środa, 30 października 2013

Policier

Czułem w ustach słodki smak czekolady wiśniowej z aksamitnym kremowym wypełnieniem. Ciepło rozchodziło się po ciele, docierało do serca. Byłem spragniony i miałem ochotę na coś wyjątkowego jak czarna herbata z pomarańczowym posmakiem, która potrafi wymazać z pamięci wszelkie smutki.
Było mi błogo, ale właśnie wtedy w idylliczne uczucia wkradł się niepokój. Coś kazało mi biec, nie zostawać w jednym miejscu, ale pędzić ile sił w nogach. Ktoś mnie gonił. Ktoś, sam nie wiem kto, nie wiem dlaczego, ale musiałem uciekać, a cała radość wyparowała ze mnie, kiedy tylko zauważyłem, że zwalniam, a moje ciało jakimś sposobem męczy się i nie potrafi utrzymać regularnego tempa. Miałem wrażenie, że słyszę za sobą sapanie ścigającej mnie osoby. Była o krok od złapania mnie, uwięzienia w czterech ścianach pokoju.
Nie, nie, nie! Mój oddech przyspieszył, serce waliło, znajdowałem się na granicy, której nie mogłem pojąć i nie chciałem przekroczyć.
Uderzyłem o coś miękkiego, ale solidnego, poczułem ucisk w pasie, coś uderzyło głucho o jakąś twardą powierzchnię. O chodnik. Tak, o chodnik. Rower! Uzmysłowiłem sobie patrząc na stary, szarawy szkielet, który nijak nie przypominał tego, co zazwyczaj widywało się na drogach. Rower upadł na chodnik i narobił rabanu.
Ramiona. To one podtrzymywały mnie mocno, ale nie sprawiały bólu, nie wywoływały niepokoju, czy przerażenia. Były ciepłe i bezpieczne. Nikt mnie już nie gonił, bo i nikt nie mógł mnie skrzywdzić. A jednak jakiś krzyk doszedł moich uszu.
Pchnięty lekko, chociaż zdecydowanie znalazłem się nagle w jakimś niewielkim, jasnym pomieszczeniu razem z właścicielem roweru. Jego czarne, błyszczące buty rzuciły mi się w oczy, a zaraz potem sunąłem spojrzeniem wyżej po czarnych spodniach, które cechowała idealna linia zgięcia. Poczułem drżenie w swoim ciele, kiedy sunąłem spojrzeniem po niewidocznych pod materiałem szczupłych nogach. Wąskie biodra wywołały kolejny wstrząs niewiadomego pochodzenia. W przytrzymywane paskiem spodnie wpuszczona była błękitna koszula, a ponad pępkiem zaczynał się ciemny krawat, który dochodził do samej mocnej szyi.
- Właśnie wybierałem się na obchód, kiedy na mnie wpadłeś. Kto cię gonił? - głos, który usłyszałem sprawił, że na chwilę niemal straciłem przytomność, a zaraz potem wpatrywałem się szeroko otwartymi oczyma w przystojną twarz. Znajomą, ale jednak nie do końca... Szare oczy błyszczały szczerością i troską. Policyjna czapka na głowie wyostrzała rysy, przydawała powagi.
- Ja... - zawahałem się, a w następnej chwili wiedziałem już, jakiej odpowiedzi powinienem udzielić. - Ja uciekałem przed człowiekiem wysłanym przez ojca. Gdyby mnie złapał, zamknąłby mnie w domu i nie pozwolił wyjść. - brzmiało absurdalnie.
- Co mam przez to rozumieć? - mężczyzna podsunął mi krzesło i nastawił wodę, która gotowała się cicho i szybko, kiedy on oparł się o drewniane biurko, co tylko uwydatniło idealny kształt jego nóg i bioder. Ten widok odbierał mi oddech.
- Mój ojciec nie należy do przykładnych obywateli. - mruknąłem, jakbym się wstydził tego, kim jestem. A przecież powinienem być dumny, że moja rodzina trzyma w szachu właścicieli wielkich korporacji w pięciu dzielnicach miasta.
