środa, 31 stycznia 2018

Avoir froid

Przełknąłem ślinę i zaraz tego pożałowałem. Z trudem otworzyłem oczy i musiałem je szybko zamknąć, ponieważ światło dnia raziło mnie niemal boleśnie. Pociągnąłem nosem krzywiąc się, kiedy w dół gardła spłynęła gęstawa wydzielina w dużych ilościach. Krótko mówiąc, czułem się koszmarnie.
Wprawdzie nie zdarzało mi się to zbyt często, jednak czasami, mniej więcej raz na dwa lata, bywały dni, kiedy przegrywałem walkę z przeziębieniem i obolały, zasmarkany musiałem przyznać się do sromotnej klęski.
Czy mi się to podobało, czy nie, był to jeden z tych dni.
Choroba nic sobie nie robiła z faktu, że miałem na dzisiaj wielkie plany, w których centrum znajdował się mój synek. Po prostu zaatakowała, wygrała i teraz mogła cieszyć się zwycięstwem.
Mój słodki Nathaniel będzie taki zawiedziony…
Przetarłem oczy dłońmi, zamrugałem kilka razy i w końcu naprawdę uchyliłem powieki, zaczynając dzień. Usiadłem powoli na materacu łóżka stwierdzając, że jestem zmęczony, chociaż nic jeszcze dzisiaj nie zrobiłem.
- Kochanie, śniadanie… - Marcel zajrzał do pokoju i urwał w pół zdania, kiedy tylko na niego spojrzałem. Przyjrzał mi się uważnie, po czym dokończył poważnie – zostanie podane do łóżka. - Wszedł do sypialni nie spuszczając ze mnie wzroku i usiadł obok. Objął swoimi dużymi, ciepłymi dłońmi moją twarz i pogładził kciukami moje policzki. - Zostajesz dzisiaj w łóżku. - zakomenderował.
Wtuliłem twarz w jego dłonie i skinąłem na zgodę. Jego dotyk sprawiał mi przyjemność i łagodził wszystkie objawy przeziębienia.
Nie musiałem pytać skąd wie, że źle się czuję. Marcel znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny, więc na pewno zauważył coś, co zdradzało mój stan.
Mężczyzna pocałował mnie delikatnie w czoło i uśmiechnął się czule. Następnie porwał nasze poduszki i oparł je o wezgłowie łóżka, abym mógł rozsiąść się wygodniej.
- Zaraz wrócę, kochanie. - obiecał głaszcząc mnie niczym chorujące dziecko i opuścił pokój, który bez niego stał się jakby trochę ciemniejszy i chłodniejszy.
Już za nim tęskniłem.

~ * ~ * ~

Westchnąłem ciężko, kiedy drzwi sypialni zamknęły się za mną.
Zaczerwienione oczka mojego Anioła błyszczały tym specyficznym, łatwo rozpoznawalnym blaskiem, który nadaje im tylko choroba, więc nie trudno było mi odgadnąć, że nie czuje się najlepiej. Było jasne, że przez najbliższe dni mój mąż będzie musiał męczyć się z przeziębieniem, a ja nie będę w stanie mu tego oszczędzić. Nie zamierzałem jednak zostawiać go samemu sobie. Miałem zamiar zrobić, co w mojej mocy, aby jakoś mu ulżyć w chorobie, a to z pewnością znajdowało się w moim zasięgu.
Napisałem pospiesznie wiadomość do Dumblerode’a informując, że przez najbliższy tydzień nie będę w stanie prowadzić zajęć, ponieważ muszę zająć się synkiem na czas choroby mojej drugiej połówki, i wysłałem ją najszybszym możliwym sposobem, spalając ją magicznie.
Na nowo przygotowałem śniadanie dla Fillipa, na które składały się teraz rogaliki z miodem, pomarańcza oraz gorące mleko. Korzystając z okazji, że moja mała pociecha nadal spała, zaniosłem posiłek Aniołowi.
Nawet chory był niesamowicie piękny. Zmęczone spojrzenie i cieknący nos nie mogły tego zmienić. Nic nie mogło. Fillip był ideałem, był Cudem, którym mnie pobłogosławiono.
- Nie patrz na mnie takim smutnym wzrokiem, kochanie. - spod drewnianej tacy wysunęły się krótkie nóżki zamieniając ją w mały stolik, dzięki czemu mogłem położyć śniadanie na łóżku tuż przed Fillipem. - Zaopiekuję się tobą i wyzdrowiejesz w mgnieniu oka.
Chłopak odpowiedział zmęczonym uśmiechem i zabrał się za jedzenie. Nie był już dzieckiem i wiedział, że musi ze mną w pełni współpracować, jeśli chce szybko dojść do siebie.
Z szafki nocnej wyjąłem pudełeczko, które obaj doskonale znaliśmy. Mieściła się w nim rozgrzewająca maść, której używałem zawsze, kiedy Fillip chorował. Wiązały się z nią jedne z bardziej intymnych wspomnień z okresu bezpośrednio poprzedzającego nasz związek, jak również kilka innych.
Spojrzałem na mój cudowny Skarb i roześmiałem się. Chłopak był zarumieniony i spoglądał na maść, jakby była w tej chwili jego zaprzysiężonym wrogiem.
- Aniele…
- Nic na to nie poradzę! - burknął rozkosznie nadąsany. Zmarszczył nos w ten słodki, charakterystyczny dla siebie sposób i delikatnie wydął dolną wagę – Zawsze kiedy jej używasz kończę podniecony i niezaspokojony!
- Dla mnie wcale nie jest to łatwiejsze – odparłem z trudem panując nad śmiechem.
Fillip patrzył na mnie żałośnie, jakby chciał w ten sposób przekonać mnie do zmiany zdania i odłożenia pudełeczka na miejsce, ale w końcu westchnął poddając się.

