poniedziałek, 31 marca 2014

Fête

- Mrau – zamruczałem do ucha Marcela, dopiłem moją herbatę z malinowym sokiem i cytryną, czując rozchodzące się po ciele ciepło i słodycz, a następnie zwinąłem się niemal w kłębek na wygodnej sofie, która na moje potrzeby stanęła w gabinecie mojego mężczyzny. Wtuliłem twarz w brzuch kochanka uśmiechając się do siebie nieprzerwanie. Zawsze miałem na ustach uśmiech, kiedy z nim przebywałem. Nie potrafiłem nad tym zapanować i nie miałem takiego zamiaru. Zbyt dobrze wiedziałem, jak bardzo szczęśliwy jest Marcel, kiedy i mi jest dobrze.
Camus wsunął dłoń w moje włosy i bawił się nimi, jakbym był pieskiem, którego głaszcze i pieści. Uwielbiałem sposób, w jaki się mną opiekował. Nikt nie traktował mnie tak jak on – jak najdroższy skarb, który łatwo mógłby ulec zniszczeniu, gdyby zacisnąć na nim zbyt mocno dłonie.
- Kochanie, chciałbym z tobą porozmawiać. - jego głos był cudownie łagodny, kiedy szeptał mi do ucha. W jego uczucia po prostu nie dało się zwątpić, kiedy tak do mnie mówił, tak na mnie patrzył, tak mnie dotykał. Marcel cały był miłością do szczęśliwego i spełnionego Fillipa Ballacka.
- Słucham cię, mój wilczku. - zmieniłem pozycję kładąc się na plecach z głową niezmiennie leżącą na jego ciepłych kolanach. Spojrzałem w górę w jego niesamowite, piękne oczy. - Zawsze będę cię słuchał. - jego śmiech brzmiał rozkosznie, jak śmiech dziecka. Nic dziwnego, że uwielbiałem się w niego wsłuchiwać. - Mów, kochanie. - podniosłem dłoń i pogładziłem go po policzku. Było mi tak słodko, jakbym tonął w pysznej, kremowej piance, która wypełnia ciepłe lody.
- Widzisz... - Marcel zawahał się, co sprawiło, że zacząłem go słuchać jeszcze uważniej. - Chodzi o to, że kończysz szkołę. - jego oczy uciekły w bok i dopiero po chwili wróciły do mnie. - Chciałbym żebyś ze mną zamieszkał. - wyrzucił w końcu z siebie.
Otworzyłem usta wpatrując się w niego w gęstej jak gorąca czekolada ciszy.
- Najpierw u mnie, przez pewien czas. Później kupilibyśmy miejsce na sklep na Przekątnej, tak jak chciałeś, i mieszkalibyśmy nad nim. Kiedy sklep się rozrośnie znaleźlibyśmy inne miejsce, ale na ten rok, może dwa... Nadal będę tu pracował, ale porozmawiam z dyrektorem i będę wracał do ciebie częściej niż na święta. Co ty na to? Wiem, że to trochę wcześnie, ale kiedy skończysz nie wiem czy będziemy się mogli spotykać tak często.
- Szzzzzz... - przyłożyłem do jego ust palec i nagle poczułem, że mam ochotę płakać. Roześmiałem się przytulając do kochanka z całych sił. Czy tego chciałem? Ja o tym marzyłem! Nie wyobrażałem sobie życia bez Marcela, a teraz on proponował mi wspólne mieszkanie. Wspólne życie! - Tak, tak, tak! - krzyczałem w jego pierś. - Chcę z tobą zamieszkać! - otarłem twarz o jego ubranie i odsunąłem się odrobinę. Moja twarz nie była w stanie uśmiechnąć się szerzej, a przecież nadal nie oddawała tego jak bardzo byłem szczęśliwy. - Nie wiem, co powiem rodzicom, ale nie pozwolę im zatrzymać mnie w domu! Zamieszkam z tobą! - znowu tuliłem się do niego desperacko, a on oddał ten gest z całą mocą. Słyszałem i czułem jego urywany oddech, niespokojne ruchy klatki piersiowej. Czyżby mój Marcel również miał ochotę płakać? A może to radość nie pozwalała mu normalnie żyć?
Zamieszkać z Marcelem... To był mój prywatny Raj.

