sobota, 31 grudnia 2016

L'histoire d'un nounours

Bycie pluszowym misiem miało swoje dobre strony. Przede wszystkim nie czułem zimna, jak chociażby w taki zimowy, chłodny i śnieżny wieczór jak dzisiaj. Poza tym, mogłem dzielić się swoim ciepłem z kimś bardzo mi drogim, tak jak teraz, kiedy Nathaniel obejmował mnie mocno jednym ramieniem tuląc do siebie, podczas gdy drugą łapkę zaciskał na dłoni swojego tatusia. Prawdę mówiąc, chłopiec był tak troskliwie opatulony i ciepło ubrany podczas spaceru, na który wyszliśmy, że sam przypominał pluszaka. Podobnie zresztą, jak jego kuzynostwo śpiące w pchanym przez wujka Olivera wózku.
Rodzinny spacer.
Byłem już na wielu, ale nigdy nie na takim. Zazwyczaj wychodziłem tylko z Nathanielem i jego rodzicami, ale dzisiaj dołączyli do nas także jego wujkowie i dwójka ich dzieci.
Tata-Marcel szedł z prawej strony i obejmował lewym ramieniem tatusia-Fillipa, którego tulił do swojego boku. Tatuś-Fillip trzymał mocno rączkę Natha, który z kolei tulił mnie. Obok Nathaniela szedł wujek Oliver, pchając przed sobą wózek z Xavierem i Anastasie. Trochę przerażający wujek Reijel dotrzymywał im kroku z lewej strony wózka. Tak wyglądał nasz „pochód”. Brakowało tylko wujka Fabiena, najlepszego przyjaciela taty-Marcela, i prawie-wujka Andrew. Prawie-wujek Andrew był bardzo młody i dlatego rzadko pojawiał się podczas rodzinnych uroczystości. Miałem jednak nadzieję, że to w końcu się zmieni, ponieważ wydawało mi się, że tacie-Marcelowi bardzo brakuje towarzystwa wujka Fabiena, który nie chciał żeby jego chłopak, prawie-wujek Andrew, czuł się odrzucony i samotny. Było to wprawdzie skomplikowane, ale Nathaniel często próbował mi to tłumaczyć i był przy tym bardzo wyrozumiały.
To była moja rodzina.
Pamiętam jak dziś, chwilę kiedy pojawiła się w moim pluszowym życiu. Zaczęło się powoli, niemal leniwie, ale za to pięknie. Byłem prezentem, który niewinny, nieśmiały i do szaleństwa zakochany tatuś-Fillip podarował równie zakochanemu i nie mniej niewinnemu tacie-Marcelowi. Byłem otoczony ich miłością, słuchałem zdradzanych mi szeptem sekretów i czułem, że jestem częścią tego, co po części działo się na moich oczach. Byłem wtedy bardzo szczęśliwy.
Kilka lat później pojawił się Nathaniel. Maleńki, bezbronny, głośny, kiedy płakał, i trochę śmierdzący, kiedy miał pełną pieluchę. Wtedy kolejny raz stałem się prezentem z miłości. Tym razem innej, ale równie gorącej, szczerej i niewinnej, tak podobnej w swojej odmienności do tej, którą poznałem jako pierwszą. Wtedy nawet nie wiedziałem, że uczucia, jakie mnie otaczały przez tyle lat mogą być jeszcze mocniejsze. Przekonałem się o tym, kiedy mój Nathaniel zaczął powoli dorastać i stałem się jego nieodłącznym kompanem.
Wraz z Nathanielem, do mojej rodziny dołączyły także inne osoby. Wujek Oliver, którego znałem z dawnych lat, kiedy jego wzrok był tak pełen smutku, że gdybym mógł, roniłbym łzy za niego. Wujek Reijel, którego na początku należało się bać, ponieważ miał obłęd w oczach i na pewno był nieobliczalny. Byli jeszcze babcia i dziadek, którzy zawsze tulili Nathaniela jakby był pluszowym misiem takim jak ja, a także wujek Fabien i prawie-wujek Andrew, którzy tak rzadko nas odwiedzali. Nie sądziłem, że moja rodzina może być jeszcze większa, a jednak pojawiły się bliźnięta, równie bezbronne, co dawniej Nathaniel.
Mój Nathaniel zdradził mi niedawno, że chciałby mieć małego braciszka lub siostrzyczkę i chyba nie tylko on marzył o tym, żeby w naszym domu pojawił się ktoś jeszcze. Dostrzegałem to pragnienie w sposobie, w jaki tatuś i tata patrzyli na bliźnięta, w zamyśleniu, z jakim czasami spoglądali w dal. Miałem nadzieję, że ich marzenie w końcu się spełni. Chciałem żeby moja rodzina była coraz większa i jeszcze szczęśliwsza. Chciałem żeby spacery takie jak ten zdarzały się częściej.
Nie wiem, czy takie pluszowe misie jak ja również mogły mieć jakieś świąteczne życzenie, ale jeśli tak było, to ja bardzo sobie życzyłem żeby największe pragnienie mojej rodziny się spełniło. Jakiekolwiek by ono nie było! Miałem jednak wrażenie, że było nim jeszcze jedno dziecko do obdarzenia miłością, toteż chciałem wierzyć, że pluszowe misie również mogą sobie czegoś życzyć. Nawet jeśli nie dla siebie samych, to dla swoich kochających rodzin.
Wprawdzie było już późno, ale skierowaliśmy się w stronę placu zabaw, na którym w ciepłe dni zawsze królował Nathaniel. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę, a tata zabrał mnie i Natha na huśtawki. Chłopiec śmiał się radośnie i trzymał się mocno barierki huśtawki, do której przyciskał mnie brzuszkiem, kiedy jego tata huśtał nas zdecydowanie, ale niezbyt wysoko. Otaczały mnie przyjemne, słodkie dźwięki. Radosne chichoty Nathaniela, skrzekliwe skrzypienie huśtawki, chrupiące trzeszczenie śniegu pod stopami taty-Marcela oraz cichy gwar głosów rozmawiającej ze sobą i obserwującej nas reszty dorosłych.
- Kiedy bliźnięta dorosną, będą mogły huśtać się z wami. - zapewnił nas tata-Marcel, kiedy huśtawka cofała się w tył, a on pchnął ją ponownie, wprawiając w szybszy ruch i posyłając do przodu. - A wtedy jeśli się postaracie, może nakłonicie wspólnie wujka Reijela żeby postawił wam na podwórku waszą własną huśtawkę.
- Naprawdę?! - w podnieconym głosie Nathaniela pojawiły się gwiazdki, które zapewne lśniły teraz także w jego oczach. Jak to możliwe, że nie był pluszowym misiem jak ja?
- Słyszałem to! - od strony ścieżki doszedł nas ostry, karcący głos wujka Reijela, który marszcząc groźnie brwi spoglądał na tatę. - Nie wmawiaj dziecku głupot, bo jeszcze uwierzy!
- Ależ o to chodzi! - tata-Marcel roześmiał się głośno i zatrzymał huśtawkę wyciągając z niej Nathaniela, który obejmował mnie mocno obiema łapkami. - Kiedy twoje dzieci będą starsze, im również o tym powiem i będę czekał, aż zostaniesz przyparty do muru. - Nath ułożył główkę na ramieniu taty, który trzymał go teraz na rękach, i uśmiechnął się do mnie ciepło. - Może nawet zostawię w ogrodzie miejsce na cały plac zabaw. Myślę, że nieźle poradzisz sobie z jego budową. - szeroka pierś, do której byłem przyciśnięty, zadrżała od ciepłego, dźwięcznego śmiechu. - Chyba, że zmienisz mieszkanie i znajdziesz coś z konkretniejszym ogrodem. Wtedy buduj u siebie, a ja będę podrzucał Nathaniela do was na prywatny plac zabaw.
- Prędzej wybuduję im wojskowy poligon!
- Zanim pojawią się kolejne głupie pomysły, proponuję zakończyć tę bezowocną, dziecinną dyskusję. - wujek Oliver przerwał rozmowę ostrym, ojcowskim tonem. - Przypominam, że w wózku śpi właśnie jeden z takich pomysłów. Nie potrzebuję w swoim życiu realizacji kolejnego.
- Nie wiesz co tracisz. - tata-Marcel zatrząsł się cały, kiedy zaczął się głośno śmiać.
Uśmiech przytulonego do niego Nathaniela stał się szerszy, kiedy chłopiec wsłuchiwał się w odgłosy dochodzące z szerokiej, męskiej piersi. Przez śmiech przebijało się miarowe, mocne bicie serca, które nawet mnie mogło ukołysać do snu.
Nath opowiadał mi wielokrotnie, że uwielbia słuchać śmiechu swoich rodziców i bicia ich serc, że lubi podglądać, kiedy dają sobie buziaki, ponieważ wtedy zawsze również otrzymuje swoją porcję czułości. Kiedy widział ich szczęśliwymi, sam także był bardziej szczęśliwy, a to sprawiało, że i ja taki byłem.
- To on mnie prowokuje! - wujek Reijel prychnął głośno. - Namówi dzieciaka nie wiadomo do czego i później będzie mnie smark prześladował.
- Narzekałeś, że się ciebie boi.
- Marcelu... - tatuś-Fillip podszedł do nas i zacisnął palce, wskazujący oraz kciuk, na policzkach taty-Marcela robiąc z jego warg rybi dzióbek. - Nie denerwuj Reijela. Dajesz naszemu Skarbowi zły przykład.
- Przepraszam. - tata od razu spotulniał i pocałował wnętrze dłoni, która poluzowała ucisk na jego twarzy.
Tatuś uśmiechnął się do niego ciepło i pocałował Nathaniela w czoło.
Bliźnięta w wózku przebudziły się i zaczęły płakać. Nathaniel usiadł sztywno w ramionach taty i patrzył uważnie na maluchy, które wujkowie wzięli na ręce.
- To wina waszego głupiego przekomarzania się! - prychnął na tatę-Marcela oraz na wujka Reijela wujek Oliver i zaczął uspokajać płaczącego Xaviera. - No już, nie płacz, bądź mężczyzną. Reijel wybuduje ci całą carską flotę okrętów, jeśli to sprawi, że nie będziesz tyle płakał.
- Od razu arkę Noego. - prychnął wujek Reijel, a ja poczułem, że teraz to drobna pierś Nathaniela zaczyna drżeć od śmiechu.
Chłopiec zaczął chichotać rozbawiony tonem, w jakim jego z każdym miesiącem coraz mniej przerażający wujek wypowiedział te słowa. Ukrył się w zagłębieniu szyi taty przed ostrym spojrzeniem oczu w kolorze czerwieni i śmiał się nadal, co doprowadziło do śmiechu także dorosłych. Tylko wujek Reijel nie był zadowolony z takiego stanu rzeczy.
- Co się stało z moim groźnym, przerażającym mężczyzną? - wujek Oliver ułożył w wózku spokojnego już Xaviera, a w siedzisku obok od dłuższego czasu milczącą Anastasie, która do tej pory spoczywała w ramionach swojego drugiego taty. Dzieci zaciekawione spoglądały na otaczający je skąpany w ciemnościach park. - Nawet Nathaniel potrafi się teraz z ciebie śmiać, a jeszcze do niedawna za bardzo by się ciebie bał. Zachciało ci się dzieci i teraz zamieniasz się w zwykłego tatuśka.
- Uważaj sobie, Oliverze...
- To ty uważaj, mój drogi, bo naprawdę będziesz musiał wybudować tę obiecaną flotę. - wujek Oliver uniósł dłoń i palcem uderzył lekko wujka Reijela w nos. - I nie zaprzeczysz, że nie jesteś już tym samym nieobliczalnym wariatem, co dawniej.
- Ktoś dał się usidlić. - tatuś-Fillip uśmiechnął się szeroko. - No dobrze, wracajmy do domu, zaczyna sypać.
- Śnieg! - ucieszył się Nathaniel i pokręcił się trochę w ramionach taty, aby ten postawił nas na ziemi.
Wystarczyło, że nóżki Natha dotknęły brukowanej ścieżki, a chłopiec tuląc mnie nadal mocno do piersi zaczął biegać w kółko wśród coraz gęściej sypiącego śniegu.
- Nie przewróć się kochanie. - upomniał go tatuś.
Nathaniel zatoczył jedno, dwa, trzy kółka, kiedy tatuś położył dłoń na jego głowie, zatrzymał go i skierował w stronę wyjścia z parku. Chłopiec uradowany odbiegł kawałeczek w tamtym kierunku i wrócił do idących za nim dorosłych szczerząc się przy okazji do patrzących na niego kuzyna i kuzynki. Znowu przebiegł kawałek i ponownie wrócił. Nie wiem jak to możliwe, że nie kręciło mu się w głowie, skoro nawet ja czułem jak mój plusz zaczyna wirować. Na szczęście mój entuzjastyczny i pełen życia przyjaciel szybko zmęczył się gonitwą i stanął przed tatą-Marcelem z wyciągniętą do góry łapką.
Otuliło nas bezpieczne, relaksujące ciepło silnych, ojcowskich ramion, nozdrza wypełnił delikatny zapach taty zmieszany ze świeżym, zimnym powietrzem.
- Zanim wrócimy do domu będziesz już spał, Skarbie. - tatuś-Fillip poprawił Nathanielowi przekrzywioną czapkę i mocniej zacisnął szalik żeby mój spocony właściciel nie rozchorował się przypadkiem.
- Nie będę! - zapewnił dzielnie Nath, ale wyrwało mu się przeciągłe ziewnięcie, które rozbawiło jego rodziców. To sprawiło, że on również się uśmiechnął i ułożył głowę na ramieniu taty.
- Nie martw się, wujek Oliver jeszcze do nas wpadnie, więc nawet jeśli zaśniesz, niedługo się z nim zobaczysz. - tatuś, tak samo jak ja, dobrze wiedział, co działo się w głowie Nathaniela. Chyba nietrudno było się tego domyślić, skoro całym jego światem była rodzina oraz quidditch.
- To będę spał. - przyznał szczerze Nath i zamknął oczka. Uśmiechał się, chociaż nie wiem czy do mnie, czy do siebie. Wtulił we mnie mocno twarz i wyszeptał cicho – Dobranoc.
Jego ciepły oddech wnikał w mój plusz, a jego rączki poluzowały uścisk, kiedy zasnął bardzo szybko. Tata-Marcel trzymał jednak zdecydowanie nas obu, więc żaden z nas nie musiał obawiać się upadku.
- Pilnuj go, Misiu. - zwrócił się do mnie cicho tata-Marcel. - Jego sny są pod twoją opieką.
Gdybym potrafił mówić, odpowiedziałbym mu od razu i obiecałbym, że zawsze będę odganiał od Nathaniela wszystkie koszmary i będę opiekował się nim na tyle, na ile może robić to pluszowy miś.
- Trochę mu zazdroszczę. - słyszałem jak tatuś-Fillip szepcze do ucha tacie-Marcelowi. - Sam chciałbym ułożyć się już do snu w twoich ramionach, kochanie.
- Niedługo, Aniele. Pozbędziemy się tej czwórki i będę cały twój.
W tym czasie wujkowie Oliver i Reijel również coś do siebie nawzajem szeptali, ale tego nie mogłem już usłyszeć. Patrzyłem więc na mojego śpiącego przyjaciela, troskliwego właściciela i zastanawiałem się ile jeszcze wspólnie musimy nauczyć się o życiu zanim będziemy wiedzieć wystarczająco wiele, aby zrozumieć dorosłych.

