czwartek, 27 lutego 2014

Soins

Nie potrafiłem i nie chciałem powstrzymywać uśmiechu, kiedy leżąc w ciepłym łóżku Marcela, wtulałem się w jego idealne, ukochane przeze mnie ciało. Duże, silne, gładkie i szorstkie w odpowiednich miejscach, podniecające, umięśnione, słodko pachnące. Znałem je już na pamięć, potrafiłem po omacku rozpoznać, czy wszystko jest w porządku. Jedna ranka, a ja już bym o tym wiedział, nawet gdyby było całkowicie ciemno. Marcel był mną a ja byłem Marcelem. Byliśmy jednym. Ciałem, duszą, miłością, radością. Jedno, podzielone na dwie idealne połówki, byśmy mogli odczuwać dodatkowe szczęście płynące właśnie z łączenia się w całość.
Potarłem policzkiem o jego gorącą pierś i wsłuchiwałem się w cudowne bicie jego serca. Mocnego, pełnego dobroci, łagodności, miłości. Pomyśleć, że ten słodki dźwięk był uzależniony tylko ode mnie, od mojego własnego serca, dzięki cennemu prezentowi, który kiedyś otrzymałem od mojego mężczyzny. Jego życie należało do mnie, tak jak moje należało do niego.
Słyszałem i czułem, jak Marcel nabiera powietrza i zaczyna cicho, niespokojnie kaszleć. Poderwałem się i spojrzałem na niego marszcząc brwi.
- Co to było? - niemądre pytanie, na które chciałem otrzymać w pełni satysfakcjonującą odpowiedź – Źle się czujesz?
Spojrzał na mnie z czułością i pogładził mój policzek opuszkami palców.
- Nie, Fillipie. Wszystko jest... - zawahał się, westchnął i przesunął dłonią po twarzy. Musiał być najpierw szczery sam ze sobą, wsłuchać się w swoje własne ciało – Chyba będę chory, bo nie czuję się najlepiej. Słyszałeś, że mnie trochę dusi. To niewiele, ale mam wrażenie, że będzie gorzej i też mi się to nie podoba, Aniele. - objął dłońmi moje policzki. - Chcę cię pocałować, ale to ryzykowne, jeśli rzeczywiście się rozchoruję.
- Byłeś już kiedyś chory, pamiętasz? Nakarmiłem cię czosnkiem, napoiłem jak należy i było ci lepiej. Teraz też tak zrobię. Leż grzecznie, a ja zaraz wrócę z pysznymi świństwami dla ciebie. - uśmiechnąłem się do mojego kochanka słodko, by wiedział, że sprawi mi przyjemność takie dręczenie go naturalną kuracją wzmacniającą organizm i system odpornościowy. Pocałowałem go w czoło, pogładziłem po nim pieszczotliwie i podniosłem się by założyć na siebie jakieś niezobowiązujące, ale konkretne ubrania. Lepiej by nikt nie widział, jak rozebrany przemykam z pokoju nauczyciela latania do kuchni i z powrotem.
