sobota, 31 października 2009

Citrouille

Dynia! Wielka, pulchna dynia! Tak właśnie wyglądałem! Cała szkoła miała ubaw! Fillip Ballack, jako Halloween’owa dynia! Oczywiście z winy rodziców, bo to przez nich byłem najniższym trzecioklasistą w szkole! Co za upokorzenie! Dlaczego akurat dynia?!
Zapowiadało się niewinnie. Któryś z nauczycieli zaproponował by w tym roku życzenia i prezenty na Halloween roznosił jeden z uczniów. Naturalnie miał otrzymać przebranie i zwolnienie z zajęć. Musieli tylko kogoś wybrać. Chyba każdy był ciekaw, na kogo padnie i tym samym obawiał się, że może to być on sam. Nikomu nie uśmiechała się rola Halloween’owego listonosza. I tu zaczął się mój horror. Uzasadniając swój wybór moim niskim wzrostem, odpowiednią budową ciała, rozeznaniem w szkole i sumiennością wcisnęli mi w ręce przebranie dyni i zaznaczyli, że od ich decyzji nie ma żadnego odwołania.
I tak oto w ten jeden wyjątkowy dzień byłem zmuszony ośmieszać się przed całą szkołą. Wyglądałem okropnie! Wielki, pomarańczowy balon!
Prezenty i kartki z życzeniami zbierano już dwa dni wcześniej, a teraz leżały posegregowane i złożone na kupki w pokoju nauczycielskim. Miałem do niego nieograniczony niczym wstęp, co było jedynym plusem tej sytuacji. Była to idealna możliwość by chociażby przez chwilę, przypadkiem zobaczyć nauczyciela latania, ale i unikać bezpośredniego spotkania z nim. Nie chciałem by widział mnie takim. To byłoby straszne! Kolejny dowód na to, że nigdy nie weźmie mnie na poważnie i zawsze będę dla niego tylko zabawnym dzieckiem. Bo niby, kto potraktuje chodzącą dynię, jako poważnego mężczyznę, lub chociażby kandydata na mężczyznę?
W takim właśnie przeświadczeniu, bez najmniejszego entuzjazmu zabrałem się za roznoszenie zaczynając od najmniejszych kupek. Wkładałem je do koszyczka w kształcie nietoperza i chodziłem po klasach roznosząc adresatom. Na początku nie było większych problemów. Kilka kartek, jakieś małe prezenty. Niestety przy osobach, które miały największe powodzenie w szkole mój koszyczek nie wystarczał. Musiałem nosić to w rękach, lub wielkich czarnych siatkach z duszkiem. Całe szczęście nie było to najcięższe i dawałem radę. Niestety nie jednokrotnie denerwowałem się i mruczałem pod nosem, kiedy ktoś śmiał się na mój widok, lub komentował. Nie zgłosiłem się sam do tego, miałem po prostu pecha, więc tym bardziej czułem się wtedy upokorzony. Wcale mi się to nie podobało, a nogi szybko zaczęły boleć mnie od chodzenia. Szkoła była wielka, uczniów sporo, a ja tylko jeden. To tłumaczyło, dlaczego dostałem na to cały dzień. Ktoś musiał przewidzieć, że nie będzie to łatwe zadanie, a mimo wszystko zrobili ze mnie ofiarę swojego spisku przeciwko moim uczuciom do nauczyciela. Zdecydowanie wolałem już siedzieć na zajęciach niż paradować po szkole w dziwnym stroju! Mogłem zapomnieć o wyznaniu swojej miłości nauczycielowi w tym roku. Nie po czymś takim.
Niestety ani razu nie natknąłem się na Camusa, co miało swoje osobliwe plusy. Nie widział mnie takim, jakim właśnie byłem. Pomarańczową, okrągłą dynią, która wywoływała śmiech nawet u najpoważniejszych. Oczywiście nie ulegało wątpliwości, że o tym słyszał, jednak między tym, co mówiono, a tym, co mógł zobaczyć była wielka różnica wpływająca na moją korzyść.
Ten jeden raz byłem rozradowany i cały w skowronkach, kiedy przyszło mi zanieść ostatnią już, największą kupkę prezentów i życzeń. Tylko to i będę mógł zdjąć ten paskudny strój! Chciałem skakać z radości. Tylko to i będę mógł szukać Camusa, dla samej przyjemności oglądania go! Czułem, że mógłbym unieść się pod sufit! Myśl o tym była aż nazbyt cudowna! Aż trudna do zniesienia dla mojego niewielkiego serca, które musiało wysilać się niebanalnie by pompować jak najwięcej krwi.
I nagle mina mi zrzedła. Ostatnia kupka była podpisana imieniem i nazwiskiem nauczyciela latania! Wielka zbieranina życzeń i upominków miała trafić właśnie do niego, a ja miałem ją zanieść! Nagle uświadomiłem sobie, że ja nie mam dla niego nic od siebie. Nie przyszło mi do głowy by dać mu coś z okazji Halloween. Było mi niesamowicie wstyd. Zajęty sobą, zaabsorbowany swoim nieszczęściem zapomniałem o czymś tak ważnym. Dziewczyny o tym pamiętały, a ja całkowicie zapomniałem. Przekonany o swoim wielkim uczuciu uważałem się za lepszego niż inni, a jednak to właśnie ja nie pomyślałem o tak drobnym geście. Teraz nie liczyło się już nawet to głupie przebranie. Niech mnie zobaczy takiego. Mały, żałosny uczniak, który nie zasłużył by darzyć miłością kogoś takiego, jak Camus.
Na tym skończyło się całe moje szczęście. Po prostu pozbierałem kartki i paczuszki dla nauczyciela, włożyłem wszystkie do reklamówek, zapakowałem w koszyczek swoje rzeczy i ruszyłem ze spuszczona głową pod drzwi jego gabinetu.

