poniedziałek, 31 grudnia 2018

Parc d'attraction du Père Noël

Fillip i Marcel

Nasze pierwsze Święta Bożego Narodzenia w poszerzonym o Florina gronie postanowiliśmy uczcić w szczególny sposób. Nie wiedzieliśmy, w jakiej atmosferze malec spędzał je do tej pory, więc nie chcieliśmy dopuścić do tego, aby zaczął odczuwać brak swoich biologicznych rodziców. Najlepszym, co przyszło nam do głowy było zapewnienie chłopcu rozrywki, która pozwoliłaby mu nacieszyć się Świętami, ale jednocześnie nie dałaby mu szans na wysilanie tej małej, dziecięcej główki. Wtedy też Oliver zaproponował wspólne wyjście do Parku Tematycznego Świętego Mikołaja. Przyjęliśmy jego zaproszenie od razu, jako że nasz Nathaniel nigdy tam nie był, a wiedzieliśmy, że na pewno będzie równie zachwycony, co nasz mały Flo.
Chociaż maluchy nie wiedziały wcześniej, co dla nich przygotowaliśmy na dzień przed Bożym Narodzeniem, wyczuły, że coś się szykuje. Nathaniel patrzył na mnie podejrzliwie, kiedy pakowałem ich plecaczki i chociaż nic nie mówił, widziałem jak węszył po kątach szukając jakiejkolwiek podpowiedzi, co do naszych wspólnych planów na Wigilię.
Podczas kiedy ja kończyłem nalewać gorące kakao do termosów i pakowałem tosty na drugie śniadanie, Marcel zabrał mojego węszącego starszego synka oraz nie podejrzewającego niczego młodszego na górę, do ich pokoi, aby w końcu ich ubrać, jako że od rana biegali w swoich pluszowych piżamkach onesie i ani myśleli o przebraniu się w coś bardziej odpowiedniego na wyjście.
Nie mogłem ich jednak o to upomnieć, ponieważ sam jeszcze się nie ubrałem i wraz z Marcelem i naszymi dziećmi tworzyliśmy czteroosobową rodzinę pluszowych misiów, bo właśnie takie piżamy mieliśmy na sobie wszyscy czterej.
Nasze jedzenie i picie na drogę było już gotowe i spakowane, kiedy moje skarby zbiegły po schodach i wpadły na kuchni z pędem. Zarówno Nath, jak i Flo drobili niecierpliwie nóżkami, więc podejrzewałem, że Marcel powiedział im, że przygotowaliśmy dla nich coś wyjątkowego. Na pewno nie zdradził jednak gdzie idziemy, ponieważ wtedy słyszałbym dochodzące jeszcze z ich pokoju piski radości.
- Twoja kolei, kochanie. - Marcel wszedł do kuchni za dziećmi.
Podszedł do mnie i objął w pasie przytulając swoją pierś do moich pleców. Pocałował mnie w szyję, a ja zamruczałem nie mogąc i nie chcąc tego powstrzymywać. Uwielbiałem takie drobne, ale cudowne czułości, bliskość mężczyzny mojego życia, dotyk jego ust na swojej skórze.
Czułem przy tym wzrok dzieci utkwiony we mnie i w moim cudownym mężu, ponieważ Nathaniel nadal nie przechodził jeszcze przez fazę wykrzywiania się na widok miłości rodziców, zaś Florin za każdym razem odbierał to jako zapowiedź pieszczot dla niego samego.
Marcel westchnął słodko, a jego ciepły oddech otulił moje ucho. Odsunął się, a ja od razu zatęskniłem za jego ciepłem i bliskością. Prawda była jednak taka, że rzeczywiście musiałem się w końcu ubrać, jeśli chcieliśmy zdążyć na spotkanie z Oliverem, Reijelem i ich bliźniętami o umówionej godzinie.
- Tatuś idzie się ubrać. - powiedziałem dzieciom i ucałowałem obu chłopców w czółka i policzki. Nathaniel uśmiechnął się lekko, jak przystało na „dorosłego” chłopca, ponieważ był przekonany, że w wieku lat pięciu jest już duży. Florin rozpromienił się za to, jak małe słoneczko. Podobnie jak dawniej Nath, Flo również uwielbiał pieszczoty, przytulanie, buziaki. - No, moje słodkie misie, jeśli się nie ubiorę, nici z wyjścia…
Maluchy odskoczyły ode mnie od razu.
- Idź! - zaczęły mnie nawet wyganiać.
I jak ich nie kochać?