~ * ~ * ~

Wtuliłem twarz we włosy Fillipa wdychając ich cudowny, słodki zapach. Czułem ciepło jego ciała, ruchy wszystkich mięśni, które napinały się, kiedy chłopak wtulał się we mnie.
Zgodził się! Zgodził się! Oczywiście, że się zgodził! Przecież mnie kochał, tak jak ja kochałem jego. Byliśmy idealną parą połączoną przez samego Boga, więc dlaczego cokolwiek miałoby się nie powieść?
- Fillipie – wyszeptałem jego imię i w nim zawierało się wszystko, co mogłem jeszcze chcieć powiedzieć.
- Będę panem-panią domu. - chłopak roześmiał się całując mnie mocno w usta. - Panem-panią naszego domu! Nauczę się dobrze gotować i sprzątać, żaden Skrzat nie będzie nam potrzebny. Zresztą, nie chcę w domu świadka naszej miłości. Czułbym się nieswojo. Sam zajmę się wszystkim i zamienię twoje życie w Niebo.
- Już to robisz, Aniele. Moje życie jest Niebem od kiedy mam cię przy sobie, tylko dla siebie, mogę cię całować, kochać. Jesteś dla mnie wszystkim i nie istnieje nic ważniejszego niż ty.
- To dobrze. - chłopak uśmiechnął się zadziornie – Niech tak zostanie. Będziemy dla siebie wszystkim, zamieszkamy razem, będę cię rozpieszczał, tak jak ty rozpieszczasz mnie. Otworzymy sklep, który nas połączy jeszcze bardziej. Twoja pasja, znajomości, zainteresowanie quidditchem i moja amatorska gra, liche wiadomości i ogromna ambicja. Odniesiemy sukces, Marcelu.
- Tak. Masz całkowitą rację. - tym razem to ja gładziłem jego dłoń. - Razem będziemy niepokonani na rynku. Zadbam byś nigdy nie żałował swojej decyzji.
- Nigdy nie będę żałował związku z tobą, kochanie. - uśmiechając się wyrozumiale pocałował mnie w czoło delikatnie, jakby było papierowym łabędziem. - Moja miłość do ciebie jest nieskończona, tak jak powinna być dusza. Jesteś moim życiem, moim całym światem, więc pragnę rzucić ci do stóp wszystkie królestwa tego świata. Chcę spełnić nawet najmniejsze z twoich marzeń.
- Mam tylko jedno. - przyznałem – Pragnę by jak najszybciej nadszedł ten dzień, kiedy mój dom stanie się twoim, kiedy zamieszkasz ze mną zajmując część mojej sypialni. Będę cię budził pocałunkami i układał nimi do snu. Będę przygotowywał dla ciebie śniadanie do łóżka i rozkoszował się tym, co ty podasz mnie. Będę jadł u twojego boku, pomagał ci sprzątać. Tak bardzo się cieszę!
- Będziemy szczęśliwi przez całe życie. - szepnął mi do ucha i pocałował je.

