne, naprawdę wziąłbym od ciebie ten przepis.
Roześmiałem się szczerze i czułem, że chwila słabości właśnie ustępuje miejsca zwyczajnemu, żartobliwemu nastrojowi.
- Daj znać, kiedy będziesz planował odwiedzić nas kolejny raz, a znowu coś dla was przygotuję. No i nie zapominaj, że Święta spędzamy wszyscy razem, więc będziesz miał okazję najeść się czego tylko będziesz chciał za wszystkie czasy.
Oli posłał mi figlarne spojrzenie.
- Przygotuję ci listę pyszności, które będziesz musiał przygotować.
- Nie rozpędzaj się! Nasze matki też mają coś przynieść, więc podziel tę listę na trzy. - rozbawiony pokręciłem głową z niedowierzaniem. Mój kuzyn naprawdę był leniuchem jeśli chodziło o spędzanie czasu w kuchni. Jasne, potrafił gotować, ale zawsze ograniczał się do czegoś prostego i szybkiego. Chodziło tylko o zapełnienie żołądka swojego i Reijela, a nie o wznoszenie się na kulinarne wyżyny.

~ * ~ * ~

Odprowadziłem dwójkę kuzynów spojrzeniem i wziąłem kilka głębokich oddechów aby uspokoić swoje niespokojnie bijące serce.
Mogłem udawać, że nie dostrzegam sposobu, w jaki Fillip patrzy na bliźnięta Reijela oraz bawiącego się z nimi Nathaniela, ale to nie zmieniało faktu, że myśli mojego młodego męża niewątpliwie krążyły wokół dzieci. Nie wiedziałem tylko, co tak naprawdę kryło się pod tym spojrzeniem i właśnie to było powodem mojego niepokoju. Czy mój Anioł pragnął kolejnej pociechy, czy też po prostu uważał, że większa rodzina to ogromna radość, ale nie chciał by nasza się powiększała? W końcu jak do tej pory ani razu nie podjął ze mną tego tematu, a i ja tego nie planowałem. Może byłem tchórzem i bałem się jego odpowiedzi, a może nie chciałem aby zmartwił się, gdyby uznał, że marzę o dziecku, którego żaden z nas nie może urodzić. Prawdę mówiąc, nie miałem pojęcia, co mną kierowało, ale jedno było pewne, temat dzieci planowałem omijać wielkim łukiem.
Nie żebym nie chciał aby w naszym życiu pojawiło się kolejne serduszko do kochania, po prostu kolejne dziecko było poza naszym zasięgiem i zmiana takiego stanu rzeczy nie była możliwa. Musiałem jednak przyznać przed samym sobą, że wcale nie miałbym nic przeciwko, gdyby Bóg, którego tak wielbiłem, powierzył mojej opiece kolejną małą duszyczkę.
- Nie muszę czytać w twoich myślach aby je znać. - Reijel spojrzał na mnie wymownie. - Twoje pragnienia są tak transparentne, że nawet ja, który nie jestem szczególnie dobry w odczytywaniu ludzkich emocji, doskonale wiem, co dzieje się w tej twojej głowie.
- Reijelu…
- Wujku, Xavier zrobił kupę! - Nathaniel w mgnieniu oka znalazł się przy nas i swoimi wielkimi, niebieskimi oczętami wpatrywał się w siedzącego obok mnie mężczyznę.
- Szlag! - Reijel warknął niezadowolony i podniósł rękę w przepraszającym geście zanim zdążyłem go skarcić za używanie takiego języka w towarzystwie dziecka. - Marcelu, – spojrzał mi w oczy poważniej niż kiedykolwiek wcześniej - po prostu żyj i czerp z tego życia pełnymi garściami, ponieważ jest piękne.
Byłem zaskoczony, że słyszę to właśnie od niego. W końcu Reijel na samym początku przypominał rozjuszoną bestię, a po latach stał się po prostu rozpieszczonym książątkiem. Nie dało się jednak nie zauważyć, że teraz był bardziej ludzki i chyba naprawdę był szczęśliwy prowadząc swoje zwyczajne życie w otoczeniu stuprocentowych ludzi, którzy obdarzyli go miłością, której wcześniej nie znał.
Skinąłem głową i to najwyraźniej mu wystarczyło, ponieważ podniósł się z miejsca i spojrzał groźnie na swojego synka.
- Chodź, śmierdzielu! - warknął podnosząc z ziemi dziecko, które próbowało odraczkować poza zasięg jego rąk. - Wyszoruję ten twój kuperek i zaraz wrócisz do zabawy. - próbował przekonać malca, który wyrywał się i uderzył w płaczliwy ton. - Nie wygrasz ze mną! - syknął w końcu Reijel i nie próbując już nawet uspokoić Xaviera, zabrał go do łazienki na wielkie mycie.
Nathaniel, którego interesowało wszystko, co wiązało się z jego maleńkim kuzynostwem, pobiegł za nimi. Podejrzewałem, że niedługo będzie prosił, żeby pozwolono mu samemu przewijać Xaviera i Anastasie, co na pewno byłoby na rękę rodzicom tej dwójki.
Zaledwie Reijel, Nath i Xavier opuścili salon, a zjawili się w nim Fillip i Oliver. Nawet nie pytali gdzie podziała się tamta trójka, ponieważ zapach, jaki pozostawił po sobie najmłodszy obecny dziś w domu mężczyzna nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
- Czuję unoszącą się w powietrzu woń ojcostwa. - skomentował Oliver, który właśnie rozsiadł się na swoim miejscu z talerzem wypieków Fillipa na kolanach. - Skorzystam z okazji, że tego łakomczucha nie ma. - porwał pierwszy kawałek ciasta i ogryzł połowę z zadowolonym uśmiechem na ustach.
Przyznaję, że rozpierała mnie duma, kiedy smakołyki, które wyszły spod zdolnych rąk mojego męża cieszyły się taką popularnością. Dzięki temu całkowicie zapomniałem o wcześniejszych zmartwieniach skupiony na przechwalaniu się talentem kulinarnym Fillipa.
- Żałuj, że nie załapałeś się na jego halloweenowe babeczki. - powiedziałem głośnym szeptem, aby Anioł słyszał każde słowo. - Były tak doskonałe, że po zjedzeniu jednej, już nigdy nie zapomniałbyś tego smaku. Niestety Nathaniel wykorzystał chwilę, kiedy ja i Fillip byliśmy trochę zajęci i zmieścił w tym swoim małym brzuszku wszystkie.
- Zajęci, powiadasz? - Oliver wyszczerzył się wymownie, na co mój Fillip oblał się rumieńcem.
- Nie w ten sposób! - rzucił zawstydzony. - Owijaliśmy parówki ciastem francuskim żeby zrobić mu na obiad mumie. Nathaniel je uwielbia.
- Dobrze już, dobrze. Wierzę ci. - blondyn odłożył talerz na stół, kiedy tylko Reijel wrócił do nas wraz z chłopcami.
Xavier pochlipywał urażony tym, że tata ośmielił się go wymyć i przewinąć mimo protestów, ale złość przeszła mu od razu, kiedy tylko posadzony na dywanie znowu mógł rozpocząć szalone myszkowanie po salonie.
Byliśmy na to gotowi, jako że specjalnie z myślą o maluchach, zaraz przed przyjściem naszych gości, zabezpieczyliśmy z Fillipem wszystkie gniazdka elektryczne oraz ostre krawędzie mebli i drzwi. Dzięki temu mieliśmy pewność, że bliźnięta będą bezpieczne podczas zabawy. Stosowane przez nas metody zadziałały w przypadku naszego małego Skarbu, kiedy to on dopiero zaczynał poznawać otaczający go świat o własnych siłach, więc nie wątpiliśmy, że i tym razem nasze starania przyniosą spodziewane efekty.
Przez chwilę w milczeniu obserwowaliśmy Xaviera, który doraczkował do siostry i rozsiadł się obok niej zainteresowany piankowymi puzzlami, które dziewczynka wkładała do buzi obśliniając je.
Te maluchy były naprawdę pocieszne i chociaż z początku nie pojmowałem kto przy zdrowych zmysłach powierzył dwa bobasy Reijelowi, to jednak teraz doskonale to rozumiałem. Bliźnięta zdołały zmienić mężczyznę jeszcze bardziej, niż zrobił to do tej pory Oliver. Co więcej, działało to w obie strony, ponieważ Reijel również miał niewątpliwie wielki wpływ na tę maleńką dwójkę.
Podobnie było przecież ze mną, Fillipem oraz naszym małym Nathanielem, kiedy to pojawił się niespodziewanie w naszym życiu. Chociaż nigdy nawet nie marzyliśmy o dziecku, kiedy wzięliśmy go na ręce, nie potrafiliśmy już wyobrazić sobie bez niego życia. Nawet teraz, po wspólnie spędzonych latach słodkiej codzienności, czułem zbierające się pod powiekami łzy radości, ilekroć słyszałem, jak Nathaniel nazywa mnie tatą.
- Będę naprawdę szczęśliwy, kiedy przestaną ślinić wszystko, co wpadnie im w ręce. - skomentował Oliver, kiedy Anastasie skończyła z puzzlem i podała wilgotną zabawkę bratu, który najwyraźniej uznał, że teraz nadeszła jego chwila na obślinienie przedmiotu trzymanego w łapce. - Jeśli się zapomnę i zostawię teczkę z dokumentami w miejscu, do którego mają dostęp, muszę później tłumaczyć w Ministerstwie, dlaczego moje papiery wyglądają, jakby je dorwał w swoją paszczę szczeniak.
Roześmiałem się doskonale pamiętając dni, kiedy to Nathaniel przechodził przez ten etap rozwoju.
- Zapewniam cię, że to w końcu im przejdzie, ale do tego czasu nie jeden raz położysz głowę na obślinionej poduszce lub będziesz zmuszony suszyć książki. - Fillip zachichotał rozkosznie słodko i zmierzwił ciemne włoski naszego synka, który właśnie rozsiadał się wygodnie na jego kolanach.
- Ech, doprawdy uważam, że ślinianki powinny zaczynać działać dopiero u dzieci powyżej 12 miesiąca życia. - Reijel skrzywił się patrząc na swoje dzieci, które nadal zajęte były swoimi puzzlami.
- Przywykniesz. - pocieszyłem kolegę i objąłem mojego męża ramieniem. Kciukiem delikatnie gładziłem jego szyję, którą eksponował w subtelny sposób.

