czwartek, 30 czerwca 2011

Détective

Dzisiaj nie byłem małym niezdarą, który potrzebował ciągłej opieki dorosłego, ale dzielnym i błyskotliwym detektywem, który niczym przyczajony drapieżca śledził swą ofiarę podążając za nią krok w krok, szukając odpowiedniej chwili do ataku! Moim zadaniem było odkrycie wszystkich sekretów Marcela i byłem pewny, że nie spocznę póki nie osiągnę celu! Ktoś tak idealny, jak nauczyciel latania musiał przecież coś ukrywać. Musiał mieć jakiś nawyk, o którym nikt nie wiedział i wiedzieć nie powinien, a ja chciałem odkryć to, jako jedyny i zachować by stało się moim własnym sekretem. Nawet pod groźbą śmierci nie wyjawiłbym tej tajemnicy nikomu i trzymałbym ją ukrytą głęboko w sercu. A może kiedyś wyszeptałbym ten drobny sekret nauczycielowi do ucha by zobaczyć, jak na jego policzki wpełza rumieniec zawstydzenia? Chciałem przecież wiedzieć o nim wszystko, tak, więc musiałem się starać i czasami uciekać się do nieczystych zagrań. Priorytetem było jednakże znalezienie czegoś istotnego! Musiałem mieć oczy i uszy szeroko otwarte, by nie przegapić żadnego jego ruchu.
Czekałem, więc ukryty niedaleko schodów, kiedy Camus skończył zajęcia. Na przekór moim przypuszczeniom mężczyzna nie skręcił w korytarz prowadzący bezpośrednio do jego gabinetu. Obrał zupełnie inną drogę, co pozwalało mi sądzić, iż szybko odkryję coś niebywale ciekawego. Już cieszyłem się na myśl o cudach, które staną się moim udziałem. W przypadku kogoś takiego jak Marcel nie było mowy o bezmyślnym błądzeniu po szkole, wszystko musiało mieć swój cel, a przynajmniej tak mi się wydawało i to napełniało mnie optymizmem.
Starałem się trzymać w bezpiecznej odległości od mężczyzny by mnie nie zauważył, ani nie słyszał jak się skradam, ale jednocześnie nie chciałem tracić go z oczu, co wcale nie było takie proste, jak mi się początkowo wydawało. Zaledwie zacząłem swoje podchody, a już miałem na swoim kącie trzy potknięcia i masę tworzących się na ciele siniaków. Nie tak to sobie wyobrażałem. Przecież śledzenie powinno być niebywale proste – ukrywanie się, obserwacja, podsłuchiwanie. Tym czasem ja zapatrzony w plecy nauczyciela wpadałem niemal na wszystkie mijane posągi. Gdyby potrafiły mówić na pewno nie omieszkałyby zbesztać mnie za moją nieuwagę i ignorancję.
Tym czasem profesor wydał z siebie jakiś dźwięk, który po chwili sformułował się w cichą melodię, ta zaś przerodziła się w śpiewane cicho słowa. Nasłuchiwałem uważnie, by wyłapać znaczenie krótkich zdań, przez co całkowicie przestałem zwracać uwagę na to, gdzie staję. W ostateczności wpadłem na jedną ze zbroi, która zaklekotała niebezpiecznie. Spanikowany ukryłem się za blaszanym zdrajcą i wstrzymałem oddech. Miałem nadzieję, że nie zostanę odkryty, że zamyślony profesor nie usłyszał tego głuchego, ostrego dźwięku, który rozniósł się echem po całym korytarzu.
Przecież cuda czasami się zdarzały.

