poniedziałek, 31 grudnia 2018

Parc d'attraction du Père Noël

Fillip i Marcel

Nasze pierwsze Święta Bożego Narodzenia w poszerzonym o Florina gronie postanowiliśmy uczcić w szczególny sposób. Nie wiedzieliśmy, w jakiej atmosferze malec spędzał je do tej pory, więc nie chcieliśmy dopuścić do tego, aby zaczął odczuwać brak swoich biologicznych rodziców. Najlepszym, co przyszło nam do głowy było zapewnienie chłopcu rozrywki, która pozwoliłaby mu nacieszyć się Świętami, ale jednocześnie nie dałaby mu szans na wysilanie tej małej, dziecięcej główki. Wtedy też Oliver zaproponował wspólne wyjście do Parku Tematycznego Świętego Mikołaja. Przyjęliśmy jego zaproszenie od razu, jako że nasz Nathaniel nigdy tam nie był, a wiedzieliśmy, że na pewno będzie równie zachwycony, co nasz mały Flo.
Chociaż maluchy nie wiedziały wcześniej, co dla nich przygotowaliśmy na dzień przed Bożym Narodzeniem, wyczuły, że coś się szykuje. Nathaniel patrzył na mnie podejrzliwie, kiedy pakowałem ich plecaczki i chociaż nic nie mówił, widziałem jak węszył po kątach szukając jakiejkolwiek podpowiedzi, co do naszych wspólnych planów na Wigilię.
Podczas kiedy ja kończyłem nalewać gorące kakao do termosów i pakowałem tosty na drugie śniadanie, Marcel zabrał mojego węszącego starszego synka oraz nie podejrzewającego niczego młodszego na górę, do ich pokoi, aby w końcu ich ubrać, jako że od rana biegali w swoich pluszowych piżamkach onesie i ani myśleli o przebraniu się w coś bardziej odpowiedniego na wyjście.
Nie mogłem ich jednak o to upomnieć, ponieważ sam jeszcze się nie ubrałem i wraz z Marcelem i naszymi dziećmi tworzyliśmy czteroosobową rodzinę pluszowych misiów, bo właśnie takie piżamy mieliśmy na sobie wszyscy czterej.
Nasze jedzenie i picie na drogę było już gotowe i spakowane, kiedy moje skarby zbiegły po schodach i wpadły na kuchni z pędem. Zarówno Nath, jak i Flo drobili niecierpliwie nóżkami, więc podejrzewałem, że Marcel powiedział im, że przygotowaliśmy dla nich coś wyjątkowego. Na pewno nie zdradził jednak gdzie idziemy, ponieważ wtedy słyszałbym dochodzące jeszcze z ich pokoju piski radości.
- Twoja kolei, kochanie. - Marcel wszedł do kuchni za dziećmi.
Podszedł do mnie i objął w pasie przytulając swoją pierś do moich pleców. Pocałował mnie w szyję, a ja zamruczałem nie mogąc i nie chcąc tego powstrzymywać. Uwielbiałem takie drobne, ale cudowne czułości, bliskość mężczyzny mojego życia, dotyk jego ust na swojej skórze.
Czułem przy tym wzrok dzieci utkwiony we mnie i w moim cudownym mężu, ponieważ Nathaniel nadal nie przechodził jeszcze przez fazę wykrzywiania się na widok miłości rodziców, zaś Florin za każdym razem odbierał to jako zapowiedź pieszczot dla niego samego.
Marcel westchnął słodko, a jego ciepły oddech otulił moje ucho. Odsunął się, a ja od razu zatęskniłem za jego ciepłem i bliskością. Prawda była jednak taka, że rzeczywiście musiałem się w końcu ubrać, jeśli chcieliśmy zdążyć na spotkanie z Oliverem, Reijelem i ich bliźniętami o umówionej godzinie.
- Tatuś idzie się ubrać. - powiedziałem dzieciom i ucałowałem obu chłopców w czółka i policzki. Nathaniel uśmiechnął się lekko, jak przystało na „dorosłego” chłopca, ponieważ był przekonany, że w wieku lat pięciu jest już duży. Florin rozpromienił się za to, jak małe słoneczko. Podobnie jak dawniej Nath, Flo również uwielbiał pieszczoty, przytulanie, buziaki. - No, moje słodkie misie, jeśli się nie ubiorę, nici z wyjścia…
Maluchy odskoczyły ode mnie od razu.
- Idź! - zaczęły mnie nawet wyganiać.
I jak ich nie kochać?

~ * ~ * ~

Patrzyłem tęsknym wzrokiem za wychodzącym z kuchni Fillipem, jakby miał zniknąć z moich oczu na całe wieki, a nie tylko na kilkanaście minut potrzebnych mu na zamianę piżamy na strój dzienny. Gdyby nie nasze maluchy, poszedłbym za nim i zaproponował, że sam rozbiorę go i ubiorę, a w międzyczasie wycałowałbym każdy słodki skrawek jego cudownego ciała.
- Nie martw się, tato. On wróci. - Nathaniel poklepał mnie po łokciu z poważną miną pocieszyciela.
Z trudem powstrzymałem śmiech, przenosząc spojrzenie z drzwi na niego. Tym bardziej, że Flo poszedł za jego przykładem i swoją małą rączką poklepał moje biodro, ponieważ wyżej nie dostawał.
- Tak, to prawda. - wydusiłem jakoś i nie wybuchłem śmiechem, co było sporym wyczynem. - Tatuś do nas wróci, a wtedy nie damy mu się już oddalić. - przytaknąłem chłopcom, którzy uśmiechnęli się do mnie radośnie. - W tym czasie my ubierzemy kurtki, czapki i buty, otulimy się szalikami i poczekamy. Co wy na to?
- Tak! - Nath zaklaskał w rączki.
- Tak! - Flo zrobił to samo.
Nath był dla niego wzorem do naśladowania, więc cieszyłem się, że nasz starszy syn w dalszym ciągu był grzecznym dzieckiem, a nie małym rozrabiaką. Przynajmniej kiedy nie siedział na miotle. Wtedy Flo zabierał ze swojego pokoju małą miotełkę, na której dawniej latał Nath, jako że żadnej innej nie chciał nawet widzieć na oczy, choć wielokrotnie proponowaliśmy mu nowsze modele, które sprzedawaliśmy w naszym sklepie, i wpatrywał się tymi swoimi ciemnymi, proszącymi oczkami w najbliższego dorosłego, prosząc niemo o pomoc przy lataniu. Malec rozpoczął bowiem dopiero początkową fazę nauki latania, co wymagało ciągłego nadzorowania go i kilku zaklęć ochronnych.
- Chodź, tato! - Nath złapał mnie za jedną rękę, zaś Flo za drugą i wspólnymi siłami ciągnęli mnie w stronę przedpokoju i swoich wyjściowych ubrań.
Jacyż oni byli cudowni! 
Niewątpliwie byłem najszczęśliwszym i najdumniejszym tatą pod słońcem.
Mój słodki starszy cud usiadł na ławeczce przy ścianie i samodzielnie zaczął ubierać buty. W tym czasie Florin wdrapał się na ławkę obok niego i patrzył na mnie prosząco machając swoimi małymi, krótkimi nóżkami.
- Tak, misiu, tak. - uklęknąłem przed nim i zabrałem się za wcale nie takie łatwe zadanie, jakim było zakładanie zimowych butów dwulatkowi.
Zanim skończyłem siłować się z jego ciągle zginającymi się w kolanie nóżkami, Fillip był już przy mnie i pomógł Nathanielowi opatulić się dokładnie. W czasie kiedy ja ubierałem ciepło moją młodszą pociechę, Anioł opatulił siebie i aby nie gotować się w domu, zabrał oba nasze skarby na zewnątrz. Pospieszyłem się więc z ubieraniem i zabrałem przygotowane przez Fillipa plecaki dzieci oraz swój własny. Teraz byliśmy gotowi!
*
Aby uatrakcyjnić naszym malcom drogę na miejsce, przebyliśmy ją świątecznym autobusem, który w środku pachniał ciasteczkami i cynamonem. Dzieci nie przestawały zachwycać się tym, co widziały za oknem, dekoracjami świątecznymi zdobiącymi sklepy, spieszącymi się ludźmi opatulonymi jak przystało na grudniowy dzień.
- Proszę, to dla chłopców. Wesołych Świąt! - miła kobieta przebrana za świątecznego elfa, która jak podejrzewałem była pilotem autobusu, wręczyła nam dwie torebeczki ze słodyczami. Nie dziwiłem się, że wolała dać je mi, niż odrywać nasze podekscytowane misie od szyby. Kiedy jednak zaszeleścił papierek cukierka, obaj odwrócili się w tym samym czasie z niemal taką samą gwałtownością.
Dwie łapki wystrzeliły w moją stronę, domagając się łakoci.
- Nie patrz na mnie, kochanie. - Fillip wzruszył ramionami rozbawiony.

~ * ~ * ~

Mój słodki mąż nie wiedział, co zrobić. Czy karmić dzieci słodyczami przed drugim śniadaniem, czy też kazać im czekać. Wydawał się taki zagubiony i tak niesamowicie słodki.
- Po jednym cukiereczku! - zadecydował w końcu.
- Dwaaaaa… - zajęczał błagalnie Nathaniel.
Musiałem powstrzymać śmiech, ponieważ z góry wiedziałem, że Marcel się podda, chociaż próbował wyglądać na nieugiętego.
- Dwaaaa… - powtórzył Flo i mój cudowny mężczyzna nie miał szans na wygraną w jeszcze większym stopniu niż przed chwilą.
- Niech będzie, dwa. - westchnął ciężko i wręczył maluchom dwa czekoladowe cukierki.
- Dwa. - powiedziałem z uśmiechem wyciągając rękę. Z jednej strony naprawdę miałem ochotę na słodycze, z drugiej zaś po prostu się drażniłem. Cukierki wylądowały jednak na mojej dłoni, czemu towarzyszył zrezygnowany, ale niesamowicie słodkim uśmiech mojego męża.
*
- Łaaaaaaa…. - Nathaniel otworzył szeroko usteczka i wpatrywał się w rozciągający się przed nim Park Tematyczny Świętego Mikołaja z ogromnymi, świecącymi podnietą oczkami.
Stojący obok niego Florin objął łapkami moją nogę i cały drżący z wrażenia nie odrywał spojrzenia od kolorowego, tętniącego życiem i muzyką miasteczka.
- Nasze też tak zareagowały. - rzucił mi na ucho Oliver, który z rozbawieniem przyglądał się naszym maluchom, jako że kiedy moi synowie byli w fazie pierwszego szoku, jego dzieciom buzia się nie zamykała, kiedy opowiadały i tak niesłyszącym ani jednego słowa kuzynom o tym, co do tej pory widziały. A przecież jeszcze nawet nie weszły do środka.
- To jak, idziemy? - Reijel najwyraźniej miał już dosyć sterczenia w jednym miejscu, ponieważ z tego, co widziałem, wydreptał już całkiem spory krąg w śniegu.
Nathaniel energicznie pokiwał głową, zaś bliźnięta zakrzyknęły zgodnie:
- Tak! - złapały mojego Flo za rączki i uśmiechnęły się do niego. Maluchy były w tym samym wieku, więc wcale nie dziwiło mnie, że trzymały się razem.
Mój mały chłopiec spojrzał w moją stronę, a kiedy otrzymał przyzwolenie, w podskokach pognał z kuzynostwem w stronę wejścia do Miasteczka Mikołaja.
- Będą to przeżywać do Walentynek. - zauważył rozsądnie Marcel, który sam z zaciekawieniem rozglądał się dookoła zaledwie przekroczyliśmy ozdobiony świątecznie łuk bramy. - O, renifery! - zaklaskał w dłonie i uśmiechnął się do mnie tak radośnie, że niemal rozpłynąłem się z powodu ciepła, które rozlało się po całym moim ciele.
Tymczasem mój cudowny mąż przywołał do siebie maluchy i zaproponował im karmienie zwierząt. Powiedzieć, że dzieci były zachwycone pomysłem to za mało. Podejrzewałem, że nie były w stanie wyobrazić sobie lepszego początku tej wycieczki.
Nawet jeśli na początku bały się o wiele większych od siebie zwierząt, kiedy Nathaniel przełamał pierwsze lody, żaden z naszych dwulatków nie miał już problemu z głaskaniem i karmieniem reniferów. Słyszałem nawet, jak zadają im cicho pytania o Świętego Mikołaja, ale najwyraźniej zwierzęta nie były chętne do rozmów lub zwyczajnie nie planowały zdradzać tajemnic swojego właściciela.
Przynajmniej tak wyjaśniłem to Florinowi, kiedy zapytał dlaczego reniferki milczą.
Podziwianie naszych pociech w tak radosnym nastroju było prawdziwą rozkoszą. Tym większą, kiedy Marcel stanął obok mnie, tak blisko, że stykaliśmy się ramionami i ujął moją dłoń w swoją. Byliśmy tak blisko siebie, że nikt nie mógł tego zauważyć, ale i tak zarumieniłem się na myśl o tym, że znajdujemy się w pełnym ludzi miejscu. Dotyk Marcela wydawał mi się przez to jeszcze bardziej intymny. Sprawiał, że cały drżałem od środka, było mi gorąco i przyjemnie.
Jak to możliwe, że tak niewiele wystarczyło, aby doprowadzić mnie do szaleństwa?
Tylko on to potrafił.