~ * ~ * ~

Patrzyłem tęsknym wzrokiem za wychodzącym z kuchni Fillipem, jakby miał zniknąć z moich oczu na całe wieki, a nie tylko na kilkanaście minut potrzebnych mu na zamianę piżamy na strój dzienny. Gdyby nie nasze maluchy, poszedłbym za nim i zaproponował, że sam rozbiorę go i ubiorę, a w międzyczasie wycałowałbym każdy słodki skrawek jego cudownego ciała.
- Nie martw się, tato. On wróci. - Nathaniel poklepał mnie po łokciu z poważną miną pocieszyciela.
Z trudem powstrzymałem śmiech, przenosząc spojrzenie z drzwi na niego. Tym bardziej, że Flo poszedł za jego przykładem i swoją małą rączką poklepał moje biodro, ponieważ wyżej nie dostawał.
- Tak, to prawda. - wydusiłem jakoś i nie wybuchłem śmiechem, co było sporym wyczynem. - Tatuś do nas wróci, a wtedy nie damy mu się już oddalić. - przytaknąłem chłopcom, którzy uśmiechnęli się do mnie radośnie. - W tym czasie my ubierzemy kurtki, czapki i buty, otulimy się szalikami i poczekamy. Co wy na to?
- Tak! - Nath zaklaskał w rączki.
- Tak! - Flo zrobił to samo.
Nath był dla niego wzorem do naśladowania, więc cieszyłem się, że nasz starszy syn w dalszym ciągu był grzecznym dzieckiem, a nie małym rozrabiaką. Przynajmniej kiedy nie siedział na miotle. Wtedy Flo zabierał ze swojego pokoju małą miotełkę, na której dawniej latał Nath, jako że żadnej innej nie chciał nawet widzieć na oczy, choć wielokrotnie proponowaliśmy mu nowsze modele, które sprzedawaliśmy w naszym sklepie, i wpatrywał się tymi swoimi ciemnymi, proszącymi oczkami w najbliższego dorosłego, prosząc niemo o pomoc przy lataniu. Malec rozpoczął bowiem dopiero początkową fazę nauki latania, co wymagało ciągłego nadzorowania go i kilku zaklęć ochronnych.
- Chodź, tato! - Nath złapał mnie za jedną rękę, zaś Flo za drugą i wspólnymi siłami ciągnęli mnie w stronę przedpokoju i swoich wyjściowych ubrań.
Jacyż oni byli cudowni! 
Niewątpliwie byłem najszczęśliwszym i najdumniejszym tatą pod słońcem.
Mój słodki starszy cud usiadł na ławeczce przy ścianie i samodzielnie zaczął ubierać buty. W tym czasie Florin wdrapał się na ławkę obok niego i patrzył na mnie prosząco machając swoimi małymi, krótkimi nóżkami.
- Tak, misiu, tak. - uklęknąłem przed nim i zabrałem się za wcale nie takie łatwe zadanie, jakim było zakładanie zimowych butów dwulatkowi.
Zanim skończyłem siłować się z jego ciągle zginającymi się w kolanie nóżkami, Fillip był już przy mnie i pomógł Nathanielowi opatulić się dokładnie. W czasie kiedy ja ubierałem ciepło moją młodszą pociechę, Anioł opatulił siebie i aby nie gotować się w domu, zabrał oba nasze skarby na zewnątrz. Pospieszyłem się więc z ubieraniem i zabrałem przygotowane przez Fillipa plecaki dzieci oraz swój własny. Teraz byliśmy gotowi!
*
Aby uatrakcyjnić naszym malcom drogę na miejsce, przebyliśmy ją świątecznym autobusem, który w środku pachniał ciasteczkami i cynamonem. Dzieci nie przestawały zachwycać się tym, co widziały za oknem, dekoracjami świątecznymi zdobiącymi sklepy, spieszącymi się ludźmi opatulonymi jak przystało na grudniowy dzień.
- Proszę, to dla chłopców. Wesołych Świąt! - miła kobieta przebrana za świątecznego elfa, która jak podejrzewałem była pilotem autobusu, wręczyła nam dwie torebeczki ze słodyczami. Nie dziwiłem się, że wolała dać je mi, niż odrywać nasze podekscytowane misie od szyby. Kiedy jednak zaszeleścił papierek cukierka, obaj odwrócili się w tym samym czasie z niemal taką samą gwałtownością.
Dwie łapki wystrzeliły w moją stronę, domagając się łakoci.
- Nie patrz na mnie, kochanie. - Fillip wzruszył ramionami rozbawiony.

