niedziela, 30 kwietnia 2017

Porteur de lumière

Oliver & Reijel

- Dzieci nie powinny chorować, a przynajmniej nie moje. - Reijel wrócił do łóżka, kiedy tylko uśpił Anastasie, którą obudziła wysoka temperatura. Nasze pociechy chorowały, co oznaczało urwanie głowy i całą masę zmartwień. Obaj byliśmy zmęczeni, niewyspani i rozdrażnieni, chociaż musiałem przyznać, że mój kochanek radził sobie z całą tą sytuacją lepiej ode mnie. Przeklinał, wściekał się, wyglądał jakby miał kogoś zabić, ale i tak dzielnie wstawał z łóżka, kiedy tylko jedno z dzieci płakało, uspokajał je, usypiał i wracał do mnie mamrocząc pod nosem kolejne przekleństwa i najróżniejsze komentarze. - Nie rozumiem jakim cudem mój ojciec się w nim zakochał. To przez niego ludzie są tacy krusi i niestabilni.
- Kochanie? - nie rozumiałem jego mamrotania i nie byłem pewny, czy naprawdę chciałem je rozumieć.
- W dodatku zdradził ojca, a teraz moje dzieci chorują. Kurwa, potrzebuję snu! - opadł ciężko na łóżko, wsunął się pod pościel i przytulił się do mnie mocno. - Mmm, ślicznie pachniesz. - zamruczał i po prostu zasnął w przeciągu sekundy.
Jego głowa ciążyła mi na piersi, co utrudniało mi powrót do mojej krainy snu, ale nie przeszkadzało mi to specjalnie. Nie byłem dobry w ponownym zasypianiu po obudzeniu się nad ranem, więc po prostu wsunąłem dłoń w jego włosy i delikatnie masowałem skórę głowy palcami.
Reijel nie był normalnym człowiekiem, nie był nawet normalnym czarodziejem. To, co o nim wiedziałem wydawało się mitem, pozbawioną sensu historią i nigdy nie chciałem wnikać w to zbyt głęboko. Było w tym coś przerażającego. Cała ta bajka o Bogu, Aniołach i innych religijnych głupotach zakrawała na chorobę psychiczną. Kto przy zdrowych zmysłach wierzyłby w coś takiego? Zresztą nigdy mnie to jakoś szczególnie nie interesowało, a Reijel z przyjemnością unikał tematu swojego pochodzenia. Nie często opowiadał o sobie i swoich rodzicach, więc byłem zaskoczony faktem, że akurat dziś myślał o tym, kiedy był śmiertelnie zmęczony i niemal nieprzytomny.
Nie jestem pewny ile czasu leżałem myśląc o wszystkim i o niczym, kiedy Xavier zaczął płakać. Zmęczony Reijel jeszcze się nie obudził, więc wysunąłem się z jego objęć i najciszej jak potrafiłem, wyszedłem z pokoju. Mój syn właśnie przestał płakać, co naprawdę mnie zaniepokoiło. Wpadłem do jego pokoju z sercem bijącym w nienaturalnie szybkim rytmie.
- Co do... - wyrzuciłem z siebie widząc wysoką, otuloną czernią postać stojącą nad kołyską mojego syna i trzymającą malca na rękach. - Zostaw mojego syna! - warknąłem odzyskując jasność myślenia w przeciągu chwili. - Powiedziałem, żebyś go zostawił! - nie miałem przy sobie różdżki, ale to nie było teraz istotne. Byłem w stanie zabić tę osobę własnoręcznie, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
Zacisnąłem dłonie w pięści, kiedy postać zaczęła powoli odwracać się w moim kierunku. Byłem gotów rzucić się na tego, który wtargnął do naszego domu lub uskoczyć, jeśli to on rzuciłby się na mnie. Nie spuszczałem jednak oczu z synka, który bawił się kapturem na głowie intruza.
Za plecami poczułem znajome ciepło. Moje głośne zachowanie musiało obudzić Reijela, który teraz stał zaraz za mną.
Postać w kapturze odwróciła się w końcu w naszą stronę. Poczułem, jak przez całe moje ciało przelatuje coś na wzór impulsu elektrycznego, który sprawił, że wszystkie włosy na moim ciele uniosły się, jakbym miał gęsią skórkę.
Tak jak przypuszczałem, był to mężczyzna. Szczupły, o atletycznej budowie ciała i nienaturalnych, czerwonych oczach, które błyszczały w świetle księżyca. Blada skóra pokrywająca jego urodziwą twarz wydawała się niemal trupio blada.
- Ojciec? - usłyszałem cichy szept Reijela, który przepchnął się obok mnie i wszedł w głąb pokoju.
Moje usta uchyliły się w szoku i chyba zapomniałem na chwilę o oddychaniu.
Mężczyzna jedną ręką odrzucił kaptur z twarzy, dzięki czemu widziałem go teraz zdecydowanie lepiej. Miał krótkie, białe włosy i przypominał Reijela tak bardzo, że ich pokrewieństwo nie podlegało żadnej dyskusji.