- Jak się nazywasz?
Nie słyszałem swojej odpowiedzi, ale oczy mężczyzny stały się większe. Nie, nie ze strachu, bo on nie bał się niczego. Raczej zaskoczyłem go swoim wyznaniem.
- Możesz zostać tutaj ze mną, jeśli odpowiada ci ta mała budka policyjna.
- Tak, bardzo. Dziękuję. - przyznałem rozglądając się po pomieszczeniu. Było niewielkie. Mieściło zaledwie biurko, trzy krzesła, pancerną szafę na dokumenty. Za biurkiem po prawej były drzwi prowadzące najpewniej do małej garderoby.
Mężczyzna podskoczył lekko i usiadł miękko na blacie. Jego uśmiech był zniewalający, a obdarzał mnie nim z taką swobodą, że byłem zazdrosny o innych, którym mógł go pokazywać.
Westchnąłem oblizując wargi, kiedy moje spojrzenie błądziło po jego nogach, jakby był co najmniej kobietą, a ja zboczeńcem. Tyle, że on był zdecydowanie lepszy, bardziej apetyczny.
I znowu słodki smak czekolady w moich ustach, rozkoszne ciepło.
Przygryzłem wargę sunąc spojrzeniem wyżej przez jego uda, aż do krocza, które było tak kuszące, że znowu zapierało mi dech w piersi. Marzyłem o tym, by zbliżyć się do tego ufnego policjanta, wtulić twarz w jego uda i lubieżnie sięgnąć po to, co kryło się w tych ciemnych,idealnie wyprasowanych spodniach.
Umierałem z pragnienia.
Zastanawiałem się, co powinienem mu teraz powiedzieć, co zrobić. Musiałem zareagować, nie pozwolić na to, by policjant zauważył, co dzieje się w moich spodniach od patrzenia na niego, od wyobrażania sobie, co mógłby mi zrobić gdyby przykuł mnie do tego biureczka kajdankami, wydawał zwięzłe, stanowcze polecenia...
Katowałem się wyobrażając sobie mimowolnie to wszystko, a mój członek rozrywał niemal materiał spodni. Mężczyzna był tak blisko, że gdyby spojrzał ze swojego miejsca na blacie prosto na moje spodnie nie byłbym w stanie ukryć ich wybrzuszenia. A kiedy wyobraziłem sobie, że on jest równie podniecony i teraz może spogląda na mnie z takim samym co ja pragnieniem...
Poruszył się, a ja wszystkimi zmysłami rejestrowałem jego powolne ruchy. Policjant rozsuwał niespiesznie nogi, jakby potrafił czytać w moich myślach i wiedział, czego pragnę.
- Bo wiem. - powiedział z pewnym rozbawieniem i uśmiechnął się, gdy zadarłem gwałtownie głowę do góry. - Widzę, jak na mnie patrzysz, jak starasz się osłaniać. A przecież wystarczy poprosić, a niczego ci nie odmówię. Podobasz mi się, nawet jeśli twój ojciec mógłby mnie bez problemu zabić za to, co sam chciałbym ci zrobić. - nie ważne, czy czytał w myślach, czy z gestów. Ta zachęta mi wystarczała.
Wstałem z krzesła i podchodząc do niego położyłem dłonie na kolanach mężczyzny. Zadrżałem z podniecenia mogąc sunąć palcami w górę, wyczuwając spięcia jego mięśni. Dotarłem do zamka spodni bez zastanowienia. Wcześniej rozpiąłem jednak pasek i guzik, a następnie zrobiłem wszystko, co w mojej mocy by wydobyć zza materiału cenne dzieło sztuki stworzone przez Boga by sprawić mi rozkosz i zaspokoić moje pragnienia.
Jego członek był spory, kształtny, jeśli można mówić tak o penisie, wydawał się istnieć właśnie po to żebym mógł teraz wziąć go w usta, mógł ssać i czekać, aż dostanę swoją porcję śmietanki.
- Fillipie, twój ojciec będzie wściekły jeśli się dowie, że syn bossa szuka tak bliskiego kontaktu z policjantem.
