niedziela, 29 kwietnia 2012

Le Comte

Zabierając ze sobą wszystkie moje problemy zaszyłem się w niewielkim ogrodzie za zamkiem, gdzie rzadko widywało się uczniów. Liczyłem na to, że nie znajdzie mnie tutaj ani Oliver, ani żaden z naszych znajomych. Chciałem być sam, pomyśleć na spokojnie o swoich kłopotach i znaleźć jakieś rozwiązanie, które odpowiadałoby mi w pełni. Niestety, sam siebie potrafiłem irytować niezdecydowaniem, brakiem konsekwencji w podejmowaniu decyzji i ciągłymi wątpliwościami, które nie pozwalały mi kroczyć przed siebie. Zawsze chciałem wiedzieć, co się wydarzy, co spotkam za zakrętem, jak poradzę sobie z wyimaginowanym problemem, który przecież może kiedyś być rzeczywisty. Zupełnie jakbym miał na głowie za mało tych aktualnych!
Rozsiadłem się na trawniku pod drzewem owocowym, które rozkwitało powoli mrowiem pięknych jasnych kwiatuszków i starałem się oddychać głęboko by poczuć już ich słodki zapach. Niestety albo było na to za wcześnie albo w tym roku pogoda jakimś sposobem nie służyła kwitnieniu. To sprawiało, że nad moją głową gromadziły się burzowe chmury, które zasłoniły nie tylko słońce, ale i całe niebo dobrego humoru.
Zawiedziony wyjąłem z kieszeni spodni zawiniątko mieszczące w sobie kilka barwnych kopert i położyłem je przed sobą. Podciągając nogi pod pierś objąłem je ramionami i wpatrzony w źródło swojego problemu, jakie stanowiły listy, wzdychałem ciężko niczym starzec. Jak miałem postąpić? Czy katować czułe, bijące serce, czy ukryć je w zbroi z twardego górskiego kryształu?
Na chwilę w mojej podświadomości pojawił się obraz wywołany wspomnieniami. Dlaczego nie mogłem być bezwzględny i zdecydowany, jak hrabia Monte Christo? Dążyć do celu po trupach i szukać szczęścia pośród zgliszczy obalonych arystokratycznych rodów? O ileż łatwiejsze byłoby wtedy moje życie! Tylko czy równie wartościowe?
Na moją twarz zabłąkał się krótki, ale szczery uśmiech. Hrabia Monte Christo – przeczytałem tę książkę tylko, dlatego, że na półce w gabinecie Marcela znalazłem jej francuską wersję. Domyśliłem się, że musi być dla nauczyciela bardzo ważna skoro miał ją w tym właśnie języku. Teraz rozumiałem, co musiało mu się w niej spodobać i miałem zamiar podjąć ten temat przy najbliższym z nim spotkaniu.
Jeśli wcześniej uporam się ze swoim problemem, który wydawał się zaśmiecać mój umysł pesymizmem.
To ponownie mnie zdołowało i kolejne seria ciężkich westchnień opuściła moje usta.

~ * ~ * ~

- Te usteczka powinny się uśmiechać, a nie smucić. – szepnąłem chłopcu na ucho rozbawiony tym, jak zareagował. Biedny podskoczył wystraszony, kiedy bez ostrzeżenia znalazłem się przy nim. – Wybacz. – położyłem dłoń na jego głowie mierzwiąc ciemne włoski. Usiadłem obok Fillipa rzucając szybkie spojrzenie na obwiązaną wstążką paczuszkę przed nim, a następnie na jego zakłopotaną buzię.
Chłopca dostrzegłem w chwili, kiedy wychodziłem z zamku, a on podążał niespiesznie ścieżką, z której sam niejednokrotnie korzystałem. Nasze relacje zmieniły się znacznie w przeciągu ostatnich miesięcy toteż nawet się nie wahałem podążając za nim, by móc spędzić z nim trochę czasu. Dawniej starałem się go traktować jak syna, by w zamian być mu ojcem, teraz byliśmy dobrymi przyjaciółmi.
- Co cię trapi? – pogładziłem wierzchem dłoni ciepły, miękki policzek, na którym nie było jeszcze ani śladu zarostu.
Chłopiec spojrzał na mnie tymi słodkimi kasztanowymi oczkami i głośno wypuścił z płuc powietrze.
- To. – powiedział dźgając palcem plik listów, które miał przed sobą. Nie rozumiałem, o co chodzi, co najwyraźniej dostrzegł, gdyż pospieszył z wyjaśnieniem. – To listy miłosne.
Poczułem ukłucie zazdrości w sercu, kiedy to powiedział. Oczywiście, że musiał je otrzymywać, ale jak długo żądnego nie widziałem, tak długo mogłem wierzyć, że to nigdy nie nastąpiło. Teraz miałem przed sobą dowód na to, iż Fillip był obiektem westchnień i w każdej chwili mógł mi się wymknąć. Na to nie byłem gotowy.

