środa, 30 czerwca 2010

Miel

Leżałem z zamkniętymi oczyma na pachnącej słodko trawie zaraz przy jeziorze. Słońce świeciło umiarkowanie, dzięki czemu nie było ani zimno, ani za gorąco. Mało tego drzewo znajdujące się obok dawało mi przyjemny cień, który osłaniał moją twarz. Zapowiadał się wspaniały tydzień, chociaż tylko pod względem pogody. W rzeczywistości daleki byłem od uznania tych ostatnich dni szkoły za szczęśliwe, lub chociaż zwyczajne. Miałem świadomość, iż niedługo wrócę do domu, a tym samym zaczną się kolejne długie miesiące bez Marcela. Byłem dzieckiem, myślałem, jak dziecko i wszystko kręciło się dla mnie wokół nauczyciela latania. Oczywiście, gdyby ktoś wiedział o tym wszystkim na pewno uznałby mnie za ogromnego dzieciucha, który nie potrafi spać bez swojego pluszowego misia, tylko, że to było prawdą. Może i zamiast pluszaka potrzebowałem Camusa, jednak i tak ciężko było mi znieść myśl o tym, że mężczyzna będzie daleko, więc nie będę miał okazji zobaczyć go przez cały okres wakacyjny. Nawet, jeśli moje uczucia nie były wystarczająco dojrzałe to wiedziałem dobrze, że były największe ze wszystkich. Poza tym nikt nie wiedział, jak dalece uzależniłem się od bliskości nauczyciela, więc nikt nie mógł wypominać mi moich tęsknot i smutków.
Coś zachlupotało w jeziorze sprawiając, że uśmiechnąłem się sam do siebie. Podejrzewałem, iż mógł to być jeden z żyjących tam trytonów, z którymi kiedyś zapoznał mnie Marcel. Zabawne, jednak nauczyciel zdradzał mi tajemnice, o których inni profesorowie nie wspominali nawet, podczas gdy on był otwarty i karmił mnie każdym, nawet najmniejszym, obrazem magii, którego mogłem nie dostrzec sam.
Najgorsze było dla mnie to, że z każdym rokiem byłem starszy, z każdym rokiem także Camus stawał się kimś, nad kim nie miałem władzy. O ile, jako dziecko mogłem tłumaczyć swoją chęć przywłaszczenia sobie go, o tyle z czasem miałem mniejszą możliwość by wymyślić odpowiednią wymówkę. Wakacje były najgorsze w takich chwilach. Nauczyciel mógł zawsze kogoś spotkać, coś mogło się stać i nagle przestanę być jego oczkiem w głowie z powodu mojej niezgrabności. Z tym nie mogłem już nic zrobić.
Dąsałem się na siebie, na szkołę, na cały świat, kiedy te myśli zadręczały mnie i sprowadzały niepokój. Dobrze wiedziałem, że nie mam szans na zdobycie nauczyciela, nawet na bliższe zaprzyjaźnienie się z nim. Mogłem wykorzystywać jego ciepło, jego delikatność i chęć niesienia pomocy, a z każdym miesiącem wydawało mi się, że właśnie to robię nie dając niczego w zamian, bo niby, co mogłem mu dać poza swoimi uczuciami, których by nie chciał?
Nie chciałem tych wakacji.

