poniedziałek, 30 listopada 2015

A la recherche de la beauté perdue

Pogoda przestała dopisywać już kilka tygodni temu, kiedy słońce zaszło chmurami, a okropny wiatr sprawiał, że temperatury wydawały się niższe niż w rzeczywistości. Do tego dochodził paskudny kapuśniaczek, który czasami tylko ustępował miejsca normalnym deszczom, a one wcale nie były od niego lepsze. Zima zbliżała się wielkimi krokami i najwyraźniej nie niosła ze sobą niczego szczególnego, jeśli nie liczyć faktu, że mój kapryśny Marcel narzekał na „angielską pogodę” niemal bezustannie i przepraszał mnie za to, nie chcąc być uciążliwym, ale nie potrafił się powstrzymać.
Czasami naprawdę go rozumiałem, ponieważ w tym roku pogoda naprawdę była paskudna, a przecież jeszcze w Hogwarcie tak bardzo uwielbialiśmy wszystkie pory roku, w tym także jesień i zimę.
Kiedy myślałem o tym teraz, wydawało mi się, że szkoła przyciągała piękne pory roku, których w mieście nie dało się odczuć w taki sam sposób. Tęskniłem za tamtymi czasami, chociaż jednocześnie nie miałem na to zbyt wiele czasu. Sklep i Nathaniel doskonale radzili sobie ze zbędnymi, niepotrzebnymi myślami zajmując mnie co do minuty.
- Znowu pada... - jęk Marcela, który wyglądał przez okno sklepu niemal mnie rozbawił. To samo powiedział dwie godziny wcześniej, w takich samych okolicznościach, nawet opierał się podobnie o parapet. Chociaż siedział w sklepie, wyglądał na zagubionego pośród tej pluchy za oknem. Mój otoczony aurą melancholii książę z bajki. Nie potrafiłem nawet oderwać od niego wzroku. Był piękny. Naprawdę piękny.
- Oczywiście, że pada. To przecież angielska jesień, mój drogi. - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Chciałem was zabrać wieczorem na spacer po parku! - rzucił żałośnie i odwrócił się do mnie z miną skarconego szczeniaka, jakby był dzieckiem, a nie dorosłym, dojrzałym mężczyzną. - Nie zamierzam was narażać na żadne choróbska tylko dlatego, że angielska pogoda jest taka płaczliwa! - znowu zaczynał, a ja nigdy nie miałem tego dosyć.
Kochałem jego głos i chciałem by nigdy nie milczał, ale bezustannie mówił do mnie tym pełnym oddania i miłości głosem, w którym odbijały się wszystkie jego emocje.
- Bardzo tęsknisz za Francją? - zapytałem zdając sobie sprawę z tego, jak ciężko musi odczuwać rozstanie ze swoim krajem. Podejrzewałem, że w szkole pogoda naprawdę była piękniejsza i świat tak cudowny, że Marcel nie myślał o domu tak intensywnie, jak teraz.
- Tak, nie będę tego ukrywał. Francja jest bardziej przystępna dla przeciętnego człowieka, a przynajmniej dla przeciętnego mnie. Nie chcę narzekać, ale jednak piękno jesieni gdzieś mi umknęło w pewnym momencie i nie mogę go odnaleźć. Chciałem sprawdzić czy nie ma go w parku, ale jak widzisz muszę sobie to podarować. - spojrzał przez okno z wyrzutem, jakby chciał żeby deszcz wiedział, że go rozczarował. - Nie chcę urazić twojego kraju, ale jest taki szary i brzydki, podczas gdy Francja jest naprawdę piękna. I zdecydowanie bardziej wyrazista. - dodał z przekąsem.
- Muszę się z tobą zgodzić. - po chwilowym zastanowieniu skinąłem głową. - Co do Anglii, bo nie wiem dokładnie jak to wygląda we Francji, ale podejrzewam, że niedługo się przekonam, skoro mój mężczyzna tak bardzo kręci nosem na wszystko tutaj. - uśmiechnąłem się podchodząc do niego. Nathaniel spał przytulony do swojej nowej miotełki, więc mogliśmy z Marcelem pozwolić sobie na chwilę spokojnej rozmowy i pieszczot.
- Przyznaję, że coraz częściej o tym myślę. - jego ramiona objęły mnie ciasno. - Chciałbym otaczać was pięknem, a tutaj nie jest to możliwe. Chcę żeby Nathaniel mógł bawić się w barwnych liściach, żeby cieszył się urodą świata tak, jak my cieszyliśmy się nią, kiedy jeszcze uczyłeś się w Hogwarcie. Naprawdę chciałbym żeby te czasy wróciły, chociaż jednocześnie nie oddałbym za nie tego, co mam teraz. Gdyby tylko dało się to połączyć...
Uśmiechnąłem się subtelnie słuchając jego słów.
- Przeniesiemy się do Francji przynajmniej na jakiś czas, co ty na to? Może jeszcze nie teraz, bo Nathaniel jest zbyt malutki żeby można było go codziennie męczyć podróżą kominkiem lub świstoklikiem, ale już niedługo. - pocałowałem Marcela delikatnie w usta składając tę propozycję.
Chciałem żeby był szczęśliwy, żeby odnalazł to, co utracił podczas swojej nieustającej podróży przez życie. Nie byłem pewny, czy potrafiłbym pokazać mu piękno Anglii skoro mieszkałem tutaj od urodzenia i wszystko wydawało mi się tak normalne i oczywiste, chciałem jednak żeby dostrzegł w dniu codziennym dokładnie to, co dostrzegał na co dzień w Hogwarcie. Pamiętałem przecież jak pięknie błyszczały jego oczy, kiedy rozkoszowaliśmy się wspólnie urokami świata. Pamiętałem jego cudowny uśmiech i malującą się na twarzy fascynację życiem, kiedy piękno otaczało nas swoim ciepłym kokonem.
Powoli zaczynałem rozumieć za czym tak tęskni mój Książę.
- Marcelu... - zacząłem z ustami przy jego ustach, ale wtedy też Nathaniel postanowił zrezygnować z dłuższej drzemki i zakwilił obwieszczając światu swoje przebudzenie. - Nasz Pluszowy Miś wzywa. - roześmiałem się i z trudem odsunąłem od Marcela.
Wziąłem Nathaniela na ręce i obsypałem buziakami, co w pełni go uspokoiło i sprawiło, że ułożył się na moim ramieniu najwyraźniej planując jednak jeszcze chwilę pospać. Mój syn był po prostu słodki i najwyraźniej słodycz ta płynęła w żyłach całego Upadłego Rodu, ponieważ dostrzegałem ją także w moim Marcelu.

~ * ~ * ~

Patrzyłem na mojego pięknego Fillipa i drobnego, rozkosznego Nathaniela, na moje dwa największe i najdoskonalsze Skarby. Chciałem położyć cały świat u ich stóp, podarować im na własność cząsteczkę czystego nieba, najjaśniejszą z gwiazd, cudowne ciepło słońca i kojący blask księżyca. Chciałem także dać im piękno świata, którego teraz poszukiwałem bezskutecznie.
Nie byłem dumny z faktu, że stałem się ponurym, narzekającym Kłapouchem. Chciałem bezustannie otaczać moją rodzinę radością i szczęściem, a tymczasem nie wychodziło mi to tak, jakbym sobie tego życzył. A przecież tak bardzo się starałem! Jak to możliwe, że nawet nie zauważyłem chwili, kiedy umknęło mi coś tak istotnego, jak piękno codzienności, którym przecież od zawsze chciałem otulać moich bliskich?
- Nie pozwolę żebyście musieli tkwić pośród szarości i brzydoty! - postanowiłem ostro i podchodząc do moich dwóch Cudów, objąłem je mocno całując jednego, a później drugiego w czoło. Tak bardzo ich kochałem, a tak mało wydawałem się od siebie dawać. Naprawdę chciałem dać im więcej, uczynić ich najszczęśliwszymi na świecie.
- Jesteś niepoprawny. - Fillip roześmiał się kręcąc głową.
Był taki piękny, kiedy jego twarz rozjaśniał uśmiech, a poskręcane od wilgoci włosy otulały jego twarz. Jego miodowa skóra przypominała mi o wyczekiwanym z takim utęsknieniem słońcu, a czekoladowe oczy obiecywały cudowne, barwne Święta już niebawem.
Nagle uświadomiłem sobie, że całe piękno tego świata jest zaklęte w nim i tak naprawdę zawsze tak będzie. Może właśnie dlatego nie mogłem odnaleźć go w świecie zewnętrznym? Ponieważ całe wniknęło w mojego Anioła, niczym słodki alkohol wsiąkający w delikatny biszkopt. Fillip miał w sobie wszystkie uroki pór roku i widziałem, jak to piękno przekazywał każdego dnia Nathanielowi. Obaj rozkwitali na moich oczach.
- Kocham was. - westchnąłem z uwielbieniem przytulony do tej dwuosobowej radości mojego życia. - Kocham was tak mocno, że z trudem to w sobie mieszczę.
- Hmm, nie mieścisz w sobie miłości, ale zawsze znajdziesz tam miejsce na obiad, nawet kiedy nie specjalnie mi wyjdzie. - Fillip znowu się śmiał, a to sprawiło, że i ja roześmiałem się zapominając o paskudnej pogodzie za oknem.
- To dlatego, że twoje obiady zawsze wychodzą. Nawet jeśli jest inaczej.
- To się wyklucza! - prychnął rozbawiony.
- Nie dla mnie. - przyznałem całując jego szyję delikatnie. Raz, drugi, w końcu obsypałem ją setkami małych, delikatnych buziaków. - Mmm, i nagle nie mam ochoty ruszać się stąd nawet na krok. - było mi przy nim tak dobrze, że najchętniej zamknąłbym sklep aby nikt nie mógł nam przerwać tej słodkiej chwili zwyczajnej, ale jakże pięknej bliskości.
Niestety wiedziałem, że taka radość nie może trwać wiecznie. W szczególności, kiedy zaczynałem czuć się o wiele lepiej, niż wcześniej myśląc o tej koszmarnej pogodzie. Nie zdziwił mnie więc fakt, że właśnie w takiej chwili odwiedził nas klient otulony szczelnie płaszczem, składający w drzwiach ociekający wodą parasol.
Westchnąłem odsuwając się od mojej małej, ale cudownej rodziny i z uśmiechem na twarzy podszedłem do klienta. Przyjemności musiały poczekać, nawet jeśli tylko o nich potrafiłem teraz myśleć. W końcu wypełnianie obowiązków również zaliczało się do dowodów miłości. Chciałem dawać z siebie wszystko, bez względu na to co robię, a wszystko to z myślą o nich, o Fillipie i Nathanielu.

~ * ~ * ~

Uśmiechnąłem się patrząc na mojego męża, który właśnie rozmawiał ze starszym mężczyzną wyraźnie zainteresowanym najnowszym modelem miotły, którą dostarczono nam zaledwie dwa dni temu. Sądząc po ożywieniu, z jakim o niej rozmawiał, podejrzewałem, że jest zapalonym kolekcjonerem, który sam nie gra w quidditcha ani nawet nie lata, ale uwielbia czuć tę moc posiadania swojego własnego cudeńka. W swojej pracy spotkałem już kilka takich osób, toteż nauczyłem się je rozpoznawać. Nie było to wcale takie trudne.
Marcel wrócił do nas po sfinalizowaniu bardzo udanej dla obu stron transakcji, której przedmiotem była podziwiana przez wszystkich miotła. Osobiście żałowałem, że nie mogę jej zatrzymać, ale nie była mi zupełnie potrzebna, więc nie widziałem sensu w jej posiadaniu. Nathaniel był zbyt mały na takie cuda, zaś Marcel nie miał szczególnie czasu na latanie. Swoją pasję do quidditcha rozwijał w inny sposób, więc podejrzewałem, że nie żałował szczególnie tego cudeńka, którego właśnie się pozbył.
- Brrr! - mój cudowny mężczyzna wtulił się we mnie jak dziecko w rodzica i pocierał nosem o moją szyję w rozkosznej, delikatnej pieszczocie. - Na zewnątrz jest strasznie zimno! Wystarczyło, że otworzył drzwi, a poczułem na całym ciele tę koszmarną pogodę. Ależ ja tęsknię za ciepłem!
- Kochanie, teraz przesadzasz. - pogładziłem go po głowie starając się nie kręcić za bardzo, aby nie zbudzić Nathaniela.
- Wiem o tym. - w głosie Marcela słychać było nutę słodkiej przekory. - Ale to wszystko dlatego, że brakuje mi tej pięknej, złotej jesieni.
- Więc proponuję zacząć od gorącej czekolady, a wieczorem mimo pogody wybrać się na spacer. Może nie znajdziesz tego, czego szukasz, ale przynajmniej wyrwiemy się na chwilę z domu. Nathanielowi również dobrze zrobi świeże powietrze.
- Mmm, taaaak. Zgadzam się. Pójdę przygotować czekoladę. - ożywił się i pozostawił po sobie uczucie chłodu, kiedy jego ciało odsunęło się od mojego.
Podejrzewałem, że Nath również to odczuł, ponieważ zaczął się kręcić i tym razem obudził się na dobre. Uderzając w płaczliwy ton, domagał się posiłku, jak to ostatnio miał w zwyczaju, więc Marcel wyraźnie zadowolony z faktu, że może zająć się czymś lepszym niż kontemplowanie deszczu, pospieszył schodami na piętro, gdzie mieściła się kuchnia.
Czasami, ale tylko czasami, miałem wrażenie, że to ja jestem tym starszym i dojrzalszym mężczyzną.

