środa, 30 marca 2011

Maladie

A jednak Marcel zachorował na tyle poważnie, że jego zajęcia zostały odwołane na dwa tygodnie. Dyrektor obwieścił to podczas śniadania, czym zasmucił większą część uczennic, jak także mnie. Nie wyobrażałem sobie dnia bez Camusa, a co dopiero całe tygodnie. Oczywiście mogłem jeszcze zrozumieć dni wakacyjne, które były dla mnie największą udręką, jednak czas nauki szkolnej wykluczał brak codziennych spotkań z mężczyzną. Musiałem go widywać przynajmniej podczas posiłków, co było dla mnie niczym łapanie oddechu – niezbędne do życia. Ludzie nie musieli tego rozumieć, ponieważ z całą pewnością nikt nigdy nie kochał tak mocno, jak ja kochałem Marcela. Moje uczucie graniczyło z szaleństwem. Łapiąc każdy oddech myślałem o tym, że mój ukochany profesor oddycha tym samym powietrzem, gdy spałem zawsze odsłaniałem kotary łóżka, gdyż ten sam księżyc z pewnością widać było przez okna gabinetu nauczyciela latania, te same promienie słońca ogrzewały mnie i jego, ten sam wiatr rozwiewał jego i moje włosy. W tej jednak chwili Camus leżał samotnie w swoim pokoju chory i cierpiący. Nie mogłem tego tak zostawić!
Dlatego właśnie poświęciłem dzień na plany oraz ich urzeczywistnianie i już wieczorem byłem u profesora w gabinecie, który wyglądał jak zwyczajna sypialnia. Nie musiałem zastanawiać się nad tym, czy moje pojawienie się zaskoczyło mężczyznę. Widziałem zdziwienie w jego błyszczących gorączką oczach.
- Wyjdź, Fillipie. – polecił mi, jednak daleki byłem od usłuchania tego jednego nakazu. Skoro był chory, na pewno nie wiedział, co mówi. Właśnie tak to tłumaczyłem i zamiast się wycofać podszedłem bliżej.
- Zaopiekuję się panem. – oświadczyłem siadając na skraju jego łóżka. – Poza tym, ostrzegałem pana, że tak będzie, więc nie ma sensu protestować. Zaraz pana pokarmię.
- Fillipie... – chciał najwyraźniej obstawać przy swoim, jednak ja wykorzystałem okazję i wsunąłem mu do ust maleńki kawałek kanapki.
Moje układy ze Skrzatami Domowymi w Hogwarcie były wyjątkowo dobre, więc nie protestowały, kiedy narzuciłem im dietę dla mojego nauczyciela na najbliższy czas, jak i dałem wskazówki, co do wielkości kwadratów, w jakie pokrojone zostały kanapki. Nawet czas podawania posiłków uzależniłem od siebie i tym właśnie sposobem Marcel musiał być mi posłuszny. Nie musiał o tym wiedzieć od razu, ale liczyłem na to, iż domyśli się, jaki był w tym mój udział i uniknę tym samym ewentualnych pytań.
Uśmiechnięty spojrzałem na krzywiącego się profesora. Był doprawdy słodki! Nawet jak na dorosłego mężczyznę. Był mój.

