wtorek, 27 stycznia 2015

Joyeux Noël!

Zastanawiacie się kim jestem? Podglądaczem, o którym każdy wie, ale którego nikt nie oskarża? Ciekawskim przechodniem zaglądającym przez okna do domów obcych ludzi? Ptakiem siedzącym na parapecie i marzącym o skórce chleba, którą matka odcina z kanapki dziecka? A może płatkiem śniegu, który osiada na chłodnej szybie, ale powoli zaczyna topnieć i jako kropla spływa w dół by zniknąć? Nie. Nie. Nie. Nie. Nic z tych rzeczy, chociaż rzeczywiście zaglądam do wnętrza przez okno i nie jestem zaproszonym gościem, o którego ciekawskim spojrzeniu wiedzieliby domownicy.

Nie, nie jestem Świętym Mikołajem upewniającym się, czy dzieci zasługują na prezenty, chociaż pojawiam się w tym samym czasie, co on. Nie wiecie? Podpowiem Wam. Mam tylko jedno oko, którym spoglądam na pogrążony w ciemnościach świat, w okresie świątecznym jedni mnie wypatrują z uwagą, inni nie zwracają na mnie szczególnej uwagi. Czy już wiecie? Tak, jestem świąteczną „pierwszą” gwiazdką. Tą magiczną, która potrafi spełnić wypowiadane prosto z serca życzenia, która zawsze słyszy słowa pełne miłości i przynosi szczęście tym, którzy kochają.
A zgadnijcie teraz, Moi Mili, w czyje okno w tejże chwili, moje złoto oczko kuka, gdzie miłości właśnie szuka?

