wtorek, 30 września 2014

La campagne

- Aniele, dzień dobry. - szepnąłem do ucha mojego Fillipa dotykając ustami wrażliwej muszelki jakbym składał na niej pocałunki. Podczas naszego pobytu nad morzem to on zrywał się z rana i musiał zmagać się z moją sennością. Teraz, kiedy spędzaliśmy czas w domu moich zmarłych rodziców to ja byłem na nogach pierwszy, przygotowywałem dla niego śniadanie i budziłem moją Śpiącą Królewnę. - Mmm, dzień dobry. - powtórzyłem, jako że mój Skarb otworzył zaspane oczka. - Pozwolisz, że zaniosę cię na śniadanie? - zaproponowałem, co spotkało się z zadowolonym, leniwym uśmiechem.
- Myślę, że w łaskawości swojej pozwolę ci na obnoszenie tego słodkiego ciężaru po domu. - odpowiedział chłopak i uśmiechał się z każdą chwilą coraz bardziej rozbudzony i gotowy do harców. Wyciągnął do mnie ramiona, więc podniosłem go przytulając do siebie. Pocałowałem go w czoło niosąc do kuchni, gdzie na stole stał już ciepły, nieskomplikowany posiłek.
Przebywając w pensjonacie nad morzem mieliśmy do dyspozycji osobę, która zajmowała się dla nas rzeczami tak przyziemnymi jak gotowanie, ale tutaj byliśmy zdani tylko na siebie. Mój chłopiec nawykł do tego, że usługiwały mu Skrzaty Domowe, chociaż chętnie wyrywał się do samodzielnego stawiania czoła obowiązkom zwyczajnego czarodzieja, toteż wziąłem na siebie odpowiedzialność za śniadania, zaś obiady i kolacje przygotowywaliśmy wspólnie przy sporej pomocy magii. Wakacje planowaliśmy przecież spędzić na wspólnym odpoczynku, nie zaś na zabawie w dom. Tym bardziej, że wieś miała swoje uroki – świeże powietrze, ścieżki prowadzące przez las i łąki, niezliczone miejsca na pikniki oraz przejażdżki na rowerach, które kiedyś należały do moich rodziców. Muśnięte magią, mogły unosić się ponad ziemią, jeśli tylko odpowiednio szybko się pedałowało, ale na podobne podróże chyba mieliśmy czas.
Usiadłem obok mojego Fillipa by towarzyszyć mu przy śniadaniu, jako że zawsze jedliśmy wspólnie i rozkoszowaliśmy się tą prostą, krótką chwilą. Chłopak nierzadko gładził moje udo, tak jak robił to w tej chwili i niespiesznie przeżuwał kęs za kęsem. Pozwalałem mu na takie pieszczoty, gdyż sprawiało mi to ogromną przyjemność, jak wszystko, co robił ze mną mój Anioł.
- Powiedz, Marcel, czy musimy spieszyć się z wyjazdem z domu? - niewinne pytanie kryło w sobie więcej niż mogłaby się spodziewać przeciętna osoba. Mój chłopak proponował mi poranne rozkosze. Nigdy bym mu tego nie odmówił i to nie ze względu na niego, ale na siebie. Ilekroć Fillip proponował mi cokolwiek, okazywało się, że i ja tego pragnę. Byliśmy jedną duszą w dwóch ciałach i byłem z tego naprawdę dumny. - Panie Camus, proszę mnie teraz zanieść do łazienki i nalać do wanny dużo wody. Muszą być wonności, proszę nie zapominać. - wymruczał do mnie i już siedział mi na kolanach by było mi łatwiej wziąć go na ręce.
- Co tylko sobie zażyczysz, mój panie i władco. - odparłem potulnie. - Kąpiel w wonnościach dla mojego Cudu. - pocałowałem chłopaka, a on prowokująco oddał pocałunek. Musiałem uważać, żeby przypadkiem go nie obić lub nie upuścić wnosząc do łazienki. To było dla mnie nie do pomyślenia, ale przecież nawet ja nie byłem nieomylny.
