środa, 30 stycznia 2013

Le Nom

To zabawne, ale im więcej miałem Marcela tym bardziej go pragnąłem, tym trudniej było mi zaspokoić głód chwil spędzanych z nauczycielem sam na sam, jak także trzymać ręce z daleka od niego. Pożądanie trzymałem na krótkiej smyczy, ale ilekroć odległość między mną, a moim ukochanym profesorem zmniejszała się do minimum z coraz większym wysiłkiem powstrzymywałem drzemiącą we mnie bestię. Czy naprawdę mi to przeszkadzało? Trudno odpowiedzieć na tego typu pytanie, kiedy kocha się kogoś całym sobą, a nie chce się stracić tego, co posiada się w chwili obecnej. Może właśnie dlatego chciałem wiedzieć, co sądzi o tym Marcel, którego planowałem dopaść, jak zresztą zawsze od pewnego czasu, po kolacji, która wydawała mi się teraz najsmaczniejszym z posiłków. W końcu zaraz po tej małej uczcie pędziłem do Camusa by porozmawiać z nim o czymkolwiek, po prostu chciałem usłyszeć jego głos, zwrócić na siebie jego uwagę.
Tak było i tym razem, kiedy nie myśląc wiele zrównałem się z nauczycielem, który chwilę wcześniej opuścił Wielką Salę.
- Mam do pana pytanie. - zacząłem od razu by nie wzbudzać podejrzeń. - A tak dokładnie, to mam problem, na który pan mógłby rzucić odrobinę światła. - naturalnie nie planowałem mówić mu o wszystkim, co mnie dręczyło, jako że chodziło przecież o niego.
- Słucham, Fillipie. - uśmiechnął się subtelnie, skinął zachęcająco głową i zatrzymał się byśmy mogli w spokoju porozmawiać. Miałem wrażenie, że i jemu nasze małe rozmowy sprawiają przyjemność.
- Widzi pan... - nagle nie wiedziałem jak zacząć. - Chodzi o to, że ostatnio... Dużo myślę na pewne tematy i one są niemal moją obsesją. To tak jak z książkami i tymi, którzy je bardzo lubią. - znalazłem odpowiedni przykład, który pozwoli mi nie zdradzać prawdziwego szaleństwa, jakie mnie ogarnęło. - To przecież dziwne, kiedy się je lubi i chce się ich coraz więcej, chociaż nie ma się czasu na czytanie wszystkich. Myśli się o tym niemal fanatycznie, nie można spać, oddychać, funkcjonować normalnie, bo ciągle ma się na myśli tylko ten jeden temat. To żądza, którą chciałoby się zaspokoić, ale przecież nie ma takiej potrzeby, powinno się cieszyć z tego, co otrzymało się do tej pory. - chyba majaczyłem. - A jednak ciężko dać sobie z tym spokój, zaczyna się szaleć i pragnąć jeszcze więcej im bardziej się sobie czegoś odmawia.
- Pragnienia dręczą nas wszystkich. - mężczyzna uśmiechnął się mierzwiąc mi włosy. - Kuszą, dręczą i nie pozwalają żyć, ale przecież po to właśnie są. Nadejdzie czas kiedy będzie za późno na pragnienia, za późno by je zaspokajać, za późno by je czuć. Może teraz powinno się im ulegać skoro jest nam jeszcze dane odczuwać radość z tego powodu? Poza tym, sam stwierdziłeś, że ciągle się o nich myśli, a więc wszystko inne wydaje się mało istotne. Jeśli nie ulegniesz pokusie będzie cię ona zadręczać, ale jeśli pozwolisz by nad tobą zapanowała, wtedy zaspokoisz głód, powoli wrócisz do normalności i będziesz w niej trwał aż do kolejnego pożądania.
- Więc uważa pan, że nie ma sensu odrzucać pragnienia, ale powinno się im ulegać, realizować plany z nimi związane? - prawdę mówiąc nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, ale cieszyła mnie, gdyż moimi „książkami” był właśnie Marcel. - Pan goni za swoimi żądzami?
Nauczyciel roześmiał się ciepło, szczerze, jego usta wygięły się kusząco.
- Czasami mam wrażenie, że nie muszę gonić za swoimi pragnieniami bo to one gonią za mną. - przyznał w końcu.
- Ale książki nie mogą za mną gonić... - zauważyłem, chociaż nadal chodziło mi właśnie o profesora i jego uczucia, jego bliskość, dotyk, brzmienie głosu, oddech, pocałunki, których nie otrzymywałem od całych wieków, a które nigdy nie były tak namiętne jakbym sobie tego życzył.
- Jeśli marzenia nie uganiają się za tobą to sam powinieneś puścić się za nimi w pogoń. Kiedyś przestaną mieć znaczenie, a ty nie będziesz nawet wiedział, że istniały, ale teraz jesteś zdolny by je odczuwać, by radować się nimi. Nie ważne, czy zdołasz przeczytać te książki od razu, bo jednak będą pod ręką, a ty przestaniesz zadręczać się nimi. Taka jest moja opinia.