- Nie rozumiem dlaczego jesteś zaskoczony. Musiałeś wyczuć, że się zbliżam. - głos nieproszonego gościa był melodyjny, delikatny, niemal słodki, ale jednocześnie było w nim coś dziwnego, jakby zwiastującego niebezpieczeństwo. - No cóż, nie przedstawisz mnie swojej drugiej połówce, Reijelu? - mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie, prezentując olśniewającą biel ostrych zębów oraz imponujących kłów. - Oliverze, możesz mówić mi po prostu Lu. W końcu jestem ojcem twojego kochanka i dziadkiem dla waszych dzieci, więc to chyba nie powinno być problemem. Zresztą mam nadzieję, że będziemy się świetnie dogadywali. - wyciągnął w moją stronę dłoń na powitanie.
Niepewnie spojrzałem na nadąsanego Reijela, a widząc, że nie zamierza nic powiedzieć ani zaprotestować, uścisnąłem dłoń jego ojca. Była lodowato zimna, podobnie jak kiedyś skóra mojego kochanka, zanim między nami pojawiło się odwzajemnione uczucie.
Ten chłód przywodził na myśl bolesne wspomnienia, które naprawdę chciałem aby odeszły w niepamięć. Problem w tym, że niezapowiedziany gość właśnie mi o nich przypominał. Co więcej, obserwował mnie z taką uwagą, jakby potrafił czytać w moich myślach i dokładnie wiedział, co ze mną robi. Wyrwałem więc szybko dłoń z jego uścisku.
W przeciwieństwie do mnie, Xavier nie miał najmniejszego problemu z zaakceptowaniem „dziadka”. Przyglądał mu się zaciekawiony i drobnymi rączkami dotykał jego twarzy, jakby w ten sposób mógł ją lepiej zapamiętać.
Mężczyzna oderwał ode mnie wzrok i utkwił spojrzenie w dziecku, które uśmiechnęło się szeroko. Malec zwyczajnie zapomniał o chorobie, a może to obecność dziadka tak leczniczo na niego działała. Tak czy inaczej nie mogłem mieć o to pretensji do Lu. Xavier był zadowolony, spokojny i w pełni zrelaksowany. Tylko to się liczyło.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że jest 4 nad ranem? - Reijel w końcu przerwał milczenie.
- Dla mnie to nie ma znaczenia, przypominam ci. Miałem załatwienia w okolicy i postanowiłem w końcu zobaczyć twoje dzieci. Wiele o nich słyszałem.
- Słyszałeś? - mój kochanek był naprawdę zaskoczony, może nawet bardziej niż ja.
- Reijelu, za kogo ty mnie masz? Ty się zmieniłeś, ale ja nadal jestem taki sam i działam w ten sam sposób. Moje kociaki mają cię na oku. Ciebie, twojego kochanka, twoje dzieci i przyjaciół. Swoją drogą, co słychać u Marcela? Przyznam, że od dawna nie słyszałem nic nowego na jego temat. Przepraszam... - Lu przepchnął się obok mnie i Reijela, wchodząc w głąb domu, jakby był u siebie. - Nie musicie mi nic proponować. Sam się obsłużę. - zniknął w kuchni.
Spojrzałem na Reijela, który właśnie próbował uspokoić nerwy, biorąc kilka głębokich oddechów.
- Mój ojciec naprawdę próbuje zachowywać się jak normalny człowiek. - najwyraźniej właśnie starał się usprawiedliwić Lu, co zaskoczyło mnie to nawet bardziej niż samo pojawienie się mężczyzny w naszym domu nad ranem.
Mimowolnie powróciłem pamięcią do początków mojej znajomości z Reijelem. Jeśli chociaż część tego, co słyszałem o jego pochodzeniu było prawdą to Lu nieźle sobie radził z „udawaniem” człowieka. Był ekscentryczny, to fakt, ale próbował też stwarzać wrażenie nieszkodliwego, co w moim odczuciu już mu tak dobrze nie wychodziło. Im więcej się uśmiechał, im spokojniej mówił, tym bardziej wydawał mi się drapieżny. Mój syn musiał to chyba odczuwać zdecydowanie inaczej, ponieważ tym bardziej się cieszył, im większe zdawało się być zagrożenie ze strony mężczyzny.
Przekonałem się o tym, kiedy wraz z kochankiem dołączyliśmy do Lu w kuchni. Xavier siedział na stole wesoło chichocząc, podczas gdy dziadek prezentując swoje kły w całej okazałości, kąsał go lekko po rączkach, nóżkach i szyi. Moje maleństwo miało wprawdzie łaskotki, ale to było przesadą.
Anastasie, która na czas choroby spała w innym pokoju niż jej brat, zaczęła płakać. Zostawiłem więc kochanka z jego ojcem i naszym synem idąc po naszą córeczkę.

