sobota, 17 marca 2007

Prénom

Mimo, że był to jeden z normalnych, powszednich dni lata na Pokątnej tłoczyło się pełno czarodziejów i czarodziejek, którzy niczym mrówki krzątali się dosłownie wszędzie. Nie byłem tym specjalnie zdziwiony, jako że moja matka siłą wywlekła mnie z domu, a teraz trzymając za rękę prowadziła przez brukowaną uliczkę. Nie przeszkadzało mi to ani trochę, gdyż dzięki jej nadmiernej trosce mogłem spokojnie powrócić myślami do wspaniałego snu, który nawiedzał mnie, co noc od dnia opuszczenia Hogwartu. Nie mogłem jedynie znieść tego, że zawsze kończył się w tym samym, nieodpowiednim miejscu.

//Sam nie wiem czy w tamtej chwili już spałem czy jeszcze nie. Leżąc na brzuchu ułożyłem dłonie pod głową i odetchnąłem głęboko.

Ciepły oddech musnął mój policzek, a miękkie wargi potwierdziły jego pieszczotę delikatnym pocałunkiem. Zamruczałem cicho w odpowiedzi i pozwoliłem by twarz mężczyzny wtuliła się w zagłębienie mojej szyi. Nawet nie patrząc na niego wiedziałem, kim jest i jak bardzo pragnę tej bliskości.

- Fillipie – cichy szept zgrał się z lekkim podrażnieniem muszelki mojego ucha ustami, a gorąca dłoń odgarnęła z mojej szyi pasma włosów. Delikatne, wilgotne muśnięcie zaczęły znaczyć moją skórę sięgając łopatek, kręgosłupa i całych nagich pleców. Jęknąłem czując cudownie ciepłe opuszki palców gładzące moje ramiona i sunące do żeber by obdarzyć spokojną pieszczotą każde z nich osobno. Idealne wargi po raz kolejny pocałowały mój policzek i sam koniuszek ust nie naruszając nawet warg.

Otworzyłem oczy i przewróciłem się na plecy patrząc w piękne szare tęczówki. Camus wierzchem dłoni przesunął po moim policzku i muskając kciukiem usta roześmiał się cicho.

Uniosłem ręce i objąłem mężczyznę za kark przyciągając bliżej siebie. Delikatny wyraz na jego twarzy mówił mi, że należy tylko do mnie i przenigdy mnie nie opuści. Z głośnym westchnieniem postanowiłem sięgnąć zakazanych mi warg podnosząc się nieznacznie.//

Właśnie wtedy wracał do mnie obraz rzeczywistości i pustego pokoju. Wyciągałem spod poduszki misternie wykonane zdjęcie i sunąłem palcami po pięknej twarzy nauczyciela. Uśmiechałem się smutno sam do siebie i składałem na fotografii delikatny pojedynczy pocałunek. Jedyny, na jaki mogłem sobie pozwolić.

Każdej nocy i każdego ranka historia zataczała błędne koło, które choć męczące sprawiało, że pragnąłem jak najszybciej zanurzyć się w sennych fantazjach po kolejnym pełnym tęsknoty dniu. Żyłem tylko i wyłącznie krótkimi spotkaniami, które powstawały w mojej podświadomości, a jednak były cenniejsze niż wszystko inne.

- Mamo, jak poznałaś tatę? – zapytałem po chwili i poczułem jak moja matka drgnęła nerwowo, a jej policzki spłonęły skrywanym rumieńcem. Teraz już wiedziałem, po kim mam ten niekontrolowany odruch.

- D... Dlaczego o to pytasz? – ukłoniła się szybko jednej ze znajomych czarownic i założyła za ucho wąskie pasmo długich kasztanowych włosów. Zawsze podobał mi się sposób, w jaki to robiła dodając tym samym staranności finezyjnie upiętym w kucyk kosmykom.

- Z ciekawości – tym razem to moja twarz poczerwieniała, a dłoń zacisnęła się na koszulce.

