czwartek, 26 września 2013

Accident

Spis notek o Fillipie, Marcelu i Oliverze z bloga Moonlight Secret: TUTAJ

 Spis notek z Ai no Tenshi: TUTAJ

Dzień pozornie jak każdy inny, zaś w rzeczywistości był zdecydowanie jednym z najbardziej parszywych dni tego roku. Czy takie dni jak ten nie powinny przestać istnieć, od kiedy jestem naprawdę szczęśliwy z Marcelem? Przecież budziłem się z myślą o nim, zasypiałem z myślą o nim, każda chwila była go pełna. Co w takim razie poszło nie tak? Nie byłem nawet pewny, w którym momencie pojawiły się pierwsze nudności i zaczęło kręcić mi się w głowie. Na domiar złego miałem wrażenie, że mój żołądek jest nerwowo zasysany w głąb klatki piersiowej i ostatecznie wciskany w serce, jakby miało dojść między nim do fuzji. Kiedy to następowało byłem na granicy wymiotów, ale za każdym razem udawało mi się opanować sytuację. A później nastąpiła seria drobnych potknięć – poślizgnąłem się na schodach i niemal wykręciłem sobie rękę próbując uniknąć upadku, upuściłem kanapkę z dżemem prosto na koszulkę, niemal udławiłem się herbatą, kiedy przypadkiem zostałem popchnięty przez jedną z koleżanek, zaś na „dobre zakończenie dnia” dostała mi się najgorsza możliwa miotła, którą znosiło na prawo. Musiałem uderzać pięścią o witki żeby chociaż przez chwilę działała jak należy i chociaż miotły do zajęć z latania nigdy nie były perfekcyjne, to tę wypadało wymienić na nową możliwie najszybciej.
Chciałem żeby już było po wszystkim, chciałem zaszyć się w pokoju Marcela, chciałem wtulić się w niego z całych sił, chciałem zamknąć oczy i zapomnieć o całym tym dniu. Przecież wiedziałem, że na całe zło tego świata jest tylko jedno, jedyne lekarstwo – Marcel Camus. Wystarczyłby mi jeden jego pocałunek żeby wszystko uległo zmianie, jeden dotyk, a poczułbym się lepiej. Już sam jego uśmiech uskrzydlał moje serce i sprawiał rozkoszny ból, kiedy nie byłem w stanie pomieścić w sobie mojej miłości, radości, rozkoszy.
Zamyśliłem się do tego stopnia, że dopiero wierzgnięcie miotły sprowadziło mnie na ziemię. Uderzyłem ją w witki kolejny już raz i wyrównałem lot. Nic dziwnego, że dziś gra sprawiała mi trudność i nie wątpiłem, że Marcel również zauważył, w jak kiepskim stanie jest sprzęt. Niestety, jego obowiązkiem było dokończyć lekcję, a dopiero później zgłosić dyrektorowi zastrzeżenia względem mioteł, na których lataliśmy. O ile już dawno tego nie zrobił nie otrzymując żadnej odpowiedzi na swoje zażalenia. W końcu Marcel bardzo poważnie traktował swoją pracę.
- Przestań tak mną potrząsać, krowo! - syknąłem do miotły, kiedy znowu poczułem jej drżenie i podskoki pod sobą. Skojarzyło mi się to z jazdą konną, chociaż nigdy nie miałem okazji naprawdę tego doświadczyć.
Powoli zaczynałem się irytować, kiedy miotła pode mną szalała coraz bardziej. Zupełnie jakby mało mi było kłopotów dzisiejszego dnia!
- Gdzie ty jędzo lecisz! - pisnąłem zdecydowanie nazbyt kobieco, kiedy całkowicie straciłem nad nią kontrolę, a ona obrała kurs na jezioro, które bez wątpienia musiało być dziś lodowate. Dostałem dreszczy na samą myśl o tym, co mnie czeka, a żadne szarpanie za drążek nic nie dawało. - Nie, nie, nie! - błagałem cicho usiłując zrobić coś, cokolwiek. Chyba miałem nawet łzy w oczach. Nienawidziłem być bezsilnym! - Marcel! - krzyknąłem płaczliwie czując coraz większe zawroty głowy i widząc ciemne plamki przed oczyma.
Bałem się. Nie, byłem autentycznie przerażony! Miałem problemy z oddychaniem, żółć podchodziła mi do gardła. Na moim ciele nie było już ani jednej komórki, która nie drżałaby konwulsyjnie.
Nie, nie, nie!