środa, 30 listopada 2016

La vie magique

Patrzyłem na mojego ciekawskiego synka, który z rumianymi z podniecenia policzkami przyglądał się swojemu śpiącemu w wózku kuzynostwu. Na początku chciał trochę poszturchać palcem jedno z dzieci, ale nie otrzymując na to pozwolenia, zadowolił się patrzeniem.
- Ty też byłeś kiedyś taki maleńki. - powiedziałem kładąc dłoń na jego główce i mierzwiąc jego potargane od zabawy włoski. - Jadłeś, spałeś, płakałeś i robiłeś w pieluchę.
Nathaniel uśmiechnął się do mnie zadowolony, jakby podobała mu się wizja bycia niemowlakiem. Przyczłapał do Olivera i wdrapał mu się na kolana. Teraz oparty o wujka patrzył na maluchy z odległości.
- Więc, jak podoba ci się ojcostwo? - zapytałem rozbawiony naburmuszonego kuzyna, który zapewne nie chciał nawet słyszeć podobnego pytania.
- A jak myślisz? Przyjście tutaj było pomysłem Reijela, a to na pewno wiele mówi o sytuacji, w jakiej się znajdujemy. Zresztą, właśnie w tej chwili śpi w łóżku twojego syna. Pół godziny temu powiedział, że idzie do łazienki. Obaj wiemy, że wcale nie o łazienkę mu chodziło. A biorąc pod uwagę, że pokój Natha jest najbliżej i drzwi do niego są zawsze otwarte... - Oli zwiesił wymownie głos.
- Chyba powinienem się tego domyślić. - naprawdę próbowałem ukryć rozbawienie. - Wiem, że niemowlęta są męczące, ale ten okres nie trwa wcale aż tak długo. Poza tym, jeśli chcesz, też możesz się przespać. Z Nathanielem popilnujemy maluchów, a ty naładujesz baterie. - zaproponowałem.
- Nie powinienem się na to zgadzać... - Oliver zawahał się. - Ale mam to w nosie, idę do waszej sypialni i niech nikt mnie nie budzi!
Roześmiałem się, a Nathaniel jęknął zawiedziony.
- Chodź do mnie, kochanie. Wujek się prześpi i wróci do ciebie przed powrotem taty. Zdążycie się jeszcze pobawić. - odebrałem synka z ramion kuzyna. - Śpij dobrze. - poklepałem Olivera po ramieniu, a ten skinął głową z wdzięcznością.
Nie był stworzony do opieki nad małymi dziećmi, ale jak na razie radził sobie znakomicie. Zresztą Reijel również mnie zaskoczył. Maluchy były zadbane, pulchne i wyraźnie zadowolone. Nie chciałem jednak wiedzieć dlaczego były przebrane za dwa małe diabełki z ogonkiem, różkami i kopytkami.
- Misiu, będziesz miał oko na maluchy, kiedy ja pójdę przygotować im mleko? Niedługo pewnie się obudzą, a przecież nie chcemy żeby za dużo płakały.
- Tak! - Nathaniel zasalutował niesamowicie zadowolony z faktu, że powierzyłem mu tak odpowiedzialne zadanie. Nie miałem wątpliwości, że nie spuści dzieci z oka i będzie na nie bardzo uważał. Nath może i był jeszcze dzieckiem, ale jego poczucie odpowiedzialności i wielkie serduszko nie miały sobie równych.
Zostawiłem syna z niemowlakami na tych kilka chwil potrzebnych do przygotowania mleka, a kiedy wróciłem malec siedział grzecznie w fotelu i wpatrywał się w śpiące kuzynostwo z takim skupieniem, że niemal wybuchnąłem śmiechem. Nawet mucha nie przeleciałaby obok bliźniąt niezauważona.
- Dzielnie się spisałeś. - szepnąłem chłopcu na ucho, biorąc go na ręce i siadając na jego miejscu z nim na kolanach. - Jesteś wspaniałym kuzynem. - komplementowałem go całując po włoskach. Promieniał jak małe słoneczko, co sprawiało mi prawdziwą radość. Nic nie mogło ucieszyć mnie bardziej niż uśmiech na twarzy mojego synka, a on naprawdę lubił się uśmiechać. - Mój mały rycerz. - objąłem go ramionami, a malec wtulił się we mnie mocno. Tak bardzo go kochałem, razem z Marcelem byli całym moim światem.
Jedno z dzieci, Xavier, obudziło się i zaczęło popłakiwać. Drugie z nich poszła w ślady pierwszego słysząc to ciche kwilenie. Wziąłem na ręce małego chłopca i zapytałem Nathaniela czy chciałby nakarmić kuzyna. Jego niebieskie oczka rozbłysły entuzjazmem i radością. Pokiwał szybko i gwałtownie główką. Kazałem mu usiąść na sofie i poinstruowałem jak powinien ułożyć ramiona, a następnie ułożyłem Xaviera w jego objęciach i zaklęciem przywołałem butelki. Wziąłem na ręce Anastasie i złapałem jedną z butelek wręczając ją synowi, by następnie ująć w dłoń lewitujące drugie mleko. Usiadłem spokojnie obok Nathaniela.
- Musisz delikatnie wsunąć cumel w jego usteczka. - wyjaśniłem chłopcu demonstrując wszystko na dziewczynce, która od razu zabrała się za ssanie, łapczywie jedząc mleko. Xavier zareagował podobnie jak ona, kiedy tylko poczuł słodki smak mleka na języczku. - Widzisz? To nie takie trudne, prawda?
Nathaniel był w niebie. Jego uśmiech był jeszcze szerszy niż do tej pory, oczka błyszczały jak gwiazdy i nawet nabrał rumieńców. Byłby wspaniałym starszym bratem, gdyby tylko miał okazję nim zostać. Miał w sobie tyle miłości, którą mógł ofiarować drugiej osobie, tyle ciepła, energii i radości. Byłem dumny będąc jego tatą.
Zanim Xavier skończył ze swoją butelką mleka, mój Nathaniel zaczął przysypiać. Główka ciążyła mu opadając na klatkę piersiową, więc chłopiec podrywał ją do góry gwałtownie tylko po to, żeby znowu zaczęła przechylać się do przodu.
Roześmiałem się i ułożyłem Anastasie pół-siedząco na poduszce tak, aby nie musiała przerywać jedzenia. Zaczarowałem butelkę, która wisiała teraz przy dziewczynce, dzięki czemu mogłem odebrać Xaviera z rąk syna. Pocałowałem Natha w czoło i trzymając drugie z bliźniąt w ramionach dokończyłem karmienie. Mój synek wdrapał się w tym czasie cały na sofę, podkulił nóżki i ułożył główkę na moim udzie. Nie minęły dwie minuty, a już spał mocno. Tym samym, zostałem przez niego unieruchomiony na dobrą godzinę lub dwie. Nie przeszkadzało mi to jednak. Udało mi się jakoś ukołysać do snu najedzone bliźnięta, które o dziwo bardzo dobrze zniosły posiłek i teraz siedziałem, w miarę możliwości nieruchomo, otoczony śpiącymi dziećmi.

~ * ~ * ~

Pierwszym, co zobaczyłem po wyjściu z kominka w salonie był wózek dziecięcy. Naprawdę byłem tym zaskoczony, bo chociaż wiedziałem do kogo należy, to jednak nie spodziewałem się dziś żadnych odwiedzin. Zresztą, nie mniej niecodzienna była panująca w domu cisza, toteż starając się jej nie zakłócać, postąpiłem kilka kroków z głąb pokoju. Stanąłem przy pustym wózku i spojrzałem na sofę, a na mojej twarzy pojawił się naprawdę szeroki uśmiech.
Mój piękny Anioł spał spokojnie otoczony przytulonymi do niego, drzemiącymi dziećmi. Musiało mu być trochę niewygodnie z wtulonym w jego nogi Nathanielem i śliniącymi się na jego pierś bliźniętami, jednak nie było tego po nim widać.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i najdelikatniej jak tylko mogłem wziąłem na ręce Nathaniela. Chłopiec nie obudził się, w przeciwieństwie do Fillipa, który drgnął gwałtownie otwierając oczy.
- Spokojnie, kochanie. - pochyliłem się nad nim i pocałowałem go w czoło. - Zabiorę nasz skarb do łóżka.
- Nie. - Fillip ostrożnie potarł zaspane oczy. - Tam śpi Reijel.
- Co? - uniosłem pytająco brew.
- A w naszej sypialni położył się Oliver.
Usiadłem w pustym, na moje szczęście, fotelu i powoli przetwarzałem zdobyte właśnie informacje. Nathaniel wtulił się we mnie kręcąc niespokojnie póki nie wymościł sobie odpowiednio wygodnego miejsca na moich kolanach i piersi. Po jego dziecięcej buźce błądził uśmiech zadowolenia. Pogłaskałem go delikatnie i przeniosłem spojrzenie na uśmiechniętego Fillipa.
- Byli zmęczeni, a bliźnięta spały. Nakarmiliśmy je z Nathanielem i wtedy całą trójkę zmogło, a że nie miałem się jak ruszyć to sam też przysnąłem. Zaraz podgrzeję ci obiad...
- Nie, kochanie. Sam mogę to zrobić, leż. - roześmiałem się, kiedy Fillip spojrzał na ułożoną na jego piersi dwójkę maluchów i skinął głową z rezygnacją. - Wy też jeszcze nic nie jedliście, prawda? - dopytałem, a otrzymując od Anioła potwierdzające skinienie, podniosłem się ostrożnie i ułożyłem mruczącego z niezadowoleniem Natha na sofie.
Oczka chłopca otworzyły się momentalnie, kiedy tylko odsunąłem się od niego na krok. Usiadł gwałtownie obrzucając salon szybkim, rozbieganym spojrzeniem. Najwyraźniej jego zaspany umysł musiał powoli rozpocząć działanie od określenia miejsca, w którym chłopiec się znajdował.
- Tata! - powiedział nagle już całkiem przytomny i rzucił się na mnie przytulając.
- Dzień dobry, mój śpiący królewiczu. - powiedziałem mu na uszko biorąc go na ręce i całując w policzek. - Głodny? - malec pokiwał główką. - W takim razie przygotujemy obiad, a tatuś w tym czasie spróbuje uwolnić się od twojego kuzynostwa, co ty na to?
- Tak! - Nath entuzjastycznie przytaknął i uśmiechnął się szeroko do Fillipa. Jego włoski sterczały na wszystkie strony, więc spróbowałem je jakoś ujarzmić, chociaż nie do końca mi się to udało.
Zabrałem syna do kuchni i posadziłem na blacie. Malec chętnie opowiadał o tym, jak wraz z Aniołem przygotowali obiad zanim odwiedzili nas wujkowie. Z prawdziwą przyjemnością wdałem się z nim w dyskusję, dzięki czemu siedział spokojnie, kiedy podgrzewałem spaghetti i ucierałem ser. Pomógł mi ułożyć na stole talerze i kiedy nałożyłem na każdy z nich porcję posiłku, posypał wszystkie odrobiną sera. Był z siebie taki dumny. Pocałowałem go w główkę i wysłałam do sypialni aby obudził Olivera.
- Powiedz wujkowi, że obiad czeka. - poprosiłem, a on z radością pobiegł na górę. - Pomogę ci, kochanie. - rzuciłem do Fillipa, który niezgrabnie próbował zdjąć z siebie niemowlęta. Wspólnie położyliśmy je w wózku i odetchnęliśmy z ulgą, kiedy udało nam się to zrobić bez budzenia ich.
- Dziękuję. - Fillip zdjął przez głowę zaślinioną koszulkę i przytulił się do mnie mocno. - Nie miałem nawet okazji tak naprawdę powitać cię po powrocie do domu. - jęknął wydymając usteczka. Sięgnąłem ich z rozkoszą, całując mojego mężczyznę powoli i lekko.
- Mmm, myślę, że to mamy już za sobą. - roześmiałem się gładząc jego nagie plecy. - Przebierz się, skarbie i zejdź do kuchni.
- Co tylko rozkażesz. - posłał mi szeroki, radosny uśmiech i, podobnie jak wcześniej Nath, pobiegł na piętro.
Nathaniel wrócił do mnie jako pierwszy i radośnie zakomunikował, że „wujek Oli” jest już na nogach i właśnie próbuje obudzić „śpiącego niedźwiedzia”, co zapewne było cytatem zaczerpniętym z jakiejś wypowiedzi Olivera.
Posadziłem syna na jego krzesełku i podałem mu kolorowy, plastikowy widelczyk, który był kompletem do talerzyka, na którym miał jeść swoje spaghetti.
Malec niecierpliwie czekał na towarzystwo przy stole i odetchnął z ulgą, kiedy w kuchni w końcu pojawili się Oliver, naburmuszony Reijel oraz jak zawsze szeroko uśmiechnięty Fillip.

~ * ~ * ~

Wystarczyło, że mój Marcel wrócił z pracy, a cały dom od razu się ożywił. Wprawdzie nie miałbym nic przeciwko spędzeniu z nim dłuższej chwili sam na sam, ale cieszyłem się z odwiedzin kuzyna i nieplanowanego rodzinnego obiadu. Mój synek najwyraźniej podzielał moje zdanie, ponieważ siedząc obok Olivera cały czas do niego mówił, przez co jedzenie szło mu naprawdę powoli, ale uśmiech nie schodził mu z buzi. Nawet Reijel, który na początku był nachmurzony i zaspany, teraz ożywił się trochę. Wydawał się dzięki temu bardziej przystępny i nawet całkiem miły. Gdybym się postarał, na pewno zdołałbym znaleźć w nim coś, co musiało spodobać się Oliverowi na tyle, że zdecydował się na związek z kimś takim.
Nathaniel wzdrygnął się, kiedy Reijel wstał w pewnym momencie ze swojego miejsca i wbił spojrzenie w mężczyznę, jakby oczekiwał, że ten zaraz go zaatakuje. Reijel rzucił mu jednak tylko kpiące, pełne wyższości spojrzenie i stracił nim zainteresowanie.
- Dziękuję za posiłek. Pójdę sprawdzić, co z dziećmi. - wyrecytował zdawkowo i bez entuzjazmu, więc podejrzewałem, że było to zachowanie w bólu i pocie czoła wbite mu do głowy przez Olivera.
- Powinieneś tresować niebezpieczne zwierzęta. - Marcel uśmiechnął się i mrugnął do mojego kuzyna.
- Dzikie zwierzęta zapewne są łatwiejsze do ujarzmienia, niż Reijel. - zauważył Oli, kiedy jego kochanek wrócił do stołu wyraźnie odprężony.
- Śpią. - oświadczył ze słabo skrywanym zadowoleniem.
- To oczywiste skoro Fillip musiał je nakarmić i ułożyć do snu. - Oliver spojrzał ostro na Reijela, jakby miał do czynienia z wyjątkowo krnąbrnym dzieckiem. Ten prychnął jednak tylko kpiąco i siadając ponownie przy stole, dołożył sobie spaghetti.
Przesunąłem spojrzeniem po siedzących przy stole i uśmiechnąłem się powstrzymując łzy radości.
Mój mąż, nasz syn, mój przyjaciel i kuzyn w jednym, jego partner życiowy i śpiąca w salonie dwójka ich dzieci, których nigdy nie planowali, a które po prostu pojawiły się w ich życiu w przeciągu chwili. Moja rodzina.
Zabawne, że życie wciąż kryło w sobie tak wiele niespodzianek i radości, chociaż jeszcze do niedawna sądziłem, że mam już wszystko i nie mogę być szczęśliwszy. Drżałem z niecierpliwości, zastanawiając się, co jeszcze szykowała dla mnie przyszłość? Jak wiele niespodzianek miała w zanadrzu?
- Deser? - zapytałem, aby skupić się na czymś konkretnym i nie rozpłakać się przypadkiem.
- Taaaaak! - Nathaniel uniósł do góry piąstkę. - Pomogę ci tatusiu! - zaoferował zsuwając się z krzesła i po chwili myszkował po szafce w poszukiwaniu talerzyków deserowych.
Z salonu doszedł nas płacz dzieci, które najwyraźniej obudziły się i domagały przewinięcia.
- Serio, akurat teraz? To się nazywa wyczucie czasu. - Reijel prychnął i z ciężkim westchnieniem powlókł się do bliźniąt.
- Da sobie radę. - zapewnił mnie Oliver, kiedy spojrzałem na niego pytająco. - Chciał bawić się w ojca to niech poczuje to całym sobą. - na jego jasnej twarzy pojawił się uśmiech rasowego dręczyciela.
Roześmiałem się wyjmując z lodówki szarlotkę. Marcel położył swoją dłoń na mojej, kiedy sięgałem po nóż.
- Ja to zrobię, a ty usiądź, kochanie. - szepnął mi na ucho, które przy okazji skubnął wargami.
Zadrżałem i odsunąłem się robiąc mu miejsce. Klepnąłem go w pośladki wracając do stołu.
Moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Olivera. Uśmiechał się, ale nie potrafiłem wyczytać z jego twarzy, co tak naprawdę kryło się za tym uśmiechem. Miałem jednak nadzieję, że cokolwiek działo się w jego głowie, było przepełnione radością i pozytywną energią. Oli był w końcu częścią mnie i mojego życia.
- Osikał mnie! Ten mały skurczybyk na mnie nasikał! - Reijel zawarczał wściekle z salonu.
- Pięć do zera dla Xaviera. - Oliver przewrócił oczyma rozbawiony. - Zaraz wracam. - zapewnił wychodząc z kuchni. - Fillipie, mógłbym cię prosić o jakiś ręcznik? - zawołał z salonu po chwili.
- Oczywiście, już przyniosę! - odpowiedziałem nawet nie powstrzymując śmiechu.
Byłem naprawdę szczęśliwy będąc częścią całego tego szaleństwa.

