wtorek, 31 maja 2016

La maison

Stojąc w progu starego domu Marcela na obrzeżach Paryża, obserwowałem uważnie mężczyznę mojego życia, który powoli, niejako ostrożnie oswajał się z tym znajomym i pełnym wspomnień miejscem, które stanowiło jego sanktuarium przez ponad dwadzieścia lat samotnego życia. Nawet Nathaniel wydawał się rozumieć powagę sytuacji, ponieważ milczał spoglądając zaciekawiony na swojego tatę i otaczające go nowe miejsce, które bezsprzecznie oferowało mu o wiele więcej swobody do beztroskiej zabawy i szaleństw na miotle.
- Tęskniłem za tym domem. - Marcel był tym, który jako pierwszy przerwał ciszę, a w jego głosie kryły się wszystkie uczucia, jakie tylko mogły w tamtej chwili kryć się w jego sercu.
- Tęskniłeś nie tylko za domem, ale i za tym krajem. - zauważyłem podchodząc do niego i opierając głowę o jego ramię. - Widziałem uśmiech na twojej twarzy, kiedy usłyszałeś francuski idąc ulicą. Nadal się uśmiechasz, chociaż nawet tego nie czujesz, a twoje oczy błyszczą jaśniej niż gwiazdy. Kochanie, wszystkie twoje mięśnie rozluźniły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, twój krok stał się lekki, niemal skoczny. Czuję twoją radość i rozumiem tęsknotę, którą skrywałeś dotąd w sobie. Jesteś szczęśliwszy, a to sprawia, że i ja czuję to samo. Zresztą spójrz na Nathaniela, nawet on wyczuwa zmianę jaka w tobie zaszła. - odsunąłem się od mężczyzny i podstawiłem mu pod nos kręcącego się niecierpliwie chłopczyka, który zaciekawiony rozglądał się wokół z jeszcze większą pasją i wyrywał się do samodzielnych odkrywczych wędrówek po domu. Mój syn wyczuwał przygodę w każdym tchnieniu tego miejsca.
- Przepraszam...
- Za co, kochanie? - pokręciłem głową. - Za to, że tęskniłeś za domem? To ja powinienem przeprosić, że tak późno dostrzegłem, co się z tobą dzieje.
- Za to, że miałem wszystko, a jednak czegoś mi brakowało.
- Można być bogatym, ale zgubić klucz do skarbca, a wtedy żyjesz jak biedak dopóki go nie odnajdziesz. - zauważyłem gładząc delikatnie dłonią policzek Marcela. - Twoim kluczem jest Francja, kochanie, i nie ma w tym nic złego. Potrzebujesz tego kraju, tych zmieniających się pór roku, tego słodko brzmiącego języka. - I myślę, że Nathaniel też tego potrzebuje, pomyślałem, ale nie powiedziałem tego głośno. Jeszcze nie teraz.
- Dziękuję. - słowa Marcela były jak cichutkie westchnienie rozkoszy. - Wysprzątam sypialnię żeby Nathaniel mógł się tam trochę samodzielnie pokręcić, kiedy będziemy ogarniać resztę.
- Słusznie. Wszystko jest zakurzone, a ten mały odkrywca już zaczyna kręcić nosem na bycie noszonym. - cóż, nie było wątpliwości, że Nath chce sam przemierzać cały dom i dlatego marudnie usiłował wyślizgnąć się z moich objęć. Wypinał brzuszek wyginając kręgosłup w łuk, poruszał biodrami na boki, wił się niczym piskorz. Krótko mówiąc, robił wszystko, co w jego mocy aby tylko wydostać się z moich ramion.
Marcel pocałował mnie lekko i wyjął z kieszeni różdżkę. W każdym jego ruchu dostrzegałem wewnętrzną równowagę, pewność siebie i kojącą serce radość.