~ * ~ * ~

- Szlag! - warknąłem, a moje serce przestało bić, całe ciało przeszył prąd, z płuc uszło całe powietrze.
Działając instynktownie zdjąłem z siebie płaszcz, w biegu zrzucałem także sweter i koszulę.
Usłyszałem jak mnie woła, byłem boleśnie świadom jego strachu.
Sekunda, dwie, trzy. Fillip wpadł właśnie do zimnej, ciemnej wody.
Wyhamowałem, zdjąłem buty przed samym jeziorem i rzuciłem się w jego mrok widząc wyraźnie miejsce, w którym szamotał się wystraszony chłopak. Miałem wrażenie, że moje serce w dalszym ciągu jest zastygłe, płuca nie pracują, a ciało wypełnia obca siła, która nim kieruje. Mój umysł przypominał puste pomieszczenie, którego biel doprowadza człowieka do szaleństwa, a przekleństwa były jak krwawe plamy wykwitające na tych nieskazitelnych ścianach. W tej chwili do moich uszu nie docierało nic poza kaszlem mojego Anioła, kiedy wynurzał się na powierzchnię, głośnym chlupotem, gdy młócił rękoma chcąc zapanować nad swoimi odruchami, nad ogarniającą go paniką.
Dotarłem do niego obejmując mocno w pasie ramieniem, przytulając z całych sił do siebie.
- Fillipie. - powiedziałem zaraz przy jego uchu. - Fillipie. - chciałem żeby mój głos przedarł się przez strach, który zamknął chłopaka w swoich objęciach niczym kochanek. - Aniele. - wiedziałem już, że niczego nie zdziałam. Chłopak drżał, jego oczy były szeroko otwarte, usta sine.
Zignorowałem zdrowy rozsądek i wpiłem się w jego zimne wargi całując go, utrzymując na powierzchni, robiąc co w mojej mocy żeby go odzyskać. Wyczułem zmianę, chociaż nigdy nie zdołałbym jej określić słowami. Zwyczajnie wiedziałem, że Fillip znowu jest mój.
Jego ramiona objęły mnie mocno za szyję, z oczu kapały ogromne grochy łez, których w tej chwili nie mógł powstrzymać.
- Kocham cię, Fillipie. Kocham. - powiedziałem, chociaż nie była to chyba najlepsza chwila na wyznania. Uznałem jednak, że takie zapewnienie brzmi zdecydowanie lepiej niż bezmyślne „już dobrze”, na które zdecydowałaby się większość osób. - Trzymaj mnie mocno.
Poczułem, że moje serce znowu bije, oddech powrócił, dusza została uwolniona z krępujących ją wcześniej więzów. Dopiero teraz poczułem także jak okropnie zimna była woda w jeziorze.
Musiałem jak najszybciej zabrać stąd Fillipa.

~ * ~ * ~

Marcel, Marcel, Marcel...
Łzy płynęły dalej, a ja tuląc się do jego pleców próbowałem nad nimi zapanować.
Marcel, Marcel, Marcel...
Powtarzałem bezgłośnie by nie pozwolić cieniom strachu przedostać się ponownie do mojego serca.
Kocham cię, kocham cię, kocham cię...
Powoli odzyskiwałem kontrolę nad swoim ciałem.

