piątek, 30 września 2011

Adulte

Byłem zły, wściekły, niesamowicie zdenerwowany. Może miałem zwyczajnie gorszy dzień, a może za dużo myślałem o życiu? Sam nie byłem pewny, co wprawiło mnie w tak paskudny nastrój. Miałem ochotę wyżyć się na kimś za całe zło, jakiego doświadczałem począwszy od przebudzenia się, gdy miałem ochotę snuć cudowne fantazje w swoich snach, po zimną wodę, gdy brałem szybką kąpiel, czy też brak apetytu podczas śniadania. Cóż, bynajmniej nie wstałem dziś lewą nogą, ale boleśnie spadłem z łóżka! To niezawodnie musiało każdego przyprawić o ból głowy. W szczególności w poniedziałek, który stanowił początek długiego, męczącego tygodnia pełnego zajęć, zadań i obowiązków.
Mój nastrój wydawał się za to cieszyć Olivera, który z dziką rozkoszą słuchał moich mrukliwych odpowiedzi na pytania kolegów, czy też podniesionego głosu, gdy ktoś mnie zdenerwował, chociażby głupią drobnostką. Zdawałem sobie świetnie sprawę z tego, iż zachowywałem się jak rozpieszczony dzieciak, który nauczył się przez lata, że może mieć wszystko, czego zapragnie. Może nawet odczuwałem z tego powodu jakąś wewnętrzną satysfakcje? Może gdybym był takim nadętym paniczykiem już dawno dostałbym w swoje ręce największe pragnienie mojego serca? Byłem ciekaw, czy to możliwe, a mój aktualny stan pozwalał na sprawdzenie tej teorii.
A wszystko, dlatego, że zupełnie nie rozumiałem, dlaczego musiałem dorastać. Uświadomiłem sobie to w prawdzie dopiero, kiedy pojawiłem się w szkole, ale jednak nie miałem złudzeń, że cokolwiek może uciec bezkresnym ramionom czasu. Miałem piętnaście lat i byłem zbyt dorosły by łudzić się, że nadal będę traktowany jak dziecko. Mogłem zapomnieć o niewinnych pocałunkach w czoło, policzek, czy nos, a o muśnięciu na skraju ust już dawno zapomniałem, niewinne uściski także odchodziły w niepamięć. Może tylko pełen ciepła głos w słowach wypowiadanych do mnie i cudowny uśmiech na twarzy MOJEGO nauczyciela nigdy nie miały ulec zmianie? Tego jednak nie mogłem być pewny. Pozbyłem się przecież lekko pucołowatych policzków, które mogły go bawić, a na moich policzkach nie było już przyjemnie gładkiej skóry! Wyczuwałem za to nieprzyjemnie drażniące włoski zarostu na szczęce. Jakby tego było mało urosłem! Zupełnie niespodziewanie, przed samym wrześniem, jak gdybym był spóźnionym kwiatem, który dopiero z nadejściem jesieni rozkwita dla świata, wystrzeliłem w górę. Palce moich dłoni powoli i nieznacznie zaczęły się wydłużać, ramiona sięgały dalej niż wcześniej, niektóre ubrania były ciasne w barkach, a spodnie odsłaniały kostki i był to dopiero początek. Moje przydługie włosy wydawały mi się teraz zupełnie niesłodkie! Mojej twarzy brakowało rozkosznych delikatnych rysów! Czułem się okropnie z tego powodu! Moje małe stopy, które kiedyś oddechem rozgrzewał ukochany profesor teraz przypominały mi kacze płetwy – niezgrabne, ogromne, groteskowe. Z przerażeniem stwierdzałem, że nawet kostka mojego nadgarstka stała się zbyt widoczna. Wszystko było nie tak, jak być powinno! Czułem się jak ogromna, niezgrabna bestia, która z każdym dniem, tygodniem, miesiącem będzie przeradzać się w coś coraz to paskudniejszego. Gdybym tylko mógł unikałbym luster i wszystkiego, co pokazywało mi moje odbicie. Byłem zagubiony i to sprawiało, że reagowałem agresywnie.
- Oh, to straszne! Chociaż i urocze. Tylko popatrz! – to jakieś dwie młodsze Gryfonki trajkotały przy sali lekcyjnej pochylając się nad magazynem dla młodych wiedźm. Przechodząc obok mimowolnie usłyszałem ich konwersację. – Panna. – czytała jedna, jasnowłosa, całkiem ładna dziewczyna o twarzy słodkiej idiotki. – W tym tygodniu popadniesz w konflikt z nauczycielem, który do tej pory wydawał ci się ostoją spokoju. Nie przejmuj się jednak! Jeśli poprawisz gorsze stopnie wszystko wróci do normy. W nadrabianiu zaległości pomoże ci uroczy Strzelec, który od dawna coś do ciebie czuje. – dziewczyny zaczęły szczebiotać coś szeptem, zapewne wymieniając się spostrzeżeniami, co do „uroczego Strzelca”, zaś ja czułem, że kolejna fala złości wypełnia moje ciało po same koniuszki palców.
Jasne, bo przecież wszystko w szkole kręci się wokół ocen, myślałem wściekły. A konflikt z nauczycielem? Zdziwiłbym się, gdybym nie naraził się nikomu w moim obecnym stanie.
Jakiś pierwszoklasista zastawił mi drogę nieświadomy tego, że stoi na samym środku przejścia. Uznałem to za dobry pretekst dla rozładowania napięcia. Kopnąłem go, więc mocno w tyłek, którym był do mnie odwrócony. Aż pisnął z zaskoczenia i bólu, gdyż nie szczędziłem siły włożonej w ten jakże wymowny gest.
- Zejdź mi z drogi, albo nie skończy się na głupim kopniaku! – warknąłem do niego sięgając do kieszeni po różdżkę. Nie trafiłem jednak na nią, a na moim ramieniu spoczęła ciężka dłoń.
- Czyżbyś tego szukał, Fillipie?