~ * ~ * ~

Nieoczekiwany dźwięk sprawił, iż odwróciłem się gwałtownie, co pozwoliło mi dostrzec znikającą za zbroją znajomą kasztanową czuprynę. Chociaż moje serce przyspieszyło bicia z powodu tego nagłego odgłosu, teraz uspokajało się momentalnie, zaś na usta wpełzł uśmiech zadowolenia. Znałem tylko jedną osobę, która była zdolna do popełniania takiej gafy podczas szpiegowania i bez sprzecznie chodziło tu o Fillipa. Nie miałem pojęcia, co przyszło mu do głowy tym razem, jednakże musiało być przepełnione słodyczą i rozkoszą, jak cały chłopiec. Nie często widywałem uczniów, którzy tak nieudolnie próbują się ukrywać, a jednak dopiero, gdy Ślizgon wpadł na zbroję pojąłem, co się święci. Musiałem przyznać, że jakkolwiek niezgrabny potrafił być ten Anioł, to moje ciało podległe mu było bez reszty. Każdy zwyczajny profesor na pewno już dawno wiedziałby, iż ktoś depcze mu po piętach, a widocznie ja do zwyczajnych w tym wypadku nie należałem.
- Cudowny. – szepnąłem do siebie i udałem, iż wcale nie wiem o obecności chłopca za moimi plecami. Na nowo podjąłem się nucenia ukochanej przeze mnie Marsylianki. Może i Ślizgon nie rozumiał jej słów, jednak chciałem by wiedział, jak bardzo kocham swój kraj i jak dalece jestem do niego przywiązany. Miałem nadzieję, iż to zdoła obudzić w chłopcu te same, co u mnie uczucia względem Francji, a wtedy mógłbym częściej spotykać się z nim tylko po to by opowiadać mu bez końca o cudownych miejscach, które zajmowały szczególne miejsce w moim życiu. Było to zdecydowanie niemożliwe, jednakże wszystkie moje marzenia dodawały mi sił każdego dnia i pozwalały na tworzenie kolejnych. Zapewne właśnie, dlatego bardzo pragnąłem usłyszeć pełne krwi i gwałtu słowa hymnu z ust Fillipa, nawet, jeśli nie znając mojego języka przekręcałby wyrazy. On mógł uświęcić tę pieśń i nadać jej nowe znaczenie, mógł pokazać mi jej prawdziwe piękno, to, które ukryte zostało w niewinności.
Starałem się nasłuchiwać, by wiedzieć, czy Skarb mój dał sobie spokój, czy może w dalszym ciągu dreptał za mną cicho. Nie zdziwiłem się, gdy ponownie z czymś się zderzył, co potwierdzało jego obecność i zmuszało mnie do powstrzymywania cisnący się na usta chichotu. Fillip był tak nieporadny mimo wieku, który w gruncie rzeczy powinien pozbawić go tej dziecięcej przypadłości, iż z największym trudem utrzymywałem w ryzach swoje uwielbienie względem niego i za to także go kochałem.
Ten chłopiec starał się zawsze ze wszystkich sił, co ostatecznie prowadziło do drobnych nieszczęść. Żałowałem, że nie mogę się teraz zatrzymać, złapać go i ucałować każde miejsce obite podczas jego sekretnej podróży moim tropem. Dodatkowo byłem zachwycony jego zachowaniem, gdyż specjalnie wybrałem zupełnie inną drogę do swojego gabinetu w nadziei, iż będę w stanie natknąć się na niego przypadkiem. Ostatecznie jednak to on odnalazł mnie nie zaś ja jego.
Wiedziałem dobrze, iż kochał mnie jak ojca, jeśli mogłem to nazwać miłością, i niewątpliwie uczucie to mi schlebiało. Nie musiałem obawiać się, iż moja atencja wzbudzi w nim jakieś podejrzenia, chociaż czasami odczuwałem bolesne ukłucie w okolicach serca, gdy uświadamiałem sobie jak różna jest nasza miłość. Ja byłem dla niego niczym ojciec, a on był moim Aniołem Zatracenia, który kusił mnie i nakłaniał do pochopnych czynów. Nie potrafiłem jednak wyrzec się tej pokusy i brnąłem w nią głębiej i głębiej, jakbym chciał zatracić się w drodze i przestać myśleć o nieosiągalnym celu.