~ * ~ * ~

Zauważyłem, iż coraz częściej mam kłopoty ze znalezieniem dla siebie odpowiedniego miejsca i zajęcia. Książki stały na półkach, czekając aż poczuję chęć na dalsze ich czytanie, rozpoczęty list leżał w szafce biurka wyczekując przypływu natchnienia do zwierzania się kuzynowi. Jedynym, co bynajmniej nie musiało prosić się moje zainteresowanie był pluszowy miś od Fillipa, który towarzyszył mi bez przerwy. Nosiłem go po całej sypiali, przenosiłem do gabinetu. W zależności od moich upodobań, co do wystroju kącika, jaki miałem w szkole.
Siedziałem na fotelu przed biurkiem, trzymając w objęciach misia i na głos rozmawiałem z nim opowiadając mu o tym, że Fillip jest dziś w stroju dyni, ale wcale go dziś nie widziałem, że bardzo bym tego chciał, gdyż z pewnością wyglądał olśniewająco. Biedny pluszak musiał znosić moje liczne jęki dotyczące braku szczęścia w spotkaniach ze Ślizgonem, a także te rozliczne fantazje dotyczące chłopca. Kochana maskotka nigdy się nie skarżyła.
Zostawiłem misia na krześle, kiedy usłyszałem pukanie. Pogłaskałem go, powiedział by grzecznie na mnie czekał i dopiero wtedy podszedłem do drzwi. Brakowało mi go trochę w ramionach. Tego miękkiego, pluszowego kształtu, który przyjemnie grzał moją pierś.
- Tak? – zapytałem uchylając drzwi i w następnej chwili poczułem coś na wzór uderzenia w twarz.
Śliczna opalona buźka, duże, ciemne oczy, falowane włoski układające się cudownie na ramionach. Pomarańczowy dyniowy berecik z zielonym wykończeniem w kształcie łodyżki, małego listka i licznych sprężynek układał się idealnie na głowie chłopca. Niewielki obcas zielonych butów stukał nerwowo o podłogę, gdy ubrana w zielone rajstopy nóżka poruszała się rytmicznie. Chłopcu nie było widać nawet szyi. Spora, wypchana, pomarańczowa dynia zaczynała się już od samej brody, a kończyła w połowie ud. Dynia zmieniała trochę kształt, gdy chłopiec ruszał rękoma. Rękawy zielonego sweterka, który Ślizgon musiał mieć na sobie kończyły się rękawiczkami bez palców. Strój był wykonany idealnie i starannie. Pasował do Fillipa i sprawiał, że chłopiec wyglądał niemożliwie słodko. Najwspanialsza dynia, jaką widziałem w życiu. W ręku trzymał śliczny koszyczek ze skrzydełkami nietoperza. Widziałem w niej ubrania i buty.
- Może się pan śmiać! – Fillip mruknął głośno nadąsany i odwrócił się. Zaczął wciągać do środka reklamówki. Nie wydawał się zadowolony.
- Dlaczego miałbym się śmiać? – zapytałem łagodnie pomagając mu z pakunkami. Oczywiście uśmiechałem się na początku, jednak z zachwytu nad jego aktualnym wyglądem. Naprawdę mi się podobał!
- Nie ważne. – westchnął ciężko. – Listy i prezenty z okazji Halloween. – powiedział z wyraźną niechęcią. – Jest pan ostatni na liście, więc czy mogę się przebrać? – podniósł koszyczek. – Mam już dosyć tego stroju, czuję się jak gigantyczny pączek!
- Co najwyżej dyniowy pasztecik. – nie mogłem się powstrzymać i zachichotałem. Fillip wydął policzki i tupnął. Popatrzył na mnie zły i może trochę speszony. – Idź do łazienki i przebierz się. – pokazałem mu odpowiednie drzwi.  
Chłopiec od razu pomaszerował w tamtą stronę. Drzwi trzasnęły cicho, kiedy zamknął się za nimi, a ja patrzyłem na niego zawiedzony. Wolałem by został w tamtym stroju i uśmiechał się szeroko, tak jak wielokrotnie to robił wcześniej. Serce mi się krajało, kiedy widziałem jego udręczoną minę. Chciałem by zawsze był wesoły, uśmiechnięty i naprawdę szczęśliwy.
Po chwili drzwi otworzyły się, a lekko rumiana buźka wychyliła się z niej.
- Czy może mi pan pomóc? – zapytał nieśmiało i wyszedł z łazienki. Nadal miał na sobie dyniowy strój. 
 Zmarszczyłem brwi nie wiedząc, co się stało, jednak, kiedy tylko Fillip odwrócił się tyłem zrozumiałem. Nie mógł poradzić sobie z zamkiem na plecach. Tym razem powstrzymałem śmiech by go nie urazić. Podszedłem i powoli rozsunąłem przebranie do samego dołu, by mógł je zdjąć.
- Już, Fillipie. – pogłaskałem go po głowie.
- Dziękuję. – powiedział wyraźnie i znowu skierował się w stronę drzwi. Popatrzył w bok na fotel z misiem. Całkiem o nim zapomniałem! – Miś! – stwierdził przenosząc zdziwione spojrzenie z zabawki na mnie. Musiałem przyznać, że trochę mnie to speszyło.
- Tak, miś. – mruknąłem – Jestem do niego bardzo przywiązany. – uśmiechnąłem się. Twarz chłopca zrobiła się intensywnie czerwona, a ten szybko zatrzasnął za sobą drzwi łazienki.
Był taki słodki, ale co tym razem zrobiłem źle?