~ * ~ * ~

To zabawne, jak wiele min w ciągu jednej chwili mógł zrobić Fillip zapewne nawet nie zdając sobie sprawy z tego, iż je robi. Od uśmiechu, po niezadowolenie, może złość, ponownie delikatny uśmiech, spokój, irytacja. Już nawet nie wiedziałem jak nazwać każdą ekspresję, którą mogłem dostrzec na ślicznym i słodkim obliczu chłopca.
Może nie było rzeczą odpowiednią dla nauczyciela by stać w pobliżu ucznia obserwując go z rozbawieniem, jednak podziwianie Ślizgona z odległości kilku metrów wydawało mi się w tamtej chwili czymś naturalnym, przyjemnym i właściwym. To, iż dostrzegłem Fillipa wychodząc na błonia było zupełnie przypadkowe. Chciałem po prostu odpocząć od zgiełku, jaki panował w zamku, a okolice jeziora wydawały mi się najodpowiedniejsze z racji znanych mi stworzeń, które tam mieszkały. Nie spodziewałem się, że ktoś może pomyśleć o czymś podobnym, a przynajmniej nie w taki dzień jak ten. Większość uczniów przygotowywała się do powrotu do domów, jednak jak widać nie każdy tęsknił za rodziną i swobodą.
Porzuciłem swoje dotychczasowe zajęcie i usiadłem przy nieświadomym tego chłopcu kładąc dłoń na jego głowie. Wsunąłem palce w miękkie włosy, podrapałem lekko skórę jego głowy i bawiłem się ciemnymi kosmykami, które wysunęły się spod ciemnej gumki z misiaczkiem, która powinna je wiązać. Czułem, że gdybym zaczął teraz rozwodzić się nad urodą, słodyczą i niewinnością chłopca, niewątpliwie oszalałbym na jego punkcie, chociaż przecież już za nim szalałem. Błądziłem po omacku wśród zakazów i własnych uczuć, a Fillip wcale mi w tym nie pomagał.
Poczułem jak chłopiec podskoczył lekko zlękniony obecnością kogoś nowego.
- Spokojnie, to tylko ja. – rzuciłem głaszcząc go po głowie.
Otworzył oczy i przekręcił głowę. Uspokoił się w zaledwie kilka chwil i cieszyłem się, że tak właśnie się stało. Nie chciałem go straszyć, ale zapomniałem, iż taką właśnie reakcją może się skończyć mój nagły dotyk na jego głowie.
Ślizgon chciał wstać, jednak położyłem palec na gładkim czole i przytrzymałem lekko.
- Nie musisz wstawać, leż. – chłopiec porzucił próbę wstawania. Uśmiechnął się do mnie szeroko, naprawdę pięknie. Jego drobne usta nabrały malinowej barwy, przygryzł je lekko zębami, ale szybko uwolnił wargę pozbywając się tego nawyku. Wyglądał niesamowicie i zdecydowanie nigdy nie widziałem kogoś równie niewinnego. Był moim rozkosznym chłopcem, którego chciałem chronić za wszelką cenę, a jak długo na jego ustach mógł pojawiać się taki uśmiech, tak długo wiedziałem, iż dobrze spełniam swoje zadanie, nawet, jeśli mój udział w jego życiu, był niemożliwie maleńki.
- Dziękuję panu. – powiedział cicho i znowu walczył z pokusą by gryźć wargę. Pogładziłem ją palcem, by ułatwić mu zadanie. Była miękka i wilgotna, zupełnie jak u dziecka.

~ * ~ * ~

- Dziękuję panu za wszystko, co pan dla mnie zrobił do tej pory. – chociaż zdołałem powstrzymać rumieńce, to jednak wiedziałem, że moje policzki zmieniły odrobinę kolor. Niemal wstrzymywałem oddech czując ciepły opuszek na wardze, który niestety zniknął, kiedy tylko wypowiedziałem te kolejne słowa.
Nadal wpatrywałem się w profesora, który wydawał mi się naprawdę niesamowity. Uśmiechał się ciepło, co sprawiało mi przyjemność. Mogłem wpatrywać się w niego cały czas, bezustannie, nie chciałem odrywać od niego spojrzenia, nigdy.
- To ja ci dziękuję, Fillipie. – jego głos był bardzo delikatny i chociaż nie wiedziałem, o co mogłoby chodzić, za co mógłby mi dziękować, to jednak czułem jak rozpiera mnie radość. Miałem ochotę przytulić się do niego, jednak jak zwykle byłoby to niewłaściwym zachowaniem. Powstrzymałem się, więc.
- Za co pan mi dziękuje? – bardzo chciałem to wiedzieć.
- Za wszystko, Fillipie. Dzięki tobie ten rok był naprawdę udany. Pomaganie ci sprawia mi ogromną przyjemność, więc dziękuję za to, że jesteś sobą, mój kochany.
Patrzyłem na niego wielkimi oczyma słuchając tego. Marcel dziękował mi za to, że byłem niezdarny, że ciągle potrzebowałem jego pomocy, że byłem od niego całkowicie zależny. Dziękował mi nawet za to, że tak go kochałem, chociaż o tym nie wiedział. W końcu moje uczucie było mną, a on dziękował, że jestem sobą. Nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy sobie to uświadomiłem. Profesor był niemożliwie niewinny, nawet jak na dorosłego mężczyznę, a to znaczyło, że ja musiałem bronić go przed złym światem, by pozostał nadal taki niewinny, taki jak zawsze.
- Pokaże coś panu! – przypomniałem sobie nagle o pewnej rzeczy, którą uznałem za wartą zainteresowania, a którą dostrzegłem już na samym początku, gdy układałem się pod drzewem. Chciałem by Marcel o tym wiedział. Był osobą, z którą mogłem podzielić się tym odkryciem bez obaw, że zostanę wyśmiany.