- No, już, już, mały zbóju. Tata zaraz zrobi porządek w pokoju i będziesz mógł do woli się tam kręcić. Zajmie cię to na chwilę, prawda? - Nath uspokoił się na chwilę chłonąc skierowane do siebie słowa. Zapewne i tak rozumiał je po swojemu, ale wiedział, że mówię do niego, więc słuchał uważnie wpatrując się we mnie tymi swoimi niebieskimi oczętami.
Marcel spokojnymi ruchami dłoni pozbywał się z sypialni pokrywających meble tkanin, kurzu oraz pajęczyn. Z każdą chwilą moim oczom ukazywały się znajome sprzęty i meble, które pamiętałem z czasów mojego krótkiego pobytu we Francji, gdy rozpoczynaliśmy wspólne życie. Wspomnienia powracały falami melancholii i wewnętrznego łaskotania, które poruszało moje serce.
Postawiłem Nathaniela na właśnie rozwiniętym dywanie i pogłaskałem jego kasztanowe, mięciutkie włoski.
- Proszę cię bardzo, mój ty niecierpliwy odkrywco. Rozpakuję nas, mój słodki, a ty zajmij się resztą domu. - zwróciłem się najpierw do syna, a później do mojego męża.
Marcel uśmiechnął się skinąwszy na zgodę głową. Miał w sobie coś z dziecka, które odnalazło dawno temu zgubioną ulubioną zabawkę. Był tak niesamowicie piękny, kiedy kręcił się po tym domu z widoczną w spojrzeniu cudownych oczu radością. Nie pojmowałem jak mogłem przez tak długi czas nie dostrzegać potęgującej się w nim tęsknoty, która w pewnym momencie zaczęła przypominać łamiącą mi serce depresję. Obu nam czegoś brakowało, teraz to wiedziałem. O ile jednak ja mogłem zastąpić rodziców moją własną rodziną, o tyle Marcel nie był w stanie zagłuszyć tęsknoty za swoim krajem przebywając w moim. Różnica była zbyt dotkliwa.
- O nie, mój panie! Nie wspinamy się na meble! - szybko odsunąłem Nathaniela od krzesła, na które usilnie próbował się wdrapać, mimo że nie było wystarczająco stabilne aby mu na to pozwolić. - Nie ma sensu płakać, bo i tak ci nie pozwolę na ten twój amatorski parkour, kochanie. - pogłaskałem Natha po policzku i pocałowałem w czoło kręcąc głową aby zrozumiał, że nie ustąpię i nie zgodzę się na chodzenie po meblach. - Podłoga jest twoja, ale nic poza tym.
Malec zrobił jeszcze bardziej płaczliwą minę i zakwilił niezadowolony, ale nieustępliwie kręciłem głową, więc w pewnym momencie musiał pojąć, że nic nie zdziała. Nachmurzył się, ale nie uronił ani jednej łzy. Zamiast tego zmarszczył brwi niczym obrażony i odczłapał nie zaszczyciwszy mnie więcej spojrzeniem. Miałem ochotę roześmiać się rozbawiony jego zachowaniem, ale powstrzymałem się. Szanowałem jego humory, jego wyrażane płaczem, radością, a nawet dąsami zdanie i chciałem by wyrastał w świadomości, że tak właśnie jest, że go słucham i akceptuję to, co chce mi przekazać.
Zająłem się rozpakowywaniem naszych bagaży i układaniem wszystkiego w szafach. Towarzyszyło temu dziwne, niepokojąco wspaniałe uczucie, które podpowiadało mi, że znalazłem się we właściwym miejscu. Dopiero teraz zrozumiałem, że na Pokątnej czułem się tak, jakbym zawsze był w pracy. Nie mogłem swobodnie oddychać, nie byłem w stanie naprawdę odpocząć. Tutaj było inaczej. Dopiero przyjechaliśmy, a ja już poczułem tę niesamowitą, domową atmosferę z całą jej mocą i pięknem. Rozejrzałem się wokoło chłonąc wzrokiem każdy szczegół naszej sypialni. W końcu naprawdę byłem w domu i czułem to całym sobą.