~ * ~ * ~

Zamachałem chłopcu przed oczyma jego różdżką przyglądając się uważnie wykrzywionej w grymasie desperacji, strachu i poirytowania buzi.
Fakt, iż znalazłem się właśnie w tej chwili na tym korytarzu był czystym dziełem przypadku. Ot, zostałem wezwany do gabinetu dyrektora w celu przedyskutowania pewnych zmian, jakie mężczyzna planował wprowadzić do podziału zajęć, by w następnych miesiącach umożliwić drużynom quidditcha regularne ćwiczenia. Wracałem właśnie do swoich zajęć, gdy spostrzegłem mojego Anioła. Wyraźnie zdenerwowany Fillip nawet mnie nie zauważył, kiedy przecinał korytarz wpatrując się zawzięcie w stojącego na środku przejścia chłopca. Miałem przeczucie, że to nie skończy się dobrze, więc niespiesznie podążyłem jego śladem. Nie pojmowałem, z jakiego powodu Ślizgon może być tak zdenerwowany i jak do tej pory nie widziałem go nigdy w takim stanie. Pamiętałem jednak liczne wpadki, kiedy to kuzyn namawiał go do dręczenia młodszych uczniów, a ja jakimś sposobem miałem okazję być świadkiem ich poczynań. Zazwyczaj kończyło się na upomnieniu, w tamtym roku pokusiłem się o szlaban dla chłopców, zaś tym razem sam nie wiedziałem na ile poważnie mogę traktować swoje przeczucia.
Jak się okazało miałem wiele szczęścia pozwalając sobie na bezwarunkową reakcję i jeszcze zanim Fillip w ogóle pomyślał o szukaniu jakiejś broni, ja wyjąłem ją delikatnie z jego kieszeni, a teraz miałem zamiar poważnie z nim porozmawiać.
- Pójdziesz ze mną. – rzuciłem rozkazującym tonem ściskając trochę mocniej ramię chłopaka, bym mógł w ten sposób pokierować nim i wskazać kierunek. Rozżalony Fillip nie powiedział nawet słowa. Posłusznie poddał się mojej woli.
Wydawał mi się zagubiony w swoich negatywnych uczuciach, zupełnie jakby zgubił drogę i teraz próbował ją odnaleźć poruszając się po omacku, używając wyłącznie znanych sobie metod, które innych prowadziły bez zarzutu. Nie byłem na niego zły, nie czułem niczego poza chęcią niesienia mu pomocy i miłością do tego małego mężczyzny. Jego zachowanie wcale mnie także nie dziwiło. Nie od dziś wiedziałem przecież, jaka jest natura mężczyzn, nawet tych niebywale młodych. Gdy dziewczyny poszukiwały rozwiązania problemu w rozmowie, chłopcy woleli używać siły. Fillip nie był w tym wypadku wyjątkiem.
Zaprowadziłem go do swojego gabinetu, wprowadziłem do środka popychając lekko na jeden z foteli przed biurkiem. Sam zająłem drugi zaraz naprzeciwko. Chciałem by czuł się komfortowo, aby uznał mnie za przyjaciela, a nie nauczyciela, który ma zamiar go ukarać.
- Słucham. – zachęciłem, ponagliłem, sam nie byłem pewny, jak odebrał moje słowa chłopak.
- To nic. – rzucił zdawkowo unikając mojego wzroku.
- Mam wrażenie, że pupa tamtego chłopca odebrała to inaczej.
- Dobrze mu tak!