~ * ~ * ~

Rozpuściłem w mleku dwie tabliczki czekolady i rozlałem do kubków nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu i zadowolonego mruczenia jednej z moich ulubionych piosenek. Kilka kropel whisky dla nadania aromatu i zaostrzenia smaku, duża łyżka przygotowanej na szybkiego bitej śmietany i oto ambrozja na dzisiejszy deszczowy dzień była gotowa.
W czasie Świąt miałem zamiar serwować ją mojemu Aniołowi o wiele częściej, jako że wiedziałem, że uwielbia ten smak w mroźne, nieprzystępne dni. Zapalę w kominku, włączę światełka na choince, usiądę z nim na kanapie i będę rozkoszował się obrazem jaki będzie przedstawiał mój słodki Fillip z kubkiem gorącej, parującej czekolady w dłoniach. Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy to nastąpi, co świadczyło o tym, że mój humor znacznie musiał się poprawić od samej myśli o tym niezawodnym sposobie na zaczarowanie każdego chłodnego, dołującego dnia.
Zabierając ze sobą podgrzaną butelkę kaszy dla naszego kwilącego malca, wróciłem do dwójki najważniejszych w moim życiu osób. Czekali na mnie siedząc za ladą i bawiąc się malutkimi, latającymi miotełkami, które zajęły Nathaniela na tyle, że nie myślał przez chwilę o jedzeniu. Wystarczyło jednak by zobaczył butelkę, a znowu płakał domagając się swojego przysmaku. Tym razem uspokoiliśmy go wsuwając między jego drobne usteczka smoczek butelki, którą od razu zaczął ssać. Naprawdę był nienasycony, ale to bardzo cieszyło Fillipa, który nie martwił się o ewentualne problemy z jedzeniem malucha w przyszłości.
Wykorzystaliśmy okazję, że nasza kruszyna była pochłonięta kaszą, aby móc rozkoszować się gorącą czekoladą i sobą nawzajem. Tym razem los nie zesłał nam żadnych klientów, którzy przeszkodziliby nam w kontemplacji tej pełnej spokoju i słodyczy chwili, co uznałem za dobry znak. W mgnieniu oka nie przeszkadzała mi już nawet koszmarna pogoda za oknem. Byłem szczęśliwy, ponieważ zagubione piękno nie miało tak wielkiego znaczenia, kiedy obok miałem prawdziwie piękne Cuda, w które mój Pan tchnął życie.

sobota, 31 października 2015

Halloween en famille

Z szerokim, niemożliwym do powstrzymania uśmiechem patrzyłem na Nathaniela przebranego z okazji Halloween za małą, słodką dynię. Biedny malec nie czuł się z początku specjalnie komfortowo, ale szybko przyzwyczaił się do ciepłego, miękkiego ubrania, które „zajmowało” na nim więcej miejsca niż wszystkie, które nosił do tej pory. Narzekał wprawdzie i płakał, kiedy nie mógł poradzić sobie z miotłą, ale przekupiony łakociami i kilkoma zabawkami uspokoił się szybko. Najwyraźniej zrozumiał, że może na tym zyskać więcej niż stracić. W chwili, kiedy Marcel posadził naszego malucha na dozwolonej w jego wieku miotełce i pozwolił by ten szalał w bezpiecznym, amortyzującym upadki i kolizje stroju dyni, niewygoda przestała się liczyć. Nath piszczał z zachwytu przemierzając sklep tam i z powrotem, to między wiszącymi halloweenowymi ozdobami, to znowu zderzając się z nimi dla własnej przyjemności. Niezwykle entuzjastycznie reagował też na muzykę, którą postanowiliśmy urozmaicić naszym klientom zakupy. Dobraliśmy ją do okazji, toteż otaczające nas dźwięki pełne były hipnotyzującego rytmu kojarzącego się z błądzeniem po ciemnym lesie oraz kuszącą dzieci wiedźmą.
- Ymm!Tata! - mogłem spodziewać się tego wołania. Nath właśnie wpadł na sztuczną pajęczynę i zaplątał się w nią wraz ze swoją miotłą dla najmłodszych w taki sposób, że przypominał cukierek.
- Tak jest, jeśli się nie uważa. - upomniałem go zanim zabrałem się za pomoc przy rozplątywaniu. - To miotła, kochanie, a nie konik. No już, nie kręć się tak, bo nie mogę sobie poradzić. - roześmiałem się próbując walczyć z pajęczyną oraz wiercącym się chłopcem, który nie potrafił poczekać w spokoju na uwolnienie. Widać miał w sobie stanowczo zbyt dużo energii do wykorzystania, więc należało ją spożytkować przed godziną drzemki.
- O, widzę, że jakaś rybka wpadła w moje sieci. - Marcel właśnie pożegnał klienta i dołączył do nas korzystając z chwili spokoju. - Pomogę wam. - zaproponował i od razu zabrał się sprawnie do pracy. Musiałem przyznać, że wiedział doskonale co robi, ponieważ Nathaniel był wolny po zaledwie kilkunastu sekundach. - O, nie, nie, nie, mój drogi. - złapał naszą małą dynię, kiedy ta próbowała znowu dosiąść miotły. - Idziemy jeść, a dopiero później możesz poszaleć.
Nath już zaczynał marudzić, ale wystarczyło jedno karcące spojrzenie Marcela, by chłopiec uspokoił się i poddał bez szemrania. Wydął tylko usteczka i pozwolił się zanieść do niewielkiej kuchni.
Spoglądałem na mojego mężczyznę z niegasnącym podziwem, kiedy tak świetnie radził sobie z Nathanielem. Potrafił jednym spojrzeniem powiedzieć małemu więcej niż ja całymi zdaniami, był opiekuńczy i czuły, ale jednocześnie potrafił odmówić chłopcu wszystkiego, jeśli tylko uznał to za niezbędne dla jego dobra. Był wtedy tak niesamowicie przystojny. Tylko Nath potrafił wydobyć ze swojego taty to, co nie udałoby się nikomu innemu.
- Ciebie też mam zanieść na drugie śniadanie? - szare, roześmiane spojrzenie Marcela spoczęło na mnie, kiedy odwrócił się bokiem przed wejściem na schody. - Mogę spróbować wziąć cię na ręce, jeśli chcesz, ale ty weźmiesz Nathaniela.
- Hmm, to czarujące, ale jednak podziękuję. Nie chciałbym żebyś się przemęczał. Jesteś mi przecież potrzebny w pracy. - pokazałem mu język i roześmiałem się, kiedy zrobił na niby urażoną minę.
Rozsiedliśmy się więc w kuchni przy malutkim stole i wspólnie zjedliśmy nasze drugie śniadanie. Zawsze staraliśmy się jeść posiłki wspólnie, aby Nath pamiętał od małego właśnie tę rodzinną atmosferę. Kiedyś przecież dorośnie, a wtedy chciałbym aby wyniósł z domu jak najwięcej miłości i radości, jaką daje wspólne, szczęśliwe życie.
Ostatnimi czasy Marcel naprawdę dawał z siebie wszystko, zarówno w kuchni, jak i w sklepie, co bardzo mnie cieszyło, ale jednocześnie wzbudzało mój niepokój. Nie chciałem przecież żeby się przemęczał, ale nie mogłem odmówić mu tego, czego tak bardzo chciał. Podejrzewałem, że obudziło się w nim pragnienie odtworzenia przynajmniej w drobnym stopniu tego, czego doświadczył we własnym domu rodzinnym. Miał szczęśliwe dzieciństwo, więc bogaty o barwne, dobre wspomnienia, budował podobne specjalnie dla Nathaniela. Wiedział, że z czasem dzieci zapominają to, co wydarzyło się przed ich czwartymi urodzinami, ale i tak nie ustawał w staraniach aby wszystko było perfekcyjne.
Tak bardzo go kochałem, że nie byłem w stanie kochać go już bardziej, a jednak to uczucie we mnie nadal się poruszało i wołało o bezustanne pielęgnowanie łączącej nas miłości. Nie dlatego, że potrzebowaliśmy przypomnienia, jak bardzo jesteśmy w siebie zapatrzeni, ale po to by rozkoszować się wspólnymi chwilami i sobą nawzajem w trochę inny sposób niż zazwyczaj. Niewinny, niezobowiązujący spacer we dwoje, kiedy Nath zostawał pod opieką Olivera, kolacja przy świecach, wyjścia na wyjątkowe eventy organizowane w mieście. Coś zawsze się znalazło i służyło temu, abyśmy mogli w pełni korzystać z uroków życia. Bo czy mogło być coś przyjemniejszego niż trzymanie się za rękę w czasie spaceru po parku, kiedy gdzieś niedaleko słychać głośne dźwięki koncertu zorganizowanego przez miasto?
- Myślisz o czymś przyjemnym. - aż podskoczyłem, kiedy Marcel szepnął zaraz przy moim uchu. Zamyślony nie zauważyłem, że do mnie podchodzi, a teraz karciłem go wzrokiem za to, że tak mnie wystraszył. - Wybacz, Aniele.
- Kto to widział tak ludzi zachodzić od tyłu! - prychnąłem wydymając usta.
- Więc, myślałeś o czymś przyjemnym?
- Eh, doskonale wiesz, że tak! - pstryknąłem go lekko w nos. - O naszych randkach we dwoje. Nie mogę doczekać się obiecanego wyjścia na łyżwy zaraz po Świętach Bożonarodzeniowych. Nathaniel jest zbyt malutki, ale Oliver doskonale się nim zaopiekuje.
- To będzie wyjątkowy dzień i dla nas, i dla niego. - Marcel musnął mój policzek i przytulił mnie mocno. - Zadbam o to.
I jak tu go nie kochać?

~*~*~

Ciepłe ciało Fillipa tak idealnie leżało w moich ramionach, że nie miałem najmniejszego zamiaru wypuszczać go z objęć. Był spełnieniem wszystkich moich marzeń, celem mojego życia i jego radością. Musiał więc idealnie do mnie pasować i rzeczywiście tak było. Całym sobą czułem, że obaj znajdujemy się w miejscu, w którym powinniśmy się zawsze znajdować – u swojego boku.
Zamruczałem z rozkoszy tej słodkiej, pełnej przyjemności chwili i na pewno tkwiłbym w tej samej pozycji przez całe godziny, gdyby nie fakt, że nasz mały rozrabiaka uporał się już ze swoim posiłkiem i teraz kręcił się na wszystkie strony próbując uciec ze swojego wysokiego krzesełka. To dziecko potrafiło zająć się na dłuższy czas tylko jednym – quidditchem. Byłem z niego dumny, ale obawiałem się, że może stracić zainteresowanie światem, jeśli ograniczy się tylko do tego sportu. To było główny powodem, dla którego raz w tygodniu uczęszczaliśmy z Nathem na zajęcia „Klubu Maluszka” oraz „Niedzielne Czytania” w pobliskiej bibliotece, która troszczyła się nade wszystko o najmłodszych. Starałem się więc jak to tylko możliwe, by malec miał więcej zainteresowań niż tylko to jedno, ale widać ono dominowało w tej chwili nad wszystkimi innymi. W końcu Nathaniel potrzebował codziennego latania częściej niż bajki na dobranoc i nie było na to innego sposobu, jak tylko pozwalać mu chociaż na odrobinę zabawy miotłą każdego dnia. Rówieśnicy także nie wydawali się go szczególnie interesować. Na mugolskie maluchy patrzył nieufnie, zaś na czarodziejów bez większego zainteresowania. Podejrzewałem, że dzieci w jego wieku właśnie takie były, więc nie przejmowałem się tym szczególnie. Tymczasem rozwijanie jego pasji było moim priorytetem. Chciałem by wyrósł na mądrego, zdolnego młodzieńca, który będzie mógł spełniać swoje marzenia jakiekolwiek by one nie były.
- Wypij soczek. - upomniałem Nathaniela, który patrzył bez przekonania na marchewkowo-dyniowy sok. - Nie wypijesz, nie będzie zabawy. - ostrzegłem, a on doskonale znał ten ton. Zły jak mała osa sączył z plastikowego kubeczka z dzióbkiem napój, który dla niego przygotowałem.
- Nie patrz tak na mnie, kochanie. Wiesz, że musisz go wypić. - Fillip westchnął ciężko, kiedy malec próbował znaleźć w nim sojusznika. Jak na taką małą kruszynę, która zaledwie nauczyła się trzymać cokolwiek w miarę pewnie w łapkach, był bardzo sprytny i pojętny. - Chcesz być duży i silny jak tata, to musisz jeść i pić wszystko, co dostajesz. Nie wolno kręcić noskiem, bo będziesz zawsze taki malutki. No chodź, pomogę ci trochę. - Fillip wziął od małego kubeczek i udał, że pociąga duży łyk soku. - Mmm, pychota! Takie dobre, a ty nie chcesz. - pokręcił głową oddając chłopcu kubeczek. Ten jednak zmarszczył płaczliwie nosek, więc mój Anioł wziął go na ręce i zaczął poić sokiem.
- I tak oto wyszedłem na „tego złego”. - stwierdziłem z trudem kryjąc rozbawienie. Fillip naprawdę rozpieszczał naszego syna.
- Zawsze jesteś „tym złym”, Marcelu. Duży, zły wilk. - mrugnął do mnie zalotnie. - No, dzielny chłopiec. - skomplementował Nathaniela i poświęcił mu teraz całą swoją uwagę. - Zajmiemy się sklepem, prawda? A tata będzie w tym czasie męczył się z obiadem dla nas. - mówił do malca specjalnie nie zwracając na mnie uwagi. To były jego miłosne flirty, które uwielbiałem właśnie za to, że świadczyły o zainteresowaniu chłopaka moją osobą.
Zabrałem się więc za wspomniany przez Fillipa obiad, którego przygotowanie miało sprawić mi wielką przyjemność. W końcu robiłem go dla dwójki bardzo wdzięcznych osób, które potrafiły cieszyć się tym, co dla nich miałem w pełni.

*

Nasza Mała Dynia nie mogła wprawdzie jeszcze chodzić po domach zbierając cukierki, ale specjalnie dla niej przygotowaliśmy niewielkie rodzinne spotkanie halloweenowe, dzięki któremu wystarczyło, że przemieszczała się od jednego członka rodziny do drugiego i zbierała najlepsze czekoladowe łakocie jakie było można dostać na Pokątnej. Rodzice Fillipa postarali się nawet o drogie prezenty, podobnie jak Oliver, który potrafił zrobić dla Nathaniela wszystko ku wielkiemu niezadowoleniu Reijela.
„Demoniczne dziecko miłości i nienawiści”, jak zwykliśmy go nazywać w Upadłym Rodzie, było właśnie najbardziej naburmuszonym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziałem, kiedy tak patrzył wilkiem na zadowolonego, ubrudzonego czekoladą Natha.
Ciasta i ciasteczka, kanapeczki, soczki, łakocie. Każdy chciał coś wcisnąć w tą małą istotkę. W pewnym momencie obawiałem się, że mój syn pęknie z przejedzenia lub nabawi się jakiejś choroby, ale najwyraźniej jego żołądek nie miał dna, ponieważ Nath ciągle chciał więcej i więcej. Dopiero przysypiając nad wiśniowym ciachem dał sobie spokój i pozwolił położyć się do spania. Pora jego drzemki przesunęła się wprawdzie odrobinę, ale i tak nadeszła w samą porę, ponieważ obawiałem się, jak Reijel zniesie kolejne minuty w towarzystwie dziecka, które zajmowało jego kochanka bardziej niż on sam.
- Więc jest pan kuzynem Marcela, dobrze kojarzę? - zapytał ojciec Fillipa, co zapewne sprawiło, że serce podskoczyło Oliverowi do gardła. Jego rodzice nie wiedzieli o tym, że związał się z mężczyzną i na pewno nie chciał aby dowiedziało się o tym jego wujostwo. Reijel miał jednak na tyle zdrowego rozsądku i taktu, że nie próbował wpakować swojego partnera w kłopoty dla własnej satysfakcji. Było to niejakim osiągnięciem jeśli wziąć pod uwagę to, jaki był zaledwie przed kilkoma miesiącami. Podejrzewałem, że Oli i tak nie miał z nim łatwego życia, ale pasowali do siebie w ten dziwny sposób, w jaki pasują do siebie przeciwieństwa i podobieństwa jednocześnie.
- Tak, nie da się ukryć, chociaż to trochę bardziej skomplikowane. Mamy jednego ojca, chociaż nie łączą nas więzy krwi. - uśmiechnął się chytrze do ciekawskiego mężczyzny. - Ależ proszę tak na mnie nie patrzyć. Mówię prawdę. Marcel potwierdzi, a jemu z pewnością pan wierzy. Ten człowiek nie potrafi kłamać.
Zmierzyłem Reijela wściekłym spojrzeniem i westchnąłem ciężko, kiedy ojciec mojego Anioła spojrzał na mnie pytająco i nagląco. Mogłem próbować wymigać się od odpowiedzi, ale to na pewno by mi się nie udało. W takiej sytuacji nie podjąłem nawet takiej próby.
- Rzeczywiście tak jest. To skomplikowane, ale mamy jednego ojca, choć różną krew. - nie chciałem tłumaczyć państwu Ballack jak to możliwe, ponieważ wchodzenie na temat wiary i Boga nie było rozsądnym posunięciem, kiedy w grę wchodzi kolacja w przed dzień Święta Zmarłych. - Proszę nawet nie dopytywać o szczegóły. To naprawdę bardzo zagmatwane i trudne do pojęcia.
- Tato, daj spokój. - Fillip skarcił ojca nakładając mu na talerz jedno ze swoich popisowych dań, którego nauczył się od jednej z naszych stałych klientek. - Przeprowadzałeś już dochodzenie w sprawie Marcela, ale po co mieszać w to innych?
- Przepraszam, nie chciałem być niemiły. - mężczyzna wysilił się i skinął głową Reijelowi w ramach dodatku do przeprosin, chociaż widziałem, że wcale nie jest mu przykro. Zżerała go ciekawość, a może wciąż chciał znaleźć na mnie haka, który pozwoliłby na to, aby jego jedyny syn przejrzał na oczy i wrócił do rodzinnego domu.
Oli siedział wtedy wyjątkowo cicho i wypełniał usta coraz to innymi potrawami, które znajdowały się na stole. Chciał mieć wymówkę, która pozwalała mu na niemieszanie się do konwersacji dotyczącej Reijela. Nie dziwiłem mu się, chociaż szczerze mu współczułem. Podejrzewałem, że jego rodzice nie byliby tak wyrozumiali jak rodzice Fillipa, gdyby tylko dowiedzieli się, że ich spadkobierca również interesuje się mężczyznami. Jedna czarna owca w rodzinie to niewygodna okoliczność, ale dwie byłyby katastrofą biologiczną Ballacków.
Zapanowała niezręczna, krępująca cisza, którą przerwał poirytowany Fillip. Zaczął opowiadać o Nathanielu i tym, jak bardzo malec lubi quidditcha, jak jest zdolny i szybko się rozwija. Ten temat przynajmniej żywo zainteresował większą część siedzących przy stole osób.
Takie rodzinne spotkanie bez wątpienia było idealnym sposobem na spędzenie Halloween. Mroczna atmosfera, strach, terror, ostrożność, a do tego dekoracje, słodycze i przekąski. Krótko mówiąc, idealny sposób na uczczenie tego dnia.