Postawiłem mojego Anioła na jasnym, grubym dywaniku i zabrałem się za przygotowanie kąpieli. Rozpuszczająca się w ciepłej wodzie kulka z wonnościami, płatki kwiatów z pełnego ich słoiczka i na koniec mój rozbierający się do naga kochanek. Taki piękny, taki idealny, podniecający, kuszący, taki mój.
Naturalnie Fillip nie planował nawet przez chwilę kąpać się sam, toteż dołączyłem do niego w nagości i wspólnie weszliśmy do wciąż napełniającej się wanny.
Chłopak przywarł do mnie ustami zaledwie usiedliśmy i wsunął się na moje kolana oplatając mnie nogami w pasie. Jego usta były słonawe po śniadaniu, a ciało gorące od wody i podniecenia, które się w nim budziło.
- Mój niegrzeczny chłopcze. - szepnąłem gdy tylko mi na to pozwolił. Moje dłonie już ściskały jego zgrabne pośladki, masowały obie półkule spokojnie i nie miały najmniejszego zamiaru zmieniać pozycji. No, może później, dużo później, troszeczkę przesuną się bliżej siebie by natrafić na słodkie, rozkoszne zagłębienie, które czciłem tak samo, jak całe ciało mojego ukochanego, młodego mężczyzny. Znałem je już doskonale, całowałem wielokrotnie każdy jego centymetr, ale zawsze było mi mało. Kiedy chodziło o Fillipa, byłem jak studnia bez dna. Chciałem bezustannie więcej, więcej, więcej i otrzymywałem więcej, więcej, więcej, chociaż miałem już wszystko. To było jednym z piękniejszych uczuć, jaki we mnie rozkwitały każdego dnia, każdej godziny, minuty, sekundy, gdy miałem go blisko siebie.
Mój Anioł. Mój ideał. Mój cały świat!
- Kochasz mnie? - zapytał nagle z miną niepewnego dziecka, co niemal doprowadziło mnie do szaleństwa. Jeszcze do niedawna był taki delikatny i słodki, a teraz stał się małą bestią, ponieważ wiedział, że za nim szaleję i zawsze będę gotowy odpowiedzieć na jego zabawy z należnym entuzjazmem.
- Cały jestem miłością do ciebie, mój Fillipie. - niechętnie zabrałem dłonie z jego pośladków i gładziłem delikatnie policzki, sunąłem opuszkami palców po wargach, rozkoszowałem się tym, że mogę na niego patrzeć, mogę go dotykać, całować, pieścić.
- Wiesz, że widzę siebie w twoich oczach? - powiedział z takim namaszczeniem, że czułem jak miękną mi kolana. - I wiesz jaki w nich jestem? - pocałował mnie w nos.

~ * ~ * ~

- Piękny. - szepnąłem nie kryjąc uśmiechu. - Naprawdę piękny. Mój uśmiech jest jak ciepłe, jasne promienie słońca, moje usta wydają się malinami, a moje oczy gorącą czekoladą. Nic dziwnego, że mnie kochasz. - zachichotałem przytulając go mocno. - A jaki jesteś ty, kiedy patrzysz na swoje odbicie w moich oczach?
- Myślisz, że jestem w stanie dostrzec w nich siebie, kiedy całe moje jestestwo skupia się na tobie?
- Unikasz odpowiedzi, ty niedobry chłopczyku! - zaśmiałem się ponownie całując Marcela w nos. - Ale pozwolę ci jej uniknąć, jestem łaskawy bo najedzony i jest mi dobrze. - obróciłem się bokiem i wtuliłem w jego pierś. Woda była ciepła, ładnie pachniała i sięgała już wystarczająco wysoko by Marcel mógł zakręcić kurek. Cudowna kąpiel z rana, byśmy mogli korzystać z kolejnego słonecznego dnia na wsi, a wieczorem znowu skończymy tutaj przytuleni by zmyć z siebie nasze przygody. W końcu zaplanowaliśmy na dzisiaj przejażdżkę rowerową po okolicznych polach. Marcel planował pokazać mi, gdzie bawił się jako dziecko, kiedy wraz z rodzicami wpadał na wakacje do swoich dziadków. To wydawało mi się naprawdę niesamowite. Mój mężczyzna spędzał w tym domu najszczęśliwsze chwile dzieciństwa i młodości, a teraz był tutaj ze mną. Ze mną, który stałem się dla niego całym światem, całym szczęściem. Gdybyśmy mieli dzieci one także bawiłyby się w tym domu, wędrowałyby po okolicy. Czułem się jak prawdziwa, najprawdziwsza panna młoda, chociaż ślub miałem przecież dopiero przed sobą, kiedy wrócimy do Paryża po naszych letnich przygodach.
