wtorek, 27 sierpnia 2013

Toc, toc, toc

Miałem w głowie całkowitą pustkę i z trudem powstrzymywałem się przed maltretowaniem warg, kiedy wpatrywałem się w szerokie plecy Marcela, niemal wyobrażając sobie grę mięśni pod cienkim materiałem koszuli. Jego bliskość odbierała mi rozum, jego uśmiech zniewalał zmysły, brzmienie głosu przyspieszało bicie serca, a dotyk sprawiał, że czułem przejmujące kontrolę nad całym ciałem podniecenie. Walczyłem z samym sobą by go nie zaatakować, by tkwić w miejscu nawet się z niego nie ruszając. Mężczyzna skrupulatnie i powoli układał książki na półce w swoim gabinecie – miejscu, które stało się już sanktuarium naszej miłości. Nie chciałem mu przeszkadzać, pragnąłem wyłącznie napawać się widokiem, a jednak...
Marcel, mój Marcel. Mój, tylko mój. Pragnąłem go jak wygłodniałe szczenię miski mleka.
Znajdując się w mojej sytuacji, większość osób na pewno nie mogłaby uwierzyć w swoje niebywałe szczęście. Ja nie miałem tego problemu. Całym sobą przyjąłem do wiadomości fakt, że nauczyciel odwzajemnia moje uczucia. Przecież właśnie o to walczyłem i gdzieś w głębi chyba wiedziałem, że osiągnę swój cel. Może nawet od zawsze wiedziałem, że Marcel również mnie kocha, że podobnie jak ja, skrył gdzieś na dnie serca pewność, że moje uczucia odzwierciedlają jego.
Nie wytrzymałem. Podniosłem się z fotela i podszedłem do mężczyzny obejmując go ramionami, wtulając twarz w jego plecy. Drżałem, czułem ciepło jego ciała mimo materiału, moje serce chciało wyskoczyć z piersi i przylgnąć do Marcela niczym zwierzątko pragnące uwagi właściciela.
Powoli sięgnąłem guzików koszuli i zacząłem odpinać je jeden po drugim. Czy wiedziałem, co robię? Sam nie byłem tego pewny.
- Kochanie? - jego głos zdradzał rozbawienie, a moje ciało podniecało się, kiedy do mnie przemawiał.
- Ciii, nic nie mów. - szepnąłem i kiedy uporałem się z ostatnim, drobnym guziczkiem przesunąłem dłońmi po nagiej, gorącej skórze Marcela.
W moich spodniach rozpoczęła się rewolucja, a rozum najwyraźniej uciekł właśnie w te partie ciała, gdyż wsunąłem się pod koszulę mężczyzny i przylgnąłem policzkiem do nagich pleców ignorując niebezpieczne napięcie materiału, który mógł nie pomieścić w sobie dwóch osób. A jednak było zbyt cudownie bym miał przejmować się konsekwencjami mojego dziwnego zachowania. W tamtej chwili byłem kociakiem wdrapującym się na jego plecy, szczeniakiem prowokującym do zabawy, groźnym tygrysiątkiem, które zaatakowało swoją ofiarę.
- Mmm... - zamruczałem rozkoszując się zapachem jego skóry.

~ * ~ * ~

Ten Anioł nawet nie wiedział, z jakimi katuszami musiałem się mierzyć, by nie roześmiać się z powodu jego zachowania. Jedno niepotrzebne napięcie mięśni, a nie miałem wątpliwości, że moja koszula poszłaby w rozsypkę. Lubiłem ją i naprawdę nie chciałem stracić.
- Fillipie, co ty wyprawiasz? - mój głos drżał powstrzymywanym rozbawieniem.
- Staram się tobą nacieszyć, czy to nie oczywiste? - miałem wrażenie, że chłopiec mówi to niemal sennym, rozmarzonym głosem.
Miałem taką ochotę by porwać go w ramiona, całować, dotykać i pieścić, że moje ciało wydawało się kruchym więzieniem drapieżnej pasji.
- Moja koszula może tego nie wytrzymać. - zauważyłem, co naturalnie mało obchodziło moje Cudo.
- Nie szkodzi. Marcel bez koszuli... Mmm...
Zdołałem wyłącznie westchnąć i powoli złapałem go za nadgarstki odsuwając od siebie jego ciepłe, niespokojne ręce. Zrobiłem krok do przodu wysuwając ramiona z rękawów i odwróciłem się do chłopca, który wydął wargi demonstrując mi swoje niezadowolenie. Koszula leżała bezpiecznie na podłodze, gdyż Fillipowi nawet nie przyszło do głowy by ją podnosić.
Kochałem go za tę determinację i brak skrupułów, kiedy w grę wchodziły jego pragnienia.
- Tak jest jeszcze lepiej. - powiedział nagle wpatrując się intensywnie w moją pierś. Przysunął się, znowu objął mnie ramionami, a jego ciepły policzek znowu dotykał mojej skóry. Tym razem musiał jednak dzielić ją z ustami, które raz po raz z namaszczeniem całowały dostępne sobie miejsca.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, co do ogromu miłości Fillipa. Wystarczyło spojrzeć w jego oczy by dostrzec w nich całą siłę tego uczucia, wsłuchać się w bicie jego serca, by zrozumieć gwałtowność, jaką w sobie krył. Nie istniał świat, który zabroniłby nam tej miłości, nie istniała moc, która zmusiłaby nas do rozstania. Nic nie mogło równać się z tym, co nas połączyło, a wszystkie zburzone przez nas mury nigdy nie mogły zostać odbudowane. Nic już nas od siebie nie dzieliło.
Fillip sięgnął niecierpliwymi dłońmi do paska moich spodni.
Mój idealny Anioł, mój piękny kochanek...
- Fillipie, co ty wyprawiasz? - szepnąłem mu na ucho i pocałowałem je z miłością.
Chłopak opadł na kolana i zadzierając głowę do góry uśmiechnął się do mnie tym swoim niewinnym, zniewalającym uśmiechem, który zawsze odbierał mi dech.
- Robię to na co mam ochotę. - odparł i przymykając oczy wtulił się w moje biodro.
Jak miałbym go nie kochać i nie pragnąć?