~ * ~ * ~

Mój Anioł miał rację, od kiedy wróciłem do Francji, uśmiechałem się nie zdając sobie z tego sprawy. Teraz jednak doskonale wiedziałem, że kąciki moich ust bezustannie są uniesione, czym oddawały radość, jaką czułem w środku. Z trudem nad nią panowałem, kiedy tak chodząc od pomieszczenia do pomieszczenia sprzątałem szybko każde z nich. Od tak dawna nie było mnie w tym domu, od tak dawna nie słyszałem niemego szeptu tych ścian, nie czułem pieszczotliwego zapachu „swojego kąta”, jaki unosił się tutaj w powietrzu.
- Nie obejdzie się bez przemeblowania. - mruknąłem do siebie nie bez satysfakcji. Nathaniel musiał mieć przecież swój pokój, a i resztę domu należało dostosować do obecności dziecka. Nigdy nie sądziłem, że założę rodzinę, toteż wcześniej nie myślałem o takich rzeczach, zaś teraz nie mogłem doczekać się chwili, kiedy zacznę zmieniać to, co dotąd wydawało mi się dobre, a nawet perfekcyjne, podporządkowując to synowi.
Dochodząc do kuchni uświadomiłem sobie, że muszę zrobić wielkie zakupy. Zabraliśmy ze sobą tylko to, co najpotrzebniejsze, ale Nathaniel był wymagającym towarzyszem życia, toteż zawsze musieliśmy mieć pod ręką jedzenie dla tego cudownego malca.
Ogarnąłem pospiesznie resztę domu i zajrzałem do sypialni, w której teraz królował Fillip. Mężczyzna mojego życia próbował właśnie wygrzebać spod łóżka Natha, który wczołgał się tam i nie wiedział w jaki sposób się wydostać. Dzieci przypominały czasami owady, które potrafią wlecieć do domu, ale mają problem z jego opuszczeniem. Machnąłem nieznacznie ręką, co wystarczyło aby łóżko uniosło się na tyle wysoko, by Fillip dosięgnął syna i uwolnił go z tej przypadkowej pułapki.
- Nie pozwoliłem mu wdrapywać się na meble to postanowił wchodzić pod nie. - wyjaśnił Anioł, który głaskał i całował uspokajająco chlipiącego i wystraszonego chłopczyka. - Gdybyś nie zabrał mi różdżki, mały złodziejaszku, wyciągnąłbym cię stamtąd wcześniej. - powiedział do malca i musnął mały nosek oraz starł delikatnie łzy z mięciutkich policzków.
Podszedłem do nich i objąłem dwójkę najważniejszych w moim życiu osób. Od dawna nie byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili. Radość wypełniała mnie całego, rozpierała, łaskotała wewnątrz klatki piersiowej. Nie ważne ile razy nie próbowałbym opisać tego uczucia, zawsze czegoś brakowało, zawsze czegoś nie potrafiłem oddać słowami jak należy. Niektóre uczucia należało po prostu poznać na własnej skórze, a prawdziwa radość bezsprzecznie do takich należała.
- Je vous aime... * - szepnąłem starając się zawrzeć w tych słowach wszystko to, co czułem.
- My ciebie również. - na twarzy Fillipa pojawił się cudowny, słodki uśmiech.
- Tata! - zapiszczał Nath zapominając o przygodzie z łóżkiem.
- Chętnie przeciągałbym tę chwilę w nieskończoność, ale musimy zrobić zakupy. - zauważyłem śmiejąc się z miny, jaką obdarzył mnie Anioł. Musiałem przyznać, że wiedziałem, w jaki sposób najlepiej zepsuć romantyczną chwilę pełną uniesienia, ale i to stanowiło w pewnym stopniu element naszego codziennego romantyzmu. W końcu ten zmieniał się bezustannie wraz z udanym, ewoluującym związkiem, a nasz z pewnością taki właśnie był.