~ * ~ * ~

Z trudem powstrzymywałem głośne i pełne przyjemności mruczenie, które zbierało się w mojej piersi, kiedy Marcel pieścił moją skórę. Jego zabieg, choć drobny i pozornie niewiele znaczący, wywoływał delikatne, cudowne łaskotanie, któremu poddawałem się bez walki. Gdyby nie nasi goście, na pewno znalazłbym jakieś bezpieczne, ale zajmujące zajęcie dla Nathaniela i w tym samym czasie zaszyłbym się z Marcelem w sypialni.
Depresyjne myśli, które miałem kilkanaście minut temu sprawiły, że teraz miałem ochotę wtulić się w mojego męża, swoją nagą skórą przywrzeć do jego niczym nieosłoniętego ciała i, najbardziej fizycznie jak tylko się dało, scalić się z nim w jedno.
Pragnąłem go, potrzebowałem.
Powoli wsunąłem dłoń za jego plecy i pod koszulę. Poczułem jak drgnął zaskoczony. Dzięki temu mogłem nie tylko gładzić opuszkami palców jego krzyże, ale także w ten właśnie sposób bezgłośnie dawałem mu do zrozumienia, że w tej chwili najchętniej znalazłbym się z nim gdzieś sam na sam. Byłem pewny, że mężczyzna mojego życie doskonale odczytał aluzję ukrytą w moim geście.
- Mam wrażenie, że wasze pociechy są już zmęczone i marzą o małej drzemce. - Marcel nie bez nadziei w głosie zwrócił uwagę Olivera i Reijela na fakt, że ich pociechom oczka zaczynają się kleić.
- Już myślałem, że nigdy nie zaproponujesz, żeby się tutaj przespały kilka godzinek. - Reijel z zadowolonym uśmiechem podniósł się ze swojego miejsca i wziął na ręce Anastasie, która była najbliżej. Chwilę później Oli porwał w ramiona Xaviera.
- Nie proponowałem…
- Nie musisz udawać twardziela, wiem jaki z ciebie wrażliwiec. Z rozkoszą zostaniemy u was do wieczora.
Obawiałem się, że nic nie wpłynęłoby na zmianę zdania przez Reijela, więc pozostawało nam tylko zaakceptować fakt, że nasi goście zostaną u nas dłużej. Co zabawne, nie przeszkadzało mi to, mimo wyraźnej ochoty jaką miałem na Marcela.
Nathaniel zsunął się z moich kolan i podszedł do Olivera stając na paluszkach. Chciał z bliska zobaczyć jak usypia się małe dziecko, co było tak oczywiste, że jego wujek usiadł z synkiem w fotelu, aby Nath mógł wszystko lepiej widzieć.
Postanowiłem to wykorzystać.
- Wy usypiajcie maluchy, a my w tym czasie przygotujemy jakąś kolację. - zaoferowałem łapiąc Marcela za rękę. - Kanapki wystarczą, czy macie ochotę na coś innego?
- Jak dla mnie będą idealne. - rzucił Oli, zaś Reijel przytaknął tylko niemal obojętnie.
Wyciągnąłem więc męża z pokoju do kuchni i przywarłem ustami do jego ust, kiedy tylko znaleźliśmy się poza zasięgiem spojrzeń.
- Fillipie… - wypowiedział moje imię w taki sposób, że poczułem mrowienie w całym ciele.
- Kiedy wyjdą, a Nathaniel pójdzie spać. - obiecałem mu i podchodząc do lodówki zanurkowałem w niej w poszukiwaniu szynki, sera oraz kilku innych produktów spożywczych, które mogłem wykorzystać.
Nie wiedzieć czemu, byłem teraz w cudownym nastroju.

sobota, 30 września 2017

Douceur quotidienne

Marcel i Fillip

Moje usta leniwie i delikatnie muskały miękką, słodko pachnącą szyję Fillipa, który z rozmysłem przekrzywił głowę w bok, ułatwiając mi dostęp do siebie. Upojony jego zapachem, miałem przymknięte oczy i próbowałem nie mruczeć z przyjemności, aby nie obudzić przypadkiem śpiącego na kolanach Anioła Nathaniela.
Z założenia powinniśmy teraz oglądać wspólnie kreskówkę, jednak ostatecznie stała się ona tylko tłem dla naszej pełnej słodyczy codzienności, jako że żadne z nas nie śledziło już tego, co działo się na ekranie telewizora.
Chwil takich jak ta, było ostatnio w naszym życiu niewiele, ponieważ Nath towarzyszył nam przez większość czasu, a przy nim nie pozwalaliśmy sobie na zbyt wiele intymności. Chłopiec był nazbyt zafascynowany tym, w jaki sposób okazywaliśmy sobie z Fillipem uczucia, a to było krępujące nawet dla nas. W przypadku niewinnym, pozbawionych przejawów seksualności gestów i słów, jego wpatrujące się w nas oczęta nie były problemem, ale kiedy w grę wchodziły pieszczoty, płoszyliśmy się mając świadomość, że Nathaniel patrzy na wszystko z niegasnącym zainteresowaniem i dziką radością.
Zachichotałem cicho, kiedy wyobraźnia podsunęła mi pytanie, jakie chłopiec zadałby na pewno, gdyby widział teraz mnie i Fillipa. „Tato, a dlaczego to robisz?”, „A co to oznacza?”, „Tatusiu, a dlaczego się uśmiechasz?” Tysiące pytań, na które dziecko w jego wieku nie powinno znać jeszcze odpowiedzi.
Doskonale pamiętałem ostatnie ze szczerych pytań zadanych przez naszego synka. Padły rano podczas śniadania, po intensywnej, męczącej i cudownej nocy wypełnionej niczym niekrępowaną bliskością.
„Tatusiu, a dlaczego wydajesz się promieniować jakbyś połknął słonko i tak dziwnie kręcisz pupą?” zapytał wtedy malec. Najpierw byliśmy zaskoczeni, następnie zawstydzeni, a ostatecznie rozbawieni.
„Ponieważ tata w sekretny sposób zrobił mi zastrzyk z promieni słońca, które ma w sobie.” brzmiała odpowiedź Fillipa. Zawstydziłem się wtedy tak bardzo, że odbiło się to na mojej twarzy rumieńcem.
„Tato, a jaki to sekretny sposób?” dociekał malec, kiedy nie potrafiłem wydusić słowa, a Fillip chichotał zadowolony z tego, że napuścił na mnie ciekawskiego Nathaniela.
„Dowiesz się, kiedy dorośniesz i spotkasz kogoś, kto wypełni cię od środka milionami małych motylków, które będą cię bezustannie łaskotać, a ty nie będziesz mógł się nawet podrapać.” raczej nie tak zawiłej odpowiedzi spodziewał się wtedy chłopiec. Zamyślił się najwyraźniej chcąc przeanalizować moje słowa, po czym podrapał się po policzku i otrzepał z dreszczy.
„Ale to będzie boleć, jeśli się nie podrapię!” jęknął.
„Wtedy nie będzie boleć, ale skoro teraz tak myślisz to znak, że nadal jesteś zbyt maleńki żeby wiedzieć wszystko. Musisz mi wierzyć na słowo, pluszowy misiu.”
- Wiem, o czym teraz myślisz, kochanie. - głos Fillipa pobrzmiewał słodyczą, kiedy zwrócił się do mnie szeptem.
- Tak łatwo mnie rozgryźć? - szepnąłem w jego ucho i pocałowałem go w skroń. Starałem się przy tym przesadnie nie kręcić, aby nie obudzić malca.
- O tak. Twój umysł niemal zawsze stoi dla mnie otworem. - mój mąż przekręcił głowę i spojrzał na mnie roześmianym wzrokiem swoich pięknych czekoladowych oczu. - Podpowiada mi to każdy dźwięk, jaki wydajesz, brzmienie twojego głosu, sposób w jaki mnie dotykasz i całujesz, rytm bicia twojego serca, sposób w jaki na mnie patrzysz. - wymieniał powoli. - Wiesz jakie trzy słowa najczęściej pojawiają się w twoich myślach?
Pokręciłem głową zainteresowany tym, co może mi zdradzić i wręcz nie potrafiłem oderwać od niego spojrzenia. Był tak piękny, tak pełen miłości i radości życia.
Kochałem go całym sobą, każdym oddechem, słowem, spojrzeniem, każdym uderzeniem serca, ruchem mojego ciała.
- Fillip, Nathaniel, kocham. - wymienił wyliczając kolejno na palcach.
Roześmiałem się zupełnie innym śmiechem niż jeszcze przed chwilą. O tak, kochałem go i nie miałem przed nim żadnych tajemnic.