- Z tobą. - mruknąłem przenosząc spojrzenie z prężącego się, apetycznego członka, na cudowne oczy Marcela. Tak, właśnie tak miał na imię. Marcel.
Coś we mnie zaczęło drżeć, kiedy uświadomiłem sobie, jak ma na imię ten człowiek. Moje krocze pulsowało teraz zdecydowane wyrwać się z krępujących je materiałów bielizny i spodni. Nawet moje wejście wydawało się spragnione, puste, gotowe na przyjęcie tego wyjątkowego mężczyzny.
Znałem go. Był moim sąsiadem w dzieciństwie, ale po śmierci rodziców musiał się wyprowadzić. Nie mógł już mnie odwiedzać, nie mógł rozpieszczać. Jak to możliwe, że nie wiedziałem o jego powrocie? Spędził z ciotką tak wiele lat, a teraz nie był już łobuzem z sąsiedztwa, ale policjantem, który zniewolił mnie tym jednym spotkaniem.
- Chcę to zrobić właśnie teraz, właśnie tutaj, właśnie z tobą. - powiedziałem pewnie i rozsunąłem bardziej jego uda. Pochyliłem się nad członkiem, przymknąłem oczy i byłem gotowy by wziąć go całego między wargi i ssać, ssać, ssać.

Jęknąłem otwierając oczy z ogromnym żalem. Mój członek pulsował bólem, sen został brutalnie przerwany, a zaczynało się robić tak gorąco. Czułem, że potrzebuję poczuć w ustach Marcela, że pragnę go właśnie w tej chwili.
Uśmiechnąłem się lekko widząc, że śpi i ani myśli się obudzić. Wsunąłem się pod pościel i z rozkoszą dotykałem jego nóg, kiedy robiłem sobie między nimi miejsce. Od dawna nie miałem tak intensywnego i jednoznacznego snu, a więc moje ciało musiało być spragnione bliskości, ciepła, miłości, którą tylko Marcel mógł mi okazać.
Może uzna mnie za nieznośnego, ale nie miałem wątpliwości, że od czasu do czasu także on śni o mnie, o moim ciele i tym, co mógłby ze mną zrobić. Postanowiłem nie czekać na jego oficjalną zgodę, ale zsunąłem odrobinę spodnie jego piżamy, odsłoniłem członek i dmuchnąłem na niego ciepłym powietrzem. Nie wątpiłem, że Marcel podnieci się w przeciągu chwili, toteż zacząłem całować jego ciało i czekałem. Czekałem aż będzie gotowy żebym mógł posmakować jego podniecenia i zapewnić mu namiętną pobudkę.

~ * ~ * ~

Ciepło z drżeniem każdej komórki ciała rozchodziło się po nim falą namiętności, której nie mogłem zidentyfikować. Jeszcze przed chwilą byłem w pięknym oceanarium otoczony przez ludzi, trzymając dłoń Fillipa w swojej, a teraz oparty o szklaną ściankę oddzielającą mnie od wody i pływających w niej istot patrzyłem, jak mój cudowny chłopiec klęczy przede mną z ustami wypełnionymi moim członkiem. Byłem bezwstydny, ale tak realne było uczucie ssania i przesuwania wargami po trzonie, że ogarniała mnie ciemność gęsta niczym zimowa mgła. Rozkosz zamykała mi oczy, ale walczyłem z tym najlepiej jak mogłem. Nie chciałem by ten rozkoszny widok umknął mi tylko dlatego, że moje ciało szalało z miłości i pożądania dzięki zabiegom Fillipa. Chciałem patrzeć na jego uroczą twarz, śledzić ruchy kasztanowej główki i napawać się tym niesamowicie erotycznym widokiem.