~ * ~ * ~

Nie potrafiłem w to uwierzyć, ale oczy na pewno mnie nie myliły. Xavier, zazwyczaj strachliwy i płaczliwy, otworzył się całkowicie na mojego ojca, na upadłego Anioła, demona, który bez mrugnięcia okiem potrafił skazywać ludzi na cierpienie, a ich dusze na wieczne potępienie. Przy ojcu ja byłem świętym, ale mój syn najwyraźniej patrzył na to trochę inaczej. Nawet mroczna aura ojca nie potrafiła go zniechęcić.
Oliver przyniósł pochlipującą Anastasie. Wystarczyło, że dziewczynka spojrzała na swojego dziadka, a znowu zaczęła wydzierać się wniebogłosy. Wziąłem ją od kochanka i zacząłem cicho szeptać do jej ucha słodkie słowa po łacinie. Lubiła to, chociaż tym razem nie łatwo było przekonać ją do uspokojenia się. Moja odważna córka bała się mojego ojca. Co dziwniejsze, Xavier nie uronił ani jednej łzy, kiedy jego siostra płakała. Zamiast tego wtulił się w ramiona dziadka.
Ojciec uśmiechnął się niebezpiecznie szeroko, niczym szaleniec, który właśnie poczuł przypływ adrenaliny i podniecenia. Podobało mu się to, że moja córka się go boi, podczas gdy Xavier zwyczajnie się w nim zakochał.
- Nie sądziłem, że moje wnuki okażą się tak interesujące. Będę tu wpadał zdecydowanie częściej. - mężczyzna odwrócił się w stronę gotującego się mleka. Nawet nie zauważyłem, że je nastawił. Wyłączył teraz gaz i zalał granulki kawy białym płynem. - Oliverze, nie rozumiem dlaczego jesteś taki zaskoczony. Uwielbiam mleko.
Spojrzałem na mojego kochanka, który wpatrywał się z otwartymi ustami w mojego ojca, który z zadowolonym uśmiechem upił łyka mlecznej kawy. Władca Piekła pijący mleko?
- Kochanie, nawet nie zaczynaj rozmowy na ten temat. - ostrzegłem Olivera i objąłem go ramieniem przytulając do siebie. Anastasie, którą nadal trzymałem na rękach zdołała się dzięki temu rozluźnić i zmęczona wcześniejszym płaczem przysypiała. - On tylko na to czeka, a nie spodoba ci się to, co możesz od niego usłyszeć.
Nie chciałem żeby Oliver wiedział zbyt wiele na temat mojego ojca i jego dziwnych upodobań do tego, co dla normalnych ludzi mogło być kontrowersyjne.
Xavier zasnął w ramionach mojego ojca ufny, jakby miał do czynienia z kimś, kogo znał od zawsze.
Ojciec podał chłopca Oliverowi i dopił swoją kawę. Następnie z głębokim i wyrażającym szacunek ukłonem rozpłynął się w ciemnej mgle.