~ * ~ * ~

Mój słodki mąż nie wiedział, co zrobić. Czy karmić dzieci słodyczami przed drugim śniadaniem, czy też kazać im czekać. Wydawał się taki zagubiony i tak niesamowicie słodki.
- Po jednym cukiereczku! - zadecydował w końcu.
- Dwaaaaa… - zajęczał błagalnie Nathaniel.
Musiałem powstrzymać śmiech, ponieważ z góry wiedziałem, że Marcel się podda, chociaż próbował wyglądać na nieugiętego.
- Dwaaaa… - powtórzył Flo i mój cudowny mężczyzna nie miał szans na wygraną w jeszcze większym stopniu niż przed chwilą.
- Niech będzie, dwa. - westchnął ciężko i wręczył maluchom dwa czekoladowe cukierki.
- Dwa. - powiedziałem z uśmiechem wyciągając rękę. Z jednej strony naprawdę miałem ochotę na słodycze, z drugiej zaś po prostu się drażniłem. Cukierki wylądowały jednak na mojej dłoni, czemu towarzyszył zrezygnowany, ale niesamowicie słodkim uśmiech mojego męża.
*
- Łaaaaaaa…. - Nathaniel otworzył szeroko usteczka i wpatrywał się w rozciągający się przed nim Park Tematyczny Świętego Mikołaja z ogromnymi, świecącymi podnietą oczkami.
Stojący obok niego Florin objął łapkami moją nogę i cały drżący z wrażenia nie odrywał spojrzenia od kolorowego, tętniącego życiem i muzyką miasteczka.
- Nasze też tak zareagowały. - rzucił mi na ucho Oliver, który z rozbawieniem przyglądał się naszym maluchom, jako że kiedy moi synowie byli w fazie pierwszego szoku, jego dzieciom buzia się nie zamykała, kiedy opowiadały i tak niesłyszącym ani jednego słowa kuzynom o tym, co do tej pory widziały. A przecież jeszcze nawet nie weszły do środka.
- To jak, idziemy? - Reijel najwyraźniej miał już dosyć sterczenia w jednym miejscu, ponieważ z tego, co widziałem, wydreptał już całkiem spory krąg w śniegu.
Nathaniel energicznie pokiwał głową, zaś bliźnięta zakrzyknęły zgodnie:
- Tak! - złapały mojego Flo za rączki i uśmiechnęły się do niego. Maluchy były w tym samym wieku, więc wcale nie dziwiło mnie, że trzymały się razem.
Mój mały chłopiec spojrzał w moją stronę, a kiedy otrzymał przyzwolenie, w podskokach pognał z kuzynostwem w stronę wejścia do Miasteczka Mikołaja.
- Będą to przeżywać do Walentynek. - zauważył rozsądnie Marcel, który sam z zaciekawieniem rozglądał się dookoła zaledwie przekroczyliśmy ozdobiony świątecznie łuk bramy. - O, renifery! - zaklaskał w dłonie i uśmiechnął się do mnie tak radośnie, że niemal rozpłynąłem się z powodu ciepła, które rozlało się po całym moim ciele.
Tymczasem mój cudowny mąż przywołał do siebie maluchy i zaproponował im karmienie zwierząt. Powiedzieć, że dzieci były zachwycone pomysłem to za mało. Podejrzewałem, że nie były w stanie wyobrazić sobie lepszego początku tej wycieczki.
Nawet jeśli na początku bały się o wiele większych od siebie zwierząt, kiedy Nathaniel przełamał pierwsze lody, żaden z naszych dwulatków nie miał już problemu z głaskaniem i karmieniem reniferów. Słyszałem nawet, jak zadają im cicho pytania o Świętego Mikołaja, ale najwyraźniej zwierzęta nie były chętne do rozmów lub zwyczajnie nie planowały zdradzać tajemnic swojego właściciela.
Przynajmniej tak wyjaśniłem to Florinowi, kiedy zapytał dlaczego reniferki milczą.
Podziwianie naszych pociech w tak radosnym nastroju było prawdziwą rozkoszą. Tym większą, kiedy Marcel stanął obok mnie, tak blisko, że stykaliśmy się ramionami i ujął moją dłoń w swoją. Byliśmy tak blisko siebie, że nikt nie mógł tego zauważyć, ale i tak zarumieniłem się na myśl o tym, że znajdujemy się w pełnym ludzi miejscu. Dotyk Marcela wydawał mi się przez to jeszcze bardziej intymny. Sprawiał, że cały drżałem od środka, było mi gorąco i przyjemnie.
Jak to możliwe, że tak niewiele wystarczyło, aby doprowadzić mnie do szaleństwa?
Tylko on to potrafił.