poniedziałek, 31 października 2016

Jumeaux

Słyszałem kiedyś, że diabeł jest najbardziej przerażający, kiedy się uśmiecha, jednak chociaż wziąłem sobie to do serca, to nigdy zbyt wiele o tym nie myślałem. A przynajmniej tak było do dziś, kiedy to patrząc na Reijela czułem na całym ciele lodowate ciarki. Coś było nie tak, coś wisiało w powietrzu, a ja nie miałem bladego pojęcia co. Mężczyzna zgodził się wyjść ze mną i Nathanielem do parku, co było jak zapalająca się nad głową czerwona lampka ostrzegawcza, zaś teraz uważniej niż kiedykolwiek przyglądał się mojemu synowi podczas zabawy z innymi dziećmi. Najgorsze było jednak to, że jego usta wyginały się w pełnym pasji i szaleństwa uśmiechu, którego naprawdę wolałbym nigdy nie widzieć.
- Reijelu? - próbowałem zwrócić na siebie jego uwagę.
- Myślałem, że jest tylko wkurzającym, wrzeszczącym śmierdzielem, który bezustannie dobiera się do Olivera, ale widzę, że jest w nim coś więcej. - rzucił z uznaniem, a ja poczułem się jeszcze bardziej niepewnie.
- To dziecko, ono nie wie, co to „dobieranie się”. - zauważyłem, chociaż już wielokrotnie próbowałem wbić to Reijelowi do głowy.
- Więc się do niego lepi, nie istotne. - mężczyzna machnął ręką lekceważąco. - To twoje „dziecko”, jak je nazywasz, to urodzony lider. Nadaje się na generała wielkiej armii, który stoi za tronem przywódcy, kierując jego krokami. To marionetkarz, za którym podążą miliony rozumnych, nieugiętych i wiernych wojowników.
- Diabeł chwalący dziecko, serio? - miałem wrażenie, że temperatura powietrza gwałtownie spadła. To na pewno nie wróżyło niczego dobrego.
- A czemu nie? - Reijel rzucił mi szybkie spojrzenie i wzruszył ramionami obojętnie. Jego pełen pasji wzrok znowu spoczął na Nathanielu. - Gdyby stał w cieniu kogoś inteligentnego, komu mógłby zaufać, kto skoczyłby za nim w ogień i miał podobne poglądy... Hm, mógłbym go wykorzystać...
- Reij...
- Nathanielu! - mężczyzna wszedł mi w słowo wołając mojego syna po raz pierwszy w życiu.
Nath skamieniał i blady z przerażenia spojrzał na uśmiechającego się do niego i machającego mu Reijela. Doskonale rozumiałem, co musiał czuć w tamtej chwili malec. Reijel zawsze okazywał mu otwarcie swoją niechęć i patrzył na niego jak na rywala, czego Nath jako kilkulatek nie potrafił pojąć, toteż chłopiec bał się wujka jak nikogo i niczego innego na świecie.
Na trzęsących się nóżkach, Nath przyczłapał do nas nie odrywając wzroku od wciąż wyraźnie zadowolonego Reijela. Widać malec instynktownie wiedział, że niebezpiecznej bestii nie należy spuszczać z oka. Mogłem być z niego dumny, ponieważ nigdy nie przyszło mi nawet do głowy żeby nauczyć go jak należy obchodzić się z osobami pokroju tego konkretnego mężczyzny.
- Boisz się mnie? - uśmiech na twarzy Reijela poszerzył się jeszcze bardziej, a jego czerwone oczy błyszczały jak w gorączce. - Słusznie! Uwielbiam, kiedy się mnie boisz. - oblizał usta jak kocur patrzący na mysz. - Ale nie ważne. Chodź do wujka. - wyciągnął ręce do malca, który był gotowy się bronić, gdyby został zaatakowany. Nath popatrzył przelotnie na mnie. Nie wiedziałem, co w tamtej chwili działo się w głowie Reijela, ale miałem pewność, że nie skrzywdzi mojego dziecka, toteż skinąłem synowi głową.
Nath podszedł bliżej i pozwolił wziąć się na ręce, chociaż drżał nieznacznie. Serce mi się krajało, kiedy widziałem go takim wystraszonym, ale chłopiec musiał nauczyć się walczyć ze swoimi lękami. Poza tym, nie widziałem powodu, dla którego miałbym pomagać mu w ucieczce przed Reijelem. Był nieobliczalny, ale stosunkowo niegroźny dla mnie i mojej rodziny.
- Dobry chłopiec. - Reijel podniósł Nathaniela i pokazał w uśmiechu kły. - Jesteś uciążliwy, ale właśnie przed oczyma przeleciało mi twoje przeznaczenie. Zostaniesz głową Upadłego Rodu i staniesz na czele Aurorów, kiedy osiągniesz odpowiedni wiek. Potrzebujesz tylko właściwego Ministra Magii u swojego boku, ale tym zajmę się później. Chyba nawet wiem gdzie szukać.
- Reijelu, co ty kombinujesz?
Mężczyzna postawił Nathaniela na ziemi i poklepał go po głowie.
- Idź dowodzić tą bandą bachorów. Przygotowuj się do swojej przyszłej roli. - odesłał chłopca na plac zabaw i uśmiechnięty spojrzał na mnie. - Mam zamiar rozwiązać dziś problem Olivera z rodzicami i rozpocząć przędzenie swojej sieci. Twój syn podsunął mi znakomity pomysł. Wprawdzie Oliver nie będzie zachwycony, ale jak zawsze będzie musiał się z tym pogodzić.
- Reijelu, wiem kim jesteś, ale igranie z ogniem może się źle skończyć nawet dla ciebie.
- Nie obawiaj się, wiem co robię.
- Mam nadzieję, przyjacielu. Mam taką nadzieję. Tym bardziej, jeśli planujesz w to mieszać moje dziecko.
Mężczyzna roześmiał się, co przychodziło mu niezwykle rzadko. Podejrzewałem nawet, że wiele bliskich mu osób nigdy nie słyszało jego śmiechu. Nie wiem czy powinienem uważać się za szczęściarza czy za pechowca będąc tym, który miał okazję słyszeć śmiech Reijela już kilka razy. Prawdę mówiąc, miałem wrażenie, że to zawsze zwiastowało jakieś kłopoty.
- Zobaczymy się później u ciebie. Muszę coś załatwić. - rzucił w pewnym momencie Reijel i po prostu rozpłynął się w powietrzu.
Cokolwiek kombinował, właśnie przeszedł do ataku.

*

- Yy... - tylko tyle byłem w stanie wydusić stojąc pomiędzy moim milczącym mężem i jego równie cichym kuzynem, kiedy z otwartymi ustami wpatrywaliśmy się w Reijela, który właśnie pojawił się w salonie mojego domu.
- Poznajcie rozwiązanie moich problemów. - rzucił wyraźnie zadowolony z siebie mężczyzna i podsunął nam dwa zawiniątka, które trzymał w ramionach.
Przyznaję, że Reijel zachowywał się dzisiaj wyjątkowo dziwnie, toteż mogłem spodziewać się takiego obrotu spraw, ale mój umysł z powodzeniem wypierał podobną możliwość, opatrując ją zakładką „niemożliwe”. Jak widać popełnił błąd.
- Tatusiu, czy to są dzidziusie? - Nathaniel pociągnął Fillipa za rękę stając na palcach i wyciągając szyję, aby lepiej widzieć zawiniątka. Anioł bez słowa wziął chłopca na ręce by ten sam mógł się przekonać.
- Reijelu, to są niemowlęta. - Oliver zdołał wydusić z siebie krótkie, stwierdzające fakt zdanie, jakby zwracał się do dwuletniego dziecka, które może nie rozumieć sytuacji, w której się znalazło.
- Wiem przecież co przyniosłem! - prychnął poirytowany mężczyzna i spojrzał karcąco na swojego kochanka. - To rozwiąże nasze problemy. Powiesz swoim rodzicom, że zapłodniłeś swoją dziewczynę, ale nic im nie mówiłeś, ponieważ ona uznała, że bachory tylko zniszczą jej życie, a jest na to zbyt młoda. Przez długi czas nie byłeś pewny co zrobi, ale bezustannie nalegałeś, więc postanowiła urodzić. Okazało się, że wcale nie kochała cię tak mocno, jak ty kochałeś ją i dlatego zostawiła bachory z tobą, a sama odeszła cieszyć się życiem z kimś innym. Nie możesz pogodzić się z jej odejściem, ale teraz masz ręce pełne roboty z tymi dwiema glizdami, więc nie myślisz o nowej partnerce. Za to ja i moja dziewczyna obiecaliśmy ci pomóc w opiece nad tym czymś. - skinął na śpiące niemowlęta.
- Czy ty ukradłeś te dzieci? - nie dziwiłem się Oliverowi, że zadał to pytanie. Gdyby nie on, sam pewnie bym to zrobił.
- Popieprzyło cię?! - oczy Reijela rozbłysły wściekłą czerwienią, a ton był jak trzaśnięcie bicza.
Wystraszony Nath ukrył się w ramionach Fillipa przytulając do niego z całych sił.
- Nie bój się, kochanie. - mój Anioł od razu zaczął głaskać plecy malca i odsunął się od wściekłego mężczyzny, który gromił spojrzeniem swojego partnera. - Reijelu, straszysz mi syna i zaraz obudzisz niemowlęta. Panuj nad sobą! - skarcił mężczyznę niemal wyzywająco.
Reijel warknął groźnie, ale widząc, że Fillip zupełnie nic sobie z tego nie robi, spokorniał.
- Nie chciałem. - przyznał z wielką niechęcią. - Należą do Rodu. - od razu przeszedł do krótkiego wyjaśnienia. - Ojciec zginął w wypadku, matka przy porodzie. Upadły Ród opiekuje się swoimi sierotami i znajduje im nowy dom zaczynając od samej góry drabiny hierarchicznej, jeśli nie wystąpią żadne szczególne okoliczności. Zresztą, nieważne, to nieistotne szczegóły. - mężczyzna podsunął mojemu kuzynowi śpiące niemowlęta. - Blond włosy, niebieskie oczy, bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. Płaczą, robią do pieluchy, śmierdzą. Twoi rodzice na pewno się nabiorą.

~ * ~ * ~

- Rozumiesz, że to nie jest zabawka na chwilę i będziemy musieli się nimi opiekować przez lata? - Oliver patrzył to na dzieci, to na Reijela i wyraźnie nie był zadowolony z tego, co widzi. Nigdy nie planował mieć dzieci. Uważał, że są uciążliwe, kapryśne i nie sposób ich zrozumieć. Wolał wpadać do mnie i bawić się z Nathanielem, niż opiekować się własnymi pociechami 24/7. Sam siebie uważał wciąż za dziecko, więc nie widział się w roli ojca. - O co ja w ogóle pytam! - prychnął niczym kocur na denerwujące go młode - Przecież ty nie lubisz dzieci! Co ci strzeliło do głowy?!
- Mam plany. - powiedział tonem niecierpiącym sprzeciwu Reijel.
- Nathanielu, chyba będziesz miał kuzynostwo. - szepnąłem do uszka synka, który opierając główkę na moim ramieniu patrzył na śpiące niemowlęta. Wyraźnie zapomniał już o chwilowym strachu przed Reijel, kiedy ten pozwolił sobie na wybuch. Moje słowa sprawiły, że usteczka malca wygięły się w niesamowicie szerokim uśmiechu. Przynajmniej on był szczęśliwy.
- Plany?! Merlinie drogi, to są dzieci, a nie plany! Cokolwiek wymyśliłeś, na pewno nie jest warte zachodu. Odnieś je!
- Nie. - Reijel wyraźnie postawił na swoim. - On się mnie boi! - wskazał oskarżycielsko Nathaniela. - One nie będą się mnie bały, będą nieustraszone!
Spojrzałem pytająco na Marcela, ale sądząc z jego miny, on również nie do końca rozumiał, co się dzieje. Woleliśmy nie mieszać się do tej kłótni, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Żaden z nas nie chciał przypadkiem pogorszyć sytuacji.
Reijel prychnął, tupnął wściekle i wepchnął dzieci w ramiona Marcela. Złapał Olivera za koszulę i przyciągnął brutalnie do siebie. Pocałował go mocno, zamykając mu w ten sposób usta, kiedy chłopak przygotowywał się do obstawania przy swoim.
- Chcę te dzieci i będę je miał. - syknął – Ja zawsze biorę to, co chcę, zapomniałeś?
- O tym ciężko zapomnieć i dlatego powinieneś trzymać się z daleka od dzieci, a nie przynosić do domu dwójkę. - Oliver nadal był nadąsany, ale widać nie trudno było go podejść, ponieważ jego ton nie był już tak wojowniczy, jak przed chwilą. Zamiast dalej prowadzić wojnę, której nie miał szans wygrać, przerzucił się na ostrzeżenia. - Nie wezmę wolnego w pracy. Będziesz z nimi siedział cały dzień! Karmił, przewijał, usypiał i masował im brzuszki, jeśli będą mieć kolkę! W nocy będziesz wstawał żeby je uspokoić, kiedy będą płakać! Nie kiwnę nawet palcem.
- Umowa stoi! Zresztą, i tak mi pomożesz, bo jestem beznadziejny, jeśli chodzi o bach... dzieci. - mężczyzna poprawił się w przypływie dobrej woli, świętując swoje zwycięstwo nad Oliverem.
Nie wiem, jak to możliwe, że mój kuzyn zakochał się w kimś takim, ale naprawdę miałem zamiar kiedyś go o to zapytać. Oli nigdy nie był święty, ale żeby na swojego życiowego partnera wybrać Reijela? Musiał być masochistą z krwi i kości.
Przyznaję jednak, że czasami mężczyzna potrafił pokazać się od tej dobrej strony, która była dowodem na to, że naprawdę kochał mojego kuzyna. Oli zapewniał, że Reijel potrafił czasami być nawet słodki, w co niestety nie potrafiłem uwierzyć.
- Czy ja długo mam tak jeszcze stać z waszymi dziećmi na rękach? - Marcel przyglądał się niepewnie dwójce niemowląt, które w każdej chwili mogły się obudzić i zacząć płakać.
- Pójdziemy z Nathanielem po mleko dla nich. - zaoferowałem ku uciesze syna, który ochoczo kiwał główką. Podejrzewałem, że miał już swój własny plan dotyczący kuzynostwa, którego pierwszym punktem było karmienie. Moje dziecko bardzo łatwo było rozgryźć.
- Zabierzcie ze sobą Reijela. Skoro zachciało mu się dzieci, niech od razu zrobi zakupy. - Oli uśmiechnął się wyjątkowo wrednie. - Fillipie, pokaż mu czego jego „plan” będzie potrzebował przez najbliższy czas.
Biednemu Nathanielowi zrzedła mina i musiałem przyznać, że doskonale go rozumiałem. Reijel nie należał do wymarzonych towarzyszy, bez względu na to, czy chodziło o zakupy, czy o zabawę.
- Wcześniej powiedz mi chociaż jak te maluchy mają na imię. - Marcel ostrożnie położył dwa zawiniątka na sofie i odetchnął z ulgą. Nie obudził ich.
- Xavier i Anastasie.
- Cóż za postęp. Byłem przekonany, że Plan A i Plan B. - rzucił zrzędliwie Oli, a Reijel zgromił go wzrokiem.