~ * ~ * ~

Byłem chodzącym głupcem, by udzielać mojemu Aniołowi rad, których sam nie przestrzegam, nie mniej jednak pragnąłem Fillipa, a to on zawsze mnie szukał, on mnie zaczepiał. Może więc i czuł do mnie coś więcej niż tylko zwyczajną sympatię do starszego od siebie profesora, na którego mógł zawsze liczyć?
- Nie jest pan zbyt pewny siebie? - prosta, zgrabna brew chłopca uniosła się lekko, a w jego ciemnych oczach błyszczało słodkie rozbawienie.
- A powinienem myśleć inaczej? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Chyba nie... - zawahał się. - Nie, na pewno nie. W pana przypadku pragnienia mogą pragnąć pana. - jego usteczka znowu wyginały się w rozkosznym uśmiechu, który chciało się całować.
Nie potrafiąc zapanować nad tym odruchem sięgnąłem przed siebie do policzka Ślizgona, który pogładziłem najdelikatniej jak tylko mogłem. Był lekko chropowaty, co wskazywało na to, iż mój „mały chłopiec” w najbliższym czasie będzie musiał się golić. Nie mogłem uwierzyć, że tak wyrósł, a jeszcze niedawno był chodzącym nieszczęściem, które mogłem wycałować.
- Stajesz się mężczyzną. - pozwoliłem sobie zauważyć, a on wypełnił swoje policzki powietrzem sprawiając, że przypominał napompowaną rybkę, którą otrzymałem kiedyś w prezencie od matki.
- Nie chcę być mężczyzną. Mam zbyt wiele zachcianek, które ktoś musi spełniać. - oświadczył. - Mężczyzna powinien zadowalać innych swoją dorosłością, a to ja wolałbym być zadowalany i zawsze samolubny.
- Wtedy nie musiałbyś zaspokajać swojego pragnienia książek, ale wymagałbyś od kogoś innego by je spełnił, prawda? - zmierzwiłem mu włosy. Uwielbiałem go dotykać bez względu na to, czy chodziło o skórę, czy miękkie, puszyste pasma spływające falami wokół jego buźki.
- Tak, ma pan rację. - skinął głową. - Ale niech pan się pochyli, a zdradzę panu jeszcze jedną tajemnicę. - szeptał konspiracyjnie, więc zrobiłem to o co mnie prosił.
Jego ciepły oddech na moim policzku był tak przyjemny, że miałem ochotę gryźć wargi, by nie kusiła ich myśl o całowaniu Fillipa. Był tak rozkosznie słodki, kiedy złapał mnie za marynarkę i przyciągnął jeszcze bliżej siebie...
- Chodzi o to, że tak naprawdę, lubię najbardziej, kiedy to pan mnie rozpieszcza. - jego usta chyba nawet przypadkowo dotknęły muszelki mojego ucha, co odebrałem jako gwałtowny, cudowny bodziec.

~ * ~ * ~

Oszalałem, ale było mi z tym cudownie! Nie co dzień mogłem wyznawać mężczyźnie chociażby część prawdy dotyczącej tego, co do niego czułem, ale dziś zrobiłem wyjątek by zaspokoić chociażby drobną część moich pragnień, których przerażająca większość, dotyczyła Marcela. Może nawet wszystkie się z nim wiązały?
- Tak naprawdę szukam pretekstów by pobyć z panem trochę. - pozwoliłem sobie na uśmiech. Nie ważne, czy mężczyzna odbierze to jako żart, czy potraktuje całkowicie serio. Liczyło się wyłącznie to by Marcel był obok i uwielbiał mnie tak jak do tej pory. Bo przecież miałem do tego prawo, czyż nie? Mogłem pragnąć nauczyciela, a on mógłby pragnąc mnie, gdybym miał na tyle wiele szczęścia. Jako jego uczeń nie powinienem zadręczać go swoją miłością, ale kiedy przestanę nim być... Kiedy on nie będzie już moim nauczycielem... No właśnie, co wtedy? Czy będę mógł rzucić się na niego, jak wygłodniałe zwierzę, wycałować jego usta póki nie spuchną nam wargi?
- To bardzo miłe, Fillipie. - przyznał skinąwszy głową tak, że moje czoło zetknęło się z jego.
Gdybym miał na tyle odwagi mógłbym spojrzeć w jego cudowne, szare oczy i kusić samego siebie bliskością jego ust.
- Mówię prawdę...
- Wiem o tym, Fillipie. Gdyby było inaczej nie ociągałbym się tak strasznie z powrotem do swojego gabinetu.
Podniosłem spojrzenie, ale on odsunął się ode mnie na tyle by odległość okazała się całkowicie bezpieczna i niezobowiązująca. Przyjąłem to z niejakim żalem, ale nie mogłem mieć mu tego za złe.
- Więc pan na mnie czekał, tak? - zapytałem starając się by w moim głosie nie było ani cienia zawodu spowodowanego jego krokiem w tył. Przecież gdyby mnie skusił, gdybym go pocałował, bądź chociażby próbował, mógłbym nigdy sobie tego nie wybaczyć. Zniszczenie tego, co było między nami do tej pory kosztowałoby mnie więcej niż rozsypanie się mojej przyjaźni z Oliverem. Oczywiście, nie zniósłbym rozstania z kuzynem, ale jednak brak Marcela byłby dla mnie bardziej dotkliwy. Dobrze, że Oli o tym nie wiedział, bo znienawidziłby nauczyciela latania z całego serca, a to także mi się nie podobało.