~ * ~ * ~

Mój rumiany Anioł wyglądał zniewalająco, ale tylko ja wiedziałem, że rumieńce na jego twarzy nie są jedynie wynikiem chłodnego powietrza, ale także naszej wzajemnej bliskości. Gdybym nie był otoczony przez obce dzieci, pocałowałbym go, objął. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że większość maluchów nie była przyzwyczajona do okazujących sobie miłość dorosłych, więc powstrzymałem się. Obiecałem sobie jednak w duchu, że po powrocie do domu, będę całował i tulił męża przez wiele godzin, podczas kiedy nasze pociechy na pewno zmęczone zasną jeszcze w drodze powrotnej.
- Koniec karmienia, chodźmy dalej. - Reijel przerwał malcom dokarmianie i tak całkiem nieźle wyglądających reniferów. - Słyszałem, że gdzieś dalej można zobaczyć pracownię elfów, sanie Mikołaja i samego Mikołaja.
Dzieci spojrzały na niego, jakby właśnie wypowiedział magiczne zaklęcie. Tym bardziej, że wpatrywały się w niego nie tylko nasze dzieciaczki, ale wszystkie, które usłyszały jego słowa.
- Gdzie jest Mikołaj? - jakiś tłuściutki pięciolatek stanął przed Reijelem, jakby miał zamiar go profesjonalnie przesłuchiwać, jeśli nie otrzyma odpowiedzi.
Mężczyzna uniósł brew, wyprostował się i zmierzył chłopczyka takim spojrzeniem, że ten nagle stracił całą odwagę i czmychnął w popłochu do mamy.
- Mógł się rozpłakać. - upomniał go Oliver i karcąco uderzył w ramię.
- Sam zaczął. - prychnął w odpowiedzi białowłosy mężczyzna i jakby nigdy nic, zaczął odganiać czwórkę naszych dzieci od reniferów. - Idziemy, nie będziemy tu sterczeć cały dzień, a i tak wiem, że planujecie obejrzeć wszystko. Idziemy, fabryka zabawek czeka.
- Chodźmy, Aniele. - szepnąłem Fillipowi na ucho i chociaż niechętnie, wypuściłem jego dłoń z uścisku mojej.
Byłem pewny, że strata, jaką przy tym odczułem pojawiła się także w jego wnętrzu. W końcu kochałem go i byłem przez niego bezgranicznie kochany, więc nie sposób było wątpić w to, że moje uczucia odpowiadają jego.
- W domu. - powiedziałem bezgłośnie, jedynie poruszając ustami, ale uśmiech jaki posłał mi Anioł dowodził, że doskonale mnie zrozumiał.
Ruszyłem więc przodem, aby dogonić poganiającego dzieci Reijela.

~*~*~

- Czy wy zawsze tak flirtujecie? - Oliver stanął obok mnie, kiedy patrzyłem za odchodzącym w stronę dzieci i Reijela mężczyzną.
Poganiane maluchy czerpały ogromną przyjemność z tego, że były poklepywane po plecach w ramach przypomnienia im, że mają szybciej przebierać nóżkami, toteż specjalnie przystawały lub zwalniały kroku.
Reijel miał więc ręce pełne roboty, co jednak nie wydawało mu się przeszkadzać. Musiał mieć naprawdę dobry dzień.
- My nie flirtujemy. - wyjaśniłem kuzynowi pospiesznie. - Ale tak, zawsze się tak zachowujemy. To znaczy… tak, czyli… tak normalnie jak teraz. - zacząłem się jąkać, ponieważ przyszło mi do głowy, że może zachowanie moje i Marcela naprawdę może uchodzić za flirt.
- Dobrze już, dobrze. Żartowałem przecież. Wiem doskonale, że zawsze tacy jesteście. - Oli roześmiał się kładąc dłoń na moim ramieniu w przyjacielskim geście. - Chodźmy, bo ominie nas kolejna porcja atrakcji w postaci naszych ucieszonych, podnieconych dzieci.
Miałem się na niego złościć, ale porzuciłem ten plan, kiedy tylko wspomniał o naszych pociechach. To nie był czas na dąsanie się. Naprawdę nie chciałem przegapić ani jednego uśmiechu, ani jednego błysku w oczach moich dzieci.
W końcu okazja taka jak ta zdarzała się tylko raz do roku i to wyłącznie, jeśli odwiedziło się wtedy miasteczko Świętego Mikołaja.
Byłem jednak pewny, że jeszcze tu wrócimy i pierwsza przygoda naszych dzieci w tym miejscu wcale nie będzie ostatnią.

środa, 31 października 2018

Halloween en famille

🎃👻 HAPPY HALLOWEEN! 👻🎃


Fillip i Marcel 

- Tatusiu, tatusiu, patrz! - Nathaniel wpadł do sypialni z Florinem u boku i drobił niecierpliwie w miejscu, póki nie przeniosłem spojrzenia z mojego przebierającego się męża na niego. Moje pociechy miały już na sobie swoje halloweenowe stroje piratów, na które nalegał Nath, chcąc aby jego przebranie pasowało do przebrania Florina.
- Tak, kochanie?
Malec upewnił się, że Marcel również patrzy, po czym skinął na Flo.
- Raz, dwa, trzy… - zaczął odliczać.
- Arrrrr! - warknęli obaj chłopcy równocześnie, naśladując dźwięk przypisywany piratom, jednak jednocześnie z łapkami przy buziach zgięli paluszki obu dłoni niczym kocie szpony.
Byłem zachwycony. Wyglądali tak rozkosznie i słodko, że przez chwilę nie wiedziałem jak zareagować, a moje dwa skarby patrzyły na mnie wielkimi oczkami pełnymi wyczekiwania.
- To było fantastyczne! - wydusiłem w końcu. - Dostaniecie tyle łakoci, że będziemy je jeść do Bożego Narodzenia!
Moje dumne z siebie maluchy spojrzały na Marcela, który skinął potwierdzająco głową i zaczął siłować się z butami o wysokiej cholewie.
Nathaniel nie poprzestał bowiem na dopasowaniu stroju Florina i swojego, ale zadecydował, że cała nasza czwórka przebierze się za piratów. Nie miałem nic przeciwko, jako że byłem pewny, że mój mąż będzie wyglądał niesamowicie seksownie, a ja sam również miałem prezentować się nie najgorzej.
- Nauczę Anastasie i Xaviera jeśli ich stroje będą pasować do naszych!
- Do naszych! - powtórzył za starszym bratem Flo tym swoim słodkim głosikiem.
- Niedługo się przekonamy. Wujek Oliver powinien się tu zjawić za jakieś pół godziny. - mój mąż zdołał uporać się z jednym butem i teraz walczył z drugim.
- Hm, a dostanę uścisk i buziaka od moich nieustraszonych piratów? - zapytałem nadal będąc pod wrażeniem ich słodyczy.
Florin od razu rzucił się w moją stronę ze swoimi słodkimi uściskami i buziakami, jak spragniony zabaw szczeniaczek. Gdyby tylko ten pocieszny dwulatek wiedział, jak wielką radość potrafił sprawić zarówno mi, jak i Marcelowi tak drobnym gestem. Kiedy mąż przyprowadził do domu tę małą sierotkę, obawiałem się, że maluch będzie potrzebował sporo czasu zanim otworzy się na nas, jako swoją nową rodzinę. Okazało się jednak, że Nathaniel miał na Flo zbawienne działanie i to właśnie dzięki troskliwemu, opiekuńczemu i pełnemu energii starszemu bratu Florin zdołał szybko odnaleźć się w naszym domu i zaufać nam bezgranicznie.
Nathaniel w tym czasie zastanawiał się przez chwilę, zapewne oceniając na ile pasuje piratom się wzajemnie obściskiwać, ale ostatecznie musiał uznać, że i tak jesteśmy w pokoju tylko we czwórkę, więc nikt więcej nie zobaczy tych czułości. On również objął mnie mocno i pocałował w policzek.
- Mmm, dziękuję. - pocałowałem chłopców w czoła i poklepałem po tyłeczkach. - Teraz ja się przebiorę, a tata da wam po ciasteczku.
- Dwóch! Dyniowym i marchewkowym. - Nath zaczął się targować patrząc na Marcela prosząco, ale nieustępliwie.
- Chodźmy, pomyślę nad tym w kuchni, kiedy będziecie jeść to pierwsze ciacho. - mąż wygonił maluchy z pokoju rozbawiony i uśmiechnął się do mnie.
Obrzuciłem go spojrzeniem od stóp do głów oceniając to, jak wyglądał w swoim stroju pirata i zamruczałem, kiedy maluchy były już za drzwiami.
- Chodzenie za cukierkami będzie torturą, kiedy prezentujesz się tak zniewalająco, kochanie. - powiedziałem cicho.
- Ale maluchy się zmęczą i w końcu będziemy mieć czas tylko dla siebie. - odpowiedział i mrugnął porozumiewawczo, czym rozpalił mnie do czerwoności.
Nie mogłem doczekać się powrotu do domu, kolacji z maluchami i spełnienia obietnic, które krył w sobie ten rozbrajający uśmiech i wymowne spojrzenie mojego męża.

~ * ~ * ~

Oderwałem w końcu spojrzenie od Fillipa i popatrzyłem na schodzące po schodach dzieci, które uśmiechały się do siebie z pełną niewinności radością i miłością.
Stół w salonie zastawiony był przystawkami i łakociami, które mój cudowny i utalentowany kulinarnie mąż przygotował jako dodatek do zupy dyniowej i faszerowanej pieczeni, które serwował dziś na obiad. Żałowałem tylko, że w tym roku Fabien i Andrew nie dołączą do nas podczas świętowania Halloween.
- Tato, są! Są! - zdążyłem tylko zejść po schodach na dół, kiedy to Florin wpadł prosto w moje nogi i objął je swoimi małymi łapkami przytulając się. Musiał zauważyć przez okno zbliżających się Olivera, Reijela i ich maluchy, ponieważ dzwonek do drzwi rozbrzmiał akurat, kiedy brałem go na ręce.
- Miałeś rację, pluszowy misiu. Są. - przyznałem mu rację i dałem buziaka w skroń. - Chodź, otworzymy drzwi. Nathanielu, nie podjadaj ciastek! - upomniałem jeszcze starszego synka, ponieważ kątem oka widziałem, jak próbuje niepostrzeżenie sprzątnąć dyniowe ciastko z kupki na talerzu.
- Zapraszamy. - rzuciłem otwierając drzwi dwójce naszych przyjaciół i ich dzieciom.
- Oliverze… - zacząłem, ale postanowiłem nie komentować jego przebrania.
Flo wstydliwie wtulił się w moje ramię ukrywając buzię, ale zerkając ciekawsko na przybyłych, kiedy myślał, że nie tego widzą. Był nieśmiały, ale zawsze tylko na początku. Wiedziałem, że za pół godziny będzie już szalał z kuzynostwem i będzie szukał ciepła wujków, kiedy wyczuje, że dzięki temu może dostać smakołyk.
Nasze pierwsze Halloween w poszerzonym gronie zapowiadało się naprawdę wyjątkowo pod każdym względem.
- Księżniczka? - w słodkim głosie Nathaniela słychać było cień zawodu, kiedy stojąc obok mnie patrzył na wchodzących gości. Podejrzewałem, że naprawdę liczył na to, że reszta rodziny wpasuje się w jego piracką konwencję tegorocznego Halloween.
Idąca przodem Anastasie obrzuciła go pogardliwym, wyniosłym spojrzeniem i bez komentarza minęła, zmierzając dumnym krokiem w stronę salonu.
Spojrzałem pytająco na Olivera, który przewrócił oczyma i wzruszył ramionami.
- Dziadek Lu ją tego nauczył. - skomentował szeptem. - I to on wybrał stroje.
- Ja jeśtem ksieciem! - powiedział podekscytowany Xavier, który trzymał się blisko swoich ojców, ale spoglądał za siostrą.
- Wspaniały strój, kochanie! - skomplementowałem go.
- Od dziadzia! - malec uśmiechnął się szeroko. Ojciec Reijela nadal był jego idolem i ulubieńcem.
- No proszę! I widzę, że książęta przyprowadziły ze sobą służbę! - za moimi plecami rozległ się głos Fillipa.
Odwróciłem się w jego stronę i zamarłem z uchylonymi ustami. Mój mąż wyglądał zniewalająco w swoim pirackim stroju. Nieziemsko przystojny, drapieżny, seksowny. Jego strój opinał go we wszystkich właściwych miejscach, dzięki czemu uwydatnił wąskie biodra i szerokie ramiona. Jego falowane włosy spływały na ramiona spod kapelusza.
- Zamknij usta, kochanie. - szepnął podchodząc do mnie i napierając lekko palcem na moją brodę, zmusił mnie do zamknięcia ust.
- Mogłem być służącą albo koniem, więc wybrałem mniejsze zło. - warknął Oliver. - Xavi, weź Nathaniela za rękę i idźcie do salonu za Aną.
Maluszek skinął głową i złapał kuzyna za rękę.
Nathaniel spojrzał na Florina, który właśnie płaczliwie zwrócił na niego spojrzenie. Flo był zazdrosny o brata, więc postawiłem go na ziemi, aby mógł złapać mocno wyciągniętą w jego stronę dłoń Nathaniela.
Nie wiem, co Nathaniel wyszeptał mu na uszko, ale Florin uśmiechnął się i skinął mu główką.
W trójkę poczłapali do salonu i nie trzeba było geniusza, aby domyślić się, że na pewno zabiorą się za ciasteczka zamiast czekać na obiad.
- Ojciec Reijela zbuntował maluchy przeciwko mnie i musiałem wybrać jeden ze strojów, jakie on zaproponował. - wyjaśnił Oli widząc, że dzieci są poza zasięgiem słuchu. - Nawet Anastasie dała mu się oczarować!