~ * ~ * ~

Zadrżałem na całym ciele na dźwięk jego śmiechu, a ruch moich mięśni obudził śpiącego Nathaniela.
- Marcelu… - wyszeptałem wkładając w jego imię ogrom wypełniających mnie uczuć. Tak bardzo go kochałem, że czułem już wzbierające łzy radości.
Objąłem dłońmi jego twarz i pocałowałem go mocno, mało elegancko i niewprawnie, jakbym dopiero uczył się to robić.
Marcel odpowiedział mi równą pasją i uczuciem, a jego dłonie także spoczęły na moich policzkach, które gładził kciukami.
Czułem, że Nathaniel ostrożnie schodzi z sofy, ale nie zważałem na to, że chłopiec najpewniej znalazł sobie dogodniejsze miejsce do obserwowania nas. Musiałem w jakiś sposób dać upust swojej miłości do tego wspaniałego, wyjątkowego mężczyzny, który zamienił moje życie w Raj.
- Kocham cię. - wyszeptałem odsuwając się odrobinę i opierając swoje czoło o jego. - Kocham cię, Marcelu. - z moich oczu w końcu spłynęły łzy.
- A ja kocham ciebie, mój Fillipie. - odpowiedział z uczuciem i zabrał się na scałowywanie z mojej skóry każdej słonej kropli.
Małe, drobne łapki objęły mnie w pasie, a kudłata główka wtuliła się w moją pierś.
- Dlaczego płaczesz, tatusiu? - padło pierwsze pytanie i sprawiło, że roześmiałem się nie potrafiąc się powstrzymać.
- Ponieważ jestem szczęśliwy i kocham ciebie i twojego tatę tak bardzo, że ta miłość już się we mnie nie mieści. Kiedy wypływają łzy, robi się w środku więcej miejsca na uczucia.
- To dlaczego tata je zjada? Co będzie jeśli w tobie też nie będzie się wszystko mieścić? - nasz synek uniósł główkę i spojrzał pytająco na mojego męża, który pogłaskał go pieszczotliwie po buzi.
- Każda łza tatusia jest dla mnie bezcenna, mój mały. - Marcel przeniósł spojrzenie cudownych oczu z malca na mnie i posłał mi zapierający dech w piersi uśmiech. - Kiedy jesz czekoladę, która rozpuści ci się w paluszkach to je oblizujesz, prawda? - malec skinął potakująco. - Dlaczego?
- Bo jest pycha! - odpowiedział pewnym przekonania głosem Nath.
- Ze mną jest podobnie, ale dla mnie tą czekoladą są teraz łzy.
- I one są pycha jak czekolada?
- Dla mnie, kochanie, są o niebo lepsze od czekolady.
Nathaniel zmarszczył czoło i wydął usteczka w dzióbek. Zamyślił się. W końcu wystawił języczek i polizał mój policzek w miejscu, gdzie wciąż czułem wilgoć łez.
- Słone! - ocenił niejako zdziwiony maluch. Prawdopodobnie sądził, że będzie miał do czynienia ze słodyczą ulubionych łakoci.
- Dla ciebie są słone, misiu, ale dla mnie smakują tak dobrze, że czuję mrowienie na języku, kiedy ich próbuję.
Zarumieniłem się słuchając słów mężczyzny mojego życia. Czyżby moje łzy naprawdę tak mu smakowały, że chciał znowu doprowadzić mnie do łez?
- Och, twoja bajka właśnie się skończyła! - jęknąłem aby odwrócić uwagę synka od pytań o to, do czego doszło przed chwilą między mną i Marcelem. Czasami do pytań „dlaczego”, dochodziły także pytania o to, co w danym momencie czuliśmy, a wtedy zawsze musieliśmy odpowiadać skrępowani, ponieważ nie mogliśmy okłamać chłopca, a nie wszystkie wyjaśnienia przeznaczone były dla jego uszu.
- O nie! - malec spojrzał na telewizor, gdzie właśnie w górę przesuwały się napisy końcowe.
- Obejrzymy bajkę jutro, a teraz pójdziemy się umyć i spać. - Marcel wstał łapiąc chłopca w pasie i przerzucił go sobie przez ramię.
Nath zaśmiał się ucieszony wysokością i pozycją, jak przystało na dziecko.
- A bajka i buzi? - zapytał z nadzieją, chociaż doskonale wiedział, że bez bajki i buziaka na pewno nie pozwolimy mu spać. To była nasza wieczorna tradycja, którą uwielbialiśmy wszyscy troje.
- Naturalnie, pluszowy misiu.
Wymieniliśmy z Marcelem uśmiechy i wspólnie ruszyliśmy w stronę schodów wiodących na górę gdzie mieściła się łazienka, nasza sypialnia oraz pokój Natha.
Kolejny pełen miłości i radości dzień właśnie dobiegał końca, aby ustąpić miejsca równie przepełnionej pozytywnymi uczuciami nocy.

Oliver i Reijel

Ponieważ jeszcze minutę temu Xavier wypłakiwał sobie płuca, a teraz już milczał jak zaklęty, wcale nie zdziwił mnie fakt, iż wchodząc do pokoju dzieci zastałem w nim ekscentrycznego i pozbawionego dobrego wychowania ojca mojego kochanka. Mężczyzna trzymał na rękach łaszącego się do niego chłopca, co najwyraźniej przypadło do gustu im obu. Anastasie z kolei leżała przerażona najciszej jak potrafiła i przełykała ciche łzy. Nadal bała się dziadka i nie wiem, czy to miało się zmienić w najbliższym czasie.
- Przepraszam. - rzuciłem przepychając się między starszą wersją Reijela i łóżeczkiem, chcąc dotrzeć do córki.
- Ależ nie ma za co. - rzucił rozbawiony mężczyzna robiąc krok w tył, co ułatwiło mi dostęp do dziecka.
Wziąłem Anastasie na ręce i pozwoliłem jej przytulić się do mnie mocno i wypłakać głośno, ponieważ dopiero przy mnie poczuła się na tyle bezpieczna żeby wydać z siebie jakiś dźwięk. Nic więc dziwnego, że teraz chlipała rzewnie, jakby nie robiła tego od wieków i musiała nadrobić zaległości. Gładziłem jej plecy i delikatnie całowałem policzek, aby te drobne, powtarzane zawsze w podobnych okolicznościach czułości uspokoiły ją.
- Błagam, niech pan jej nie straszy pojawiając się nagle… - westchnąłem, ale nie skończyłem, ponieważ mi przerwano.
- Tato. Mów mi tato. - mężczyzna rzucił mi przymilny uśmiech, który sprawił, że po moim ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze. Jeśli drapieżnik uśmiecha się do swojej ofiary na niedługo przed jej zabiciem to właśnie taki byłby to uśmiech.
- Nie powinienem…
- Nalegam.
Skinąłem głową nie mając innego wyjścia. Sprzeczanie się z nim nie miało sensu, a mogło tylko narazić mnie na jego gniew. Nie wiem na ile był szalony, a na ile normalny, w każdym razie był ojcem Reijela, a to mówiło samo za siebie. Komuś takiemu nie chciałem się narazić. Przynajmniej jeśli mogłem tego uniknąć.
- Reijel wyszedł na chwilę, więc jeśli chciał pan… tata – poprawiłem się – spotkać się z nim to…
- Och, ależ nie, nie! Przyszedłem do ciebie i do moich wnucząt. Nawet jeśli jedno nadal nie cieszy się jakoś szczególnie na moje odwiedziny.
Ja również nie byłem zachwycony jego odwiedzinami, ale wolałem tego nie zdradzać dla własnego bezpieczeństwa. W końcu jeśli wszystko, co słyszałem o Reijelu było prawdą to właśnie rozmawiałem ze samym Lucyferem, nienawidzącym rodzaju ludzkiego Aniołem strąconym z Nieba. Przyznaję, że ciężko było mi w to uwierzyć, kiedy tak kołysał w ramionach mojego syna i zachowywał się jak ekscentryczny bogacz, a nie wielki Pan Piekieł.
- W takim razie może przejdziemy do salonu? - zaproponowałem z nadzieją. Pokój dzieci był niewielki, a ja nie czułem się zbyt dobrze przebywając z tym mężczyzną na tak ograniczonej przestrzeni.
- Za tobą. - rzucił kurtuazyjnie mężczyzna i wolną ręką wskazał na drzwi.
Mówi się, żeby nie odwracać się tyłem do wroga, ale to nie zawsze jest możliwe, tak jak chociażby w tym przypadku, toteż wyszedłem z pokoju jako pierwszy i miałem nadzieję, że to nie będą ostatnie chwile mojego życia.
I nie były. Bezpiecznie opuściłem pokój dziecięcy i udałem się do salonu, gdzie usiadłem z córką w ramionach w jednym z foteli. Anastasie zmęczona płaczem zasnęła, co pozwoliło mi odetchnąć z ulgą. Martwiłem się, że jeśli nadal będzie tak płakać, w końcu pochoruje się i zamieni w malutki kłębek nerwów.
Ojciec mojego kochanka zajął drugi z foteli, sadzając Xaviera na swoich kolanach i trzymając malca pod pachami, unosił i opuszczał kolana podrzucał ucieszone dziecko lekko do góry. Nadal nie mogłem uwierzyć, że mój strachliwy syn tak uwielbiał swojego dziwacznego i bez wątpienia cholernie niebezpiecznego dziadka.
- Jak wiele wiesz o moim synu? - zapytał nagle mężczyzna, przenosząc spojrzenie z roześmianego chłopczyka na mnie.
Przełknąłem głośno ślinę, jakbym właśnie miał udzielić odpowiedzi na najważniejsze w moim życiu pytanie.
- Niewiele i jednocześnie wystarczająco. - rzuciłem po chwili zastanowienia. - Nie jest tym, kim był na samym początku naszej znajomości.
Wlepione we mnie spojrzenie krwawych oczu sprawiło, że ślina utknęła mi w gardle wielką gulą, kiedy próbowałem ją przełknąć.
- Pojawił się tutaj, ponieważ tam gdzie żył wcześniej, nie mógł zaspokoić wszystkich swoich potrzeb. - nie byłem pewny, czy mężczyzna zwrócił uwagę na moją odpowiedź i ją zaakceptował, czy też miał w nosie to, jaka była i po prostu chciał się wygadać. - Zrodził się z nienawiści i miłości, więc znając już jedno, musiał nauczyć się drugiego. Kiedy go spotkałeś, był nieokrzesany i niezgrabny, jako że dopiero zaczynał naukę życia i poznawał ludzi oraz ich emocje. Osoba, jaką jest teraz to jego ostateczna forma, której ty nadałeś kształt. Jeśli zdradzisz go tak, jak Pan zdradził mnie, zabiję cię i będę pławił się w nienawiści Reijela. Rozumiemy się? - na jego ustach znowu pojawił się niemal słodki, niewinny uśmiech.
Cholera! Bałem się go chyba równie mocno, co moja córka.
- Tak, myślę, że doskonale rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. - wychrypiałem, a ślina w końcu spłynęła z trudem w dół przełyku.
- Doskonale! - mężczyzna wstał gwałtownie i obejmując Xaviera potarł nosem o jego mały nosek. Chłopiec małą łapką dotknął jego warg, a kiedy dziadek otworzył usta prezentując ostre zęby, maluch dotykał ich drobnymi paluszkami jakby miał do czynienia z zabawką. - Naucz mnie jak przygotować mleko dla dzieci. - rzucił rozkazującym tonem ojciec Reijela. Kiedy mówił, jego usta muskały palce Xaviera, ale zęby w żadnym razie nie czyniły malcowi krzywdy.
- Yyy, dobrze… - mruknąłem zbity z tropu.