~ * ~ * ~

Oliver pomógł mi wyciągnąć Fillipa na brzeg. Chłopiec momentalnie zwinął się w kłębek siadając na ziemi i dygocąc z zimna. Nie miałem nawet czasu by mu współczuć.
- Podaj mi moją koszulę! - rzuciłem rozkazująco do blondyna, który blady patrzył na swojego przemoczonego kuzyna. - Zdejmuj to! - wydałem polecenie Fillipowi i siłą rozplotłem jego ramiona. Z trudem pozbyłem się jego przemoczonej szaty, swetra i koszuli. Niemal wyszarpnąłem swoje suche ubranie z rąk Olivera i owijając nim Fillipa mocno pocierałem dłońmi o jego ciało. Osuszałem go, starałem się ogrzać, kiedy on nieprzerwanie trząsł się i szczękał zębami.
Oli domyślił się, co planuję zrobić, dzięki czemu nie musiałem nic więcej mówić. Podał mi sweter, który założyłem mojemu Aniołowi.
Ślizgon objął się ramionami próbując rozetrzeć ramiona. Tym razem pozwoliłem mu na to.
- Zabierz ich wszystkich do szkoły, koniec zajęć! - zwróciłem się do chłopaka i owinąłem Fillipa moim płaszczem. Sięgnąłem do jego spodni rozpinając pasek, zsuwając mokry materiał z jego bioder razem z przemoczoną bielizną. Znowu wycierałem go swoją koszulą, by mieć pewność, że mi nie zamarznie. Opatuliłem go szczelniej i pozbyłem się trampek oraz skarpet. Zamiast nich założyłem mu swoje buty, by chociaż one chroniły jego stopy.
Objąłem go mocno chcąc w jakiś sposób odstąpić ciepło, które jeszcze w sobie miałem, o ile jakiekolwiek pozostało. Wziąłem go na ramiona dygoczącego, chociaż już zdecydowanie spokojniejszego. Jego usteczka odzyskiwały kolor.
Wtulił się we mnie chociaż wątpiłem, by moja naga, zmarznięta pierś mogła w jakiś sposób pomóc jego równie chłodnemu policzkowi.
- Zabiorę cię do...
- P... pokoju! - nie zdążyłem dokończyć, kiedy wszedł mi w słowo. - P... proszę!
- Fillipie... - westchnąłem. - Ciii. - przytuliłem go mocniej widząc, że nadal planuje protestować. - Niech będzie, ale jeśli się mi rozchorujesz wtedy zabieram cię od razu do Skrzydła Szpitalnego. Rozumiemy się?
Pokiwał głową próbując się uśmiechnąć, ale nie miał chyba na to sił.
Spojrzałem na stojącego w drzwiach wejściowych do zamku Olivera, który najwyraźniej nie miał zamiaru zostawiać kuzyna samego w takiej chwili. Prawdę mówiąc byłem mu wdzięczny za to, jak bardzo stara się opiekować Fillipem, a jednocześnie nie wchodzić mi w drogę.
- Idź do kuchni i poproś o gorącą herbatę z cytryną do mojego gabinetu. - poleciłem patrząc w jego przestraszone, intensywnie niebieskie oczy. - Później po prostu tam przyjdź. Podejrzewam, że będziemy wtedy w łazience, więc poczekasz chwilę. Muszę zadbać żeby się rozgrzał. - widziałem jego wahanie, ale w końcu skinął głową.
- Ufam panu. - powiedział mierząc mnie wzrokiem. - Niech się pan nim dobrze zaopiekuje, a ja po prostu znajdę wymówkę żeby usprawiedliwić jego nieobecność w pokoju na noc. Rano do niego zajrzę, ale proszę mnie natychmiast zawiadomić, gdyby coś złego się działo.
Tym razem to ja skinąłem głową.
- Obiecuję, a teraz idź. - ponagliłem wchodząc do zamku.
*
Strumienie gorącej wody spływały po naszych ciałach, kiedy obejmowałem mocno Fillipa stojąc zaraz za nim pod prysznicem. Muskałem delikatnie jego szyję szepcząc mu do ucha czułe słówka. Chciałem by się odprężył, zapomniał o tym, co go dziś spotkało. Jego skóra nabrała zdrowej barwy, nie szczękał zębami, nie drżał, ale miałem wrażenie, że gdzieś tam głęboko nadal nie wszystko wróciło do normy.
- To moja wina, kochanie. - pocałowałem jego ucho. - Powinienem zauważyć, że ta miotła już do niczego się nie nadaje.
- Nie leciałeś na niej, nie mogłeś wiedzieć. - Fillip przekręcił się w moich ramionach zaplatając dłonie na moich plecach. - Powinienem to zgłosić, ale byłem zbyt rozkojarzony. Teraz to i tak już nie ważne.

~ * ~ * ~

Oparłem głowę na jego piersi rozkoszując się jej ruchami, nasłuchiwałem bicia ukochanego serca. Bliskość Marcela była tak rozkosznie znajoma, tak cudownie kojąca, tak bezpieczna...
Wszystko już było dobrze, lepiej, cudownie. Nic nie miało znaczenia poza tym, że jest ze mną. Tylko to się liczyło.
- Bałem się. - przyznałem. - Okropnie się bałem, ale później zjawiłeś się ty, jak zawsze, kiedy cię potrzebuję. - Było mi tak strasznie zimno, ale kiedy otuliłeś mnie swoimi ubraniami to tak, jakbym siedział przy ognisku. Pocałowałeś mnie na oczach całej klasy! - przypomniałem sobie i zachichotałem. - Musieli być naprawdę zdziwieni! - wątpiłem jednak by ktokolwiek wziął na serio ten pocałunek. Miałem atak paniki, a przynajmniej tak nazwałbym teraz to, co wtedy czułem. Marcel postąpił w jedyny znany sobie, a skuteczny sposób, ale nie zmieniało to faktu, że jego usta dotknęły wtedy moich i wszystkie napalone na niego dziewczyny musiały widzieć dokładnie, jak do tego dochodzi.
- I rozebrałem cię do naga, kiedy oni oddalali się w stronę zamku. - dodał opierając policzek o moją głowę.
- Jestem pewny, że złamałeś tym serca wielu hien i jutro już każda zakochana w tobie dziewczyna będzie mi zazdrościć tego wypadku. - nie miałem wątpliwości, co do tego i on również o tym wiedział. - Nieczuły na kobiece wdzięki Fillip Ballack całowany i rozbierany przez najbardziej pożądanego mężczyznę w szkole na oczach kilkunastu Ślizgonów. A już za kilka dni stanę się najbardziej znienawidzonym chłopakiem w Hogwarcie.
- Hm, nie sądzę, by potrafiły się na ciebie gniewać. W końcu jeden twój uśmiech sprawia, że miękną im kolana.
- Moje uśmiechy są zarezerwowane tylko dla ciebie. - uśmiechałem się i czułem coraz lżejszy na sercu. Po niebezpiecznych cieniach niedawnych wydarzeń nie został już prawie ślad. Byłem pewien, że jedna noc w ramionach Marcela wystarczy żebym całkiem zapomniał o tym, co mnie dziś spotkało. Tydzień sprawi, że wspomnienia nigdy nie powrócą.
- Uwielbiam, kiedy tak mówisz, mój słodki. - mężczyzna zakręcił wodę i otulił mnie bardzo ciepłym, miękkim ręcznikiem. Wprawdzie zrobił ze mnie pluszowego misia, ale za to wytarł dokładnie, a później ubrał w piżamę. Wygonił mnie do łóżka i kazał przykryć się po uszy, więc wykonałem posłusznie jego polecenie, by zasłużyć na nagrodę pod postacią pieszczot. Na niewielkiej nocnej szafce stała już taca z dwiema gorącymi herbatami. Rozsiadłem się pod świeżą pościelą, oparłem plecy o wezgłowie i poduchę, otuliłem dłońmi ciepły kubek w kształcie misia – świadczący o wyborze dokonanym przez Olivera – i wziąłem pierwszy łyk parującego napoju z sokiem malinowym i cytryną.