~ * ~ * ~

Oparłem się o zatrzaśnięte drzwi. Czułem jak niesamowicie mi gorąco!
Miś... Mój miś... Miś, którego dałem nauczycielowi w prezencie! Nadal go miał... Woził ze sobą do szkoły! I mówił, że jest do niego przywiązany! A teraz miś siedział na jego fotelu, przy którym zazwyczaj pracował Marcel! To znaczyło, że profesor miał go ze sobą, zanim otworzył mi drzwi!
Piszczałem cicho zasłaniając usta dłońmi, by nie było mnie słychać. Na to nie mogłem już nic poradzić. Byłem zbyt zszokowany, szczęśliwy i podniecony. Mój głupi prezent był ciągle z nauczycielem! Nie mogłem tego wytrzymać!
Wstałem i zacząłem skakać by jakoś odreagować rozpierającą mnie radość. Teraz mogłem być nawet i dynią!
Byłem taki rozradowany! Niemal umierałem ze szczęścia. Raj! Kochany miś! Był z Marcelem zamiast mnie i w dodatku pewnie nie raz był przez niego tulony! Jak ja chciałem być teraz misiem! Takim pluszowym, wypchanym misiem na kolanach nauczyciela latania! I żeby mnie całował w pluszowy nos i żebym mógł czuć jego ciepło przy każdym przytulaniu! Chciałem być pluszowym misiem jak niczym innym na świecie!
- Fillipie? – profesor zastukał w drzwi łazienki.
- J... Już, już! – zerwałem się na szybkiego zdejmując strój dyni.