czwartek, 1 października 2015

Matin

Obudziłem się w doskonałym nastroju, jak zawsze kiedy miałem obok siebie mojego młodego mężczyznę. Rozleniwiony uśmiechałem się do siebie patrząc na wciąż śpiącego chłopaka wtulonego w moją pierś i nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Był tak uroczy, tak niewinny i jednocześnie drapieżny z tą swoją bródką muszkietera i subtelnym wąsikiem. Prezentował się doskonale i mógłby rozkochać w sobie każdego, co dobrze przysłużyło się naszemu sklepowi, ponieważ wiele matek chętnie do nas wracało, aby kupić swoim dzieciom kolejne prezenty urodzinowe, imieninowe, świąteczne lub bez okazji. Mój idealny mężczyzna był jedną z naszych najlepszych reklam, co naturalnie było dla mnie powodem do zazdrości oraz do dumy jednocześnie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Nathaniel również ma w tym wszystkim swój udział, jako że nic tak nie przyciąga kobiet jak młody ojciec troskliwie zajmujący się uroczym dzieckiem. Ponadto nasz malutki rozrabiaka z każdym dniem przejawiał coraz większe zainteresowanie ekstremalnym quidditchem, jako że już kilka razy dosiadał mioteł przeznaczonych dla dorosłych i doświadczonych osób, co z kolei podobało się odwiedzającym sklep mężczyznom. Oni gustowali w odważnych dzieciach, które nie boją się zrobić sobie ziaziu. Problem polegał na tym, że podobne zamiłowania nie podobały się ani mi, ani Fillipowi, a nie łatwo było upilnować dziecka, którego wszędzie jest pełno.
Moja niewielka rodzina bez wątpienia odnalazła się więc w interesie i czerpała z niego całymi garściami. Żałowałem tylko tego, że nie mogę spędzać z nimi całych dni, ponieważ równie mocno jak prowadzić sklep na Pokątnej, chciałem nadal pracować w Hogwarcie. Cieszyłem się każdą lekcją, która pozwalała moim uczniom pokochać sport, który uczynił mnie tym kim byłem i postawił na mojej drodze Anioła, więc jakże mógłbym zrezygnować z posady nauczyciela? Oczywiście pozwoliłem sobie na rok przerwy by móc wspomóc Fillipa oraz zatroszczyć się o Nathaniela, ale teraz wróciłem do pracy, co nie było dla mnie tak łatwe, jak początkowo sądziłem. Zbyt mocno tęskniłem za rodziną, toteż porozmawiałem z dyrektorem o wprowadzeniu pewnych zmian w rządzących szkołą zasadach. Dzięki temu mogłem codziennie widywać Fillipa i Nathaniela w kominku, zaś na weekendy wracałem do domu. Planowałem jednak wyprosić zdecydowanie więcej, ponieważ chciałem wracać codziennie do domu, jadać posiłki z moimi dwoma mężczyznami, tulić ich i całować bez ograniczeń. Na pewno nie mogłem liczyć na łatwą batalię, ale wierzyłem, że Dumbledore przychyli się do kolejnych moich próśb. W końcu w grę nie wchodził tylko mój mąż, ale także dziecko, a ono powinno spędzać czas z ojcem.
Pochylając się ostrożnie, pocałowałem śpiącego Fillipa w głowę. Nie obudził się wprawdzie, ale mocniej wczepił się w moje ciało i potarł nosem o moją pierś. Był jak pluszowy miś, kiedy tak łaskotał mnie zarostem i dzielił się swoim ciepłem. Zasadniczą różnicę stanowił tylko fakt, że pluszaki były tylko słodkie, zaś mój Anioł odznaczał się niewątpliwą urodą.
Chociaż niechętnie, powoli zacząłem wyswobadzać się z jego uścisków. Musiałem przygotować śniadanie dla niego i Nathaniela, a było to niemożliwe, kiedy tak tkwiłem w tym ciasnym, słodkim uścisku.
- Mmm! - niezadowolone mruczenie Fillipa świadczyło o tym, że nie udało mi się niezauważenie wymknąć. Mój Anioł rozbudził się, co wykorzystałem w bardzo nieuczciwy sposób. Niemal bezczelnie odsunąłem od siebie jego gorące ciało i wymknąłem się z łóżka podsuwając mu poduszkę do obejmowania.
- Śpij, kochanie. - szepnąłem mu do uszka i pocałował w skroń.
Musiał być nadal zmęczony, ponieważ zasnął niemal natychmiastowo, co pozwoliło mi na spokojnie wymknąć się do kuchni i zabrać za przygotowania do wspólnego posiłku.
Zacząłem od kaszki dla Nathaniela, jako że malec uwielbiał ją i nie potrafił zacząć dnia inaczej, jak tylko zajadając się swoim lepkim smakołykiem. Bawiło mnie to i stanowiło powód do zachwytu, ponieważ Nath był niewątpliwie słodki, kiedy sam magicznie utrzymywał sobie butelkę w odpowiedniej do jedzenia pozycji. Był zdolny, pomysłowy i nie miał najmniejszych problemów z jedzeniem, co naprawdę ułatwiało życie mi i Fillipowi. Co więcej, z prawdziwym zapałem pochłaniał słodzoną odrobinką miodu kaszkę, a później leżał grzecznie przez kilka chwil, jakby czekał aż żołądek zaakceptuje posiłek. Czasami żałowałem, że nie wiem, co dzieje się w tej małej, pucołowatej główce, którą zawsze z chęcią obdarzałem drobnymi buziakami.
W następnej kolejności szybko zająłem się przygotowaniami do śniadania mojego większego mężczyzny i musiałem przyznać przed samym sobą, że sprawiało mi to przyjemność. Już wczoraj wieczorem przygotowałem ciasto, z którego teraz uformowałem kulki do rozwałkowania. Ostatecznie przygotowałem w ten sposób niewielkie różyczki z dżemowym nadzieniem, które wstawiłem na chwilę do piekarnika. Nie byłem pewny, czy naprawdę mi wyjdą, ale okazało się, że były wręcz idealne, co napawało mnie pewną dumą. Rozdzieliłem więc kwiatuszki między mnie i Fillipa, zaparzyłem kawę zbożową, ugotowałem jajko na miękko, a następnie opiekłem tosty, dorzuciłem na talerzyk kawałek masła i zadowolony uznałem, że takie śniadanie powinno wystarczyć by uczynić ten dzień naprawdę udanym dla mojego cudownego mężczyzny. Chciałem sprawić mu przyjemność, pokazać jak bardzo mi na nim zależy i jak dalece pragnę stać się dla niego ideałem.
Nathaniel okazał się mieć idealne wyczucie czasu, ponieważ zapłakał dopiero, kiedy byłem na to gotowy i przygotowany do natychmiastowego działania. Od razu uwolniłem go z zabezpieczonego zaklęciami łóżeczka i zaniosłem do sypialni, gdzie Fillip już siedział na łóżku postawiony w stan gotowości. Widać Nath był najlepszym budzikiem świata, choć na pewno mało przewidywalnym.
- Zgłodniał. - uspokoiłem kochanka i podałem mu chlipiącego, domagającego się posiłku głodomora. Zaraz za mną do pokoju wleciała taca z naszym śniadaniem, na którego widok mój Anioł westchnął głośno. Uznałem więc, że udało mi się zrobić mu miłą niespodziankę, co naprawdę mnie cieszyło.
Bardzo szybko Nath zajął się swoją kaszką nieczuły na otaczający go świat, co obaj z Fillipem skwitowaliśmy uśmiechem. W tamtej chwili poza butelką nie liczyło się dla naszego malca nic innego, więc zostawiliśmy go w spokoju siedzącego na pościeli i zajadającego się swoim rarytasem.
Ten dzień naprawdę zaczął się cudownie i cudownym z pewnością miał pozostać.

~ * ~ * ~

Powiodłem spojrzeniem po cudownej, niebywale przystojnej twarzy mojego mężczyzny, a następnie po tacy z przygotowanym przez niego śniadaniem. Zachwycony oblizałem się jakbym od wieków nie miał nic w ustach. Marcel naprawdę się postarał i nie mogłem ukryć wywołanego tym wzruszenia. Dotknąłem rumianego kwiatuszka, który ozdabiał jeden z talerzyków i pisnąłem zaskoczony. Był ciepły i mięciutki, co świadczyło o tym, że został świeżo upieczony. Nie wiedziałem, że Marcel potrafi robić takie słodkie rarytasy. Skosztowałem i westchnąłem z jeszcze większym niż przed chwilą zachwytem.
- Pyszne! - skomentowałem od razu sięgając po kolejną maleńką bułeczkę z dżemem.
- Moja mama piekła takie, kiedy byłem dzieckiem. - wyjaśnił, jakby to miało umniejszyć jego zasługi.
Uśmiechnąłem się do niego szeroko i pocałowałem go szybko.
- Są wyśmienite. Teraz będziesz musiał przygotowywać je dla mnie częściej. - roześmiałem się pochłaniając swoją porcję i wykradając kilka z talerza Marcela. Następnie zabrałem się za resztę posiłku, który dla mnie przygotował.
Przyznam, że mógłbym się do tego przyzwyczaić. Domowe śniadanko do łóżka, syn ułożony na poduszkach obok mnie, patrzący na mnie z miłością kochanek z drugiej strony. Czegoś takiego pragnął chyba każdy, choć nie każdy mógł tego doświadczyć. Byłem szczęściarzem i nawet nie chciałem temu zaprzeczać. Trafiłem do małego, prywatnego raju, na który składało się życie z dwójką najbardziej ukochanych przeze mnie osób.
Korzystając z okazji, że jako pierwszy pochłonąłem swoje śniadanie, zacząłem karmić mojego mężczyznę jego porcją. Sprawiało mi to niewątpliwą przyjemność, ponieważ mogłem dać także coś od siebie, a dziś nie miałem jeszcze okazji żeby uczynić dzień mojego mężczyzny wspanialszym.
Musiałem jednak przyznać przed samym sobą, że codziennie mógłbym rozpoczynać dzień w taki właśnie sposób – od dużej dawki romantycznej, słodkiej miłości. Niestety tak się składało, że nie potrafiłbym zmuszać Marcela do codziennego wymykania się z łóżka przede mną. Nie byłem wprawdzie tak utalentowany jak on, ale może sam również mógłbym czasami uraczyć go podobną niespodzianką lub jakąś niewykraczającą poza moje siły drobnostką. Tylko czy poradziłbym sobie z tym tak jak mój kochanek? Marcel był przecież niedoścignionym ideałem, a ja tylko wychowanym pod kloszem jedynakiem z zamożnej rodziny, który wybrał miłość zamiast rodziców i dziedzictwa.
- Dziękuję za to. - szepnąłem w ubrudzone żółtkiem usta Marcela i pocałowałem je lekko. - To było cudowne śniadanie. - początkowo mu przeszkadzałem, ale w końcu pozwoliłem mu otrzeć usta, które przecież sam przypadkiem umalowałem na żółto karmiąc go. Lewitując tacę na bok, przeciągnąłem się zadowolony.
Nathaniel również był już gotowy do codziennych szaleństw, więc należało opuścić schronienie wygodnego łóżka. Niechętnie wygrzebałem się z pościeli i ubrałem szybko. Miałem w tym swój cel, jako że zaraz potem pomagałem w tym Marcelowi, choć podejrzewałem, że adekwatniejszym określeniem byłoby „przeszkadzałem”. Całowałem go, dotykałem, leniwie zapinałem guziki jego koszuli. Gdybym miał ku temu okazję, spędziłbym wiele godzin na podobnych zabawach, ale musiałem się pospieszyć, kiedy Nath zaczął marudzić. Ten malec nie był stworzony do bezczynnego leżenia zbyt długo, toteż pieszczoty z Marcelem musiały poczekać na czas, kiedy maluch będzie spał, zaś my znajdziemy czas dla siebie.
Zostawiając ukochanego w pokoju, zabrałem dzieciątko do jego małego pokoiku i ubrałem go ciepło, jako że zaplanowaliśmy na dziś wizytę w ZOO, a więc nie chciałem by nasze maleństwo zmarzło podczas tej plenerowej wyprawy. Pogoda była przecież nieprzewidywalna, więc słońce mogło stać wysoko na niebie, ale równie dobrze w przeciągu godziny mogła rozpętać się istna ulewa. Cóż, w tym kraju należało być przygotowanym na wszystko.
Pozwoliliśmy Nathanielowi bawić się trochę w naszym pobliżu, kiedy wspólnie z Marcelem zajęliśmy się przygotowaniami do zaplanowanego na pobyt w ZOO pikniku. Sam nie wiem dlaczego przyszło mi to do głowy, kiedy proponowałem tę formę spędzenia dnia, ale uznałem ją za całkiem przyjemną, nawet jeśli nasza pociecha była jeszcze zbyt malutka by docenić to, co dla niego przygotowaliśmy. Chciałem by było to naszą małą rodzinną tradycją, którą Nath zapamięta i będzie chciał pielęgnować. Czy byłem przez to zbyt sentymentalny? Nie wiem, ale na pewno nie chciałem tego zmieniać. W końcu nie było nic złego w pełnym spokoju i słodyczy życiu kochającej się rodziny.
Nawet nie wiem, kiedy zacząłem podśpiewywać pod nosem, ponieważ nie byłem tego świadomy, póki nie spojrzałem na przyglądającego mi się, uśmiechniętego Marcela. Moja twarz musiała oblać się rumieńcem, kiedy dotarło do mnie, co właściwie robię. Odwróciłem się, by nie widział mnie takim czerwonym, ale najwyraźniej mój kochanek miał na ten temat zupełnie inne zdanie. Odnalazł dłońmi moje policzki i obrócił twarz w swoją stronę.
- Jesteś cudowny, więc nie próbuj tego ukrywać. - skarcił mnie z pełnym miłości spojrzeniem swoich cudownie szarych oczu, które patrzyły na mnie w sposób tak trudny do opisania, że może nawet niemożliwy do odwzorowania. Tylko Marcel potrafił tak na mnie spoglądać.
- Tak, masz rację, wybacz. - wtuliłem się w niego na chwilę i rozkoszowałem cudownym ciepłem jego ciała. Poczułem poruszenie przy nogach i zobaczyłem mojego małego synka, który obejmował swoimi łapkami moją nogę oraz nogę Marcela.
W tamtej chwili czułem, że mógłbym się rozpłakać ze szczęścia.