~ * ~ * ~

Wiedziałem, że maść działa i dzięki niej poczuję się lepiej, więc musiałem skapitulować i pozwolić mężowi na jej użycie. Tak naprawdę nie chodziło nawet o samą maść, ale o sposób, w jaki Marcel rozprowadzał ją po moim ciele.
Nawet teraz zadrżałem na wspomnienie pieszczoty jego dłoni na mojej skórze…
Wepchnąłem do ust ostatni kawałek pomarańczy i dopiłem do końca mleko. 
- Zróbmy to i miejmy za sobą! - podjąłem decyzję, podałem Marcelowi tacę, której nóżki złożyły się posłuszne swojemu przeznaczeniu i ułożyłem się na brzuchu. Splotłem dłonie pod głową i czekałem na nieuniknione.
Marcel pochylił się nade mną, a jego ciepły oddech otulił moją szyję i policzek, który pocałował delikatnie.
- Grzeczny chłopiec. - pochwalił mnie zmysłowym szeptem, który powinien być w tej chwili zakazany, i powoli uniósł górę mojej piżamy.
Do moich nozdrzy dotarł mocny, intensywny zapach maści, a następnie poczułem na plecach jej chłód. Ciepłe dłonie Marcela zaczęły rozprowadzać ziołowy lek po mojej skórze to samymi opuszkami palców, to znowu całą swoją powierzchnią. Musiałem przygryźć wargę aby nie pojękiwać. Mój mąż chyba nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele zmysłowości jest w każdym jego dotyku. Mój każdy nerw był jak knot świecy, którą on rozpalał swoim ciepłem. Wszystko to czułem w kroczu, które było niebezpiecznie bliskie jednoznacznej reakcji na te zabiegi.
Chociaż wiedziałem, że przede mną najgorsza część, i tak odetchnąłem z ulgą, kiedy Marcel zabrał dłonie, opuścił moją piżamę i kazał mi się odwrócić. Zrobiłem to bez szemrania. Skóra na moich plecach rozgrzewała się teraz cudownie i wręcz nie mogłem się doczekać chwili, kiedy to samo stanie się z moją piersią.
Patrzyłem jak miłość mojego życia powoli rozpina guziki piżamy i usilnie starałem się zapanować nad coraz szybszym biciem serca. Chociaż za chwilę rozkosz miała stać się torturą, to jednak chciałem żeby się pospieszył, żeby jego cudowne dłonie jak najszybciej znalazły się ponownie na mnie.
Westchnąłem głośno, kiedy poczułem najpierw chłód w jednym miejscu, a następnie rozprowadzające go po całej mojej piersi gorąco. Byłem pewny, że Marcel wyczuwa pod dłońmi rytm w jakim moje serce wyrywało się do niego i na pewno czuł także drżenie mojego ciała, ale jak zwykle nie powiedział ani słowa. Jego palce sunęły po mojej skórze, zahaczały o sutki wyrywając z mojego gardła głośne sapnięcia. Podczas gdy zapach maści przedarł się bez problemu przez moje górne drogi oddechowe, wrażenia wywołane przez te nieumyślne pieszczoty dotarły prosto do mojego podbrzusza. Czułem, że mój członek pulsuje w rytmie gwałtownych, mocnych uderzeń mojego serca i marzyłem o odnalezieniu ukojenia, które jednak nie będzie mi dane.