~ * ~ * ~

Patrzyłem na kuzyna w stroju jakiejś średniowiecznej służki i nie mogłem uwierzyć, że widzę go w sukience, peruce i czepku. Sam nie wiem jakim cudem udało mi się nie roześmiać. Może dlatego, że rzucał mi mordercze spojrzenia, a nie chciałem ryzykować rozlewu krwi przy dzieciach, nawet w noc Halloween. Przebranie pięknego mężczyzny za kobietę to świetny pomysł i rodzaj sztuki, ale przebranie za nią faceta przystojnego to już zupełnie inna sprawa i czysta ekstrawagancja.
- A ty to pewnie stajenny? - zwróciłem się do Reijela odrywając spojrzenie od kuzyna. Podejrzewałem, że Reijel wolałby mieć na sobie coś bardziej krzykliwego i eleganckiego.
- Miałem do wyboru to albo chłopa z widłami. - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Czym wkurzyliście twojego ojca? - Marcel objął mnie ramieniem w pasie, kładąc dłoń na moim biodrze, które lekko masował.
Doskonale wiedziałem, że gdyby miał wybór, zaciągnąłby mnie do sypialni i od razu przeszedłby do świętowania Halloween na sposób dorosłych. W jego oczach widziałem czyste pożądanie i podnietę, kiedy zobaczył mnie jako pirata. Schlebiało mi to bardziej niż chciałem przyznać.
- Jeszcze nie wiem, ale czymś na pewno. Chodźmy do dzieci, bo o ile ufam twoim to swoim już nie. Nawet jeśli udają świętoszki.
Przeszliśmy z korytarza do salonu, gdzie Nathaniel właśnie starał się jakoś naprawić dyniowe ciasto, w które Anastasie zanurkowała całą małą dłonią, wpychając do ust to, co udało jej się oderwać od całości wypieku. Kawałki biszkoptu oraz dyniowa galaretka leżały przed nią na stole, zaś na jej policzkach widać było pomarańczowe ślady lukru i masy. Widząc nas zaczęła wycierać brudną rączkę o obrus, aby ukryć ślady swojej żarłoczności.
- Wiedziałem… - mruknął ciężko Reijel.
Jego synek w tym czasie zajadał się pod stołem ciasteczkami i kruszył przy tym tak bardzo, że zacząłem zastanawiać się nad przygarnięciem jakiegoś psa, aby robiłby porządek po przyszłych rodzinnych imprezach, jakie mieliśmy w planach.
Florin w tym czasie siedział grzecznie przyglądając się staraniom swojego starszego brata. Kiedy tylko nas zauważył, szybko zaczął szturchać Natha paluszkiem.
Nath odskoczył od w jednej trzeciej zrujnowanego ciasta i ukrył brudne łapki za plecami. Po jego minie domyśliłem się, że miał świadomość, że nie udało mu się naprawić ciasta tak, jakby chciał.
- Czasami zastanawiam się, czy wy w ogóle karmicie te swoje maluchy. - zażartowałem i dostałem kopniaka w tyłek od kuzyna.
- Nie moje wina, że zawsze przygotowujesz pyszności, podczas kiedy u nas jedzenie jest nieskomplikowane i przeciętne w smaku! - syknął.
- Och! Jakiś Halloweenowy duszek musiał się dorwać do ciasta! - podczas, kiedy ja przekomarzałem się z Oliverem, Marcel postanowił zadbać o to, aby przyłapane na gorącym uczynku dzieci rozluźniły się trochę. Widziałem jak mruga porozumiewawczo do Nathaniela, który był już za duży, aby wierzyć w to, że jego tata niczego się nie domyślił. Czasy, kiedy mój maluszek był przekonany, że nikt go nie widzi, jeśli tylko zasłoni oczka łapkami minęły bezpowrotnie.
- Siadajmy do obiadu. - zaproponowałem.
Oliver i Reijel posadzili swoje dzieciaczki w przygotowanych dla nich krzesełkach, zaś Marcel usadowił naszego Flo w trzecim, zaraz obok nich.
- Pomożesz mi, Nathanielu? - zapytałem starszego synka, który pokiwał główką.
Wyszliśmy z salonu do kuchni, gdzie Nath odetchnął głęboko i ciężko.
- To ciasto… - zaczął, ale nie dałem mu skończyć.
- Wiem, kochanie. Nic nie szkodzi. - pogłaskałem go i pocałowałem w czoło. - Z małymi dziećmi tak jest. Sam kiedyś taki byłeś. - roześmiałem się. - Chodź, umyjesz te lukrowe łapki i podamy obiad.
Podsadziłem go do zlewu i pomogłem dokładnie wyszorować ręce.

~ * ~ * ~ 

Starałem się nie roześmiać, kiedy patrzyłem jak czwórka naszych gości wpatruje się w leżące na stole przysmaki przygotowane przez mojego męża. Doskonale wiedziałem jakie robią na innych wrażenie i nie zaprzeczę, że odczuwałem z tego powodu dumę.
Zaproponowałem przyjaciołom przystawkę i przygryzłem wargę aby zachować względną powagę, kiedy zajadali się z trudem powstrzymując pomruki rozkoszy.
- Jesteście pewni, że żaden z was nie chce wziąć lekcji gotowania u Fillipa? - nie wytrzymałem.
Obaj zmierzyli mnie nieprzyjaznymi spojrzeniami.
- Nie. - to Oli zdecydował się odpowiedzieć. - Przynajmniej maluchy będą kojarzyć wszelkie święta i uroczystości rodzinne z dobrym jedzeniem i wyjątkową atmosferą. Zresztą już ci kiedyś mówiłem, że nie nadaję się do prowadzenia domu, a Reijel jest w tym jeszcze gorszy ode mnie.
W tej właśnie chwili mój zniewalający mąż wrócił do nas z ciepłą, parującą zupą dyniową, zaś za nim podążał Nathaniel z talerzem wypełnionym kromkami marchewkowego ciasta do niej.
Naszym gościom zalśniły oczy, a ja znowu poczułem jak przepełnia mnie duma. Mój mąż był mistrzem w każdej dziedzinie. Zniewalająco przystojny, męski i namiętny, czuły i kochający, z podejściem do dzieci i godnymi pozazdroszczenia umiejętnościami kulinarnymi.
Byłem prawdziwym szczęściarzem.
*
Po obiedzie i deserze, dzieci zamieniły salon w bawialnię, zaś nasza dorosła czwórka rozsiadła się w fotelach, które zajęły miejsce odsuniętego pod ścianę stołu z przekąskami.
Do wyjścia z maluchami i zbierania słodyczy zostało nam jeszcze trochę czasu, więc wykorzystaliśmy go na niezobowiązującą rozmowę o wszystkim i niczym.
Reijel niemal spuchł z dumy, kiedy temat zszedł na naszego najmłodszego synka, który poniekąd dzięki jego wstawiennictwu dostał się pod nasze skrzydła. Podejrzewałem jednak, że mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wielką sprawił nam tym radość. W końcu już od pewnego czasu zarówno ja, jak i Fillip marzyliśmy o powiększeniu naszej rodziny, zaś Nathaniel coraz częściej wspominał o rodzeństwie, które chciałby mieć. Florin był więc dla nas wszystkich spełnieniem marzeń.
Chłopczyk musiał wyczuć, że nasze spojrzenia są na niego skierowane, ponieważ uniósł główkę i spojrzał na nas wszystkich zawstydzony.
Mój cudowny Anioł uśmiechnął się łagodnie i pochylił lekko szturchając się w policzek, co oznaczało chęć otrzymania buziaka. Flo na początku pokręcił główką wstydząc się podejść, kiedy otaczała go tak duża grupa osób, ale już minutę później kleił się do Fillipa i dał mu upragnionego buziaka.
- Dziękuję, pluszaczku. - powiedział mu cicho na ucho mój cudowny mężczyzna. - Tego było mi trzeba.
Niedługo później przygotowywaliśmy się do wyjścia po halloweenowe łakocie. Było to pierwsze Halloween w życiu trójki naszych pociech oraz pierwsze tak duże w życiu Nathaniela.
Ten dzień był piękny i wyjątkowy dla nas wszystkich i byłem pewny, że żaden z nas nigdy go nie zapomni.

niedziela, 30 września 2018

Florin

UWAGA, WPIS TEN BYŁ JUŻ WCZEŚNIEJ PUBLIKOWANY NA MOONLIGHT SECRET W DWÓCH CZĘŚCIACH!