~ * ~ * ~

Może zbyt szybko wybuchnąłem, może nie powinienem tak naprawdę wypowiadać głośno swoich myśli, jednak naprawdę uważałem, że ten głupi dzieciak zasłużył na to, co dostał, a gdybym mógł go teraz dorwać na pewno zrobiłbym dużo więcej. Byłem rozzłoszczony, ponieważ Marcel, MÓJ Marcel! zajmował się teraz tyłkiem jakiegoś głupiego szczeniaka, a powinien myśleć tylko i wyłącznie o moim! Mało tego, byłem wściekły, że to właśnie Marcel przyłapał mnie w tamtej chwili, że widział moje oblicze, jakże inne od tego, z którym miał do czynienia od tylu lat i to akurat teraz, kiedy tak się zmieniałem.
- Fillipie... – westchnął ciężko, chociaż spodziewałem się z jego strony raczej złości i wyrachowania. Nie okazywałem przecież najmniejszych wyrzutów sumienia za to, co zrobiłem w gruncie rzeczy niewinnemu chłopcu. – Wiem, że zapewne uważasz mnie już za zgrzybiałego starca, który nie ma pojęcia, co dręczy takiego młodego człowieka i potrafi wyłącznie moralizować...
- Nie! – podniosłem głos, a moje spojrzenie samo odnalazło cudowne oczy nauczyciela o kojącej, spokojnej barwie. – Wcale tak nie uważam! Jest pan młody, bardzo miły i przystojny! Wszystkie dziewczyny za panem szaleją! Wcale nie jest pan stary! – w tej chwili nienawidziłem samego siebie za to, że użyłem argumentu, który zawsze mnie denerwował, jednak nie mogłem postąpić inaczej. To było niekontrolowanym odruchem, mającym na celu ochronić mnie w jakiś nie do końca zrozumiały dla mnie sposób.
- Dlaczego więc nie powiesz mi, co cię trapi? – teraz, kiedy pozwoliłem, by złapał mnie w słodką pułapkę swojego spojrzenia nie potrafiłem już z niej uciec.
- Ponieważ to nic wielkiego. – mruknąłem wstydząc się swojej małostkowości, swoich zupełnie bezsensownych obaw, których nikt nie może zrozumieć.
- „Nic wielkiego” nie bije młodszych uczniów, nie uważasz?
- Jest pan zły? – pytanie samo opuściło moje usta. Wcale nie planowałem go zadawać.
- Nie, Fillipie. Chcę tylko zrozumieć. – uśmiechnął się do mnie w ten niesamowity sposób, który uważałem za przeznaczony tylko i wyłącznie dla mnie. Ten, który zawsze miał na twarzy, kiedy w moich marzeniach wyznawał mi swoje uczucia. Zapewne właśnie z powodu tych fantazji moje serce zawsze biło szybciej w takich chwilach.