- Mogłem przewidzieć, że w pewnym momencie sobie o tym przypomnisz... - Fillip westchnął wydymając lekko swoje słodkie usteczka. Pocałowałem je nie potrafiąc się powstrzymać, a one wygięły się w uśmiechu pod naporem moich warg. - Tak na pewno nie uzupełnimy lodówki. - Anioł szepnął mimochodem w moje usta i już miał znowu ich sięgnąć, kiedy główka Nathaniela wepchnęła się między nas, gdy malec postanowił również okazać swoją miłość do nas wilgotnymi, mięciutkimi buziakami, które składał na naszych twarzach nie zwracając szczególnej uwagi na to, gdzie całuje. Był jednak z siebie tak dumny, że nie sposób było odmówić mu kilku buziaków w podzięce za te mokre cmoknięcia.
- Allons-y! **- odebrałem Nathaniela z rąk Fillipa, który wtulił się w mój bok zadowolony.

~ * ~ * ~

Przyznaję, że na początku czułem się trochę niepewnie otoczony językiem, którego niemal nie znałem, jednakże mając obok siebie Marcela próbowałem skupić się na nim i zapomnieć o tym, co czyniło ze mnie obcego. Patrząc na półki sklepowe usiłowałem przyzwyczaić się do innego układu produktów na półkach, do nowych marek i większego wyboru. Chciałem tu zostać dla Marcela, toteż musiałem jak najszybciej przypomnieć sobie, w jaki sposób żyje się we Francji, a to wcale nie było takie znowu trudne. Jedzenie było tutaj w większości znakomite, toteż byłem pewien, że nasz syn nie będzie na nie nigdy narzekał, a i ja preferowałem francuską kuchnię, której nawet nie dało się porównać z angielską.
- Pięć różnych rodzajów sera? Naprawdę? - uniosłem brew spoglądając to na Marcela, to na wrzucone do wózka pudełka. Mój mężczyzna wzruszył tylko ramionami i zaprezentował pełny garnitur zębów. Westchnąłem ostentacyjnie, ale w gruncie rzeczy nie miałem nic przeciwko. Wiedziałem przecież, że Marcel dopiero się rozkręca i niedługo później do serów dołączyły oliwki czarne i zielone, ślimaki, małże oraz krewetki. Ponieważ Marcel całkowicie odpłynął, to ja musiałem zatroszczyć się o to, aby kupić najpotrzebniejsze w każdej kuchni produkty. On tymczasem wypełniał wózek swoimi zachciankami i bezustannie mówił coś do Nathaniela w swoim języku. Niewątpliwie chciał oswoić malca z nowym otoczeniem i nauczyć go francuskiego. Nie miałem nic przeciwko temu, a nawet cieszyłem się z tego, ponieważ uwielbiałem, kiedy mój mąż używał swojej ojczystej mowy. Cóż, nie na darmo tak wiele osób ma słabość do „języka miłości”. Jest piękny. Skomplikowany, ale piękny. - Czy ty aby nie przesadzasz, kochanie? - zwróciłem mu uwagę, kiedy wśród zakupów znalazło się kilka rodzajów pieczywa. - Miesiąc nie wystarczy nam na zjedzenie tego wszystkiego.
- Damy sobie radę, zobaczysz. - zapewnił mnie z szerokim, pewnym siebie uśmiechem. - Pamiętaj, że we Francji pieczywo jest bez porównania lepsze od tego, jakie macie w Anglii, więc jestem pewny, że kiedy tylko przypomnisz sobie ten smak, nie będziesz mógł się powstrzymać od jedzenia.
- Przeceniasz mnie. - roześmiałem się, ale on tylko pokręcił głową rozbawiony. Oczywiście, że mi nie wierzył, więc po prostu się poddałem i pozwoliłem żeby wypełniał wózek po brzegi. Zresztą, był wtedy tak niesamowicie piękny. Z tą dziką pasją lśniącą w szarych oczętach, z tym niegrzecznym uśmiechem na ustach i radością bijącą z każdego gestu i słowa skierowanego do wciąż znajdującego się w jego ramionach Nathaniela.