~ * ~ * ~

Już zaczynałem się martwić, kiedy tak wpadł do łazienki i nie wychodził. Na szczęście nieśmiało wyjrzał zza drzwi i wyszedł do gabinetu. Popatrzył na fotel. Wcześniej zabrałem z niego misia i posadziłem go na półce przy książkach. Chłopiec chyba i tak go spostrzegł.
- Usiądź, Fillipie. – wskazałem zwolnione już miejsce. Chłopiec klapnął na nim machając nogami w powietrzu.
- Mógłby pan przygasić światło? – zapytał niewinnie. – Będzie widać gwiazdy!
Zrobiłem to w mgnieniu oka nawet nie myśląc o tym, o co prosił. Zrobiłbym dla niego dosłownie wszystko bez mrugnięcia okiem, więc dlaczego nie miałbym wykonać tak prostego polecenia? Stanąłem przy biurku opierając się o nie, gdy chłopiec przekręcił się na fotelu patrząc przez okno. Obaj wpatrywaliśmy się w ciemność wieczora i liczne gwiazdy, które już teraz pojawiły się na niebie. To była naprawdę ładna i w miarę ciepła jesienna noc. Byłem szczęśliwy będąc tu z Fillipem, wspominając to jak wyglądał w stroju dyni. Moja mała Kraina Cudów.
- Fillipie. – zacząłem starając się mówić w miarę cicho. Już sam półmrok w pokoju zmuszał niemal do szeptu. – Uważam, że byłeś cudowną dynią. Nigdy nie widziałem ładniejszej! – zapewniłem żarliwie patrząc na zaskoczonego chłopca, którego oczy błyszczały odbijającymi się w nich gwiazdami. – Naprawdę, Fillipie. Nie wiem, kto wybrał akurat ciebie, ale musiał wiedzieć, że będziesz przewspaniałą dynią!
Chłopiec prychnął i skrzyżował dłonie na piersiach patrząc ponownie w okno.
- Wyglądałem okropnie. – uparł się – Jak dyniowy pasztet! Sam pan tak powiedział.
- Bo... Bo to prawda, ale ten pasztecik był niesamowicie słodki! Jak żaden inny! Najwspanialszy dyniowy pasztecik, jaki widziałem! – nie chciałem by chłopiec się na mnie obraził. Był dla mnie tak ważny, a ja chyba właśnie się pogrążałem.

~ * ~ * ~

Nie przypuszczałem, że profesor może uważać mnie za słodki dyniowy pasztecik. W ogóle nie przypuszczałem, że mogę mu się podobać w tamtym stroju. Tak zabawnie starał się wybrnąć z tej sytuacji i przekonać mnie, że jednak wyglądałem dobrze, a on to docenia.
Nagle żałowałem, że zdjąłem tamto przebranie. Nauczyciel uważał, że jestem słodki!
Po moich ustach błąkał się zadowolony uśmiech, ale nie chciałem by go widział. To zdradziłoby na pewno to jak zależy mi na jego miłych słowach i pochwałach.
Zacząłem kręcić się na fotelu odrobinę na boki, by zająć się czymś, nie myśleć o tych rozkosznych słowach, jakie słyszałem, a z resztą nie byliśmy sami w pokoju! Miś na to patrzył! I ciekawe czy był o mnie zazdrosny? O to, że teraz to ja siedziałem na miejscu nauczyciela, rozmawiałem z nim, a on starał się jak mógł by jakoś załagodzić sytuację.
Patrz misiu! Marcel jest mój, a ty masz mu tylko o mnie przypominać, pamiętaj! Nie oddam ci go, nawet gdybym miał najeść się pluszu!
Dostrzegłem spadającą gwiazdę za oknem. To była taka piękna chwila. Camus na pewno także ją widział! Ja musiałem coś z tym zrobić! Po prostu musiałem!
- Wie pan, co się mówi? – zacząłem z trudem nie mówiąc szybko i nerwowo, ale wolno i z udawaną obojętnością, co chyba mi nie wychodziło jak należy.
- Co takiego, Fillipie? – jak ja uwielbiałem, kiedy wymawiał moje imię!
- Bo podobno... W Halloween... Kiedy widzi się spadającą gwiazdę to powinno się pocałować osobę, która jest najbliżej, bo to przynosi szczęście na cały tydzień! – zmyślałem na poczekaniu! Nie chciałem kłamać i poniekąd bynajmniej nie było to kłamstwem. Przecież taki pocałunek teraz sprawiłby mi niewysłowioną radość i byłby zapowiedzą cudownego tygodnia! Więc chociaż wymyśliłem coś tak głupiego i banalnego, to jednak było prawdą!
Zdawałem sobie sprawę, że to zbyt dziecinne i nauczyciel może się tylko roześmiać i powiedzieć, że to brednie, jednak ja musiałem spróbować. Pragnąłem tego jednego buziaka, jak pluszowy miś! Bardzo, bardzo, bardzo!