~ * ~ * ~

Gdy tylko nauczyciel zaczął śpiewać głośniej od razu rozpoznałem melodię i nie miałem, co do niej wątpliwości. Może mężczyzna uznał, że to duchy poruszyły zbroją i dla uspokojenia nerwów postanowił zagłuszyć każdy inny dźwięk, jaki mógłby mu przeszkodzić w kontemplacji utworu? Na pewno poczułem się dzięki temu pewniej i nie martwiłem się aż tak bardzo o swoją niezdarność. Jeśli poprzednie zderzenie ze zbroją nie zaniepokoiło Marcela tym bardziej nie zwróci uwagi na cichsze dźwięki, których autorstwo sobie przypisywałem.
Miałem wielką ochotę podbiec do nauczyciela, opleść go ramionami od tyłu, wtulić się w jego plecy i trwać w tej pozycji, póki mężczyzna nie zwalczyłby naporu mojego ciała i nie wyswobodził się. Pamiętałem jednak, że jestem detektywem i takie zdradzenie się z moją misją zaważyłoby na moim dalszym poznawaniu sekretów. Jeden w końcu już skolekcjonowałem, a było nim nucenie francuskiego hymnu.
Dumny z siebie i niebywale zadowolony z odkrycia, jakiego dokonałem pomaszerowałem dzielnie za nauczycielem, który jednak zniknął mi na chwilę z oczu skręcając w prawo. Przyspieszyłem, więc nie chcąc by mi umknął, ale było już za późno. Korytarz, którym powinien teraz iść był zupełnie pusty, a ja spanikowany i zawiedziony nie mogłem skupić myśli.

~ * ~ * ~

Nie mogłem już dłużej znieść tych cudownych uczuć kotłujących się w moim wnętrzu. Musiałem uciec od nich jak najdalej, a najlepszym na to lekiem była rozmowa z moim słodkim Cudem. Z tego właśnie powodu ukryłem się we wnęce, z której usunięto posąg, być może zabierając go do czyszczenia lub odnowienia. Przypuszczałem, iż chłopiec podejmie się próby odnalezienia mnie, a to stanowiłoby moją szansę.
Tak też się stało i kiedy tylko wyraźnie zaniepokojony Ślizgon minął moją kryjówkę złapałem go w pasie i zasłoniłem usta drugą ręką, by nie krzyknął. Wydawał mi się sparaliżowany nagłym strachem, ale gotowy do ucieczki przy pierwszej sposobności. Jego plecy przylegały do mojego ciała, więc bez trudu mogłem wyczuć szaleńczo bijące serduszko. Zrobiło mi się żal chłopca, którego przecież śmiertelnie wystraszyłem.
- Cii, nie chciałem cię wystraszyć aż tak bardzo, przepraszam. – wyszeptałem mu do ucha, a następnie puściłem powoli by bardziej już go nie płoszyć. Jego rumiane ze zdenerwowania policzku w wystarczającym stopniu utwierdzały mnie, co do mojej winy.
Fillip odwrócił się do mnie natychmiastowo, a jego ciemne oczka nadal świeciły zdumieniem.

~ * ~ * ~

- Ależ mnie pan wystraszył! – westchnąłem, jakbym dzięki temu miał poczuć się lepiej. – Tak nagle pan zniknął, ale wcale nie przyszło mi do głowy, że się pan tutaj ukrył! – klepiąc się dłonią po piersi miałem nadzieję, iż zdołam uspokoić serce. Nagle uświadomiłem sobie, że zostałem przyłapany na gorącym uczynku i znieruchomiałem spoglądając niepewnie na nauczyciela latania. Moje policzki pokrył szkarłat w przeciągu jednej chwili. – Ja pana śledziłem, ale to nie do końca tak! – podjąłem temat zanim profesor zdążył wypowiedzieć chociażby jedno słowo. – To znaczy... – wahałem się nie do końca wiedząc, o co może mi chodzić i co chcę powiedzieć. – Śledziłem... – westchnąłem spuszczając głowę. Byłem pokonany i przyznawałem się do winy. I tak nie potrafiłbym kłamać temu wyjątkowemu mężczyźnie, a co dopiero zaprzeczać czemuś, co przed chwilą sam potwierdziłem. – Przepraszam.
- Nie, nie masz, za co. – moje słowa spotkały się momentalnie z odpowiedzią profesora, który zmierzwił moje włosy zupełnie jakbym był kudłatym szczeniakiem. Wywoływało to we mnie całą masę przyjemnych uczuć i z całą pewnością mruczałbym chętnie, gdybym tylko miał ku temu okazję. Nie chciałem jednak wyjść w oczach ukochanego mężczyzny na małe dziecko, tak, więc powstrzymałem się przed jakąkolwiek reakcją. – Możesz mi za to powiedzieć, o co chodzi. – jego słodki uśmiech sprawił, że niemal ugięły się pode mną kolana. Miałem ochotę wyznać mu wszystko, nie zatajać niczego. Patrząc w jego pełne cudownego blasku szare tęczówki byłem jak zahipnotyzowany i w każdej chwili mogłem powiedzieć o kilka słów za dużo...