~ * ~ * ~

Wymusiłem uśmiech patrząc w cudowne, szare i pełne ciepła oczy mężczyzny. Był zaskoczony, to nie ulegało wątpliwości. Zapewnie nie rozumiał, co takiego problematycznego było w tych głupich listach i nie mogłem mu się dziwić.
- Ja ich nie chcę. – skrzywiłem się nie panując nad tym odruchem, ale chciałem być z mężczyzną całkowicie szczery. Żaden z tych listów nie był od Camusa, a więc nie miałem zamiaru nawet na nie spoglądać, ale czy wypadało mi je wyrzucić bez czytania? W końcu ktoś zadał sobie wiele trudu by coś napisać. – Tylko nie wiem, czy mam prawo je wyrzucić. To znaczy... To skomplikowane.
Profesor sięgnął po mój pakuneczek i wysunął jeden oglądając.
- Jest zamknięty. – stwierdził zdziwiony.
- Ponieważ żadnego nie czytałem i nie chcę czytać. Nie interesuje mnie to! – podniosłem głos. – Nie chcę tych listów, nie chcę żeby jakieś dziewczyny za mną ganiały! Chcę żeby wszystko było takie, jak do tej pory! Spokojne i bezproblemowe.
Nawet nie wiem, kiedy złapałem profesora za rękę ściskając ją mocno. Chciałem by mi pomógł, by to on obronił mnie przed złem i zepsuciem, jakie nosiły ze sobą wszystkie te niechciane uczucia. Czułem się przez nie zbrukany, a przecież dla Marcela musiałem być ideałem! W tej chwili nie miałem sił stać przy nim, jako dzielny rycerz.
Nagle coś przyszło mi do głowy. Dręcząca, bolesna myśl, która wypełniła całe moje ciało niespokojnym drżeniem, którego nie dało się pozbyć inaczej, jak tylko rozwiewając wszelkie wątpliwości.
- Ale pan na pewno także dostaje listy! Co pan z nimi robi? – gdzieś w głębi duszy miałem nadzieję, że zaprzeczy niestety tak się nie stało. Zamiast tego mężczyzna odwrócił na chwilę wzrok, jakby to miało go uwolnić od odpowiedzi na moje pytanie. Wydawał się po części zakłopotany, ale ja musiałem wiedzieć. Musiałem!
- Tak, dostaję czasami, jakiś list. – zaczął w końcu, a przez moje ciało przeszły zimne dreszcze, jakby w moich żyłach krążyły lodowe krople. – Tak naprawdę wcale ich nie czytam. To mało eleganckie, ale jako nauczyciel mogę sobie na to pozwolić. Nie wypada mi ich wyrzucać i dlatego zbieram je przez cały rok szkolny, a kiedy na wakacje wracam do domu robię sobie z nich ognisko, na którym piekę kiełbaski. To mój sposób. – zakończył głośnym, ciężkim westchnieniem.
- E? – myślałem, że żartuje, jednak, kiedy spojrzał na mnie ze szczerością i widocznym poczuciem winy roześmiałem się nie mogąc nad tym zapanować. Ten chodzący gentleman, za którym szalały chyba wszystkie dziewczyny używał miłosnych listów od nich, jako podpałki pod letnie ognisko. Nigdy, ale to nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Byłem doprawdy szczęśliwy, czułem wyraźną ulgę i od dawna już nie było mi tak lekko na sercu.