Niestety, zanim zdążyłem nacieszyć się moim Cudem, widok przysłoniło mi ogromne cielsko należące do wyjątkowo uciążliwego pluszowego rekina, który szczerząc swoje białe, ostre zęby wydawał się naśmiewać z faktu, że zdołał zasłonić mojego Anioła uniemożliwiając mi dalsze wpatrywanie się w niego. Byłem wściekły i najchętniej zacisnąłbym dłonie na tym pluszowym ciele, ale przeszkodził mi w tym nie mniej pluszowy delfin, który zaklekotał odpychając rekina i zajął jego miejsce. Niestety po nim wcisnął się przede mnie pulchny, zadowolony pingwin, zaś na koniec zakręciło mi się w głowie od latającego wokół niej motyla.
Moje ciało nadal odczuwało tę niewątpliwą rozkosz, ale teraz niezadowolony musiałem zamknąć oczy.

Przez chwilę wydawało mi się, że spadam, a następnie coś szarpnęło mną budząc gwałtownie. Otworzyłem oczy szeroko nadal czując cudowną rozkosz w dolnych partiach mojego ciała. Sądziłem nawet, że w dalszym ciągu znajduję się we śnie, ale spoglądając w dół zauważyłem poruszenie pod pościelą. Westchnąłem wiedząc doskonale, co w tej chwili dzieje się w niedostępnym dla mojego wzroku miejscu, toteż zapaliłem niezgrabnie lampkę przy łóżku i odrzuciłem pościel uniemożliwiającą mi patrzenie na niegrzeczne Cudo liżące mój członek.
Chłopak uniósł wzrok, a jego usteczka rozciągnęły się w uśmiechu. Nie miał najmniejszych wątpliwości, co do tego, że sprawia mi przyjemność i czuł się niesłychanie pewnie w tym, co właśnie robił.
- Kochanie – westchnąłem, gdyż on nie zaprzestawał swoich pieszczot. - Jest piąta rano, a ty już masz usta pełne roboty?
Roześmiał się odsuwając by przypadkiem nie zrobić mi krzywdy. Pokiwał głową potakująco i dłońmi zastąpił swoje wargi, jakby obawiał się, że mogę nagle stracić ochotę na pieszczoty.
- Miałem gorący, wspaniały sen. - powiedział, kiedy uspokoił się wystarczająco. - I w tym śnie nie mogłem oderwać od ciebie spojrzenia, pragnąłem cię tak bardzo, że obudziłem się cały podniecony i po prostu musiałem cię mieć. - odsunął się ode mnie na klęczkach, chociaż wyraźnie niechętnie zostawiał w spokoju moje krocze.
By mu to wynagrodzić położyłem dłonie na jego szczupłych udach i gładziłem je w miarę, jak przysuwał się do mojej twarzy. Pocałował mnie szybko, co sprawiło, że przesunąłem palce na chwilowo wypięte pośladki, które ścisnąłem. Fillip zamruczał uśmiechając się i wpatrując we mnie. Wyglądał tak rozkosznie i niewinnie, że z trudem mogłem uwierzyć, że dobierał się do mnie, kiedy spałem. Podziwianie go sprawiało mi przyjemność, a podniecenie wcale mnie nie opuściło. Przy jego drobnej pomocy niespiesznie zsunąłem z niego spodnie, a następnie koszulę piżamy. Był nagi i wcale się tym nie przejmował. Wiedział, jak bardzo go uwielbiam, jaką rozkosz sprawia mi spoglądanie na niego. Pozwolił mi się napatrzeć zanim nie pozbył się mojej piżamy, a wtedy wtulił się we mnie mocno. Moja skóra niemal stapiała się z jego, kiedy leżeliśmy na boku blisko siebie podnieceni.
Kolejny raz sięgnąłem tych cudownych pośladków, zaś on zadbał o to by moje palce zostały zwilżone olejkiem zanim zacząłem wodzić nimi po jego idealnym wejściu w oczekiwaniu, aż rozluźnione wpuści w siebie moją „przednią straż”, która zawsze torowała miejsce „królowi”.

~ * ~ * ~

Uśmiechnąłem się lekko, kiedy poczułem w sobie jego obecność. Zaczynał jak zawsze delikatnie, z czułością, troską, miłością. Jego dotyk był porównywalny z jego niewinnymi pocałunkami, którymi tak lubił mnie obsypywać – lekkimi, ulotnymi, jak muśnięcie letniego wiatru na skórze.
