piątek, 30 kwietnia 2010

Douleur

Dobrze wiedziałem, że to, co zrobiłem było głupie i nie powinienem nawet wpaść na tego typu pomysł, niestety było to jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy. Jednorazowe, jednak miałem wielką nadzieję, iż skuteczne. Później zdecydowanie, musiałem korzystać z innych forteli, ale ten jeden raz pozwoliłem sobie na coś mało skomplikowanego i zdecydowanie niemądrego. Dawniej z pewnością nie odważyłbym się na podobny krok, chociaż teraz musiałem i byłem zdeterminowany.
Obawiałem się bólu – nie chciałem by bolało, ale tylko tak mogłem zwrócić na siebie uwagę profesora. Wierzyłem, że to zadziała, że zdobędę nauczyciela latania dla siebie. Nie mogło być inaczej.
Zdecydowanie nie chciałem złamać nogi, nie chciałem jej skręcić, ani poważnie zranić. Nie chciałem by zajmowano się mną w Skrzydle Szpitalnym. Musiałem zrobić to tak, by nie wyrządzić sobie poważnej szkody, ale wystarczającą, aby Camus zauważył, iż coś mi jest. To był cały mój plan. Bardzo ubogi, bogaty w liczne zastrzeżenia, za to zdecydowanie skuteczny.
Nauczyciel latania był kimś niesamowitym. Otwarty, miły, poważny, jednak bardzo ciepły i uczciwy. Był bez skazy i właśnie te wspaniałe cechy chciałem wykorzystać. To było bardzo niesprawiedliwe i nieuczciwe z mojej strony, jednak gdybym ja tego nie zrobił, ktoś inny mógłby wpaść na podobny pomysł i chcieć zagarnąć tylko dla siebie całego mojego profesora, a do tego nie mogłem dopuścić bez względu na wszystko. Marcel należał do mnie i musiałem zatroszczyć się o niego.
Znalezienie idealnego sposobu na zrobienie sobie niewielkiej krzywdy, było trudniejsze niż z początku myślałem. Jak wejść na schody, lub z nich zejść, aby wykręcić sobie trochę nogę, tak by bolała przez jakiś czas, bym musiał kuśtykać, ale nic poważniejszego się nie stało? Chodzenie w kółko po schodach byłoby czasochłonne i mogło nie przynieść spodziewanego efektu na czas. Potrzebowałem czegoś więcej i w końcu podjąłem ryzykowną, jednak konieczną próbę skrzywdzenia samego siebie. Bałem się niesamowicie, ale wiedziałem jak bardzo jest to konieczne. Stanąłem na schodach przekrzywiając nogę, tak, że niemal stałem na jej boku. Kurczowo zaciskałem dłonie na poręczy. To było okropne doświadczenie, chociaż nic nie zrobiłem. W końcu jednak wybrałem odpowiedni moment. Stanąłem całym ciężarem ciała na wygiętej nodze i krzywiąc się pisnąłem. Poczułem ból, przeszywający, nieprzyjemny, aż podskoczyłem nie chcąc tego dłużej odczuwać. Bałem się strasznie, że zrobiłem sobie coś poważnego. Niemal rozpłakałem się wtedy z żalu i przerażenia. Nigdy nie krzywdziłem samego siebie, a teraz wykrzywiłem sobie nogę doprawdy boleśnie. Zrobiłem to niemalże w ostatniej chwili zanim nie pojawił się Oliver. Widząc moją minę podbiegł zlękniony. Nie okłamałem go, pominąłem tylko niektóre wątki, tak, że wiedział tylko tyle, iż źle sobie stanąłem i teraz ból promieniował od kostki w górę i dół utrudniając chodzenie.
Bardzo żałowałem, iż musiałem to zrobić właśnie przed zajęciami latania. Marcel obiecał nam mecz quidditcha, a ja nie mogłem brać w nim udziału.
Kuśtykając obolały pod stadion myślałem tylko o tym, w jaki sposób zajmie się mną nauczyciel, co zrobi, czy będzie miał jakieś maści by przestało boleć. Dostrzegłem go na boisku i byłem już całkowicie pewien, iż postąpiłem słusznie. Zdradziła mi to jego mina. Musiałem przygryzać wargę całkiem mocno, by się nie uśmiechać. Byłem już całkowicie pewny, iż mój plan był perfekcyjny. Miałem wielką ochotę śmiać się z radości!
Ten mężczyzna nie pozwoliłby mi cierpieć, nie zignorowałby nawet najdrobniejszego problemu, który by mnie trapił.
Uwielbiałem go dosłownie za wszystko!