~ * ~ * ~

Nie mogłem powstrzymać swojej reakcji, kiedy smak pogryzionego przeze mnie chleba dotarł do kubków smakowych na języku. Mało, że było to mdłe to dodatkowo paliło w język, a okropny zapach już unosił się po moim pokoju, nie wspominając o tym, co musiało właśnie dziać się w moich ustach.
Nie umniejszyło to mojej złości na chłopaka, który mimo mojej choroby pojawił się przy mnie narażający tym samym siebie. Czułem się okropnie i nigdy nie chciałem by Fillip musiał przeżywać to samo, tym czasem on jakby robiąc mi na złość ignorował mój jasny nakaz. Zamiast wyjść został i siedział tak blisko. Nie miałem sił odsunąć się od niego, co sprawiało, że czułem się winny. Przecież chłopiec nie mógł ot tak sobie uniknąć choroby, mając do czynienia ze mną. Zdawałem sobie sprawę z tego, iż była to tylko moja wina, gdybym nie pozwolił sobie na chorobę... A przecież Fillip naprawdę mnie ostrzegał.
- Kazałem ci wyjść. – powiedziałem ostro uparcie obstając przy swoim, kiedy zdołałem przełknąć kęs niewiadomego pochodzenia posiłku. Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałem to. Naprawdę nie czułem się najlepiej, a złość wcale nie pomagała.
- Na pewno ma pan gorączkę i dlatego tak mówi, a więc się nie liczy. – odpowiedział buntowniczym tonem i wcisnął mi w usta kolejny paskudny kawałek kanapki.
- Co to jest? – skrzywiłem się z trudem gryząc to paskudztwo.
- Chleb z masłem, cebulą i czosnkiem, oczywiście.
- Proszę? – przyjrzałem się maleńkiemu kwadracikowi, który chłopiec mi pokazał, a to tylko pogłębiło okropny smak w moich ustach, jak i wyostrzyło ostry, nieprzyjemny zapach. – Fillipie, to przesada. – odwróciłem szybko głowę w bok. Nie wątpiłem, że z każdym wypowiadanym słowem z moich ust zionęło całą okropnością, którą niedawno połknąłem.
- Oj, zachowuje się pan jak dziecko. – ciepła dłoń Ślizgona dotknęła mojego policzka i odwróciła moją twarz we właściwą stronę. – Proszę otworzyć usta i jeść grzecznie. Przy mnie już jutro będzie się pan czuł lepiej i dopilnuję by jadł pan wszystko. – Anioł uśmiechnął się szeroko, jakby był małym diabełkiem, gdy karmił mnie kolejnymi kawałkami paskudztwa, które oferował. Z jego dłoni przyjąłbym w prawdzie nawet truciznę, ale nie zmieniało to faktu, że nieciekawy smak pozostawał.
Straciłem nawet rachubę w liczeniu kęsów, jakie otrzymywałem, ale z każdą chwilą wydawało mi się, że chleb robi się coraz bardziej mdły. W końcu jednak wszystko ustało, a chłopiec delikatnie pogładził mnie po głowie. Czułem się jak dziecko, a przecież to ja powinienem zajmować się Ślizgonem, nie zaś on mną.
- Bardzo ładnie i naprawdę nie musi się pan niczym przejmować. Dbam o siebie i nie zarażę się, a zapach to także nie problem. O, proszę popatrzeć. – z tymi słowy mój piękny chłopiec wsunął do ust paskudną kanapkę i pogryzł ją dzielnie, jakby dla przykładu. Żałowałem, że zmusiłem go do tego swoją niechęcią, ale imponowała mi jego stanowczość.
Mój dzielny bohater.

~ * ~ * ~

Marcel miał także niesamowicie słodką stronę, którą właśnie poznawałem i walczyłem z przemożną ochotą pocałowania go, by poczuć ostry smak mojego naturalnego lekarstwa, które sam mu zaserwowałem. Byłem ciekawy, czy w połączeniu z ukochaną osobą nieprzyjemne staje się lepsze, ale musiałem pozostawić to swoim domysłom, tym bardziej, że nie miałem czasu na zbyt długie fantazje. Profesor mnie potrzebował!
- Teraz musi się pan napić. – udzielałem mu wyjaśnień. Wziąłem szklankę z nocnego stolika i podniosłem trochę głowę nauczyciela podając mu ciepłe mleko z miodem. Byłem przy tym niesamowicie dumny ze swoich poczynań.
Profesor pił powoli i tym razem nie stawiał już oporu. Chory nie miał ze mną szans i musiał to szybko zrozumieć. Nie planowałem poddać się łatwo, a już na pewno nie chciałem go opuszczać, póki chociażby mała drobinka choroby pozostawała w jego ciele. Marcel należał do mnie, a więc nic poza mną nie mogło mieć nad nim władzy, nawet bakterie!
A jednak nawet, jeśli nie chciałem by mój ukochany nauczyciel cierpiał podczas choroby, to była ona okazją bym spędzał z nim czas. Poza tym miałem małą nadzieję, że gdy gorączka opadnie mężczyzna nie będzie pamiętał wszystkiego, dzięki czemu mógłbym czuć się pewniej. Nie łatwo było mi opierać się jego rozkazom i wolałem nie pozostawiać po sobie złego wrażenia. To utrudniłoby mi drogę do serca nauczyciela, a i tak jeszcze wiele przeciwności losu musiało na mnie czekać, jeśli chciałem zdobyć tak cenny Skarb.
- Teraz lepiej, prawda? – ponownie pogłaskałem nauczyciela po głowie. Choroba wcale go nie zmieniła. Był równie przystojny, imponujący i idealny, zaś opieka nad nim sprawiała mi przyjemność, która rozpalała mój brzuch potęgując wszystkie pragnienia. Walczyłem z tym, jak tylko mogłem najlepiej. – Ma pan białe wąsy. – narzuciłem temat, by odwrócić swoje myśli od łaskotania w podbrzuszu. Delikatnie otarłem górną wargę profesora i rozprowadziłem zebrane mleko po jego ustach, by się nie zmarnowało. Moje ciało drżało lekko, kiedy dotykałem tych idealnych warg. Przecież to był Marcel, a ja coraz bardziej tonąłem w mojej miłości do niego.
- Fillipie... – mężczyzna wyszeptał moje imię i przez przypadek polizał mój palec, co sprawiło, że oprzytomniałem momentalnie.
- Uchylę okno! – rzuciłem pospiesznie. Nie chciałem wykorzystywać złego samopoczucia nauczyciela dla celów mojego ciała, które wymykało się spod kontroli. Marcel był dla mnie niczym Bóg, którego nie można było dotknąć, chociaż można było kochać.