Włożyłem swoje spodnie, ale sweter Marcela, także jego buty, choć były trochę za duże. Przykryłem go po same uszy i wymknąłem się czym prędzej by uniknąć kłopotów. Brakowało godziny, może jej połowy, by uczniowie i nauczyciele zaczęli kręcić się po korytarzach. Nie miałem czasu na ciche przemykanie się tajnymi przejściami czy okrężnymi drogami. Zależało mi na tym jakże cennym czasie, chciałem wrócić do mojego kochanka by opiekować się nim i nie dopuścić do całkowitego rozchorowania. Sam kaszel był wystarczającym powodem bym wziął sobie do serca jego przypuszczenia. Tym bardziej, że ostatnimi czasy pogoda nie była najlepsza.
- Ciepłe mleko z miodem i czosnkiem, kanapeczki z masłem, ogórkiem kiszonym i czosnkiem. - poprosiłem wchodząc do kuchni. Im dłużej bym zwlekał tym bardziej usłużne chciałyby być Skrzaty. Jeśli precyzowałem swoje potrzeby od razu, nie zastanawiały się nad szczegółami, a tym samym nie domyślały się, co jest między mną, a Marcelem.
Co jeszcze powinienem ze sobą zabrać? Musiałem dostarczyć mężczyźnie pełny zestaw niezbędnych witamin.
- Za godzinę przyjdę po herbatę z dużą ilością cytryny. - oświadczyłem. - I trochę drobno pokrojonych owoców.
Uznałem, że skoro mam weekend, mogę przez ten czas opiekować się moim ukochanym profesorem. Musiałem tylko poinformować o tym Olivera żeby wymyślił wymówkę dla innych naszych kolegów. Nie mogli przecież wiedzieć, że w wolny od zajęć dzień zajmuję się chorym nauczycielem. Nawet jeśli od samego początku był dla mnie „jak ojciec”, wzbudziłoby to ich podejrzenia.
Zabrałem tacę ze wzmacniającym posiłkiem dla Marcela i podziękowałem wychodząc z kuchni. Zapomniałem o różdżce, więc teraz musiałem uważać by nie wylać mleka, nie zrzucić z chleba ogórka, gdyby się ślizgał po maśle. Nie byłem specjalistą w tym temacie, nie wiedziałem, kiedy coś może się stać, a kiedy nie. Może nawet czosnek potrafił spadać z tłustego masła! Musiałem kiedyś podjąć się studiów na ten głupi temat, jeśli planowałem być dla Marcela całym światem przez całe życie.
Nie natknąłem się w drodze powrotnej na nikogo, więc uznałem, że szczęście mi sprzyja. Wróciłem do pokoju nauczyciela latania stwierdzając z zadowoleniem, że leży tak, jak go zostawiłem. Grzeczny kochanek.
- Zaraz cię pokarmię. - położyłem tacę i uchyliłem okno by mężczyźnie lepiej się oddychało. Kiedyś słyszałem, że podczas choroby powinno się bardzo często wietrzyć pokój, więc wykorzystałem zdobytą przypadkowo wiedzę teraz.
Chciałem pomóc mu usiąść, ale spojrzenie jakie mi posłał wystarczyło bym zmądrzał i nie robił z niego kaleki. Mimo wszystko podałem mu mleko i uparcie odebrałem je, by zastąpić szklankę w jego rękach talerzem.
- Jedz wszystko i nie krzyw się. Będziesz cuchnął czosnkiem nawet po umyciu zębów, ale nikt poza mną nie będzie cię wąchał. Ubierzesz się ciepło. - postanowiłem dać mu chwilę spokoju, kiedy dzielnie pochłaniał swoje śniadanie. W tym czasie zająłem się szukaniem ciepłych ubrań, które chciałem by założył dziś na siebie.