~ * ~ * ~

Z daleka miałem nadzieję, iż są to tylko moje chwilowe halucynacje, a jednak im bliżej podchodziła moja aktualna grupa tym wyraźniej dostrzegałem dziwne ruchy Fillipa. Wyróżniał się przez to z tłumu, obawiałem się, że kuleje i miałem rację. Marszczyłem brwi wpatrując się w jego nogi, kiedy tak powoli podchodził z innymi Ślizgonami. Nie wiedziałem, co mu jest, jednak wydawał się cierpieć, musiało go boleć. Nie byłem w stanie tak tego zostawić, nie, kiedy mój Anioł zdawał się cierpieć.
- Co się stało, Fillipie? – zapytałem z troską, kiedy już wszyscy byli na miejscu. Wskazałem im miotły samym ruchem głowy, wiedzieli, co mają robić. Sam zająłem się zaś krótką rozmową z chłopcem.
- Nic... poważnego. – wahał się chwileczkę. – Tylko ją... nadwyrężyłem, chyba...
- Zaraz to sprawdzimy. – moja decyzja była natychmiastowa. Położyłem dłoń na jego ramieniu, by przypadkiem nie ruszał mi się z miejsca. Musiałem wiedzieć, co działo się z jego biedną nóżką, nie wytrzymałbym gdybym tego nie zrobił. Widok obolałego chłopca sprawiał, że sam odczuwałem ból toteż musiałem o niego zadbać. Był dla mnie najcenniejszym skarbem, jaki chodził po ziemi. – Podzielcie się na grupy, ale nie wliczajcie Fillipa. On się nawet od ziemi nie oderwie. – spojrzałem na niego poważnie. Pokornie spuścił głowę. – Oliverze, będziesz sędziował. – posłałem blondynowi ciepły uśmiech. Wierzyłem, iż jest odpowiednią osobą, do tego typu zadań, więc nie musiałem obawiać się o nic. Całą swoją uwagę mogłem poświęcić Fillipowi.
Zachowywanie się jak przystało na zwyczajnego nauczyciela kosztowało mnie wiele wysiłku. Musiałem być chłodny w obejściu, nie mogłem pozwolić sobie nawet na drobne czułości w stosunku do chłopca. Walczyłem z samym sobą uważając na słowa, ruchy, gesty. Fillip był tak rozkoszny i słodki, iż najchętniej objąłbym go i pocałował w czoło zapewniając, że jego nodze nic nie jest, niestety nie mogłem pozwolić sobie na nic podobnego.
Zaklęciem unieruchomiłem trzy miotły nad ziemią tworząc nimi sporadyczną ławkę. Biorąc chłopca pod pachy posadziłem go na nich. Nie mogłem wymagać od niego zbyt wiele, póki nie miałem pewności, iż naprawdę nie stało mu się nic poważnego. Ślizgon często miał pecha, więc zapewne znowu o coś się potknął, zdecydowanie jednak wolałem osobiście to sprawdzić, chociaż nie wątpiłem nigdy w słowa mojego Anioła.
Przykucnąłem przed nim powoli zdejmując z uszkodzonej stopy but i skarpetkę. Czułem się niczym sługa i byłem nim. To niesamowicie radowało moje serce!