- Jesteś dla mnie taki łaskawy, mój Aniele. - Marcel zamruczał szczerze prosto w moje ucho, a jego dłonie zsunęły się po moich plecach prosto na pośladki, które gładziły w miarę możliwości, tak jak robił to kilka chwil wcześniej. To był tak naturalny gest, że sam trochę się dziwiłem temu, jak doskonałą staliśmy się jednością. Dłonie Marcela były dla mnie równe moim, a moje ciało potrafiło wyczuć, kiedy jego dotyk lub pocałunki miały być zachętą do konkretnych pieszczot, które powinny skończyć się ostatecznym połączeniem. Podobnie było z Marcelem, który doskonale wiedział, kiedy pragnąłem mieć go w sobie, a kiedy chciałem tylko czuć jego bliskość.
- Gdyby moje pośladki miały usta teraz całowałyby cię po dłoniach. - roześmiałem się na tę abstrakcyjną myśl, a usta Marcela również wygięły się zdecydowanie ku górze.
- Gdybyś miał usta także na pośladkach miałbym problem z ich całowaniem, ponieważ ja mam tylko te jedne.
- Rzeczywiście, wtedy moja twarz i pośladki musiałyby bić się między sobą o to, które usta powinny kosztować twoich. - śmiałem się wraz z moim cudownym kochankiem, który przytulił mnie desperacko, jakby obawiał się, że zaraz ten cudowny sen pryśnie, jak mydlana bańka. Obaj wiedzieliśmy jednak doskonale, że nie tkwimy we śnie, nie musimy obawiać się niczego, ponieważ już zawsze będziemy razem, zakochani w sobie bezgranicznie, gotowi na wszystko byleby dogodzić sobie nawzajem. Jedyne, co jeszcze miało się zmienić to moje nazwisko po ślubie, na który tak bardzo się cieszyłem, że brakowało mi powietrza w płucach.
- Fillip Camus... - szepnąłem słysząc, jak serce w piersi Marcela przyspiesza. - To brzmi lepiej niż Fillip Ballack, nie sądzisz?
- Tak, moja panno młoda. Brzmi lepiej i będzie lepiej wyglądało. Od zawsze byłeś Fillipem Camus, jedynie do tej pory nie znaliśmy alfabetu, by poprawnie czytać twoje nazwisko.
- Mój ty słodki kombinatorze. - potarłem głową o jego pierś i usiadłem wyprostowany. - Umyję cię!
- Nie odmówię, kochanie.
- Nigdy mi nie odmawiasz. - zamruczałem mu do ucha i ukąsiłem je lekko. - Nigdy i niczego. - obaj wiedzieliśmy, że mówię prawdę i wcale nam to nie przeszkadzało.
- Więc rób ze mną, co tylko chcesz mój piękny.
- Nie kuś. - pogroziłem mu palcem. - Wiesz, że lubię robić z tobą różne rzeczy. I całować, całować, całować... - zamruczałem demonstrując na jego ustach właśnie pocałunki.
- Mmm, jakie słodziutkie. - zamruczał uśmiechnięty i pogładził moje pośladki, kiedy trochę je uniosłem. - Nie ma słodszych usteczek niż twoje.
Roześmiałem się. Innych ust nie próbował, więc nie mógł wiedzieć, ale tego zdecydowanie nie żałowałem. Znał smak moich ust i to mi wystarczało. Skoro mówił, że moje są najsłodsze to tak właśnie było.
- Więc teraz te najsłodsze usta poproszą o zachęcający pocałunek i od razu zabieram się do pracy. Trzeba wyszorować mojego pluszowego misia. Takie pluszowe Marcele także potrzebują kąpieli, więc... - wydąłem usta w dzióbek czekając na swojego buziaka. Otrzymałem go bez dalszego proszenia. Delikatnego, słodkiego, takiego jak wszystkie czułe pocałunki mojego kochanka.