~ * ~ * ~

- To przeze mnie. – chłopiec odwrócił wzrok na kilka chwil, jednak powrócił nim do mnie. – To, dlatego, że się teraz sobie nie podobam. – wypowiadał słowa cicho, niemal płaczliwie, z ogromnym żalem i nieskrywaną złością. – Jestem większy! – wstał i rozłożył ramiona demonstrując. – A niedługo będę jeszcze większy. – usiadł ciężko na miejscu. – Nie chcę się zmieniać.
Miał rację. Jego ciało zaczynało nabierać masy, rosnąć tracąc wszystkie rozkoszne pulchności, jakie kiedykolwiek miało. Fillip stawał się mężczyzną i chociaż nie wątpiłem, że już dawno przestał myśleć kategoriami dziecka, to jednak zmiany, jakie zachodziły w jego ciele mógł zmierzyć i zważyć, a to sprawiało, iż czuł się zagubiony, przestraszony. Jak każde dziecko.
- Stajesz się mężczyzną, Fillipie. – podjąłem nie do końca wiedząc jak powinienem z nim rozmawiać, by nie urazić go jakimś niechcianym słowem. – Twoje oczy z filiżanek pełnych gorącej czekolady zamienią się w dorodne ziarna kawy. – spróbowałem i ku mojej radości chłopiec wpatrywał się we mnie zafascynowany, jakby porównania pozwalały mu ułożyć sobie wszystko w głowie, odnaleźć gdzieś w podświadomości obraz ideału, jakim chciałby się stać i jakim niewątpliwie będzie. – Buzia ze słodkiego pączka stanie się dostojnym rogalikiem. – z trudem potrafiłem zachować powagę, jednak kontynuowałem. – Usta z drobnych barwnych pączków rozwiną się w stonowany, dojrzały kwiat. Te dłonie, które do tej pory mieściły się w każdej szczelnie zamku niedługo będą już na to zbyt duże, jednak teraz z powodzeniem będą mogły służyć innym celom. Wyobraź sobie, jaką będziesz mógł nimi ulepić śnieżkę! A te słabe ramionka będą w stanie nadać kuli takiej mocy i prędkości, że nikt cię nie pokona podczas ferii świątecznych spędzonych na błoniach. Ze słodkiego chłopca staniesz się przystojnym mężczyzną. Ja nie widzę w tym nic strasznego. – nie mogłem dodać nic więcej, gdyż zdecydowanie powiedziałbym zbyt wiele. Przecież czekałem na tę właśnie chwilę, kiedy Fillip zacznie rosnąć, zacznie się zmieniać. Byłem ciekaw, jak wielkie będą to zmiany, jak dalece odbiegać będą od tego, do czego nawykłem. Fillip fascynował mnie, ponieważ moje uczucia od czasu do czasu wydawały się zmieniać swoją konsystencję, jakby ktoś zamieszał wielką drewnianą łyżką w kotle wypełniony magiczną substancją, a ta stawała się gęstsza, cięższa i próbowała wydostać się z mojego ciała wypełniając wszystkie członki cudownym drżeniem.
Fillip dorastał, nasze relacje musiały dorosnąć wraz z nim, jednak moja miłość pozostawała ciągle taka sama.

~*~*~

Uchyliłem usta, przysunąłem się bliżej nauczyciela i nagle dostrzegłem w jego oczach swoje odbicie. Unikałem go od tygodni, z nienawiścią wpatrywałem się w siebie, gdy byłem do tego zmuszony, a teraz widziałem tę szkaradę zupełnie, jakby gwiazdy zmieniły swoje położenie na niebie układając się w jej obraz. Czy to możliwe by moje odbicie w oczach nauczyciela tak bardzo różniło się od tego w lustrze?
Pomyślałem o tym, co powiedział mi Marcel. Do tej pory byłem pokryty czekoladą od zewnątrz, a teraz cała czekolada ukryje się w moim wnętrzu. Wysunąłem z ust język. On nadal był niewielki, jakby w przeciwieństwie do całej reszty ciała planował zwolnić i rozwijać się w swoim własnym tempie. Lubiłem swój język i powoli zaczynałem lubić także całą resztę siebie. Przecież profesor powiedział, że będę przystojny...
Skoro nie mogłem zdobyć nauczyciela, jako dziecko, to może zdołam to osiągnąć, jako mężczyzna? Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Do tej pory nie mogłem chronić nauczyciela przed dziewczynami, to on ciągle mi pomagał, zaś od pewnego czasu otwierały się dla mnie drzwi prowadzące do świata nowych możliwości, siły, którą mogłem wykorzystać! Teraz pojmowałem już o wiele więcej. Nie zamieniałem się w bestię, ale w strażnika, który miał za zadanie ochranianie Marcela, tak jak Marcel do tej pory opiekował się książątkiem, którym byłem.
Mężczyzna uniósł brew przyglądając mi się uważnie.
- Ten języczek ma jakieś szczególne znaczenie? – zapytał spokojnie i uświadomił mi, że przecież przez cały ten czas mój język wystawał z ust w mało elegancki sposób.
- Przepraszam! Przeglądałem się i...
- W moich oczach? – domyślił się lekko zaskoczony odpowiedzią, jaką otrzymał. Wypowiedziane przez niego słowa zarumieniły moje policzki, chociaż obiecywałem sobie, że będę z tym walczył. W tym wypadku nie miałem najmniejszych szans na pokonanie samego siebie.
Na twarzy Camusa pojawił się subtelny uśmiech, a po chwili roześmiał się niesamowicie ciepło i dźwięcznie. Ten dźwięk wypełnił mnie niesłychaną radością i sprawiał, że wszystkie smutki i złe doświadczenia dzisiejszego dnia rozpływały się nie pozostawiając po sobie śladu.
- Dziękuję, Fillipie. – szepnął nauczyciel nadal roześmiany, a ja, chociaż nie wiedziałem, za co może mi dziękować, nie planowałem pytać. Wszystko było idealne.