~ * ~ * ~

- To nie ładnie tak się śmiać. – rzuciłem, chociaż moje usta również zaczęły się uśmiechać. Moje zachowanie wydawało mi się zawsze pewnego rodzaju zakłamaniem, kiedy to pozbywałem się dowodów cudzych uczuć, w tak bestialski sposób, jednak teraz, kiedy głośno wyznałem ten grzech było mi lżej i zaczynałem dostrzegać to, z czego tak bardzo śmiał się teraz chłopiec. – Jesteś bezczelny. – skarciłem go mając ogromną ochotę by zamknąć go w swoich ramionach i pocałować. On potrafił rozładować napięcie.
- Myśli pan, że i ja mógłbym robić sobie ognisko na tych listach? Tak jak pan? – zdołał w końcu spoważnieć na tyle by wydusić z siebie to pytanie.
Poczułem ulgę rozlewającą się po moim ciele, kiedy padły te słowa. Dowodziły, że chłopiec nie interesuje się miłostkami, a więc mogłem mieć go dla siebie, nawet, jeśli wyłącznie w swoich marzeniach i nocnych fantazjach.
Przed oczyma stanął mi obraz umorusanej tłuszczem buzi chłopaka, który pochłaniał z zapałem kiełbasę upieczoną nad tymi wonnymi listami stanowiącymi moje przekleństwo.
Mimowolnie uśmiechnąłem się kącikiem ust.
Wracając do rzeczywistości zastanowiłem się nad odpowiedzią. Fillip był wyjątkowo niewinny, toteż wątpiłem by ignorowanie miłosnych wyznań było w jego przypadku rozsądne. Nie wątpiłem, że dziewczęta potrafiły być niebezpieczne, a przecież nie mogłem ciągle stać na straży mojego Anioła. Nawet, jeśli bardzo tego chciałem.
- Mógłbyś poprosić Olivera by czytał je za ciebie. Tak dla pewności, że nic ci nie grozi.
- A więc pan też uważa, że kobiety są niebezpieczne?!
- Tak, Fillipie. Nie można ich nie doceniać. – pogładziłem go po głowie. Nie powinienem nastawiać go negatywnie do kobiet, ale czy mogłem walczyć ze swoim sercem? Ono było potwornie zazdrosne o ten Cud. – I dlatego gdyby twój kuzyn je czytał miałbyś pewność, że żadna cię nie napadnie w jakimś zaułku. – mrugnąłem do niego nie chcąc by odebrał moje słowa, jako zniewagę, chociaż z jego strony to raczej mi nie groziło. – Zaś w czasie wakacji możesz upiec na nich kiełbaskę. Nie powinienem tego mówić, ale taka jest najlepsza.
Tym razem obaj się roześmialiśmy i miałem całkowitą pewność, że chłopcu spodobał się mój pomysł, a tym samym cały smutek, jaki krył się wcześniej w jego ciemnych oczętach, wyparował.
Kochałem ten jego słodki śmiech.

~ * ~ * ~

Tak! Byłem pewny, że postąpię tak, jak doradzał mi mężczyzna, a Oliver nie zdoła mi odmówić. On sam czytał listy, które do niego przychodziły, a później bez mrugnięcia okiem wyrzucał je komentując głośno naiwność dziewczyn, ich głupotę i idealistyczne wyobrażenia o nim. Może powinienem zaproponować mu to samo rozwiązanie i wtedy razem moglibyśmy objadać się kiełbasą z chrupiącej skórce upieczoną na wszystkich tych niechcianych uczuciach?
- Od razu powinienem pana zapytać, zamiast tak się martwić tymi listami! – uśmiechnąłem się zbierając z trawy mój pakunek i schowałem go w kieszeni, by później wręczyć kuzynowi, a następnie upchnąć na dnie kufra.
Spojrzałem na rozbawionego mężczyznę nie mając go nigdy dosyć. Marzyłem o dniach, kiedy budziłbym się przy nim, zasypiał w niego wtulony, jadł wspólne śniadania i najzwyczajniej w świecie żył.
- Gdybym był młodszy dostałbym buziaka, o tutaj, prawda? – w jakimś nadludzkim przypływie odwagi wskazałem czoło nie spuszczając oczu z nauczyciela, który drgnął naprawdę zaskoczony. Nie powinienem pytać o coś takiego, a tym bardziej takim dopraszającym się tonem. Nie miałem żadnego wytłumaczenia dla swojego pytania, ani też dla tego wielkiego pragnienia, by poczuć wargi mężczyzny na swojej skórze nawet, jeśli byłoby to tylko czoło. Niestety nie potrafiłem się nawet zarumienić tak jak należało. Byłem zbyt spragniony tej bliskości, z której zrezygnowaliśmy na rzecz bardziej poufałego tonu rozmów.
- Tak, Fillipie. Gdybyś był młodszy. – mężczyzna skinął poważnie głową.
- A jeśli zamknę oczy i będę udawał młodszego? – chyba oszalałem.