~ * ~ * ~

Patrzyłem, jak Fillip uwija się starannie dobierając części mojej garderoby. Tak bardzo się starał, dawał z siebie wszystko, próbował nie dopuścić do mojego całkowitego „rozłożenia się”. Kochałem go za to, że z taką miłością przesadzał i nie miałem serca go powstrzymywać. Już i tak osiągnąłem sukces mogąc jeść samodzielnie. Wiedziałem, że chłopak z chęcią pokarmiłby mnie jak dziecko.
- Aniele, nie jest jeszcze tak zimno żebym miał zakładać mój najcieplejszy sweter, nie sądzisz? Błagam cię, wybieraj rozsądnie. Nie jestem jeszcze chory. Przede wszystkim kaszlę, Skarbie.
- Jesteś pewny? - skrzywił się badając dokładniej sweter. - Ten jest najcieplejszy? Muszę kupić ci jakiś lepszy. - odłożył jednak sweter starannie na miejsce i zaczął szukać innego. Mogłem tylko mieć nadzieję, że tym razem dokona właściwego wyboru.
Dopiłem mleko wygrzebując dokładnie kawałki czosnku. Nie byłem jego miłośnikiem, ale chciałem sprawić przyjemność mojemu słodkiemu kochankowi.
- Dziękuję. - powiedziałem odkładając na tacę puste naczynia. Jeszcze niedawno to ja przyniosłem śniadanie Fillipowi, a wtedy doszło do naszego pierwszego, prawdziwego pocałunku. Teraz nie mogłem na to liczyć, bo wiedziałem doskonale jak okropnie smakowałby i pachniał mój pocałunek. A wszystko przez to zatroskane Cudo.
- Nie musisz mi dziękować, to mój obowiązek, jako twojej żony. - uśmiechnął się trochę zakłopotany i podał mi złożone starannie ubrania. - Wykąp się póki czujesz się na siłach. Ja uciekam do siebie i za godzinę spotkamy się tutaj, bo przyniosę ci coś ciepłego i zdrowego do picia.
Roześmiałem się głośno nie mogąc uwierzyć w to, jak mój Anioł skacze wokół mnie. Naprawdę przypominał troskliwą żonę i nie mogłem się nadziwić temu, że był przecież młodym, przystojnym mężczyzną, dziedzicem bardzo dobrego, majętnego rodu, dumnym Ślizgonem, który wcale nie był tak miły i łagodny, jak mogłoby się wydawać, gdy był ze mną.
- Sio! - wygonił mnie do łazienki, a zanim w niej zniknąłem widziałem, jak chłopak wyciąga spod łóżka swoją różdżkę. Musiała wpaść tam, kiedy wczoraj rozbieraliśmy się nieostrożnie.