- Jak by ci to powiedzieć... – zaczęła niepewnie i nieśmiało, po czym zatrzymując się wskazała mi jeden ze starszych sklepów z ziołami. – To było dokładnie w tamtym miejscu. Byłam całkowicie pochłonięta jakimś artykułem w Proroku i przez przypadek wpadłam na niego w drzwiach, kiedy stamtąd wychodził. Wszystkie włosy opadły mi na twarz, a on pomógł mi się z nimi jakoś uporać. Myślałam, że umrę ze wstydu, a on po prostu przeprosił i z uśmiechem stwierdził, iż następnym razem będzie ostrożniejszy. Zaprosił mnie na sok i tak się zaczęło... – zakończyła szybko i usilnie starała się ukryć rozmarzony uśmiech. – I pomyśleć, że ty jesteś czasami tak samo mało rozgarnięty jak ja... – westchnęła ciężko i pogłaskała mnie po głowie.

- Wielkie dzięki, mamuś! – burknąłem i przygryzłem wargę wspominając pierwsze spotkanie z profesorem. Schody, zaskoczenie i jego ciepłe ramie, które w porę uratowało mnie przed upadkiem. To, kiedy założył mi włosy za ucho i posłał ciepły uśmiech...

Znowu zacząłem się głupio uśmiechać i wyobrażać sobie mało odpowiednie dla mojego wieku i stanu rzeczy.

Przez chwilę chciałem zapytać o to jak wyglądał pierwszy raz moich rodziców, ale otrząsnąłem się w porę i skarciłem za tak głupi pomysł. Nie musiałem wiedzieć wszystkiego, a raczej chciałem, ale nie wypadało mi pytać.

Wtuliłem się w ramię mamy i zamknąłem na chwilę oczy słysząc cicho wypowiedziane imię ukochanego mężczyzny. Szarpnąłem się gwałtownie i rozglądnąłem wokoło. W pobliżu witryny jednego ze sklepów stało kilkanaście rozanielonych dziewcząt, z czego większość z nich uczyła się w mojej szkole.

poniedziałek, 5 marca 2007

Languir

Ostre promienie zachodzącego słońca wpadają do pokoju przez uchylone okno tworząc przyjemną, wesołą atmosferę. Wiatr cicho omija szybę, dzięki czemu w pomieszczeniu można wyczuć zapach lata, a mimo to powietrze wydaje mi się być ciężkie i całkowicie niepotrzebne.

Leżąc na kanapie bezowocnie wpatruję się w jasny sufit, a w mojej głowie panuje całkowita pustka. Splatam dłonie za głową, dzięki czemu chociaż w niewielkim stopniu odczuwam ulgę i w zamyśleniu zaczynam błądzić kciukami po karku, jednak nadal nie mogę oswoić się z myślą o pobycie w domu. Zamykam oczy zaledwie na kilka chwil i właśnie wtedy słyszę, że ktoś dzwoni do drzwi.

Jedno delikatne, niepewne naciśnięcie na dzwonek.

Niechętnie podnoszę się i powoli podchodząc do drzwi naciskam na klamkę. Przymykając oczy przecieram twarz dłonią i patrzę na stojącą w wejściu postać, która obdarza mnie niepewnym spojrzeniem.

Zdziwiony otwieram szeroko oczy, a moje usta same się uchylają. Przez całe moje ciało przechodzi cudowny dreszcz, kiedy dostrzegam słodką, delikatnie uśmiechniętą buźkę. Nie jestem w stanie powiedzieć nawet jednego, krótkiego słowa, a moja dłoń w niekontrolowanym odruchu wplata się we włosy odgarniając je do tyłu.

Po chwili sam zaczynam się uśmiechać i gestem zapraszam chłopca do środka.

- Co ty tutaj robisz? – pytam zdejmując z ramienia Fillipa czarną torbę, tę samą, w której nosi książki, i odkładam ją na bok popychając malca w stronę kuchni kuchni.

- Ja... – zaczyna niepewnie spuszczając głowę by ukryć zaczerwienione policzki – Tęskniłem – wzdycha stając w pobliżu stołu – I chciałbym żeby mi pan pomógł w kilku zadaniach.

Zaczynam się głośno śmiać i odsuwam krzesło prosząc chłopca by usiadł. Proponuję mu coś do picia i jedzenia, jednak on odmawia. Mimo wszystko podchodzę do lodówki.