~ * ~ *~

Oczyma wyobraźni już widziałem nasze wspólne życie, wszystkie te cudowne chwile, kiedy to będziemy razem dzień po dniu, wspólnie się zestarzejemy.
Nie liczyło się to, że będę musiał okłamać rodziców i zostawię ich samym sobie. Oliver będzie wściekły, ale i on będzie cieszył się moim szczęściem. Wiedziałem o tym doskonale. Może nawet zechce pracować ze mną w sklepie? To raczej nie było odpowiedzią na jego ambicje, ale przecież mógłby czasami wpadać i pomagać byśmy nadal mogli dzielić ze sobą szczęśliwe chwile.
Złapałem Marcela za dłonie i całowałem je z miłością, oddaniem, radością. Czułem, że mój mężczyzna planuje je zabrać, ale powstrzymywał się nie chcąc odbierać mi tej przyjemności. Sam przecież muskał mnie po włosach, jakbym był chłopczykiem, który prosił się o te pieszczoty.
- Powiedz mi, moje Wszystko, jak to możliwe, że czuję się jeszcze szczęśliwszy niż wcześniej, skoro to nie jest możliwe, kiedy już osiągnąłem pełnię szczęścia. Przecież nie ma nic ponad Niebem, prawda?
- Nie wiem, Fillipie. Nie mam pojęcia, ale czuję to samo. Może ponad Niebem jest miłość i dlatego unosimy się ciągle wyżej i wyżej w naszej radości?
- Więc ludzie nawet nie wiedzą, co tracą stawiając sobie za cel dostanie się wyłącznie do Nieba. Powinni mierzyć wyżej. - pocałowałem go mocno i oparłem głowę o jego ramię. - Powinniśmy uczcić nasze wspólne życie?
- Tak. Sądzę, że to świetny pomysł. Mam doskonałe wino, które będzie idealnie pasować do tej chwili. Powinniśmy jednak zmienić miejsce świętowania.
- Na ogród? Ukryjemy się w miejscu, w którym byliśmy na pikniku. Słońce, kwiaty, zieleń i zapach kwitnących drzew powinny dzielić z nami tę cudowną chwilę. - może przesadzałem, ale wcale mnie to nie obchodziło. To co działo się w moim wnętrzu było nie do opisania, uczuć nie potrafiłem nawet porównać do czegoś materialnego, prawdziwego, a nawet to co nieistniejące nie oddałoby całej prawdy o tym, co miałem wewnątrz.
- Cudowny pomysł. - mężczyzna pochwalił mnie i z niechęcią oraz delikatnością, odsunął mnie od siebie by móc wstać. Poderwałem się na równe nogi i zająłem zabieraniem najważniejszych rzeczy. Koc, ozdobna poduszka pod głowę. Marcel w tym czasie wziął wino i dwa kieliszki. Nie potrzebowaliśmy koszyka, nie potrzebowaliśmy tak naprawdę niczego.
Z każdym pocałunkiem, spijaliśmy przecież wino śmiechu ze swoich ust, a cała reszta była tylko dodatkiem. Miłym, symbolicznym, pięknym dodatkiem, który miło było mieć pod ręką. Drobiazgi nieudolnie oddające stan naszych dusz, a jednak były tak niezbędne ciału, które pragnęło ich dla swojej satysfakcji.
Wymknięcie się na zewnątrz bez świadków nie było takie trudne, jak sądziłem. Co ambitniejsze jednostki siedziały w bibliotece przygotowując się do egzaminów, sprawdzianów i lekcji, zaś leniwi i aktywni już od dłuższego czasu rozkoszowali się ciepłym, świeżym powietrzem na błoniach.
Mimo wszystko, by mieć całkowitą pewność, że nikt nas niepotrzebnie ze sobą nie powiąże, ja wyszedłem ze szkoły jako pierwszy. W prawdzie używaliśmy tajnego przejścia, ale nie mogliśmy mieć pewności, że jakaś inna para nie siedzi w naszym romantycznym kąciku. No właśnie, naszym. Pewnie dlatego tak bardzo mi ulżyło, kiedy okazało się, że jest pusty. Rozgościłem się w nim rozkładając koc i wykładając się na nim wpatrzony w czyste niebo nade mną. Odliczałem przy tym sekundy do przyjścia Marcela. Kilka razy zgubiłem się w liczeniu, kiedy moje myśli uciekały do tych słodkich chwil, kiedy nauczyciel latania będzie blisko mnie, obejmie mnie, pocałuje i ponownie zacznie snuć marzenia o przyszłości – wspólne mieszkanie, własny sklep, radość każdego, zwyczajnego dnia spędzonego razem.
Zamknąłem oczy uśmiechając się do siebie i nielicznych chmur, które powoli poganiał leciutki wiatr. Był tam puchaty, chmurkowy króliczek, owieczka, a nawet żółw.