~* ~ * ~

*

- Daj spokój, Oliverze. Potrzebuje mnie żeby się nie rozchorować. - przy śniadaniu w Wielkiej Sali tłumaczyłem wytrwale kuzynowi powód, dla którego nie pójdę z nim dziś do Hogsmeade. - Tak, obiecałem, ale dziś naprawdę nie dam rady. Chcę go przypilnować. Musi się dobrze odżywiać, nie przebywać zbyt długo na świeżym powietrzu, dużo pić...
- Czyś ty na głowę upadł? - niebieskie oczy chłopaka błyszczały niebezpiecznie, jakby planował mnie zagryźć. Mój wielki, biały tygrys. Piękny, niebezpieczny, ale kochający, jeśli się tylko z nim nie zadarło, co ja robiłem notorycznie, gdyż Oli nie przepadał za moim chłopakiem, choć nie rozumiałem, jak to w ogóle możliwe. Każdy lubił Marcela, ale nie on. Nie Oliver. On szanował Camusa, ale nie potrafił darzyć go cieplejszymi uczuciami. Prawdę mówiąc, tym cenniejszym był dla mnie przyjacielem, gdyż kierował się zdrowym rozsądkiem, nie zaś sentymentem.
- Zrozum...
- Nie rozumiem i nie zrozumiem. To dorosły facet, który od lat radził sobie sam. Nagle, po latach oczekiwania, jak często podkreślasz, jesteście parą i co? Marcel przestał być samodzielny? Przesadzasz, niańczysz go i zdecydowanie potrzebujesz porządnej lekcji normalnego, zdrowego życia w związku. Idziesz ze mną i zostawiasz Camusa samemu sobie. Możesz go rozpieszczać, ale w granicach zdrowego rozsądku, dobrze? Mdli mnie, kiedy o nim mówisz, bo wszystko pokrywa się nagle różowym lukrem. Człowieku, to ty zrozum, że jesteś mężczyzną! I jak mężczyzna musisz stawiać wszystkiemu czoła. Jeśli ty nie powiesz mu, że idziesz do miasta, to zrobię to ja. - zagroził i wiedziałem, że to zrobi. Mało tego. Zwiąże mnie i siłą zabierze z zamku. Lepiej było iść po dobroci, nawet jeśli nie chciałem opuszczać mojego kochanka.
A może Oliver miał rację i naprawdę przesadzałem? Marcel coś chyba o tym wspominał, ale jemu nie powinienem wierzyć, on był moim chłopakiem, brak mu obiektywności. Musiałem to sprawdzić i to jak najszybciej, póki mój Marcel nie zaczął żałować naszego związku.
- Niech będzie. - uległem chociaż niechętnie – Zaniosę mu herbatę i powiem, że nie mogę się nim opiekować bo mój wyrodny, zazdrosny kuzyn ciągnie mnie siłą do głupiego miasta, kiedy mój kochanek czuje się nie najlepiej i kaszle. Ale jeśli przez czas mojej nieobecności w jakimś stopniu mu się pogorszy... - zwiesiłem głos by zabrzmiała w nim groźba, ale Oliver nic sobie z tego nie robił. Przewrócił oczyma i spojrzał na mnie wymownie, jakby miał do czynienia z ociężałym umysłowo.
- Dobra, jego pierwsza oficjalna choroba od kiedy jesteście parą. Mogę to zaakceptować, zdarza się nawet najlepszym. Pomijam fakt, że nawet nie jest jeszcze chory. Kwestia czasu. Nie, nie życzę mu źle, ale kochać go też nie kocham. Powiedz mi tylko czym różni się ta choroba od jakiejkolwiek wcześniejszej? Ta jest mniej odporna na przesadną słodycz, więc musisz wzmóc działanie cukru?
Wydąłem wargi urażony. Wcale nie uważałem, że zachowuję się niemęsko czy słodko. Chciałem tylko zadbać o mężczyznę, który był dla mnie całym światem i dał mi szczęście. Co w tym złego? Może to nie ja przesadzałem, ale Oli i z zewnątrz to wcale nie wyglądało tak strasznie, jak wydawało się mojemu kuzynowi.
- Kiedy się zakochasz sam zrozumiesz jak to jest! To kwestia priorytetów. Kto jest ważniejszy i komu ma być lepiej. A kiedy ta druga osoba jest szczęśliwa to ty też czujesz szczęście. To obustronny układ. Żeby mi było dobrze musi być dobrze Marcelowi.
Oli prychnął lekceważąco i wstał od stołu.
- Nie mam do ciebie cierpliwości. Zbieraj się, Fillipie. Powiedz swojemu pluszowemu miśkowi, że musi sobie radzić sam, bo ty idziesz ze mną do Hogsmeade. Nie wiem jeszcze po co, ale nie puszczę cię do obiadu. Udowodnię ci, że Camus potrafi być samodzielny i nie da się łatwo przygwoździć do łóżka.
Poddałem się całkowicie. Oczywiście, że Marcel był samodzielny i nie potrzebował mojego rozpieszczania, niańczenia, ciągłego doglądania. Nie był dzieckiem, a dorosłym, silnym mężczyzną. Kimś, kto stawał do walki na każde skinienie Rodu i przewodzącego nim kuzyna. Ale ja nadal byłem jego kochankiem, a czy nie właśnie w taki sposób powinien zachowywać się kochanek? Tym bardziej, że czasami lubiłem myśleć o sobie jako o jego żonie, innym razem jako o mężu. W końcu obaj byliśmy dla siebie wszystkim i mieliśmy spędzić wspólnie resztę życia – szczęśliwi, zakochani i zawsze razem.