~ * ~ * ~

Spoglądał na mnie z taką szczerością, że nie potrafiłem nawet racjonalnie myśleć. Wydawało mi się, że między nami nie ma nic poza czystą, białą pustką spokoju i ciszy, która była jednocześnie czymś materialnym i nierealnym. Nie potrafiłem tego wyjaśnić, chociaż rozumiałem to gdzieś wewnątrz siebie.
- Myślę, że wtedy zrobiłbym wyjątek. – chciałem tego bardziej niż śmiałbym się przyznać.
- Więc proszę. – zamknął oczy mocno i przysunął swoją twarz bliżej mnie. Odgarnął włosy z gładkiego czoła i czekał. Nie mogłem pozwolić by zaczął wątpić w moje intencje i szczere chęci toteż położyłem dłoń na jego drobnej łapce, którą podtrzymywał ciemne pasma. Przymknąłem oczy i musnąłem jego skórę tak jak zwykłem robić to dawniej.
Odsunąłem się zaledwie na kilka milimetrów, kiedy Fillip szarpnął się do tyłu uniósł powieki i przylgnął wargami do mojego policzka wyciskają na nim ogromnego buziaka. Uśmiechnął się przy tym figlarnie.
- Zasłużył pan! – jego twarz pokryła się teraz ogromnym, gorącym rumieńcem, który rozbawił mnie niesamowicie. A więc chłopiec nie zmienił się tak bardzo i nadal potrafił zawstydzać.
Nie miałem pojęcia, co powiedzieć, ale moje usta uśmiechały się bezustannie, przez co czułem się jak skończony idiota.

~ * ~ * ~

Oszalałem, oszalałem, oszalałem! Ależ było mi wstyd!  Obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię, a przynajmniej do czasu, gdy odważę się wyznać prawdę o swoich uczuciach. Przecież, jeśli spłoszę Camusa to już nigdy nie będę miał okazji powiedzieć mu, co czuję!
Nie, do tego nie mogłem dopuścić!
- Ja... – zacząłem chcąc szybko odsunąć myśli mężczyzny od tego, co miało miejsce. – Widziałem u pana książkę. Tę po francusku. I czytałem ją. To znaczy nie po francusku, ale... – mieszałem.
Jego ciepła, duża dłoń spoczęła na mojej głowie i zmierzwiła przyjaźnie moje włosy.
- Bardzo mnie to cieszy, Fillipie. I co o niej sądzisz?
- Bardzo mi się podobała! – czułem, że mi się udało i nauczyciel nie ucieknie ode mnie z powodu tamtego niespodziewanego napadu czułości. – Nie spodziewałem się, że może pan lubić takie książki, ale... Ta ma w sobie coś niesamowitego!
- Takie książki? – rozbawiony uniósł pytająco brwi.
- No... Takie o zemście, kłamstwach i zdradzie, i w ogóle. Ale to wciąga! – dodałem szczerze. – Naprawdę wciąga! I ma w sobie takie dziwne piękno... Sam nie wiem, jak to określić.
- Niektórych uczuć nie da się opisać, nawet, kiedy się próbuje, Fillipie. Wiem dobrze, o co chodzi. – palcem pogładził mój nos.
- Chyba ma pan rację. – przytaknąłem mu uśmiechnięty. Przecież to tak jakbym próbował ubrać w słowa wszystko, co czuję do Marcela, a to było niemożliwe! Każda minuta wiązała się z innymi doznaniami mojego ciała i ducha. Podniecenie, radość, strach, czy zdziwienie miały tak wiele różnych odsłon, że oszalałbym chcąc analizować każdą z nich. Podobnie było z tą książką, która wpadła mi w ręce.
- Kiedyś jeszcze pomyślimy nad tym, co drzemie w Hrabim. I jeśli będzie okazja przeczytam ci tę książkę w oryginale.
- Tak! – znowu ściskałem dłoń nauczyciela nie mając pojęcia, kiedy w ogóle ją porwałem. – Chyba trochę mnie ponosi...
Odpowiedział mi tylko ciepły śmiech mężczyzny, który akceptował moje dziwactwa nawet nie pytając o ich znaczenie. Pozwalał mi być sobą w każdej chwili, bez względu na targające mną uczucia.
Kiedyś z pewnością miałem zebrać się na odwagę i powiedzieć szczerze: Kocham pana!