~ * ~ * ~

Wzruszony wziąłem Nathaniela na ręce i pocałowałem jego mięciuteńki policzek. Wraz z Fillpem przytuliliśmy nasze zazdrosne o uściski dziecko, które zostało w następnej chwili pokryte pocałunkami. To cudowne, jak bardzo cieszył się z takich pieszczot. Był naszym małym pluszowym misiem w tym swoim pluszowym, mięciutkim i ciepłym sweterku z kapturem i misiowymi uszkami.
- Moi dwaj idealni mężczyźni. - westchnąłem patrząc to na Nathaniela, to na uśmiechniętego Fillipa.
- Sam jesteś idealny, głuptasie. - usłyszałem słodką reprymendę mojego młodego męża i uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Więc trzy ideały zaszczycą dzisiaj ZOO swoją obecnością. - zauważyłem żartobliwie i pocałowałem najpierw Fillipa, a następnie nadstawiającego się po buziaka Natha.
Czy można być tak szczęśliwym i nie grzeszyć? Nie wiem, ale i niewiele mnie to obchodziło, ponieważ mój wielki i kochający Bóg na pewno rozumiał, co kryje się w moim sercu. On był przecież Miłością, a więc moje uczucia były integralną częścią jego samego.
„Dziękuję.” - pomyślałem kierując te słowa do Boga, w którego tak gorąco wierzyłem. „Dziękuję za raj, jaki mi dałeś.”
W odpowiedzi otrzymałem kolejny uścisk mojej dwójki Cudów, co uznałem za znak od Niebios, że moja miłość spotkała się ze zrozumieniem i pełną akceptacją.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Intimité

Ułożyłem syna do snu, czytając mu jego ulubione bajki, bez których nie potrafił wieczorem zamknąć oczu. Upewniłem się, że śpi twardym, spokojnym snem i na palcach opuściłem jego pokój, zostawiając tę drobną istotkę pod opieką jego licznych pluszowych misiów, które niczym rycerze odganiały wszelkie koszmary.
Wchodząc do sypialni dzielonej z kochankiem, od razu dostrzegłem go w wieczornym półmroku i teraz obserwowałem jego swobodne, sprawne ruchy, kiedy z właściwą sobie starannością układał wyprane ubrania na trzy oddzielne sterty: swoje po prawej, moje tuż obok oraz małe ciuszki Nathaniela z lewej strony.
- Mój drogi, czy nie powinieneś użyć do tego zaklęcia? - zapytałem podchodząc i obejmując go w pasie ramionami. Pocałowałem jego pachnącą słodko szyję i oparłem policzek o jego głowę. Rozkoszowałem się każdym, nawet najmniejszym ruchem Fillipa, kiedy tkwiliśmy w tej niewygodnej dla niego, ale idealnej dla mnie pozycji.
- Gdybym posłużył się do tego zaklęciem, ubrania poskładałyby się same, a ja siedziałbym bezczynnie czekając na ciebie. Zanudziłbym się, albo nawet zasnął, a przecież mieliśmy na dziś bardzo przyjemne plany. - chłopak odwrócił się do mnie przodem ze słodkim, przekornym uśmiechem na urodziwej, mężniejącej z każdym dniem twarzy.
- Mmm, obiecująco. - zamruczałem rozbawiony i przymykając oczy pocałowałem te cudowne, kuszące usta, które posiadały wyjątkowy dar doprowadzania mnie do szaleństwa.
- Więc dlaczego nadal masz na sobie ubranie? - i jak nie kochać Anioła, który potrafi zamienić się w istnego demona, kiedy w grę wchodzą łóżkowe czułości?
- Liczyłem na to, że pokażesz mi jak się je zdejmuje. - odpowiedziałem odsuwając się od niego o dwa kroki, aby miał miejsce do rozebrania się pod moim czujnym, spragnionym spojrzeniem.
- Najwyraźniej nie mam innego wyjścia. - udał ciężkie westchnienie. - Zaczniemy więc od koszuli. Rozepniesz guziki jeden po drugim zaczynając od góry, a następnie zsuniesz ją z ramion. Ja mam na sobie koszulkę, więc muszę ją przełożyć przez głowę. O, tak. - zdjął pierwszą część garderoby, prezentując swoją idealną, apetyczną skórę.
- Czy w taki sposób? - starałem się by mój głos brzmiał niewinnie, kiedy to ja pozwalałem otoczyć się jego płonącemu spojrzeniu.
- Dokładnie tak. Jesteś bardzo pojętnym uczniem, Marcelu. - Fillip chyba mimowolnie oblizał wargi sunąc wzrokiem po każdym centymetrze mojej piersi.
Jego reakcja schlebiała mi i sprawiała, że pragnąłem podobać mu się jeszcze bardziej. Chciałem by szalał na moim punkcie tak, jak ja szalałem na jego. W końcu mając przed oczyma miodową skórę jego piersi czułem w ustach jej doskonale znany mi smak, który uzależniał bardziej niż słodycz czekolady lub aromat miodu.
- Nie, kochanie. To ty jesteś znakomitym nauczycielem.
- Tak sądzisz? Więc powinienem częściej udzielać ci lekcji.
Nasze spojrzenia spotkały się wywołując u nas napad wesołości. Roześmialiśmy się, ale nie przerwaliśmy tej niemądrej zabawy, jaką podjęliśmy. Fillip zaczął wyjaśniać, jak należy zdjąć spodnie.
- Ty najpierw zsuniesz z nóg skarpetki, a następnie zrobisz to, co ja teraz. Rozepniesz guzik, o tak, rozsuniesz zamek w taki sposób i łapiąc spodnie w miejscu bocznych szlufek, pchniesz je w dół. - chłopak bardzo powoli zaczął zsuwać spodnie po swoich szczupłych, umięśnionych udach do samych kolan, a później przez idealne łydki do kostek. Powoli wyszedł ze spodni i uśmiechnął się do mnie znacząco.
Zauważyłem, że był już odrobinę pobudzony, ale sam byłem w nie lepszym stanie. Postarałem się więc zdjąć spodnie w taki sposób, by wybrzuszenie w bieliźnie kochanka powiększyło się lub chociaż drgnęło obiecująco. Na pewno nie miałem w sobie takiej gracji, jak on, ale kochaliśmy się szalenie, więc bez względu na to, w jaki sposób miałbym pozbyć się odzieży, on i tak byłby zachwycony. Działało to także w drogą stronę, ponieważ dla mnie Fillip zawsze był szalenie pociągający i grzesznie przystojny.
- Więc teraz zdejmiesz bieliznę? - zapytałem z niejaką nadzieją, ale on pogroził mi palcem.
- Nie ładnie się tak spieszyć. - skarcił mnie dla zabawy – Nie można się spieszyć z jedzeniem, nawet jeśli jest się bardzo głodnym. Tak się jednak składa, że jestem dziś niezwykle wielkoduszny i pozwolę ci na mały postęp w dzisiejszej lekcji. Uklęknij proszę i schowaj ręce za plecami.
W moich oczach zalśnił płomień pożądania. Jego gorąco czułem w głowie, więc nie musiałem nawet spoglądać na siebie w lustrze by to wiedzieć. Fillip za to uśmiechał się niezmiennie w ten protekcjonalny sposób właściwy dorosłemu tłumaczącemu dziecku coś oczywistego.
Uklęknąłem przed nim spoglądając początkowo w górę na jego urodziwą twarz, ale szybko przeniosłem wzrok na wybrzuszenie materiału bielizny.

~ * ~ * ~

- A teraz, mój słodki Marcelu, zdejmij moją bieliznę używając do tego tylko ust i zębów. - powiedziałem roztrzęsionym z podniety głosem, kiedy patrzyłem w dół na klęczącego kochanka. Mężczyzna odgiął swoje szerokie, umięśnione w subtelny, ale widoczny sposób ramiona i splótł palce dłoni za plecami. Z trudem powstrzymywałem się od mruczenia, kiedy był mi tak posłuszny i oddany.
Nie byłem w stanie oderwać od niego oczu. Wyciągając przed siebie szyję, musnął ciepłymi wargami mój brzuch, polizał pępek i powiódł językiem w dół. Jego wargi ucałowały linię bielizny, a następnie ustąpiły miejsca zębom, które zakleszczyły się na gumce bokserek. Marcel specjalnie odciągnął ją ku dołowi trzymając się blisko mojego ciała. Ustawiając głowę pod odpowiednim kątem widziałem, że jego cudowne, szare spojrzenie śledzi uważnie każdy fragment mojej skóry, która tylko znajdowała się o tych kilka centymetrów od jego twarzy. Poczułem nawet jego nos na członku, w chwili kiedy pochylał głowę niespiesznie zdejmując moją bliznę.
Jakże mnie wtedy podniecał! Mój członek napuchł z jego winy i dotknął jego czoła, co mnie odrobinę speszyło, ale Marcelowi najwyraźniej się spodobało, ponieważ zamruczał i spojrzał na niego nie wypuszczając spomiędzy zębów materiału bokserek.
- To twoja wina! - prychnąłem. Marzyłem o tym, by móc przyciągnąć głowę kochanka do krocza i poczuć jego idealne usta na jednym z najintymniejszych miejsc mojego ciała. Naprawdę drżałem z niecierpliwości, a on bezczelnie pozbawiał mnie bielizny w tym ślimaczym tempie, które czyniło ze mnie niewolnika niespełnienia.
- To moja zasługa. - poprawił mnie mówiąc kącikiem ust aby nie wypuścić spomiędzy zębów swojej zdobyczy.
Wsunąłem dłoń w jego włosy i podrapałem lekko skórę głowy, jakbym pieścił szczeniaka.
- A co zrobisz, jeśli dojdę zanim jeszcze w ogóle przejdziesz do jakiś konkretów?
- Tego bym nie chciał. - przyznał i zdecydowanie szybciej pozbył się mojej bielizny.
Wstając z klęczek porwał mnie na ręce i uśmiechnął się szeroko wiedząc, że omal nie wyrwał mi się cichy krzyk.
- Wariat! - skarciłem go.
- Może i wariat, ale troskliwy. Zabieram cię na łóżko. - oświadczył i robiąc niezbędnych kilka kroków, położył mnie na materacu, a następnie narzekając na przeszkadzające mu bokserki, które miał na sobie, pozbył się ich z pomrukiem ulgi.
Nie krępował się mnie, a ja nie krępowałem się jego. Znaliśmy swoje ciała na pamięć, więc nie uważałem za stosowne uciekać się do fałszywej skromności. Należałem do Marcela, tak jak on należał do mnie i nic nie mogło tego zmienić. Byliśmy sobie przeznaczeni, zostaliśmy stworzeni jako jedność i tak po prostu musiało być, ponieważ tego właśnie pragnęliśmy.

~ * ~ * ~

Wspiąłem się na łóżko i zawisłem nad Fillipem z pełnym dumy uśmiechem. Fillip był podniecony dzięki mnie, czekał z niecierpliwością na każdy mój ruch, każdą decyzję mającą przybliżyć nas do połączenia i spełnienia.
- Taki piękny... - westchnąłem całując lekko jego usta. Otarłem się kroczem o jego krocze, oblizałem lubieżnie wargi i lekko ukąsiłem skórę na jego szyi.
Jego palce zakleszczyły się na moich plecach wbijając w nie, a Fillip zadbał by paznokcie nie raniły skóry. Spragnieni przywarliśmy do siebie ustami w głębokim, ale łagodnym pocałunku, który miał być początkiem spełnienia.
Ciało mojego Anioła było gorące, delikatne w swojej męskiej szorstkości, pachnące i tak niesamowicie kuszące, że w moim własnym ciele rodziło się uzależnienie. Pragnąłem go bezustannie, chciałem rozpieszczać, zasypywać pocałunkami, zniewolić go swoją miłością, tak jak on zniewolił mnie.
Przesunąłem delikatnie palcami po jego policzku, uśmiechając się przy tym mimowolnie. Nawet ten drobny gest potrafił sprawić mi niewyobrażalną przyjemność i uszczęśliwiał mnie do głębi. Tylko Fillip tak na mnie działał. Mógłbym czekać na niego całe życie i nie żałowałbym ani chwili. Był moim Aniołem i nie istniał nikt, kto mógłby się z nim równać.
- Kochanie... - szepnąłem w jego słodkie usta odsuwając się odrobinę. Chciałem utonąć w płynnej czekoladzie jego oczu.
- Jesteś słodki, Marcelu. - powiedział rozbawiony, głaszcząc mnie po policzku jak dziecko i uśmiechnął naprawdę szeroko, radośnie. - Kiedy na mnie patrzysz, jest w tobie tyle niewinności, oddania i miłości, że zastanawiam się, gdzie to wszystko chowasz. Uwielbiam to jak na mnie patrzysz. Twoje spojrzenie krzyczy wtedy, że mnie kochasz.
- Całym sobą to krzyczę w każdej chwili. - zapewniłem, a on przytaknął.
- Tak, masz rację. Słyszę ten krzyk nawet kiedy jesteś w pracy. Tak się jednak składa, że w tej chwili najgłośniej wydziera się taka jednak część ciebie, która uwiera mnie w tym samym miejscu.
Roześmiałem się przytulając go i odsuwając swoje biodra od jego.
- Pozwól, że się wykrzyczy w tobie. - zamruczałem mu na ucho i obsypałem pocałunkami jego pierś sunąc wargami w dół i w dół. Nie musiałbym tego robić, ale chciałem. Chciałem zakosztować w jego ciele, aby nasycić wszystkie moje pragnienia, a przy okazji dać więcej przyjemności mojemu młodemu mężczyźnie.
Zamknąłem usta na jego członku, obsypując go wcześniej pieszczotami z każdej strony. Gładziłem nasadę, całowałem końcówkę, bezczelnie wierciłem językiem w drobnej dziurce na czubku. Pozwoliłem sobie nawet na kąsanie, a wszystkie moje starania nagradzały rozkoszne jęki i westchnienia, które pobudzały mój apetyt. Zacząłem ssać pragnąc więcej i więcej. Spod przymrużonych powiek patrzyłem na mój Ideał, który wpatrywał się we mnie rozpalonymi rozkoszą oczętami.
Ze wstydem musiałem przyznać sam przed sobą, że w tamtej chwili z trudem udało mi się powstrzymać przed sforsowaniem delikatnego pierścienia mięśni, którego nie przygotowałem jeszcze na swoje przyjęcie. Przeprosiłem więc mój Cud solennie, że nie mogę pozwolić mu nas zabawę swoim ciałem, ponieważ zostało mi zbyt mało opanowania, a było mi przecież potrzebne.
Podejrzewałem, ze rzuciłem się na jego słodkie pośladki jak zwierzę, kiedy z żelem w dłoni zacząłem badać jego wejście.