~ * ~ * ~

Naprawdę cieszyła mnie opiekuńczość i głęboka troska mojego Anioła, ale nie widziałem najmniejszego sensu w bezczynnym leżeniu w łóżku, kiedy moją jedyną dolegliwością w tym momencie był chwilowy duszący kaszel i lekkie zawroty głowy. Wzmocniony naturalnymi specjałami Fillipa, ubrany w wyselekcjonowane przez niego ubrania, potrzebowałem tylko trochę świeżego powietrza by odgonić od siebie widmo przeziębienia. Zresztą, sam byłem sobie winny. Powinienem był ubrać się lepiej, kiedy w czasie wietrznej i deszczowej pogody przyszło mi prowadzić zajęcia, a przed wyczarowaniem chroniącego moich uczniów dachu byłem narażony na niesprzyjające warunki atmosferyczne. Mój błąd i teraz musiałem za to zapłacić.
Na domiar złego, mój Skarb martwił się o mnie, jakbym już teraz leżał umierający i trawiony gorączką. Był taki troskliwy, a równocześnie tak nieostrożny, bo przecież to on na początku tego roku szkolnego rozchorował się na tyle poważnie, że z trudem mógł się poruszać. Ja na pewno nie miałem w planach dopuścić do czegoś takiego.
- Puk, puk, to ja, ukochana żoneczka! - usłyszałem zza drzwi słodki głos Fillipa.
Roześmiałem się patrząc jak chłopak wchodzi do środka z zadowolonym uśmiechem wywołanym moim dobrym humorem. Trzymał w rękach kubek gorącej, wyśmienitej herbaty, którą mi obiecał oraz talerzyk ze świeżymi owocami.
- Jak się czujesz? - zapytał, kiedy odebrałem od niego naczynia i pocałował przelotnie jego zgrabny nos.
- Zdecydowanie lepiej od kiedy wróciłeś. - usiadłem w fotelu przy stoliku i wziąłem duży łyk parującego napoju. - Myślę, że trochę przesadziłem z tą wizją choroby. - przyznałem, chociaż wcześniej naprawdę miałem wrażenie, że lada dzień mogę być niezdolny do całkowicie normalnego funkcjonowania.
Chłopak rozsiadł się na moich kolanach, wtulając się ufnie.
- Oli uważa, że to ja przesadzam i nie powinienem tak wokół ciebie skakać. - jego głos zdradzał markotne nastawienie do złotych myśli kuzyna. - Muszę iść z nim do miasta, bo w przeciwnym razie uprowadzi mnie i jeszcze będzie się bezczelnie mścił. - wtulił się we mnie jakby potrzebował pomocy, choć wiedziałem, że jest mu zbędna. Mój Anioł musiał się po prostu wyżalić.
- To dobry pomysł, kochanie. Powinieneś wyjść, spędzić z nim trochę czasu. Ja nie ucieknę, a on pewnie czuje się samotny.
- Gdyby wiedział, że tak o nim mówisz miałby ochotę zrobić ci krzywdę. - Fillip pogroził mi palcem – Uważa się za niezniszczalnego i najlepszego pod słońcem.
- Ale mnie nie słyszy. - pocałowałem słodkie, ukochane wargi i uśmiechnąłem się do siebie patrząc na widoczną na twarzy chłopaka błogość. - I nie usłyszy, prawda? - pokiwał głową i nadstawił się na kolejne pocałunki. Nie szczędziłem mu pieszczot, gdyż i sam czerpałem z nich pełnymi garściami. Kiedy miałem przy sobie Fillipa rzeczy niemożliwe przestawały istnieć, a radość wypełniała każdy milimetr mojego ciała. Z powodu takiego szczęścia żaden z nas nie mógł się rozchorować!
Chciałem zatrzymać go przy sobie, ale nie mogłem. Fillip był moim kochankiem, ale był także przyjacielem, kolegą, uczniem, synem. Nie mogłem mieć go tylko dla siebie, a teraz upominał się o niego najzacieklejszy z przeciwników mojego związku ze Ślizgonem.
- Fillipie, wyłaź! Twój czas minął! - głos Olivera był naprawdę irytujący, kiedy przerywał nam chwile radosnego cieszenia się sobą nawzajem. Miałem nadzieję, że ten niebieskooki, bezczelny blondyn szybko znajdzie kogoś, kto nad nim zapanuje i kto pokaże mu czym jest miłość zmieniająca życie w przeciągu jednej chwili. Zasługiwał na to, a ja miałem go czasami serdecznie dosyć.
- Kiedyś zrobię mu krzywdę. - mruknął chmurnie mój Anioł i zsunął się z moich kolan. - Bądź grzeczny, nie bij się z innymi dziećmi w piaskownicy, nie jedz z ziemi, umyj rączki po zabawie i ubierz się cieplej jeśli zmarzniesz.

~ * ~ * ~

Uśmiechnąłem się widząc bezcenną minę Marcela. Uwielbiałem, kiedy spoglądał na mnie spod zmarszczonych brwi, jak urażone dziecko, kiedy rodzic nierozważnie zdradził przed kolegami jakiś wstydliwy sekret.
- Kocham cię, mój pluszowy misiu. - zamruczałem ignorując kolejne walenie do drzwi i krzyki Olivera. - Nie przynieś mi wstydu. - uciekłem przed jego ramionami, kiedy chciał mnie złapać i pewnie jakoś przyjemnie ukarać za natrząsanie się z niego.
- Złapię cię i zobaczymy kto będzie wtedy niegrzecznym dzieckiem. - odgrażał się powstrzymując śmiech, co sprawiło, że na jego policzkach pojawiły się drobniutkie dołeczki, których nie doszukałbym się w żadnym innym przypadku.
- Nigdy mnie nie złapiesz, chyba że na to pozwolę. - pokazałem mu język i otworzyłem zamaszyście drzwi. - Czego się wydzierasz, Królowo Śniegu?! - prychnąłem na kuzyna. - Idę, już idę! - pomachałem jeszcze do Marcela i kopnąłem lekko Olivera w pośladki. - To za bezczelne przerywanie pożegnań.
- Litości! - westchnął przewracając oczyma i masując tyłek.