W pewnym momencie zgodnie stwierdziliśmy, że jak na pierwsze zakupy zdecydowanie nie potrzebujemy już niczego innego. Marcel wręczył mi najlżejszy pakunek, jakim był w tym wypadku nasz syn, a sam zabrał wszystko inne. Naturalnie nie obyło się bez kilku zaklęć zmniejszających, za które teraz dziękowaliśmy losowi. W przeciwnym razie nie wiem, czy bylibyśmy w stanie zabrać się z tym wszystkim, jako że nie przewidzieliśmy tak dużych zakupów. Nie miałem jednak nic przeciwko temu. Było w tym coś prostego, wręcz banalnego, ale prawdziwie magicznego.
Miłość kojarzyła mi się właśnie z tymi najprostszymi czynnościami, z dniem codziennym spędzanym zwyczajnie u boku ukochanej osoby. Każdy wspólny wieczór był jak królewski bal, prosty obiad urastał do rangi najwspanialszego bankietu, spacer po parku przypominał zagraniczne wakacje. Miłość zamieniała codzienność w przygodę i świat w raj. Nie potrzebowałem więc niczego więcej by być naprawdę szczęśliwym.

~ * ~ * ~

- Zajmę się obiadem. - rzuciłem zaledwie przekroczyliśmy próg domu. Mieliśmy szczęście, ponieważ Nath był naprawdę grzeczny przez całą drogę i dopiero teraz zaczął marudzić wyczuwając zbliżającą się wielkimi krokami porę posiłku i snu. Zacząłem więc od czegoś sycącego i zdrowego dla syna, a kiedy mój Anioł karmił malca, ja mogłem zabrać się za gotowanie. W międzyczasie rozłożyłem też łóżeczko, w którym Nathaniel mógł się wygodnie przespać.
- Uwielbiam, kiedy gotujesz... - w pewnym momencie Fillip znalazł się tuż za mną. Jego ramiona oplotły mnie w pasie, a jego ciało wtuliło się w moje plecy zdecydowanie. - Jesteś wtedy naprawdę seksowny.
- Pozwoliłbym sobie zauważyć, że to niebezpieczne zważywszy na to, że trzymam nóż, ale chyba o to ci chodzi. - roześmiałem się, kiedy mój mężczyzna mruczał zadowolony. Odłożyłem więc nóż i wytarłem ręce w ściereczkę. Jakoś zdołałem przekręcić się w jego uścisku i stanąć przodem do wtulonego we mnie Skarbu. - A więc lubisz mężczyzn „przy garach”?
- Ciebie, mój drogi. Przyznaję, że uwielbiam patrzyć na ciebie „przy garach”. Nie kryję, że mnie to podnieca. - rzucił zaczepnie i oblizał usta. Spojrzałem szybko na łóżeczko ze śpiącym w nim Nathanielem i uśmiechnąłem się szerzej. Mieliśmy chwilę tylko dla siebie, więc nie widziałem powodu, dla którego nie mielibyśmy jej wykorzystać.
- Cóż, obiad poczeka. - sięgnąłem w tył wyłączając palący się palnik, a następnie zacisnąłem dłonie na pośladkach Fillipa unosząc go lekko. Jego nogi skrzyżowały się za moimi plecami tak, jak tego oczekiwałem, a nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
W niektórych pomieszczeniach zachowania zakochanych były proste do przewidzenia, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, podobało mi się to, że moje życie jest tak proste i zwyczajne mimo wypełniającej go po brzegi magii.
Zmieniłem pozycję, sadzając Fillipa na blacie kuchennym i mocniej wpiłem się w jego usta. Pragnąłem go i czułem, że i on pragnie mnie. Od tak dawna nie mieliśmy dla siebie czasu. Moje krocze napierało na jego, zaś moje dłonie wsunęły się pod delikatny materiał koszulki. Powoli sunąłem palcami po ciepłej, gładkiej skórze jego pleców, żeber i brzucha. Rozpiąłem guzik oraz zamek spodni Fillipa, oblizałem się lubieżnie i uśmiechnąłem.