- Ciiii, cichutko, maleńki. Szzzzzz, skarbie. - płaczące dziecko podskakiwało leciutko w ramionach uspokajającego je rodzica, który starał się łagodnością pokonać gwałtowny głód malucha. - Sekundę i będzie mleczko. Musimy je tylko podgrzać. Ciiii.
- Kto by pomyślał, że w świąteczny poranek nasza pociecha będzie domagać się jedzenia zamiast rozpakowywać prezenty. - w kuchni zjawił się zaspany jeszcze mężczyzna, który przecierając oczy dłońmi i ziewając starał się rozbudzić. - Poczekaj, sprawdzę, czy nie jest zbyt gorące, a ty usiądź, Fillipie. - mężczyzna w kilku krokach znalazł się przy piecyku, na którym mleko podgrzewało się w kąpieli wodnej.
- Marcelu, dobrze wiesz, że to ten wiek, kiedy dziecko stawia jedzenie ponad zabawkami. - prychnął z rozbawieniem młody mężczyzna, którego gęste, pofalowane włosy sterczały na wszystkie strony upodabniając go do mitologicznej Meduzy.
- Jest idealne, proszę. - starszy podał butelkę partnerowi, a kiedy ten przystawił miękki, gumowy cumel do drobnych usteczek dziecka, to od razu się uspokoiło i zaczęło łapczywie pić.
- Jakbyśmy go nie karmili. - Fillip roześmiał się łagodnie patrząc na maleńkiego chłopca. - Mały głodomór. - pochylając się, pocałował drobną główkę zajętego jedzeniem dziecka i kołysał je subtelnie by nie przeszkadzać w łapczywym piciu ciepłego mleka.
- To dobrze, że ma apetyt. Będzie duży i silny jak ja. - mruknął mimochodem Marcel i stając za kochankiem objął go lekko za szyję. On również nie chciał zakłócać tej pospiesznej konsumpcji nienajedzonego malca. - Albo taki mądry i przystojny jak ty.
- Hej, więc ja już nie jestem duży i silny?! - fuknął cicho ale z uśmiechem młody mężczyzna.
- Tak się składa, że jeśli czegoś nie zagrabię dla siebie to Nathaniel odziedziczy wszystkie zalety po tobie. - wytłumaczył Marcel, a jego usta ułożyły się w rozbawiony uśmiech. - Chociaż ty chyba byłeś w dzieciństwie niejadkiem. Przez tyle lat byłeś słodkim, małym dzieckiem...
- Uderzę cię. - ostrzegł na pół poważnie Fillip. - Byłem późnym kiełkiem.
- Pokurczem, który nagle wystrzelił w górę. - mruknął pod nosem starszy mężczyzna, ale jego kochanek usłyszał to bez trudu i zgromił partnera wzrokiem.
- Słyszałeś maleńki? Tata chyba właśnie powiedział, że się odchudza i nie będzie jadł obiadu. - przekomarzali się. - Jaka szkoda, bo przecież miały być jego ulubione świąteczne potrawy. Indyk z bekonem i cytryną, kiełbaski zawijane, faszerowane jabłka, pomidory i papryczki, sernik.
- Odwołuję wszystko, co powiedziałem ostatnio! Wcale nie wyglądałeś jak pokurcz!
- Za późno, kochanie. Obiadu dla ciebie nie będzie. - Fillip pokazał mężczyźnie język i uśmiechnął się do maluszka, który właśnie opróżnił butelkę i rozglądał się zaciekawiony to patrząc na jednego, to na drugiego rodzica. - Jak myślisz, Nathanielu? Tata zasłużył na obiadek czy powinien głodować? - malec odpowiedział zadowolonym beknięciem.
- No, Marcelu. Masz szczęście, że nasza kruszyna mnie przekonała. Dostaniesz dziś indyka i wszystko, co zdołasz w sobie zmieścić. - młody mężczyzna popatrzył na dziecko z miłością i podniósł Nathaniela opierając drobne ciałko o swoje ramię. Chłopczyk rozgadał się nagle bulgocząc, piszcząc i gdakając do stojącego przed nim Marcela, który puścił mu oko i pogłaskał mały nosek.
- Uratowałaś Święta, Gwiazdko. - powiedział pieszczotliwie do niego. - Gdyby nie ty, tatuś skazałby mnie na ścisłą dietę.
- Uważaj bo jeszcze nic straconego. - ostrzegł z rozbawieniem Fillip i wykonał obrót stając twarzą w twarz z kochankiem. Pocałował go i podał mu malucha. - Muszę się ogarnąć, bo straszę sam siebie, chociaż jeszcze nie podchodziłem dziś do lustra. Zaraz wrócę i zabierzemy się za rozpakowywanie prezentów. Jestem pewny, że Nathaniel chętnie pobawi się tym, co zostanie i będzie kąsał, co mu się nawinie w te małe łapki.
- Wyglądasz pięknie, ale skoro uważasz, że ta fryzura do ciebie nie pasuje... - Marcel mrugnął zalotnie, ale to nie wystarczyło. Dostał lekkiego kuksańca w bok.
- Pilnuj taty, kochanie. - młodszy z mężczyzn szepnął rozglądającemu się dookoła dziecku na uszko i pocałował w skroń. Zniknął z kuchni, a po chwili dało się słyszeć jego krzyki, kiedy w końcu zobaczył swoje rozczochrane odbicie w lustrze.
Marcel i Nathaniel usadowili się w salonie przy świątecznym drzewku, pod którym leżała masa prezentów. Czekali na Fillipa, który pojawił się już uczesany i pogroził kochankowi palcem.
- Mogłeś mi powiedzieć, że straszę. - powiedział z wyrzutem.
- Mnie nigdy nie straszysz, kochanie. - starszy z mężczyzn uśmiechnął się szeroko i poklepał wolne miejsce obok siebie zapraszając tym kochanka. Podsunął jeden z pakunków siedzącemu między jego nogami maluszkowi, który opierał się o rodzica i teraz zaciekle majdał rączkami starając się dorwać w nie pakunek. W końcu przyczepił się do papierowego opakowania, więc tata pomógł mu rozerwać papier, który teraz maluszek chwytał, rwał i planował pakować do buźki. Niestety, w tym przeszkodził mu siedzący obok tatuś, który zastąpił papier odpakowanym prezentem. Materiałowe, dzwoniące klocuszki nadawały się idealnie dla brzdąca, który poznawał świat za pomocą swojej małej buźki i jeszcze nie do końca chwytnych rączek.