Nałożyłem na dłonie dużo mydła w płynie i roztarłem by się trochę zapieniło. Nie miałem najmniejszego zamiaru używać do tego gąbki, więc dłońmi rozprowadzałem pachnące, balsamiczne mydło po idealnym ciele Marcela, po skórze kryjącej idealnie zarysowane mięśnie – subtelne, ale widoczne.
Był taki piękny.

~ * ~ * ~

Z rozbawieniem i przyjemnością obserwowałem, jak mój chłopiec bawi się moim ciałem, dotyka go z namiętnością, fascynacją i błyskiem w kasztanowych, pięknych oczkach. Jego palce sunęły po mojej skórze jakby ją malował, próbował odtworzyć układając z kwiatów podczas wietrznej pogody.
Należałem do niego w każdym calu, moje ciało i umysł były niewolnikami jego pragnień. On wyznaczał rytm bicia mojego serca, decydował o każdym wdechu i wydechu, kształtował moje życie i jestestwo.
- Masz wielki talent do mycia mnie, Fillipie. - powiedziałem rozbawiony, kiedy uważnie namydlał moją pierś i wcierał mydło w sutki. Jakże niewiele potrzebował by dobrze się bawić. Wystarczałem mu ja, wanna wody... I jak ktokolwiek mógł go nie kochać?
- O, tak. Z pewnością mam taki unikalny talent, a ty wiesz o tym najlepiej. - śmiał się ciepło nie przerywając swojej pracy. - Ale to by znaczyło, że ty musisz mieć talent do bycia mytym przeze mnie, a to brzmi jeszcze bardziej idiotycznie, nie uważasz?
- Prawdę mówiąc masz świętą rację, mój Skarbie. - skinąłem głową i pocałowałem go w uszko. - Ale to muszą być talenty skoro tak świetnie nam idzie, a tego nie uczą w szkole. Nie wynosimy tego też z domu, więc odpowiedź jest prosta.
- Stworzyłem bestię. - zapiszczał powstrzymując wybuch wesołości i objął mnie mocno. Jego ciało namydlało się teraz od mojego, jego ręce gładziły moje plecy, policzek ocierał się o ramię. Objąłem go więc mocno i wciągnąłem wyżej na swoje kolana.
Przywarliśmy do siebie ustami, jego ciało ocierało się powoli, niespiesznie o moje, jego słodkie usta pozwoliły by mój język dostał się do ciepłego, malinowego środka. Nie napotkałem żadnego oporu, a wręcz przeciwnie – jego języczek witał mój z entuzjazmem i chęcią, jakbym był długo wyczekiwanym gościem.
Palce chłopaka mierzwiły mi włosy i lekko drapały skórę głowy, jego ciepłe, gładkie uda masowały moje boki. Nasze plany na ten dzień nie miały już żadnego znaczenia. Rowery same nie odjadą, łąka nie zostanie zwinięta, jej mieszkańcy nie przeniosą się w inne miejsce, a słońce nie schowa się za chmurami, tak jak nie wywietrzeje zapach przyrody, który otaczał te wiejskie pola.
Tyle razy odwiedzając rodziców marzyłem o tym, by był tu ze mną Fillip, a te pragnienia stały się jeszcze silniejsze, kiedy spotkałem go podczas wakacji na ścieżce stosunkowo niedaleko domu. To było przeznaczenie, którego się nie spodziewałem, a które nagle okazało się wręcz niewyobrażalnie sprzyjające naszemu związkowi.
- Zastanawiam się, co jest bardziej urokliwe. Ta okolica czy ty. - ten Anioł zdecydowanie lubił ze mną flirtować i przyznaję, że było w tym coś uroczego, magicznego, naprawdę niezwykłego.
Do niedawna nieśmiały chłopiec był teraz mężczyzną, który spoglądał na mnie wyzywająco i niby to przypadkiem podrażniał opuszkami wszystkie czułe miejsca na moim ciele.