~ * ~ * ~

Wchodząc do domu na odległość wyczułem moc ojca. Warknąłem niezadowolony i nie zdejmując nawet butów, przeszedłem z głąb domu chcąc upewnić się, że moja rodzina jest bezpieczna, chociaż nie wyczułem zapachu krwi, co pozwalało mi mieć nadzieję, że mu nie odbiło.
Usłyszałem dochodzące od strony połączonej z salonem kuchni ciche głosy, więc tam właśnie skierowałem kroki.
Niemal zakrztusiłem się nabieranym w płuca powietrzem, kiedy zobaczyłem mojego ojca w kuchennym fartuszku karmiącego Xaviera oraz stojącego obok Olivera ze śpiącą mu w ramionach Anastasie.
Zaniemówiłem, co nie zdarza mi się często, ale w tamtej chwili naprawdę nie potrafiłem znaleźć słów, które powinienem wypowiedzieć.
- Niech zgadnę, nie zdążyłeś się jeszcze za mną stęsknić od naszego ostatniego spotkania. - odezwał się do mnie ojciec, odrywając wzrok od mojego syna.
- Jesteś stanowczo za bardzo zainteresowany moimi dziećmi. - wydusiłem z trudem unikając zająknięcia. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć, ponieważ ojciec jakiego widziałem teraz, nie był tym, którego znałem.
- Ależ oczywiście. Mają w sobie odrobinę mojej krwi, więc mam zamiar aktywnie uczestniczyć w ich życiu.
- Każdy w Upadłym Rodzie ją ma, więc dlaczego uczepiłeś się właśnie ich? - prychnąłem, ale znałem odpowiedź i wiedziałem doskonale, że nie chodzi tylko o ich przyszłość w Rodzie.
- A dlaczego postanowiłeś przygarnąć właśnie tę dwójkę? Dlaczego Anastasie boi się mnie śmiertelnie, podczas gdy Xavier mnie uwielbia?
Było to retoryczne pytanie, na które nie musiałem odpowiadać. Przygarnąłem dzieci z tego samego powodu, dla którego byłem z Oliverem, z tego samego powodu, dla którego go prześladowałem i raniłem na początku naszej znajomości i w końcu z tego samego powodu, dla którego mój ojciec nienawidził ludzi tak bardzo.
- Miłość. - powiedziałem głośno tylko dlatego, że Oliver patrzył to na mnie, to na mojego ojca bez zrozumienia. On nie znał odpowiedzi, więc postanowiłem mu podpowiedzieć.

środa, 30 sierpnia 2017

La plage

Fillip & Marcel

Podobnie jak ja, Nathaniel uwielbiał plażę i morze. Nie potrafił nacieszyć się miękkim, delikatnym piaskiem pod stopami oraz intensywnie pachnącą wodą, w której mógł siedzieć całymi godzinami. Właśnie dlatego w tym roku, podobnie jak w roku poprzednim i jeszcze wcześniej, postanowiliśmy spędzić kilka dni nad morzem, zabierając ze sobą Olivera, Reijela i ich bliźnięta.
Były to nasze pierwsze wielkie rodzinne wakacje.
Ponieważ było jeszcze stosunkowo wcześnie, bez trudu znaleźliśmy idealnie miejsce, w którym mogliśmy rozłożyć nasze ręczniki i wbić chroniące nas przed słońcem parasole. Dzięki temu, że byliśmy stosunkowo blisko morza, mogłem mieć oko na mojego synka, kiedy będzie bawił się w wodzie, zaś odrobina magii pozwoliła nam na stworzenie niewielkiej „kałuży” dla bliźniąt. Fale bezustannie popychały wodę morską wąskim kanalikiem do dołka głębokiego na około 15 centymetrów, w którym mogliśmy posadzić dwie małe pszczółki w ich pasiastych strojach kąpielowych z malutkimi skrzydełkami na plecach. Anastasie i Xavier wyglądali po prostu cudownie!
Nathaniel bardzo żałował, że nie mógł jeszcze poszaleć w wodzie z kuzynostwem, ale rozumiał, że dzieci są jeszcze na to za małe i obiecał bawić się z nimi w ich „kałuży” oraz bawić się z Marcelem w głębszej wodzie. Był tak grzeczny i tak niesamowicie ucieszony tymi wakacjami, że najprawdopodobniej właśnie tworzyliśmy jakąś wakacyjną tradycję dla naszej wesołej rodzinki – coroczny wspólny wyjazd nad morze.
Pół godziny zajęło nam przygotowanie naszego miejsca na plaży, zaś po tym czasie Nathaniel nie mógł znieść czekania i z błagalną miną zaczął wyciągać mnie i Marcela do wody. Zostawiliśmy więc Olivera, Reijela i ich dzieci na plaży i w trójkę poszliśmy odrobinę popływać. Nie byłem wprawdzie mistrzem pływackim i nie wyrywałem się na głęboką wodę, ale mając przy sobie Marcela mogłem wykorzystać okazję i razem z Nathanielam uczyć się pływać.
Na początku po prostu chlapaliśmy się w wodzie przyzwyczajając ciała do temperatury, a następnie spróbowałem swoich sił w pływaniu, o ile można było to tak nazwać. Szło mi nieszczególnie, ale wystarczająco dobrze, żeby moje umiejętności zostały wykorzystane do nauki syna. Nath trzymał grzecznie Marcela za ręce i machał nóżkami wypychając pupę do góry. Korygowałem jego posturę, kiedy było trzeba, trzymałem dłonie pod jego brzuchem, żeby mógł się wyprostować i byłem pewny, że chłopiec będzie w stanie pływać jeszcze zanim wrócimy do domu.
Po kilkudziesięciu minutach z trudem wysłaliśmy Natha do wujków. Chłopiec kręcił noskiem, narzekał i pojękiwał, ale w końcu dał za wygraną. Rozumiał, że nie może siedzieć w wodzie zbyt długo, ale i tak niechętnie to akceptował. Zostaliśmy więc z Marcelem sami i mogliśmy to wykorzystać.
Mąż objął mnie w pasie i przysunął do siebie bardzo blisko. Uśmiechał się łagodnie spoglądając na mnie.
- Co powiesz na indywidualną lekcję pływania tu i teraz? - zapytał pogodnym, pełnym uczucia głosem.
- To zawstydzające. - przyznałem. W końcu nie byłem już dzieckiem, ale mężczyzną i powinienem potrafić pływać na zadowalającym poziomie.
- Tylko ja będę o tym wiedział, kochanie, a mnie nie musisz się wstydzić.
Wahałem się przez chwilę, po czym skinąłem głową.
Marcel uśmiechnął się do mnie szeroko i odsunął na dwa kroki. Trzymał mnie za dłonie tak, jak wcześniej trzymał Nathaniela i zanurzył się w wodzie po szyję. Skinieniem dał mi znak, więc zamykając oczy i wstrzymując oddech położyłem się na wodzie próbując przybrać na tyle wyprostowaną posturę, żeby moje ciało unosiło się na wodzie. Jakoś mi się to udało i wtedy dopiero mogłem odetchnąć z ulgą. Nie poszedłem jeszcze pod wodę jak kamień.
Powoli zacząłem poruszać nogami, ćwicząc ich ruchy w stylu żabki. Marcel instruował mnie, co i jak powinienem robić. Następnie nie puszczając mnie, ale przesuwając dłońmi po moim ciele, zmienił pozycję. Teraz stał obok mnie i czułem jego palce na piersi. Asekurował mnie, kiedy starałem się zsynchronizować ruchy nóg i rąk.
Był cudownym, cierpliwym nauczycielem, takim jakiego zapamiętałem z czasów szkolnych. Dzięki niemu nie tylko Nathaniel miał okazję nauczyć się pływać w czasie tych wakacji, ale także dla mnie istniał cień szansy, że jednak w końcu opanuję tę umiejętność w zadowalającym stopniu.