W następnej kolejności był prezent dla Fillipa, dalej dla Marcela i znowu koło zaczynało się od zajętego ślinieniem klocków dzieciątka. Gryzaczki, barwne i grające zabaweczki do powieszenia nad główką, nowe ubranka i akcesoria, samochodzik do nauki chodzenia. Maluch opływał w prezentach i prezencikach. Nawet nie był w stanie wszystkich ich obślinić. Przytulił się za to do nowego kocyka, potłamsił pluszowego pingwinka, pouderzał drewnianym klockiem w kształcie zwierzątka o ziemię. Był zafascynowany wszystkim.
Dzięki temu kochankowie mieli kilka chwil dla siebie by wymienić podziękowania i pocałunki, a pod drzewkiem było teraz wiele papierów i śmieci, które mieszały się z prezentami.
- Kiedy podrośnie będzie wyglądał rozkosznie w tym szlafroczku! - mówił rozentuzjazmowany Fillip, który usiłował ogarnąć cały ten bałagan nie ruszając się z miejsca. - A ta czapeczka? Tylko popatrz jaka ona słodka!
- W takiej czapeczce będzie słodszy niż gorąca czekolada, więc tylko poczekaj, a ludzie będą płynąć chodnikami, kiedy go zobaczą. - Marcel pogładził dłoń kochanka kciukiem i przysunął ją do ust składając pocałunki na palcach partnera. - Mam tylko wrażenie, że jeśli przy każdej okazji będziemy go tak zarzucać prezentami to niedługo będzie nam ciężko domknąć szafę i jego pokoik z zabawkami. - pogłaskał malca, który dobrał się właśnie do jego nogawki i ślinił ją niemiłosiernie.
- Kochanie, tak ci smakują spodnie taty? - Fillip roześmiał się, kiedy zauważył, jakie zajęcia znalazł sobie bobas. Wziął go na ręce i podał do gryzienia misia, który miętoszony wydawał ciche odgłosy.
W tym czasie Marcel mógł pozbierać śmieci oraz powiesić pluszowe, dzwoniące drobnostki nad łóżkiem i leżaczkiem malucha. Słoneczko i chmurki, gwiazdki i księżyc, miotełki i znicze. Wszystko dla ich małego księcia, który jeszcze nie do końca wiedział, co się dzieje wokół niego, ale powoli zaczynał odpowiadać na nawoływania świata. Uśmiechał się, mówił i mówił, ślinił wszystko, co wpadło mu w łapki, kręcił się, ruszał, rozglądał i zawsze chciał być w centrum zainteresowania. Jego śliczne, niebieskie oczka błyszczały radością, kiedy rodzice się nim opiekowali, a mały nosek obwąchiwał zabawki. Nathaniel był tak rozpieszczanym dzieckiem, że w przyszłości będzie narzekał, że sam siebie nie może rozpieszczać w ten sam sposób.
- Zrobimy teraz śniadanko dla taty, co ty na to, mój pluszowy misiu? - Fillip zwrócił się do malca i pocałował kochanka lekko – Pomożesz nam, kochanie? Nasz głodomorek już jadł, więc teraz czas na nas.
- Jestem na każde twoje zawołanie, Fillipie. - zapewnił Marcel i wziął od kochanka dziecko.
- Czyżbyś szedł na łatwiznę i wolał trzymać Nathaniela zamiast robić śniadanie? - młodszy z mężczyzn powstrzymując uśmiech zmarszczył brwi, ale było widać od razu, że ani myśli o gniewaniu się na serio.
- Ależ nawet nie przyszło mi to do głowy! Po prostu widziałem przypadkiem twój tajny sprzęt do wycinania serduszek z chleba, więc pozwolę ci przygotować dla nas piękne serduszkowe kanapeczki i jajeczko.
- Nie podoba mi się twoja wiedza na temat moich planów. - Fillip podparł się pod boki. - Skąd wiedziałeś, że chcę zrobić jajko do śniadania? Nie, lepiej nie odpowiadaj! Nie chcę wiedzieć, bo dowiem się zbyt wiele. Wyjmij lepiej masło z lodówki, proszę. - młody mężczyzna wszedł w rolę perfekcyjnej pani domu, podwinął rękawy swetra, założył fartuszek i zabrał się do pracy z uśmiechem, nuceniem oraz właściwą sobie czułością wkładaną w przygotowanie posiłku.
Ostatecznie na stole wylądowały kromki w kształcie serc, posmarowane subtelnie masłem oraz jajko na twardo, ku zaskoczeniu Marcela, w kształcie kwiatu na plasterku szynki, posypane suszoną pietruszką. Fillip bez wątpienia był z siebie dumny i właśnie kładł przy talerzach kubki z herbatą z sokiem. Typowo rodzinny, ciepły posiłek w sam raz na świąteczny poranek.
Do czasu, kiedy dwójka kochanków skończyła swój posiłek, Nathaniel spał już na kolanach Marcela śliniąc jego spodnie i przypominając małego kociaka. Patrzenie na niego było tak przyjemne, że jego rodzice przez dłuższy czas nie ruszali się z miejsca, by później powoli przenieść się do sypialni, gdzie malec wtulający się w swój nowy kocyk stanowił główną atrakcję.
- Wesołych Świąt, Fillipie. - szepnął na ucho kochanka Marcel, zaś w odpowiedzi otrzymał równie cichą odpowiedź, po czym obaj z tymi samymi słowami na ustach ucałowali śpiącego chłopczyka, dla którego te Święta były pierwszymi, ale bynajmniej nie ostatnimi w tym rodzinnym gronie pełnym miłości, wzajemnego szacunku i uwielbienia. Każde z nich miało przecież do ofiarowania tak wiele ciepła i uczucia, dużych i małych cudów, radości dawania i otrzymywania.

Dla tej rodziny Święta były tak naprawdę dniem takim, jak każdy inny, ponieważ nie potrzebowali wymówek by dzielić się tym, co mieli najlepszego – sobą. Nie było potrzeby podglądać ich dzień po dniu, ponieważ prawdę było widać gołym okiem, czuć każdym atomem ciała. I właśnie dlatego, w ich okno chciało się zaglądać bezustannie, chciało się być częścią tego cudownego świata, który wokół siebie tworzyli. Jeżeli w jakimś miejscu „pierwsza” gwiazdka miałaby czuć się lepiej niż na nocnym niebie to właśnie na czubku ich choinki, pośród tego domowego ciepła gorącej i szczerej miłości.