- Kochanie, czy on cię nie boli? Jest taki opuchnięty. - udałem zmartwionego, kiedy w odpowiedzi na jego zabiegi dotknąłem palcami prężącego się pod wodą członka. Mój kochanek był rozbudzony i pobudzony na całym ciele i właśnie dowód tego napierał na mój brzuch.
- O, tak. Bardzo boli, więc musisz pocałować żeby przestało. - zachichotał.
Obaj zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że te słowa zobowiązują, więc mój Anioł podniósł się i stanął nade mną nie chcąc siadać na zimnej krawędzi wanny.
Objąłem go zaraz pod pośladkami, by miał oparcie w moich ramionach. Zresztą, Fillip nie ważył wiele. Spojrzałem w jego roześmiane oczy i całowałem wilgotny brzuch by musiał jeszcze trochę poczekać na moje usta w tym konkretnym, stęsknionym miejscu. Dopiero słysząc karcące ponaglenie rozchyliłem wargi i oblizałem je wymownie.
- Drugie śniadanie podano. - powiedział rozbawiony Fillip i bezwstydnie zaczął celować swoimi biodrami do moich ust, tak żeby jego członek ocierał się o wargi, a w pewnej chwili naparł odrobinę mocniej.
Mimowolnie uśmiechnąłem się czując wypełniającą mnie radość, kiedy chłopak tak się starał. Byłem dumny wiedząc, że mój kochanek zupełnie się mnie nie wstydzi, jakby jego ciało było moim. To dowodziło naszej bliskości.
Uchyliłem usta szeroko aby Fillip nie zawadził o moje zęby. Pozwoliłem mu się wsunąć powoli, a następnie objąłem wargami jego męskość i zacząłem badać ją językiem. Nie zamykałem oczu, a jedynie zmrużyłem powieki i chłonąłem całym sobą bliskość, smak, strukturę mojego cudownego kochanka.
To, co robiliśmy było dla nas tak naturalne, tak oczywiste, a jednocześnie tak pełnie miłości i uczuć, jakbyśmy mogli je sobie przekazywać samym dotykiem mojej i jego skóry.
Moje usta były pełne Fillipa, moje serce biło szybko by sprawić mu przyjemność, zaś moje ramiona podtrzymywały go, by mógł oddać się rozkoszy i nie myśleć o tym, co zupełnie nieważne.
Zaciskał dłonie na moich włosach, szarpał je, wtulał się w moją głowę i ramiona.
Był taki rozkoszny.
Kiedy w moje usta wytrysnęło nasienie nie uroniłem ani kropli. Przełknąłem je, oparłem czoło o jego brzuch i uśmiechnięty mruczałem.
- Wszystko inne musi zaczekać, mój najsłodszy. Nie łatwo jeździć na rowerze, kiedy tyłeczek nie jest do końca sprawny. - jego chichot był najprzyjemniejszym dźwiękiem, jaki mogłem usłyszeć w tej chwili. Cichy, rozbawiony, wyjątkowy.
- To prawda, Marcelu. Miałbym chyba problem z wysiedzeniem na siodełku i jazdą po polnej ścieżce, kiedy w pewnym znanym tylko tobie miejscu czułbym bezustannie obecność czegoś wyjątkowo przyjemnego, ale i męczącego. - mruczał rozleniwiony pozwalając bym posadził go w wodzie i znowu tulił do siebie. Tym razem jednak zmyliśmy z siebie pianę i po prostu obejmowaliśmy się jakby woda wcale nie stawała się chłodniejsza, a minuty nie mijały.
W końcu zlitowałem się nad naszymi ciałami i wyszedłem z wanny z Fillipem w ramionach. Postawiłem go na chodniczku, otuliłem ręcznikiem, wycierałem i całowałem obiecując mu lody waniliowo-czekoladowe, kiedy wrócimy z wycieczki oraz nocne atrakcje w sypialni. Mówiłem żeby mówić, ponieważ uwielbiałem, kiedy mój chłopiec słuchał, przytakiwał i odpowiadał pełnym entuzjazmu uśmiechem na wszystkie moje starania.

~ * ~ * ~

- Mój pluszowy Marcel. - szepnąłem i wyciągnąłem ręce do kochanka by zaniósł mnie do pokoju. - Mój książę z bajki.