~ * ~ * ~

Po naszej krótkiej lekcji pływania z Fillipem, podczas której bawiłem się zapewne o wiele lepiej niż można by się tego spodziewać, wróciłem z moim słodkim mężem na plażę, gdzie Nathaniel już czekał na nas z ręcznikami w łapkach. Najwyraźniej Oliver dobrze się o niego zatroszczył, kiedy chłopiec do niego wrócił i teraz maluch wykorzystywał zdobytą wiedzę, aby zatroszczyć się o nas.
Był tak niemożliwie słodki.
Pozwoliliśmy aby chłopiec zarzucił ręczniki na nasze plecy. Maluch wykorzystując okazję przytulił się najpierw do Fillipa, otrzymując przy okazji kilka gorących buziaków, a następnie do mnie.
- Jesteś zimny! - oświadczył z nadąsaniem, kiedy jego ciałko dotknęło mojej skóry, ale na jego buzi widniał przekorny uśmiech.
- Oczywiście, że jestem. Gdybyś nie wyszedł z wody i nie ogrzał się na słońcu też byłbyś taki wychłodzony. - lekko puknąłem go palcem wskazującym w nosek.
- I właśnie dlatego tata nie dostanie loda, a ty tak. - wtrącił się do naszej małej rozmowy Oliver, który wyciągnął w stronę Nathaniela czekoladowego rożka.
- To niesprawiedliwe! - udałem oburzonego, aby sprawić tym przyjemność mojemu synkowi.
- Więc musisz poprosić Nathaniela żeby się z tobą podzielił. - blondyn wzruszył ramionami pakując do ust swój smakołyk, który Reijel już mierzył uważnym spojrzeniem. Najwyraźniej z jakiegoś powodu on również nie załapał się na loda i teraz planował dobrać się do tego należącego do Olivera.
- Poczęstujesz tatę, pluszowy misiu? - zapytałem Natha, ponieważ wiedziałem, że chciał się ze mną trochę podrażnić.
Chłopiec skinął główką i wyciągnął rożek w moją stronę, ale kiedy zbliżyłem do niego usta, uciekł rączką. Roześmiał się, kiedy specjalnie zrobiłem zdziwioną minę. To samo powtórzyło się jeszcze kilka razy i w końcu chłopczyk dumny z siebie pozwolił mi spróbować swojego smakołyku. Do tego czasu miał lód już na całej buzi i stróżka spływała mu po rączce, więc zlizałem roztopiony lód z jego skóry.
- Jedz, kochanie. - zachęciłem go. - Później umyjesz się w wodzie.
- Tak jest! - maluch zasalutował ręką z lodem, przez co słodki deser wylądował w jego włoskach. Teraz było pewne, że Nathaniel będzie musiał trochę ponurkować w morskiej wodzie żeby pozbyć się lepkiej słodyczy z włosków.
- Skarbie, - usłyszałem słodki, cichy szept przy uchu i poczułem wywołane tym przyjemne łaskotanie w lędźwiach. - Dokończysz? - Anioł podał mi resztę swojego waniliowego rożka.
No tak, Oliver nie zapomniał o swoim najlepszym przyjacielu.
- Oczywiście. Dziękuję. - odebrałem od Fillipa lód i dojadłem resztę słodkiego, chłodnego deseru.
- Tato, - przed moją twarzą zatańczyła resztka rożka trzymana przez małą, brudną łapkę. Mój synek również nie dał sobie rady z całym lodem i teraz resztę oddał mi.
- Dziękuję, misiu. - otworzyłem usta, a malec wsunął w nie wafelek z resztką czekoladowej masy.
Spojrzałem na Reijela, który właśnie kończył łakocia, który wcześniej należał do Olivera. Chłopak siedział nadąsany ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, co pozwoliło mi wierzyć, że mężczyzna bezczelnie ukradł mu smakołyk nie mając zamiaru zadowolić się dzieleniem się.
- Kupię ci nowego, nie bocz się tak na mnie. - Reijel wepchnął w usta ostatni kęs. Widziałem po Oliverze, że miał ochotę zachować się jak dziecko i uparcie się dąsać, ale najwyraźniej miał świadomość, że z Reijelem i tak nie wygra. Poddał się więc z ciężkim westchnieniem.
- Więc idź po niego, a ja zostanę z dziećmi.
- Tak, tak, już się robi. - jasnowłosy przewrócił oczyma. - Skoro i tak idę, zapytam. Chcecie coś? - zwrócił się do mnie i Fillipa, ale my tylko pokręciliśmy głowami. - Doskonale. - mężczyzna uśmiechnął się zadowolony, a ja nie mogłem powstrzymać rozbawienia.
- Zabiorę Nathaniela do wody i trochę go wymyję zanim zleci się nam tutaj cały rój pszczół.
Złapałem synka za rączkę i pomogłem mu wstać z ręcznika tak, żeby nie musiał pomagać sobie brudnymi, lepkimi łapkami.
- Tylko nie siedźcie w wodzie za długo. - upomniał mnie mój słodki Anioł, który właśnie zaoferował swoją pomoc kuzynowi przy karmieniu wygłodniałych bliźniąt.
- Naturalnie. - odpowiedziałem mrugając porozumiewawczo do wpatrzonego we mnie synka, na którego buzi pojawił się ogromny uśmiech.

Oliver & Reijel

Byłem wdzięczny kuzynowi, że postanowił zostać ze mną i pomóc mi przy pochlipujących dzieciach. Był już najwyższy czas żeby je nakarmić i dlatego moje dwa małe problemy zrobiły się bardzo marudne.
Posadziłem Xaviera na ręczniku pozwalając mu oprzeć się o moje udo i wsunąłem butelkę z mlekiem w jego usteczka. Od razu się do niej przyssał. Anastasie w ramionach Fillipa również zajęła się łapczywie jedzeniem.
- Nagle wydają się grzeczne. - zauważyłem zagajając rozmowę.
- Tak, jedzenie ma właściwości uciszające w przypadku wszystkich maluchów. Nasz Nathaniel był taki sam. Bywały dni, kiedy był bardzo grzeczny i spokojny, ale czasami miał gorsze chwile i wtedy płakał przez cały czas, póki nie dostał butelki. Kiedy twoje maluchy będą już mały rok, zauważysz, że życie stanie się o wiele łatwiejsze. Kiedy będą miały dwa lata zrobi się zabawnie, a w wieku lat trzech zaczną nawet powoli pomagać w domu w ramach zwykłej zabawy.
- Chciałbym żeby to nastąpiło jak najszybciej. Czasami zastanawiam się, jak ludziom może podobać się rodzicielstwo. To trudniejsze niż nauka i praca razem wzięte.
Fillip roześmiał się ciepło, jak miał to w zwyczaju od kiedy był z Marcelem i jego życie układało się niczym bajka.
- Poczekaj, a sam zrozumiesz.
- Co zrozumie? - Reijel zaszedł nas od tyłu. Spojrzałem na niego i zmarszczyłem brwi.
- Ile lodów zdążyłeś zjeść zanim przyniosłeś mi tego jednego? - wskazałem na samotnego loda w reklamówce, którą trzymał.
- Hm?
- Ubrudziłeś się tutaj czekoladą. - pokazałem palcem na swój kącik ust. Reijel szybko oblizał się pozbywając się śladów swojego małego oszustwa.
Czekałem spoglądając na niego ostro.
- Dobra już, dobra! Zjadłem dwa! - obrzucił mnie uważnym spojrzeniem i usiadł obok rozpakowując mój orzeźwiający smakołyk. - Masz zajęte ręce, a lód się roztopi, więc zjem go żeby się nie zmarnował.
- Ty wredny... - wciągnąłem głośno powietrze.
- Żartuję! - roześmiał się, co zrobiło wrażenie nawet na Fillipie.
Nie pamiętałem, czy mój kuzyn widział kiedykolwiek wcześniej szczerze śmiejącego się Reijela.
Mój kochanek rozpakował loda i podsunął mi go pod usta. Dzięki temu mogłem lizać go nie przestając karmić syna.
- Smakuje ci? - jasne oczy Reijela błyszczały niczym powierzchnia wody, od której odbijają się promienie słońca.
- Bardzo. Dziękuję.
Na twarzy mężczyzny pojawiła się duma. Niesamowite, że ktoś taki jak on, czasami zachowywał się jak naprawdę słodkie dziecko.
Zadziwiające, ale zdołałem zjeść swój smakołyk szybciej, niż moja córka w ramionach Fillipa uporała się ze swoim mlekiem. Reijel otarł moje usta wilgotną chusteczką i wziął ode mnie Xaviera.
- Idź popływać z Fillipem, a ja zostanę z dziećmi. - zaoferował, co wydawał mi się podejrzane, ale prawdę mówiąc nie mogłem doszukać się w tej propozycji żadnego podstępu. Miałem tylko nadzieję, że nie będę później żałował, że na to przystałem.
Fillip wyraźnie zadowolony z takiego obrotu sprawy, wręczył Reijelowi także Anastasie. Maluchy musiały teraz chwilę odpocząć po posiłku zanim zaczną się bawić, toteż nie musiałem pomagać kochankowi w ich pilnowaniu. Wahałem się przez chwilę, ale w końcu skinąłem głową.
- Będę niedaleko, gdybyś mnie potrzebował. - rzuciłem wstając i odchodząc w stronę wody. Obejrzałem się na swojego mężczyznę jakieś dwa razy, ale nadal nie zauważyłem w jego zachowaniu niczego dziwnego, poza samym faktem, że zaproponował opiekę nad maluchami, kiedy ja będę się bawił w najlepsze z kuzynem.
- Nie martw się, Oli. - roześmiany Fillip poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu. - Zrobił to po to żebyś później ty siedział z maluchami, kiedy on będzie szalał w morzu.
- Fakt. - zgodziłem się z nim czując wyraźną ulgę, ponieważ byłem w pełni przekonany, że chłopak ma całkowitą rację.

~ * ~ * ~

- Czego tutaj szukasz, ojcze? - zapytałem, kiedy tylko Oliver zniknął mi z oczu.
- Kto ubrał moje wnuki w te paskudne stroje kąpielowe? Wyglądają jak przerośnięte, tłuste owady. - za moimi plecami zmaterializował się mój ojciec. Odwróciłem się w jego stronę i szybko zmierzyłem go wzrokiem. Wyglądał przyzwoicie, jak normalny człowiek. Okulary przeciwsłoneczne zasłaniały jego oczy o nienaturalnym dla ludzi kolorze, a biały lniany garnitur sprawił, że wyglądał jak biznesmen, który po spotkaniu biznesowym postanowił przejść się brzegiem morza. Rzucał się w oczy, ale jako człowiek, a nie istota nieludzka.
- Taki strój na dzieciach uważa się za słodki. - wytłumaczyłem mu zwięźle.
Ojciec usiadł na ręczniku obok mnie i wziął na ręce Xaviera, który wyciągał do niego pulchne ramionka. Anastasie wtuliła się we mnie i zaczęła pochlipywać obawiając się dziadka.
- Wyglądają komicznie. Nie widzę w tym nic słodkiego.
- Od kiedy jesteś znawcą dziecięcej mody? - prychnąłem.
- To nie istotne. Powinny wyglądać dumnie.
- Nie mają nawet roku. Nie ważne, co im ubierzemy i tak nie będą wyglądać dumnie tylko słodko. A teraz przyznaj się, po co tu jesteś.
- Jestem tutaj dla następnego przywódcy Upadłego Rodu. - ojciec przeszedł w końcu do konkretów. - Muszę go ocenić i przedstawić jego osobę moim generałom.
- Nie uważasz, że trochę na to za wcześnie? Mam go na oku, z czasem będę mógł go szkolić tak, jak tylko będę chciał. To nie wystarczy twoim generałom? - czułem rosnące poirytowanie. Może i Nathaniel grał mi czasami na nerwach, kiedy zanadto przymilał się do Olivera, ale był za mały żeby interesować się nim jako przyszłym przywódcą.
- Chcą wiedzieć, czy będzie jak jego adopcyjny ojciec, wierny jednej stronie, ale pełen szacunku dla drugiej.
- Może okazać się kimś lepszym nawet od Marcela. - powiedziałem z przekonaniem. - Niech twoje legiony nie mieszają się do jego życia aż do osiągnięcia przez niego siedmiu lat. Wtedy twoi generałowie będą mogli go spotkać i przekonać się na kogo wyrośnie. Kiedy skończy sześć lat będzie mógł spotkać się z tobą.
Ojciec zamyślił się spoglądając w miejsce, w którym Nathaniel bawił się radośnie z rodzicami i Oliverem.
- Niech będzie. - podjął decyzję. - Ufam, że dołożysz starań, żeby chłopak naprawdę był godnym przywódcą Upadłego Rodu.
- Mam na wychowaniu dwójkę twoich adopcyjnych wnucząt, które będą kiedyś służyć pod Nathanielem. To oczywiste, że dam z siebie wszystko podczas wychowywania całej trójki.
- Do zobaczenia, diabełku. - mój ojciec uśmiechnął się drapieżnie do Xaviera i oddał go w moje ręce. - Miej na oku młodego Camusa, a ja będę miał oko na was wszystkich. - rzucił poważnie i podniósł się powoli. Otrzepał spodnie z drobinek piasku, jakie się do nich przyczepiły, wsunął dłonie w kieszenie spodni i dostojnym, powolnym krokiem oddalił się zmierzając w stronę jednego z wyjść z plaży.