~ * ~ * ~

Fillip zaskoczył mnie, kiedy nagle wstał i wyciągnął do mnie rękę bym i ja mógł się podnieść. Objąłem palcami drobną dłoń i stanąłem na nogach. Chłopiec pociągnął mnie bardziej pod drzewo i wskazał palcem w górę. Jego oczy błyszczały radośnie pełne wspaniałych jasnych światełek, jakby bawiły się w nich drobne promyczki.
Podniosłem głowę podążając wzrokiem we wskazanym kierunku. Wtedy też dostrzegłem ul, do którego zlatywały się pszczoły.
Więc to ul był tym, co tak uradowało Ślizgona?
- Myśli pan, że mają już dużo miodu? – zapytał stając na palcach, jakby to mogło coś dać i pomóc mu w sięgnięciu do ula.
W ułamku sekundy moje zainteresowanie przeniosło się z pszczelego królestwa na Fillipa, który wydawał mi się równie słodki, co tworzony przez małe owady smakołyk. Nie musiałem nawet się nad tym zastanawiać, dobrze wiedziałem, co powinienem zrobić w tamtej chwili i spodziewałem się, iż moje działanie sprawi przyjemność chłopcu. Nauczyłem się już, że spełnianie jego zachcianek, nawet tych najmniejszych, potrafi rozświetlić jego twarz uśmiechem równie pięknym, jak ten, którym obdarowywał mnie chwilę temu.
- Chciałbyś sprawdzić i spróbować takiego miodu? – zapytałem będąc ciekawym jego reakcji. Fillip otworzył usta, jego oczka wydawały się ogromne jak dwa spodeczki porcelanowej zastawy.
- Mógłbym?!
Z trudem powstrzymałem śmiech. To było więcej, niż mogłem oczekiwać. Nie spodziewałem się w końcu tak rozkosznej reakcji, a teraz czułem, że mogłem robić wszystko, byleby częściej oglądać takie zafascynowanie na jego twarzy.
Podszedłem do drzewa i dotknąłem jego pnia szepcząc cichą prośbę do duchów żyjących wewnątrz rośliny. Tak właśnie używałem umiejętności Upadłego Rodu. Korona drzewa odchyliła się ku ziemi.

~ * ~ * ~

Moje usta otworzyły się szerzej, kiedy na to patrzyłem. Nie powinno to być dla mnie zaskoczeniem, a jednak nie spodziewałem się, że tak grube drzewo może wygiąć się, jakby było tylko giętką gałązką. Mało tego ul znajdował się teraz tuż nad moją głową i gdybym tylko chciał mógłbym nawet do niego sięgnąć.
Profesor był rozbawiony, jednak nie wstydziłem się swoich reakcji na jego umiejętności. Na pewno każdy byłby nimi równie zaskoczony, jak i zainteresowany, a ja patrzyłem jak magia tworzy magię. Sam nie wiedziałem, jak to nazwać!
Camus podszedł do ula i wyjął różdżkę. Machnął nią bardzo leciutko, a z wnętrza wyfrunęło kilka pszczół. Wystraszyłem się, ze będą rozwścieczone, jednak one tylko unosiły się w powietrzu zataczając kręgi.
Po chwili z pszczelego domku wysunęła się wielka kropla miodu, którą Marcel wziął na palec. Nie wiedziałem, że coś takiego jest możliwe, ale zapewne było to czymś równie trudnym, co inne sztuczki, jakie już widziałem w wykonaniu tego mężczyzny. Był wielkim czarodziejem, a tym samym bardzo delikatnym nauczycielem.
Podsunął mi pod nos miód, który już zaczynał spływać powoli z jego palca.
- Spróbuj, Fillipie. – zachęcił mnie, a ja nie musiałem czekać na nic innego. Oblizałem się i wysunąłem język zlizując powoli niebywale słodki miód. Był przepyszny, smakował lepiej, niż zwykły, który nabierałem zazwyczaj ze słoika na kanapkę. Ten wydawał mi się nawet o niebo lepszy, chociaż były chyba takie same. Nie znałem się na pszczelarstwie, więc porzuciłem myśli o tym całkowicie. Liczył się tylko smakołyk na palcu mojego ukochanego nauczyciela.