~ * ~ * ~

Czułem, że jestem rozpalony. Moje dłonie były lodowato zimne, powieki ciężkie, ale mleko, które podał mi Fillip sprawiło, że poczułem się trochę lepiej, co mogło być także zasługą mojego wspaniałego chłopca. Nie wykluczałem jednakże, że wszystko to mogłoby być tylko moim majakiem w gorączce.
- Będzie panu łatwiej oddychać. – powiedział, a ja naprawdę poczułem się silniejszy, kiedy odrobina świeżego powietrza dostała się w głąb pokoju.
Mój Anioł niewątpliwie wiedział, co robi i teraz zawdzięczałem mu jeszcze więcej.
- Dziękuję, Fillipie. – westchnąłem przyglądając się chłopcu, który wrócił do mnie i drobną dłonią odgarnął włosy z mojego czoła.
- Musi pan szybko wrócić do zdrowia. Niedługo zaczyna się sezon quidditcha, a bez pana to nie to samo. – oświadczył.

~ * ~ * ~

Mężczyzna uśmiechnął się i zamknął na chwilę oczy. Żałowałem, iż nie mogę powiedzieć mu całej prawdy. Przecież zależało mi na nim nie, jako na sprawiedliwym sędzim, ale na ukochanym, bez którego świat tracił całe piękno.
Teraz jednak miałem przed sobą o wiele poważniejsze zadanie. Dowiedziałem się od Skrzatów, że dwa razy dziennie pierś Marcela musi być nacierana specjalną maścią, chociaż zupełnie nie pamiętałem, co wchodziło w jej skład. Leżała na szafce przy łóżku, a więc uznałem za swój obowiązek skorzystanie z tej sposobności.
Moje ciało zaczęło drżeć już na samą myśl o możliwości dotykania nagiej skóry profesora. Z trudem radziłem sobie z guzikami jego piżamy, do tego stopnia nie mogłem zapanować nad swoimi dłońmi.
Chłodne palce Camusa dotknęły moich, a jego błyszczące oczy wpatrywały się we mnie z widoczną troską.
- Nie jest ci zimno? Cały się trzęsiesz, Kochanie.
- Nie, nie! – a jednak zadrżałem mocniej. – To tylko ciarki. Zaraz przejdzie. – tłumaczyłem się kiepsko.
Musiałem nad sobą zapanować. Oczywiście, Marcel mi się podobał, szalałem za nim i z każdą chwilą pragnąłem coraz mocniej być z nim, dotykać, całować, kosztować bliskości, która była nam zakazana. Moje ciało było już w połowie podniecone, a przecież nie powinno. Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się by zrobić lepsze wrażenie.
- Niech pan zamknie oczy i odpoczywa, a ja zajmę się wszystkim. Tylko musi pan zachować w tajemnicy, że się panem opiekowałem, bo jeszcze ktoś uzna to za próbę przekupienia sędziego. – zażartowałem, a kuszące wargi nauczyciela wygięły się w łagodnym uśmiechu. Miałem nadzieję, że to oznaka powrotu do zdrowia.

~ * ~ * ~

Jaki on był rozkoszny. Moje zmysły powoli wracały na właściwe miejsce im dłużej z nim przebywałem. Mój umysł stawał się jaśniejszy, a serce przepełniała radość.
- Ależ oczywiście, panie doktorze. – roześmiałem się, a chłopiec prychnął cichutko.
Jego usteczka śmiały się do mnie, a wcześniejsze drżenie jego ciała ustało. Rozpiął wszystkie guziki mojej piżamy, rozsunął jej poły i uklęknął przy mnie biorąc na palce ogromną ilość maści. Nie wątpiłem, że przy tak troskliwej opiece w przeciągu chwili będę zdrowy i pełen sił.
Zamknąłem oczy, tak jak mi zalecił, a jego ciepłe dłonie zaczęły powoli wcierać w moją pierś wonny lek. Gdyby choroba nie przytłumiła moich zmysłów, chociaż trochę, nie wiem jak bym na to reagował, w tej jednak chwili czułem tylko czystą niewinną przyjemność płynącą z działania lekarstwa i szczęście z dotyku mojego Fillipa. Z trudem potrafiłem w sobie pomieścić całą moją miłość do niego.