Fillip & Marcel

Było nieludzko wcześnie, kiedy obudziło mnie powoli narastające w całym ciele podniecenie. Gorące ciało Marcela przylegało ciasno do moich pleców, a jego ramię przerzucone opiekuńczo przez moją pierś było niczym zapalnik dla bomby niezaspokojenia, którą teraz byłem.
Delikatnie, nie chcąc przypadkiem obudzić mojego męża, przesunąłem opuszkami palców po jego dłoni. Marcel zamruczał cicho i wtulił twarz w zgięcie mojej szyi. Wydychane przez niego ciepłe powietrze zaczęło łaskotać mnie w skórę. Okolice szyi i uszu od zawsze były jednym z moich najczulszych i erogennych punktów, co było dla mnie zgubne.
- Nie śpisz, Aniele? - szept Marcela od razu dotarł do mojego krocza i zaczął siać spustoszenie.
- Nie. Przed chwilą się obudziłem. - odpowiedziałem mu równie cicho i pokierowałem jego dłoń między swoje nogi, aby mógł poczuć jak na mnie działa.
- Mmm... - zamruczał i wsunął dłoń w spodnie mojej piżamy.
Wciągnąłem głośno powietrze, kiedy jego gorąca dłoń zaczęła spokojnymi ruchami masować moje krocze. O ile wcześniej byłem po prostu podniecony o tyle teraz byłem już rozpalony.
Marcel odsunął się ode mnie odrobinę i lekko pociągnął mnie za ramię, przewracając mnie na plecy. Zawisł nade mną na czworaka, nieprzerwanie pieszcząc dotykiem całej dłoni mój członek.
Westchnąłem głośno i zacząłem mruczeć. W ciemności, do której już się przyzwyczaiłem, dostrzegłem szeroki uśmiech pochylającego się nade mną mężczyzny.
- Twoje podniecenie bardzo mi schlebia, skarbie. - wyszeptał w moje ucho i ukąsił je lekko, wyrywając z moich ust cichy jęk.
Chciałem mu jakoś odpowiedzieć i zrobić coś, aby tym razem to on poczuł się niemal bezbronny w moich rękach, tak jak ja w tej chwili czułem się w jego, ale Marcel nie pozwolił mi na to. Pocałował mnie mocno i to wystarczyło, żebym zapomniał o całym świecie.
Gorące usta mojego męża z początku po prostu muskały moje z siłą wystarczającą do ich zaczerwienienia i opuchnięcia, by po chwili ich nacisk zelżał. Marcel polizał linię dzielącą moje wargi od siebie. Wiedząc, o co prosi mnie tym gestem, uchyliłem usta, dzięki czemu mógł wsunąć się w nie i delikatnie pieścić wnętrze swoim językiem. Powoli, subtelnie gładził moje podniebienie oraz mój język, rozpieszczał mnie swoją troskliwością i uwagą, jaką mi poświęcał.
Westchnąłem w jego usta, kiedy zacisnął palce mocniej na moim członku i dobrał odpowiednie tempo ruchów dłoni. Tym razem już nie chodziło mu o powolne rozpieszczanie, ale o doprowadzenie mnie do szaleństwa. Jego pocałunki oraz sprawne ruchy dłoni były cudowne, słodkie i podniecające jednocześnie.
- Przeszkadzam?
Pisnąłem wystraszony słysząc nieznany mi męski głos dochodzący od strony drzwi. Serce podeszło mi do gardła, a oddech przyspieszył boleśnie. Całe podniecenie opuściło mnie w przeciągu kilku sekund.
- Kurwa! - Marcel zaklął prostując się gwałtownie, co nie zdarzało się często. - Panie? - ukłonił się nisko, kiedy tylko stanął na nogi.
Mężczyzna, który tak nagle pojawił się w naszym pokoju pstryknął palcami, a żarówka zaświeciła momentalnie bardzo jasno.
Nieznajomy był wysoki i tak bardzo podobny do Reijela, że przez chwilę przyszło mi na myśl, że może to być on. Wahałem się nie wiedząc, co właściwie powinienem zrobić. To musiał być ojciec Reijela.
- Miło mi cię poznać, Fillipie. - mężczyzna zmierzył mnie uważnym spojrzeniem. - Tak wiele o tobie słyszałem, że mógłbym przysiąc, że znamy się już od dawna. Wiesz doskonale kim jestem, chłopcze o duszy Anioła. Nie, nie, nie wstawaj. Wpadłem tylko na chwilę, więc nie przeszkadzajcie sobie.