~ * ~ * ~

Odprowadziłem swoje dwa Skarby oraz Reijela do drzwi i wracając do salonu spojrzałem na Olivera, który siedząc obok śpiących bliźniąt schował twarz w dłoniach i wzdychał ciężko.
- Nie tak sobie to wyobrażałeś, co? - zagadnąłem chłopaka.
- Ani Reijel, ani ja nie nadajemy się na rodziców. On jest emocjonalnie niestabilny, a ja jestem niedojrzały. To będzie katastrofa.
- Razem z Fillipem pomożemy ci jak tylko się da. - zapewniłem, chociaż wiedziałem, że to marna pociecha. - Twoi rodzice na pewno również będą wychodzić z siebie, żeby wszystko ci ułatwić.
- Dziękuję, Marcelu. - wymusił uśmiech. - Matka będzie nalegać żebym wrócił do domu, na co Reijel się nie zgodzi. Później będzie próbowała sama się do mnie wprosić, żeby być zawsze pod ręką, na co Reijel również się nie zgodzi. Ona będzie urażona, on będzie wściekły, dzieci będą płakać, a ja będę chodził do pracy niewyspany. Tak, moja przyszłość rysuje się w różowych barwach.
- Mamy wolny pokój, w którym możesz zawsze przenocować, a Nathaniel będzie w niebo wzięty jeśli zostaniesz u nas na jakiś czas.
Chłopak w końcu uśmiechnął się szczerze.
- Reijel działa impulsywnie i nie myśli o konsekwencjach, ale zazwyczaj nie chce nikomu zaszkodzić. Jest po prostu samolubny. - starałem się wytłumaczyć jakoś kumpla.
- Tak, wiem. - Oliver skinął głową i rzucił szybkie spojrzenie dwójce niemowlaków. - Moja mama myśli, że jest jakimś mafijnym bossem. Nie będzie zachwycona, że jej wnuki wychowują się przy kimś takim.
- Fillip z nią porozmawia i uspokoi ją. Nauczyłem się już, że każdy w waszej rodzinie ufa Fillipowi, mimo że uciekł z domu ze swoim byłym już wtedy nauczycielem i po kryjomu założył własną rodzinę. - zauważyłem rozbawiony. Nawet jego babcia, którą miałem okazję spotkać jak do tej pory dwa razy, uważała mojego Anioła za niewinne dziecko, a mnie za zbira.
- Pewnie właśnie dlatego, że zrobił coś szalonego tylko po to żeby móc wieść swoje nudne, całkowicie zwyczajne życie. Ja zawsze byłem tą drugą stroną medalu, więc po mnie oczekują zadawania się z niewłaściwymi osobami i wszelkiego rodzaju kłopotów. A teraz proszę, samotny ojciec z dwójką dzieci i podejrzanym współlokatorem. Nie powinni być zawiedzeni.
Chciałem powiedzieć coś, co mogłoby znowu podnieść go na duchu, ale nie miałem okazji. Jedno z dzieci obudziło się zaczynając płakać, a drugie poszło w jego ślady. Mieliśmy więc ręce pełne roboty i niewątpliwie obaj myśleliśmy w tamtej chwili o tym samym – o szybkim powrocie Fillipa.

piątek, 30 września 2016

Parentalité

Z uśmiechem na twarzy przyglądałem się dwóm najważniejszym w moim życiu osobom, mężowi i synkowi, którzy pochyleni nad wagą kuchenną odmierzali odpowiednią ilość mąki potrzebną do upieczenia ciastek, których zrobienie mieli dziś w planach. Nathaniel miał buzię brudną od czekolady, którą bezustannie podkradał z miseczki, a jego oczka błyszczały radością i podnieceniem. Brudne łapki ciągle wycierał w fartuszek, przez co widniejący na nim pyszczek misia był równie umorusany, co buźka chłopca. Fillip, który upominał syna by nie podjadał składników do ich wypieku, z trudem powstrzymywał śmiech, kiedy patrzył na coraz bardziej brudnego Natha.
- Kochanie, czy ty naprawdę chcesz żeby te ciasteczka były bez dodatków?
- Nie... - chłopiec zawahał się odpowiadając i podejrzewałem, że usiłował domyślić się, gdzie w pytaniu mojego Anioła krył się podstęp.
- Jeśli zjesz wszystko, zostanie nam samo ciasto.
- Nie zjem wszystkiego! - zapewnił solennie chłopiec.
- Auć! - syknąłem, kiedy dostałem od Fillipa po rękach. Przyznaję, że próbowałem wykorzystać ich konwersację, żeby dobrać się do kostki czekolady, ale widać nie miałem takich względów, jak mój synek.
- Nie podjadać! - mój Anioł pogroził mi palcem, podczas gdy Nathaniel roześmiał się rozbawiony.
- To trzeba tak żeby tatuś nie widział! - poinformował mnie malec.
- Och, doprawdy? - Fillip walczył ze śmiechem.
- Ups. - maluch zakrył usteczka dłońmi brudząc buzię mąką. - Ja nic nie mówiłem. - wybełkotał zdławionym łapkami głosem i pokręcił głową.
- A mi się wydaje, że ktoś jednak coś mówił. - Anioł pogłaskał lekko nosek chłopca. - Niech pomyślę, kto mi pomoże wsypać mąkę do miski...
- Ja! - Nath odsłonił brudną buźkę i wyciągnął rączki po mąkę.
Fillip mrugnął do mnie porozumiewawczo i podał mniejszą, plastikową miseczkę synkowi, podstawiając większą tak blisko chłopczyka, żeby ten poradził sobie z powierzonym mu zadaniem. Nath był z siebie taki dumny, kiedy przesypał mąkę. Był promienny, jak małe słoneczko, a ja czułem jak radość wypełnia każdą komórkę mojego ciała.
- Kochanie, pilnuj żeby tata nie podjadał czekolady, a ja wyciągnę proszek do pieczenia. - Fillip pogłaskał naszego syna po głowie i odwrócił się do nas plecami. Nathaniel w tym czasie szybko podkradł z miseczki z czekoladą dwa kawałki i jeden wpakował do buzi, zaś drugi podał mi.
- Ciii... - szepnął przykładając paluszek do buzi.
Anioł, który doskonale wiedział, co robimy, chichotał. Zauważyłem, że przygotował kolejną czekoladę do pokrojenia, a więc na pewno domyślił się, że zanim będzie mógł dodać ją do ciasta, nasza pociecha pochłonie to, co już teraz zostało przygotowane.
- No dobrze, więc proszek do pieczenia. Pomożesz mi odczytać ile go potrzebujemy? - Fillip wrócił na swoje miejsce u boku Nathaniela i podsunął maluchowi kartkę z przepisem wskazując miejsce, gdzie widniała piękna jedynka z narysowaną obok małą łyżeczką. Chłopiec odszyfrował ten zapis bez najmniejszego problemu.
Był moim małym geniuszem. Nie należał jednak do dzieci, które potrafiły uczyć się siedząc w jednym miejscu. On potrzebował ruchu i interesujących go zajęć, co pozwalało mu skupić uwagę. Tym samym, nauka poprzez zabawę była najlepszym sposobem na wykorzystanie jego potencjału.
- Przydaj się na coś, kochanie i rozpuść masło, które jest w rondelku. - Fillip zgonił mnie z krzesła i zaprzągł do pracy. - To kara za podjadanie czekolady. - dodał uśmiechnięty.
- Nic się przed tobą nie ukryje, Aniele.
- Nie czaruj, tylko zabieraj się do pracy. - mój Skarb roześmiał się i klepnął mnie w pośladki, kiedy przechodziłem obok niego. - My w tym czasie zajmiemy się dodatkami. Wiórki orzechów są, rodzynki są, ale gdzie się podziała czekolada?
Nathaniel zajrzał do niemal pustej miseczki, a na jego buźce pojawiło się niedowierzanie i strach.
- Tatusiu, nie będzie czekolady w ciasteczkach? - zapytał na granicy płaczu, jakby nie było nic ważniejszego niż ten jeden składnik, który z takim zapałem podjadał mimo ostrzeżeń Fillipa.
- Na szczęście jestem przewidujący i mam jeszcze jedną czekoladę, ale nie wolno ci już więcej podjadać, zrozumiano?
Malec pokiwał energicznie głową z pełnym ulgi, teatralnym „fiuu” i gestem, jakby ocierał pot z czoła. Był niemożliwy.

~ * ~ * ~

Zanurzyłem twarz w miękkich włoskach chłopca i pocałowałem go w główkę. Był wyraźnie zadowolony z tej pieszczoty i chyba tylko czekolada cieszyła go bardziej od tych drobnych czułości, na które zawsze był łasy, niczym mały kociak.
Kiedy pozwoliłem mu wymieszać wszystkie składniki, niemal piszczał z radości. Uwielbiał być zajęty i chociaż latanie było jego największą pasją, potrafił oddać się także innym zajęciom, jeśli tylko spędzał w ten sposób czas ze mną lub Marcelem. Prawdopodobnie właśnie dlatego lubił towarzyszyć mi podczas gotowania i pieczenia. Było to także okazją do nauczenia go kilku przydatnych, podstawowych rzeczy, jak literki i cyferki.
Wstawiliśmy ciastka do piekarnika i teraz pozostawało nam tylko czekać, a tego mój Skarb nie lubił najbardziej na świecie. Był małym ideałem. Pojętny, pełen energii, utalentowany w wielu dziedzinach, grzeczny i na ogół posłuszny, ale do cierpliwych nie należał.
- Nie nachmurzaj się tak, Kochanie. - Marcel roześmiał się patrząc na nadąsanego chłopca, który wlepił spojrzenie w piecyk, jakby to miało przyspieszyć pieczenie. - Chodź, nauczę cię czegoś nowego na miotle, a tatuś popatrzy.
Spojrzenie chłopca pojaśniało zauważalnie. Zgodził się momentalnie i łapiąc tatę za rękę, ciągnął go do salonu niecierpliwie. Wystarczyło, że przekroczyli próg, a malec pobiegł po swoją ustawioną w kącie miotłę.
Pocałowałem Marcela przelotnie i rozsiadłem się w fotelu aby obserwować powietrzne wyczyny mojego synka. Obiecałem mu niedawno, że podczas nauki latania pod okiem mojego męża nie będę się wtrącał, nawet jeśli uznam, że to niebezpieczne. Nie chciałem być jak moja mama, która zawsze stała między mną a miotłą, musiałem jednak przyznać, że teraz doskonale ją rozumiałem i wiedziałem, dlaczego tak się o mnie martwiła. Różnica między nią, a mną była jednak taka, że ja miałem Marcela, który doskonale wiedział co robi trenując naszego syna i jako nauczyciel latania, miał rozeznanie w tym, na co może pozwolić Nathanielowi, a czego powinien chwilowo unikać. Z kimś takim u boku, naszemu malcowi nic nie groziło.
Wiedziałem też, że nie sposób przejść przez dzieciństwo bez stłuczonego kolana, rozwalonego łokcia, przecięcia, oparzenia, upadku. Jakkolwiek nie próbowałbym uchronić przed tym Natha, pewne wypadki były zawsze na porządku dziennym i mój skarb również musiał wylać swoje prywatne morze łez z powodu bólu, strachu, smutku. Jedyne, co mogłem dla niego zrobić to być blisko i zawsze go wspierać, dbać o to żeby jak najczęściej był radosny, zadowolony, żeby nauczył się radzić sobie z przeciwnościami losu i uodpornił się na „życie”.
Marcel usiadł na podłokietniku obok mnie i pocałował mnie w głowę tak, jak wcześniej ja całowałem naszą pociechę.
- O czym myślisz, Aniele? - zapytał z troską.
- O życiu. - wzruszyłem ramionami. - Może rodzice tak już mają, że czasami zaczynają snuć filozoficzne rozważania na temat przyszłości swoich pociech.
- Nie martw się, Skarbie. - Marcel pogładził mój policzek swoją ciepłą, rozkosznie szorstką dłonią. - Nasz Nathaniel ma przed sobą świetlaną przyszłość. Ma najlepszych rodziców na świecie. - mrugnął do mnie zalotnie, a ja uśmiechnąłem się w odpowiedzi. Marcel potrafił rozbawić mnie w przeciągu jednej chwili.
- Masz rację. Jest zdolny, może spełnić każde swoje marzenie bez najmniejszych trudności. Na jedno jego skinienie świat padnie mu do stóp. Chociaż przyznaję, że to podchwytliwe stwierdzenie. - po moich ustach błąkał się uśmiech. Spojrzałem w błyszczące, cudowne oczy mojego mężczyzny.
- Masz rację, w końcu sami tego doświadczyliśmy. Cały mój świat padł mi do stóp, tak jak do twoich padł twój. - Marcel sięgnął moich ust swoimi i pocałował mnie delikatnie. Jęknąłem zawiedziony, kiedy się odsunął, chociaż wiedziałem, że nie możemy pozwolić sobie na więcej mając małą, słodką widownię na miotle.
- Kochanie, nie rozglądaj się, tylko patrz na to, co robisz. - upomniałem synka, który niemal spadł z miotły wpatrując się we mnie i Marcela.
Zawsze to robił i w przeciwieństwie do innych dzieci, które krzywiły się na widok okazujących sobie czułość rodziców, Nath wydawał się zadowolony z każdego przejawu miłości jaki okazywaliśmy sobie z Marcelem. Czasami miałem wrażenie, że nasza miłość była dla niego miarą uczucia, jakie okazywaliśmy jemu.
Ludzie wielokrotnie zapewniali innych o swojej miłości. Prawdą było jednak, że w większości przypadków kłamali lub zwyczajnie się mylili, czyniąc z wyznań puste słowa. Jak więc małe dziecko miałoby odróżnić prawdziwe i szczere „kocham cię” od kłamstwa? Skąd miałoby wiedzieć, że jeden rodzic okłamujący tymi słowy drugiego rodzica, nie okłamuje w ten sam sposób także jego?
Ludzie tak rzadko zwracali uwagę na słowa, a przecież miały one tak ogromne znaczenie.
- Jeśli nie będziesz uważał, zamiast uczyć się czegoś nowego, tata znowu poświęci kilka dni na wytłumaczenie ci zasad bezpieczeństwa przy lataniu i nauce, a tego chyba nie chcesz, prawda?
Marcel pokiwał głową dla potwierdzenia moich słów, zaś chłopiec energicznie pokręcił główką by zrobić to samo.
- Będę uważał, tatusiu! - zapewnił mnie i skupił całą swoja uwagę na miotle oraz tym, co właśnie próbował zrobić. Wiedziałem jednak, że bardzo szybko może się rozproszyć, co nie było niczym nadzwyczajnym zważywszy na jego młody wiek. Wolałem jednak nie być powodem, dla którego mój malec spadnie ze swojej miotełki, toteż starałem się obserwować go bez jednego nawet słowa czy gwałtownego gestu.
Mój mąż wyznawał z kolei inną zasadę. Jako były zawodnik quidditcha, uważał, że należy nauczyć się wykorzystywać rozproszenie oraz mieć nad nim chociażby częściową kontrolę. Nad otoczeniem nie można było panować, nie sposób było przewidzieć, co się wydarzy podczas meczu lub zwykłej lekcji latania, toteż profesjonalista powinien uwzględnić każdy możliwy scenariusz.
„Tak jak strzelec bierze pod uwagę prędkość i kierunek wiatru, tak zawodnik musi być przygotowany na to, że zostanie rozproszony.” lubił często powtarzać, chociaż nasz Nath nie rozumiał ani słowa z tych mądrości dorosłego. Wiedziałem o tym, ponieważ malec zawsze patrzył wtedy na mnie pytająco, jakby chciał się upewnić, że ma prawo nie pojmować tego, co słyszy. Marcel niewątpliwie również zdawał sobie z tego sprawę, ale i tak powtarzał swoje.
- Misiu, mój pluszowy, co ty wyprawiasz? - mój mężczyzna podniósł się z zajmowanego dotąd miejsca i podszedł do wiszącego, jak mały koala Nathaniela, który stracił równowagę i obejmując ramionami oraz nogami rączkę miotły wykonał obrót, który spowodował, że zamiast siedzieć na miotle wisiał pod nią.
- Ups. - powiedział chłopiec i po prostu puścił rączkę miotły.
Niemal pisnąłem wystraszony, ale Marcel rzucił się w stronę chłopca i złapał go pewnie.
- Ile razy mówiłem, że nie wolno tak robić? - mój mąż zmarszczył ostrzegawczo brwi, dając tym do zrozumienia Nathanielowi, że nie jest zadowolony z jego postępowania. Postawił malca na ziemi klękając przed nim.
Chłopiec zrobił płaczliwą minę, ale nic nie powiedział. Nie przeprosił, ponieważ nie było mu przykro, nie obiecywał, że więcej tego nie zrobi, bo wiedział, że byłoby to kłamstwem. Nasze maleństwo ufało Marcelowi bezgranicznie, zdawało sobie sprawę z jego sprawności fizycznej i refleksu, wiedziało, że tata złapie go i nie pozwoli mu spaść.
- Misiu pluszowy, jeśli będziesz tak robił, dam ci szlaban na miotłę. Wiem, że to brzmi dla ciebie jak koniec świata, ale najważniejsze dla nas jest twoje bezpieczeństwo. Jeżeli jeszcze raz to zrobisz, zabiorę wszystkie miotełki jakie masz.
- Będą samotne. - powiedział płaczliwie maluch.
- Będą miały siebie nawzajem, bo będę je wszystkie trzymał razem z dala od ciebie. Nie żartuję, Nathanielu.
Chłopiec spuścił głowę wpatrując się w czubki swoich butów. Poruszał paluszkami u stóp, a czubki jego trampek unosiły się i opadały, kiedy tak śledził wzrokiem ich ruchy. Co działo się w tamtej chwili w jego główce? Był dumny i uparty, więc na pewno nie było mu łatwo.
- Kochanie – podszedłem do moich Skarbów i uklęknąłem obok Marcela. - Chcemy tylko twojego dobra. Gdyby chodziło o tatę, wolałbyś zabrać mu miotły i żeby był smutny, czy żeby zrobił sobie ziaziu?
Nath nachmurzył się wiedząc, że udzielając odpowiedzi na to pytanie dobrowolnie wejdzie do ślepego zaułka pozwalając odciąć sobie jedyną drogę ucieczki, ale jednocześnie nie potrafił zignorować pytania, które dotyczyło osoby, którą kochał.
- Miotły. - wymamrotał w końcu pod nosem cichutko, jakby liczył na to, że nie usłyszymy.
- Więc rozumiesz, Misiu. - Marcel objął chłopca ramieniem i lekko zachęcił do przysunięcia się do nas. Zagoniony w kozi róg Nath przytulił się do nas obu z całą siłą swoich małych ramionek, poddając się i akceptując swoją przegraną.
Pocałowałem malca w uszko, co było dla niego równoznaczne z łaskotaniem szyi. Malec przechylił główkę w moją stronę chowając uszko w ramieniu. Wtedy Marcel pocałował go w drugie, przez co Nath musiał szybko zmienić pozycje próbując ukryć zaatakowaną buziakiem muszelkę. Wtedy to ponownie ja musnąłem ustami jego ucho, a chłopiec zachichotał powtarzając poprzednią czynność.
Po jego złym humorze nie było już śladu, kiedy łaskotany buziakami zaczął się śmiać i kręcić niespokojnie. Rozbawiony uciekał od łaskoczącej go czułości i jednocześnie jej szukał samemu nadstawiając się do całowania.
W kuchni zadzwonił piekarnik, co oznaczało, że ciasteczka właśnie skończyły się piec. Nathaniel znał ten dźwięk doskonale. Zastygł na chwilę w bezruchu, jak nasłuchujące dzikie zwierzątko, po czym pospiesznie pobiegł do swoich wypieków. Wiedział, że im szybciej wyjmiemy blachę z pieca, tym szybciej ciastka ostygną, a wtedy on będzie mógł wcześniej zabrać się za ich jedzenie.
- Tatusiu, bo to już! - zawołał niecierpliwie.
- Tak, kochanie, już idę!

