piątek, 28 czerwca 2013

Le Baiser

UWAGA!
W LIPCU 2 NOTKI!
20 lipca – ZUPEŁNIE NOWA NOTKA
31 lipca – długa notka składająca się z 3 UDOSKONALONYCH, publikowanych na Moonlight Secret (ujawnienie uczuć, pierwszy pocałunek, pierwszy raz)

Nie ważne jak bardzo chciałem by rok szkolny nigdy się nie kończył, on i tak musiał dotrzeć do tej znienawidzonej przeze mnie chwili. Stałem u progu końca kolejnego, gdyż szóstego już, roku nauki w Hogwarcie i pogoda za oknem oddawała w pełni moje uczucia. Błonia zamieniły się w wielki basen, deszcz nie przestawał szaleńczo spadać z nieba na ziemię, wiatr wiał niestrudzenie, a błyski i grzmoty zlewały się w jedno. W moim sercu pogoda była równie okropna, gdyż zaledwie dzień dzielił mnie od rozstania z nauczycielem latania, który był dla mnie całym światem. Na domiar złego, coś zatrzymało Marcela dłużej w Wielkiej Sali, gdy ja czekałem na niego przy drzwiach gabinetu.
- Powinieneś już tu być i pocieszać mnie. - mruknąłem do nieobecnego nauczyciela. Kolejny błysk, grzmot i deszcz tylko przybrał na sile. - Kiedyś zabronię ci rozmawiać z innymi, przywiążę cię do siebie tak, jak jeszcze nigdy nie byłeś z nikim związany. I wtedy poznasz moją zaborczą, niecierpliwą i samolubną miłość. Nigdy nikt nie pokocha cię tak, jak kocham cię ja. - zamknąłem oczy czując zbierające się pod powiekami łzy. W uszach dźwięczała mi piękna melodia, którą ostatnio odkryłem, a która dodatkowo komponowała się z naturą i moim stanem ducha.
- Z kim rozmawiasz, Fillipie?
Podskoczyłem wystraszony, ale nie krzyknąłem. Zamiast tego oparłem się mocno o ciało stojącego za mną mężczyzny, który chwilę wcześniej szeptał w moje ucho. Czułem jak moje serce wali gwałtownie, oddech był urywany, pospieszny, żołądek skręcał się, nadymał, sam nie wiem, co się z nim działo.
- Z panem, to znaczy ze sobą, to znaczy sam już nie wiem. - plątałem się, a w głowie miałem tylko jedno – słowa „kocham cię, kocham cię, kocham cię”.
- Więc nie jesteś w stanie odpowiedzieć na moje pytanie, czy tak? - jego usta znowu były blisko mojego ucha, jego dłonie na moich biodrach, jakby lada chwila miał mnie odwrócić przodem do siebie, objąć i całować gwałtownie.
- Tak. Niestety, nie potrafię odpowiedzieć. - przyznałem i nie kłamałem. Bo do kogo wtedy mówiłem tak naprawdę? Do marzenia, które chciałem by się spełniło?
- Chciałbyś wejść do mojego gabinetu? - jego dłonie gładziły teraz moje boki w sposób tak intymny, że niemal płakałem z rozkoszy tego dotyku.
- Tak, bardzo. - skinąłem głową. - Mam dzisiaj okropny, melancholijny humor i wolałbym nie patrzeć więcej na to, co dzieje się za oknem.
- Więc patrz na mnie, Fillipie. - naprawdę to powiedział, a jego dłonie odwróciły mnie w stronę tych cudownych oczu, które hipnotyzowały mnie już od tylu lat.
- Zawsze na ciebie patrzę. - wyznałem nie wstydząc się tych słów i mając świadomość, że w rzeczywistości nie znaczyły jeszcze nic.