~ * ~ * ~

Języczek Fillipa był miękki i niewielki, przez co jego dotyk na mojej dłoni był doprawdy niesamowity. Wywoływał dreszcze na całym moim ciele, a jego ustka szybko zalśniły od miodu, który się na nich osadził. Sam sobie sprawiłem tym przyjemność, a jednocześnie mogłem patrzyć, jak mój Skarb powolutku zjada wszystko, co znalazło się na moim palcu.
- Chciałbyś więcej? – zmierzwiłem jego ciemne włoski, a on pokiwał głową gwałtownie.
- Tak, tak, bardzo! – byłem pewien, że nawet ten miód daleko był od doskonałej słodyczy, którą emanował Fillip.
Ponownie użyłem prostego zaklęcia by wydobyć miód z komór ula. Tym razem postarałem się by było go więcej. Tym samym Fillip mógł dłużej się nim rozkoszować. Zebrałem łakoć palcami i podałem Ślizgonowi. Nie zwracał większej uwagi na to, iż zlizuje go z mojej dłoni. Przysunął usta do mojej skóry i znowu lizał słodycz, jakby miał do czynienia ze zwyczajną porcją na łyżeczce. Wpatrywałem się w niego z fascynacją, jednak czułem się winny, że wykorzystuję sytuację, by sprawić tym rozkosz samemu sobie.
Pszczoły, które wyfrunęły z ula zaniepokojone z początku tym, co się działo, teraz latały nad głową chłopca tworząc żółto-czarny wianuszek z samych siebie. Nie miały złych zamiarów, tak samo jak my. Dzięki zaklęciu nie drażniłem ich wydobywając miód, który przecież sam wyleciał z ula. Miałem pewność, że mój Anioł jest całkowicie bezpieczny, a żywa aureola nad jego główką sprawiała, iż upewniałem się tylko w przekonaniu o nadzwyczajnej magii, jaką wypełniony był ten chłopiec.

~ * ~ * ~

Byłem zawstydzony, ale zbyt zajęty pychotą, którą dał mi nauczyciel. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mój język liże jego skórę, że on musi to czuć, jednak nie wykluczałem, iż to właśnie było zasadniczą różnicą pomiędzy smakiem miodu z łyżeczki, a tym, który kosztowałem teraz. Nikt inny na pewno nie miał okazji zaznać czegoś podobnego, a ja mogłem sunąć językiem po całej dłoni profesora, kiedy miód zlewał się po jego placach do wnętrza. Przymknąłem oczy i odchyliłem trochę głowę by ułatwić sobie zadanie. Nos przeszkadzał mi w dokładnym wylizywaniu, więc musiałem się jakoś go pozbyć.
- A pan chciałby trochę? – zapytałem nagle, uświadamiając sobie, że powinienem o to zapytać już jakiś czas temu. Nie czekałem jednak na jego odpowiedź. Zebrałem palcem niezlizaną jeszcze przeze mnie resztkę miodu i podsunąłem pod jego usta.
Nauczyciel ponownie uśmiechał się do mnie łagodnie. Czekałem z niecierpliwością chcąc by i on zlizał miód z mojej skóry. Tym czasem profesor złapał mnie delikatnie za dłoń i objął ustami opuszek mojego palca, na którym znajdował się pszczeli łakoć. Jego język był gorący, kiedy liznął słodkie miejsce. Wpatrywałem się jak urzeczony w nauczyciela, a ten lekkimi liźnięciami pozbył się całej lepkości z palca. Byłem szczęśliwy, że to zrobił i na pewno nikt inny nie miał okazji karmić go tak jak ja!
- Smakowało panu? – kiedy skończył znowu pytałem, jednak teraz już czekałem aż wyrazi swoje zdanie na ten temat. Skinął głową, a jego twarz wyrażała spokój. Czułem się przy nim bezpieczny, niezależnie od chwili.
- Bardzo, Fillipie. – zapewnił mnie łagodnie. Rozpromieniłem się i klasnąłem w dłonie.
- To dobrze! – nie mogłem powstrzymać się przed głośnym i entuzjastycznym wyrażaniem swoich myśli i planów. Nawet, jeśli zachowywałem się dziecinnie to czułem przecież jak rozpiera mnie radość, jak całe moje wnętrze staje się gorące i pełne drżenia spowodowanego przyjemnością. – We wrześniu zrobię panu takie miodowe śniadanie! Chciałby pan? – byłem ciekaw, co o mnie myśli, kiedy tak musi wysłuchiwać mojego piskliwego głosu, gdy planuję coś, co miało mieć miejsce dopiero za kilka miesięcy.

~ * ~ * ~

- Będę na to czekał z niecierpliwością, Fillipie. – powiedziałem łapiąc go za policzki i przysunąłem usta do jego czoła całując je lekko. Nie potrafiłem się powstrzymać, wyraz jego anielskiej buzi był zbyt kuszący, bym miał nie musnąć chociażby tego jednego miejsca na niej.
Najbliższe miesiące miały stać się dla mnie udręką, ale musiałem czekać aż nadejdzie kolejny rok szkolny, a tym samym będę mógł spróbować kolejnych posiłków przygotowanych dla mnie przez te drobne łapki.
Miłość do niego zajmowała każdą komórkę mojego ciała i nie było przed nią ucieczki, zaś Fillip dbał bym nie mógł nigdy zapomnieć o tym, że należę do niego całym sobą.
Roześmialiśmy się obaj, chociaż sam nie wiem, dlaczego. Czułem tylko przepełniającą mnie radość i ogrom miłości względem tego Ślizgona. Dla niego zrobiłbym dosłownie wszystko!