Uchylone usta mojego Anioła, jego zmarszczone brwi i ciężki oddech świadczyły o tym, że nie może doczekać się już chwili, w której w końcu połączymy się ze sobą w jedno. Zmiana miejsca okazała się nieść ze sobą o niebo więcej zalet niż początkowo sądziliśmy. Nath był zmęczony, więc nie musieliśmy obawiać się, że zaskoczy nas budząc się stanowczo zbyt wcześnie.
Fillip zdjął całkowicie swoją koszulkę i pozbawił mnie mojej. Całowałem jego pierś i sunąłem wargami niżej. W końcu dotarłem do pępka, skąd tylko kilka pocałunków dzieliło mój język od wyraźnie spragnionego członka.
- Marcel... - syknął zniecierpliwiony chłopak, a ja roześmiałem się i wziąłem go w usta tak, jak tego chciał. Jego dłonie zacisnęły się na moich włosach, a całe ciało wręcz rwało się próbując odpowiadać na pieszczotę moich ust.
Ssałem, lizałem, robiłem co w mojej mocy by dać mu pełnię rozkoszy i czekałem na moment, w którym moje usta wypełnią się słodyczą jego nasienia. Ledwie zdążyłem przełknąć, kiedy mój mężczyzna przyciągnął mnie do pocałunku.
Czułem, że mój rozporek zaraz eksploduje, jeśli go nie odsunę, więc pozbyłem się tego narzędzia tortur i z pewną ulgą przygotowywałem Anioła na upragnione przez nas obu połączenie. Całowałem go i byłem przez niego całowany bezustannie. Byłem miłością i pragnieniem czekając, bólem i rozkoszą, kiedy w końcu wszedłem w ukochane ciało, które przyjęło mnie z cichym jękiem przyjemności.
- Fillipie... - westchnąłem w jego ucho i ukąsiłem je lekko. Chłopak zadrżał i wgryzł się boleśnie w moje ramię. Nie mógł krzyczeć, nie mógł wydawać z siebie żadnych głośniejszych odgłosów, aby nie obudzić naszego śpiącego skarbu, toteż zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Nie narzekałem na to doznanie, ponieważ ból łączył się z rozkoszą, co doprowadzało wszystkie moje zmysły do szaleństwa. Jakby tego było mało, głośny, szybki oddech oraz ciche jęki działały na słuch, zapach tego domu oraz mieszająca się ze sobą woń potu mojego i Fillipa pobudzała węch, na języku czułem wciąż delikatny smak nasienia mojego mężczyzny, jego słonawy pot oraz słodką ślinę, moje palce sunęły po jego spoconym ciele, które drżało z rozkoszy, zaś wzrokiem chłonąłem widok, jaki przedstawiała jego cudowna twarz, lśniące podnieceniem oczy, rozwarte kusząco usta. Byłem na granicy szaleństwa, kiedy w końcu doszedłem, a wraz ze mną kolejny raz wytrysnął naprawdę zmęczony tym Fillip.
- Nie odsuwaj się ode mnie. - wysapał w moje ucho. Nie miałem najmniejszego zamiaru się z nim sprzeczać. Było mi zbyt dobrze, kiedy nasze rozpalone, spocone ciała były ze sobą splecione. - Nie ruszę się nigdzie sam, będziesz musiał mnie przenieść w jakieś stosowniejsze miejsce. - mruczał przytulony. - Ale to później. Dużo później. Teraz po prostu stój w miejscu i pozwól mi się sobą nacieszyć w pełni.
- Każde twoje życzenie jest także moim pragnieniem. - przyznałem, a kącik moich ust uniósł się wysoko. Byłem szczęśliwy.

* Kocham was
** Chodźmy!