~ * ~ * ~

To zabawne. Nigdy o tym nie słyszałem. Widać każde pokolenie wymyślało nowe przesądy, a ten był taki zabawnie naiwny, ale chyba jednak prawdziwy, bo przecież dla mnie już sam ten pocałunek byłby małym Rajem, a to znaczyło, że może i Fillipowi przyniósłby tydzień szczęścia, po tym niezbyt udanym dniu. Nie pragnąłem niczego bardziej, jak właśnie takiej chwili radości dla Ślizgona.
- Nie wiedziałem o tym. – powiedziałem szczerze. Już nie mogłem się powstrzymać. Byłem pewny, że to zrobię. Jeden buziak, który zapewni chłopcu cały tydzień radości! Jeden buziak, który przerodzi się w całą Wieczność dla mojego serca. – Bardzo chcę żebyś miał dobry tydzień. – zapewniłem.
Odwróciłem chłopca w swoją stronę i pochyliłem się nad nim.

~ * ~ * ~

Przymknąłem oczy.
Jeśli teraz Marcel usłyszy jak szybko bije mi serce będzie po wszystkim! Ciszej! Bij ciszej! Przecież jest tak blisko! Zaraz cię usłyszy i ucieknie! Wolniej, ciszej!
Był tak blisko! Jego zapach, ciepło. Czy jego serce także tak szaleje? Naprawdę chciałbym to wiedzieć. Czy tak samo jak moje wyrywa się z piersi? Czy podchodzi mu z nerwów do gardła?
Tak blisko... I wtedy słodki, mały, niewinny buziak... Prosto w policzek! Jak zawsze!
Nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem się głośno śmiać niemal tarzając po fotelu. Wiedziałem, że profesor patrzy na to zdziwiony, jednak ja mogłem tylko machnąć ręką, by się nie przejmował i nadal chichotałem bez opamiętania.
Jaki on był słodki! Nie ja, nie ten dziwny strój dyni! To Marcel był słodki! On, on, on!
Z trudem mogłem się powstrzymać. Buziak w policzek! Mam najszczęśliwsze policzki na świecie!

~ * ~ * ~

Nie miałem pojęcia, co tak rozbawiło Fillipa, ale cokolwiek to było naprawdę się z tego cieszyłem. W końcu się uśmiechał. Był radosny, a to najważniejsze. Widać ten przesąd działał. I to od razu, gdy tylko dało się innej osobie buziaka. Zaskakujące.
Pogłaskałem chłopca po głowie i odgarnąłem mu z twarzy włosy. Mój Anioł otarł oczka rękawem swetra i wspiął się na fotel.
- Ja też chcę by pan miał dobry tydzień! – zapewnił i ułożył usteczka w dzióbek dotykając nimi mojego nosa.
I nagle to ja byłem bezgranicznie szczęśliwy! To ja miałem ochotę śmiać się, płakać ze szczęścia i krzyczeć z radości!
Małe, słodkie usteczka na mojej skórze. Mój rozkoszny Fillip. Mój Anioł.
I nagle dostałem kolejnego takiego buziaka, a Ślizgon uśmiechnął się cudownie.
- A to, jako podziękowanie. – na chwilę przygryzł wargę, ale szybko zabrał z niej ząbki. – Za to, że poprawił mi pan humor i powiedział tyle miłych słów! I w ogóle...

~ * ~ * ~

Zacząłem się zacinać i plątać. Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, a jednak chciałem mówić dalej!

~ * ~ * ~

I co ja miałem odpowiedzieć komuś tak rozkosznemu? Nie wiedziałem. Odebrało mi mowę.
Pogłaskałem go po głowie i naraz obaj zaczęliśmy się śmiać. Ciepło, głośno i z prawdziwą radością.
To był niesamowicie dziwny wieczór. Może wpłynęło na to Halloween, a może po prostu taki miał być, gdyż takim zaplanował go Pan?
Nieważne, nieistotne.
Byłem szczęśliwy.