poniedziałek, 31 lipca 2017

Notre jour

Fillip & Marcel

Niemal leżąc rozłożony leniwie w fotelu w salonie, spoglądałem na Marcela, który karmił naszego zajętego zabawą syna jogurtem i owocami, które przygotowaliśmy dla niego na drugie śniadanie. Uśmiechałem się przy tym do siebie, a mój umysł pracował w zwolnionym tempie, równie leniwym, co ja sam.
Jestem szczęściarzem, myślałem.
Miałem cudownego męża, którego kochałem całym sobą i który równie mocno kochał mnie. Miałem wspaniałe dziecko, które było moim oczkiem w głowie.
Czułem się spełniony, ale moja radość życia nie osiadała na laurach. Każdego dnia wydawało mi się, że jestem szczęśliwszy niż wczoraj, a przecież już poprzedniego dnia byłem pewny, że większa radość jest niemożliwa. To uczucie towarzyszyło mi od lat i nigdy mi się nie nudziło. Było ze mną, kiedy zamykałem oczy zasypiając i kiedy je otwierałem budząc się rano. Z utęsknieniem wyczekiwałem każdego nowego dnia, nowych wzlotów i upadków codzienności.
Marcel dał mi wszystko czego kiedykolwiek mogłem w życiu chcieć.
- Popatrz jak tatuś ślicznie się uśmiecha. - mój umysł zarejestrował cichy głos Marcela, który szeptał do Nathaniela, próbując zwrócić na mnie jego uwagę.
Skupiłem spojrzenie na dwóch parach cudownych oczu wlepionych we mnie i mimowolnie uśmiechnąłem się jeszcze szerzej niż wcześniej.
- Ładnie to tak mnie obserwować, kiedy nie jestem tego świadomy? - roześmiałem się pokazując moim dwóm mężczyznom język.
- Jesteś dziełem sztuki, Fillipie. Nie sposób na długo oderwać od ciebie spojrzenia. - słowa mojego męża sprawiły, że się zawstydziłem.
Marcel nabił na widelczyk kawałek mango i wsunął go w usta Natha, który jakby obudzony z transu znowu skupił się na swojej miotle, którą starannie czyścił i upiększał po swojemu. Był tym tak zajęty od samego rana, że nie miał cierpliwości do samodzielnego jedzenia. Wraz z Marcelem uznaliśmy, że pozwolimy chłopcu na ten jeden dzień pełnego poświęcenia swojej pasji, ale nie pozwolimy aby trwało to dłużej. Malec musiał się nauczyć, że nawet zainteresowania i praca mają pewne ograniczenia, które dyktują indywidualne możliwości człowieka.
Podniosłem się ociężale ze swojego miejsca w fotelu i na chwilę wyszedłem do kuchni. Nalałem soku pomarańczowego do trzech szklanek, z czego do jednej włożyłem rurkę i wróciłem do salonu. Mój mężczyzna właśnie objadał skórkę zjedzonego przez naszego synka mango. Następnie zaczął zapełniać brzuszek malca kawałkami arbuza, które ten posłusznie łykał.
- Dziękuję. - powiedział, kiedy przysunąłem szklankę do jego ust i pozwoliłem aby wypił duży łyk soku.
- Dla ciebie wszystko. - odpowiedziałem zaczepnym tonem i przytuliłem się do niego siadając obok na podłodze. - Nathanielu, sok. - wsunąłem rurkę w usta chłopca, który zaczął posłusznie ssać, jak na komendę. Nie odrywał się przy tym od pracy, polerując rączkę miotły jak mały robocik.
Chłopiec machinalnie wypił cały sok i zjadł wszystko, co podał mu Marcel, toteż postanowiliśmy dać mu spokój do obiadu.
Nasz skarb bawił się sam, więc my mieliśmy dzięki temu trochę czasu dla siebie. Tylko w jaki sposób mieliśmy go spożytkować?
Ostatecznie po prostu usiedliśmy na sofie i trzymając się za ręce przyglądaliśmy się naszemu synkowi. Niczego więcej w tamtej chwili nie było nam trzeba.

~ * ~ * ~

Kciukiem gładziłem dłoń Fillipa uśmiechając się do siebie i do całego otaczającego mnie świata. Byłem tak po prostu, najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Nie odczuwałem ani przejmującego spokoju, ani też nie otaczało mnie wrażenie normalności. Wszystko we mnie wydawało się drżeć niecierpliwie, ponieważ radość wypełniała każdą komórkę mojego ciała niczym wyładowanie elektryczne. To było wspaniałe uczucie. Wręcz niezastąpione i trudne do porównania z jakimkolwiek innym. Wiązało się z pełnią satysfakcji i jednocześnie z niezaspokojonym pragnieniem. To jak jeść jakiś niesamowicie pyszny smakołyk, być tak pełnym, że niemal pęka się w szwach, ale w tym samym czasie myśleć już o kolejnej pyszności, która zaraz wjedzie na stół.
- Ta miotła zaczyna mi przypominać jakiegoś tęczowego kucyka. - rzuciłem nagle nie mogąc się powstrzymać i musząc skomentować skrupulatne zabiegi syna, który pastwił się nad swoją ukochaną miotłą.
- Nie martw się, fascynacja kolorami w końcu mu przejdzie i wtedy będzie korzystał tylko z czarnych i srebrnych klipsów do witek.
- Tak myślisz? - spojrzałem na Fillipa, który uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Ja na to liczę, Marcelu. - przyznał się chichocząc. - Mam szczerą nadzieję, że tak będzie. Oczy mnie bolą, kiedy widzę jak najlepszy model miotły dziecięcej zamienia się w tęczę. Przypomnij mi proszę, kto dał mu ten niezwykle barwny zestaw akcesoriów?
- Twoja mama, Fillipie. - nie mogłem powstrzymać śmiechu. - Dała mu go tydzień temu podczas tego małego przyjęcia urodzinowego, podczas którego Nathaniel wleciał na miotle w tort.
- Ach, tak! Rzeczywiście. Zupełnie o tym zapomniałem. Byłem zbyt zajęty sprzątaniem po tej katastrofie.
Obaj roześmialiśmy się na wspomnienie tamtego szalonego dnia.
To bezsprzecznie były urodziny, których nigdy się nie zapomina. Nath cały w swoim śmietankowo-czekoladowym torcie, zaproszeni goście pochlapani łakociem od stóp do głów, walka z bliźniętami żeby przypadkiem nie zaczęły jeść tortu, który miały na sobie, ponieważ były jeszcze zbyt młode żeby zajadać się słodyczami. O tak, nasz mały solenizant zadbał wtedy o to, żeby jego urodziny były dalekie od innych.
- Następnym razem zrobię listę dozwolonych kolorów dla prezentów Nathaniela. - mój młody mąż odetchnął głośno i głęboko dla uspokojenia oddechu po serdecznym śmiechu.
- Tak, zdecydowanie trzeba będzie to zrobić. Już czuję nadchodzącą migrenę, a przecież on jeszcze nie zaczął nawet latać po domu na tym swoim jednorożcu o tęczowym ogonie. Dobrze, że nie zainteresował się aranżacjami kwietnymi lub dekorowaniem wnętrz.
Spojrzeliśmy na siebie z udawanym przerażeniem w oczach i roześmialiśmy się kolejny raz.
Dobrze, że nasze biedne dziecko nie słuchało tego, o czym rozmawialiśmy. Malec mógłby poczuć się urażony, a tego nie chcieliśmy. Wprawdzie jego aktualne pojęcie piękna rozmijało się z naszym, ale nie był to powód, dla którego chłopiec miałby dostosować się do nas. Nawet jeśli było to bolesne dla naszych oczu i zmysłu estetyki.
- Tatusiu, popatrz! - Nathaniel uniósł nad główkę swoją upiększoną miotłę, a jego oczka błyszczały radośnie.
- Och, jest wspaniała! - Fillip zaklaskał w dłonie entuzjastycznie. - Przepiękna! Naprawdę robi piorunujące wrażenie!
Należało przyznać, że ta ostatnia pochwała była w stu procentach prawdziwa. Kolorowa miotełka Nathaniela robiła wrażenie, które można było porównać do pioruna.
- Słyszałeś, tato? - chłopiec spojrzał na mnie rozanielony.
- Tak, kochanie. - przytaknąłem. - Tatuś ma rację. Świetnie się spisałeś. Tylko jak ty będziesz na niej latał żeby wszystkie te ozdoby z niej nie spadły, kiedy zaczniesz szaleć?
Chłopiec zrobił wielkie oczka, najwyraźniej wcześniej nie pomyślał o tym, że duża liczba klipsów do witek może utrudnić mu manewrowanie, jeśli nie chciał ich wszystkich stracić podczas gwałtownych zakrętów, które uwielbiał oraz innych szaleństw, bez których nie mógł się obejść.
- Zostaw po jednym klipsie z każdego koloru, skarbie. - podpowiedział mu Fillip łagodnie i podszedł do naszego synka klękając obok niego. - Pomogę ci i zrobimy to tak, żebyś nic nie zgubił, kiedy będziesz latał, dobrze?
- Tak! - malec pokiwał energicznie główką. Minę miał zaciętą i był zdecydowany dołożyć wszelkich starań żeby jego projekt ucierpiał możliwie najmniej, a jednocześnie żeby nie został zniszczony przez niego samego, kiedy tylko wsiądzie na swoją bezcenną miotłę.