~ * ~ * ~

- Zawsze liczę na to, że znajdzie się pretekst byśmy mogli porozmawiać. - wyznałem szczerze. Nie obawiałem się słów, ale czynów, jakich mógłbym się dopuścić mając tego Anioła blisko siebie przez dłuższy czas. Zabawne, że jeszcze do niedawna byłem w stanie obejmować go, całować, a nawet spać blisko niego, a kuszenie ciała było do wytrzymania. Teraz nie zdołałbym skierować warg na kącik jego warg, czy na nos. Sięgnąłbym tych zakazanych ust, całował je mocno, namiętnie, jakby było to ostatnią rzeczą, jaką dane byłoby mi na tym świecie zrobić.
- To nawiązanie do pragnień od których zaczęła się nasza rozmowa? - jak to możliwe, że potrafił z tak niewinną miną znęcać się nad moją samokontrolą?
- Myślę, że tak. - nie potrafiłem kłamać. Nie jemu. - Rozmów z tobą nigdy nie mam dosyć, nawet jeśli mamy okazję wymienić te kilka zdań każdego dnia.
„Chociaż nie byłyby nam potrzebne gdybym tylko mógł cię całować. Jestem pewny, że zdołałbym przekazać ci wszystko muśnięciem” myślałem.
- Więc myślimy podobnie. - uśmiechnął się i zacisnął palce na mojej marynarce, jakby był zagubionym dzieckiem, chociaż jego usta układały się w przyjemny dla oka uśmiech. - Wiele nas łączy, prawda? - zaskoczył mnie.
- Ym, tak. - czy na takie pytanie może być inna odpowiedź? - Tak, Aniele. Myślę, że masz rację.
- Więc nie potrzebujemy nikogo poza sobą, tak?