~ * ~ * ~

Mój rumiany Anioł wyglądał zniewalająco, ale tylko ja wiedziałem, że rumieńce na jego twarzy nie są jedynie wynikiem chłodnego powietrza, ale także naszej wzajemnej bliskości. Gdybym nie był otoczony przez obce dzieci, pocałowałbym go, objął. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że większość maluchów nie była przyzwyczajona do okazujących sobie miłość dorosłych, więc powstrzymałem się. Obiecałem sobie jednak w duchu, że po powrocie do domu, będę całował i tulił męża przez wiele godzin, podczas kiedy nasze pociechy na pewno zmęczone zasną jeszcze w drodze powrotnej.
- Koniec karmienia, chodźmy dalej. - Reijel przerwał malcom dokarmianie i tak całkiem nieźle wyglądających reniferów. - Słyszałem, że gdzieś dalej można zobaczyć pracownię elfów, sanie Mikołaja i samego Mikołaja.
Dzieci spojrzały na niego, jakby właśnie wypowiedział magiczne zaklęcie. Tym bardziej, że wpatrywały się w niego nie tylko nasze dzieciaczki, ale wszystkie, które usłyszały jego słowa.
- Gdzie jest Mikołaj? - jakiś tłuściutki pięciolatek stanął przed Reijelem, jakby miał zamiar go profesjonalnie przesłuchiwać, jeśli nie otrzyma odpowiedzi.
Mężczyzna uniósł brew, wyprostował się i zmierzył chłopczyka takim spojrzeniem, że ten nagle stracił całą odwagę i czmychnął w popłochu do mamy.
- Mógł się rozpłakać. - upomniał go Oliver i karcąco uderzył w ramię.
- Sam zaczął. - prychnął w odpowiedzi białowłosy mężczyzna i jakby nigdy nic, zaczął odganiać czwórkę naszych dzieci od reniferów. - Idziemy, nie będziemy tu sterczeć cały dzień, a i tak wiem, że planujecie obejrzeć wszystko. Idziemy, fabryka zabawek czeka.
- Chodźmy, Aniele. - szepnąłem Fillipowi na ucho i chociaż niechętnie, wypuściłem jego dłoń z uścisku mojej.
Byłem pewny, że strata, jaką przy tym odczułem pojawiła się także w jego wnętrzu. W końcu kochałem go i byłem przez niego bezgranicznie kochany, więc nie sposób było wątpić w to, że moje uczucia odpowiadają jego.
- W domu. - powiedziałem bezgłośnie, jedynie poruszając ustami, ale uśmiech jaki posłał mi Anioł dowodził, że doskonale mnie zrozumiał.
Ruszyłem więc przodem, aby dogonić poganiającego dzieci Reijela.

~*~*~

- Czy wy zawsze tak flirtujecie? - Oliver stanął obok mnie, kiedy patrzyłem za odchodzącym w stronę dzieci i Reijela mężczyzną.
Poganiane maluchy czerpały ogromną przyjemność z tego, że były poklepywane po plecach w ramach przypomnienia im, że mają szybciej przebierać nóżkami, toteż specjalnie przystawały lub zwalniały kroku.
Reijel miał więc ręce pełne roboty, co jednak nie wydawało mu się przeszkadzać. Musiał mieć naprawdę dobry dzień.
- My nie flirtujemy. - wyjaśniłem kuzynowi pospiesznie. - Ale tak, zawsze się tak zachowujemy. To znaczy… tak, czyli… tak normalnie jak teraz. - zacząłem się jąkać, ponieważ przyszło mi do głowy, że może zachowanie moje i Marcela naprawdę może uchodzić za flirt.
- Dobrze już, dobrze. Żartowałem przecież. Wiem doskonale, że zawsze tacy jesteście. - Oli roześmiał się kładąc dłoń na moim ramieniu w przyjacielskim geście. - Chodźmy, bo ominie nas kolejna porcja atrakcji w postaci naszych ucieszonych, podnieconych dzieci.
Miałem się na niego złościć, ale porzuciłem ten plan, kiedy tylko wspomniał o naszych pociechach. To nie był czas na dąsanie się. Naprawdę nie chciałem przegapić ani jednego uśmiechu, ani jednego błysku w oczach moich dzieci.
W końcu okazja taka jak ta zdarzała się tylko raz do roku i to wyłącznie, jeśli odwiedziło się wtedy miasteczko Świętego Mikołaja.
Byłem jednak pewny, że jeszcze tu wrócimy i pierwsza przygoda naszych dzieci w tym miejscu wcale nie będzie ostatnią.