Zassałem jego język i pozwoliłem by pieścił nim moje usta od środka. W tym czasie dotykałem z lubością jego ramion i pleców nigdy nie mając dość jego męskiego ciała. Byłem podniecony, ale nie spieszyło mi się do spełnienia, toteż zwyczajnie ocierałem się bardzo subtelnie swoim kroczem o jego. To, co działo się wtedy z naszymi członkami porównałbym do pocałunków, kiedy dotykały się niemal niepewnie, ale wywoływały pożar w lędźwiach.
Nie wiedziałem już, z której strony szukać ratunku. Lgnąc do Marcela kroczem, a może wypychając biodra w tył, by delikatne palce penetrowały mnie bardziej zdecydowanie. Chciałem mojego profesora wszędzie w tej samej chwili. Jego dłonie powinny jednym muśnięciem ogarniać całe moje ciało, jego usta pocałunkiem okrywać mnie od stóp do głów, a ciepły oddech łaskotać każdą komórkę nagiej skóry. Niestety, na to byłem za duży, ale gdybym mógł być maleńki, nie pomieściłbym w sobie mojego mężczyzny, a to na pewno by mnie unieszczęśliwiło.
- Marcel! - jęknąłem, a on skinął głową.
- Tak, wiem. - uśmiechnął się do mnie lekko i położył na plecach. Jego dłonie odsunęły się na chwilę od moich już spragnionych go pośladków.
Usiadłem na piersi nauczyciela, przysunąłem się bliżej jego twarzy i oparłem ciężar ciała na kolanach, by ułatwić mężczyźnie oddychanie i nie krępować ruchów. W takiej pozycji zdecydowanie lepiej czułem, jak zatapia we mnie palce, jakbym był miękkim urodzinowym tortem, a on widelcem trzymanym przez niecierpliwego smakosza.
- Są twoje, Fillipie. - szepnął unosząc lekko głowę i uchylając przyzwalająco usta.
Podsunąłem mu dodatkową poduszkę, dzięki czemu na pewno czuł się bardziej komfortowo, a sam oblizując lubieżnie wargi wsunąłem swój członek w te cudowne usta, które ofiarował mi z przyjemnością wypisaną na twarzy.
Poruszałem się powoli, niespiesznie i starałem się nie wsuwać zbyt głęboko. Palce mężczyzny pieściły mnie w rytm moich spokojnych pchnięć, jego subtelnego ssania, ruchów rozkochanego w moim smaku języka.
Tak jak ja wchodziłem teraz między wargi mojego kochanka, tak on zaraz wejdzie między moje pośladki i ta myśl rozpalała mnie do czerwoności. Jedno pchnięcie wypełni mnie po brzegi, sięgnie duszy, sprawi, że stopnieję niczym śnieg na skórze Marcela każdej zimy.
- Już wystarczy. - szepnąłem odsuwając się od jego ust, od ich ciepła i rozkoszy. Pocałowałem go pochylając się szybko i uśmiechnąłem. - A teraz leż, a ja postaram się zrobić dla ciebie to, co ty zawsze robisz dla mnie.
Przez jego twarz przemknęło zdziwienie i podniecenie. Cudowne szare oczy błyszczały niczym dwa księżyce w słabym świetle lampki nocnej. Widziałem w nich cień niepokoju, który wydawał mi się tak obłędnie rozkoszny, że mógłbym się rozpłakać mając świadomość, jak bardzo mnie kocha, jak szaleńczo się o mnie troszczy. Pogładziłem uspokajająco jego twarz.
- Wiem, co robię, spokojnie. - szepnąłem. Macając na oślep zwilżyłem jego pobudzony, gotowy członek olejkiem, by moje ciało nie stawiało mu oporu i uniosłem się usiłując nie patrzeć pod siebie. Ale co jeśli nie trafię?