~ * ~ * ~

- Naprawdę musimy nauczyć go cierpliwości. - westchnął ciężko Fillip.
- To będzie trudne. W jego słowniku to słowo nie istnieje, a czasami mam wrażenie, że on je wypiera ilekroć je usłyszy.
- Będziemy musieli nad tym popracować. - pocałował mnie pospiesznie i wszedł do kuchni, gdzie nasz syn skakał już przed piecykiem próbując zajrzeć do środka.
Oparłem się o framugę drzwi obserwując moje dwa Cuda. Byli do siebie tak bardzo podobni. Obaj potrafili cieszyć się z prostych, codziennych czynności i zawsze dawali z siebie wszystko.
- Uciekaj, Pluszaczku, żebyś się nie poparzył. - mój Anioł nauczył Nathaniela, że kiedy w grę wchodzą gorące przedmioty, malec musi zachować bezpieczną odległość, toteż teraz chłopiec podszedł do mnie wyciągając prosząco ramiona. Wziąłem go na ręce i postąpiłem dwa kroki w głąb kuchni, dzięki czemu Nath widział lepiej wszystko, co robił Fillip.
- Teraz musimy poczekać, wiesz? - zaczął mi wyjaśniać, chociaż podejrzewałem, że był to dla niego sposób, żeby przekonać samego siebie do tej nieludzkiej cierpliwości, jaką musiał się wykazać czekając na ostygnięcie ciastek. - Wtedy będą najsmaczniejsze.
- Dziękuję, że mi powiedziałeś. Poczekam razem z tobą, aż będziemy mogli je zjeść.
Malec skinął główką, a jego oczka utkwione były w jakże upragnionych wypiekach.

środa, 31 sierpnia 2016

Les beaux-parents

- O, Merlinie! - było moją pierwszą reakcją na to, co zobaczyłem po wejściu do salonu. Siedzący na środku pokoju Nathaniel uśmiechnął się do mnie niepewnie, najwyraźniej przeczuwając, że coś jest nie tak, ale jak to dziecko, nie pojmując, co właściwie przeskrobał. Zajęty przygotowywaniem obiadu zostawiłem syna samego z jego miotełką na zaledwie dziesięć minut i bezsprzecznie było to bardzo owocne dziesięć minut. - Tata na pewno się ucieszy, kiedy wróci do domu z pracy. - westchnąłem ciężko do chłopca, który wyciągnął w moją stronę brudne łapki.
Nath wyglądał jak mała tęcza. Był od stóp do głów ubrudzony kolorowymi farbami malarskimi i podejrzewałem, że nasz remontujący dom sąsiad właśnie w ich poszukiwaniu wywracał garaż do góry nogami. Równie wielobarwne były teraz także ściany całego pokoju, który maluch wymalował witkami swojej miotły niczym wielkim, latającym pędzlem. Nie wątpiłem, że bawił się przy tym świetnie, ponieważ połączył rozrabianie z quidditchem, a mnie nie było w pobliżu aby pilnować żeby nie zrobił sobie przypadkiem krzywdy.
- Skończyłeś swoje dzieło i teraz oczekujesz, że cię umyję? - rzuciłem do chłopca biorąc go na ręce. - Powinienem zostawić cię takim do powrotu taty. Niech zobaczy jak wygląda artysta po ukończeniu swojego dzieła zniszczenia. - miałem zamiar pocałować chłopca w policzek, ale zrezygnowałem. Nie zamierzałem sprawdzać smaku mugolskich farb, nawet jeśli ich kolory były całkiem znośne.
Zabrałem syna do łazienki, posadziłem w wannie i rozebrałem go brudząc się przy tym porównywalnie do niego. Nie miałem innego wyjścia, teraz i ja musiałem się przebrać i wymyć, a o powrocie do salonu nie chciałem póki co nawet myśleć. Wrzuciłem wszystkie ubrudzone farbą ubrania do miski i rzuciłem szybkie zaklęcie piorące. Przyznaję, że w planach miałem tylko szybki prysznic, ale farby nie chciały ze mną współpracować i zaciekle trzymały się skóry Nathaniela oraz mojej. Nie obyło się więc bez kilku zaklęć mających pomóc nam w domyciu się oraz płaczu, kiedy myłem synkowi głowę. Nath nie miał nic przeciwko kąpielom, ale bardzo nie lubił mycia włosów, a w tym wypadku musiał przygotować się na długą, żmudną sesję intensywnego szorowania.
- Kochanie, trzeba było o tym pomyśleć zanim wytarzałeś się w farbach. - upomniałem syna, który próbował mi się wyrwać. - Nie uciekniesz mi, misiu, przykro mi. - serce mi się krajało, kiedy zalewał się łzami. - Wolisz żebym ci je obciął na króciuteńko? Takie śliczne, gęste włoski?
- Tak! - pisnął płaczliwie. - Obćnij!
- Tata nie będzie zadowolony, kiedy zobaczy cię takim... - ostrzegłem.
- Obćnij, tatusiu! Obćnij!
- Po co ja to w ogóle proponowałem. - westchnąłem ciężko. - Ale nie płacz i daj się doszorować, dobrze? Spłuczemy szampon i więcej nie myjemy włosków. - może było to głupotą, ale nie miałem innego pomysłu, a nie chciałem walczyć z zapłakanym, szarpiącym się synem. - Jak to w ogóle możliwe, że mój dzielny, nieustraszony chłopiec boi się mycia głowy, co? - Nath pokręcił główką i pociągnął noskiem żałośnie. Odchyliłem mu główkę do tyłu i pozbyłem się szamponu z jego włosów. Nadal były beznadziejnie pozlepiane farbą, więc nie miałem innego wyjścia, jak naprawdę obciąć go na krótko.
Wyjąłem różdżkę i już miałem rzucić zaklęcie, kiedy zawahałem się i zrezygnowałem.
- Poprosimy o pomoc babcię. - podjąłem decyzję. W końcu mama wychowała mnie i była w bliskich stosunkach z mamą Olivera, który zawsze sprawiał sporo kłopotów, więc jeśli ktokolwiek mógłby nam pomóc to właśnie ona. - Marcel nie będzie zadowolony. - westchnąłem kolejny już raz tego dnia.
Wysuszyłem nas pospiesznie i ubrałem, odczuwając prawdziwą ulgę, kiedy miałem już na sobie czyste rzeczy. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo jestem przywiązany do takiego drobiazgu. Z wielką niechęcią spojrzałem na salon, który musiałem minąć w drodze do kuchni, gdzie posadziłem syna na krześle. Miałem nadzieję, że mama będzie dostępna i pomoże mi w walce z farbą we włosach Nathaniela.
Zazwyczaj komunikowałem się z nią za pomocą kominka, jednak dzisiaj nie miałem zamiaru kręcić się po salonie. Jak to mówią, potrzeba matką wynalazku, toteż wykorzystałem to, co miałem pod ręką w kuchni robiąc improwizowany, maleńki kominek na bazie świeczki.
Miałem niewątpliwe szczęście, kiedy maleńka, niewyraźna twarz mojej mamy pojawiła się w płomieniu.
- Fillipie? - jej głos zdradzał zatroskanie.
- Część, mamo. - starałem się brzmieć naturalnie żeby jej niepotrzebnie nie wystraszyć prośbą o pomoc. - Mam drobny kryzys i chyba będziesz mi potrzebna. Nie martw się! To nic wielkiego. - taką przynajmniej miałem nadzieję. - Nathaniel trochę się ubrudził... Trochę bardziej niż trochę i teraz mam problem z jego włosami. Są posklejane farbą, a on nie daje mi ich dobrze umyć i...
- Zaraz tam będę! - rzuciła i zniknęła zanim zdążyłem ją powstrzymać.
Mogłem się tego spodziewać. W końcu to właśnie ona trzymała mnie pod kloszem przez jedenaście lat mojego życia i gdyby nie Marcel, nadal byłbym dla niej małym chłopcem, któremu nie wolno nawet spojrzeć na miotłę, nie wspominając już o siedzeniu na niej.
- Merlinie drogi! - usłyszałem jej głos z salonu niedługo później. Jedno musiałem jej przyznać, była szybka.
Wziąłem Nathaniela na ręce i wyszedłem z kuchni aby stawić czoła nieuniknionemu.
- Co tutaj się stało?!
- Ktoś odnalazł w sobie duszę artysty. - rzuciłem i zmusiłem się do uśmiechu.
- Chodź tu do mnie, moje małe biedne kochanie! Co oni ci zrobili? - wyciągnęła ręce do Natha.
- Mamo, to nie my! - prychnąłem oburzony wręczając jej chłopca. - To jego zasługa! - wyjaśniłem jej szybko, jak wielkich zniszczeń potrafi dokonać mój syn mając dla siebie dziesięć minut i otwarte okno.
- Co ty w ogóle masz na głowie, mój maleńki? - kobieta rzuciła mi tylko karcące spojrzenie i skupiła się na wnuku. - Jeden wielki paskudny strąk. Fuj! Dasz babci umyć włoski? Będę delikatna.
- Nie! - maluch spojrzał na nią wystraszony i już był przygotowany do ewentualnej ucieczki z jej ramion.
- Heh, po kim on to ma, bo na pewno nie po tobie? - znowu piorunowała mnie wzrokiem. - Ty uwielbiałeś mycie głowy! Zapewne po Marcelu. - rzuciła z niechęcią. - On uwielbia sprawiać problemy. - nie mogłem uwierzyć, że nawet w takiej chwili znalazła sposób żeby się przyczepić do mojego mężczyzny. - Zabrał moje najukochańsze dzieciątko z domu, zaciągnął przed ołtarz, a teraz jeszcze razem z wnukiem wywiózł do Francji.
- Mamo, jesteś niesprawiedliwa... - westchnąłem.
- Jestem jego teściową, nie muszę być dla niego sprawiedliwa. Co ja teraz z tobą zrobię, moje słoneczko? - znowu skupiła całą swoją uwagę na Nathanielu. - Jeśli nie dasz mi umyć tych ślicznych włosków, będziemy musieli je obciąć.
- Tak, obćnij! - malec znowu zapalił się do pomysłu.
- Też mu to zaproponowałem i zareagował równie entuzjastycznie. - powiedziałem mamie. - Ale nie potrafię się do tego zabrać i dlatego pomyślałem o tobie.
- I dobrze zrobiłeś, kochanie. Nawet nie masz pojęcia jak wiele razy musiałam obcinać te śliczne blond loczki Olivera. Nie zliczę już nawet, co potrafił sobie w nie wplątać, wlepić i czym zabrudzić. Może to po wujku Oliverze jesteś takim rozrabiaką, co? - moja matka naprawdę zapominała, że Nath nie jest biologicznym dzieckiem moim i Marcela. Już jakiś czas temu zrozumiałem, że sposobu myślenia tej kobiety nie da się pojąć, a jej odwiedziny zawsze mi o tym przypominały. - Idziemy obciąć włoski. A ty gdzie się wybierasz?! - złapała mnie za ramię.
- Skończyć obiad? - zapytałem niepewnie.
- O nie, mój drogi. Idziesz z nami i nauczysz się ode mnie paru sztuczek. Nie mogę przybiegać tutaj za każdym razem, kiedy moja mała perełka coś przeskrobie. Nie przeszkadza mi to, naturalnie, ale nie zawsze będę pod ręką, więc marsz do łazienki.
Chociaż przyznawałem to niechętnie, miała trochę racji, toteż nie kłóciłem się z nią i po prostu pomaszerowałem zrezygnowany na piętro, a ona gruchała do Nathaniela słodko, jakby mogła zastąpić swoim głosem cały tort urodzinowy.