~ * ~ * ~

Przesunąłem palcami po ścieżce drobnych włosków wiodącej od pępka Marcela do linii spodni i westchnąłem rozpinając najpierw guzik, a następnie odsuwając zamek.
- Tak bardzo cię kocham, że mógłbym cię zjeść. - zamruczałem i odsunąłem się od niego odrobinę by móc zsunąć z jego bioder spodnie i bieliznę. - Tak bardzo cię kocham, że nie potrafię utrzymać tego uczucia w sobie. - mówiłem dalej. - To niesamowite uczucie, które wypełnia mnie drżeniem i radością tak wielką, że mam ochotę płakać. Kiedy jestem z tobą nie potrafię trzymać się z daleka. Mam ochotę podejść, wtulić się w ciebie, całować cię i ciągle do ciebie mówić, ciągle powtarzać ci, że cię kocham, kocham, kocham, bo tylko w ten sposób mogę uwolnić te kotłujące się w środku uczucia. - znowu uniosłem wzrok i spojrzałem w cudowne, szare oczy nauczyciela, który uśmiechał się do mnie łagodnie i czule.
- Rozumiem, co czujesz, Fillipie. - wsunął dłoń w moje włosy, pogładził mój policzek. - Przerażająco dobrze to rozumiem.
Nasza miłość była gwałtowna w środku, ale delikatna na zewnątrz, łączyła w sobie wszystkie żywioły, jak ogień, który daje ciepło, ale pali żywcem, czy woda niezbędna do życia, lecz śmiertelnie niebezpieczna podczas sztormu, wiatr chłodzący ciało, ale niosący ze sobą wichury wyrywające drzewa z korzeniami, czy też ziemia dająca oparcie, chociaż połykająca ludzi i domy podczas trzęsienia.
- Czy to dlatego nasze uczucie podzielono na dwoje? - zadałem to niemądre pytanie nie mogąc się powstrzymać. Pocałowałem podbrzusze mojego kochanka i odsłoniłem w końcu tę intymną część ciała, która czyniła nas jednym. - Jedna osoba nie zdołałaby pomieścić w sobie tego ogromu uczuć, więc rozdzielono go między ciebie i mnie?
Mężczyzna roześmiał się i przymknął oczy, kiedy mój oddech drażnił skórę jego krocza.
- Tak, Fillipie. Myślę, że tak właśnie było. A teraz jesteśmy razem i dwie połówki naszej miłości wyrywają się do siebie, co powoduje to drżenie w środku i to obezwładniające uczucie szczęścia.
Roześmiałem się by dać upust temu, o czym rozmawialiśmy i pocałowałem członek Marcela, który wystarczająco długo czekał na moje zainteresowanie. Patrzyłem jak momentalnie reaguje, jak puchnie, twardnieje, podnosi się i nabiera koloru. Może byłem szalony, ale czułem się oczarowany tą częścią ciała mojego kochanka, jak zresztą każdą inną. Kochałem każdy centymetr Marcela, tak jak on kochał każdy centymetr mnie.
- Kocham. - westchnąłem do siebie i pocałował mężczyznę kolejny raz. - Tak bardzo kocham. - znowu przysunąłem usta do jego gorącej skóry i uśmiechnąłem się do siebie.
- Fillipie, umrę jeśli będziesz mnie tak dręczył. - głos Marcela zdradzał podniecenie.
- Nigdy nie umrzesz. - zaprzeczyłem jego słowom i powoli objąłem wargami słodki czubek. Polizałem go nie potrafiąc sobie odmówić tej przyjemności i przymknąłem oczy z rozkoszy doznania, jakim było już samo trzymanie go w ustach.
Jeśli ja czułem tak ogromną przyjemność to jak musiał czuć się mój wspaniały profesor?