~ * ~ * ~

Byłem wzruszony faktem, że mój synek tak bezgranicznie mi ufał, że postanowił oddać w moje ręce dzieło całego poranka. Wprawdzie nazbyt kolorowe i jakieś takie pstrokate, ale jednak z trudem stworzone i będące dla niego powodem do dumy.
- No dobrze, kochanie. Wybierz jeden niebieski klips, który chcesz żeby został na miotle. Inne delikatnie zdejmiemy. - instruowałem, a maluch z ciężkim sercem pomagał mi w modyfikacji swojego dzieła.
Byłem z niego naprawdę dumny!
- Na rączce zostawcie tylko cztery gumki. - mój Marcel podszedł do nas i pokazał naszemu malcowi, co ma na myśli. - Musisz mieć się czego dobrze złapać, a gumki będą się poruszać, kiedy zaciśniesz na nich łapki. Wybierz sobie cztery kolory. Później możesz zawsze je zmieniać. - mężczyzna pogłaskał czule chłopca po główce.
Nath zastanawiał się nad tym wszystkim bardzo intensywnie. W końcu uznał, że nie ma wyjścia i musi posłuchać rady taty. Wybrał więc cztery gumki i z bólem przyglądał się swojej miotle. Najwyraźniej nie podobała mu się tak jak wcześniej. Problem w tym, że malec musiał wybrać między ozdobami a brawurowym lataniem i sam podjął decyzję, że nie może obejść się bez tego drugiego.
- Dobrze, moi panowie, a teraz chwila przerwy na szklankę wody. Jest zbyt upalnie żebyśmy mieli tak usychać. - Marcel pocałował w czoło Nathaniela, a następnie mnie i zostawił nas na chwilę samych.
Przyglądałem się miotle Natha i nie rozumiałem dlaczego chłopcu nie pasuje mała ilość ozdóbek. Teraz przynajmniej dało się na to patrzeć bez mrużenia oczu, ale sądząc po minie naszej pociechy, on widział to zupełnie inaczej. Biedak krzywił się za każdym razem, kiedy tylko jego wzrok spoczął na miotle.
- Wolisz zdjąć wszystko, pluszowy misiu? - zapytałem syna nie chcąc by dalej tak się męczył.
Tak jak myślałem, skinął głową i przy mojej pomocy pozbyliśmy się wszystkich ozdób. Kiedy Marcel wrócił z naszą wodą, miotła wyglądała już tak, jak na samym początku, zanim Nathaniel zaczął ją „upiększać”.

~ * ~ * ~

Nasz synek był teraz nie w humorze. Wziął ode mnie swój kubeczek i pił z żalem w oczkach wpatrując się w swój sprzęt do quidditcha. Uznałem, że nie mogę tego tak zostawić. Zaklęciem zmieniłem więc kolory witek w ogonie jego miotły na barwy flagi mojego kraju.
- Co ty na to, kochanie? - zapytałem chłopca, który zrobił wielkie oczka i wpatrywał się z niedowierzaniem w swoją miotłę. - Może tak być? Jest lepiej?
- Tak! - maluch zaczął entuzjastycznie kiwać główką.
- Fillipie? - spojrzałem na mojego cudownego Anioła, który odpowiedział mi uśmiechem.
- Jest o wiele lepiej, Marcelu. Bez porównania.
Złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Musiałem uklęknąć przy nim na ziemi żeby nie stracić równowagi. Usta chłopaka musnęły delikatnie moje. Zamruczałem uśmiechając się bardzo szeroko.
- Jeśli to nagroda za pomysł to jestem zawsze do usług.
- Och, to tylko podziękowanie za wodę. - chłopak pokazał mi figlarnie język i przyssał się do swojej szklanki z mineralną z lodem. Nasza pociecha poszła w jego ślady, a ja nie planowałem zostać w tyle.
Życie było nadzwyczajnie piękne, kiedy człowiek potrafił cieszyć się z drobnych, codziennych rzeczy i powtarzanych bezustannie czynności, a nam naprawdę to wychodziło, ponieważ kochaliśmy się bezwarunkowo.

piątek, 30 czerwca 2017

La Vie

Fillip & Marcel

Ech, gdzie podziały się czasy, kiedy to uważałem się za rannego ptaszka i potrafiłem zwlec się z łóżka koło 7:00 rano wciąż mając siłę do pracy? Wprawdzie nie postrzegałem się jako osoby starej, w końcu stary jeszcze nie byłem, ale mój organizm najwyraźniej zapatrywał się na to trochę inaczej. Jak na złość zmuszał mnie do wcześniejszego układania się do snu oraz późniejszego wstawania, jakbym był zmęczonym życiem staruszkiem.
Tylko Marcela to bawiło, za każdym razem, kiedy narzekałem na widzimisię mojego ciała. Każdego wieczora cierpliwie rozpieszczał mnie do snu, tuląc i głaszcząc, zaś z rana wstawał wcześniej i przygotowywał śniadanie, które nierzadko przynosił mi do łóżka. Nie wiem, jak to robił, ale był mistrzem w ujarzmianiu moich humorów i złych dni.
Zaspany ziewnąłem przeciągle i zmierzwiłem włoski synka, który schodził po schodach tuż obok mnie i piąstkami rozcierał oczka. Obaj byliśmy rozczochrani i w piżamach, co mogłoby wydawać się zabawne, gdyby nie fakt, że dochodziła 10:00.
Z kuchni dochodziły słodkie, cudowne zapachy, które sprawiały, że pociekła mi ślinka. Nathaniel od razu się ożywił, mrucząc głośno z zadowoleniem. Przeczuwał, że tata przygotował dla niego coś pysznego.
Marcel stał przy kuchence przerzucając naleśnik, który właśnie rumienił się na patelni. Sam nabrałem kolorów równie żywych, patrząc na mężczyznę mojego życia, który w bokserkach i fartuszku przygotowywał dla nas śniadanie. Był idealny!
Razem z niesamowicie podnieconym Nathanielem usiadłem przy stole, gdzie na talerzu piętrzyły się już naleśniki w kształcie misiów. Chłopiec od razu wbił widelec w jednego z nich i przełożył go na swój kolorowy talerzyk. Następnie obficie skropił sosem czekoladowym i ozdobił świeżymi owocami. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie będzie jadł witamin, nie dostanie też żadnych łakoci.
- Ostatni! - Marcel przerzucił naleśnik bezpośrednio na swój talerz i zdejmując z siebie kraciasty fartuszek dołączył do nas przy stole. - Skarbie, jeśli chcesz, ubiorę się zanim diametralnie zmienisz menu dzisiejszego śniadania. - wyszeptał mi na ucho, pochylając się i będąc tak blisko mnie, że poczułem to wyraźnie w kroczu.
- Przepraszam. - odpowiedziałem równie cicho, odrywając spojrzenie od półnagiego mężczyzny. Zamiast na nim, skupiłem całą uwagę na śniadaniu, a przynajmniej usilnie starałem się to zrobić.
Marcel specjalnie pozwolił, aby podczas picia trochę mleka pociekło mu z kącika ust na pierś, a nawet ubrudził się na niej sosem czekoladowym, żeby tylko mnie podręczyć. Gdyby nie Nathaniel, nie byłbym w stanie się powstrzymać i taka prowokacja mogłaby skończyć się tylko w jeden sposób.
Problem polegał teraz jednak na tym, że o ile wcześniej moje krocze tylko wymownie pulsowało, o tyle teraz było już w pełni pobudzone, z czego mój mąż doskonale zdawał sobie sprawę.
- Pluszowy Misiu, biegnij się umyć i przebrać, a my posprzątamy. - rzucił raźnie do Nathaniela, który zjadł o całego naleśnika więcej niż zazwyczaj i umorusał całą buzię czekoladową polewą.
Doskonale wiedziałem, co chodziło po głowie mojemu mężczyźnie.
- Tylko wyszoruj buźkę dokładnie, bo z brudaskiem nie pójdę na plac zabaw! - ostrzegłem, a mojemu dziecku oczka rozbłysły z podniecenia. Uwielbiał bawić się z innymi dziećmi, więc wiedziałem, że ten argument na pewno do niego dotrze.
Malec zeskoczył z krzesła i zasalutował stając na baczność. Byłem pewien, że nauczył się tego od Reijela, który usilnie starał się zrobić z mojego synka małego żołnierza. Przyznaję, miałem nadzieję, że mu się to nie uda, nawet jeśli robił to w dobrej wierze, myśląc o Upadłym Rodzie i przyszłości Nathaniela.
- Biegnij, maleńki. - odesłałem chłopca, który pokazał swoje małe ząbki w szerokim uśmiechu i pognał w stronę schodów na piętro.
- A teraz zajmijmy się innym problemem, Aniele.
Zadrżałem, kiedy oddech Marcela ogrzał moje ucho.
- Specjalnie to zrobiłeś! - mruknąłem nadąsany.
- Nie, kochanie. A przynajmniej nie planowałem tego na początku. Myślę jednak, że będę o wiele częściej pokazywał ci się w samej bieliźnie skoro tak rozkosznie na to reagujesz. - pokazał w uśmiechu swoje białe zęby.
Podniósł się ze swojego miejsca i upewnił, że nasza pociecha naprawdę poszła na górę przygotować się do wyjścia. Następnie zamknął drzwi kuchni i podszedł do mnie pochylając się. Jego usta były niesamowicie słodkie od zjedzonego przed chwilą śniadania, a pocałunek lekki, rozkoszny.
Nie mówiąc nic, a jedynie uśmiechając się w ten delikatny, pełen uczucia sposób, Marcel opadł przede mną na kolana i ulokował się między moimi udami. Na początek podniósł górę mojej piżamy i pokrył lekkimi pocałunkami cały mój brzuch, co było dla mnie cudowną katuszą.
Jeśli było to w ogóle możliwe to mój członek był jeszcze bardziej pobudzony.
Mężczyzna spokojnym, niespiesznym ruchem zsunął z moich bioder spodnie, kiedy podniosłem je nieznacznie aby mu to ułatwić i uniósł spojrzenie patrząc mi w oczy. Były tak pełne miłości, że niemal rozpłakałem się ze szczęścia.