~ * ~ * ~

Wyczerpany psychicznie i fizycznie po długich godzinach pracy z bandą nastolatków, marzyłem tylko o kąpieli, lekkim posiłku i chwili odpoczynku u boku miłości mojego życia. Niestety nie przyszło mi do głowy, aby w swoich fantazjach wziąć poprawkę na obecność w naszym życiu kilkuletniego dziecka.
- Dobry Boże. - rozejrzałem się po salonie, czy też po tym, co kiedyś nim było. - Fillipie...?!
- Tutaj jesteśmy!
- Kochanie, jeśli chciałeś dać mi do zrozumienia, że czas zmienić wystrój salonu... - stanąłem w drzwiach kuchni zaskoczony. - Mama?
- Tak, Marcelu, mama. Też się cieszę, że cię widzę. - teściowa nie wyglądała jednak na zadowoloną z naszego spotkania.
- Zapewne. - mruknąłem do siebie i spojrzałem na siedzącego nadzwyczaj grzecznie synka, który od dnia narodzin nie miał na głowie tak mało włosów. - Rozumiem, że coś mnie ominęło? - uniosłem brew.
- Spostrzegawczość godna pochwały.
- Jesteś dzisiaj bardzo łaskawa, mamo. Czym zasłużyłem sobie na komplementy?
- Oj, przestańcie już! - Fillip prychnął poirytowany. Pocałował mnie szybko na powitanie i uśmiechnął się łagodnie. - Umyj się i przebierz. Obiad zaraz będzie na stole.
- Dziękuję. - odpowiedziałem odwzajemniając uśmiech. Gdybyśmy nie mieli widowni na pewno pozwoliłbym sobie na więcej. - Przepraszam na chwilę. - rzuciłem do teściowej i wycofałem się z ulgą oddalając od kobiety, która nie pałała do mnie przesadnym uczuciem. Wprawdzie akceptowała mnie i rozumiała, że jej syn trafił w dziesiątkę, ale nie przeszkadzało jej to we wbijaniu mi szpilek w boki ilekroć nadarzyła się okazja.
Wziąłem szybki prysznic i założyłem coś wygodnego, ale wystarczająco eleganckiego aby nie narazić się mamie mojego Anioła. Dołączyłem do rodziny przy stole i wysłuchałem opowieści Fillipa o tym, co wydarzyło się podczas mojej nieobecności. Obawiałem się, że będę zmuszony porozmawiać z Nathanielem na temat jego magicznych zdolności i tego, w jaki sposób je wykorzystuje, chociaż nie byłem pewny, czy chłopiec w pełni zrozumie moje słowa. Byłem dumny z tego, jak dobrze sobie radzi w swoim wieku i jak silna jest jego magia, ale wiązała się z tym także odpowiedzialność, na którą był zbyt malutki, toteż jej ciężar spoczywał na mnie i Fillipie.
W salonie coś się przewróciło, ktoś zaklął głośno, rozległ się syk, pstryk, kolejny syk, znowu kilka przekleństw, wydawanych pospiesznie rozkazów i w drzwiach stanął nachmurzony teść, spoglądający na swoje ubrudzone farbą, zapewne nieziemsko drogie buty ze skóry aligatora. Nathaniel miał szczęście, że był tylko dzieckiem, ponieważ w przeciwnym razie dziadek nie oszczędziłby mu długiego, wyczerpującego wykładu na temat odniesionych właśnie szkód.
- Rodzina w komplecie. - zauważył smętnie Fillip.
Jego ojciec skrzywił się z niezadowoleniem kilka razy i w końcu podniósł wzrok na syna.
- Mówiłem ci, że potrzebujcie Skrzatów Domowych. - rzucił nie zawracając sobie nawet głowy powitaniem. - Nie wiem jak w ogóle można bez nich żyć! Wasz salon wygląda jak pole bitwy, co mimowolnie odczułem na sobie. - znowu spuścił wzrok na buty i westchnął ciężko. - Nasze Skrzaty właśnie sprzątają ten koszmarny bałagan, ale jak słowo daję, powinniście się zdecydować na swoje. - pokręcił głową, wydał ostatnie ciężkie westchnienie i podniósł spojrzenie z butów na Nathaniela, do którego uśmiechnął się ciepło. - Déjà vu?
- Tak, zupełnie jak Oliver. - przytaknęła mu żona. - Gdybyś wiedział, co miał na głowie, kiedy się tu zjawiłam! Coś strasznego.
- Oliver! - Fillip aż podskoczył na krześle. - Miał tutaj dzisiaj przyjść żeby porozmawiać...
- O swojej dziewczynie. - dokończyłem za niego zupełnie naturalnie. Było w tym sporo prawdy, ponieważ Oli rzeczywiście miał nas dzisiaj odwiedzić właśnie w tym celu. Chodziło o kłamstwa, których naopowiadał matce, a które musiał jakoś pociągnąć dalej, o zmyśloną dziewczynę, z którą się spotyka, ale której nie chce przedstawić rodzinie. Jego matka nalegała, naciskała, a jemu powoli kończyły się wymówki. Reijel nawet gdyby chciał, nie mógłby udawać kobiety, a był zbyt zazdrosny, żeby pozwolić swojemu chłopakowi na odstawienie szopki z pomocą jakiejkolwiek koleżanki. Oliver był więc w kropce i potrzebował pomocy.
- O! W takim razie ja chętnie zostanę i doradzę chrześniakowi! - moja teściowa wyraźnie zapaliła się do tego pomysłu. Oczy jej błyszczały, a po ustach błąkał się radosny uśmiech. Ta kobieta naprawdę przerażała.
- Zapomnij! - przez śliczną twarzyczkę mojego Anioła naprzemiennie przetoczyły się wszystkie odcienie bladości i czerwieni. - To sprawa między facetami!
- Więc twój ojciec...
- Poprawka, kuzynami! To sprawa między kuzynami! Ani ty, ani tata nie jesteście osobami godnymi zaufania. Od razu pobilibyście do ciotki Elizabeth, a pewnie i tak to zrobicie żeby tylko powiedzieć jej o tym, że Oli tutaj będzie.
- Fillipie, jak możesz tak w ogóle myśleć!
- Kochanie, wiesz, że ma trochę racji... Auć, nie po butach! - teść zawył, kiedy żona nadepnęła mu na stopę i spiorunowała spojrzeniem.
- Marcel... - jej głos stał się nagle niewyobrażalnie słodki. Popatrzyła na mnie kokieteryjnie z uśmiechem, który mroził krew w żyłach, chociaż zapewne miał mnie roztopić. Widać byłem bardzo opornym zięciem. - Ty na pewno rozumiesz, że przyda wam się kobieca opinia podczas tej rozmowy.
Zaniemówiłem. Nie mogłem zdradzić Olivera, ale równocześnie sprzeciwienie się opinii teściowej było równoznaczne z wypowiedzeniem jej wojny.
- Tato, si! - to był ratunek zesłany mi przez samego Boga. Nathaniel wyciągnął przed siebie ramiona czekając aż zostanie wzięty na ręce, więc zerwałem się momentalnie z miejsca.
- Wybacz, mamo. To nie może czekać. - starałem się udawać skruszonego, ale nie byłem pewny, czy naprawdę mi się to udało. Wziąłem syna na ręce i wycałowałem jego drobna buzię, kiedy tylko opuściłem kuchnię.
Salon, w którym krzątały się właśnie Skrzaty Domowe wyglądał o niebo lepiej, niż w chwili, kiedy wróciłem do domu. Może ojciec Fillipa miał rację i przydałaby się nam pomoc. Nie miałem jednak czasu się nad tym zastanawiać. Mój syn był ważniejszy.
- Mój mały wybawca. - szepnąłem mu na uszko. - Co ja bym bez ciebie zrobił? Uratowałeś mnie przed złą wiedźmą. - Chłopiec uśmiechnął się i oparł główkę na moim ramieniu.
Zabrałem go do łazienki i posadziłem na nocniczku.
- Nie spiesz się, kochanie. - pogłaskałem go i usiadłem na zamkniętej klapie muszli.
Nie miałem zamiaru wracać zbyt szybko do teściów i prawdopodobnej kłótni o Olivera i tajemnice jego związku. Tym bardziej, że czekała mnie jeszcze dzisiaj przeprawa z przyjaciółmi. Podejrzewałem, że ku wielkiemu niezadowoleniu Reijela, będzie on jednak zmuszony podjąć jakąś konkretną decyzję dotyczącą Oliego. Nie mógł uciekać przed tym w nieskończoność, tym bardziej, że jego partner pochodził z wysoko postawionej, zamożnej rodziny czystej krwi. Podobnie zresztą jak mój, z tą jednak różnicą, że ja i Fillip wzięliśmy sprawy w swoje ręce i zaryzykowaliśmy.
- Kochanie, o czym tak myślisz?
Serce niemal wyskoczyło mi z piersi, kiedy usłyszałem nad sobą głos mojego Anioła.
- Ależ mnie wystraszyłeś! - złapałem się za pierś. - Twoi rodzice? - zapytałem przytomniejąc.
- Szczęśliwie okazało się, że mają jakiś bankiet. To dlatego tata się tutaj zjawił. Musiał przypomnieć mamie, że dziś wychodzą, a ona wciąż nie jest gotowa. - Fillip usadowił się okrakiem na moich kolanach i uśmiechnął wyzywająco.
- Nath... - wyjrzałem zza ciała mojego mężczyzny, ale ten złapał moją twarz w dłonie i przyciągnął do siebie.
- Zająłem się nim i już zadowolony goni po korytarzu. - zapewnił kąsając moją dolną wargę. - A teraz poproszę o mój właściwy, powitalny pocałunek.
Nie zamierzałem mu odmówić. Wpiłem się w jego usta spragniony i obejmując go w pasie, przyciągnąłem bliżej siebie. Z uwielbieniem całowałem jego słodkie usteczka, muskałem dolną i górną wargę, polizałem je lekko i wsunąłem język w ciepłe, delikatne wnętrze, które mi zaoferowały.
Kiedy w końcu oderwałem się od mojego Anioła byłem jak nowo narodzony. Zrelaksowany, szczęśliwy, upojony rozkoszą i miłością. Gdyby nie wisiało nad nami widmo gości, zaszyłbym się z nim w sypialni i na pewno nie wypuściłbym go z ramion tak łatwo.

niedziela, 31 lipca 2016

Dans le parc

Z westchnieniem podziwu patrzyłem na mojego niezmordowanego syna, który mimo niesamowitego upału bawił się z innymi dziećmi w ukrytej w cieniu piaskownicy, jakby w ogóle nie odczuwał trudów wysokiej temperatury. Nie potrafiłem spuścić go z oczu, kiedy radosny i zaangażowany bez reszty w zabawę, rozmawiał żywo ze swoimi rówieśnikami. Chociaż jak zawsze w każdej swojej wypowiedzi mieszał ze sobą dwa języki, maluchy wydawały się mimo wszystko doskonale go rozumieć. Byłem z niego naprawdę dumny, co z pewnością dało się bezbłędnie wyczytać z mojego uśmiechu. W końcu mój mały chłopiec radził sobie znakomicie i miał w sobie tyle charyzmy w tak młodym wieku, że już teraz wiódł prym wśród innych kilkulatków. Mój mały Cud.
- To pański synek? - oderwałem na chwilę wzrok od chłopca, kiedy kątem oka dostrzegłem ruch po swojej prawej stronie i usłyszałem melodyjne pytanie kobiety, która właśnie do mnie podeszła.
- Tak. - przyznałem krótko spoglądając na nią. Była wysoka, szczupła i najpewniej bardzo ładna, chociaż wątpiłem w swoje znawstwo kobiecego piękna. Grzywa rudych włosów otaczała jej drobną, bladą twarz nakrapianą piegami, na której lśniły wesoło zielone oczy.
- Jest naprawdę słodki. - przyznała. - Pozwoli pan, że się dosiądę?
Skinąłem nie widząc powodu by jej odmówić. Marcel utknął w długiej kolejce w lodziarni, więc równie dobrze mogłem rozerwać się rozmawiając z tą nieznajomą.
- Rozumiem, że pani dziecko również gdzieś się tu bawi? - zagadnąłem i tym razem to ona skinęła mi głową.
- Ten mały rudzielec, który właśnie przymierza się do zjedzenia łopatki piasku. - wyjaśniła. Najwyraźniej nie zamierzała przeszkodzić maluchowi, chcąc żeby sam przekonał się, że nie powinien tego robić. Niektóre dzieci potrafiły uczyć się tylko z własnych doświadczeń i nigdy nie słuchały ostrzeżeń rodziców, więc chyba nie powinno mnie to dziwić.
Nath zaciekawiony spojrzał na rudzielca i wielkimi, niebieskimi oczkami chłonął scenę rozgrywającą się przed nim. Wiedział, że nie wolno jeść piasku i tego nie robił, ale nie miał pojęcia czym to grozi, więc teraz mógł przekonać się o tym na przykładzie kogoś innego. Chyba wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że to on namówił do tego naiwne dziecko.
Tymczasem mały rudzielec szybko zaczął pluć piaskiem i rozpłakał się, na co jego matka zareagowała tylko westchnieniem.
- Zaraz się uspokoi i będzie dalej rozrabiał. - wyjaśniła, a jej syn rzeczywiście bardzo szybko przestał pochlipywać zainteresowawszy się motylem, który przefrunął obok piaskownicy.
Nathaniel również zwrócił uwagę na owada, ale zamiast rzucić się za nim w pogoń, jak inne dzieci, wstał i skierował swoje niezgrabnie kroki w moją stronę.
- Tatusiu, pić! - oświadczył krzycząc z daleka i zaczął szybciej przebierać nóżkami. W pewnej chwili potknął się, kiedy zahaczył stopą jednej nogi o łydkę drugiej i runął jak długi.
Podniosłem się gwałtownie, ale malec już zbierał się z ziemi i z płaczliwą miną wbił we mnie niebieskie spojrzenie. Pociągnął noskiem, ale nie rozpłakał się. Zamiast tego dzielnie ruszył przed siebie i wyciągnął do mnie rączki, kiedy tylko znalazł się dostatecznie blisko. Pokonałem dzielącą nas niewielką odległość, biorąc mój Skarb na ręce. Nath przytulił się wycierając wilgotny nos w moją szyję i zaczął rozglądać się za swoim soczkiem. Podałem mu kartonik z napojem, do którego się przyssał i usiadłem ponownie na swoim miejscu.
- Jest do pana bardzo przywiązany. - zauważyła ze słabo skrywanym zaskoczeniem kobieta.
Podejrzewałem, że jej zdziwienie wynikało albo z faktu, że dzieci rzadziej przywiązywały się tak bardzo do ojców, albo też po prostu sądziła, iż chłopcy są raczej bardziej powściągliwi w kwestii okazywania uczuć. Jeśli rzeczywiście tak było, to mój Nath z pewnością nie pasował do znanego jej wzorca zachowań kilkulatka. W końcu mój syn zazwyczaj starał się być twardy i dzielny przy obcych, ale w domowym zaciszu był chodzącą słodkością, która uwielbiała się tulić, jeśli tylko nie szalała na miotle.
Nie wiedząc, co powinienem odpowiedzieć kobiecie, posłałem jej krótki uśmiech.
Nathaniel wygiął się siedząc na moich kolanach i spojrzał na nią marszcząc brwi w niezadowoleniu, jakby był zazdrosny o to, że ze mną rozmawia. Niemal się roześmiałem widząc jego niemożliwie uroczą, groźną minę. Kto go nauczył czegoś podobnego? Byłem pewny, że Marcel nie przyłożył do tego ręki, toteż jedyną opcją była jedna z książeczek Nathaniela. Cóż, ten malec chłonął wszystko jak gąbka, więc niczemu nie mogłem się dziwić.
Nath odwrócił w końcu wzrok od kobiety i oparł się o mnie wygodnie, jakby planował w ten sposób zaznaczyć swój teren. Dziecięca nonszalancja z jaką to zrobił wydawała się mówić „sio! To mój tatuś!”, czego zapewne nie powinienem pochwalać, ale nie dało się ukryć, że i ta jego postawa napawała mnie dumą.
- Tata! - zapiszczał nagle nad swoim sokiem Nathaniel i uśmiechnął się szeroko kręcąc niespokojnie.
Podążyłem za jego wzrokiem i na mojej twarzy również zakwitł uśmiech w rodzaju tych, które potrafi wywołać tylko mój Marcel. Mężczyzna w dłoniach trzymał dwa duże desery lodowe, które to zatrzymały go na dobrych dwadzieścia minut w lodziarni nieopodal. Nie potrafiłem odwrócić spojrzenie od mojego męża, który zapierał dech w piersi. Był nieziemsko przystojny i nie miałem wątpliwości, że niejedna kobieta w parku musiała się za nim oglądać. Jakby sam z siebie nie był jeszcze wystarczająco zniewalający, to dodatkowo niebieska, jeansowa koszula sprawiała, że jego cudowne oczy wydawały się niemal niebieskie, zaś czarne spodnie idealnie podkreślały długie, szczupłe nogi.
Gdyby nie należał do mnie, widząc go w tej chwili szalałbym z podniecenia, ślinił się, drżał na całym ciele i najpewniej zapomniałbym całkowicie o oddychaniu. Czy zdobyłbym się na odwagę żeby do niego podejść i zawrzeć znajomość? Prawdopodobnie zrobiłbym to, a mój umysł byłby do tego stopnia wypełniony obrazem Marcela, że nie pomyślałbym nawet o możliwości odrzucenia. Po prostu nie mógłbym znieść myśli, że ktoś taki miałby mnie tak zwyczajnie minąć i może nigdy więcej byśmy się nie spotkali.
W tamtej chwili całkiem zapomniałem o siedzącej obok mnie kobiecie i całym świecie. Istnieliśmy tylko ja, Marcel i nasza słodka pociecha.