~ * ~ * ~

Starał się i było to widać w każdym, nawet najdrobniejszym ruchu jaki wykonywał. Widziałem każdy spięty mięsień jego ciała, każdy niekontrolowany spazm. Marcel mnie pragnął, ale jednocześnie kochał mnie do tego stopnia, że walczył ze swoimi potrzebami dla mojej wygody. Nawet gdybym powiedział mu, że go pragnę, że sam z trudem mogę wytrzymać, nie zdecydowałby się na sprawienie mi niepotrzebnego bólu. Patrzyłem więc podniecony do granic możliwości, jak toczy walkę ze swoim ciałem, jak usiłuje powoli i metodycznie operować dłonią bym był na niego w pełni gotowy.
Jęczałem poddając się rozkoszy oferowanej przez jego palce. Chciałem więcej już, teraz, zaraz, ale nie mówiłem tego. Nie chciałem mu przecież utrudniać tych słodkich starań. Zresztą, był rozkosznie słodki, kiedy tak kulił się między moimi nogami , jakby był dzieckiem, które ma ochotę na ciastko, ale nie może jeść słodkiego przed obiadem, który dopiero ląduje na stole.
- Jest twoja, Marcelu. Gotowa. - powiedziałem w końcu słowa, na które obaj czekaliśmy z takim zniecierpliwieniem.
Jedno jego pchnięcie niemal doprowadza mnie do szczytu. Tonę w jego obejmujących mnie ramionach, chłonę to cudowne ciało przyklejone ciasno do mojego, czuję dokładnie jak wilgotna skóra jego podbrzusza ociera się o mój członek. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że dojdę szybciej niżbym sobie tego życzył. Obejmowałem go jednak mocno i starałem się z całych sił wytrzymać najdłużej jak tylko było to możliwe.
Był naprawdę napęczniały i twardy, kiedy sapiąc i jęcząc od czasu do czasu poruszał biodrami z miną, którą każda inna osoba odebrałaby za przejaw bólu. W rzeczywistości rozkosz napierała na każdą komórkę jego ciała sprawiając, że z trudem potrafił znieść jej niewyobrażalną siłę. Tylko ja wiedziałem, że tak wygląda, kiedy uprawia seks, tylko ja znałem jego ciało i rozumiałem targające nim uczucia. Marcel był częścią mnie i nikomu nigdy nie pozwoliłbym zabrać go ode mnie.
Był tylko mój!
- Mój... - szepnąłem w jego ucho gryząc drobny, wrażliwy płatek.
- Tylko... twój. - zapewnił drżącym głosem zasapany i przytulił mnie jeszcze mocniej. - Fillipie...
- Tak, wiem. Czuję to samo. - mówiłem szybko na wydechu aby mieć szansę skończenia zdania zanim kolejne pchnięcie wyrwie mi z ust nowe jęknięcie.
Chciał powiedzieć coś więcej, ale nie dałem mu. Pocałowałem jego cudowne usta wsuwając język w pełne lepkiej śliny wnętrze. Rozkoszowaliśmy się tym może przez kilka sekund, które wydawały się małą wiecznością i w końcu poczułem ogłuszające spełnienie i cudowne łaskotanie nasienia w sobie.
Wcześniej pocałunek stłumił wszelkie dźwięki, ale teraz szeptaliśmy wzajemnie swoje imiona jak para zakochanych w sobie szczeniaków.
- Marcelu, nie... uch! - chciałem prosić żeby nie wychodził ze mnie, ale on zwalił się ciężko na moje ciało. Był zmęczony i teraz dopiero czuł, że opuściły go wszystkie siły. Roześmiałem się spychając go z siebie na pościel.
- Wybacz. - mruknął zdyszany, chociaż wiedział, że nie musi mnie za nic przepraszać.
- Chcesz mnie zmiażdżyć, co? - odpowiedziałem głosem trochę zachrypniętym z powodu zaschniętego gardła. Przyzwałem do nas niewielkie butelki wody i poiłem mojego zmęczonego kochanka własnymi ustami. Podobało mu się i szybko odzyskiwał siły, co przypisywałem swojej miłości. - Mój. - powiedziałem to z dumą i wodząc palcem po jego wilgotnej od potu piersi, rysowałem na niej niewielkie serduszka. - Mój, mój, mój. - powtarzałem radosny, a on uśmiechał się do mnie w ten charakterystyczny sposób, mówiący więcej niż słowa.
W tamtej chwili świat poza naszym domem po prostu nie istniał. Byłem ja, był Marcel i śpiący w pokoju obok Nathaniel, a cała reszta była tylko napisaną przez kogoś bajką, która spływała rozmazaną smugą atramentu po białych kartkach papieru. Nasza miłość i nasza radość były jednak prawdziwe i tylko one się liczyły.

piątek, 31 lipca 2015

Au bord du lac

Pogoda była naprawdę piękna, słońce świeciło niewyobrażalnie mocno, zaś subtelny wiatr chłodził rozpaloną skórę, niosąc ze sobą przyjemny chłód znad wody. Taki dzień jak ten, nadawał się idealnie do spędzenia czasu z rodziną. Drobny, jasny piasek imitujący plażę był ciepły, ale nie parzył skóry, sztucznie wydrążone jezioro błyszczało w słońcu i roiło się od wpuszczonych do środka ryb. Idealne miejsce dla moich chłopców, którzy właśnie śmiali się do siebie nie zważając na uroki otoczenia.
Wyszukałem więc dla nas odpowiednie miejsce blisko płytszej strony jeziora, która była przeznaczona dla dzieci i tam rozłożyłem koc oraz resztę naszych rzeczy. Fillip w tym czasie zajął się rozbieraniem wierzgającego z uciechy Nathaniela i smarowaniem jego miękkiego, pulchnego ciałka kremami z filtrem. To już mniej pasowało chłopcu, który markotny uderzył w płaczliwy ton, ale ostatecznie zajął się obserwowaniem bawiących się głośno dzieci, co odwróciło jego uwagę od tłustego kosmetyku.
Już od pewnego czasu myśleliśmy o tym wakacyjnym wyjeździe, więc wiedziałem doskonale, o co muszę jeszcze zadbać. Szybko zdjąłem z siebie zbędne ubrania, ale zanim mogłem przejść do najważniejszego punktu przygotowań do zabawy, mój młody mężczyzna dorwał mnie i teraz to ja markotny poddałem się wątpliwej przyjemności bycia nacieranym tłustym kremem. Zresztą, równie szczęśliwy był Fillip, kiedy i na niego przyszła kolei. Na szczęście zajęło nam to stosunkowo niewiele czasu, toteż szybko mogłem zająć się tworzeniem brodziku dla Nathaniela. Chciałem żeby mój syn nacieszył się zarówno piaskiem, jak i wodą, toteż dołożyłem wszelkich starań, w tym także kilka niemożliwych do zauważenia przez mugoli zaklęć, aby jego prywatne jeziorko odznaczało się rozległością i wygodą. Fillip dolał nawet do wody kilka kropel kupionego w sklepie pani Lupin eliksiru, który miał uchronić nasze dziecko przed niechcianą alergią. W końcu jego delikatna skórka była wrażliwa i narażona na nieprzyjemne konsekwencje płynące z kąpieli w jednej wodzie z rybami i innymi ludźmi.
Przyznaję, że było w tym trochę rodzicielskiej przesady, ale najważniejsze były dla nas bezpieczeństwo i komfort naszej pociechy.
- Wskakujemy, mój słodki książę. - Fillip wziął Natha pod pachy i posadził go w brodziku. - Jak się podoba? Wystarczająca powierzchnia do ciapania wodą?
Patrzyliśmy jak nasz chłopiec niepewnie przygląda się wodzie, w której siedział i przypadkowo zakopuje nóżki w mokrym piasku. Zmarszczył czoło, uderzył niezgrabnie rączką o powierzchnię i uśmiechnął się, kiedy woda zaczęła się rozpryskiwać na boki.
- Ciap, ciap! - oświadczył oddając się zabawie w rozchlapywanie wody i rzucanie błotnistym piaskiem w nieistniejący punkt przed sobą. Wprawdzie sporo błota lądowało na jego ciałku, ale jak długo sprawiało mu to przyjemność, nie planowałem mu przerywać. W końcu piasek zobowiązywał do ubrudzenia się, tak jak woda do bycia mokrym. Nie mogłem oczekiwać, że moja pociecha będzie czysta i suchutka, skoro przyjechaliśmy właśnie po to, żeby Nathaniel mógł się wybawić za wszystkie czasy. W końcu na Pokątnej nie miał ani placu zabaw, ani basenu, a tutaj mógł nacieszyć się wszystkim jednocześnie.
Kiedy zabawa na siedząco już go znużyła, Nath wstał niepewnie i kiwając się na swoich krótkich nóżkach, podjął próbę postawienia kilku kroków. Naturalnie skończyło się to szybkim upadkiem. Małe łapki z ciapnięciem zanurzyły się w wodzie i błocie, a wielkie brudne krople wylądowały w usteczkach mojego syna, który zaczął płakać czując na języku nieprzyjemny smak.
- No, już, już. Zaraz wytrzemy buźkę. - Fillip doskoczył do malca w rekordowo szybkim tempie i delikatnie wsunął nawilżoną wodą chustkę do buźki malca. Szybko i sprawnie wytarł mu języczek, uważając aby chłopiec nie dostrzegł nawet niewygody sytuacji, w jakiej się znalazł. - Popij soczkiem. - w rękach Natha od razu pojawił się kubeczek z dzióbkową pokrywką. Na to naczynie malec zawsze reagował ssaniem, toteż mimowolnie zacisnął wargi na dzióbku i zassał znajdujący się tam sok. Okropny smak błota musiał już zniknąć, ponieważ malec całkiem zapomniał o płaczu skupiony na piciu.
Znowu zadowolony z życia, wrócił do wody jeszcze na kilka chwil, a kiedy główka zaczęła mu opadać, ponosiłem go trochę wkoło koca usypiając. Nie przeszkadzały mu krzyki i śmiechy ludzi. Spał twardo najpierw w moich ramionach, a później na ciepłym kocu pod rozłożonym nad nim parasolem.
- Zostanę z nim, a ty idź popływać. Później pójdziemy razem na głębszą wodę, a Natha wsadzimy do dmuchanego chodzika. - zaproponował Fillip i chociaż najchętniej zostałbym przy nim, widziałem w jego oczach prośbę. Chciał dać mi trochę przestrzeni, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich lęków. Od czasu incydentu ze zbuntowaną miotłą w Hogwarcie, Fillip nie lubił zapuszczać się samemu na głęboką wodę.
- Niedługo do was wrócę. - zapewniłem. Postanowiłem wykorzystać tę chwilę sam na sam ze sobą, aby sprawdzić jak daleko będziemy mogli zapuścić się z moimi dwoma mężczyznami, kiedy przejdziemy z brodzika na głębszą wodę.

~ * ~ * ~

Patrzyłem za odchodzącym Marcelem. Wiele kobiet oglądało się za nim i nie mogłem im się dziwić, chociaż czułem lekkie poirytowanie. Pewnie sądziły, że jestem jego bratem lub bratem jego żony. Wątpiłem by domyśliły się, że jesteśmy razem. Nie szukałem jednak kłopotów, więc podobne założenia były bezpieczniejsze dla nas obu. Poza tym, Marcel nigdy nie pozwoliłby nikomu na flirt, ponieważ wiedział jak bardzo mógłbym być zazdrosny. Mogłem więc mieć pewność, że bez względu na to, kto chciałby się do niego dobierać, on postawi sprawę jasno.
Wykorzystałem czas wolny, jaki zapewnił mi sen Nathaniela, na nadmuchanie jego wodnego siedziska, które pozwoli mu machać do woli nóżkami w wodzie i przesuwać się po jej powierzchni. Nath w tym czasie zmienił kilka razy pozycję, ale nie obudził się nawet na chwilę. Widać miał zamiar przespać swoje ustalone z góry godziny wypoczynku.
Chociaż wolałbym tego uniknąć, to jednak martwiłem się trochę o Marcela i zauroczone nim kobiety. Okazało się jednak, że sam w pewnym momencie stałem się obiektem zainteresowania. Dwie dziewczyny dorwały mnie wykorzystując mojego śpiącego synka jako pretekst do nawiązania rozmowy. Czy były ładne? Możliwe, chociaż ciężko było mi to określić, jako że nigdy nie gustowałem w dziewczynach. Częściej się ich bałem, kiedy obskakiwały mnie jeszcze w szkole.
- To mój syn. - wyjaśniłem, kiedy zapytały kim jest dla mnie Nathaniel. Nie miałem zamiaru kłamać, jak ktoś, kto liczy na możliwość zdradzenia ukochanej osoby. Pokazałem im nawet obrączkę na moim palcu, co ostudziło trochę ich zapędy, ale nie do końca pomogło mi w pozbyciu się tego kobiecego problemu.
Ucieszyłem się, kiedy zobaczyłem wracającego do nas Marcela. Od razu wyjąłem z koszyka, który do złudzenia przypominał piknikowy, ręcznik oraz mrożoną herbatę, co przynajmniej było dobrą wymówką żeby nie interesować się więcej próbującymi mnie poderwać dziewczynami. Z początku na pewno sądziły, że wraca moja żona, więc pojawienie się Marcela zepsuło ogólny efekt, ale jego obecność i tak musiała je trochę speszyć, ponieważ odsunęły się udając zajęte rozmową.
- Jak woda? - postanowiłem nie zwracać najmniejszej uwagi na te dwie młódki, które mogły być w moim wieku. Musiałem jednak przyznać przed samym sobą, że takie spotkania zawsze były dla mnie irytujące, ponieważ podkreślały mój mało zaawansowany wiek. Wolałem myśleć o sobie jako o kimś bliższym wiekowo Marcelowi, ponieważ wtedy moje uczucia względem niego wydawały się doroślejsze. Nie chciałem przecież żeby ktoś uznał, że to tylko szczenięce zafascynowanie.
- Idealna. Na początku Nath na pewno się trochę wystraszy, ale szybko mu się spodoba. Znalazłem miejsce, w którym ty też poczujesz się bezpiecznie. - uśmiech jaki mi posłał był pozbawiony opiekuńczości za to pełen miłości.
Kochałem Marcela za to, że tak doskonale rozumiał moje uczucia i zawsze brał je pod uwagę. Nie traktował mnie jak osobę, nad którą należy roztaczać bezustanną opiekę. Był w pełni świadomy tego, że chcę się czuć jak dorosły, samodzielny mężczyzna i akceptował to mimo mojego wieku. Byłem mu równy pod każdym względem i to właśnie dzięki jego staraniom potrafiłem zapomnieć, że jestem tylko głupim nastolatkiem, który dopiero przed rokiem ukończył szkołę i wszedł jako tako w dorosłe życie. Trafiłem więc na najdoskonalszego mężczyznę na świecie i nie musiałem się martwić tym, że nagle zaneguje moje uczucia lub zmieni swoje. Miłość taka jak nasza nie zdarzała się często, a przynajmniej tak chciałem o niej myśleć.
- A jak poszło ci podbijanie niewieścich serc? - na moich ustach pojawił się psotny uśmiech, który bardzo go rozbawił.
- Myślę, że lepiej niż tobie, Fillipie. - mrugnął porozumiewawczo.
- Uważaj sobie, bo następnym razem skończysz z wyczarowanym na plecach napisem „zajęty”. - ostrzegłem wyciągając z kosza przygotowane wcześniej kanapki. Dałem Marcelowi jedną i sam się poczęstowałem drugą. Rozmawialiśmy przy tym o zupełnie niezobowiązujących rzeczach i planowaliśmy dalszy przebieg dzisiejszego dnia, jako że mój mężczyzna widział po drodze niewielki plac zabaw, na którym znajdzie się trochę atrakcji także dla naszej śpiącej jeszcze kruszyny.
Obudzony przeze mnie chwilę później Nathaniel nie był w najlepszym humorze, ale szybko przeszła mu płaczliwość, kiedy zabrał się za jedzenie, które pochłonęło go bez reszty. Z pełnym brzuszkiem wydawał się naprawdę szczęśliwy, ale musieliśmy odczekać odpowiednio długą chwilę zanim mogliśmy pozwolić mu na zabawę w wodzie.
- Przepraszam. - w pewnej chwili Marcel niespodziewanie zwrócił się do dwóch dziewczyn, które wcześniej mnie zaczepiły. Na twarzy miał ten swój czarujący uśmiech zarezerwowany dla ludzi, dla których chce być po prostu miły. W oczach małolat błyszczała nadzieja, a ich policzki zarumieniły się. - Mogę prosić żebyście odsunęły się odrobinę? Mały jest niespokojny bo słyszy dzieci, ale ich nie widzi. - tego się nie spodziewały i przyznam, że ja również nie. Biedne dziewczyny zrobiły się jeszcze bardziej rumiane. Zawstydzone były w stanie tylko pokiwać głowami i spełnić jego prośbę.
Odczuwałem pewną satysfakcję z tego powodu, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. Czegoś takiego nie mogłem ukryć tylko przed moim Marcelem, który po prostu znał mnie aż za dobrze. Wiedział, że mnie ucieszył, ale nie skomentował tego nawet słowem.
- Jesteś bezczelny. - podjąłem rozbawiony jego sposobem na pozbycie się moich adoratorek.
- Nie, Fillipie. To forma asertywności. Poza tym, mówiłem prawdę. Nathaniel woli widzieć źródło hałasu.
- Pytanie, czy te dwie bardziej przeszkadzały jemu zasłaniając inne dzieci, czy tobie patrząc na mnie. - zamruczałem wyzywająco.
- Tego już się nie dowiemy. - zamknął temat z pewnym siebie uśmiechem. - Chodźcie popływać. - wziął na ręce Natha i dmuchany chodzik pod pachę.
Miejsce, które dla nas znalazł było idealne. Woda sięgała mi do piersi, a rzut kamieniem od nas była granica brodzika. Nathaniel mógł więc patrzeć na bawiące się dzieci, co uspokajało go, biorąc pod uwagę, że siedział w wodzie z nóżkami majdającymi pod powierzchnią. Z początku wyglądał jakby miał się rozpłakać, ale szybko przyzwyczaił się do nowego uczucia i zainteresował tym, co działo się wokół.