Fillip

Zamknąłem oczy wsłuchując się w odgłosy domu, którego każdy centymetr znałem już na pamięć, który był moim Rajem od kilku słodkich, pełnych radości lat. Nie potrafiłem już wyobrazić sobie mieszkania w innym miejscu, ani innego języka słyszanego na ulicy każdego dnia. Marcel nauczył mnie miłości do swojej ojczyzny. To dzięki niemu Francja, której początkowo tak się obawiałem, okazała się krajem żywszym i piękniejszym od Anglii. Byłem tu szczęśliwy i wiedziałem, że dwie największe Radości mojego życia czują to samo co ja.
Uśmiechnąłem się słysząc na schodach cichutkie stąpanie drobnych stóp, które zdradziło Nathaniela jeszcze zanim pojawił się w drzwiach kuchni.
- Nie wystraszysz mnie, pluszowy misiu. Słyszałem jak schodzisz na dół. - rzuciłem odwracając głowę w stronę chłopca, który wydął usteczka niezadowolony.
- Zawsze wiesz! To niesprawiedliwe! - nachmurzył się podchodząc i wtulając się w mój bok.
Najwyraźniej już zapomniał, że zaledwie miesiąc temu przyłapał mnie i Marcela na miłosnych igraszkach. Nie chciałem mu tego przypominać.
- Kiedyś też się tego nauczysz. - zapewniłem głaszcząc go po ciemnych włoskach i pochyliłem się całując go w czoło. - Trzymaj. - przesunąłem po jego usteczkach kawałkiem papryki, którą właśnie kroiłem. Nath otworzył buźkę i wgryzł się w pasek soczystego, słodkiego warzywa.
Mój mały mężczyzna miał już niemal pięć lat, ale nadal nie lubił rozstawać się ze swoim ulubionym misiem i nie potrafił wytrzymać jednego dnia bez miotły. Był inteligentny i niezwykle sprawny fizycznie, dzięki czemu Marcel już przed rokiem zaczął uczyć go panowania nad magią Upadłego Rodu. Byłem z niego taki dumny.
- Siadaj do stołu, kochanie. Zaraz podam ci śniadanie.
- A gdzie jest tata? - zapytał zadzierając główkę do góry i spoglądając na mnie swoimi ślicznymi, niebieskimi oczkami.
- Wezwali go w pilnej sprawie, ale na pewno wróci tak szybko, jak tylko będzie mógł. Proszę. - podałem mu kubeczek z sokiem owocowym i leciutko popchnąłem w stronę stołu.
Nie chciałem żeby widział jak bardzo niepokoję się o Marcela. W środku nocy otrzymał wiadomość, w której kazano mu zjawić się w Zakonie, jak nazywano dom spotkań Upadłego Rodu. Miałem nadzieję, że to nic poważnego, że nie wysłano go na żadną karkołomną akcję. Unikano tego, od kiedy w naszym życiu pojawił się Nathaniel, jednak zdarzały się dni, kiedy Upadły Ród musiał interweniować i liczył się każdy czarodziej.
Postawiłem przed chłopcem talerz z kanapkami, kiedy zachrzęścił zamek w drzwiach.
- Tata! - jak zawsze w takich sytuacjach, Nath zerwał się z krzesła i wybiegł z kuchni, aby powitać Marcela już w progu. Ten chłopiec nigdy nie miał dosyć pieszczot i towarzystwa mojego oraz Marcela, czym rozpieszczał moje serce nawet o tym nie wiedząc.
Wyszedłem z pomieszczenia zaraz za nim, chcąc mieć pewność, że mój mąż niczego nie potrzebuje, jest cały i zdrowy. Przyznam, że mogłem spodziewać się po jego powrocie wiele, ale nie tego, co zobaczyłem w tamtej chwili. Nawet Nathaniel stał w niewielkim przedpokoju nieruchomo, ze wzrokiem utkwionym w tacie.
Patrzyłem w wielkie, wystraszone brązowe oczka osadzone na delikatnej, słodkie buzi i z trudem przeniosłem spojrzenie na Marcela, który wydawał się czekać na jakiś gest z mojej strony.
- Tato, co to? - okazało się, że to Nath jako pierwszy przerwał ciszę i niepewnie postąpił kilka kroków do przodu. Brązowe spojrzenie przeniosło się ze mnie na niego i odrobinę pojaśniało.
- Nie „co”, kochanie, tylko „kto”. - poprawił chłopca Marcel i wszedł w końcu do domu. Przykucnął i próbował postawić na dywanie trzymanego w ramionach chłopczyka, który mógł mieć nie więcej niż dwa lata. Malec odwrócił się jednak szybko do niego wystraszony i zaczął płakać łapiąc go desperacko za szyję. Mężczyzna wstał głaszcząc malca po ciemnych, kasztanowych włoskach uspokajająco. - Nie bój się, maleńki. Nikt ci nic nie zrobi. - Marcel spojrzał na mnie i podszedł spokojnie bliżej. Zmierzwił przy okazji włosy Nathaniela, kiedy go mijał i stając przede mną pocałował mnie delikatnie, krótko. Stanowczo zbyt krótko.
- A więc kto to, tato? - Nath przypomniał o sobie poprawiając swoje pytanie i zbliżył się do nas. Złapał Marcela za spodnie i stając na palcach próbował podciągnąć się tak, aby lepiej widzieć dziecko, które ukryło buzię w zagłębieniu szyi Marcela.
- Zdejmujesz mi spodnie, misiu! - mój mężczyzna roześmiał się i próbował podciągnąć zsuwający się z jego bioder materiał, więc odsunąłem szybko Nathaniela i poprawiłem jeansy męża. - Twój młodszy braciszek. - Marcel uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością i odpowiedział na pytanie syna. Spojrzenie jego cudownych oczu utkwione było jednak nieprzerwanie we mnie, jakby nadal na coś czekał. - Ma na imię Florin i jest wystraszony, więc postaraj się dać mu czas żeby oswoił się z tobą i tatusiem, dobrze?
- Tak. A czemu się boi? - chłopiec rozpoczął serię pytań.
- Ponieważ was nie zna i jest w nowym miejscu.
- A czemu?
- Chodźmy do salonu i tam odpowiem na twoje pytania, dobrze?
- Usiądziemy w kuchni. Musimy zjeść śniadanie. Wszyscy czworo. - odezwałem się w końcu i ruszyłem w stronę pomieszczenia, które opuściłem chwilę wcześniej. Miałem tyle pytań, że nie potrafiłem sformułować nawet jednego, toteż cieszyłem się, że Nath był małą, ciekawską bestią.
Postawiłem na środku stołu koszyk z pieczywem dla mnie i Marcela, kubki z herbatą i nalałem do starego należącego do Nathaniela kubeczka z dzióbkiem soku dla malca, który zaczął rozglądać się wkoło badając nowe otoczenie. Podałem naczynie Marcelowi, a ten zaproponował sok Florinowi. Siedzący na jego kolanach maluch wziął kubek w obie łapki i przechylił pijąc. Pokroiłem na drobne kawałeczki dwa rogaliki z dżemem i teraz mój mąż karmił nimi dziecko.
- Wezwano mnie do Zakonu właśnie z powodu Florina. - zaczął wyjaśniać, kiedy Nath obserwował z uwagą chłopczyka, jakby miał do czynienia z jakimś bardzo ciekawym okazem zwierzęcia w ZOO. Podejrzewałem jednak, że jednocześnie również słuchał tego, co mówił Marcel. - Nasi ludzie znaleźli go w jednym z domów czarodziejów mieszanej krwi. Nie ma rodziców. - powiedział z naciskiem dając mi do zrozumienia, że zostali zabici. Coraz częściej słyszeliśmy o takich przypadkach, chociaż do tej pory miało to miejsce tylko w Anglii. - Podejrzewamy, że ktoś skopiował modus operandi poprzednich takich przypadków. Zainteresowaliśmy się tym, ponieważ to Reijel wskazał nam ten dom. Na początku nie wiedzieliśmy, co zrobić z malcem, więc przeszukaliśmy cały dom, ale poza danymi jego i jego rodziców, nie natrafiliśmy na żadne informacje o innej rodzinie. Uznaliśmy, że w takiej sytuacji lepiej i bezpieczniej będzie nie szukać dalej i po prostu zająć się dzieckiem.
Skinąłem głową i w końcu uśmiechnąłem się do Marcela.
- Jak to się stało, że powierzyli go nam? - zadałem swoje pierwsze pytanie.
- Reijel. - rzucił krótko Marcel, jakby to wyjaśniało wszystko.
Zmarszczyłem brwi patrząc na męża pytająco. Reijel był znany z tego, że nie lubił dzieci. Nasz Nathaniel był mu solą w oku, kiedy Oliver się nim zajmował, więc nie rozumiałem dlaczego chce abyśmy zajęli się tym malcem.
- Powiedział, że tego chcą Obie Strony. Zarówno Niebo, jak i Piekło przekazały mu wiadomość i życzą sobie, aby maluch trafił do nas.
Popatrzyłem na Florina, który wyciągnął malutką, pulchną jeszcze łapkę w stronę wyciągniętej do niego dłoni Nathaniela. Ich ręce złączyły się ku uciesze naszego syna, który dumny spojrzał najpierw na mnie, a później na Marcela.
- Chyba mnie lubi. - oświadczył radośnie i porwał ze swojego talerza kanapkę urywając jej mały kawałeczek i podając go chłopczykowi, który chętnie dał się mu pokarmić. Najwyraźniej nadal był głodny, mimo że pochłonął już wszystko, co było dla niego przyszykowane.
- Dasz mi kubeczek? - zapytałem po francusku malucha wskazując na trzymane przez niego za plastikowe ucho naczynie. Chłopiec patrzył na mnie niepewnie, ale wyraźnie zachęcony uśmiechem Nathaniela oraz Marcela niezgrabnie podał mi kubek. Nalałem mu więcej soku i oddałem, a on znowu zaatakował usteczkami dzióbek. Nie dziwiłem się, że był głodny i spragniony skoro znaleziono go w środku nocy, a nie było wiadome jak długo był sam.
- Marcelu... - westchnąłem patrząc na mojego ukochanego mężczyznę, który nawet nie ruszył śniadania. Pokręciłem głową i wstając ze swojego miejsca podszedłem do niego. - Widzę, że muszę cię pokarmić skoro sam nie jesz. Nasz Florin ma większy apetyt od ciebie. - upomniałem go biorąc do ręki rogal posmarowany masłem i miodem. Zacząłem karmić Marcela, który uśmiechał się teraz do mnie naprawdę szeroko.
- Będę musiał wyciągnąć z rupieciarni stare łóżko Nathaniela, jego krzesło i pewnie kosz zabawek. - mówił z pełnymi ustami.
- Nie zapomnij o wózku. Trzeba będzie też kupić dla niego jakieś ubrania. - nigdy nie rozumiałem, co podkusiło nas aby trzymać wszystkie te rzeczy, chociaż Nath dawno z nich wyrósł, ale teraz wcale tego nie żałowałem.
W naszym życiu pojawił się kolejny promyk radości i niemal rozpłakałem się patrząc, jak na drobnej, słodkiej buzi małego Florina pojawia się uśmiech. Nathaniel nadal karmił go swoim śniadaniem i mówił do niego opowiadając o swoich wyczynach na miotle, co najwyraźniej spodobało się maluchowi.
- Kocham cię, Fillipie. - Marcel pocałował mnie w kącik ust.
- Wiem o tym, Marcelu. W końcu właśnie przyniosłeś mi niespodziewany, cudowny prezent. - roześmiałem się i pogładziłem go po policzku. - Ja też cię kocham. - zapewniłem i spojrzałem na moje dwa cudowne Skarby.


Marcel

Czułem, jak moje ciało w końcu się odpręża, mięśnie opuszcza napięcie, serce zaczyna bić miarowo, lekko. Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo denerwowałem się powrotem do domu z dzieckiem. Wiedziałem wprawdzie, że Fillip przyjmie malca pod swoje skrzydła, zatroszczy się o niego, pokocha go, a jednak wszystko we mnie krzyczało, że nie powinienem podejmować takich decyzji samodzielnie. Jaką miałem pewność, że mój mąż jest gotowy na drugie dziecko? Że poradzi sobie z dwójką małych rozrabiaków, kiedy ja będę spędzał całe dnie w pracy?
Doskonale rozumiałem jego zaskoczenie, kiedy nagle pojawiłem się w progu z obcym dzieckiem na rękach. Sam nie wiedziałbym jak zareagować i co powiedzieć w takiej sytuacji. W końcu, kiedy Reijel oświadczył, że to ja i Fillip powinniśmy zająć się maluchem, zakrztusiłem się własną śliną, jąkałem się, zapomniałem o oddychaniu. A przecież poznając historię tej jakże młodej, nieszczęsnej, przerażonej duszyczki, nie potrafiłem oderwać oczu od tego małego, tulącego się do jednej z moich kuzynek ciałka. Jak więc musiał czuć się mój Anioł, kiedy niespodziewanie do naszego Raju zakradł się ktoś, kogo zupełnie się nie spodziewaliśmy?
- Przy ścianie czy przy oknie? Jak myślisz, gdzie powinniśmy postawić łóżeczko? - Fillip wyrwał mnie z zamyślenia lewitując wspomniany mebel z jednej na drugą stronę naszej sypialni.
- Ale dlaczego nie może spać u mnie?! - dąsał się Nathaniel, który trzymał na rękach Florina. Uparł się, że to on będzie nosił malca i nie było sposobu, aby go od tego pomysłu odwieść, więc pozwoliliśmy mu na to. Maluch nie płakał i był wyraźnie zainteresowany obecnością innego dziecka, więc wbrew pozorom było to rozsądne rozwiązanie.
- Kochanie, już ci to wyjaśniałem. - Fillip opuścił łóżeczko przy oknie i uklęknął przed synem. - Florin jest jeszcze malutki. Został sam na świecie i może mieć w nocy koszmary. - Anioł starał się dobierać słowa tak, aby wyjaśnić chłopcu sytuację, ale nie zdradzać całej prawdy.
- Ma nas!
- Tak, teraz ma nas, ale jeszcze nas nie zna, nie przyzwyczaił się ani do nas, ani do naszego domu.
Nathaniel zamyślił się, a jego mina zdradzała pełną koncentrację.
- Zaraz wrócę. - powiedział poważnie do Florina i wręczył go Fillipowi. Mój zaskoczony mąż wziął od niego malucha i patrzyliśmy jak Nath wychodzi z sypialni nie zaszczyciwszy nas nawet spojrzeniem.
- Co on kombinuje? - zapytałem nie oczekując jednak odpowiedzi. - Chyba się nie obraził?
- On nigdy się na nas nie obraża.
- Cóż, wtedy przynajmniej wiedziałbym czego się spodziewać. - przyznałem.
Po kilku minutach Nathaniel wrócił do nas ciągnąc za sobą swój ulubiony koc i poduszkę. Rozłożył wszystko na podłodze koło łóżka Florina i wyciągnął rączki po braciszka.
- I zagadka rozwiązana. - westchnął Fillip przekazując chłopcu malucha. - Rozumiem, że nie ma sensu z tobą o tym dyskutować? - wskazał prowizoryczne posłanie, na co Nath pokręcił zdecydowanie główką.
- Nauczę go latać na miotle! - oświadczył nagle Nathaniel, a jego oczy rozbłysły zadowoleniem.
- Nie ma mowy! - powiedziałem chyba trochę zbyt ostro, ponieważ syn spojrzał na mnie dotknięty. - Latałeś, od kiedy nauczyłeś się samodzielnie siedzieć, ponieważ cię tego uczyłem. - próbowałem wyjaśnić mu swoją reakcję. - Oswajałem cię z miotłą. Florin pewnie nawet nie widział jeszcze miotły na oczy, nie mówiąc już o lataniu. Pozwól mu podrosnąć trochę i wtedy zaczniemy go uczyć obaj, dobrze? - Nath nie wyglądał na przekonanego, więc postanowiłem rozegrać to trochę inaczej. - Jest sam jeden na świecie, otoczony obcymi ludźmi, miejscami, których nie zna, wszystko jest dla niego nowe i jeśli jeszcze dodatkowo ty zaczniesz go męczyć czymś, czego nigdy wcześniej nie robił, to może być za dużo dla dwulatka. Popatrz na niego, jest maleńki. Daj mu czas, dobrze? Zresztą, jutro pewnie zjawią się tutaj twoi wujkowie, Oliver i Fabien, a pojutrze dziadkowie. - spojrzałem na Fillipa, który wzruszył ramionami. Nie potwierdził, ale i nie zaprzeczył, ponieważ wiedział, że przed jego rodzicami nic się nie ukryje. Zresztą, podejrzewałem, że Reijel z rozkoszą doniesie im o wszystkim ustami Olivera. Utrzymywanie bliskich kontaktów z rodziną potrafiło być bardzo męczące, ale miało w sobie także coś magicznego. - Codziennie w jego życiu będą pojawiać się nowe osoby, a tych, które znał do tej pory nie będzie nigdzie. - Nath posmutniał i pokiwał głową.
- Pożyczę mu misia, on go obroni przed koszmarami.
- I zmieści się w łóżeczku, do którego ty nie wejdziesz. Już o tym myślałeś, zgadłem? - Fillip uśmiechnął się czule głaszcząc naszego syna po głowie.
- Tak trochę. - przyznał się chłopiec i uśmiechnął szeroko do Florina. - Poznasz moich wujków. Są super i dają dużo prezentów. Dziadek i babcia też, chociaż babcia za dużo przytula. - zmarszczył nos. - Lubię przytulanie, ale babcia przytula tak inaczej...
Uniosłem brew patrząc na Nathaniela, który najwyraźniej próbował ostrzec nierozumiejącego nic z jego słów Florina. Malec wpatrywał się w niego zaciekawiony brzmieniem nieznanego mu języka, jako że nasz Nath wyrobił sobie nawyk używania dwóch języków jednocześnie. Potrafił przeplatać angielskie i francuskie słowa tworząc sensowne, chociaż nie dla każdego zrozumiałe zdania.
- Babcia przytula jakby chciała mnie zmiażdżyć. - podsumował.
- Nie strasz braciszka babcią. Nie jest taka zła. - Fillip roześmiał się na takie podsumowanie swojej matki. - No dobrze, ktoś tu chyba musi iść spać. Mogę? - zapytał wyciągając ramiona po naszą nową pociechę. Głowa Florina zaczęła mu wyraźnie ciążyć i opadała w dół, kiedy zaczął przysypiać. Musiał być zmęczony wszystkimi atrakcjami tego dnia, zarówno tymi dobrymi, jak i tymi złymi.
Nathaniel był zawiedziony, więc wyjaśniłem mu, że małe dzieci potrzebują dużo snu, a w szczególności w sytuacji, w jakiej znalazł się nasz dwulatek. Chłopiec zdawał się to rozumieć, ale nie chciał opuścić świeżo upieczonego brata. Położyliśmy więc chłopców na naszym łóżku i zaszyliśmy się w salonie aby móc na spokojnie porozmawiać.
Prawdę mówiąc, niewiele jednak z tego wyszło. Wystarczyło, że usiedliśmy obok siebie, spojrzeliśmy sobie w oczy, a po chwili całowaliśmy się spragnieni wzajemnej bliskości. Moje dłonie błądziły po jego ciele, podczas gdy jego delikatnie masowały mój kark zdecydowanymi, ale pieszczotliwymi ruchami. Wyszeptałem imię Fillipa w jego słodkie usta, naznaczyłem muśnięciami warg linię jego szczęki oraz szyję.
- Znowu nie będzie nam łatwo znaleźć chwilę dla siebie. - zamruczałem w jego ucho lekko je przygryzając. - Może nawet będzie jeszcze trudniej.
- Damy sobie jakoś radę. Nath nawet nie będzie wiedział, że nam w tym pomaga, opiekując się Florinem, a mam wrażenie, że traktuje obowiązki starszego brata bardzo poważnie, więc nie będzie chciał nawet na chwilę spuścić go z oka.
- To pewnie ten wiek, kiedy chłopcy chcą zostać rycerzami, walczyć ze smokami, ratować ludzi. Nawet nie wiedziałem, a przyniosłem mu księżniczkę, która będzie pępkiem jego świata. Przynajmniej póki sama nie wyrazi niezadowolenia z takiej roli, a to nie nastąpi szybko.
- Ani się obejrzymy, a chłopcy będą dorośli. - Fillip usiadł okrakiem na moich udach i pocałował mnie lekko, z niemal wyzywającą subtelnością i uroczym uśmiechem.
Położyłem dłonie na jego pośladkach i ścisnąłem je. Nasz usta znowu połączyły się w pocałunku. Powolnym, delikatnym, pełnym uczucia. Nigdzie się nam nie spieszyło, a i tak nie mogliśmy pozwolić sobie na nic więcej, ponieważ Nath mógł zjawić się w salonie w każdej chwili, tak jak w każdym momencie mógł obudzić się nasz mały Flo.
Mimo wszystko położyłem się na sofie z Fillipem siedzącym mi na biodrach i uśmiechnąłem gładząc jego gładko ogolony policzek. Zastanawiałem się jak można być tak słodkim, kiedy wyglądem przypominało się niemożliwie przystojnego pirata. Musiałem przyznać, że Fillip skradł mi serce i codziennie żeglował po wodach mojej miłości, ale i tak nie mogłem wyjść z podziwu nad tym, jak dalece jego wygląd mógł zmylić innych. Nikt, kto widział Fillipa nie znając go bliżej nie powiedziałby, że jest chodzącym uczuciem, miłością, łagodnością. Z drugiej jednak strony, znając jego delikatność ciężko było uwierzyć, że drzemie w nim zazdrosna bestia, gotowa bronić mnie przed całym światem, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
Zastanawiałem się, czy nasi synowie również tacy będą, czy mimowolnie nauczą się od niego miłości i subtelnej, wyrafinowanej zaborczości.
- Też powinieneś się przespać. - wyszeptał mi do ucha kładąc się na mojej piersi. - Oczy ci się lepią, nie spałeś w nocy, bo wezwali cię do Zakonu. Powinieneś skorzystać z okazji. Zostanę z tobą, obiecuję.
Uśmiechnąłem się obejmując go ramionami i przyciskając mocniej do swojego ciała.
- Taka zachęta jak najbardziej mi odpowiada, kochanie. - przyznałem odprężony i zadowolony.
- Zawsze do usług, Marcelu. - jego cichy śmiech był tym, co ukołysało mnie do snu.