~ * ~ * ~

Jeśli chciał mnie doprowadzić do szaleństwa to był na dobrej drodze, kiedy klęcząc przede mną, ze skupioną miną sprawiał mi niewysłowioną przyjemność. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Czy schylić się i objąć go, gładzić po tych miękkich, falowanych włosach, a może zwyczajnie odsunąć go od siebie, by nie tracił swoich cudownych usteczek na tak przyziemne sprawy, jak moje podniecenie i zamiast tego kraść jego pocałunki moimi wargami?
- Fillipie, wystarczy. - westchnąłem delikatnie odsuwając od siebie jego słodką buźkę.
- Masz rację. - przyznał i podniósł się łapiąc mnie za rękę. - Chodź, tutaj nie ma wygodnego miejsca, a twoje łóżko będzie idealne. - mówił entuzjastycznie, jakbym zaproponował mu wizytę w cukierni.
- Nie do końca o tym mówiłem, Aniele, ale nie odmówię. - nie powstrzymywałem nawet uśmiechu.
Pozwoliłem żeby chłopak poprawił moje spodnie na tyle, by umożliwić mi swobodne poruszanie się. Ze swojej strony odwdzięczyłem się przyciągając go i biorąc na ręce. Sięgnąłem jego uchylonych usteczek i pocałowałem mocno. Zasłużył na o wiele więcej, zdecydowanie. Jego języczek niespokojnie poruszał się wszędzie, gdzie tylko mógł i prowokował.
Zaniosłem go do wydzielonej sypialni, którą sam zaprojektował jakiś czas temu według swoich upodobań. Położyłem go na wielkim łóżku i nie miałem okazji się odsunąć, gdyż trzymał mnie zdecydowanie i ciągnął na siebie jakby od tego miało zależeć nasze dalsze istnienie, bądź harmonia wszechświata.
Z trudem uciekłem przed jego namiętnością, która nie pozwalała mi na żaden ruch.
- Kochanie, pozwól mi się rozebrać. - szepnąłem w jego usta, które wydawały się wołać o mnie, o moje pocałunki.
- Tak, masz rację. - wydusił z siebie i wypuszczając mnie ze swoich ramion usiadł na łóżku zdejmując z siebie koszulkę, spodnie, skarpetki i na samym końcu bieliznę. Jego płonące spojrzenie wędrowało teraz po moim ciele jakby nie potrafił się na mnie napatrzeć, a przecież miał mnie dla siebie całego. Każdym oddechem wielbiłem to Cudo, które mi podarowano, moje myśli były go pełne, dłonie bezustannie czuły ciepło skóry, a usta smak jego warg.
Fillip najwyraźniej wyczerpał już swoją cierpliwość, kiedy złapał mnie i wciągnął na łóżko. Ledwie usiadłem, a on już zajął miejsce na moich udach, przylgnął ciasno do mojego ciała i prowokował pocałunki kąsając najpierw moją dolną, a później górną wargę. Jego ciało płonęło, co czułem wyraźnie na swoim brzuchu, kiedy wbijał w niego swój członek.
Złapałem go lekko za kark masując, a następnie płynąc dłońmi w dół po jego plecach do samych pośladków. Objąłem dwie idealne półkule, ścisnąłem i z zadowoleniem wyłapałem sapnięcie, które chłopak wydał w moje usta.
Palce Anioła gładziły moją pierś, bawiły się sutkami, sunęły w dół zataczając kółka wokół pępka, przeczesał włoski na moim podbrzuszu i objął ciepłą dłonią mój członek. Poruszał ręką powoli z rozmysłem mnie dręcząc.
Odpowiedziałem na jego bezczelność delikatnym podszczypywaniem drobnych brodawek na piersi tego Cudu. Całowałem go niezmiennie, szukałem na nowo każdego czułego punktu, który już znałem na tym cudownym ciele. Fillip był mój, tylko mój. Cały, w każdym maleńkim milimetrze jestestwa.
- Kocham cię. - westchnąłem zasypując pocałunkami jego twarz. Nigdy nie miałem dosyć tych słów, które przez lata kryłem głęboko w sobie.
Ślizgon uśmiechnął się i pogładził mój policzek jedną ręką, gdy druga była bardzo zajęta na moim kroczu.
- Chciałbym żeby każdy o tym wiedział. - przyznał łagodnym głosem. - Wtedy nikt nie odważyłby się do ciebie zbliżyć, dotknąć cię, czy nawet o tobie marzyć. Tylko ja mogę robić to wszystko i jeszcze więcej. Należymy do siebie, jesteśmy dwoma połówkami tej samej miłości, a ja i tak jestem zazdrosny i zaborczy. Świat powinien składać się wyłącznie z nas dwóch. - złapał moje wargi w pułapkę swoich i miażdżył je w mocnym, niemal brutalnym pocałunku, który miał mi uświadomić wagę jego słów. Kochałem go za to.