Marcel przyszedł mi z pomocą. Podniósł się odrobinę na poduszkach, złapał mnie za pośladki i rozsunął je. Przytrzymałem jedną dłonią jego nabrzmiały członek, a on pokierował mną tak, że bezbłędnie poczułem wilgotny czubek na swoim drżącym wejściu.
- Jesteś taki przystojny, że mógłbym dojść od samego patrzenia na ciebie w tej chwili. - westchnął, kiedy ja osunąłem się odrobinę i wprowadziłem w siebie kształtny czubek.
- Ani mi się waż! - pogroziłem mu palcem i szybko oparłem dłoń o pierś mężczyzny by nie stracić równowagi.
- Więc przestań być taki uroczy. - roześmiał się i przymknął oczy, kiedy opadałem powoli niżej i niżej by ostatecznie mieć go w sobie całego tak głęboko, jak jeszcze nigdy.
Sam również pojękiwałem nie mogąc się powstrzymać. Marcel nie musiał robić zupełnie nic bym czuł się kochany, dopieszczony i usatysfakcjonowany, gdyż każdy jego uśmiech, gest, słowo, czy dotyk były wypełnione jego słodkością, która po prostu wypływała z tego, co czuł względem mnie. Sam tego nie pojmowałem, ale czułem ciepło i radość.
Starałem się sprawiać mu rozkosz poruszając się powoli na jego ciele, zaś jego silne dłonie pomagały mi utrzymać równowagę. Patrzyłem w te błyszczące, łagodne, pełne miłości i pożądania oczy, podziwiałem błąkający się po ustach uśmiech. Marcel był równocześnie piękny i przystojny, był dla mnie wszystkim czego potrzebowałem do życia.

~ * ~ * ~

Był na dobrej drodze by uczynić mnie swoim niewolnikiem, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Każdą cząstką siebie czułem jego wspaniałe ciało, w moich uszach rozbrzmiewała cudowna melodia jego głosu, kiedy pojękiwał i wzdychał. Gorące, miękkie wnętrze wzięło we władanie mój członek, który zdawał mi się teraz niematerialny, upleciony z cudowności, radości, podniety i bezustannego pragnienia.
Trzymałem dłonie na tych idealnie kształtnych, tak przeze mnie ukochanych pośladkach, ściskałem je, pieściłem. Usiadłem i sięgnąłem słodkich usteczek Fillipa całując je zachłannie, chociaż wystarczająco lekko bym mógł kierować ruchami jego bioder, a także od czasu do czasu poruszyć swoimi.
Nie spieszyliśmy się, ale powoli, subtelnie cieszyliśmy swoją bliskością, rozkoszą tej pełnej intymności chwili.
Dopiero po dłuższym czasie zniewolenia miodową słodyczą przyjemności nasza miłość stała się gwałtowniejsza i spragniona spełnienia. Mój język walczył o dominację z języczkiem Fillipa, nasze ciała niemal wtapiały się w siebie, każdy ruch był błaganiem, a jęk rozkazem.
Mój Anioł był tak blisko mnie, że jego członek ocierał się o mój brzuch. Teraz sięgnąłem po rozkosz kochanka i pieściłem to rozpalone, gotowe na wszystko ciało.
Nasze myśli i my sami byliśmy jednym, kiedy uwolniliśmy się w końcu od palącego uczucia bliskiego spełnienia. Teraz gęsta, materialna „miłość” wypełniała Fillipa i znaczyła nasze brzuchy.
Nasze sny odnalazły swoje zakończenie w słodkiej, łączącej nas na zawsze rzeczywistości.
Byłem szczęśliwy, gdy Fillip leżał na mnie nie myśląc nawet o zmianie pozycji. Jego cudowny ciężar sprawiał, że nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Był mój, tak jak ja należałem do niego.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, kiedy poczułem, że pierś chłopaka unosi się teraz równomiernie, a oddech wyrównał się. Anioł zasnął zaspokojony, a mój tatuaż zamieniał się w prawdziwe skrzydła, które mogły zabrać nas wszędzie, gdzie tylko Fillip sobie życzył.
Raj.