~ * ~ * ~

Wchodziłem na bardzo niebezpieczny, grząski grunt i w każdej chwili mogłem utknąć, stanąć w miejscu, w którym ruchome piaski wciągnęłyby mnie i uczyniły niewolnikiem tego, co pod nimi. A jednak zapytałem i nie mogłem tego cofnąć, nie chciałem też nic dodawać, by nie zaplątać się, nie zdradzić ze swoimi uczuciami. Przez chwilę kusiło mnie nawet by puścić Marcela, ale nie zdobyłem się na to. Byłoby to przecież równe z przyznaniem się do winy.
- Tak sądzę, Fillipie. - odpowiedział powoli, ostrożnie. Cokolwiek wtedy czuł nie chciał popełnić błędu i świetnie go rozumiałem.
- Więc zostańmy przyjaciółmi! - zadarłem głowę do góry, poważnie, pewnie spojrzałem mu w oczy. Teraz zostaniemy przyjaciółmi, kiedyś kochankami, tłumaczyłem sobie, ale moja śmiałość zaskakiwała mnie samego. Nigdy nie byłem przesadnie strachliwy, gdy chodziło o Camusa, ale teraz biłem rekordy, które dotąd ustanowiłem. Przecież teraz nie byłem dzieckiem i nie mogłem za swoje słowa obwiniać młodzieńczej niewinności.
Na twarzy nauczyciela pojawiło się zdumienie, ale zaraz potem uśmiech – szczery, prawdziwy, ciepły i pełen uczucia.
- Oficjalnie? - dopytał, a ja skinąłem. - Myślę, że to świetny pomysł. Chociaż jest pewien kruczek. Przyjaźń wymaga od nas byśmy zwracali się do siebie po imieniu.
Oniemiałem. Miał rację, a ja wcześniej wcale o tym nie pomyślałem. W moich marzeniach mówiłem do nauczyciela po imieniu, ale nie sądziłem, że poza fantazjami byłoby to możliwe. Prędzej całowałbym go i dotykał niż opuścił wyuczony przez lata zwrot grzecznościowy.
- Mam do pana mówić po imieniu? - wydusiłem i musiałem być nie lada dziwakiem, skoro nie obawiałem się zapytać o przyjaźń, ale nie byłem w stanie mówić profesorowi po imieniu.
- Tak, Fillipie. Przyjaciele nie zwracają się do siebie na „pan”. - chyba nieźle się bawił patrząc na moje zmieszanie.
- Muszę do tego nawyknąć. - stwierdziłem kąsając lekko wargi, ale przestałem, gdy opuszek palca nauczyciela karcąco pogładził dolną, a następnie górną uniemożliwiając zębom działanie.
- Nie wolno, kochanie. - powiedział z łagodnością, którą mogłem odebrać jako wyznanie uczuć. - Mówienie do mnie po imieniu chyba nie boli tak bardzo żebyś musiał się maltretować, prawda?
- Oczywiście, że nie! - z wysiłkiem puściłem marynarkę profesora i wygładziłem ją, choć niewiele mogłem zdziałać, kiedy już ją wymiąłem w dłoniach. - Po prostu... To takie dziwne, może nawet na swój sposób spełnia niektóre moje marzenia. Bardzo pana lubię, więc jeśli będziemy przyjaciółmi i ja będę mówił panu, bez pana... No, po prostu... - ja się myliłem, a on uśmiechał się coraz szerzej i miałem ochotę rzucić się na niego, ściskać, całować, pieścić, jak jeszcze nikt go nie pieścił.
- Marcel. - podpowiedział mi. - To chyba nie takie złe imię, prawda?
- Nie, oczywiście, że nie! To śliczne imię! - zachowywałem się jak wariat. - Marcel to naprawdę cudowne imię i ja bardzo je lubię. Z rozkoszą będę mówił do... ciebie... Marcel. - podniecenie, jakie mnie wypełniło, kiedy pierwszy raz tak naprawdę wypowiedziałem to imię mając do tego pełne prawo, było ogromne. Może nie miałem ochoty płakać, ale chętnie krzyczałbym z radości by dać jej upust.
- Wypowiedz je raz jeszcze, Fillipie. - zdawał się prosić.

~ * ~ * ~

W jego słodkich usteczkach moje imię brzmiało tak, jak jeszcze nigdy w żadnych. Rozkoszowałem się tym brzmieniem, choć nie miało jeszcze wydźwięku, jaki pragnąłbym temu nadać. Zresztą, wiedziałem, że chłopiec nie zdoła cały czas pomijać formy grzecznościowej, a więc mój cel nie zostanie zbyt szybko osiągnięty, a było nim zdobycie jego serca. Gdy to osiągnę on nie będzie już zasypywał mnie licznymi zwrotami na „pan”, ale jego „Marcel” będzie wypełnione miłością, którą włoży w wypowiedzenie mojego imienia.
- Marcel. - powiedział cicho, nadal niepewnie, ale tak melodyjnie, że moje serce zabiło szybciej.
- Wspaniale ci idzie, Fillipie. - przyznałem szczerze.
Uśmiechnął się szeroko, jakbym oferował mu właśnie pudełeczko wyśmienitych czekoladek. Dzieci śmieją się tak do czekolady, zaś on obdarzał tym cudownym gestem mnie.
- Dziękuję. - skinął lekko głową i skrzywił się, kiedy usłyszał głosy dochodzące od strony Wielkiej Sali. Podobała mi się ta reakcja, ponieważ świadczyła o tym, jak bardzo chłopiec chciałby być ze mną sam na sam.
- Jutro też mnie tutaj dopadniesz. - pocieszyłem go mierzwiąc mu włosy już po raz kolejny w przeciągu ostatnich kilkunastu minut.
- Obiecujesz? - zmarszczył brwi patrząc na mnie jakbym był w stanie go okłamać.
- Tak, Aniele. Obiecuję jutro po kolacji iść bardzo, bardzo powoli żebyś mnie zaczepił pod byle pretekstem. - obaj zareagowaliśmy na to krótkim, ale szczerym śmiechem, po czym pocałowałem Fillipa w czoło na pożegnanie. - Do jutra. - szepnąłem i odszedłem od niego, jakbyśmy mieli zostać przyłapani na czymś bardzo, bardzo niewłaściwym.

~ * ~ * ~

Ha! A więc spotka się ze mną! Jutro, po jutrze, dzień po dniu! Radość rozsadzała mnie, jakby bezustannie rosła w moim wnętrzu. Był moim przyjacielem, a niedługo zostanie kimś więcej! Byłem pewny, że zdołam go zdobyć dla siebie, chociaż już był przecież mój.
- Znajdę wymówkę, zobaczysz, kochany. - powiedziałem cicho do niego, choć poza mną nie mógł tego usłyszeć nikt więcej.