~ * ~ * ~

Spojrzałem na mojego Anioła rozkoszując się jego pełną niewinności i radości miną. O czym tak myślał, że nie słyszał jak się zbliżam? Wykorzystałem to jednak i podszedłem na palcach jeszcze bliżej. Mając nadzieję, że moje kolana nagle nie wydadzą żadnego dźwięku, przykucnąłem przy moim cudzie.
- Tracisz czujność. - szepnąłem usatysfakcjonowany tym, jak gwałtownie otworzył oczy, ale powstrzymałem go przed podniesieniem się mocnym pocałunkiem. Fillip musiał się odprężyć zanim oddał muśnięcie przeradzając je w bardziej namiętną pieszczotę. Na oślep odłożyłem butelkę wina i kieliszki, by móc objąć jego słodkie policzki dłońmi, a on wsunął dłonie w moje włosy przyciągając mnie bliżej.
To był wspaniały, długi pocałunek i miałem nadzieję, że już niedługo otrzymam kolejny.
- Uczcijmy nasze plany na wspólną przyszłość. - zaproponowałem siadając na kocu.
- Tak, uczcijmy to. - Fillip wziął do rąk kieliszki, ja zaś odkorkowałem szkarłatny, wiekowy trunek, który wypełnił przezroczyste szkoło swoją głęboką barwą oraz słodkim zapachem. Może kiedyś nauczę Fillipa jak oceniać wino? To nie było trudne i opierało się bardziej na wyobraźni niż na prawdziwej wiedzy. Nie sądziłem jednak by kultura mojego rodzinnego kraju pasowała do tego Cudu. Mojego Ślizgona cechowała pewna dowolność, która we Francji była ograniczona. Anglia wydawała mi się pod tym względem barwniejsza, choć czasami tęskniłem za krajem, gdzie wędlinę kupowało się na plastry, a sery stanowiły element zwyczajnego posiłku.
- Za to, co nadejdzie. - powiedziałem uśmiechając się delikatnie i lekko stuknąłem swoim kieliszkiem o ten znajdujący się w ręce mojego kochanka. Pijąc słodki trunek, obserwowałem chłopaka, który oblizał się zadowolony ze smaku wina. Specjalnie wybrałem to najsmaczniejsze, na które zasługiwała tylko szczególna chwila u boku kogoś wyjątkowego.
- Niemal jak sok! - pisnął Fillip i spróbował raz jeszcze. - To na pewno wino?
- Tak, kochanie. To jest wino. - roześmiałem się podziwiając jego szeroko otwarte oczka i rozmarzony wyraz twarzy. - Mój ojciec dobierał odpowiednie roczniki i smaki do chwil, które jego zdaniem miały nadejść. Narzeczeństwo, ślub, narodziny dziecka. To jest pierwszym z nich. Miało być przeznaczone dla Fabiena, ale on nigdy się o tym nie dowie.
- Dla Fabiena? Dlaczego? - chłopak przysunął się do mnie tak, że stykaliśmy się kolanami.
- Przez jego królewskie gardło przechodzi tylko wino najsłodsze, jeśli już musi jakieś pić. Jego rodzice umarli, kiedy był bardzo młody, więc mieszkał z nami do osiągnięcia pełnoletności, a później przeprowadził się do Lyonu, gdzie odziedziczył dom po rodzicach. Nie miałem okazji dać mu jego butelek, więc korzystam z tego, że sam również sobie po nie nie przyjechał. - wzruszyłem ramionami. Od tamtych wydarzeń minęło już wiele lat, więc wspomnienie śmierci nie było już tak bolesne. Nawet utrata moich bliskich zaledwie kilka lat temu była łatwiejsza do zniesienia, kiedy miałem przy sobie Fillipa. - Kiedy teraz o tym myślę, zastanawiam się, czy nie powinienem zagospodarować jakoś domu na wsi. - mój kochanek doskonale wiedział, o który dom chodzi, jako że kiedyś mieliśmy okazję spotkać się pośród pól i łąk, a on poznał wtedy kilka tajemnic mojego rodzinnego domu.
- To dobry pomysł. - przyznał Anioł, a jego oczy zalśniły w ten wyjątkowy sposób, który oznaczał nowy pomysł.