~ * ~ * ~

Ujarzmiony Nath zagustował w pływaniu wyciągając wysoko szyję by widzieć więcej zza otaczającego go koła. Pampers do kąpieli łagodził nacisk siedziska pośrodku, ale nie krępował ruchów nóżek, którymi malec wymachiwał bez opamiętania, jakby planował na nich skakać. Dzięki temu koło poruszało się pływając, a on był naprawdę zadowolony. Płaczliwie wołał „tata” tylko, kiedy przypadkiem odwrócił się tyłem do dzieci. Wiercił się wtedy i narzekał po swojemu, dopóki ja lub Fillip nie pomogliśmy mu znowu wrócić do poprzedniej pozycji.
Był taki słodki, kiedy jego cudowne, niebieskie oczka szukały czegoś interesującego do skupienia na tym wzroku. Mówił też dużo do siebie i popiskiwał. Był tak pełen życia, że chwilami żałowałem, że nie możemy zabierać go w to miejsce o wiele częściej.
Mój Anioł również wydawał się naprawdę zadowolony. Pływał niezgrabnie niedaleko mnie i śmiał się radośnie, kiedy go obserwowałem. Byłem jego kotwicą, która pozwalała na zatrzymanie się i stanięcie na nogach, jego stałym lądem i zapewnieniem, że nie musi obawiać się wody, ponieważ ja byłem tuż obok, gotowy w każdej chwili mu pomóc. Cieszyłem się, że ma do mnie tak ogromne zaufanie i nigdy nie chciałem go utracić.
Kiedy Fillip uznał, że jest już zbyt zmęczony aby dalej pływać, zajął moje miejsce przy Nathanielu. Wykorzystałem okazję by trochę popływać i zanurkowałem przed nim. Dotknąłem palcami jego kostki czując jak podskoczył pod moim dotykiem. Gdyby nie fakt, że stał w wodzie, włoski na jego ciele na pewno uniosłyby się, kiedy dreszcze pieściły jego ciało. Powoli sunąłem w górę przez łydkę, kolano i udo. Wynurzyłem się i uśmiechnąłem do niego.
- Jesteś niedobry! - powiedział nadąsany, ale w jego oczach odbijała się cała prawda o tym, co czuł i myślał o tej niewinnej zabawie, na jaką sobie pozwoliłem.
- Myślę, że jestem bardzo dobrym i kochającym mężem, który dba o to, żebyś nigdy nie miał go dosyć i nigdy się nim nie znudził. - odparłem niewinnie.
- Ha! Ktoś tu chyba ma o sobie bardzo wysokie mniemanie. - Fillip wydął usta. Nathaniel przyglądał się nam ciekawie, ponieważ teraz to my byliśmy najbliższym źródłem interesującego go hałasu.
- Nie, kochanie. Myślę, że to zdanie powinno brzmieć: ktoś tu na pewno ma wysokie mniemanie o tobie. Ja. - pokazałem zęby w uśmiechu.
- Nathanielu, nie słuchaj taty. Jeszcze się od niego nauczysz czegoś takiego i będę miał podwójny problem.
- Hmm, ktoś tu nie jest do końca szczery, co? - pocałowałem szybko Fillipa w kark korzystając z okazji, że nikt nie zwracał na nas uwagi. - Taki duży tatuś, a taki z niego kłamczuch. - objąłem go w pasie i gładziłem po brzuchu, a sięgająca wysoko linia wody zasłaniała zarówno moje ramię, jak i obejmowane przeze mnie miejsce na ciele mojego Anioła. Było to komfortowe, ponieważ nikt nie wiedział, że tulę go do siebie, kiedy tak stałem po części obok, a po części za nim i patrzyłem na przyglądającego się nam Nathaniela.
Miałem wrażenie, że nasz syn lubi patrzeć na mnie i Fillipa razem, a nawet chętnie słucha naszych przekomarzań. Jeśli w ten sposób uczył się czym jest miłość to nie miałem nic przeciwko, by nadal był nami tak bardzo zainteresowany. Tym bardziej, że kiedyś to on będzie szukał kogoś drogiego sercu, a wtedy chciałbym by znalazł osobę, z którą będzie naprawdę szczęśliwy.
Uśmiechnąłem się do niego, a on odpowiedział na uśmiech swoim radosnym roześmianiem. Z pełnym przekonania „tata” na ustach zamachał rączkami próbując pociapać nimi w wodzie, co niestety nie udało mu się zupełnie, ponieważ uniemożliwiało mu to dmuchane koło.
- Nie da się, co? - powiedziałem do niego rozbawiony i pogładziłem jego główkę, na której miał kapelusik. W innych warunkach najpewniej chciałby się go pozbyć, ale zajęty pływaniem nie myślał o nakryciu głowy. Podejrzewałem nawet, że już się do niego przyzwyczaił, więc nie czuł na głowie żadnego dodatkowego ciężaru. - To znak, że jesteś zbyt malutki i musisz dużo jeść.
- Jeszcze więcej niż dotychczas? - Fillip pokręcił głową i prychnął roześmiawszy się. - Chcesz nam go utuczyć? Nath już teraz je o wiele więcej niż większość małych dzieci, które lubią w tym wieku wybrzydzać. Jeśli będzie jadł więcej to urośnie, ale na szerokość a nie na długość.
- Hm, może rzeczywiście. W takim razie... Nathanielu, musisz pić dużo mleka, jeść dużo warzyw i owoców, a wtedy na pewno urośniesz i będziesz mógł ciapać się w kole! - pod wodą Anioł pogłaskał moją rękę.
- I kto tu jest dużym kłamczuchem? - zapytał i roześmiał się, zaś ja mu zawtórowałem.
Nath widząc nasze rozbawienie uśmiechnął się i zamachał nóżkami pod wodą dzięki czemu przysunął się do nas, co było szczęśliwym zrządzeniem losu. Pogłaskałem go ponownie i popchnąłem lekko w stronę plaży. Fillip ruszył tą samą drogą zaraz obok niego, by malec wiedział, że nie jest sam. Przyszedł czas na wysuszenie się i poleżenie na słońcu, a to oznaczało okazję do dalszych przekomarzań i zabaw w piasku z naszym cudownym synkiem.

czwartek, 2 lipca 2015

Les enfants...

Czym tak naprawdę była magia lata? Ciepłym słońcem, które delikatną, mrowiącą pieszczotą gładzi skórę. Żywymi kolorami rozbudzającymi w nas chęć życia. Dłuższym dniem pozwalającym na spędzenie słodkich godzin u boku kochanka. Jednak przede wszystkim, lato było wcześnie wstającym świtem, który pozwalał na leniwe wpatrywanie się w uśpioną twarz bliskiej osoby, śledzenie każdego spokojnego oddechu, nieświadomych ruchów wykonywanych przez sen.
Moje spojrzenie podążało śladem wyraźnej linii szczęki Fillipa i niemal gładziło jej nisko osadzone, mocno zarysowane łuki, których szeroki kąt przechodził w łagodną brodę. Uwielbiałem ten kształt, a moje dłonie były w stanie zakreślić w powietrzu całą tę perfekcję bez jednego nawet zawahania. Mój wzrok sunął dalej, zahaczając o delikatną, ciemną bródkę, do której chłopak przywiązywał wielką wagę, pielęgnując ją, przycinając, rozczesując. Następnie zatrzymał się na wąskich, ale idealnych w swoim kształcie ustach o słodkim malinowym kolorze i aromatycznym smaku, nad którymi widniał subtelny, także starannie wypieszczony wąsik. Miodowa skóra sprawiała, że zarost prezentował się naprawdę dobrze na przystojnej twarzy Fillipa, której uroku dodawały nawet proste, cienkie i nisko osadzone nad oczyma brwi. Moje spojrzenie dotarło w końcu do gładkiego, niepobrużdżonego jeszcze żadnymi zmarszczkami czoła, po czym utonęło wśród cudownie czekoladowych i mocno pofalowanych włosów, które czasami żyły własnym życiem skręcając się od wilgoci i prostując na upale. Doskonale pamiętałem delikatną miękkość i niezaprzeczalną grubość każdego włosa, który zdobił tę śliczną główkę. Fillip był uroczy, niebywale przystojny i oszałamiająco piękny, a niewielu ludzi mogłoby pochwalić się czymś podobnym.
Spoglądanie na niego sprawiało mi czystą przyjemność. Nie potrafiłem oderwać od niego wzroku, a przecież miałem go tylko dla siebie już od ponad roku. Myślenie o tym, że to dopiero początek i Fillip będzie obok przez całe życie rozchodziło się po całym moim ciele czystą rozkoszą. Jego twarz będzie zmieniać się z każdym dniem, aż w końcu na tym słodkim czole pojawi się pierwsza zmarszczka, później kolejna, włosy zacznie przeplatać siwizna, ciało tak sprężyste teraz zwiotczeje, skóra stanie się twardsza. Chciałem być świadkiem tego wszystkiego. Chciałem być tym, który będzie całował każdą pojawiającą się z wiekiem plamkę wątrobową na jego skórze.
Najostrożniej jak tylko potrafiłem odgarnąłem z czoła Fillipa pukielek, który właśnie opadł mu na twarz i drażnił nos. Chłopak zamruczał coś nadąsany i przysunął się do mnie bardziej. Objął mocno mój pas ramieniem, ułożył głowę na mojej piersi, po czym zastygł w sennym bezruchu. Kilkanaście miesięcy temu musiałby się obudzić w takiej chwili i zrobiłby to na granicy jawy i snu, ale teraz moja obecność była dla niego tak naturalna, że ani myślał o powrocie do rzeczywistości. Jego umysł nawet nie rejestrował tego, co robiło ciało i mogłem odczuwać pełną dumę z tego powodu. Byłem integralną częścią jego świata, byłem nim samym.
Uśmiechnąłem się pod nosem i ucałowałem jego pachnące słodko włosy. Mój Anioł troszczył się nie tylko o zarost, ale także o te cudowne fale i śrubki na głowie. Zwykłe szampony mu nie wystarczały, więc zamawiał sporządzaną specjalnie dla niego mieszankę. Czasami zastanawiałem się jak wiele z bogatego, rozpieszczanego panicza jeszcze w nim zostało. W końcu nie bez powodu łazienka była zasłana kosmetykami, co na pewno zdziwiłoby nie jednego mężczyznę. Sam nie przykładałem takiej wagi do wyszukanych mieszanek zapachowych, ale on miał swoje stałe nawyki. Na noc musiał pachnieć słodko, usypiająco, z rana zaś stosował owocowe, orzeźwiające produkty. Czasami musiałem się powstrzymywać by nie wąchać jego skóry. Zawsze mnie za to karcił, ponieważ wiedział, że to tylko obudzi w nas podniecenie, a przecież nie mogliśmy sobie pozwalać na bliskość w czasie pracy i opieki nad synem.
Z dumą i radością spojrzałem na obrączkę na palcu Fillipa. Był mój, tak jak ja byłem jego, zaś obrączka była dowodem na to, że postanowiliśmy spędzić ze sobą całe życie, dzielić się radościami i smutkami, starzeć się u swojego boku. Za naszym ślubem kryło się jednak coś jeszcze. Miał być przesłaniem dla Boga, w którego wierzyłem. Przesłaniem mówiącym jasno, że odnalazłem swojego Anioła i niemal bluźnierczo go uwielbiam, stawiając go na pierwszym miejscu, ponad wszystkim. Musiałem jednak przyznać, że w dniu ślubu to wyjątkowe miejsce w moim sercu było zarezerwowane tylko dla Fillipa, ale teraz dzielił je z Nathanielem, który był dla mnie równie ważny.
Moje serce podskoczyło do góry, kiedy z pokoju obok doszło mnie piszczenie maty, na której spał Nath. Zaniepokoiłem się, a mój Anioł wyrwany gwałtownie ze snu stanął na równe nogi. Nie zważając na nic pognał do drzwi, zaś ja podążyłem jego śladem. Mata mierzyła uderzenia serca naszego syna i informowała nas o wszelkich niepokojących zmianach w rytmie tych słodkich, życiodajnych uderzeń.
Otworzyliśmy drzwi pokoiku Nathaniela. Nasze serca zamarły na tych kilka chwil, adrenalina rozsadzała żyły, krew wydawała się szumieć w żyłach z mocą wodospadu.
Podtrzymałem Fillipa, kiedy ugięły się pod nim kolana. Wziąłem go na ręce obejmując. Miś Nathaniela unosił się w powietrzu wraz z naszym synem, który właśnie lewitował się na ziemię i rozpoczął raczkującą wędrówkę w naszą stronę. To nie był pierwszy raz, kiedy malec używał swojej mocy, ale zawsze martwiliśmy się, gdy mata piszczała tak jak teraz. Uciszyłem ją zaklęciem. Jej dźwięk nie pozwalał nam na całkowite uspokojenie oddechu.
- Postaw mnie, proszę. - poprosił Fillip. Nie był na to gotowy, ale nie mogłem mu odmówić, nawet jeśli wciąż czułem na piersi szybkie, mocne bicie jego zestresowanego serca.
- Jak sobie życzysz, kochanie. - postawiłem go, ale pozostałem w pogotowiu póki nie usiadł na podłodze porywając w ramiona Nathaniela, który był nieświadomy zamieszania, jakiego narobił wychodząc samemu z łóżeczka.
- Niegrzeczny, chłopiec! - skarcił go łagodnie Anioł. - Tak nas straszyć za każdym razem! Powinieneś płakać, że chcesz wyjść, a nie samemu uciekać.
- Tata. - oświadczył malec i przytulił się chętnie do Fillipa.
- Teraz to tata. - prychnął chłopak, ale w jego głosie było pełno miłości. - Nie wolno tak straszyć. W takiej sytuacji nie mamy innego wyjścia i zadbamy o to, żebyś więcej nie mógł wyjść z łóżeczka bez naszej pomocy. - dłoń Fillipa gładziła plecy malca, który ziewnął i podkulił nóżki. Najwyraźniej zamierzał zwyczajnie zasnąć po całym zamieszaniu jakiego narobił.
- Weźmy go do siebie. - zaproponowałem. - I tak nie zaśniesz martwiąc się o niego, a w ten sposób może jeszcze na kilka chwil zmrużysz oczy.
Mój Skarb skinął głową. Pomogłem mu wstać, jako że nadal nie ochłonął po stresie, jakiego nastarczył mu Nath.
- Myślisz, że zbyt wcześnie pozwoliliśmy by spał w swoim pokoju? - rozumiałem doskonale jego pytanie i wiedziałem dlaczego je zadał.
- Nie, Fillipie. - zapewniłem prowadząc go z powrotem do naszej sypialni. - Po prostu jest bystry, wie czego chce i jak to osiągnąć. Gdyby nie magia, nie wyszedłby z łóżeczka tylko spał dalej. Myślę jednak, że bezpieczniej dla niego i dla nas będzie spać w trójkę. Nawet dorośli czarodzieje nie potrafią lewitować, a on... Jemu to przychodzi z łatwością.