- Może być mleko i dżem? – patrzę w błyszczące, ciemne oczka i dostrzegam minimalne potakiwanie. Stawiam przed malcem szklankę, talerz z kromkami chleba i dwie, niewielkie, lecz finezyjne butelki, jedną z mlekiem, zaś drugą z dżemem wiśniowym siadając naprzeciw niego.

- Dziękuję! – Fillip niemal rzuca się na jedzenie, co wywołuje u mnie cichy śmiech, a mój wzrok nie może oderwać się od uśmiechniętego, słodkiego oblicza. Ślizgon na siłę wciska do ust coraz to większe ilości posiłku zachłannie je przepijając. W kącikach jego cudownych warg zbierają się niewielka ilość słodkiej mazi, zaś górną wargę pokrywa biała powłoka napoju.

Chłopiec z głośnym westchnieniem zadowolenia odsuwa od siebie puste naczynia i na kilka sekund zamyka oczka. Wygląda pięknie i niewinnie z dziecięco umorusaną twarzyczką.

Zbliżam się do malca i odwracam jego krzesło w swoją stronę kucając. Wyjmuję z tylnej kieszeni spodni czystą chusteczkę i ślinię ją by zaraz potem delikatnie zetrzeć z leciutko przygryzionych warg resztki posiłku. Policzki chłopca płoną, kiedy podtrzymuję jego brodę ściskając ją by się nie ruszał. Wstając mierzwię ciemne pasma włosów Fillipa i mówię, że może pokazać mi, z jakimi pracami domowymi nie daje sobie rady, a on entuzjastycznie wybiega z kuchni.

Zajmuję miejsce, na którym jeszcze przed chwilą siedział Ślizgon. Krzyżuję ręce na brzuchu czekając na powrót malca. Siedzę tyłem do drzwi, więc nie jestem w stanie dostrzec tego, co dzieje się za moimi plecami. Uśmiecham się sam do siebie nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie ma miejsce. Rozkoszuję się każdą chwilą spędzoną pod jednym dachem z Fillipem, a niesamowita radość wypełnia całe moje ciało.

Nagle czuję jak niewielkie rączki obejmują mnie za szyję, a ciepła buzia styka się z moim policzkiem. Nerwowy oddech drażni moją szyję, a cichutki głosik rozkosznie koi zmysły.

- Ja... – chłopiec zamyka oczy, gdyż jego rzęsy ocierają się łagodnie o moją skórę – Ja tęskniłem, ponieważ... – urywa i mocniej przytula się do mnie – Kocham pana – jego szept wydaje się być cichym płaczem, zaś moje ciało drży, kiedy uświadamiam sobie, co właśnie usłyszałem.

- Fillipie... – szepczę i muskam palcami dłoń chłopca. Ujmuję ją delikatnie i obracając się ciągnę Ślizgona w bok bym mógł widzieć jego słodkie, piękne oblicze. Malec dość niepewnie pozwala mi na to i odwraca buzię w bok kryjąc zawstydzone oczka i piekące policzki.

Uśmiecham się i najdelikatniej gładzę cieplutką skórę na jego twarzy. Ślizgon przygryza wargę i patrząc tym razem na mnie przybliża się tak, iż moja dłoń zagłębie się w jego włosy. Zafascynowany widzę jak zamyka oczka, a jego słodki, nierówny oddech gładzi moją skórę.

- Kocham pana – powtarza, a ja czując szybkie, mocne bicie swojego serca sięgam jego miękkich warg. Niemal czuję ich pieszczotę w chwili, kiedy mają zetknąć się z moimi. Zamykam oczy by zatracić się w ich cieple i zmysłowej wilgoci...

Uchyliłem powieki, a moje źrenice rozszerzyły się niebezpiecznie by przyzwyczaić oczy do panującego mroku. Całkowicie pustym wzrokiem patrzyłem na ciemny sufit by po chwili dostrzec niewyraźne wnętrze mojej sypialni.

Najpiękniejszy sen, jaki mogłem sobie wyobrazić zakończył się właśnie w chwili, gdy miałem poznać najsłodszy smak ust Fillipa. Nawet, jeśli miałoby to miejsce tylko i wyłącznie w marzeniach sennych, pragnąłem tego...

Podniosłem się do siadu i w lekkim rozkroku ugiąłem kolana opierając o nie łokcie. Wsunąłem dłonie we włosy i spuściłem głowę.

- Fillipie...