piątek, 31 sierpnia 2018

Faire l'amour

UWAGA! LEMON, +17, SCENA SEKSU M/M


Marcel i Fillip

W życiu miałem tylko trzy miłości. Fillipa, Nathaniela oraz quidditcha. Ale o ile bez tego ostatniego chyba potrafiłbym żyć, o tyle bez moich dwóch pierwszych miłości na pewno nie. Fillip i Nath byli całym moim światem zamkniętym w dwóch ciałach, najlepszym, co mi się przytrafiło i nie byłem w stanie wyobrazić sobie większej radości od tej odczuwanej u ich boku. Dzięki nim każdego dnia i w każdej chwili byłem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Codziennie witały mnie słodkie pocałunki męża oraz jego gorące objęcia, radosne uśmiechy synka oraz jego niekończące się pytania. Temu dziecku usteczka zamykały się tylko w czasie snu, ponieważ nawet podczas posiłków nie można było zmusić go do milczenia.
Czułem, że zaczynam tęsknić za jego dziecięcym głosikiem, chociaż minęła zaledwie godzina, od kiedy słyszałem go po raz ostatni.
- Bez Nathaniela dom jest tak niesamowicie cichy i pusty. - Fillip wyrwał mnie z zamyślenia swoim cichym, ale głębokim westchnieniem.
Leżał na sofie z głową na moich kolanach i teraz zmienił odrobinę pozycję, kładąc się na boku, przodem do mojego krocza.
Starając się o tym nie myśleć, wsunąłem dłonie w jego miękkie włosy, bawiąc się nimi spokojnie.
- Powinniśmy to wykorzystać. - powiedział nagle bardzo pewnym głosem i przysunął się bliżej mojego brzucha, niemal wtulając twarz w miejsce, które już zaczęło reagować na jego ruch. Nie spodziewałem się, że do tego zmierza. - Nie codziennie spędza dzień z dziadkami, a my nie codziennie mamy okazję pobyć sam na sam. Hmm, widzę, że ktoś tu doskonale rozumie, co mam na myśli i bardzo się z tego cieszy. - zachichotał, zaczynając pocierać policzkiem o moje twardniejące krocze.
- Fillipie… - tylko tyle zdołałem z siebie wyrzucić, ponieważ kiedy spojrzałem w dół, mój mózg przeniósł się w zupełnie inne miejsce, do zgoła innej „głowy”.
Mój Anioł spoglądał na mnie błyszczącymi, pociemniałymi z pożądania oczyma i właśnie oblizywał usta, powoli rozsuwając zamek moich spodni.

~ * ~ * ~

Od tak dawna nie miałem Marcela tylko dla siebie, że teraz mogłem myśleć tylko o tym, jak bardzo go pragnę i jak wiele chciałbym mu zrobić. Entuzjastyczna reakcja jego ciała świadczyła o tym, że on również tego chciał, nawet jeśli usilnie próbował zachować rycerską postawę mężczyzny, który w każdej chwili potrafiłby sobie odmówić seksu. Obaj zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że było to poza naszym zasięgiem.
- Zsuń je trochę. - poleciłem mu, kiedy zamek był już na samym dole, a guzik rozpięty.
Marcel uniósł nieznacznie biodra, a ja głowę, aby mógł uwolnić się od jeansów zsuwając je poniżej pośladków.
Tyle mi wystarczyło. Ponownie położyłem głowę na jego udach, ale tym razem uchylając usta zacząłem lekko ssać i kąsać erekcję mężczyzny przez materiał jego bokserek. Moja ślina wsiąkająca w materiał sprawiła, że lepił się do coraz twardszego i większego członka. Udało mi się nawet wyrwać z ust Marcela głośne westchnienie, co sprawiło, że zadrżałem na całym ciele, a spodnie uwierały mnie jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej. Ja również byłem podniecony.
Nie wytrzymałem. Tak bardzo chciałem wziąć kochanka do ust, że nie mogłem dłużej czekać, nie byłem w stanie go drażnić, musiałem go posmakować.
Zahaczyłem palcami o gumkę bielizny i odsunąłem ją uwalniając prężącą się dumnie, pulsującą nabiegłą krwią nagrodę.
Westchnąłem zachwycony i przywarłem wargami do spodniej części nasady skubiąc ją i liżąc. Sunąłem w górę i dół, omijając sączącą się i kuszącą główkę, która wydawała się błagać o moją uwagę.
Marcel smakował wybornie. Tak jak zresztą zawsze. Uwielbiałem jego męski zapach, lekko słonawy smak, napięte mięśnie pod palcami, kiedy dotykałem jego ud lub brzucha.
- Mój słodki Fillipie, dręczysz mnie! - uniósł lekko biodra w bezwarunkowym odruchu.
- Siebie również, kochanie. - zamruczałem, a spowodowane tym lekkie drgania zmusiły Marcela do zaciśnięcia dłoni na poduszkach rozrzuconych na sofie.
Był taki seksowny, taki kuszący, że nie mogłem dłużej mu się opierać. Wziąłem go w usta na tyle na ile mogłem, a resztę przykryłem dłonią. Zacząłem owijać język wokół pulsującego zachęcająco trzonu i miarowo unosiłem oraz opuszczałem głowę. Gdybym chciał żeby mąż doszedł, dołączyłbym do tego jeszcze kilka innych pieszczot, ale moje plany obejmowały głęboką penetrację, a to wykluczało przedwczesny wytrysk.
Z największym trudem oderwałem się od wyśmienitego ciała Marcela, kiedy uznałem, że niechcący mógłbym przesadzić i doprowadzić go do szczytu.
Wstałem niechętnie z sofy i stanąłem przed kochankiem patrząc głęboko w jego cudowne, ciemne pragnieniem oczy.
Był zjawiskowo przystojny i w całości mój.
Sięgnąłem do swoich spodni i zacząłem rozpinać je, kołysząc się lekko na boki.

~ * ~ * ~

Moje oczy musiały być wielkie jak spodki, kiedy mój słodki, seksowny Fillip zaczął rozbierać się morderczo powoli i poruszać w rytm niesłyszalnej dla nikogo poza nim samym muzyki.
Moje serce waliło jak oszalałe, a w uszach szumiała krew, kiedy patrzyłem na jego zmysłowe, spokojne ruchy, kołyszące się biodra, zachęcająco prężący się członek, który w końcu uwolnił z więzienia spodni i bokserek.
Wystarczyłoby abym teraz dotknął lekko swojego penisa, a wytrysnąłbym nie mogąc tego powstrzymać.
Czy ten chłopak w ogóle wiedział, jak mocno na mnie działa?
Przygryzłem mocno wargę, aby lekki ból pomógł mi nad sobą zapanować.
Fillip podszedł do mnie powoli i kciukiem przesunął po moich ustach.
- Nie wolno ci ich maltretować, kochanie. Czy nie tego mnie uczyłeś przez wszystkie te lata? - zapytał niewinnie, ale w jego czekoladowych oczach czaiła się bestia. Pochylił się i złapał moją dolną wargę w swoje zęby, kąsając ją i ssąc.
Westchnąłem w jego usta, złapałem go za szyję i przyciągnąłem do pocałunku.
Zajęczał przywierając swoim nagim ciałem do mojego wciąż ubranego.
Nasze wargi podjęły walkę o to, które są w stanie dać partnerowi więcej rozkoszy, nasze języki kochały się w swoim szalonym rytmie, a brane przez nos oddechy niemal nie wystarczały. Odsunęliśmy się od siebie z dźwiękiem, który daleki był od seksownego, kiedy gwałtownie nabieraliśmy powietrza, jeszcze zanim mogliśmy to tak naprawdę zrobić.
- Fillipie… - wypowiedziałem jego imię z namaszczeniem.
- Przygotuj mnie, Marcelu. - westchnął zbolałym głosem. Wiedziałem, że pragnie mnie już teraz, tak jak ja marzyłem o tym, aby wbić się już w niego do samego końca. Ograniczenia naszych ciał były czasami powodem niesamowitego cierpienia, które musieliśmy obaj znosić.
Skinąłem głową i sięgnąłem do niewielkiego stolika przy sofie, gdzie w szufladzie trzymaliśmy oliwkę Nathaniela. Miała różne zastosowania, a jedno z nich planowałem właśnie wykorzystać.
- Uklęknij i oprzyj się, Aniele. - poleciłem i sam byłem zaskoczony słysząc jak bardzo zachrypnięty był mój głos.
Fillip zadrżał zachwycony i wykonał polecenie, wypinając swoje idealne pośladki w moją stronę. Stanowił w tej chwili tak wspaniały widok, że sam już nie byłem pewny, czy wolałem go podziwiać, czy może zabrać się do pracy aby w końcu móc go posiąść.
- Cudowny… Zjawiskowy… - wyrwało mi się, a chłopak zachichotał trochę speszony.
Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, aby sięgnąć w tył i rozchylić te dwie cudowne półkule ułatwiając mi dostęp do jego ciasnego wejścia.
Znowu poczułem, jak niewiele mi trzeba bym wytrysnął przy tym niemożliwie podniecającym mężczyźnie.
Uśmiechnąłem się lekko i odrzuciłem oliwkę na sofę obok Fillipa. Zamiast tego pochyliłem się i przeciągnąłem językiem po drobnej szparce, którą mój mąż dla mnie wyeksponował.