~ * ~ * ~

Znałem na pamięć kształt piersi Fillipa, zarys każdego mięśnia, każdego żebra, wiedziałem jak cudownie twardnieją jego sutki, jeśli podrażnić je w odpowiedni sposób. Cały czas walczyłem więc ze sobą, aby nie poddać się rozkoszy dotykania ukochanego ciała. Starałem się być delikatny i konkretny, ponieważ miałem wrażenie, że gdybym tylko użył więcej siły, nie zdołałbym utrzymać na wodzy swojego pożądania i zamiast pomóc Aniołowi w szybkim pokonaniu choroby, przyczyniłbym się tylko do pogorszenia jego stanu.
Tak bardzo go kochałem i tak mocno pragnąłem, że każdy ruch moich dłoni wiązał się z niebywałym wysiłkiem. Musiałem ujarzmić swoje uczucia i zapanować nad głodem intymnej bliskości.
- Gotowe! - pocałowałem go lekko w sam środek pachnącej maścią klatki piersiowej i szybko zapiąłem guziki jego piżamy. Nakryłem go pościelą, podłożyłem pod głowę poduszkę i pogładziłem jego miękkie, kasztanowe włosy.
- A co ze sklepem? - w słodkich oczach mojego męża widać było troskę.
Jak to możliwe, że zamiast spokojnie chorować zaprzątał sobie tę śliczną główkę tyloma rzeczami? Był taki niepoprawny.
- Nie martw się tym, Aniele. - musnąłem wargami jego czoło, z którego przed chwilą odgarnąłem kilka ciemnych fal. - Poproszę Reijela o pomoc. Bliźnięta lubią się tam bawić, więc nie powinno to stanowić żadnego problemu. Najważniejsze jest teraz to, żebyś szybko wrócił do zdrowia.
Zdążyłem jeszcze tylko złożyć kolejny drobny pocałunek na głowie mojego męża, kiedy mała piąstka zapukała do drzwi naszej sypialni.
Spojrzenie słodkich czekoladowych oczu było teraz pełne smutku, ponieważ Anioł wiedział, że nie będzie mógł bawić się z naszym synkiem póki nie poczuje się zdecydowanie lepiej. Nie chcieliśmy przecież żeby malec się zaraził, więc musieliśmy trzymać go z daleka od jego ukochanego tatusia.
- Ja się nim zajmę. - przesunąłem delikatnie palcami po dłoni Fillipa i uśmiechnąłem się dla pocieszenia.
Wyśliznąłem się za drzwi, przed którymi stał zaniepokojony Nathaniel. Biedny malec musiał domyślić się, że coś jest nie tak, kiedy zauważył, że po domu nikt się nie krząta.
Zmierzwiłem mu włoski w uspokajającym geście i przyklęknąłem przed nim.
- Tatuś jest przeziębiony, misiaczku, więc będziemy musieli jakoś sobie poradzić tylko we dwóch. - wyjaśniłem na wstępie.
Nie miałem wątpliwości, że nie będzie mi łatwo opiekować się jednocześnie chorym mężem oraz pełnym życia synkiem, ale daleki byłem od tego, aby się poddać i poprosić o pomoc teściową, chociaż przyznaję, że w pierwszej chwili przeszło mi to przez myśl.
Nathaniel złapał mnie mocno za rękę dwiema swoimi małymi łapkami i ścisnął ją na tyle mocno na ile potrafił. Jego oczęta wpatrywały się we mnie prosząco.
- Na pewno nic mu nie jest? - zapytał.
Uśmiechając się do chłopca, pozwoliłem mu zajrzeć do pokoju. Chciałem aby miał pewność, że Fillipowi nie dolega nic poza wspomnianym przeziębieniem. Zauważyłem, że nasze troskliwe maleństwo odetchnęło z ulgą dopiero, kiedy Fillip pomachał do niego z łóżka.