~ * ~ * ~

Gdybym moja twarz znajdowała się wtedy bliżej buźki chłopca niewątpliwie nie byłbym w stanie opanować swoich pragnień i pocałowałbym rozkoszne usteczka, które tak zachęcająco się uchyliły. Oblizałem wargi mając ochotę w końcu poznać smak tych należących do mojego Anioła. Może nawet uległbym tej pokusie, gdyby nie głośne kroki zbliżające się do miejsca, w którym stałem z Fillipem. To uświadomiło mi, w jakiej znajdujemy się sytuacji. Nauczyciel i uczeń stojący razem we wnęce korytarza daleko od wścibskich spojrzeń... Nie było właściwym, by ktokolwiek nas teraz widział.
Odchyliłem się do tyłu i odetchnąłem z ulgą widząc nadchodzącego Slughorna. Ten nauczyciel potrafił przyjąć do wiadomości najdziwniejsze rzeczy nie myśląc o nich wiele tak długo, jak długo słyszał masę komplementów pod swoim adresem. Miałem ogromne szczęście, iż to właśnie on zakłócił moją schadzkę z Fillipem, jednakże musiałem teraz działać szybko i w miarę sprawnie. Czas naglił, a profesor eliksirów zbliżał się nieubłaganie.
- Wybacz, Fillipie, wiem, że to dziwna prośba, jednak byłoby najlepiej, gdybyś ukrył się za mną i nie rzucał w oczy... – powiedziałem nie bez pewnej dozy wstydu, iż dopuściłem do takiej sytuacji. – Gdyby ktoś nas teraz razem widział... – musiałem uświadomić mu powagę sytuacji, a sądząc po niemożliwie rumianej buzi musiał pojąć, o co może mi chodzić.
- Będę cichutko! – zapewnił i wcisnął się w kąt wnęki uśmiechając do mnie niesamowicie ciepło, jakby chciał w ten sposób pokazać, iż jego zaufanie względem mnie nie ma granic. Odpowiedziałem na ten rozkoszny gest własnym uśmiechem i odwracając się tyłem do chłopca zasłoniłem go swoim ciałem oraz obszerną szatą nauczyciela. Ostatnie chwile starałem się wykorzystać jak najowocniej by wymyślić wiarygodną wymówkę, co do mojej obecności w tym miejscu.

~ * ~ * ~

Złapałem za szatę Camusa i rozłożyłem ją odrobinę, by ukryć się za nią dokładniej. Na samym początku byłem trochę wystraszony, jednakże po chwili poczułem przypływ wesołości, który podpowiadał mi w jak zabawnej znajdowałem się teraz sytuacji. Mimo wszystko nie pozwoliłem sobie nawet na tłumiony chichot nasłuchując zbliżających się ludzkich kroków.
Profesor latania zrobił drobny krok w tył, dzięki czemu poczułem się tym bezpieczniej. Mając niewiele miejsca dla siebie bez namysłu wtuliłem się w jego plecy przykładając do nich ucho. Czułem na policzku ruchy jego ciała, gdy oddychał, słyszałem trochę przyspieszone bicie serca, a zachwyt, który mnie wtedy wypełnił całego nie pozwalał mi na odsunięcie się od ciała mężczyzny. Moje dotychczasowe odkrycia nie mogły równać się w żadnym stopniu z tym, którego dokonywałem w tej właśnie chwili. Byłem na pewno jedyną osobą, która miała możliwość wsłuchiwania się w to cudowne bicie, które wydawało się nadawać rytm całemu światu.
- Och, Marcel, jakże mnie zaskoczyłeś! – podskoczyłem wybity z zadumy głosem Slughorna. Więc to on był nieproszonym gościem, który uratował mnie przed odpowiedzią na pytanie Camusa, a jednocześnie zniszczył wspaniałą intymność chwili, w której znajdowałem się niedawno.
- Proszę mi wybaczyć, na pewno nie miałem takiego zamiaru. – wewnątrz ciała Marcela usłyszałem zabawne burczenie, które synchronizowało się z wypowiadanymi przez niego słowami. Byłem zachwycony tym, czego właśnie mogłem się uczyć na temat mojego ukochanego nauczyciela. Takich sekretów na pewno nie miałem zamiaru zdradzać nikomu! Miałem świadomość, że moje oczy nabrały jasnego blasku, a moje serce ściskało podniecenie.
- Nie spodziewałem się spotkać tutaj nikogo. – w głosie Slughorna zabrzmiała pewna podejrzliwość, jednak szybko znikła, gdy zaczął mówić dalej. – A jednak dobrze się składa, że akurat ty tutaj jesteś. Mam u siebie cudowne wino, a jestem przekonany, że TY docenisz jego smak jak nikt inny w szkole. Może wpadłbyś do mnie wieczorem na jeden kieliszek?
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy Camus lubi alkohol, czy w ogóle go pija, a jednak teraz, kiedy usłyszałem bardzo wymowne stwierdzenie nauczyciela eliksirów byłem pewny, iż mój ukochany profesor zna się na winach i miałem ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło. Jak mogłem nie pomyśleć o tym wcześniej?!

~ * ~ * ~


Ciepłe ciało Fillipa przylegające do moich pleców było rozpraszającym, ale i niesamowicie przyjemnym bodźcem. Nie miałem ochoty pozbywać się zbyt szybko tej małej rozkoszy, ale byłem zmuszony skupić się bardziej na rozmowie z nauczycielem, niż na własnej przyjemności. Zauważyłem, iż mam możliwość szybkiego pozbycia się towarzystwa Slughorna, który rozglądał się na boki, jakby liczył na znalezienie czegoś interesującego w tym miejscu, a jednocześnie starał się mieć mnie na oku, jako że jego propozycja najwidoczniej miała wywołać u mnie zachwyt. Pozwoliłem, więc sobie na dodatkowe podbudowanie i tak wysokiej samooceny tego mężczyzny.
- Takiego zaproszenia nie mógłbym zignorować! – rzuciłem entuzjastycznie, chociaż nie zależało mi aż tak bardzo na jednej lampce wina, podczas gdy mój towarzysz nie znał umiaru i zamiast rozkoszować się jego smakiem obali całą butelkę, po czym zaśnie niebywale szybko. Kilka razy miałem z nim do czynienia, więc nie wątpiłem, iż także dzisiaj właśnie w taki sposób skończy się jego zaproszenie.
- Cudownie, cudowanie, cudownie! W takim razie ja biegnę wszystko przygotować. Och, jestem pewny, że moje wino zwali cię z nóg, nigdy nie piłeś lepszego! Fantastycznie, po prostu fantastycznie!

~ * ~ * ~

Szybkie, dudniące głucho kroki Slughorna oddaliły się i po chwili wcale już ich nie słyszałem. Z niechęcią, więc puściłem szatę Camusa, która nosiła teraz na sobie wymięte ślady moich pięści.
- Zabawny człowiek. – Marcel odwrócił się do mnie z uśmiechem. – Niestety powinienem rozstać się z pewnym małym detektywem zanim znowu natkniemy się na niechcianych gości.
- Ma pan rację. – przytaknąłem pozwalając by mój zdrowy rozsądek wziął górę nad uczuciami. – Nie chcę by ktoś myślał, że namawiam pana do dawania mi wyższych ocen!
Mężczyzna roześmiał się szczerze głaszcząc mnie po głowie, co było najlepszą z możliwych pieszczot.
- Tak, to byłoby niedopuszczalne. – zgodził się ze mną i odsunął na bok wypuszczając mnie z kącika, który nadal zajmowałem. – Uciekaj, Fillipie. – zachęcił mnie żegnając naprawdę cudownym uśmiechem, który sprawiał, że nie potrafiłem oprzeć się woli profesora.