~ * ~ * ~

Dostrzegając szczenięce, rozkochane spojrzenie Fillipa, uśmiechnąłem się do siebie dumny i wzruszony jednocześnie. Uwielbiałem, kiedy tak na mnie patrzył, kiedy pokazywał światu, że jego serce należy do mnie, tak jak moje należało do niego. Pamiętałem jednak, że jesteśmy w miejscu publicznym, toteż starałem się zachowywać naturalnie i stopniowo, spokojnie zmniejszać dzielącą nas odległość. Nie mogłem przecież podbiec do niego, porwać go w ramiona i obsypać pocałunkami świadczącymi o tym, że kocham go i pragnę.
Z trudem oderwałem od niego spojrzenie stając przy ławce i przeniosłem je na Nathaniela, który machał nóżkami siedząc na kolanach Fillipa i szczerzył ząbki w uśmiechu.
- Nie dostaniesz loda, nawet nie próbuj mnie czarować. - powiedziałem do malca i podałem deser mojemu mężczyźnie. - Czekoladowo-miętowe. - poinformowałem siadając obok moich dwóch Skarbów.
- A jeśli ślicznie poproszę? - Nath uderzył w błagalny ton.
- Niestety, ale nie ma mowy, pluszaczku. - pokręciłem głową. - Mogę ci za to zaproponować kanapkę. Twoją ulubioną, co ty na to?
Malec wydął usteczka i zamyślił się na dłuższą chwilę.
- Dobrze, możesz zacząć od ciasta jeśli już musi być na słodko. - westchnąłem poddając się, a on znowu posłał mi jeden ze swoich niesamowicie słodkich uśmiechów, które topiły serce. - Potrzymasz? - podałem Fillipowi swojego loda i zamruczałem bardzo cicho, kiedy jego palce musnęły moje.
Obszedłem moich chłopców i uśmiechnąłem się do wyraźnie speszonej kobiety, która siedziała obok Fillipa. Akurat w tamtej chwili podszedł do niej rudowłosy chłopiec, zapewne będący w wieku mojego syna, i łapiąc ją za rękę zaczął ciągnąć w kierunku przebranego za niedźwiedzia człowieka z naręczem kolorowych balonów. Miałem wrażenie, że nieznajoma odczuła ulgę mając jakąś wymówkę do szybkiego oddalenia się ode mnie i Fillipa. Nie ulegało wątpliwości, że zanim się zjawiłem, próbowała swoich sił w podrywaniu pewnego młodego i bardzo przystojnego ojca, ale jej starania okazały się stratą czasu, bo oto cel, który sobie obrała był już zajęty, w dodatku przez mężczyznę.
Przyznaję, że odczuwałem z tego powodu sporą satysfakcję.
Kobieta pożegnała się lakonicznie z moim Aniołem, kiedy zacząłem przegrzebywać naszą torbę w poszukiwaniu pudełeczka z ciastem dla Nathaniela. Pochylony mogłem bez trudu ukryć zadowolenie, co nie uszło jednak uwadze Fillipa, który spojrzał na mnie wymownie, jakbym był niemądrym dzieckiem, które powinno wiedzieć lepiej, co mu wypada, a co nie koniecznie.
- Na moim miejscu też cieszyłbyś się, że sobie poszła. - mruknąłem doszukawszy się w końcu odpowiedniego pudełeczka i otworzyłem je podając synkowi razem z plastikowym widelczykiem. - Chociaż nie, na moim miejscu dałbyś jej do zrozumienia, że popełniła jeden z największych błędów życia, prawda? Usiadłbyś między nami, przytulił się do mnie, może nawet byś mnie pocałował, otwarcie flirtował i rzucił kilkoma niedopowiedzeniami o podłożu seksualnym. Zgadłem? - tym razem to ja byłem górą. Widziałem to w hardym, pewnym siebie spojrzeniu Fillipa.
- Bardzo chciałbym temu zaprzeczyć, ale nie mogę. Zresztą, później na pewno nie wypuściłbym cię z domu bez szyi pokrytej malinkami. - przyznał skinąwszy głową i uśmiechnął się do mnie łobuzersko. - Ludzie powinni być wdzięczni, że mogą oddychać tym samym powietrzem co ty. Gdybym mógł, zabroniłbym im tego.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - uśmiechnąłem się lekko i złapałem jego dłoń podnosząc ją do ust. Musnąłem lekko słodką skórę na jej grzbiecie, później każdy z palców po kolei, a spojrzenie utkwiłem w czekoladowych oczach chłopaka. - Jestem cały twój, Fillipie. Oddycham z myślą o tobie, dla ciebie bije moje serce, tylko ciebie naprawdę widzą moje oczy. Aniele, jesteś sensem mojego istnienia i to nigdy się nie zmieni. Gdyby twoim życzeniem było zamknąć mnie z złotej klatce, nie sprzeciwiłbym się twojej woli.
- Nie zrobiłbym tego. - zapewnił szczerze, przesuwając swoją dłoń, którą wciąż miałem przy ustach, i gładząc nią mój policzek. - Gdybym cię zamknął, nie mógłbym napawać się świadomością, że mogę utrzeć ludziom nosa. - pokazał białe ząbki w szerokim uśmiechu. - Lubię kiedy mi zazdroszczą, w końcu z jakiegoś powodu Tiara przydzieliła mnie do Slytherinu.
- Tak, podejrzewam, że nie zrobiła tego żeby sprawdzić jak poradzi sobie w Domu Węża najsłodszy uczeń w historii Hogwartu.
- Przesadzasz! - roześmiał się w sposób, który zapierał dech. - Byłem najsłodszym uczniem w historii tylko w twoich oczach. Byłem niezgrabny, dziecinny, po prostu śmieszny i tylko ty postrzegałeś to wszystko jako coś pozytywnego.
- Och, doprawdy. - westchnąłem kręcąc głową. - Ja pamiętam delikatnego, niewinnego chłopca, którego należało bronić przed złym światem.
- Przed dziewczynami. - zadrżał na wspomnienie swojej dziecięcej fobii.
- Starałem się bronić cię przede wszystkim przed sobą, chociaż szło mi bardzo słabo.
- Nie ułatwiałem ci tego, za to w pewnym momencie uznałem, że to ja muszę bronić ciebie przed każdym pożądliwym spojrzeniem nauczycielki lub uczennicy. To dobre wspomnienia.
- Tak, ale nie jedyne. Przed nami wiele długich lat, które zaowocują równie cudownymi wspomnieniami.
Fillip chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się i spojrzał na zainteresowanego naszą rozmową Nathaniela, który umorusany ciastem na całej buzi chłonął każde słowo z naszej rozmowy.
- Ktoś jak zawsze podsłuchuje. - roześmiany pogładziłem palcem nos malca, a przy okazji zgarnąłem z niego okruszki biszkopta.
- Chcesz teraz kanapkę, kochanie? - mój mąż wytarł buzię krzywiącego się chłopca i zabrał od niego puste pudełeczko. Maluch oblizał się i pokiwał głową. Zabawa na świeżym powietrzu wyraźnie zaostrzyła mu apetyt. - Marcelu, poszukaj kanapek, a ja wytrę mu rączki. - biedny Nath nie był zachwycony faktem, że Fillip dorwał go w swoje troskliwe ręce i teraz dokładnie wycierał brudne po zabawie w piasku łapki malca wilgotnymi chusteczkami, nacierał je odkażającym żelem i nawilżał balsamem żeby zawarty w preparacie alkohol nie wysuszył gładkiej, mięciutkiej skóry.
- O, moje ulubione! - zawołałem zadowolony, kiedy natrafiłem w torbie na jabłka. Uwielbiałem włoską, zieloną, umiarkowanie słodką i odrobinę kwaśną odmianę, którą zawsze kupował Fillip. Porwałem więc jedno i zatopiłem w nim zęby. Trzymając je w ten sposób w ustach, miałem wolne obie ręce aby odszukać kanapki Nathaniela tak, jak mi polecono. Niestety czułem jak zbierająca się w moich ustach ślina wypływa kącikami rozwartych szeroko warg i zaczyna ściekać mi po brodzie.
- Doprawdy, Marcelu.... - Fillip westchnął ciężko i tym razem to ja załapałem się na wycieranie chusteczką, ale w przeciwieństwie do Natha nie miałem nic przeciwko. - Co ja z tobą mam.
Próbowałem się uśmiechnąć, ale jabłko w dużym stopniu mi to utrudniało, toteż mój mężczyzna musiał obejść się dziwacznym jękiem.

~ * ~ * ~

Pogładziłem Marcela po policzku i złapałem delikatnie jabłko, w które się wygryzł, aby nie wypadło mu z ust.
- Puść. - poleciłem – Potrzymam je, kochanie.
Marcel zawahał się, ale skinął głową. Zamiast jednak puścić jabłko, odgryzł kawałek, który już miał w ustach. Jeszcze więcej śliny spłynęło mu przez to po brodzie i tym razem nie opanowałem śmiechu. Wytarłem go dokładnie, jak wcześniej Nathaniela.
- Tobie też powinienem rozłożyć na kolanach chusteczkę żebyś się nie pobrudził? - zapytałem, kiedy w końcu podał mi odpowiednie pudełeczko z kanapkami.
- Nie, myślę, że zdołam się za bardzo nie pobrudzić.
- Za bardzo? - zapytałem wyzywająco, a on roześmiał się słodko.
- Niech będzie, nie pobrudzę się. - Marcel zaczął wyciągać na ławkę wszystko, co przygotowałem dla nas na dzisiejszy dłuższy spacer. Teraz przeglądał zawartość każdego pudełka i woreczka. Robiąc to mruczał zadowolony, czym sprawiał mi dużą przyjemność.
Zjedliśmy w spokoju, a po posiłku pozwoliliśmy sobie na dziesięciominutowe lenistwo, polegające na niezobowiązujących rozmowach, w których przodował zadowolony i ożywiony Nathaniel. Buzia mu się nie zamykała do czasu, kiedy podeszła do nas mała, śliczna dziewczynka w morelowej sukience. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało i zapytała czy chciałby się z nią pobawić piłką. Nasz syn zgodził się zostać jej towarzyszem zabaw w niezwykle entuzjastyczny sposób i dopiero kiedy narobił jej nadziei spojrzał na mnie i Marcela pytając w ten sposób o zgodę.
- Idź, pluszowy misiu. - postawiłem go na ziemi i otrzepałem z okruszków. - Tylko pamiętaj, że masz być miły dla dziewczynki, jasne? I uważaj żeby jej nie zrobić krzywdy piłką.
Nathaniel kiwał główką, ale nie byłem przekonany, czy właściwie słuchał uważnie moich instrukcji. Był zbyt podniecony wizją szaleństwa z piłką i nową koleżanką. Podciągnąłem mu spodnie, wygładziłem koszulkę , a on kręcił się i wyrywał w stronę koleżanki.
- Stój spokojnie przez chwilę. - upomniałem go łagodnie. - Trzymaj, poczęstuj ją i jej rodziców ciastem, dobrze? - wręczyłem mu plastikowe pudełko, w którym akurat zostały jeszcze trzy kawałki mojego wypieku. Na pucołowatej twarzy Natha rozkwitł ogromny, dumny uśmiech, kiedy pomaszerował z prezentem w stronę ławki, przy której dziewczynka czekała aż jej tata nadmucha wielką piłkę plażową.
- Kiedyś zostanie głową Upadłego Rodu. - Marcel brzmiał jak na dumnego ojca przystało. - To urodzony przywódca i wojownik.
- Głowa Upadłego Rodu z dziurą na tyłeczku. - zauważyłem patrząc za odchodzącym synem. Wcześniej tego nie zauważyłem, ponieważ malec był przeważnie odwrócony do mnie buźką lub siedział, za to teraz dostrzegłem niewielkie rozdarcie materiału na jego pośladku. Podejrzewałem, że musiał o coś zahaczyć podczas zabawy w piaskownicy.
- Cóż, jak na razie tylko my o tym wiemy, więc taka mała dziurka nie powinna przeszkodzić mu w karierze. - mój mąż położył dłoń na mojej dłoni i ścisnął ją lekko. - Jestem szczęśliwy. - westchnął, a ja uśmiechnąłem się do niego z miłością, którą starałem się wkładać w każdy gest.
- Ja również, Marcelu. - przyznałem i ułożyłem głowę na jego ramieniu.
Nathaniel właśnie stanął przed dziewczynką i wyciągnął w jej stronę pudełko z ciastem.