~ * ~ * ~

Serce mi się krajało i jednocześnie roztapiało z powodu odczuwanej radości, kiedy to mój Mały Pluszowy Miś stał w uchylonych drzwiach sypialni i patrzył na mnie z przejęciem. Nie chciałem by się o mnie martwił, ale fakt, że tak było stanowił dla mnie niesamowicie cenny dar.
Chciałem go teraz przytulić, wycałować i połaskotać, usłyszeć jego ciepły, kojący śmiech, który potrafił przegonić nawet najciemniejsze chmury.
- Czy to dlatego, że nie założyłeś czapki, kiedy wiało? - pytanie mojego małego Skarbu rozbawiło mnie do tego stopnia, że niemal parsknąłem śmiechem, co naturalnie odbiło się boleśnie na moim gardle.
Za plecami Nathaniela Marcel również powstrzymywał śmiech. Pytanie chłopca nawet jego rozłożyło na łopatki.
- Prawdopodobnie, Skarbie. - przyznałem, ponieważ mogło to być prawdą.
- Więc od teraz będę cię pilnował! - postanowił malec z pełną powagi miną. - Taty również!
Nie mówiąc więcej ani słowa, wyprostowany do przesady, odczłapał sztywnym krokiem w stronę pokoju, niczym mały słodki żołnierzyk.
Zdążyliśmy tylko wymienić z Marcelem pytające spojrzenia, a malec już był z powrotem. W ramionkach niósł swój ulubiony kocyk.
- Tatusiowi musi być ciepło. - powiedział z łagodnością i troską, podając koc Marcelowi. - Przykryjesz go, tato?
Mój mężczyzna skinął synkowi głową i wszedł do pokoju, do którego nasza pociecha nie miała wstępu na czas mojej choroby. Otulił mnie brązowym kocem z głową i łapkami misiaczka aby sprawić przyjemność Nathanielowi.
Mając u swojego boku dwóch tak pełnych ciepła opiekunów, byłem niewątpliwie najszczęśliwszym przeziębionym na świecie.

~ * ~ * ~

Uchyliłem okno w sypialni i mrugnąłem porozumiewawczo do Fillipa, który niezauważalnie skinął mi głową. Nie chciałem żeby ugotował się pod zbyt wieloma warstwami okrycia, a przy okazji mogłem przewietrzyć pokój, aby świeże powietrze ułatwiło mu oddychanie przez zakatarzony nos.
Teraz musiałem jednak zająć się naszym synkiem oraz poprosić Reijela o pomoc w sklepie.
- Misiu, co powiesz na śniadanie? - zapytałem Nathaniela, który z zadowolonym uśmiechem patrzył na przykrytego jego kocem tatusia.
- A mogę jeść tutaj? Proszę, proszę, proszę! - chłopiec wskazał rączką korytarz przed drzwiami sypialni i spojrzał na mnie błagalnie.
Nie potrafiłem mu odmówić.
- Tylko nie wchodź do środka, dobrze? Nie chcemy przecież żebyś był chory, bo kto wtedy pomoże mi w zajmowaniu się domem i w opiece nad tatusiem? - wiedziałem, że to zadziała, ponieważ nasz maluch bardzo poważnie traktował swoje obowiązki domowe, nawet jeśli nie były one niczym konkretnym. - Zaraz wrócę ze śniadaniem, a ty w tym czasie się ubierz, dobrze? - zmierzwiłem ciemne włoski syna.
- Tak jest! - zasalutował i w podskokach pognał do siebie.
- Przynieść ci coś, kochanie? Może herbatę. - spojrzałem na mojego chorego Fillipa i posłałem mu uśmiech, w którym starałem się zawrzeć całą miłość, jaką do niego czułem. Zaklęciem przywołałem do siebie tacę z pustymi naczyniami, którą zostawiłem przy jego łóżku.
- Tak, proszę. Lipową z miodem i cytryną. - wskazał wymownie na swoje obolałe gardło.
- Już się robi. - ukłoniłem mu się nisko. - Kocham cię, Fillipie. - dodałem, ponieważ chciałem to powiedzieć, chciałem aby to usłyszał, kiedy męczyło go przeziębienie.
- Ja również cię kocham. - zapewnił, a jego twarz pojaśniała zauważalnie.
Był moim Cudem, moim wszystkim.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    jaka troskliwa opieka nad przeziębionym Filipem, a Nathaniel wciąż skrada mi serce...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń