wtorek, 28 lutego 2012

Idéalement

Moje nozdrza wypełniał cudowny zapach kojarzony z wiosną, którego nie potrafiłem opisać inaczej, jak tylko poprzez cuda, jakie czynił we mnie. Wydawał się, bowiem wypełniać mnie całego energią, pobudzać do pracy ociężały po zimie umysł, naprowadzał moje myśli na odpowiednie ścieżki pełne prawdziwej magii, przyspieszał bicie serca, kiedy gdzieś w podświadomości, coś przekręcało się na drugi bok, jeszcze nie do końca odkryte. Zieleń trawy, która wydostała się już spod śnieżnej skorupy koiła wzrok i uspokajała, słońce łaskotało skórę pieszczotliwie. Potrzebowałem wiosny, by całe moje ciało obudziło się z zimowego letargu.
W takich okolicznościach nic nie mogło cieszyć mnie bardziej niż spacer po błoniach w towarzystwie kuzyna, który był dla mnie najcenniejszym i najbliższym członkiem rodziny. Pogodziliśmy się niedługo po naszej awanturze przed dwoma miesiącami i teraz unikaliśmy drażliwych tematów na wszelkie możliwe sposoby. A jednak miałem wrażenie, iż Oliver stał się trochę bardziej milczący, może nie uśmiechał się już tak często i tak szeroko, ale trzymał się dzielnie. Podejrzewałem, że po prostu martwi się o mnie i nie wierzy w moje zapewnienia, iż dam sobie radę ze wszystkim na swój własny sposób. Sam chyba nie do końca sobie wierzyłem, ale obiecałem być silnym i miałem zamiar trzymać się tego postanowienia by nie martwić Olivera bardziej niż dotychczas.
Drzewa w Zakazanym Lesie trzeszczały i uginały się nisko niemal łamiąc, kiedy wiatr napierał na nie z całą swoją mocą. Nieliczne suche liście szarpane bezlitośnie przez mroźne podmuchy żeglowały w powietrzu. Musiałem mrużyć oczy by uchronić je przed niemal bolesnymi ciosami wiatru. Cieszyłem się, że zabrałem ze sobą ciepły szalik, kiedy wychodziłem z zamku, chociaż kiedy tak o tym myślałem dochodziłem do wniosku, iż rozsądniej byłoby zostać w Pokoju Wspólnym zamiast kręcić się po błoniach. A jednak nie mogłem siedzieć ciągle w zamknięciu. Potrzebowałem tej odrobiny wolności, jaką zapewniało mi świeże powietrze.
Kolejny podmuch był na tyle silny, że zanim w ogóle zdążyłem się zorientować czapka została zerwana z mojej głowy. Podejrzewałem, że przyczynił się do tego niewielki daszek, który miała, a który działał jak żagiel. Niestety teraz było już za późno na narzekanie. Mogłem tylko odwrócić się pospiesznie i patrzeć, jak moja własność szybuje wysoko. Miałem nadzieję, iż upadając nie wyląduje w błocie. Niestety nie mogłem zbyt długo śledzić drogi pokonywanej przez moją czapkę, gdyż dostałem w twarz własnymi włosami. Musiałem przypominać Meduzę, kiedy wiatr rozwiewał ciemne pukle na mojej głowie, a te poruszały się niczym węże. Z trudem zdołałem jakoś zapanować nad włosami zgarniając je z twarzy i przytrzymując. Akurat by zobaczyć, jak moja czapka uderza prosto na twarzy nauczyciela latania.

~*~*~

Tego chyba nikt nie mógłby się spodziewać, a jednak ja powinienem być przygotowany na każdą ewentualność, jak pokazało doświadczenie. Miękki materiał zatrzymał się na mojej twarzy, a wiatr przycisnął go mocniej zaledwie jednym podmuchem. Musiałem poczekać aż zelżeje, by móc sprawdzić, co takiego mnie ugodziło – czapka?
Spojrzałem przed siebie mrużąc oczy i nie miałem wątpliwości, co do właściciela przedmiotu, który mnie zaatakował. Oliver poklepał stojącego obok Fillipa po ramieniu i powiedział mu coś na ucho zostawiając go w miejscu, w którym stał. Miałem wrażenie, że blondyn nie przepada za mną nawet bardziej niż wcześniej. Obawiałem się jednak poznać przyczynę jego niechęci, bądź zwyczajnie nie chciałem usłyszeć z jego ust całej prawdy o moich uczuciach względem Fillipa, które on mógł odkryć.
Jak przez mgłę pamiętałem moje ostatnie spotkanie sam na sam z kasztanowo-włosym Ślizgonem, a jednak gdybym tylko chciał mógłbym przypomnieć sobie każdy szczegół tamtej chwili. A jednak nie chciałem zawstydzać chłopca, nie chciałem karmić w sobie pożądania, jakie wtedy odczuwałem, nie chciałem zejść ze ścieżki, jaką obrałem. W zupełności wystarczało mi to, co miałem, a więc musiałem zdusić rodzącą się we mnie zachłanność w zalążku.
Postąpiłem kilka kroków na przód, zaś chłopiec wyszedł mi naprzeciw niezmiennie trzymając dłonie na głowie, co pozwalało mu poskromić targane wiatrem włosy. W takich warunkach zapewne nawet spinki nie dałyby wiele toteż pomogłem mu założyć na powrót czapkę. Miałem drobną nadzieję, iż tym razem zostanie ona na swoim miejscu zamiast atakować inną osobę, która przypadkowo znajdzie się za Ślizgonem.
Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, kiedy patrzyłem jak chłopak dzielnie radzi sobie z nadal niepokornymi kędziorami, które wystawały spod materiału czapki i poddawały się woli wiatru, nie zaś swojego właściciela.
- Jakoś dam sobie z tym radę. – Fillip uśmiechnął się do mnie pokazując rząd białych zębów i odgarnął pasemko, które właśnie się do nich przykleiło.
- Nie wątpię, Fillipie. Nie wątpię.

~ * ~ * ~

Byłem zupełnie wolny od jakiegokolwiek wstydu, który mogłyby wywołać wspomnienia mojej intymnej przygody z nauczycielem, co sprawiało, iż byłem tym bardziej pewny siebie i mogłem spojrzeć we wspaniałe, szare oczy mężczyzny bez obaw. Wcale nie interesowały mnie przyczyny takiego stanu rzeczy, a sądząc z zachowania Camusa on również nie chciał roztrząsać przeszłości. To dało mi do myślenia i upewniło mnie w przekonaniu, że między mną, a nim istnieje jakaś bardzo silna więź, która nie zostanie zbyt łatwo zerwana.
Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że dla Marcela jestem obrazem syna, którego nie miał, zaś teraz pojąłem, jak dalekie było to od prawdy. Może kiedyś naprawdę tak mnie traktował, ale teraz było inaczej. Nauczyciel nie był dla mnie rodzicem, ale opiekunem, kimś na wzór guwernera. To zaś nie wykluczało romantycznych uczuć.
- Mam wrażenie, że wszystko jest idealne, nawet ten wiatr, a jednak czegoś brakuje. – rzuciłem przekonany, iż mężczyzna bez trudu zdoła podążyć za moim tokiem myślenia. Może uważałem to za swego rodzaju próbę, która miała mi pokazać... No właśnie, co?
- To idealna pogoda na gorącą czekoladę w Herbaciarni pani Puddifoot. – usta mężczyzny wygięły się subtelnie w uśmiechu, który chciałem podziwiać przez całe życie.
- Prawda! – jak mogłem w ogóle o tym zapomnieć? – Przecież dziś możemy iść do Hogsmeade! Możemy napić się czekolady... – słońce przebiło się przez chmury, które chwilę wcześniej je zasłoniły.
- Tak, Fillipie. – Marcel bez wątpienia był rozbawiony moim zachowaniem, co przyjąłem z pewnym zadowoleniem.
- Więc pan mnie zaprasza?
- Tak, Fillipie. To zaproszenie i mam nadzieję, że będzie to tym brakującym elementem dzisiejszego dnia.
- Tak, tak, tak! – nie kryłem entuzjazmu. – Gorąca czekolada, tak! Chodźmy, chodźmy. – rozejrzałem się szybko w koło, by przypomnieć sobie gdzie w ogóle stoję i którędy powinienem iść. Traciłem głowę ze szczęścia.
- Gdybym wiedział, że sprawi ci to taką przyjemność zaproponowałbym to wcześniej.
- I tak jest idealnie. – i niewątpliwie tak było.

~ * ~ * ~

O tak, Fillip miał rację. Było idealnie, a jednak będzie jeszcze lepiej, gdy już będę mógł usiąść z chłopcem w przytulnej herbaciarni i skosztować słodkiej pyszności mając przed oczyma rozkoszny uśmiech Anioła, który obdarzył mnie swoim zaufaniem i przyjaźnią. Gdybym potrafił zbudowałbym mu zamek z czekolady, by Fillip mógł zasiadać w nim na marcepanowym tronie mając w dłoni waniliowe berło i jabłko z kandyzowanych wiśni. Byłby naprawdę cudownym władcą królestwa ze słodkości.
Kolejny silny podmuch wiatru niósł ze sobą słodki zapach budyniu, jak gdyby przyroda potrafiła mi czytać w myślach i teraz chciała pobudzić wyobraźnię. Wątpiłem by wonie z licznych sklepów w Hogsmeade docierały aż tak daleko, gdyż dopiero, co wyszliśmy na drogę prowadzącą w kierunku miasta, toteż tylko jedno źródło słodkich woni przychodziło mi do głowy.
Obrzuciłem szybkim spojrzeniem przestrzeń w pobliżu i uniosłem rękę stając na palcach. Poczułem lekkie uderzenie wewnątrz dłoni i zacisnąłem subtelnie palce.
Fillip obserwował mnie uważnie z wyraźnym zaciekawieniem. Nie miał pojęcia, co takiego robię, a jednak nie tracił mnie z oczu nawet na chwilę.
- Weź głęboki wdech i powiedz mi, co czujesz. – zwróciłem się do chłopca łagodnie chcąc go przy okazji czegoś nauczyć. Fillip głośno wciągnął w płuca powietrze posłuszny, jak zawsze.
- Wanilię. – stwierdził w końcu zdawkowym tonem i czekał cierpliwie na moje dalsze słowa.
Skinąłem głową i przed twarzą chłopca otworzyłem przymkniętą do tej pory dłoń. Usłyszałem cichy pisk zaskoczenia. Spodziewałem się tego toteż zwróciłem szczególną uwagę na minę Fillipa, który z uchylonymi ustami i wielkimi oczkami wpatrywał się w zawartość mojej dłoni. Nie mogłem ukryć, iż dla mnie również było to niejaką nowością, gdyż do tej pory nie miałem okazji na własne oczy przekonać się o istnieniu takich maleństw, jak to, które teraz siedziało na mojej ręce.
Tym czasem drobna istotka masowała swoje skrzydełka przypominające skrzydła ważki, a słodki zapach wydawał się tym intensywniejszy.
- Czy to jest...
- Nie ma wątpliwości, Fillipie. To jest... wróżka. – nie bez problemu przeszło mi to przez gardło. O wiele łatwiej było mi o tym pomyśleć, niż wypowiedzieć na głos.

~ * ~ * ~

Patrzyłem na małą dziewczynę, która właśnie przeczesywała swoje kremowe włosy i spinała je maleńkimi spineczkami. Poprawiała swoją sukieneczkę, przecierała twarz i najwidoczniej przygotowywała się do lotu. Zbliżyłem do niej nos i powąchałem. Naprawdę pachniała tak samo, jak powiew, który ją przygnał prosto w wyciągniętą dłoń Marcela.
Uniosłem wzrok patrząc na nauczyciela, który z nie mniejszym zainteresowaniem podziwiał maleńką istotę, którą trzymał. Wydawało mi się zabawne, że tak zaskoczyło go coś, o czym przecież wiedział.
- A! – pisnąłem, kiedy wiatr pociągnął za moje włosy wystające spod czapki.
- Już dobrze. – Camus sięgnął i nagle w jego drugiej dłoni znalazło się kolejne maleństwo. To pachniało czekoladą i jeśli miałem być szczery to przypominało mi właśnie taką małą czekoladową wróżkę.
- To one istnieją? – było to niemądre pytanie skoro miałem przed oczyma dwa dowody na poparcie tego twierdzenia.
- Do tej pory słyszałem o nich tylko w opowieściach starych czarownic. – mężczyzna przykucnął i położył dwie wróżki na trawie, gdzie były stosunkowo bezpieczne biorąc pod uwagę okropny wiatr, który mógłby zrobić im krzywdę, gdyby próbowały latać. – Nasłuchałem się o nich w dzieciństwie, więc przed chwilą improwizowałem, chociaż jak widać nieźle mi to wyszło.
- Nie rozumiem, dlaczego one pachniały. – mruknąłem patrząc pytająco na mężczyznę. Dla mnie jakiekolwiek wróżki były bajkami opowiadanymi małym dziewczynkom, bo przecież w podręcznikach nie było ani słowa o takich małych istotkach, które przypominałyby dwucentymetrowych ludzi. Oczywiście, spotkałem się już z różnymi dziwactwami, ale nigdy z wróżkami... Kto przy zdrowych zmysłach wierzyłby w coś takiego?

~ * ~ * ~

Nie łatwo było mi rozmawiać z Fillipem na ten temat, choć nie specjalnie miałem inne wyjście. Teraz, kiedy obaj na własne oczy widzieliśmy wróżki... Sam nie byłem przekonany, co do prawdziwości tego, co widziałem.
- Jest ich pełno w domowych kuchniach, a najczęściej kręcą się w koło słodkich produktów. Wiem, jak to brzmi, wierz mi, ale dla mugoli my jesteśmy bajkami, prawda?
- Czuję się, jakbym nagle stał się dziewczyną.
Musiałem przyznać mu rację i pewnie właśnie, dlatego to kobiety częściej widywały wróżki, zaś dla mężczyzn zawsze były to wymysły dziewczęcej wyobraźni.
- Zmieńmy temat. – zaproponowałem. Mój początkowy entuzjazm rozpłynął się w chwili, kiedy udowodniłem samemu sobie prawdziwość wszystkich tych dziwnych historyjek, jakimi karmiły mnie stare ciotki. Fabien na pewno nabijałby się ze mnie, gdybym powiedział mu, że wszystkie te kobiety miały rację. To był zbyt wielki szok dla dorosłego mężczyzny.
- Tak. – Fillip złapał moją dłoń w swoje chłodne paluszki i uśmiechnął się, jakby w odpowiedzi na moje zdziwienie. – Moja kurtka nie ma kieszeni. – wyjaśnił niewinnie i wpakował moją ręką wraz ze swoimi łapkami do kieszeni mojego płaszcza. Jego dłonie trzymały mnie mocno, palce wydawały się splatać z moimi, a nagłe ciepło, które mnie wypełniło sprawiło, że całkowicie zapomniałem o tym, co działo się jeszcze przed chwilą.

~ * ~ * ~

Uśmiechałem się nie mając wątpliwości, że to, co robię jest słuszne. Skoro nie byłem już dzieckiem mogłem powoli pokazywać nauczycielowi swoje uczucia, mogłem czerpać pełnymi garściami z jego delikatności i czułości mając nadzieję, że kiedyś on sam domyśli się moich uczuć i odwzajemni je. Postanowiłem nie marnować okazji, jakie się nadarzały, nie pozwolić by ktoś inny zabrał mi nauczyciela. Musiałem naznaczyć go swoją miłością, by zawsze mu jej brakowało. Marcel był mój, a więc mogłem robić z nim, co tylko chciałem! W granicach rozsądku, jaki jeszcze miałem.
- Tak jest idealniej. – stwierdziłem spuszczając głowę w dół by ukryć uśmiech satysfakcji za niewielkim daszkiem czapki.

~ * ~ * ~

I kolejny już raz miał rację. To było idealne, nawet, jeśli nie do końca zrozumiałe.