~ * ~ * ~

Pisnąłem zaskoczony i mocno zacisnąłem palce na swoich pośladkach.
Marcel naprawdę to robił! Czułem jego wilgotny język na swoim wejściu, czułem jak na nie napiera, masuje je, rozluźnia, a kiedy pierścień moich mięśni na to pozwolił, wsuwa ten swój wspaniały język na tyle głęboko, na ile się dało. Jego wieczorny zarost drażnił moje jądra oraz miejsca, których dotykały jego policzki, zaś między nimi czułem delikatne łaskotanie jego ciepłego oddechu.
Drżałem przy tym podniecony jak chyb nigdy dotąd, a on wytrwale lizał mnie i pieścił każdym ruchem języka.
W pewnym momencie odsunął się, co było prawdziwą katuszą, ale nie miałem nawet czasu by zatęsknić za tymi doznaniami, ponieważ chłodna oliwka zaczęła spływać między moimi rozwartymi pośladkami prosto na moje wejście i niżej na jądra. Marcel zebrał ją palcami rozsmarowując, a następnie wsunął we mnie palec. Jego język był szerszy, ale krótszy, toteż westchnąłem rozkoszując się uczuciem innym, niż to sprzed chwili.
Pierścień mojego tyłka rozgrzewał się z każdym rucham sprawnej dłoni, która wpychała we mnie palec mojego kochanka i niemal go wyjmowała. Moje mięśnie szybko rozluźniły się na tyle, aby wniknął we mnie kolejny.
Pojękiwałem z rozkoszy i poruszałem biodrami pragnąc więcej.
- Tak, tak, tak! - wzdychałem, kiedy Marcel rozsunął palce jak nożyczki robiąc we mnie więcej miejsca dla trzeciego.
Tak bardzo chciałem żeby w końcu wbił się we mnie swoim członkiem. Mój penis ociekał i przez chwilę myślałem, że może nawet zdołałbym dojść bez najmniejszej nawet jego stymulacji.
- Marcelu, proszę! - wydyszałem.
- Tak, kochanie, wiem.
Kiedy jego palce zniknęły miałem ochotę krzyczeć sfrustrowany, ale po chwili poczułem, jak coś zdecydowanie grubszego wnika we mnie centymetr po centymetrze. Towarzyszyło temu palące szczypanie, ale i ono niosło ze sobą rozkosz.
- Fillipie, jeśli nie przestaniesz jęczeć w taki sposób, dojdę. - ostrzegł mnie i w ten sposób uświadomił, że naprawdę wydaje bardzo jednoznaczne dźwięki. Było to jednak silniejsze ode mnie. Czułem jego ogrom rozciągający moje mięśnie, wnikający głęboko, cudownie głęboko. Przypomniałem sobie, jak wielki i ciężki był jego członek w moich ustach.
- Och, kochanie! - syknął Marcel. - Nie zaciskaj się na mnie tak nagle!
- Przepraszam. - zachichotałem i spróbowałem się trochę rozluźnić.
Marcel w końcu pchnął mocno i był we mnie cały. Jego twardy brzuch na górze moich pośladków, jego jądra przy ich dolnej części.
Byliśmy teraz jednym ciałem, jedną całością.
Zacząłem kołysać biodrami i to wystarczyło. Marcel wybrał tempo. Powolne, ale głębokie, mocne pchnięcia, które uwielbiałem. Wtedy bowiem najdokładniej czułem każdy centymetr penisa mojego ukochanego we mnie.
Zacisnąłem dłonie na oparciu kanapy i rozkoszowałem się nie tylko dźwiękami seksu, jakie nas otaczały, jękami i westchnieniami, każdym silnym pchnięciem, ale także mocno zaciśniętymi na moich biodrach dłońmi Marcela.
Mąż zaczął całować moje plecy, lizać łopatki, kąsać kark, a jego biodra z coraz większym tempem i siłą uderzały o mój tyłek. Czułem palące ciepło mojego wejścia, kiedy jego penis penetrował mnie dając rozkosz i jednocześnie ją ode mnie otrzymując.
- Marcelu, nie wytrzymam! - pisnąłem odrzucając głowę do tyłu.

~ * ~ * ~

- Mój piękny… - westchnąłem przyssawszy się do wyeksponowanej, wilgotnej szyi chłopaka.
Sięgnąłem do jego członka obejmując go palcami i stymulując. Wystarczyły jednak tylko trzy ruchy mojej dłoni zsynchronizowane z pchnięciami moich bioder aby Fillip doszedł z moim imieniem na ustach.
Pierścień jego mięśni rozluźnił się, a ja mogłem podjąć bieg ku mojemu własnemu spełnieniu. Czułem łaskotanie w podbrzuszu, kiedy moje jądra napięły się i przywarły bliżej ciała, a po chwili wytrysnąłem w chętne, ukochane ciało z cichym warknięciem.
Przepocona koszula kleiła się do mnie nieprzyjemnie, więc zdjąłem ją i wytarłem nią krocze oraz brzuch Fillipa zanim pozwoliłem chłopakowi opaść na sofę. Usiadłem obok niego i chociaż było nam gorąco, objąłem go mocno i całowałem po skroni.
- Powinniśmy częściej wysyłać Nathaniela do moich rodziców. - westchnął zrelaksowany przytulając się do mnie.
Postanowiłem dać mu dłuższą chwilę, zanim zabiorę go do łazienki aby wypłukać z jego ciała swoje nasienie i w ostateczności wezmę go raz jeszcze. 
- Masz rację, Aniele. Powinien spędzać o wiele więcej czasu z dziadkami.

niedziela, 29 lipca 2018

Disparition

Oliver

Wchodząc do domu po całym dniu pracy uważnie śledziłem każdy szczegół skąpanego w półmroku korytarza. Zdjąłem buty przechodząc dalej i rozglądając się po kolejnych pomieszczeniach. Były puste, nic się w nich nie zmieniło, a to znaczyło, że nikt nie pojawił się w domu, od kiedy opuściłem go z samego rana.
Ani śladu Reijela.
Wziąłem głęboki, cholernie ciężki oddech i opadłem na kanapę chowając twarz w dłoniach.
Dwa tygodnie temu Reijel zniknął bez słowa, jakby po prostu miał już dosyć naszego wspólnego życia, bądź zwyczajnie mnie, i postanowił odejść. Kiedy ja byłem w pracy, on podrzucił dzieci do Fillipa i zostawił je tam bez słowa wyjaśnienia. Następnie wyszedł i już więcej się nie pojawił. Na początku sądziłem, że to z powodu pracy, jaką wykonywał, a w którą nigdy mnie nie wtajemniczył, ale kiedy nie pojawił się następnego dnia, ani też nie przysłał żadnej wiadomości, zacząłem się poważnie martwić. Od dłuższego czasu podejrzewałem przecież, że znalazł sobie kogoś innego, jako że zmienił się niemal nie do poznania. Złagodniał, stał się bardziej ludzki i ciepły, jakby nie zależało mu już na tym, aby być sobą w moim towarzystwie.
Poprosiłem o pomoc Marcela, poprosiłem Fabiena, ale Upadły Ród nie wiedział nic o moim kochanku i nie mógł mi nawet z żaden konkretny sposób pomóc, ponieważ ich współpraca z Reijelem była tylko umowna z racji jego pochodzenia. Nie znaczyło to jednak, że się nie martwili i nie starali się go znaleźć. O nie, robili co mogli i wypytywali kogo tylko mogli. Niestety Reijel jakby zapadł się pod ziemię.
W pierwszych dniach jego zniknięcia poprosiłem o wolne w pracy i spędzałem długie godziny z dziećmi, wyczekując jego powrotu oraz rozpytując naszych najbliższych znajomych. Nocami nie potrafiłem powstrzymać łez, ponieważ właśnie wtedy uczucie porzucenia i osamotnienia najbardziej dawało mi się we znaki. Nie ważne, jak nam się układało, naprawdę go kochałem.
Podniosłem się gwałtownie z miejsca i wziąłem kilka kolejnych głębokich oddechów. Dzieci czekały na mnie u Fillipa, więc nie mogłem pozwolić sobie na załamanie. Musiałem być silny jeśli nie dla siebie, to dla tej małej dwójki, którą Reijel tak bezceremonialnie przyniósł mi kiedyś, czyniąc mnie ich ojcem.
Podchodząc do stolika przy ścianie nabrałem w garść proszku Fiuu ze stojącej na nim miseczki i wchodząc do kominka rzuciłem go pod nogi wypowiadając wyraźnie adres kuzyna.
Fillip czekał już na mnie z obiadem, a bliźnięta wystartowały na czworakach w moją stronę, zaledwie pojawiłem się w kominku rodziny Camus. Wziąłem maluchy na ręce i ucałowałem je na powitanie. Nie wiem, co zrobiłbym bez kuzyna, kiedy zostałem całkiem sam z dziećmi i swoimi myślami. Byłem mu niezmiernie wdzięczny za opiekę nad Anastasie oraz Xavierem, jak również za wszystkie te drobne gesty świadczące o tym, że z chęcią zatroszczy się także o mnie.
- Wujku, idź szybko umyć ręce, bo jedzenie będzie zimne! - w salonie pojawił się wyjątkowo poważny Nathaniel.
Spojrzałem pytająco na kuzyna, który uśmiechał się rozbawiony pod nosem.
- Jest głodny jak wilk, bo szalał od rana bez chwili wytchnienia. - wyjaśnił mi i wyciągnął ramiona, aby zabrać moje maluchy. Oddałem mu dzieci i pozwoliłem aby Nath popychał mnie ponaglająco w stronę łazienki.
Nie miałem nic przeciwko aby chłopiec przypilnował mnie podczas mycia rąk, a później zaprowadził do salonu, gdzie czekał na nas obiad. Jego obecność działała na mnie kojąco, ponieważ miłość tego małego szkraba była tak stała, jak miłość jego rodziców. Nie ważne, co działo i dziać się będzie w życiu Nathaniela, ponieważ on zawsze będzie gotowy pokazać osobom, które darzy uczuciem, że jest blisko i jest gotowy stanąć na głowie, byle pomóc i być dla nich oparciem.
Mój mały, słodki chrześniak.

*

Spędziłem u kuzyna dwie godziny, które upłynęły nam na zabawie z maluchami oraz rozmowie o wszystkim, co tylko nie wiązało się ze zniknięciem Reijela. Fillip rozumiał, że nie chcę o tym mówić i szanował to, chociaż serce mu się krajało, kiedy na mnie patrzył. Nie musiał przekazywać mi tego werbalnie, ponieważ wiedziałem o tym patrząc w jego pełne szczerości i troski oczy.
- Oliverze, gdybyś chciał zostać… - zaczął na pożegnanie jak za każdym razem, ale przerwałem mu.
- Doceniam propozycję, ale nie, dziękuję. Dam sobie radę, Fillipie, nie musisz się tak martwić. Poza tym wiesz, że podziwianie twojego życia rodzinnego wcale mi nie pomoże. - uśmiechnąłem się szczerze, chociaż był to raczej zmęczony uśmiech rezygnacji, niż jakikolwiek inny.
Zabrałem maluchy i wróciłem do siebie tym samym sposobem, jakim wcześniej pojawiłem się u kuzyna.
W domu nadal nic się nie zmieniło, więc po prostu przeszedłem z dziećmi do sypialni, gdzie zamieniłem garnitur na zwykłe dresowe spodnie oraz koszulkę, po czym zabrałem Anastasie i Xaviera do łazienki. Bliźnięta musiały się wykąpać i położyć się spać, jeśli miały nie być zbyt marudne jutro rano, kiedy to znowu podrzucę je Fillipowi.
Od niemal dwóch tygodni w dni powszednie tak właśnie wyglądała nasza rutyna – pobudka, śniadanie, ubieranie się, wypad do kuzyna, gdzie zostawały dzieci, praca, powrót do domu abym stamtąd mógł udać się do Fillipa po maluchy oraz zjeść przygotowany przez niego posiłek, a następnie dom, kąpiel, po której dzieci kładły się spać, a ja walczyłem ze swoimi myślami póki i mnie nie zmorzył sen.
Wymyłem i położyłem zmęczone bliźnięta w łóżeczku obserwując, jak powoli zasypiają przytulone do siebie głowami. Sam nie byłem pewny, czy ten widok mnie uspokaja, czy tylko się nim katuję. W tej chwili granice między emocjami były tak pozacierane, że nie potrafiłem czasami odróżnić jednych uczuć od drugich.