~ * ~ * ~

Położyłem się w łóżku z głową na udach mojego Anioła, opartą o jego brzuch. Podał mi kubek herbaty, więc trzymałem ją ostrożnie, ale nie kwapiłem się z podnoszeniem i zmienianiem tej komfortowej pozycji pozwalającej mi na odrobinę rozkoszy płynącej z bliskości.
- Oliver się postarał. - powiedziałem spoglądając z dołu na mojego Fillipa.
- Oczywiście. Kocha mnie, jesteśmy jak bracia. Opiekuje się mną, chociaż wie już doskonale, że nie musi tego robić bo mam ciebie. Myślę, że w końcu zostałeś przez niego zaakceptowany i przyjęty do rodziny. Ważne, żeby się przypadkiem w tobie nie zakochał, kiedy zauważy, jaki jesteś troskliwy, opiekuńczy i czuły.
Roześmiałem się głośno omal nie rozlewając herbaty. Podniosłem się z cichym stęknięciem.
- Głuptasie, to niemożliwe, żeby miał się we mnie kochać! - pokręciłem głową biorąc łyk gorącego napoju, który rozlał się rozkoszą po moim ciele. - Jestem dla niego złem koniecznym, które jest w stanie zaakceptować tylko dlatego, że ty mnie kochasz. Sam wiesz najlepiej, że nie należę do jego ulubionych profesorów. - zamruczałem z przyjemności i odstawiłem pusty już kubek. Zmieniłem pozycję kładąc się na brzuchu i objąłem ramionami biodra Fillipa. Uważałem przy tym, by nie ściągnąć z niego pościeli.
Chłopak położył dłonie na mojej głowie i bawił się wilgotnymi włosami. W pokoju było ciepło, więc byłem przekonany, że szybko wyschną.
- Myślę, że Oli pragnąłby kogoś takiego, jak ty. - Ślizgon pochylił się i złożył lekki pocałunek na moim czole. - On na pewno także marzy o kimś, kto dla niego odwróciłby świat do góry nogami, łamał zasady, byłby na każde skinienie, wytrychem otwierał bramy Raju ignorując zakazy. Oliver też powinien mieć kogoś, kto wskoczyłby za nim do lodowatej wody jeziora i wyłowiłby go pocałunkiem łamiąc złe zaklęcie rzucone na serce przez strach. Kogoś, kto zamarzałby w połowie nagi, ale byłby zbyt zajęty opatulaniem go suchymi ubraniami by w ogóle pomyśleć o sobie. I w końcu, kogoś, kto trzymałby go w ramionach odpędzając koszmary, wspomnienia i strach swoją miłością. Oli na to zasługuje.
- I na pewno kogoś takiego znajdzie. - podniosłem się siadając obok Fillipa i objąłem go ramieniem. Chłopak ułożył głowę na moim barku zamykając oczy, więc pocałowałem jego puszyste włosy skręcające się teraz w ciemne śrubki, jak zawsze, kiedy pozostawiło się je samym sobie zamiast przesuszyć zaraz po wymyciu. - Jesteś moim Aniołem, twoje pragnienia zawsze będą się spełniać. - kolejny raz pocałowałem go w głowę i przytuliłem do niej policzek.
- To dlatego, że mam ciebie.
- Doprawdy? - uśmiechnąłem się pod nosem.
- Tak, właśnie tak. Wszystkie moje marzenia spełniają się dlatego, że ty jesteś obok, więc Oliver na pewno spotka kogoś wyjątkowego za twoją sprawą, chociaż ty może nic nie będziesz o tym wiedział.
Roześmiałem się i odsunąłem od siebie chłopaka całując go mocno w malinowe usteczka.
- Robisz ze mnie bohatera.
- Zawsze nim byłeś. Moim prywatnym bohaterem, którym z nikim nigdy nie chciałem się dzielić. Marcelu Camus, jesteś dla mnie wszystkim, wszystkim, wszystkim.
- Kocham cię, Fillipie. - patrzyłem w jego ciemne oczęta i nie mogąc się powstrzymać muskałem jego wargi delikatnie raz za razem. Nie pozwoliłem chłopcu nawet odpowiedzieć na moje wyznanie, chociaż wiedziałem, że chce to zrobić. Zamiast tego spijałem niewypowiedziane zapewnienia z jego ust i starałem się aby każdy pocałunek sięgał do jego serca, otulał duszę i rozgrzewał ciało.
Wypadek był już tylko blednącym wspomnieniem, które niedługo zostanie całkowicie wyparte przez nasze uczucia.