~ * ~ * ~

Językiem zwilżyłem wargi i przymrużyłem oczy pochylając się nad pulsującym pożądaniem ciałem mojego Anioła. Dwoma palcami objąłem trzon u podstawy, a następnie przyjąłem go głęboko w usta. Dałem sobie chwilę na przyzwyczajenie się do tego doznania i zacząłem powoli, ale zdecydowanie poruszać głową unosząc ją i zniżając. Starałem się, aby mój język za każdym razem sunął po spodniej części penisa mojego mężczyzny i możliwie sprawnie otaczał jego główkę, kiedy niemal wysuwał się spomiędzy moich warg, tylko po to, żebym znowu mógł zsunąć się na dół.
Fillip wzdychał i pojękiwał cicho zaciskając ręce na siedzeniu krzesła po obu stronach swoich bioder. Co jakiś czas jego usta opuszczało moje imię oraz ciche, niemal nieśmiałe „tak”, co zachęcało mnie do tym gorętszych starań.
Mój młody, niezmiennie słodki mąż nie potrzebował długich pieszczot aby dojść w moje wargi. Oddychał głośno i szybko, a jego dotąd spięte podnieceniem ciało rozluźniło się. Przełknąłem nasienie, które miałem w ustach i zamruczałem, kiedy Fillip objął swoimi ciepłymi dłońmi moje policzki, pochylił się i pocałował mnie.
Nasza chwila sam na sam minęła, kiedy klamka przy drzwiach poruszyła się kilka razy szybko. Nasze maleństwo niecierpliwie za nią pociągnęło, jakby zamknięte drzwi miały się zaraz otworzyć.
- Ciemu się zamkneliście? - dobiegł w końcu zza drzwi cichy, ciekawski głosik.
- Zajmę się tym. - oblizałem usta wstając z klęczek. Wziąłem kilka uspokajających, głębokich oddechów i otworzyłem Nathanielowi. - Tatuś nie chciał żebyś widział, jak objada się kolejnymi naleśnikami. - powiedziałem konspiracyjnym szeptem, ale na tyle głośno, że mój mąż słyszał każde słowo. Anioł parsknął głośno i próbując zamaskować śmiech zaczął pokasływać.
- Aha! - Nath pokiwał główką ze zrozumieniem. - Nie powiem mu, zie mi powiedziałeś. - wyszeptał stanowczo zbyt głośno, jak na szept i uśmiechnął się szeroko. - Umyłem buzię i ziąbki i szystko! - pochwalił się otwierając buzię i pokazując mi, że naprawdę wyszorował zęby. Jak to dziecko, nie lubił tego robić, więc nauczyliśmy go, że musi pokazywać nam swoje małe kiełki zawsze po ich wymyciu.
- Grzeczny chłopiec. - pochwaliłem go. - I widzę, że sam się ładnie ubrałeś. - pogłaskałem chłopca po ciemnych włoskach.
Nathaniel był tak niesamowicie szczęśliwy, że jego starania zostały dostrzeżone, że promieniował jak małe słoneczko.
- Kochanie, zasłużyłeś nie tylko na zabawę w parku, ale także na duże lody. - Fillip podniósł się z krzesła i podszedł do naszego synka. - Zabierzemy tatę z nami, prawda?
- Tak! - malec rozpromienił się jeszcze bardziej. Prędko podbiegł do mnie i stając za moimi plecami zaczął pchać mnie w stronę drzwi, a następnie to samo zrobił z Marcelem. - Sibko, musicie się umyć i ublać!
- No, skoro tak stawiasz sprawę to nie mamy wyjścia. - rzuciłem do chłopca i zamknąłem dłoń na palcach mojego Anioła. - Chodź, skarbie, bo ktoś się bardzo niecierpliwi.

 

Oliver & Reijel

Patrzyłem z niedowierzaniem, jak mój chłopak uczy nasze młodziutkie jeszcze bliźnięta taktyki wojennej. Rozsiadł się w salonie na podłodze, a naprzeciwko siebie ulokował dzieci. Między nimi stał koszmarnie różowy zabawkowy zamek królewski, który dookoła otoczony był fosą z klocków lego. Reijel właśnie skończył ustawiać plastikowe rycerzyki na murach i klasnął kilka razy w dłonie aby skupić na sobie uwagę bobasów.
- To jest kawaleria konna. - wyjaśniał pokazując swoich rycerzy na koniach. - A to jest piechota. - wskazał kolejny rząd ludzików. - Tutaj stoją łucznicy, a tutaj machiny oblężnicze.
- Na co im konnica, łucznicy i machiny oblężnicze w dzisiejszych czasach? I dlaczego mają oblegać zamek? - nie wytrzymałem i musiałem zapytać przerywając przy tym kochankowi.
- Nie rozumiesz. - rzucił z niezadowoleniem.
- W tym właśnie rzecz. Nie rozumiem. Jedyny zamek, z jakim te dzieci będą mieć do czynienia to szkoła, a jej oblegać nie muszą. Że już podaruję sobie przypominanie ci, że te maluchy nie mają jeszcze nawet roku i nie rozumieją nic z tego, co im tłumaczysz.
- Jeśli będę im to wbijał do głów wystarczająco często, nauczą się tego na pamięć. Tutaj chodzi o podstawy, które muszą znać! Historia jest ważna i nie można jej lekceważyć, jeśli ktoś chce pojąć zawiłą sztukę wojny!
- Jesteś szalony, wiesz o tym, prawda?
- Nie przeszkadzaj nam! - zignorował mnie machając ręką w moim kierunku tak, jakby odganiał natrętną muchę.
Zamilkłem więc i patrzyłem, jak mój chłopak wyjaśnia kilkumiesięcznym dzieciom zasady jakimi należy się kierować, jeśli planuje się zdobyć zamek mając do dyspozycji armię, aby później przejść do obrazowego przedstawienia sposobu, w jaki zdobyć zamek zaledwie z garstką ludzi. Naprawdę nie rozumiałem jak taka wiedza może się przydać bliźniętom, a już na pewno nie w okresie dorastania.
Mój kochanek był wariatem.
Dzieci z początku patrzyły z zainteresowaniem na zabawki, którymi poruszał Reijel, ale jak to bobasy, szybko straciły nimi zainteresowanie. Za o niebo bardziej interesujące uznały wkładanie do buzi wielkich klocków, które jeszcze niedawno były starannie ułożoną fosą.
Reijel naprawdę nie miał pojęcia, jak należy obchodzić się z dziećmi.
Sam wprawdzie wcale nie byłem lepszy, ale w przeciwieństwie do niego, nie próbowałem uczyć malutkich dzieci zdobywania fortów. Przecież one wciąż waliły w pieluchę i musiały być karmione!Kto przy zdrowych zmysłach uczyłby takie maluchy czegokolwiek?
Odpowiedź była prosta – Reijel. Naturalnie zakładając, że był przy zdrowych zmysłach, w co często wątpiłem.
- Xavier, został tacie łucznika! - podszedłem szybko do chłopca i wyjąłem z jego rączki małą zabawkę, którą mógłby się udławić, po czym rzuciłem wściekłe, karcące spojrzenie Reijelowi. - Zwracaj uwagę na to, co robią, jeśli przynosisz im zabawki!
- Nie wiedziałem, że będzie chciał go zjeść!
- To malutkie dziecko, Reijelu! - westchnąłem ciężko. - Dasz mu brudną skarpetę to też będzie ją pakował do buzi!

~ * ~ * ~

Był piękny, kiedy się złościł. Tak cholernie piękny, że zapierał dech.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
Mimowolnie uśmiechnąłem się niczym zadowolony z siebie drapieżnik.
- Bez powodu.
- Kłamiesz. W dodatku słabo. Ty nigdy nie uśmiechasz się bez powodu.
- A jeśli powiem, że uśmiecham się, ponieważ mam na ciebie ochotę?
- Będziesz przez najbliższe dwa tygodnie przewijał dzieci jako jedyny, ponieważ o tym mogłeś pomyśleć zanim je tutaj sprowadziłeś. - Oliver prychnął poirytowany, ale dobrze wiedziałem, że sprawiłem mu przyjemność taką odpowiedzią. Mógł udawać nieprzejednanego, ale wiedziałem, że mnie kocha i uwielbia te dwie śmierdzące kluski, które mu przyniosłem kilka miesięcy temu.
- Hm, więc może powinienem oczarować cię do tego stopnia, że nie potrafiłbyś mi się oprzeć?
- To niemożliwe. - podał krótką, zdawkową odpowiedź.
- Teraz to ty kiepsko kłamiesz, kociaku. - znowu się uśmiechałem. Cóż, widać musiałem się do tego przyzwyczaić. Podobnie jak do tego uczucia łaskotania w bebechach, kiedy coś sprawiało mi niefizyczną przyjemność.
Oblizałem zęby w wymowny, drapieżny sposób.
- Zapomnij!
- Ja się dopiero rozkręcam.
- Dzieci potrzebują opieki, więc nie ma takiej opcji. I nie będę nic robił, kiedy się na mnie gapią! Jak zawsze, nie przekonasz mnie swoim stałym argumentem. Może nie wiedzą, co robimy, ale patrzą i to mi wystarczy.
Przyznaję, że zmarkotniałem. Kiedy Oliver tak stawiał sprawę, nie było sensu się z nim kłócić. Musiałem poczekać, aż śmierdziele zasną i dopiero wtedy mogłem podjąć próbę nakłonienia mojego humorzastego kochanka do seksu.
Bycie ojcem było jednak do niczego. Za dużo ograniczeń, za mało czasu dla siebie, za dużo pieluch, za mało zabawy.
Ale dzieci i tak nie zamierzałem nikomu oddać. Były już moje!