~ * ~ * ~

Pamiętałem ciało mężczyzny sprzed kilku lat, kiedy kąpałem się z nim po nieszczęsnej przygodzie z farbą. Wydawało mi się wtedy zupełnie inne niż teraz, chociaż czułem pod palcami tę samą skórę. Wtedy nie rozumiałem zbyt wiele, zaś teraz każdą komórką siebie czułem bliskość i ciepło ciała mojego ukochanego mężczyzny. Musiałem się bardzo kontrolować, by się nie podniecić. Czułbym się wtedy winny. Nauczyciel był przecież chory, a ja miałbym tak nieczyste myśli. Nie mogłem do tego dopuścić!
- Czuje się pan lepiej? – zadałem niepoważne pytanie, ale kiedy Marcel uchylił powieki i uśmiechnął się do mnie kiwając głową cieszyłem się, że je zadałem. Nawet moje wrażliwe na rozkosz nerwy uspokoiły się i nie posyłały żadnych niechcianych impulsów w kierunku podbrzusza.
Zapiąłem, więc dokładnie piżamę Camusa i nakryłem go pościelą po samą brodę. Zamknąłem okno i zapaliłem kilka świeczek o właściwościach leczniczych. W myślach odznaczyłem już zrealizowane punkty mojego planu stwierdzając, iż pozostało mi już tylko jedno ostatnie zadanie. Bajeczka na dobranoc!

~ * ~ * ~

- Którą z bajek lubi pan najbardziej?
- Proszę? – nie do końca zrozumiałem pytanie Fillipa.
- Teraz mam zamiar panu trochę poczytać, żeby pan zasnął i nabierał sił. Bez bajki się nie obejdzie. – sięgnął do swojej torby i wyjął z niej egzemplarz Baśni Barda Beedle’a. – Niech pan nawet nie myśli o wykręcaniu się. – ostrzegł kiwając palcem w ramach przestrogi.
Złapałem szybko jego rękę, aż podskoczył zaskoczony, i ucałowałem grożący mi paluszek.
- A co jeśli lubię dwie? – zadałem pytanie niechętnie wypuszczając dłoń chłopca ze swojej. Był taki rumiany i nieśmiały, mimo że przed chwilą wydawał mi polecenia. Dorastał, a ja byłem świadkiem wszystkich tych zachodzących w nim zmian. Pęczniałem z dumy, że na moich oczach wyrastał tak cudowny Kwiat.
- Wtedy przeczytam panu dwie! – powrócił do swojej pewności siebie i zaczął przerzucać kartki.
- Zacznijmy od Fontanny Szczęśliwego Losu. – przesunąłem się by zrobić mu więcej miejsca na swoim łóżku. Ślizgon pokazał mi już, że moje protesty nic nie dadzą, więc postanowiłem mu się nie sprzeciwiać.
- Tak... Codziennie będę panu czytał i musi pan szybko wyzdrowieć, bo skończą się bajki! – uśmiechnął się cudownie i pokazał mi książkę otworzoną już na właściwej stronie. – Proszę spróbować zasnąć i nie podglądać. – był tak zadowolony, tak szczęśliwy, że nie pojmowałem skąd brał się cały jego entuzjazm. Gdybym mógł tylko to wykorzystać wycałowałbym tego cudownego Anioła. Tym czasem mogłem tylko ułożyć się z głową jak najbliżej niego i wsłuchiwać się w spokojny, cichy i pełen wspaniałych brzmień głos chłopca. Rozpieszczał mnie.

~ * ~ * ~

Pod pretekstem sprawdzania, czy Marcel słucha poleceń patrzyłem przez chwilę na jego twarz. Bardzo chciałem mieć możliwość wpatrywania się w nią częściej, ale musiałem zadowolić się tym, co miałem, więc zacząłem czytać jedną z ulubionych bajek mężczyzny w nadziei, iż kiedy zaśnie będę mógł napatrzeć się do woli bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń z jego strony.
Był przecież mój.