- Więc nie przestawaj, Fillipie. - nasze spojrzenia krzyżowały się, nawzajem unieruchamiały. Gdybym był odrobinę wyższy sięgnąłbym jego warg, zmiażdżył je swoimi, pchnął go na drzwi gabinetu i nie przestając całować wepchnął do środka. Przez chwilę panowała cisza mącona tylko odgłosami dochodzącymi zza okna. - Wejdźmy do środka, Aniele. Nie wypada nam stać na korytarzu i sypać intymnymi wyznaniami. - to on jako pierwszy odwrócił ode mnie wzrok, ale miałem wrażenie, że robi to z niechęcią.
Jego dłoń zacisnęła się mocno na mojej, kiedy wprowadzał mnie do środka, jakbym nigdy wcześniej tam nie był. Czułem to niesamowite pulsowanie mocy, tę siłę, która wydawała się nas otaczać, niemal zamieniać w jedno. Nadal miałem ochotę na płacz, chociaż tym razem nie z powodu irracjonalnego smutku, ale ze szczęścia. Między mną, a Marcelem coś było, coś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju. Nadal nie byłem pewny, jak mam to interpretować, ale nie było wątpliwości, że działo się coś niezwykłego. Zupełnie jakby rozładowania elektryczne uderzały dokładnie między nami, a siła wybuchu nie odsuwała nas od siebie, ale przyciągała coraz bliżej.
- To ostatni raz w tym roku szkolnym, kiedy jestem u pana. - plułem sobie w twarz, że nadal nie potrafię mówić mu po imieniu.
- Więc od września przychodź tu częściej. - był odwrócony do mnie tyłem, ale kiedy rozbrzmiały te słowa, mężczyzna odwrócił się przodem i uśmiechnął do mnie w sposób, który tak szalenie uwielbiałem. - Nie będzie mi przeszkadzało jeśli pojawisz się u mnie kilka razy każdego dnia. - nie wiem, czy mówił prawdę, czy żartował, ale na pewno chciałem odwiedzać go cały czas. Pragnąłem tego jak szaleniec nie mogący znieść myśli o tym, że ukochana osoba mogłaby znaleźć sobie kogoś innego.
- Proszę tego później nie żałować. - zebrałem się w sobie i odwróciłem wzrok od tego cudownego spojrzenia. Rozsiadłem się przed biurkiem profesora, rozgościłem w jego wygodnym fotelu i uśmiechnąłem pod nosem, jakbym wcale nie czuł wcześniej przemożnej chęci płaczu, okropnej melancholii podchodzącej mi żółcią do gardła.
Mężczyzna pstryknął palcami, a przede mną pojawił się kieliszek czerwonego wina. Spojrzałem zaskoczony na Marcela, który trzymał w dłoni identyczny, wypełniony szkarłatnym, wonnym trunkiem. Mężczyzna zakręcił kieliszkiem obserwując kolor alkoholu, powąchał go i uśmiechnął się subtelnie.
- Wypij, poprawi ci humor, a nikt nie musi o tym wiedzieć.
Kolejny sposób na łamanie zasad szkoły. Kolejna tajemnica, która miała nas połączyć, jeszcze jeden powód by kochać Camusa całym sercem, uwielbiać go, pragnąć. Był taki niewinny w swojej dorosłości, tak ufny, kiedy zbliżył się do mnie i usiadł na ławie swojego biurka spoglądając na mnie zachęcająco. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo go pragnąłem, jak bardzo niemoralne myśli wiązały się z każdym jego ruchem, z jego zachowaniem, uśmiechem. Grzeszyłem każdym oddechem, gdyż poświęcałem go wyłącznie nauczycielowi latania.
Sięgnąłem po kieliszek, wciągnąłem w nozdrza ostry, kwaśny zapach i wziąłem łyk słodko-gorzkiego napoju, który momentalnie rozgrzał mnie od środka, sprawił, że poczułem się lżejszy, a moje ciało zdawało się rozedrgane. Zupełnie jakbym kosztował ust mojego ukochanego profesora, jakbym spijał to wino z jego warg...

~ * ~ * ~

Sam nie rozumiem dlaczego oblizałem się patrząc na wilgotne wargi chłopca, dlaczego wyobrażałem sobie ich smak, właśnie teraz, kiedy były jeszcze bardziej zakazane niż wcześniej. Poiłem winem mojego ucznia, który nie powinien być przeze mnie rozpijany, ale było to jedyne wykroczenie, na które naprawdę mogłem sobie pozwolić.
Fillip wypił kolejny łyk, a ja wyciągnąłem dłoń przesuwając delikatnie palcem po jego kuszących wargach. Otarłem je ze słodkiego wina katując samego siebie. Jakże szaleńczo pragnąłem wpić się w ten powód mojej bezsenności, popełnianych codziennie grzechów. Pragnąłem całować Ślizgona z całych sił, trzymać go w ramionach, czuć bicie jego serca na swojej piersi. Moja miłość do niego zamieniała się w czyste szaleństwo z każdym mijającym miesiącem.
Gdybym był powietrzem bezustannie mógłbym całować jego wargi, dotykać tej gorącej skóry, ubranie nie byłoby dla mnie przeszkodą. Byłbym tak blisko Fillipa, jak to tylko możliwe.
Gdybym był wodą wkradałbym się w najbardziej intymne zakamarki jego ciała, pieścił każdy milimetr mojego Anioła, spływałbym po nim pieszczotą kochanka, wypełniałbym jego usta muskając ich wnętrze, drażniąc jego języczek.
Gdybym był ogniem, w moich ramionach znalazłby śmierć.
Gdybym był ziemią, to w moich objęciach pozostałby już na wieki.
Ale byłem człowiekiem, człowiekiem, który nigdy nie powinien pokochać dziecka, bez względu na anielskie serce bijące w tej ludzkiej piersi. Byłem wyłącznie mężczyzną, a więc moje pragnienia powinny zostać poskromione, marzenia nigdy nie powinny się ziścić, a jednak wydawały się tak bliskie realizacji, że aż bolesne. Byłem śmiertelnikiem, który nie miał prawa do boskości, a jednak to boskość mnie znalazła, rozkochała w sobie, sprawiła, że życie zmieniło się, nabrało sensu.
Byłem nikim, a jednak posiadałem moc, którą darowała mi miłość do tego cudownego chłopca, który wpatrywał się we mnie swoimi kasztanowymi oczyma.

~ * ~ * ~

- Niech mi pan zdradzi, o czym myśli. - poprosiłem starając się czytać w jego spojrzeniu, ale nie potrafiłem. Gdyby gdzieś na dnie tych cudownych, księżycowych tęczówek czaiły się obrazy myśli, na pewno zdołałbym je dostrzec. Niestety, mogłem wyłącznie zauważyć swoje maleńkie, zniekształcone odbicie, jakbym spoglądał w miniaturowe lusterko. Widziałem siebie w oczach mężczyzny, którego kochałem.
- Myśli, które teraz mnie zaprzątają są tymi samymi, które dręczą mnie od wielu lat, Fillipie. - wyznał trochę wymijająco. - Kiedy poznasz jakiekolwiek z nich, poznasz je wszystkie. Nie wiem tylko, czy jesteś gotowy by je zgłębiać.
- Więc dlaczego się pan o tym nie przekona? Dlaczego nie zdradzi mi pan chociaż jednej?
- Ponieważ mam coś do stracenia, Fillipie.
- A jeśli dziś to ja zapewnię pana, że nie straci pan nic? - patrzyłem na niego czując jego bliskość nawet przez materiał ubrań, jakby był płomieniem, który wyciąga swoje języki by pokazać mi swoje destrukcyjne uczucia.
- Więc niedługo poznasz moje myśli, Aniele. Dowiesz się, o czym myślę każdego dnia. Pamiętaj, że i ty obiecałeś mi zdradzić swój sekret.
- I zdradzę go panu. Będzie pan wiedział wszystko. Tylko, że i pan musi na to poczekać. Marcel... - mój głos zadrżał, kiedy wypowiadałem jego imię, a w moim sercu eksplodowała cała galaktyka uczuć, miłości, pragnień.
Mężczyzna podtrzymał palcem mój kieliszek i skierował go w stronę moich ust. Sam również pociągnął spory łyk wina, które jeszcze zostało w szklanym naczyniu, które trzymał. Było w tym geście coś niepokojącego, destrukcyjnego, a zarazem przełomowego.
- Powinieneś częściej wymawiać moje imię, Fillipie. - na idealnych ustach nauczyciela pojawił się subtelny uśmiech. - W twoich ustach brzmi inaczej, lepiej.
- Postaram się częściej je wypowiadać. - obiecałem zadowolony tym, co powiedział nauczyciel. - Lubię go używać, chociaż to zawstydzające.
- Jesteśmy przyjaciółmi, Fillipie, może nawet kimś więcej, więc nie powinieneś się mnie wstydzić. - jego głos był spokojny, delikatny, niemal hipnotyczny, kiedy do mnie przemawiał. Sprawiał mi rozkosz swoimi słowami, jako że marzyłem by nauczyciel stał się kiedyś moim chłopakiem, a to na pewno było ponad zwyczajną przyjaźnią. Tylko czy właśnie to chodziło mu po głowie? Czy to chciał mi uświadomić? Pragnąłem by tak właśnie było.

~ * ~ * ~

Wyjąłem z rąk chłopca kieliszek i odłożyłem na blat stołu obok mojego równie pustego. Moje palce powróciły w miejsce, z którego przed chwilą uciekły i objąłem delikatnie ręce Fillipa swoimi. Sam chyba nie wiedziałem, co robię, ale z przyjemnością dotykałem ciepłej skóry, splotłem swoje palce z jego otrzymując w odpowiedzi entuzjastyczną reakcję w postaci mocnego uścisku. Przysunąłem jego dłonie bliżej siebie i pocałowałem najpierw jedną, a następnie drugą rękę Ślizgona. Miałem ochotę wtulić policzek w ciepło jego palców, ale uznałem, że pozwoliłbym sobie na zbyt wiele. Zaspokoiłem się samym dotykiem tego małego Raju, chociaż oddałbym wiele by móc pozwolić sobie na zdecydowanie więcej.
- Powiedz mi, kochanie, nie masz ochoty na więcej? Chodzi mi o wino. - sprecyzowałem, a on uśmiechnął się lekko pod zgrabnym nosem.
- Prawdę mówiąc nie potrafię panu odmówić niczego. - zarumienił się, chociaż tym razem nie krył twarzy za włosami. Zamiast tego spojrzał mi w oczy i skinął głową wyciągając dłoń po kieliszek, który zapełnił się w zaledwie jedną chwilę. Podając mu wino musnąłem palcami jego dłoń. Robiłem to specjalnie, nie mogąc znieść braku jego ciągłego dotyku. Z jakiegoś powodu potrzebowałem tego minimalnego kontaktu, jakbym chciał się upewnić, że siedząca przede mną osoba jest w pełni materialna.
- Fillipie... - cokolwiek chciałem powiedzieć, nie dane było mi tego rozwinąć. Chłopiec położył palce na moich ustach i uśmiechając się figlarnie pokręcił głową.
- Powie mi pan później, a teraz... Sam nie wiem, co teraz, ale jest mi tu bardzo dobrze. W pańskim gabinecie, u pańskiego boku.
- Możemy milczeć jeśli chcesz, Fillipie. Milczeć i spędzać wspólnie ten czas. - Marcel położył dłoń na moim kolanie, pogładził je, ścisnął lekko, a przez moje ciało przeszedł gwałtowny, cudowny dreszcz.
W przypływie namiętności położyłem palce na jego ręce i nieśmiało pogładziłem jasną skórę. Chciałem by domyślił się moich uczuć, ale nie byłem gotowy by wyjawić je szczerze. Wolałem drobnymi gestami naprowadzać mężczyznę na właściwą drogę, jakby przedzierał się przez niebezpieczny labirynt. Poniekąd obaj w nim tkwiliśmy i każdy fałszywy, bądź zbyt szybko wykonany ruch mógł skończyć się opłakanie. Wolałem więc ślimacze tempo, które wcale mi nie przeszkadzało, choć wystawiało na próbę moją cierpliwość.
Uniosłem wzrok w górę niepewny myśli nauczyciela. Marcel patrzył to na nasze dłonie, to znowu na moją twarz, jakby starał się odkryć sekret tego gestu. Prawdę mówiąc siedząc na biurku musiał pochylić się znacznie by móc sięgnąć moich nóg, co sprawiło, że nasze twarze dzieliły od siebie wyłącznie centymetry.
Patrząc w jego hipnotyzujące, szare oczy postanowiłem, że po wakacjach postawię wszystko na jedną kartę, w końcu skosztuję warg nauczyciela, powiem mu co czuję, zatracę się w jego spojrzeniu bez najmniejszych szans na powrót do normalności. I nagle pragnąłem by wakacje już się skończyły, by jutro zaczynał się wrzesień, a ja w końcu zrealizowałbym swój plan. Nie potrzebowałem wiele by znaleźć w życiu szczęście, a nadszedł czas bym go poszukał.

~ * ~ * ~

Miałem wrażenie, że otacza nas złoty pyłek, kiedy czułem na twarzy ciepły oddech Fillipa, przy odrobinie wysiłku dotknąłbym swoim nosem jego, a nasze usta mogłyby spotkać się w połowie drogi, gdybym tylko wykonał pierwszy ruch. Między nami powoli powstawał złoty most, którym wystarczyło przejść by sięgnąć największego, najgorętszego z pragnień.
Mimowolnie oblizałem wargi spragniony bliskości chłopca. To co działo się między nami naprawdę zdawało się potajemnym spotkaniem kochanków, którzy pośród romantycznej scenerii martwią się dziewiętnastowieczną etykietą paryskich salonów. Jakże niewiele brakowało bym złamał wszystkie zasady i poczuł jak cały wszechświat wybucha miliardami iskier między nami.
A jednak odsunąłem się odrobinę, sięgnąłem dłonią do twarzy chłopca i przesunąłem opuszkami palców po jego lekko szorstkim policzku. Jaki będzie Fillip po dwóch miesiącach z daleka ode mnie? Czy się zmieni?
Zafascynowany patrzyłem na subtelne rysy jego twarzy, która zmieniła się tak bardzo przez te sześć lat.
- Jesteś już mężczyzną, Aniele. - powiedziałem cicho, możliwie najspokojniej.
- Nie. - Fillip pokręcił gwałtownie głową. - Jeszcze nim nie jestem. - Wstał z fotela szybko, a mnie zaskoczyła jego gwałtowność. - Nadal nie jestem mężczyzną. - Złapał mnie za twarz, zbliżył się i zmarszczył gniewnie brwi. Jego usta przywarły mocno do kącika moich, jakby w niezdecydowanym odruchu, ale to wystarczyło by moje serce przestało na chwilę bić, a następnie podjęło szaleńczą walkę.
Mocne, głośne pukanie do drzwi otrzeźwiło nas oboje. Fillip odskoczył, a jego równe brwi nadal były zmarszczone.
- Nigdy nikogo nie całowałem. Tylko pana i tylko tak. - powiedział szybko patrząc mi w oczy. - Tylko pana. - dodał i zanim zdołałem zareagować w jakiś sposób, chłopak podbiegł do drzwi i otworzył je szarpnięciem. - Oli, wiedziałem, że to ty! - powiedział głośno, a ja wciąż wpatrywałem się w miejsce, w którym mój Anioł stał przed kilkoma sekundami. - Do widzenia! Musi pan mieć udane wakacje! - jego głos zdawał się wesoły, ale było w nim coś niepokojącego, jakby starał się go siłą modelować.
- Do widzenia. - odpowiedziałem, a drzwi już się zamknęły i mój Anioł zniknął wraz z kuzynem zostawiając mnie samego ze swoimi myślami, niepokojem i pytaniami.

~ * ~ * ~

Miałem w głowie pustkę, nie myślałem i nie chciałem myśleć, chyba oddychałem, ale nie mogłem być tego pewny, gdyż nic nie czułem. Zupełnie jakbym przestał istnieć. Czy postąpiłem właściwie? Czy mężczyzna zrozumiał? Unosiłem się w nicości i już teraz wiedziałem, że to będą najdłuższe i najgorsze wakacje mojego życia.