~ * ~ * ~

- Tak. W sumie to chyba masz rację. - zgodziłem się.
Powinienem być dumny z tak utalentowanego syna, ale jego magia rozwijała się kosztem moich nerwów. Jeśli każdy rodzic musi przechodzić przez coś takiego, to miałem nadzieję, że mają swoje sposoby na okiełznanie małych awanturników kryjących się w dzieciach. Ja na swojego znałem tylko jeden sposób, a było nim ciągłe trzymanie go blisko siebie. Nathaniel był przecież tak bardzo do nas przywiązany, że budząc się nie myślał o niczym innym, jak tylko o pieszczotach i naszym towarzystwie. Jako żywe, chętne do nauki dziecko, potrzebował opieki niemal przez cały czas i jak widać obejmowało to także noce.
Byłem wdzięczny Marcelowi za jego bezustanną obecność i troskę, za pomocne ramię obejmujące mnie w pasie, pomagające mi utrzymać się na nogach. Bez niego byłbym zapewne zmuszony poraczkować do pokoju. Nathaniel naprawdę mnie wystraszył! Miałem nadzieję, że nasz syn szybko nauczy się czego nie wolno mu robić dla dobra rodziców, którzy nie pociągną długo w takim stresie.
Malec spał już mocno na moim ramieniu i wydawał się tak spokojny, jakby wcale nie wylewitował z łóżeczka niespełna kilka minut temu. Nie wiem jak to robił, ale zazdrościłem mu tej umiejętności szybkiego relaksowania się w stopniu pozwalającym na sen.
Usiadłem trochę ciężko na łóżku i odkleiłem od siebie Natha, który zmarszczył brwi niezadowolony, ale nie obudził się. Patrzyłem na jego małą, pulchną buzię, która wydawała się ciepłym, jasnym słońcem, przy którego promieniach mogłem ogrzewać się każdego dnia.
- Połóż się, Fillipie i spróbuj wziąć z niego przykład. - Marcel szepnął to cicho na moje ucho i ułożył mnie do snu, jakbym był dzieckiem potrzebującym opieki kogoś dorosłego.
- Wątpię żeby mi się udało. - przyznałem, ale nie protestowałem. Ułożyłem się wygodniej, a kiedy Marcel leżał już obok mnie, zmieniłem pozycję całkowicie. Położyłem Nathaniela na jego piersi i sam przysunąłem się maksymalnie, by móc czuć bliskość syna i mojego mężczyzny jednocześnie.
Wsłuchiwałem się w kojące bicie serca Marcela i śledziłem uważnie najmniejszy nawet ruch wykonywany przez drobne ciałko Natha podczas każdego oddechu. Był tak drobny i bezbronny, cudownie słodki, pełen energii, którą promieniował i zarażał. Nie wyobrażałem sobie życia bez niego.
Nie mogąc się powstrzymać, wsunąłem dłoń w jego miękkie włoski i gładziłem główkę uważając by go przypadkiem nie obudzić. Nie chciałem przecież przeszkadzać mu w odpoczynku, a jedynie nacieszyć się jego obecnością.
- Może powinniśmy zrobić sobie urlop i wyjechać gdzieś w trójkę? - Marcel postąpił ze mną tak, jak ja z Nathanielem, kiedy wsunął dłoń w moje włosy i bawił się nimi delikatnie.
Czułem się jak szczeniak rozpieszczany przez właściciela. Uwielbiałem jego dotyk, subtelne ruchy, jakie wykonywał palcami. Gdyby podrapał mnie pod brodą lub za uchem pewnie zacząłbym mruczeć z przyjemności.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - nadstawiłem się do głaskania.
- Poprosimy Olivera żeby zajął się sklepem przez ten czas, spakujemy nasze rzeczy i zabierzemy Nathaniela nad wodę. Pochlapie się w morzu lub przynajmniej zrobimy mu jakiś brodzik, pobawi się w piasku. Będzie zachwycony. Sam wiesz najlepiej, że nie jest dzieckiem, które można trzymać w domu, więc taki ruch dobrze mu zrobi.
- Chyba masz rację. - przyznałem szczerze. Nie tylko Nath potrzebował przestrzeni i zabawy. Nam również przydałby się odpoczynek na plaży. - Pobawi się z innymi dziećmi, nabierze trochę kolorków od słońca. - Nie miałem już żadnych wątpliwości, co do tego pomysłu. Musieliśmy wyjechać na tydzień lub dwa. - Masz już na myśli jakieś konkretne miejsce?
- Nie zaprzeczę. - Marcel roześmiał się cicho i pocałował mnie w głowę. Jego mięśnie napięły się, zmieniły kształt na tę jedną chwilę i znowu rozciągnęły, kiedy wrócił do poprzedniej pozycji. - We Francji mamy cudowne plaże i fantastyczne morze, więc...
- Stęskniłeś się za krajem, więc zachwalasz? - byłem rozbawiony, ponieważ wiedziałem, że trafiłem w samo sedno.
- No... Może troszkę. - przyznał, a w jego głosie dało się słyszeć uśmiech.
- Więc pozwolę ci się nacieszyć Francją. - ziewnąłem, co było dobrym znakiem.
- No proszę, powinienem czuć się chyba urażony. Chwila rozmowy ze mną, a ty już zasypiasz. - Mój mężczyzna znowu się śmiał, co było jak kolorowe iskierki posyłane w moim kierunku by pieściły skórę całego ciała.
- To twoja wina, że mnie rozleniwiasz. - zrzuciłem to na niego i przytuliłem się mocniej do silnego, ukochanego ciała. Uważałem na Nathaniela, ponieważ budząc się nie dałby już pospać nikomu. Był słodkim, małym cudem, ale zaliczał się też do bardzo wymagających towarzyszy zabawy.
- W takim razie biorę na siebie całą odpowiedzialność, więc możesz spokojnie spać. - ciepła dłoń Marcela pogładziła pieszczotliwie mój policzek.
Uśmiechnąłem się nie potrafiąc powstrzymać ust przed wygięciem kącików i skinieniem głowy zgodziłem się na tak kuszącą propozycję. Ułożyłem się jeszcze trochę wygodniej i kiedy było już idealnie, zamknąłem oczy.
Czułem w nozdrzach męski, wyjątkowy zapach Marcela i słodką, dziecięcą woń synka, który był właśnie bardzo zajęty zaślinianiem prze sen piersi swojego taty. Miałem tylko nadzieję, że pod tym względem nie byłem podobny do Nathaniela. Wprawdzie Marcel nigdy nie narzekał na nic podobnego, ale znając jego naturę i uwielbienie jakim mnie darzył, nie przyznałby się do tego, że został przeze mnie obśliniony.
Uznałem, że zapytam o to innym razem, ponieważ kolejne ziewnięcie otworzyło szeroko moje usta jednocześnie zamykając mi oczy. Byłem naprawdę śpiący, a to oznaczało, że wcześniejsze zdenerwowanie zniknęło. Obecność tych dwóch wspaniałych mężczyzn w moim życiu potrafiła zdziałać cuda. Przy nich byłem sobą, mogłem cieszyć się każdym dniem, wiedziałem, że naprawdę żyję i byłem z nimi niesamowicie szczęśliwy. Każdy dzień nosił znamiona wyjątkowości, był pełen atrakcji, miłości i rozkoszy rodzinnego życia.
Mój umysł zamglił się, świadome myśli odpływały. Byłem o krok od zaśnięcia i to była moja ostatnia konkretna myśl.

~ * ~ * ~

Uśmiechałem się bezustannie to patrząc na już śpiącego głęboko Nathaniela, to na zasypiającego bardzo szybko Fillipa. Moje dwa prywatne kocyki, dla pluszowe misie towarzyszące sennym marzeniom. Nie potrafiłem się nimi nacieszyć, a przecież obaj byli tuż obok. Uroczy, słodcy, wyjątkowi i bezgranicznie magiczni.
Ślina Nathaniela zbierała się na moim brzuchu w rowkach między mięśniami, więc musiałem ją wycierać ostrożnie, by mój syn nie spał z buzią na wilgotnej skórze. Całe szczęście Fillip nie miał tego problemu, więc mogłem zostawić go samemu sobie. A przynajmniej w pewnym stopniu było to możliwe.

*

Dzień rozpoczął się na dobre w dwie godziny później, kiedy Nathaniel obudził się nie mając zamiaru przespać ani chwili dłużej. Wiercił się, kręcił i domagał uwagi oraz jedzenia. Nie było uproś, więc zostawiłem zaspanego Fillipa w łóżku, by powoli dochodził do siebie i zabrałem nasze niespokojne dziecko do kuchni.
- Nana! - domagał się posadzony w krzesełku przy stole. Takiemu żądaniu się nie odmawia, więc obrałem dla niego banana i pokroiłem w plastry, które później roztarłem widelcem. Karmiąc go, zaklęciem przygotowywałem śniadanie dla siebie i Fillipa. Unoszące się akcesoria kuchenne oraz produkty żywnościowe bardzo podobały się Nathanielowi, więc czasami nawet zapominał o jedzeniu. Na szczęście nie próbował unosić się razem z kromkami chleba. Siedział grzecznie i tylko jego spojrzenie krążyło niespokojne, podniecone po całym pomieszczeniu.
- W quidditcha nie będziesz miał sobie równych. - oświadczyłem mu z dumą i pocałowałem jego jasne czółko. - No, dojedz jeszcze, kochanie i wypij soczek. - starałem się go odciągnąć jakoś od zaciekłego obserwowania, które w pewnym momencie okazało się ciekawsze od jedzenia. Na szczęście wszystko wróciło na swoje miejsce w chwili, kiedy naprawdę zacząłem przegrywać z kretesem z zaklęciem lewitacji.
- O, już gotowe! - Fillip nadal wyglądał na zaspanego, kiedy wchodził do kuchni, ale ożywił się znacznie widząc przygotowane dla niego kanapki. Usiadł przy stole, uśmiechnął się naprawdę czarująco do mnie oraz Nathaniela, po czym zabrał się za jedzenie z prawdziwą werwą, jakbym go do tej pory bezczelnie głodził. - Czy ja wspominałem, że dzisiaj wpadnie do nas moja mama? - zapytał mimochodem.
- Hę? - zapytałem zaskoczony tą wiadomością. Oczywiście, że nie słyszałem o tym ani słowa! W przeciwnym razie na pewno zrobiłbym porządek już dwa dni temu, a na dziś przygotowałbym jakiś szczególny obiad! Nie łatwo było przypodobać się jego matce, której wykradłem z gniazda pisklę. - Chyba zbyt późno mnie o tym informujesz. - powiedziałem z wyrzutem i zerwałem się na równe nogi. Nie miałem czasu do stracenia! I pomyśleć, że mój Anioł śmiał się w tej chwili ze mnie, jakby moja rozpacz była aż tak zabawna. Przecież odwiedziny jego matki zawsze były dla mnie stresujące! - Usz, ty mały! - skarciłem go.
- Tak, Marcelu. Wiem, że mnie kochasz. - chichotał nadal.

niedziela, 31 maja 2015

L'incertitude

Słońce miało uśmiech Marcela, pucołowate policzki Nathaniela, ciepły blask naszego domu, emanowało gorącem ich uścisków, budziło świat do życia jak słodkie pocałunki mojego kochanka o poranku i wypełniało mnie energią niczym raczkowanie syna. Byłem więc szczęśliwy, ponieważ miałem słońce na własność – moje własne słońce o dwóch uśmiechach, które teraz stanowiły poważną konkurencję dla tej gorącej gwiazdy nad nami.
Siedząc wygodnie na drewnianym krześle wystawionym na z trudem stworzonym za sklepem trawniku, patrzyłem z uśmiechem, jak moje dwa ideały bawią się piłeczkami. Nathaniel upodobał sobie te lekkie, kolorowe kule, którymi usłana była trawa. Raczkował między nimi i za nimi, wszędzie tam, gdzie jakąś rzucił mu Marcel. Zachowywał się jak słodki, rozkoszny szczeniak i nie mogłem się nacieszyć jego widokiem. Był tak żywy, radosny, nieugięty w dążeniu do celu, że wróżyłem mu wielką przyszłość. W końcu jako syn mój i Marcela był skazany na sukces!
Marcel najwyraźniej również tak uważał, ponieważ przyglądał się Nathanielowi z przecudnym uśmiechem. Był z niego naprawdę dumny. Każdy krok naszego małego chłopca sprawiał mu niesamowitą radość i chociaż o chodzeniu nie było mowy, zaś latanie odpadało na najbliższy rok, mój mężczyzna już teraz lubił snuć plany na czas, kiedy to będzie uczył Natha latać na miotle, gonić za zniczem i trafiać do celu. To było silniejsze od niego. W końcu często podkreślał, że nasz syn sam wybierze swoją własną drogę, ale zaraz potem znowu marzył o uczeniu go wszystkiego co sam wiedział i szkoleniu na zawodowca.
- Czy ktoś tu przypadkiem nie zgłodniał? - przerwałem im zabawę i z pewnym trudem podniosłem się z wygodnego, nagrzanego krzesła. - Am, am, kochanie? - podszedłem do goniącego za piłką syna i podniosłem go, mimo pomruków niezadowolenia. - Zaraz wrócisz do zabawy, ale najpierw piciu i amu. - starałem się wyjaśnić prostymi słowami.
Nasz Nathaniel nadal pił mleko, jednak teraz powoli pozwalaliśmy by jadł przeciery owocowe i warzywne, które stanowiły dodatek do jego codziennej rutyny żywieniowej. Uwielbiał je, więc miałem pewność, że nie będzie się długo dąsał.
- Dla mnie też coś znajdziesz? - Marcel podniósł się z klęczek i uśmiechnął w taki sposób, że oddałbym mu nawet moją ulubioną sałatkę z oliwkami.
- Myślę, że znajdę coś dla moich dwóch głodomorów, więc zapraszam do stolika. - sam usiadłem przy nim na swoim ciepłym siedzisku. Umyłem dokładnie rączki Nathaniela kilkoma zaklęciami i wysłałem Marcela do domu by wyszorował swoje. Udając nadąsanie spełnił moje życzenie.
W tym czasie zabrałem się za karmienie syna, który nagle zapomniał o zabawie i skupił się na pochłanianiu swojego zmiksowanego na gładko posiłku. Nie wiem jak on to robił, ale był cały brudny po zaledwie kilku minutach, tak więc mój mężczyzna od razu wiedział, że obiad się rozpoczął. Wystarczyło, że tylko spojrzał na nasze jedzące maleństwo.
- Moja ulubiona! - rzucił śpiewnie Marcel, kiedy tylko uniósł talerz zasłaniający jego posiłek.
Musiałem przyznać, że zawsze się starałem, pragnąc by był szczęśliwy, najedzony i zadowolony ze mnie. Gdybym źle gotował również by mnie kochał, ale z kolei ja byłbym markotny.
- To mój sposób na przekupienie cię. - przyznałem ze śmiechem. - Widziałem dzisiaj fantastyczne meble dla naszego księcia, do jego pokoju.
Marcel zmarszczył brwi.
- Ale on nie ma pokoju. Nie mamy na to miejsca.
- No właśnie! I teraz dochodzimy do sedna. Może powinniśmy już powoli myśleć o przeprowadzce w jakieś wygodniejsze miejsce. Nie już teraz, ale za rok, kiedy sklep stanie się za mały w stosunku do potrzeb klientów, a nasz syn za duży by się tu z nami cisnąć.
Marcel spojrzał na mnie ze sceptyczną miną, a następnie na zajętego obiadem Nathaniela.
- Słyszałeś, skarbie? Tatuś chce ci już szykować pokoik. A wziąłeś wszystko pod uwagę, Fillipie? Zanim się przeprowadzimy, możesz mieć już inny pomysł na jego pokoik. Nie ma sensu już teraz się tym martwić. Możemy planować, ale nierozsądnie było kupować cokolwiek z rocznym wyprzedzeniem.
Musiałem przyznać mu rację, chociaż nie było to łatwe. Ostatnio dręczyła mnie ogromna potrzeba planowania przyszłości i realizowania tych planów. Dom, pokoje, ogród – miałem ochotę wszystko urządzić, a później kolejny raz od nowa. Widać zaczynałem chorować na jakąś przypadłość młodej żony, pani domu, idealnej matki.
- Chyba rzeczywiście trochę mnie ponosi. - powiedziałem to głośno i poczułem ulgę, jakbym był lżejszy i już zdecydowanie zdrowszy.
- Fillipie. - Marcel przesiadł się bliżej i obejmując mnie w pasie ułożył głowę na mojej głowie. - Będziesz miał piękny dom w spokojnej okolicy, a Nathaniel uroczy pokój dla siebie. Znajdzie się nawet miejsce na ogród z prawdziwego zdarzenia. Nie ma jednak sensu już teraz się tym martwić. Nasz książę jest za mały żeby go ciągać codziennie z jednego miejsca w drugie, a dom to niepotrzebny, dodatkowy obowiązek. Za rok będziesz miał idealne gniazdko, obiecuję.
- Wiem o tym. - przyznałem łapiąc jego dłoń i bawiąc się jego palcami. Nathaniel był zajęty ssaniem paluszków po posiłku, więc nie przeszkadzałem mu w tej jakże zajmującej rozrywce. - Może zaczynam odczuwać presję?
- Presję?! - Marcel aż się wyprostował, a Nathaniel uniósł zaciekawiony główkę patrząc na niego swoimi dwoma jeziorkami oczu.
- Jestem panią domu, więc...
- Panem na włościach. - przerwał mi i poprawił błąd. - Nie jesteś panią domu i nigdy nie będziesz. Nie pozwolę na to. Pani domu gotuje, sprząta, zajmuje się dziećmi, jest jak niewolnica. Ty jesteś panem na włościach. Robisz to, na co tylko masz ochotę. To ty decydujesz co i kiedy robisz. No dobrze, na chwilę obecną podzieliliśmy się wszystkimi zajęciami dla dobra naszego księcia, ale nadal jesteś tutaj królem. - Marcel pogłaskał mnie po policzku swoją ciepłą dłonią. - Nie musisz odczuwać żadnej presji. Ale jeśli cię ona męczy, proponuję wykorzystać magię do maksimum. Będziemy rozkoszować się zwyczajnym życiem, kiedy Nath trochę podrośnie, a teraz po prostu zadbamy o siebie nawzajem.
Nie pomyślałem o tym wcześniej, ale Marcel rzeczywiście miał racje. Nie musieliśmy żyć jak mugole by cieszyć się sobą nawzajem i naszym związkiem. Wprawdzie gotując samemu mogłem przypisać wszystkie zasługi sobie, ale przecież mogłem robić to zawsze wtedy, kiedy znalazłbym dla siebie trochę więcej czasu. Wykorzystywałem przecież domowe zaklęcia do sprzątania, więc dlaczego nie miałbym wprowadzić ich także do kuchni?