*

Prawdopodobnie przysnąłem wpatrzony w dzieci, ponieważ kiedy odzyskałem świadomość, czułem ból w karku oraz na policzku, na którym pod palcami wyczułem odbitą szeroką pręgę, wydającą się idealnie pasować do jednego z boków dziecięcego łóżeczka. Przez chwilę starałem się dojść do siebie i właśnie wtedy usłyszałem hałas dochodzący z salonu.
Serce podeszło mi do gardła, ponieważ uświadomiłem sobie, że to ten dźwięk wyrwał mnie ze snu chwilę wcześniej.
Wyjąłem z kieszeni różdżkę i ściskając ją mocno w garści, wykradłem się z pokoju. Gdyby doszło do tego przed tygodniem, pewnie pobiegłbym szybko do salony z imieniem kochanka na ustach, ale teraz nie byłem już tak pewny, że do mnie wrócił. Wolałem więc mieć się na baczności.
Wchodząc do salonu, widziałem wielki, ciemny kształt poruszający się na środku pomieszczenia. Jednym machnięciem różdżki zaświeciłem światło, które rozbłysło jasno, oślepiając niczego niespodziewającego się intruza.
- Kurwa!
Ten głos, ten ton...
Oniemiały patrzyłem na wysokiego, barczystego mężczyznę, który przez chwilę masował oczy, po czym zabrał dłoń z twarzy i spojrzał na mnie niemal gniewnie.
- Chcesz mnie oślepić, Oli?! - syknął.
- Reijelu? - wydusiłem niepewny.
Coś się nie zgadzało, coś było nie tak, ale nie potrafiłem powiedzieć co.
Mężczyzna wziął głęboki oddech i opadł ciężko na sofę. Syknął wściekle i sięgając pod siebie wyjął spod tyłka grzechotkę.
- Tak, to ja. I jeśli pozwolisz mi na wyjaśnienia, powiem ci gdzie byłem. - rzucił zabawkę na ziemię i znowu popatrzył na mnie. - Masz pieprzyk po wewnętrznej stronie lewego uda, zaraz koło jaj. Jeśli wie o tym ktoś poza nami oraz twoimi rodzicami to chyba ja powinienem żądać wyjaśnień od ciebie, a nie odwrotnie.
Przełknąłem rosnącą mi w gardle gulę i skinąłem głową podchodząc do Reijela. Miałem pewność, że to on, ale nadal coś nie dawało mi spokoju. Postanowiłem, że nie będę ryczał, więc zamrugałem kilka razy odganiając łzy. Usiadłem obok mężczyzny raczej niepewnie i kiedy złapał mnie niespodziewanie za rękę, wzdrygnąłem się. Była tak niesamowicie zimna, jakby wrócił do domu z długiego spaceru na mrozie, a przecież na zewnątrz nawet nocą panował letni skwar.
Reijel usiadł bokiem i przyciągnął mnie do siebie obejmując w pasie. Nie tylko jego dłonie były zimne, ale całe jego ciało i czułem to mimo ubrań, które mieliśmy na sobie. Próbował mnie pocałować, ale uciekłem głową w bok, a on westchnął zrezygnowany.
- Chorowałem, Oliverze. - oparł czoło o moje ramię i słyszałem jak wdycha mój zapach, jakby był drapieżnikiem, który zaraz zaatakuje swoją ofiarę. - Zbyt długo przebywałem tutaj i moje ciało zaczęło odrzucać moją piekielną połówkę. Musiałem je… zmienić. - przywarł wargami do mojej szyi, a ja zadrżałem sam nie wiem czy ze strachu, że się mylę i to nie Reijel, czy z zimna, jakie od niego biło. - Oli, to ciało nie zna twojej bliskości, nie zna twojego ciepła, nie przesiąkło jeszcze twoim zapachem. Muszę to zmienić, bo zaraz w nim zwariuję.
Nie wiem, czy naprawdę rozumiałem to, co do mnie mówił, ale nie obchodziło mnie to.
Drżącą ręką przesunąłem po jego ramieniu od łokcia do szyi i wsunąłem palce w znajomą miękkość jego jasnych włosów.
Zamknąłem oczy, otworzyłem je i uderzyłem mężczyznę mocno w tył głowy dłonią.
- Martwiłem się! - wysyczałem zagłuszając jego głośny wybuch wściekłości. - Mogłeś mi powiedzieć, zostawić wiadomość, cokolwiek, ty cholerny egoisto!
Przez chwilę milczał, jakby ważył słowa.
- Nie byłbym sobą, gdybym nie pozwolił ci pocierpieć raz na kilka lat. - na jego twarzy pojawił się ten cholerny uśmieszek wyższości, który doprowadzał mnie czasami do białej gorączki.
Dotknął lodowatą dłonią mojego policzka, a kciukiem przesunął po moich wargach. Przysunął się i tym razem pozwoliłem mu się pocałować.
Drżałem na całym ciele, kiedy obejmując go za szyję, przywarłem do jego warg zdecydowanie mocniej i rozchyliłem swoje, wpuszczając go do środka. Jęknął, zapewne dlatego, że temperatury naszych ciał były tak bardzo różne. Nie obchodziło mnie to jednak, ponieważ miałem go w swoich ramionach i tylko to się chwilowo liczyło.
Podniosłem się, siadając na jego udach i przywarłem swoim kroczem do jego wyraźnie pobudzonego.
- Ogrzej mnie, Oliverze. - wydyszał w moje usta, kiedy przygryzał je i ssał, a po chwili zaczął sunąć wargami po linii mojej szczęki oraz szyi.
Wodziłem opuszkami palców po karku, ramionach i twarzy mojego partnera, jakbym wciąż chciał się upewnić, że to on.
Reijel złapał za dół mojej koszulki i podciągnął ją do góry. Musiał na chwilę przestać mnie całować, aby zdjąć tę część ubrania, a skoro już się ode mnie oderwał, pozbył się także swojej odsłaniając jasne, umięśnione ciało, które znałem na pamięć. Położyłem dłonie na piersi Reijela i mimowolnie się uśmiechnąłem, ponieważ przyszło mi do głowy, że gdybym obmacywał śnieżnego bałwana, pewnie czułbym podobne zimno, chociaż nie wyczułbym pod palcami tych miękkich włosków, którymi bawiłem się teraz.
Wygiąłem się w łuk z westchnieniem, kiedy zimne usta objęły mój sutek i zaczęły go ssać, a język wodził po twardniejącej brodawce. W tym czasie dłonie mężczyzny zaciskały się na moich pośladkach masując je w sposób nie pozostawiający najmniejszych nawet wątpliwości, co do zamiarów mojego kochanka.
Unosząc się na kolanach i opadając niżej, ocierałem się o Reijela. Teraz mój członek również był niesamowicie twardy i spragniony uwagi, bo chociaż stymulujące otarcia materiału były do pewnego stopnia przyjemne, to jednak nie zapewniały całkowitego spełnienia pod względem doznań, jakich chciałem doświadczyć.
Odsunąłem się z trudem od niezadowolonego z tego powodu mężczyzny i zsunąłem się z jego kolan na ziemię, sięgając do zamka jego spodni.
- O tak, Oliverze! Właśnie tak! - jęknął, chociaż nic jeszcze tak naprawdę nie zrobiłem. Prawda była jednak taka, że nie musiałem, jako że jego podniecała już sama myśl o tym, co planowałem. Był tak wyposzczony, że wręcz trudno było mi w to uwierzyć.

*

Leżałem nagi na niewygodnej, stanowczo za małej dla dwójki dorosłych mężczyzn kanapie, opleciony ciasno ramionami śpiącego Reijela. Przyciskałem głowę do jego szerokiej piersi wdychając znajomy, chociaż dziwnie odległy zapach. Czułem na całym ciele jego unoszącą się w rytm spokojnych oddechów pierś, słyszałem bicie jego serca i byłem pewny, że stał się odrobinę cieplejszy, chociaż nadal temperatura jego ciała nie była taka, jak u normalnego człowieka. Nie szczególnie mnie to jednak obchodziło, ponieważ miałem go blisko i tylko to wydawało mi się teraz istotne.
Starając się nie poruszać za bardzo, aby go nie zbudzić, zacząłem całować delikatnie dostępne mi fragmenty jego klatki piersiowej.
Musiałem jeszcze poinformować o jego powrocie przyjaciół oraz wszystkich, których postawiłem na nogi przez ostatnie dwa tygodnie, chociaż w głębi bałem się, że ledwie to zrobię, Reijel znowu rozpłynie się w powietrzu i może tym razem wcale do mnie nie wróci.
Reijel łaskotany przez moje pocałunki, zaczął się kręcić we śnie, co groziło mi bolesnym upadkiem z sofy na ziemię, więc przekręciłem się w ramionach mężczyzny, póki jeszcze nad tym panowałem, i ułożyłem tyłem do niego, dzięki czemu lepiej pasowałem do jego ciała i w razie czego miałem okazję zamortyzować ewentualny upadek rękami.
Wodziłem spojrzeniem po naszych leżących na podłodze ubraniach, a moją uwagę zwrócił kwadratowy kształt wypychający kieszeń spodni Reijela. Sięgnąłem po nie na tyle ostrożnie na ile było to możliwe, nie chcąc go obudzić. Tym bardziej, że niemal to zrobiłem zmieniając wcześniej pozycję. Walcząc z materiałem, zdołałem jedną ręką wygrzebać z kieszeni niewielkie pudełeczko i otworzyłem je ostrożnie.
Zamrugałem z niedowierzaniem i gwałtownie nabrałem powietrza.
Wewnątrz były dwie grawerowane od środka złote obrączki.

piątek, 29 czerwca 2018

Qu'est-ce qui se passe?

Marcel

Deszcz miarowo uderzał o powierzchnię wielkiego, jasnego parasola rozciągniętego nad moją głową. Poprawiłem chwyt na jego drewnianej rączce i przesunąłem go odrobinę, aby mieć całkowitą pewność, że idący u mojego boku Fillip jest całkowicie chroniony przed wszystkimi tymi chłodnymi, wielkimi kroplami, które nieubłaganie spadały z nieba od dwóch dni. Nie chciałem żeby zmókł lub, co najgorsze, żeby się rozchorował.
Ten drobny ruch nie umknął mojemu Aniołowi, który przytulił się ciaśniej do mojego ramienia, pod które mnie trzymał i zachichotał cicho.
- Nie martw się, Marcelu, nie moknę. Zadbałeś o to. - jego głos był łagodny i słodki, niemal pieszczotliwy. Wiedziałem więc, że nasz spacer sprawia mu przyjemność, podobnie jak moja troska o jego komfort.
Ktoś mógłby pomyśleć, że mojemu mężowi niewiele trzeba do szczęścia – odrobina czułości, ciepła i rycerskich gestów. Ja wolałem jednak myśleć o tym w inny sposób – Fillipowi do szczęścia byłem potrzebny po prostu ja, wraz z całym pakietem wszystkich tych drobnych gestów i słów, którymi starałem się okazywać swoje uczucia.
- Ciap, ciap, ciap! - słodziutki, rozradowany głosik zakrzyknął po naszej prawej stronie, a mała odziana w zielony płaszczyk przeciwdeszczowy sylwetka, trzymająca w ręce niebieski parasol z żabkami, wyprzedziła nas i dopadła wielkiej kałuży. Nathaniel wyszedł na sam jej środek i zaczął podskakiwać, rozchlapując wodę na wszystkie strony. Chociaż kalosze sięgały mu po kolana, miałem wrażenie, że przydałyby się jakieś wyższe, najlepiej takie po bioderek, chociaż nasza pociecha pewnie i takim dałaby szybko radę, przemaczając je w przeciągu kilkunastu minut.
- Nie mogę uwierzyć, że ma w sobie tyle energii mimo takiej pogody. - idący obok nas Oliver, który pchał wózek z Xavierem kręcił z niedowierzaniem głową.
- Poczekaj, aż twoje maluchy będą w stanie samodzielnie i pewnie chodzić. - nie mogłem powstrzymać uśmiechu na myśl o tym, jakie urwanie głowy czeka kuzyna mojego męża w najbliższej przyszłości.
- Będę je ubierał w te okropne ogrodniczki jak u rybaków. W kolorach, których nie lubią. - Reijel, który pchał wózek Anastasie uśmiechnął się drapieżnie. - Szybko przejdzie im ochota na takie zabawy.
Z zadowoleniem zauważyłem, że na twarzy Olivera pojawił się nieśmiały uśmiech. Ta dwójka od pewnego czasu miała ciche dni, choć powinienem nazwać to już tygodniami. Teraz miałem wrażenie, że są na dobrej drodze do zakopania topora wojennego i pogodzenia się ze sobą. Naprawdę na to liczyłem i to nie tylko dla ich dzieci, ale przede wszystkim dla nich samych. Obaj byli trudnymi ludźmi, ale pasowali do siebie i kochali się na ten swój niezgrabny sposób.
- Właśnie wyobraziłem sobie minę Nathaniela, gdybym próbował zastosować twój fortel na nim. - Fillip wydał z siebie kilka dziwnych dźwięków, po czym rozchichotał się na dobre.
Był taki piękny, kiedy się śmiał. Naprawdę uroczy.
Przez chwilę trwałem w zachwycie nad moim mężem, a po chwili sam się roześmiałem, kiedy przed oczyma stanęła mi niewzruszona mina Nathaniela z zaciśniętymi w pełnym wyższości nadąsaniu ustami oraz zmrużonymi w ironicznym, niemym wyzwaniu oczkami. Tak, nasz malec nie odebrałby tego dobrze. Byłem jednak pewny, że zamiast go zniechęcić tylko zagrzalibyśmy go tym do walki o swoje prawo do skakania po kałużach.
Nathaniel nagle stanął na baczność w samym środku swojego bajorka i wykonując tylko nieznaczny ruch odwrócił się przodem do nas. Na jego buźce widniała taka powaga, że tym razem wszyscy czworo wybuchliśmy śmiechem. Tym bardziej, że jego twarzyczka była pokryta plamkami błota, co było powodem jego niezadowolenia.
- Wyglądasz uroczo, kochanie. - Fillip rzucił piskliwie i wtulił twarz w moje ramię, a jego ciało drżało gwałtownie od napadów śmiechu.
- Chodź tu do nas, misiu – zachęciłem go widząc, jak marszczy swoje ciemne brwi w niezadowoleniu małego książątka – Wytrzemy tę brudną buźkę.
Nasza pociecha wyszła powłócząc nóżkami z kałuży i stanęła przed nami wydymając usteczka aby zamanifestować swój smutek, podczas kiedy wszyscy wciąż byli widocznie rozbawieni jego sytuacją.