~ * ~ * ~

...puk puk puk... delikatne, miarowe, nienachalne.
…puk puk puk... ponaglające, wyraźne, zupełnie nie na miejscu.
Świat zatrzymał się na kilka sekund, powietrze zastygło niczym twarda galareta, napięcie niemal podnosiło drobne włoski na ciele niczym elektryczne wyładowanie. I nagle wybuch, erupcja wulkanu wściekłości w samym środku mnie.
Nie! Nie! Nie!
Wpatrywałem się w zaskoczonego, a po chwili przerażonego nauczyciela, który zdawał się błagać mnie o wybaczenie swoimi pięknymi oczyma.
- Aniele... - zasłonił usta dłonią, jego twarz wyrażała autentyczny ból. - Przepraszam cię. Wypadło mi to z głowy, kiedy tylko się u mnie pojawiłeś. - tłumaczył się, a ja słuchałem go z rosnącym niedowierzaniem. - Spotkanie... Dzisiaj, już, dziesięć minut temu. Miałem pojawić się na spotkaniu u dyrektora razem z całą resztą nauczycieli. Skracają lata nauki mojego przedmiotu i...
...puk puk puk... budzące we mnie morderczy instynkt.
- Idę! - krzyknął Marcel i podniósł się z łóżka. - Proszę dać mi pięć minut, muszę doprowadzić się do porządku! - przypominał szczeniaka, który zmoczył się na dywanie i wiedział dobrze, że za coś takiego może oberwać od swojego kochającego, ale wymagającego właściciela. - Przepraszam, Fillipie. Czuję się teraz okropnie, ale muszę iść. To ważne.
- I tak pójdziesz, nawet jeśli ci zabronię. - wzruszyłem ramionami poirytowany. Przeczesałem dłonią włosy i patrzyłem na niego karcąco. W takiej chwili, akurat teraz, akurat dziś.
- Fillipie... - jęknął błagalnie.
- Ubieraj się. Nie możesz wyjść stąd nagi. - poddałem się. - Ale pamiętaj, nie wolno ci nikogo tutaj przyprowadzać. - ostrzegłem go niemal sycząc. - Bo kiedy wrócisz, ja nadal tutaj będę! Nagi i wyposzczony! A wiesz, co to oznacza?
- Że mi wybaczasz? - uśmiechnął się rozbawiony zakładając spodnie.
- Że za bardzo cię kocham i nawet nie potrafię dobrze zastraszyć. - mruknąłem zrezygnowany i przytuliłem się do jego pleców, kiedy szukał koszuli, która została jeszcze w jego gabinecie. - Jest przy półce z książkami, głuptasie. - pokręciłem głową.
Przeszedłem nagi do jego gabinetu i podniosłem z ziemi materiał w kratkę, który stał się motorem napędowym naszych małych i brutalnie przerwanych zabaw. Podałem ją mężczyźnie, który szybko narzucił koszulę, zapiął pod samą szyję i uśmiechnięty pocałował mnie mocno, spychając przy tym na ścianę koło drzwi, w miejscu, w którym nie będę widoczny z korytarza. Następnie mrugnął do mnie zalotnie, uśmiechnął się ponownie i otworzył drzwi jakby zupełnie nagi uczeń wcale nie stał metr od niego, a trzy od innego profesora po drugiej stronie ściany.
- Przepraszam najmocniej, zasnąłem i straciłem rachubę czasu. - kłamał, a ja pierwszy raz uświadomiłem sobie, że to potrafi.
Marcel Camus, MÓJ Marcel potrafił kłamać! Nie powinno mnie to dziwić, a jednak wydawało się niemal egzotyczne.
- Nic nie szkodzi. - odpowiedział mu łagodny kobiecy głos. McGonagall, mogłem się tego domyślić!
- Zupełnie nie rozumiem, jak mogłem popełnić taką gafę. Czuję się teraz głupio. W końcu chodzi o mój przedmiot. - wcale nie mówił szczerze. Czułem to. Marcel był bezgranicznie otwarty i zawsze prawdomówny tylko ze mną.
- To naprawdę nic wielkiego. Dyrektor zrozumie, ale teraz chodźmy. Nie ma sensu zwlekać skoro już zdołałeś się dobudzić. - czy ona starała się go nieporadnie kokietować? Dopiero by się zdziwiła gdybym wyskoczył nagi i zza pleców Marcela powiedział jej, co o tym wszystkim myślę.
- Tak, oczywiście. - Marcel wyszedł za drzwi i zamknął je powoli. Usłyszałem stukot różdżki uderzającej o zamek by zaklęcie uniemożliwiło innym wejście do jego gabinetu, a tym samym zobaczenie w nim mnie.
Cóż, musiałem zabić czas przez najbliższą godzinę, bądź dwie, więc postanowiłem dokończyć to, co Marcel był zmuszony przerwać z mojej winy – układanie cennych książek na półkach.
Czekałem na niego tyle lat, że tych kilka dodatkowych chwil na pewno mi nie zaszkodzi, a mój profesor wynagrodzi mi wszystko. Byłem tego pewny.