~ * ~ * ~

Przyglądałem się mojemu Aniołowi i naprawdę chciałem wiedzieć, co właśnie dzieje się w jego słodkiej głowie. Nie miałem pojęcia, że tak bardzo przejmuje się naszym wspólnym życiem i mimowolnie dzieli je na dwie domeny. Nigdy nie chciałem by czuł się zobowiązany do czegokolwiek, nie chciałem aby pozostawiał sklep mnie, a sam brał na siebie obowiązki domowe. Nie pozwoliłbym na to nawet gdyby mnie błagał.
Pocałowałem nadal wpatrującego się we mnie Nathaniela w czoło i zamruczałem czując cudowny zapach jego oliwki, którą był nacierany codziennie wieczorem. Słodkie kwiaty, kremowe, ale fiołkowe. Uwielbiałem tę woń, która tak dobrze wchłaniała się w ciało, że zostawała na nim na dobrych kilkanaście godzin.
- Muszę się z tobą zgodzić. - przyznał w końcu Fillip. - Powinienem częściej używać magii i w ten sposób uwolnić się od tego uczucia dominującej presji.
- Myślę też, panie Camus, że powinien pan spędzać więcej czasu w sklepie, a mnie zostawić dom. Nie, nie, nie. Ani słowa. To doskonały pomysł i na pewno wyjdzie na dobre zarówno tobie, jak i mnie. Tego ci trzeba, a kto jak nie ja wie o tym lepiej. To już postanowione i zaczniemy od dzisiaj. Pobawcie się z Nathanielem piłkami, a ja zaraz do was dołączę. Rzucę tylko kilka zaklęć. - pocałowałem go mocno i pozbierałem ze stołu naczynia.
Jeden kuchenny czar i wszystko odbywało się automatycznie, chociaż z głową. Miałem z głowy sprzątanie po obiedzie i mogłem poświęcić ten czas moim mężczyznom.
Zabawne, ale doradzałem Fillipowi, a sam nie stosowałem się do swoich rad. Przecież do tej pory wolałem używać własnych rąk podczas zajmowania się domem i sklepem, a o ileż łatwiej byłoby mi używać do tego zaklęć.
- Póki Nathaniel nie dorośnie i nie zacznie nam pomagać, powinniśmy polegać bardziej na magii. - powiedziałem wracając do siedzących w słońcu na trawie Cudów.
- Tak, to prawda. - w głosie Fillipa usłyszałem ulgę. - Będziemy więcej czasu spędzać wtedy wspólnie, a zabawę w mugoli zostawimy na czas, kiedy Nath będzie starszy. Wtedy pomagając nam będzie się dobrze bawił. Jesteśmy beznadziejni skoro tyle czasu zajęło nam zrozumienie tego.
- I tu muszę się z tobą zgodzić. - roześmiałem się głośno.
Mój kochanek miał racje. Byliśmy naprawdę beznadziejni. Pocieszałem się jednak tym, że inne młode pary może również zachowują się tak jak my i uczą się na błędach. Podejrzewałem, że tylko ci leniwi woleli skupić się na magii zamiast dawać więcej z siebie, co po prostu stawiało nas wśród normalnych, nieobeznanych ze związkami czarodziejów.
Nie miałem niestety, lub raczej na szczęście, czasu na dalsze rozważania. Mój syn czekał na piłeczki i z zapartym tchem wpatrywał się w te, które leżały najbliżej Fillipa oraz mnie, kiedy podszedłem do nich.
- Złapiesz piłeczkę? - zapytałem siadając ramię w ramię obok Fillipa i skrzyżowałem nogi w taki sposób, że dotykaliśmy się z moim Aniołem kolanami. Pozbierałem wszystkie piłeczki w żywych kolorach i jedną z nich rzuciłem w stronę cieszącego się niesamowicie chłopca.
Naturalnie Nathaniel nie złapał piłki, ale podniósł ją z ziemi i rzucił nią niezgrabnie z wymachem, nieprzekładającym się na efekty.
- Brawo, Nathanielu! - pochwalił go Fillip i teraz to on rzucił piłeczką w stronę malca. - Jest żółta. Odrzucisz mi żółtą? - przystąpił do nauki połączonej z zabawą. Chciał aby nasz malec oswoił się z nazwami kolorów zanim jeszcze zacznie uczyć się ich odróżniania i wypowiadania.
Nasz syn był niezwykle mądrym chłopcem, więc miałem pewność, że szybko zacznie rozróżniać kolory i konkretne zdania, które do niego kierujemy.
- Dzielna pszczółka! - Fillip zaklaskał i pokręcił zieloną piłką. - Teraz poszukasz zielonej, dobrze? W zielonej trawce znajdź zieloną jak żabka piłeczkę.
Był taki piękny. Piękny na co dzień, ale kiedy bawił się z naszym synem miałem wrażenie, że pięknieje jeszcze bardziej. Jego kasztanowe oczy błyszczały szczęściem, z ust nie schodził uśmiech, a kozia bródka układała się w idealny trójkąt. Nawet jego pofalowane, miejscami poskręcane włosy były bardziej brązowe i miękkie. To była tylko moja wyobraźnia, ale radość bezsprzecznie wpływała na mojego męża lepiej niż jakiekolwiek inne uczucia.
Nasza wspólna zabawa trwała dłuższą chwilę, kiedy w końcu po Nathanielu widać było pierwsze oznaki zmęczenia. Powieki opadały mu na oczka, buzia otwierała się szeroko, kiedy nieświadomie ziewał i stał się markotny. Wziąłem go więc na ręce i pobujałem odrobinę by się uspokoił.
- Idziemy spać, książę. - powiedziałem do Natha i Fillipa jednoczenie.
- W trójkę? Nie będzie łatwo.
- Poczytam wam bajkę, Fillipie. Jestem pewny, że zaśniesz niedługo po Nathanielu. Więc jak będzie? Przyjmujesz wyzwanie?
- Oczywiście, że tak! - Anioł prychnął, ale było to prychnięcie rozbawionego nadąsania, w którym dało się bez problemu wyczuć ciepłe, pozytywne uczucia.
Fillip był wyjątkowy, a ja miałem niewyobrażalne szczęście skoro pokochał nie tak, jak ja kochałem jego.
Zaszyliśmy się w pokoju i położyliśmy na łóżku w trójkę. Nath już niemal spał, ale obiecałem czytanie i obietnicy postanowiłem dotrzymać. Na pierwszy rzut wziąłem więc przyjemną bajkę o króliczku, którą w dzieciństwie naprawdę uwielbiałem i zacząłem czytać. Skończyła się niestety zbyt szybko i tylko mój syn spał twardo, więc byłem zmuszony sięgnąć po kolejnych kilka opowieści. Z początku rozbawiony Fillip, w końcu wtulił się we mnie z Nathanielem między nami i zamknął oczy. Na jego twarzy nieprzerwanie widziałem uśmiech.
Niestety, przegrałem sromotnie, ponieważ nie zdołałem bajkami uśpić Fillipa, który wciąż był bardzo rozbudzony, za to ja zacząłem ziewać, a to oznaczało nawet więcej niż przegraną. To była klęska!

~ * ~ * ~

Powstrzymałem śmiech widząc, jak Marcel zamyka mocno oczy by przegnać z nich pieczenie oraz całą senność, jaką wywołało w nim czytanie historii na dobranoc. Mój niepoprawny miś chciał uśpić mnie, a uśpił samego siebie. Walczył teraz tak bohatersko i dzielnie z samym sobą, chociaż widziałem po nim, że najchętniej oddałby się we władanie snu.
Nie potrafiłem się nad nim znęcać. Pogładziłem jego miękkie włosy i uśmiechnąłem się, kiedy spojrzał na mnie zamglonymi snem, cudownie szarymi oczętami.
- Śpij, kochanie. Mamy dziś dużo wolnego czasu, więc nie odmawiaj sobie. Obudzę cię przed Nathanielem. - przeniosłem palce na drapiący od lekkiego zarostu policzek. - Nie bój się, nigdzie nie pójdę. Będę nad wami czuwał.
- Mmm, i pomyśleć, że to ja planowałem czuwać nad tobą jeszcze w szkole, a teraz proszę. - rzucił rozbawiony układając głowę na poduszce.
- Myślę, że to ty potrzebowałeś wtedy rycerza. Wszystkie dziewczyny cię pragnęły, a byłeś taką chodzącą niewinnością, że na pewno wielokrotnie myślały o wykorzystaniu cię. Musiałem cię mieć wtedy na oku, bo każda mogłaby okazać się tą, która wykona ruch. A teraz będę pilnował twoich snów.
- Jesteś ideałem, Fillipie. - szepnął z miłością i przysunął się do mnie bliżej, ale uważając jednocześnie na naszą śpiącą kruszynę. Nagrodził mnie przy tym pocałunkiem, w którym zamknął wszystkie swoje uczucia.
Przyjąłem go z wdzięcznością i kolejny raz pogładziłem jego policzek. Marcel wtulił się w moją dłoń i ułożył wygodniej. Nie spierał się ze mną i postanowił grzecznie spać, co bardzo mi się podobało. Grzeczny, posłuszny chłopiec. I jak go nie uwielbiać, kiedy miał w sobie tak wiele z dziecka, choć był dorosłym i niebezpiecznym w walce mężczyzną należącym do odrzuconego przez czarodziejów rodu.
Moje usta wygięły się w uśmiechu, kiedy patrzyłem na dwóch mężczyzn mojego życia. Marcel wyglądał jak uśpiony fantastyczny władca, który powstanie w chwale, niezwyciężony i potężny, kiedy nadejdzie jego czas. Nathaniel wydawał się za to uśpionym kupidynkiem, który zmęczył się psotami i teraz ładował swoje małe bateryjki.
Mimowolnie zacząłem zastanawiać się jaki mój synek będzie w przyszłości. Na pewno podbije nie jedno serce, chociaż czułem, że na moich barkach spoczywa zadanie wychowania go w taki sposób, by mógł stawić czoła każdej dziewczynie. Chłopcy nie będą dla niego żadnymi przeciwnikami, tego byłem pewny. Tylko ta band napalonych hien mogłaby zacząć kąsać, a do tego nie mogłem dopuścić. Mój syn będzie musiał stanąć z nimi do walki i wygrać aby odnaleźć swoją wilczycę.
- Mam nadzieję, że będziesz przypominał tatę. - szepnąłem w jego małe uszko i ucałowałem muszelkę. Naprawdę chciałem by mój syn był jak Marcel. Szarmancki, utalentowany, inteligentny, twardy, nieugięty, ale łagodny i opiekuńczy.
Moje serce spuchło z dumy i szczęścia, kiedy na nich patrzyłem. Dwa wielkie skarby. Mały i duży mężczyzna. Dwa słodkie śpiochy, bez których nie potrafiłbym żyć. Moje słońce o dwóch uśpionych twarzach.
Gdybym mógł mieć jakieś życzenie do złotej rybki, do gwiazdki z nieba lub dżina z lampy, nie miałbym żadnego. Czego może chcieć ktoś, kto ma już wszystko? Marcel i Nathaniel byli powietrzem, którym oddychałem, ziemią, po której stąpałem, byli ciepłem ognia i wodą tworzącą ciało. A skoro byli też słońcem, to ja musiałem być rośliną, która karmi się ich światłem.
Odgarnąłem włosy z czoła Natha i przykryłem go ostrożnie. Zarzuciłem koc także na Marcela, ponieważ nie chciałbym żeby mi się pochorował, a ciało zawsze jest narażone na spadki temperatury, kiedy znajduje się w uśpieniu. Dziś, w tamtej pełnej spokoju chwili, byłem ich rycerzem w lśniącej zbroi. Czuwałem by nie dręczyły ich koszmary, by było im ciepło i wygodnie.
Czułem się niewyobrażalnie szczęśliwy będąc z nimi i mogąc się o nich troszczyć, a jak widać do szczęścia potrzebowałem aż całego świata, czyli tylko tej dwójki.