Fillip

W końcu zdołałem się uspokoić i odsunąłem się od Marcela. Od razu zabrakło mi jego ciepła, ale mój synek nie mógł dłużej czekać. Wyjąłem z niesionej na ramieniu torby wilgotną chusteczkę i przywołałem synka jeszcze bliżej siebie.
- Wybacz mój mały, że się z ciebie śmiejemy. - powiedziałem przykucnąwszy przy nim. - Ale wyglądasz przekomicznie. - przyznałem rozbawiony, ponieważ nie chciałem go okłamywać. Zresztą musiał zdawać sobie z tego sprawę widząc reakcję naszej czwórki na swój wygląd.
Marcel opiekuńczo roztaczał nad nami parasol, pilnując aby nawet przez chwilę nie padało mi na głowę. Kochałem wszystkie te pełne czułości i troski gesty, które przychodziły mu naturalnie, jakby urodził się po to aby służyć mi zawsze ramieniem i pomocą.
Wytarłem do czysta zabrudzoną buźkę naszego pluszowego misiaczka i pocałowałem go w czoło w ramach przeprosin za wcześniejsze salwy śmiechu.
- Nie skacz tak bardzo, dobrze? - poprosiłem łagodnie, a chłopczyk skinął swoją osłoniętą kapturem główką.
- Kiedy bliźnięta dorosną, Nathanielu, będziesz mógł skakać po kałużach z nimi. - Oliver rzucił wyzywające spojrzenie Reijelowi, jakby chciał pokazać, że nie przeszkadza mu wizja ich dzieci szalejących podczas deszczowych dni.
- Ależ oczywiście, że będą skakać. - mężczyzna prychnął cicho. - W rybackich gaciach w okropnym kolorze.
- A więc mogą swobodnie jeździć konno, ale nie bawić się w kałużach? - mój kuzyn najwyraźniej postanowił wszcząć kłótnię.
- Ależ ja im nie zabronię, ja im to obrzydzę, a to zupełnie co innego. - o dziwo Reijel nie dał się sprowokować. - Moja wojownicza księżniczka będzie potrafiła walczyć i jeździć konno, podobnie jak ten mały dzielny rycerz, ale skakania po kałużach i zabaw w błocie nie ma na liście kompetencji, jakie powinni posiadać.
Nie mogłem w to uwierzyć. Ten dziki, nieprzystępny mężczyzna brzmiał niemal jak jakaś matka-kwoka!
- Tata mówi, że brudzenie się może być przydatne, kiedy będę grał w quidditcha! - Nathaniel wtrącił się do rozmowy, wypinając dumnie pierś, jakby chciał pokazać, że on również jest dzielnym rycerzem, nawet jeśli skacze po kałużach i brudzi się w błocie. - Jeśli chce się być zawsze czystym i suchym to nie można grać zawodowo! Tak też mówi tata!
Spojrzałem na Marcela, który uśmiechał się dumny z naszej pociechy.
Moi dwaj quidditchowi szaleńcy.
- A rycerze też walczą w deszczu i ślizgają się na błocie! Widziałem wczoraj na bajce!
- Dobrze już, dobrze. - Reijel uniósł dłonie poddając się, co zupełnie do niego nie pasowało. - Wygrałeś.
To stwierdzenie zaskoczyło nawet Olivera, który był widocznie zszokowany ugodowością swojego kochanka.
Spojrzałem na Marcela, który odpowiedział na moje spojrzenie swoim oraz wzruszeniem ramion na moje niewypowiedziane pytanie. Co taka łagodność mogła oznaczać w przypadku Reijela?
Nasz Nathaniel również wydawał się zbity z tropu. Tym bardziej, kiedy nagle został pogłaskany po zielonym kapturku. Nawet on wiedział, że takie zachowanie nie było czymś zwyczajnym w przypadku tego wielkiego, najczęściej nadąsanego, strasznego i niemiłego mężczyzny, który był tatą dla jego kuzyna i kuzynki, a który dawniej zwyczajnie go nie lubił, uważając go za rywala w walce o ciepłe uczucia Olivera.
Reijel zachowywał się dziwnie. Bardzo poprawnie, a więc w jego przypadku bardzo dziwnie, wręcz niepokojąco. Niczym zawsze pełne sił i energii dziecko, które nagle nie ma ochoty na zabawę i staje się apatyczne.

Oliver

Patrzyłem na kochanka zszokowany, nie mogąc dojść do siebie po tym, co właśnie usłyszałem. Jakieś trzy tygodnie temu pokłóciliśmy się poważnie i od tamtego czasu rzadko ze sobą rozmawialiśmy, wcale nie próbowaliśmy się do siebie zbliżyć i niemal nie spędzaliśmy wspólnie czasu.
Obaj byliśmy uparci, więc nie mogło mnie to dziwić.
Teraz jednak byłem wstrząśnięty. Byłem z Reijelem od lat i nigdy wcześniej nie był tak ugodowy, tym bardziej w stosunku do Nathaniela.
Przypomniały mi się liczne rozmowy mojej matki z odwiedzającymi ją koleżankami.
„Jeśli mężczyzna nagle staje się kochający i słodki, to znak, że ma kochankę!” mawiała często, a przyjaciółki przytakiwały jej zgodnie. „Kwiaty bez okazji to czerwona, ostrzegawcza flaga. Chyba, że zawsze je daje, wtedy to nic nie znaczy. Ale nie oszukujmy się, który mężczyzna robi coś takiego z potrzeby serca?”
Reijel nie należał do Upadłego Rodu, a więc nie musiał być wierny. Ostatnio często wychodził wieczorami, nie próbował mnie dotykać, nie starał się też ze mną pogodzić. Do tej pory nigdy nie przyszło mi na poważnie do głowy, że mógłby mnie zdradzać, a jednak rzeczywiście był ostatnio jakiś podejrzanie łagodniejszy i ugodowy. Zauważyłem to, ale sądziłem, że to sposób na wymuszenie na mnie zgody na lekcje jazdy konnej dla naszych dzieci. Teraz już nie łudziłem się, że może chodzić o coś tak drobnego.
- Och, przestało padać. - Reijel jakby zupełnie nie zauważył ogólnego zdziwienia jakie wywołał. Po prostu złożył swój parasol i powiesił go na rączce wózka.
Nathaniel oderwał swoje śliczne niebieskie oczka od mojego kochanka i oddał swój parasol Fillipowi, który poskładał go, podczas gdy chłopiec wrócił do zajęcia, które przerwał, gdy pochlapał buzię błotem.
Poczułem lekkie szarpnięcie za parasol. To Reijel wyjął go z mojej ręki, złożył i powiesił podobnie jak wcześniej swój.
Moja niepewność i obawy wzrastały z każdą chwilą. Czy Reijel znalazł w kimś innym to, czego ja już mu nie dawałem? Czy znalazł sobie kogoś, kto poddawał się bez słowa sprzeciwu jego dominującej naturze, gwałtownemu usposobieniu i dzikiemu pragnieniu podczas zbliżenia?
A jeśli to prawda, jeśli naprawdę do tego doprowadziłem swoimi humorami? Co zrobię jeśli Reijel ode mnie odejdzie? Czy potrafię go tak po prostu komuś oddać?
Poczułem w gardle palącą gulę, a oczy zapiekły mnie od powstrzymywanych łez.
Cholera!
Xavier zaczął cicho marudzić w wózku i był na granicy płaczu. Zatrzymałem się nie myśląc nawet o tym, co robię i wyjąłem malca z wózka, biorąc go na ręce. Uspokoił się i rozglądał po parku zafascynowany jego żywymi kolorami oraz skaczącym po kałużach Nathanielem.
Poczułem dotyk dłoni na ramieniu i przekręcając głowę napotkałem zmartwione ciemne spojrzenie Fillipa. Spróbowałem się uśmiechnąć, ale nie wiem jak mi to wyszło.
- Wszystko O.K. - powiedziałem jednak cicho aby uspokoić kuzyna.
Kto jak kto, ale on wiedział doskonale, co musiało chodzić mi teraz po głowie, a nie chciałem aby się o mnie martwił. W końcu nie wiedziałem, czy w ogóle mam powody do zmartwień. Przecież równie dobrze Reijel mógł chcieć mnie w ten sposób przeprosić za tamtą kłótnię. Nie było to w jego stylu, ale przecież zmienił się jeszcze bardziej od kiedy mieliśmy dzieci.
- Nie martw się. - Fillip niemal dotykał ustami mojego ucha, kiedy w nie szeptał. - Reijel jest dupkiem, ale nie takim.
- Tak, masz rację. - skinąłem potakująco, ale wcale nie dałbym sobie za to głowy uciąć.

Marcel

Co właśnie działo się na moich oczach? Czego byłem świadkiem? Wielkiej przemiany Reijela? Nie byłem głupi, nie wierzyłem w taką bajkę. Byłem jednak pewny, że coś się działo, coś było nie tak. Pytanie, co.
Mogłem wziąć Reijela na stronę, zadać pytanie prosto z mostu i otrzymać jakąś odpowiedź. Ale czy naprawdę byłoby to takie proste? Może mężczyzna nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co się z nim dzieje?
Czy to możliwe, że Reijelowi dolegało coś, o czym nie mieliśmy pojęcia? Coś, co sprawiło, że złagodniał jak baranek, przysiadł na tyłku i stracił swój pazur?
Próbowałem lepiej mu się przyjrzeć. Był blady, ale nie oszukujmy się, jego karnacja zawsze była niesamowicie jasna. Wyjątkiem były tylko lekkie rumieńce na jego policzkach, ale one również nie wydawały mi się podejrzane. Jego oczy błyszczały jak zawsze, krok miał pewny, tempo zwyczajne.
Patrzyłem jak mój słodki Fillip popycha Olivera w stronę ślizgającego się teraz po wilgotnej trawie Nathaniela, na pewno po to, aby odciągnąć myśli kuzyna od dręczących go pytań dotyczących nagłej zmiany w zachowaniu jego chłopaka. To dało mi szansę, aby porozmawiać chwilę z mężczyzną.
- Reijelu… - zacząłem, ale nie skończyłem.
Na czole tego rosłego, zawsze silnego i zdrowego mężczyzny perlił się pot, jego pierś unosiła się i opadała gwałtownie.
- Zaraz rzygnę, stary.
Wskazałem mu najbliższy śmietnik, jako że były z nami dzieci i widok wymiocin na pewno nie nastawiłby trójki maluchów pozytywnie na resztę dnia.
Reijel skinął, podszedł do wskazanego kosza i nachylił się nad nim od razu wyrzucając z siebie czerwoną maź. Nathaniel w tej właśnie chwili roześmiał się głośno, czym zagłuszył odgłos wymiotów. Dzięki temu nasi partnerzy nie mieli pojęcia, co się dzieje.
- Reijelu, czy to jest krew? - zapytałem podchodząc bliżej i przyglądając się nieufnie temu, co wydalał z siebie mężczyzna.
- Nie mam pojęcia. - wydusił, kiedy kolejna fala czerwieni opuściła jego usta. - Czasami to cholerstwo jest czarne.
- Chcesz mi powiedzieć, że to nie pierwszy raz? - mój głos zadrżał w pewnym momencie.
Boże, co się działo?!
W odpowiedzi Reijel wzruszył obojętnie ramionami.
- To nie jest normalne. Musisz porozmawiać z ojcem. - naprawdę się o niego martwiłem. Znałem go od wielu lat i był mi na swój sposób bliski. Nie nazwałbym go przyjacielem, ale niewątpliwie był kimś ważnym i niezbędnym w moim życiu. Nie wspominając już o Oliverze i dwójce ich dzieci.
- Dobra, zrobię to, ale nie mów o niczym Oliverowi. - Reijel wyprostował się, otarł usta chusteczką wyjętą z kieszeni i wrzucił ją do kosza na śmieci, do którego właśnie zwymiotował. - On nie może się dowiedzieć.
Czułem się tak, jakbym nagle stał się częścią jakiegoś dramatu. Usłyszałem te same słowa, które powtarzali zawsze w podobnych sytuacjach fikcyjni bohaterowie. Chodziło o te same uczucia miłości i przywiązania, które zmuszały jednego kochanka do próby chronienia drugiego. I podobnie jak w fikcji obiecałem trzymać język za zębami.
Usłyszałem ciche ciapnięcia kroczków biegnącego w naszą stronę Nathaniela, który stanął u mojego boku uśmiechając się szeroko.
- Wujek mówi, że mam dobrą koooooo… korodo… kordo…
- Koordynację! - pomógł chłopcu rozbawiony Fillip, który również zbliżał się do nas z Oliverem u boku.
Reijel rzucił mi szybkie, wymowne spojrzenie mówiące jasno, że mam dotrzymać słowa i się nie wygadać o jego problemie zdrowotnym.
- O właśnie to! - malec zaklaskał rączkami. - Myślisz, że to prawa, tato?
- Oczywiście, że tak, kochanie. - pogłaskałem chłopca po policzku i uśmiechnąłem się do niego, chociaż wewnętrznie wrzeszczałem z niepokoju o Reijela. - Wszystko dzięki temu, że codziennie ćwiczysz na swojej miotle i bez niej.
Malec uśmiechnął się jeszcze szerzej, dumny z tego, że został przeze mnie pochwalony. To dziecko uwielbiało pochwały równie bardzo, co czułości. Nie potrafiłem jednak skupić się teraz na sprawianiu mu przyjemności. Moje myśli zaprzątał Reijel i jego choroba.