~ * ~ * ~

Przygryzłem wargę i szybko wypuściłem ją spomiędzy zębów.
„Domek na wsi...” upewniłem się, jak to brzmi w moich myślach, czy nabiera jakiegoś szczególnego kształtu „Domek na wsi...”
Pod moimi powiekami tworzył się obraz spokojnej okolicy pełnej zieleni, dużego podwórka, stajni, obory, kurnika. Nigdy nie sądziłem, że nagle obudzą się we mnie potrzeby tego typu, ale coś we mnie błagało o możliwość spędzania wspólnie czasu w otoczeniu natury i prostoty.
- Powiedz, nie znasz kogoś, kto chciałby zająć się tym domem i zwierzętami, które można tam hodować? Nie chodzi o to, że ja chciałbym od czasu do czasu się nimi opiekować, bo to nieprawda. Raczej chciałbym poznać tę atmosferę spokoju, jaka panuje w takich miejscach. Posiłki ze świeżych jajek, wiejskiego chleba, mleka, wyrabianego tam masła i sera, warzyw z ogródka, owoców z sadu. Wybacz, chyba przesadzam.
- Nie, to interesujące. - na przystojnej twarzy Marcela pojawił się wyrozumiały uśmiech pełen miłości. - Moja matka często mówiła podobnie, kiedy wspominała o mojej przyszłej żonie i wnukach, które jej się marzyły. Myślę, że to dobry pomysł by uczcić te niewinne marzenia, które mieli moi rodzice.
- Nie jestem ich wymarzoną synową. - przyznałem łapiąc mężczyznę za ręce. - Nie dam ci dzieci, może nigdy nie będę perfekcyjną panią domu.
- Mówisz głupoty. - profesor wyswobodził swoje dłonie i objął mnie mocno. - Nikt nie mógłby być bardziej idealny niż ty. A już na pewno potwierdzasz to tymi fantazjami młodej żony. - roześmiał się naprawdę ubawiony, co nie pozostawiało mi innego wyboru, jak tylko wydąć usta. - To nie znaczy, że jest źle, mój słodki. - jego ciepłe dłonie pogładziły moje policzki. - To wspaniale. - jego usta były słodkie od wina, kiedy mnie całował. Nie potrafiłem się na niego gniewać, więc oddałem pocałunek. Przecież kochał we mnie wszystko, tak jak ja kochałem wszystko w nim, więc czy mógł zmienić o mnie zdanie z tak głupiego powodu? To było niemożliwe.
- Dziękuję. - szepnąłem w jego cudowne, ciepłe wargi i przytuliłem się mocno. - Dziś zaproponowałeś mi wspólne mieszkanie, a już w planach masz trzy. - nie powstrzymywałem nawet uśmiechu. - Dom w Paryżu, na Pokątnej nad sklepem i teraz jeszcze na wsi.
- Tym się nie martw, jakoś je zagospodaruję. Zresztą, jesteś paniczem, nie mogę się z tobą wiązać nie wnosząc niczego do twojego majątku. - mrugnął do mnie zalotnie i znowu dolał nam wina. - Jedyny dziedzic twoich rodziców, wywodzący się z rodu czystej krwi i ja. Biedny nauczyciel, który musiał odejść z drużyny quidditcha po kontuzji. Powinienem zaoferować ci także domek letniskowy nad morzem i w górach. Nie martw się i tak mnie na to nie stać.
- No, nie ładnie. - pogładziłem palcem jego nos i wziąłem łyk rozgrzewającego, wyśmienitego trunku. - Powinieneś rzucić mi do stóp cały świat, nie sądzisz?
- Masz rację, Fillipie. I zrobię to, kiedy wstaniesz. Ja jestem twoim całym światem, więc padnę przed tobą na kolana i spełnię twoją prośbę. - ucieszyła mnie ta odpowiedź. Takiej pragnąłem, jako że była w niej niezachwiana pewność, co do mojej miłości względem Marcela.
- A kim ja wtedy będę? - wiedziałem jaka będzie jego odpowiedź i pragnąłem ją usłyszeć, jakkolwiek niewłaściwa mogła się wydawać.
- Jesteś moim bogiem, Fillipie, a on ma u swoich stóp świat. Twoje słowo jest dla mnie święte, twój dotyk potrafi czynić cuda z moim sercem. Ja jestem twoim światem, ty zaś moim bogiem. Czy to nie idealny układ?
- Tak, mój heretyku. - musnąłem jego wargi. - To układ jedyny w swoim rodzaju. Magiczny. - i wiedziałem, że obaj się z tym w pełni zgadzamy.