środa, 29 czerwca 2016

Vie quotidienne

Skąpany w ciepłych, słodko pachnących promieniach słońca wpadających do kuchni przez otwarte okno, wkładałem do koszyczka ciepłe, niesamowicie miękkie rogaliki. Nuciłem przy tym cicho piosenkę, która chodziła za mną od kiedy tylko otworzyłem oczy przed zaledwie godziną. To był dobry dzień, jak wszystkie, które spędzałem z rodziną we Francji. Na stole, przy którym siedział Marcel, leżały już słoiczki z dżemami, miód, masło, pokrojone odpowiednio drobno owoce. Położyłem koszyczek z rogalami na środku i zająłem się mrożoną kawą, kiedy Nath przyczłapał do nas z ulubionym misiem trzymanym zdecydowanie za łapkę.
- Tata, ziuum! - oświadczył płaczliwie, uczepiwszy się kolana Marcela. „Ziuum” było słowem, jakiego używał na swoją dziecięcą miotłę pozwalającą mu latać bardzo nisko nad ziemią i łapać papierowe znicze, które wyczarował dla niego Marcel.
- Co się dzieje, kochanie? - mężczyzna od razu oderwał spojrzenie ode mnie i skupił je na synu. Podniósł go sadzając go sobie na kolanach. - Miotełka znowu wpadła ci pod stolik?
- Ziuum! - narzekał płaczliwie malec, patrząc na tatę prosząco i ufnie.
- Już idziemy sprawdzić, maleńki. - mój mężczyzna podniósł się z miejsca i uśmiechnął do mnie z miłością. - Zaraz wracam, Aniele. Sprawdzę tylko, co się stało z miotłą.
- Przygotuję ci rogalik, jeśli chcesz. Powiedz tylko z czym. - zaoferowałem od razu.
- W takim razie na początek poproszę jeden z dżemem pomarańczowym. - jego ciepły uśmiech był teraz szerszy i jeszcze słodszy. - Mogę liczyć na to, że mnie pokarmisz?
- Marcel... - westchnąłem kręcąc głową, chociaż podejrzewałem, że mój uśmiech psuł cały efekt.
- Tak, znam odpowiedź. - Marcel roześmiał się i pocałował trzymanego na rękach Natha w zmarszczony żałośnie nosek. - Idę, kochanie, idę. - zapewnił malca wychodząc z kuchni.
Położyłem mrożoną kawę na podstawkach i właśnie miałem zabrać się za przygotowanie rogalika dla mojego cudownego mężczyzny, kiedy usłyszałem zdystansowane i zabarwione trudnymi do określenia emocjami:
- Fillipie, czy mogę cię na chwilę prosić?
Nie zwlekając wyszedłem z kuchni, aby dołączyć do moich dwóch Skarbów.
- O, Merlinie! - westchnąłem, kiedy tylko znalazłem się w salonie. Mrugając z niedowierzaniem podszedłem do czekającego na mnie męża i syna. - Nathanielu, jak ty to w ogóle zrobiłeś, co? - zapytałem malca nie oczekując jednak odpowiedzi.
Nie rozumiałem, jak chłopiec tego dokonał, ale jego miotełka wbiła się w ścianę na wysokości kolan i sterczała z niej w niecodzienny sposób. Co jednak najgorsze, rączka miotły pękła na pół, a tym samym nie nadawała się już do latania.
- Ziuum? - zapytał Nath wodząc wzrokiem ode mnie do Marcela.
- Niestety, kochanie. Miotełka już się nie nadaje do zabawy. Jutro dostaniesz nową, a dziś znajdziemy ci inne zajęcie. - wziąłem malca z ramion męża i zabrałem do kuchni. - Zjemy śniadanie i pójdziemy na spacer, co o tym myślisz? Miś pójdzie z nami. - posadziłem Nathaniela w jego krzesełku i przysunąłem go do stołu oraz jego śniadania. Ucałowałem puszyste, miękkie włoski syna i przygotowałem rogale dla Marcela, który teraz zmagał się z wyjmowaniem miotły ze ściany.
Usłyszałem cichy zaczątek przekleństwa i odgłos sypiących się na ziemię kawałków cegieł oraz tynku. Byłem pewny, że naprawa tego zajmie trochę czasu.
- Kochanie! - zawołałem Marcela, który zjawił się w kuchni błyskawicznie. Wolał zjeść z nami i zająć się ścianą później, co bardzo mnie cieszyło. - Siadaj. - poleciłem mu i zająłem krzesło obok.
Urwałem kawałek przygotowanego dla niego rogalika i przystawiłem do jego ust. Uśmiechnął się szeroko uchylając wargi i odgryzając kawałek wsuniętego między nie pieczywa. Nie bez przyjemności sam zjadłem pozostałą po jego pierwszym kęsie resztę. Rogal był maślany, słodki i dosłownie rozpływał się w ustach. Francuzi wiedzieli doskonale, jak należy rozpieszczać podniebienie.
Karmiłem Marcela i sam jadłem wraz z nim nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Podobał mi się wyraz rozleniwienia i radości, jakimi jaśniała jego przystojna twarz. Podałem mu kawę pozwalając by wziął duży łyk i sam przyłożyłem usta do miejsca, w którym na szklance odbiły się jego wargi. To sprawiło, że Marcel zamruczał zadowolony.
- Rozpieszczasz mnie, Aniele.
- Rozpieszczam siebie. Twój uśmiech sprawia, że czuję jak w mojej piersi rozkwitają kwiaty i jak motyle zrywają się do lotu.
Marcel uśmiechnął się szeroko i poruszył głową, przez co przypadkowo ubrudziłem jego usta dżemem z rogala, który właśnie miałem mu podać. Spojrzałem na niego, jak rodzic na kręcące się przy posiłku dziecko i westchnąłem ciężko.

~ * ~ * ~

Roześmiałem się i złapałem dłoń Fillipa zanim zdążył zetrzeć dżem z mojej twarzy. Oblizałem usta, a mój uśmiech tylko się poszerzył. Złapałem go za przód koszulki i przyciągnąłem do siebie całując namiętnie. Mój Anioł mógł poczuć słodycz pomarańczy na moich wargach, co skłoniło mnie do przedłużenia pocałunku. Kiedy w końcu pozwoliłem mu się odsunąć, dżem niemal zniknął z moich ust. Zlizałem jego resztki i mrugnąłem do wpatrzonego w nas Nathaniela.
- Podoba ci się, że rodzice tak się kochają, ciekawska bestio? - zapytałem malca. - Zjedz ładnie śniadanie, a też dostaniesz buziaka. - kusiłem i otworzyłem usta, kiedy Fillip kontynuował karmienie.
Wciąż wpatrywałem się w Nathaniela, który nie spuszczał mnie z oczu, zupełnie jakby chciał rzucić mi w ten sposób wyzwanie. „To mnie tatuś powinien karmić, a nie ciebie.” wydawały się mówić jego wielkie, niebieskie oczka.
- Znowu cię ubrudzę, jeśli będziesz tak się kręcił, Marcelu. - upomniał mnie Fillip. Właśnie przygotował dla nas kolejny rogalik i urwał z niego drobny kawałek, który wsunął w moje usta. Objąłem wargami jego palce, kiedy cofał dłoń. Zarumienił się odrobinę, co bardzo mnie ucieszyło, ale nie speszył się. Zamiast tego zlizał resztkę wiśniowej słodyczy, która została na jego palcach, a nasze spojrzenia splotły się ze sobą w wyjątkowy, pełen namiętności i znaczenia sposób.
„Kocham cię całym sobą i wiem, że ty także tak mnie kochasz.” zapewnialiśmy się bezgłośnie. „Pragnę cię, tak jak ty pragniesz mnie i to nigdy się nie zmieni. Jesteśmy jednym. Jedną duszą w dwóch ciałach, tym samym sercem podzielonym na pół, aby pomieścić naszą miłość w obrębie tego świata.”
Tak, jak człowiek nie potrafiłby spojrzeć w twarz Anioła w całej jego niebiańskiej chwale, tak zamknięta w jednym ciele miłość moja i Fillipa przypominałaby rozgrzane serce ziemi, które nagle wynurzyłoby się na powierzchnię topiąc ją nieumyślnie.
- Kochanie, Nathaniel wciąż na nas patrzy.
- A my nic nie robimy.
- Mój drogi, Nath może być jeszcze bobasem, ale obawiam się, że nawet on wyczuwa to przepełnione intymnością napięcie.
Uśmiechnąłem się. Nie potrafiłem nad tym zapanować i po prostu musiałem. Jego słowa kryły w sobie całą prawdę o tym, co działo się między nami.
- Co może być złego w tym, że nasz syn widzi, jak bardzo się kochamy? - zapytałem chcąc podrażnić się odrobinę z miłością mojego życia.
- Jedz i zamknij tę słodką buźkę. - roześmiał się wsuwając w moje usta wyjątkowo duży kawałek rogala.
Odwrócił się wciąż rozbawiony do Nathaniela i pocałował chłopca w czółko. Dołożył mu owocowej papki, którą maluch po części zjadł, a po części rozrzucił wokół siebie. Musiał jednak nauczyć się w końcu jeść samodzielnie, dzięki czemu mój mąż miał czas, aby karmić mnie.
Po śniadaniu rzuciłem kilka zaklęć czyszcząco-sprzątających, podczas gdy Fillip przygotował kąpiel dla naszej trójki.
Kiedy dołączyłem do dwójki moich Skarbów w łazience, mój Anioł był już w wannie i sadzał przed sobą Nathaniela, którego brudne ubranka leżały poskładane na koszu na brudne pranie.
- Ciap, ciap, ciap! - piszczał zadowolony malec, który od razu przystąpił do namiętnego uderzania rączkami o powierzchnię wody.
Patrzyłem z uśmiechem na te dwa Cudy i rozebrałem się śledzony przez uważne, rozkochane we mnie spojrzenie Fillipa.
- Podoba ci się to, co widzisz? - zapytałem mrucząc gardłowo.
- O tak, kochanie. - uśmiechnął się drapieżnie i ukrył twarz w gęstych, kasztanowych włoskach zajętego zabawą Nathaniela.

~ * ~ * ~

Marcel był piękny. Nieziemsko piękny. Jego ciało odznaczało się idealnymi proporcjami, było smukłe, ale umięśnione, jak przystało na sportowca, którym był w przeszłości, a który nadal w nim drzemał. Jego skóra miała przyjemny dla oka, naturalnie jasny kolor, na piersi oraz podbrzuszu pokryta była delikatnymi, jasnymi włoskami, które znikały pod linią gumki bielizny. Przynajmniej do czasu, kiedy Marcel miał na sobie bieliznę, a to naprawdę szybko uległo zmianie.
Przesunąłem Nathaniela bliżej siebie, aby ułatwić mężowi dołączenie do nas. Malec nie był początkowo zadowolony, ale szybko zrozumiał, że pojawienie się taty oznacza dla niego zabawę wodnymi wirkami, jakie Marcel zawsze dla niego wyczarowywał. Tym razem było podobnie, kiedy tylko Nath znowu zajął swoje miejsce na samym środku wanny.
Nasz Skarb roześmiał się szczęśliwie, kiedy tylko drobne wiry wody zaczęły unosić się w powietrzu gonione przez jego drobne rączki. Nie ułatwiało mi to pracy nad kąpaniem synka, ale przynajmniej nie marudził, kiedy jego włoski pokrywała piana, a uszka odrobinę się od niej zatkały.
Uniosłem brew spoglądając pytająco na mojego mężczyznę, kiedy jego dłoń zaczęła delikatnie bawić się moim kolanem gładząc je lekko i podszczypując.
- Lubię cię dotykać. - rzucił wesoło Marcel i mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- W to nie wątpię, mój drogi, chociaż jeśli będziesz mnie tak rozpraszał, nasze maleństwo zauważy, że myje mu włosy zanim zdążę skończyć, a wiesz przecież, jak tego nie lubi.
- Nie martw się, już ja go zajmę. - zapewnił mnie i kręcąc palcem wskazującym młynki w wodzie, wyczarował niewielkie tornado piany i kolorowych bąbelków, które Nathaniel powitał zadowolonym piskiem.
Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu. Nasz synek był teraz tak zajęty nową „zabawką”, że zupełnie nie zwrócił uwagi na fakt, że po prostu spłukałem z jego włosków całą pianę szamponu i wyszorowałem go całego bez najmniejszych problemów, czy chociażby jednego jęku protestu z jego strony.
- Jakże łatwo cię czymś zająć, mój maleńki. - powiedziałem do malca i zebrałem delikatnie pianę z jego noska. - Powiedz mi teraz, Marcelu, jak nakłonimy Nathaniela żeby wyszedł z wanny? - roześmiałem się głośno widząc zagubienie na twarzy mężczyzny.
- Yyy, przyznam, że o tym nie pomyślałem.
- Nie mamy miotły żeby go nią skusić, a spacer to dla niego stanowczo zbyt mała zachęta.
- Cóż, zostaw to mnie, kochanie. Na pewno coś wymyślę. Ale koniec tego dobrego, czas wychodzić. - mężczyzna nachylił się wyciągając szyję w moją stronę. Odpowiedziałem podobnym gestem i pocałowałem go lekko.
Wyszedłem z wanny śledzony uważnym spojrzeniem mężczyzny. Musiałem przyznać, że podobał mi się sposób, w jaki Marcel na mnie patrzył. Zawsze z czystą miłością w oczach, z pełnym uczucia pożądaniem, z właściwą sobie delikatnością i pasją jednocześnie. Spoglądając w oczy mojego mężczyzny, zawsze widziałem w nich tylko swoje odbicie, a bywały dni, kiedy to ilekroć na niego spojrzałem, jego wzrok był utkwiony we mnie, jakby nigdy nie miał tego dosyć, jakby zawsze było mu mnie mało.
Prawda była jednak taka, że jego uczucia i gesty odzwierciedlały moje, co sprawiało mi niesamowitą radość. Stanowić jedność z ukochaną osobą, kochać i być kochanym z równą siłą – czy mogło być coś piękniejszego?
Owinąłem wokół bioder ręcznik i pokazałem Marcelowi język.
- Koniec przedstawienia. - rzuciłem wychodząc z łazienki.

~ * ~ * ~

- No i uciekł nam tatuś. - westchnąłem z niejakim żalem i zmierzwiłem mokre włosy Nathaniela. - Będę bezwzględny, ale musimy wyjść z wody zanim zrobi się całkiem zimna. - pstryknąłem palcami, a wyczarowany wcześniej wir z pluskiem opadł w dół, rozchlapując odrobinę wodę, kiedy uderzył o jej powierzchnię.
To nie spodobało się chłopcu, który spojrzał na mnie wyraźnie dotknięty tak brutalnym zakończeniem zabawy. Jego oczka zaszkliły się, co zapowiadało istny wodospad łez i prawdziwą burzę. Musiałem przyznać przed samym sobą, że na początku sądziłem, że sobie z tym poradzę, ale teraz szczerze w to wątpiłem. Ten chłopiec owinął sobie mnie wokół palca.
- Wygrałeś! Tylko nie mów tatusiowi. - zakręciłem w powietrzu palcem i wyczarowałem trzy świetliste, złote motylki, które zaczęły latać przed buzią chłopca, który w mgnieniu oka zapomniał o płaczu.
To dało mi szansę żeby wyjść z nim z wanny i owinąć jego ciałko dokładnie ręcznikiem. Właśnie kończyłem, kiedy wrócił w pełni już ubrany Fillip. Widząc motyle, które zajęły Nathaniela, spojrzał na mnie wymownie. Wiedział, że posłużyłem się nimi, aby odwrócić uwagę malca od jego wcześniejszej zabawy.
- Przyznaję się, nie wiedziałem, co zrobić żeby nie płakał. - westchnąłem zrezygnowany.
- Na przyszłość nie będziesz go tak rozpieszczał. - mój Anioł uśmiechnął się z wyższością i klękając przed synem zaczął go wycierać.
- I kto to mówi. - prychnąłem rozbawiony i w końcu owinąłem się ręcznikiem. Nie przeszkadzało mi wprawdzie chodzenie nago przy Fillipie, ale jeśli chciałem dołączyć do nich na spacerze, na pewno powinienem coś na siebie założyć. Tym bardziej, że mój słodki mąż przyniósł ubrania nie tylko dla Nathaniela, ale także dla mnie.
Założyłem szybko to, co dla mnie wybrał i pomogłem mu przy kręcącym się bezustannie i marudzącym synu.
- Misiu mój najsłodszy, proszę cię, stój spokojnie. - Fillip westchnął zrezygnowany, kiedy trzeci raz próbował założyć chłopcu koszulkę, bez powodzenia. - Cieszę się, że masz w sobie tyle energii, ale to nie zmienia faktu, że musisz się ubrać.
Z westchnieniem pstryknąłem palcami za plecami. Złote motyle rozpłynęły się z cichym „puff”, co sprawiło, że Nath spojrzał na mnie wystraszony jakbym mógł coś temu zaradzić. Wzruszyłem ramionami kręcąc głową.
- Przykro mi, ale kiedy małe misie nie słuchają rodziców, motylki znikają. - Patrzyłem w niebieskie oczka syna, który znowu szykował się do płaczu. - Może wrócą kiedy się ubierzesz. - rzuciłem przykucnąwszy obok Fillipa i pomogłem mu ubrać już pochlipującego Nathaniela. Tym razem nie miałem zamiaru ulegać i uspokajać go magią. Jeśli przyzwyczaiłbym go do tego, musiałbym stosować swoje sztuczki za każdym razem, kiedy tylko on miałby na to ochotę. Ten malec już zawładnął moim życiem, ale powierzenie mu nad nim władzy absolutnej nie wchodziło w grę. Taką miał nade mną tylko Fillip.
Anioł zaczął pocieszać chłopca wizją znalezienia prawdziwych motyli na spacerze i wziął go na ręce. Podałem Nathanielowi czekającego na niego pluszowego misia, z którym się nie rozstawał i scałowałem łzy z jego policzków. Pieszczota sprawiła, że malec przestał płakać i ułożył głowę na ramieniu Fillipa. Wprawdzie nadal był nie w humorze, ale pozwolił się nosić po domu póki nie zainteresował się swoim wózkiem, który planowaliśmy zabrać dla niego na obiecany spacer.
Pilnowałem Natha, kiedy mój mężczyzna pakował do niewielkiej torby wszystko, co mogło być nam potrzebne podczas kilkugodzinnego wyjścia. Było zbyt wcześnie, aby zaburzać rutynę dnia codziennego naszego syna, toteż musieliśmy uwzględnić w planach jego kolejny posiłek oraz sen.
- Gotowe! Możemy iść. - oświadczył w końcu Fillip i Nathaniel wyczłapał przez otwarte drzwi na podwórko jak mała wystrzelona z procy strzałka.