~ * ~ * ~

Niosący Światło, Syn Jutrzenki uśmiechnął się z widocznym zadowoleniem i lubieżnie oblizał usta.
- Chcę zobaczyć się z waszym najstarszym synem.
Zmarszczyłem brwi nie do końca pojmując, jakie były jego intencje. Mieliśmy tylko jedno dziecko i on musiał o tym doskonale wiedzieć.
Wziąłem głęboki oddech i schyliłem się lekko z szacunkiem. Nie mogłem mu odmówić.
- Kochanie, zaraz do ciebie wrócę. - powiedziałem cicho do Fillipa i pogładziłem go po policzku uspokajająco, kiedy tak patrzył na mnie z widocznym strachem. - Nie obawiaj się. Wszystko w porządku. Nathanielowi nic nie grozi.
- Nie zrobię mu krzywdy. - Niosący Światło położył dłoń na sercu i skłonił się nieznacznie. - Chcę poznać aurę chłopca i sprawdzić w jaki sposób zareaguje na moją. Chodzi o jego przyszłość, Aniele. O przywództwo nad Upadłym Rodem, które ma kiedyś objąć.
Fillip wahał się i całym sobą wyrażał obawę, ale skinął głową. Podobnie jak ja wiedział, że temu mężczyźnie nie możemy odmówić.
Pocałowałem mojego Anioła delikatnie i uśmiechnąłem się uspokajająco.
- Kocham cię. - szepnąłem mu do ucha i poprowadziłem upadłego Anioła do sypialni Nathaniela.
Uchyliłem powoli drzwi pokoju syna. Para jasnych, wielkich oczu patrzyła na mnie ze strachem. Chłopiec nie spał. Podszedłem do niego, zaś gdy Niosący Światło podążył za mną, malec wylepił w niego wzrok i ani na chwilę nie spuszczał z niego oczu. Tulił do siebie mocno ulubionego misia, jakby to dodawało mu odwagi i mogło uchronić go przed złem. Było widać, że boi się tego nieznanego mu mężczyzny i rozumie jak bardzo jest on niebezpieczny, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku, nie płakał, nie odsunął się, nie zareagował w żaden sposób. Po prostu czekał nie odrywając spojrzenia od mężczyzny.
- Boisz się mnie? - zapytał malca Syn Jutrzenki.
Nath skinął głową w odpowiedzi.
- Czy sądzisz, że mógłbym cię skrzywdzić? - padło kolejne pytanie.
Tym razem malec myślał trochę dłużej. Ostatecznie pokręcił głową przecząco.
- Dlaczego? Dlaczego nie miałbym cię skrzywdzić? - mężczyzna wydawał się zafascynowany odpowiedzią chłopca.
- Tata nie pozwoli. - powiedział cichutko, ale pewnie Nathaniel.
Niosący Światło roześmiał się głośno odrzucając głowę do tyłu.
- To mądry chłopiec, który nie boi się mnie tak jak Anastasie i nie ufa mi jak Xavier. - mężczyzna przeniósł spojrzenie z chłopca na mnie. - Ofiarowuję mu moje błogosławieństwo, jako przyszłej głowie Upadłego Rodu.
Były Anioł pochylił się nad moim synem i na jego czole złożył lekki pocałunek, a następnie rozpłynął się w powietrzu bez słowa.