~ * ~ * ~

Kiedy o tym myślałem, nie spodziewałem się, że realna sytuacja będzie tak niesamowita. Camus był u moich stóp, wydawał się być moim pokornym sługą. Rumiany zadrżałem, kiedy podnosił moje spodnie odsłaniając łydkę. Było to tym bardziej krępujące, że nad naszymi głowami latali już uczniowie rozgrzewając się powoli przed konkretną grą.
Gorące palce profesora dotknęły mojej kostki subtelnie, delikatnie, całkowicie bezboleśnie. Naciskał opuszkami na moją skórę, na mięśnie, obserwował bezustannie moją nogę.
- Czy mój dotyk boli? – zapytał, jakby był wykształconym w takiej dziedzinie lekarzem.
- Yym. – zdołałem tylko mruknąć, by głos mi nie zadrżał. Jego dotyk nigdy nie sprawiał bólu, był niemożliwie przyjemny! Mężczyzna w skupieniu wygiął moją stopę w jedną stronę. To zabolało i pisnąłem.
Marcel podniósł głowę. Wydawał się usatysfakcjonowany moją reakcją.
- Nadwyrężyłeś ją, to nic poważnego, ale posmarujemy ją maścią. Szybciej dojdziesz do siebie. – jego usta wyginały się w delikatny łuk. Byłem zachwycony tym uśmiechem. Tak kojącym, słodkim i przepięknym, przeznaczonym wyłącznie dla mnie!
Zacząłem energicznie kiwać głową zgadzając się na wszystko. Na pewno byłby wściekły, gdyby wiedział, że sam zrobiłem sobie to wszystko, całe szczęście była to tylko moja tajemnica. Profesor miał poświęcić mi swój cenny czas, miał się zająć mną, nie zaś innymi, nie całą grupą. Miałem być w tamtej chwili najistotniejszy i to cieszyło mnie wręcz niesłychanie. Wiedziałem, iż chcę bardzo wiele, nie kryłem tego przed samym sobą, a jednak moje samolubne zachowanie było usprawiedliwione. Marcel był tylko mój!

~ * ~ * ~

- Oliverze. – ponownie zwróciłem się do blondynka. Przywołałem go do siebie, a on posłusznie sfrunął na dół i na miotle wisiał przede mną. Odniosłem wrażenie, iż podoba mu się rola, jaką mu powierzyłem. – Zajmiesz się nimi i grą, a ja zabiorę Fillipa do szatni, tam powinny być wasze maści na urazy...
- Są. – chłopak kiwnął głową upewniając mnie w moich przypuszczeniach. – Mieliśmy dobry początek. Mało ran, dobre wyniki, więc wszystko powinno być na miejscu. – patrzył na mnie przenikliwie, wymownie. Wiedziałem, czego chce, jakiego zapewnienia oczekuje.
- Pilnuj ich i macie grać uczciwie, jasne? – uniosłem brwi oddając intensywne spojrzenie, jakie otrzymywałem od niego. Wyszczerzył się i zasalutował, robiąc młynek w powietrzu.
- Się rozumie! – wrócił zadowolony z takiego obrotu spraw do reszty uczniów. Zdecydowanie lubił dowodzić, rozkazywać i mieć władzę. Miałem nadzieję, iż dobrze wywiąże się z niewielkiego zadania, jakie mu powierzyłem.
To pozwoliło mi jednak skupić się całkowicie na moim najsłodszym problemie. Pomogłem Fillipowi stanąć na jednej nodze i zabrałem jego rzeczy. Trzymając Ślizgona w pasie powoli szedłem obok, kiedy on wytrwale skakał do przebieralni przy boisku. Tam, w niewielkim pokoiku z medykamentami, mógł już normalnie usiąść na miękkiej ławce.
Wziąłem z szafki najładniej pachnącą maść i uklęknąłem przy jego nogach. Czułem, jak całe moje ciało wypełnia wspaniałe ciepło, jak przechodzą mnie dreszcze, czułem się jakbym naprawdę był jego rycerzem, a on górował nade mną, jako mój władca i pan.
Najdelikatniej jak tylko potrafiłem oparłem jego stopę o swoją pierś i nabrałem pachnącego pomarańczami i brzoskwinią specyfiku na palce.
- Powiedz mi gdyby bolało. – spojrzałem w jego śliczne, ciemne oczka i delikatnie zacząłem masować kostkę opuszkami, by maść dobrze się wchłaniała. Jej zapach od razu rozniósł się po pomieszczeniu. Starałem się być delikatny i precyzyjny, aby wszystko było jak należy. Skupiłem się w szczególności na miejscach, które moim zdaniem najbardziej ucierpiały przez naciągnięcie mięśni. Później powoli sunąłem palcami w górę na łydkę, a także na samą stopę.
Noga chłopca wydawała mi się równie śliczna, co cały Fillip. Wstydziłem się własnych myśli, a jednak odczuwałem wielką przyjemność mogąc jej dotykać i masować gładką, miękką skórę.
Przyłożyłem nos do pachnącego maścią miejsca, wąchałem chwilę. Powstrzymanie się przed pieszczotami było niemalże niemożliwe. Tak bardzo chciałem sprawiać mu przyjemność, kiedy on cierpiał po bolesnym wypadku, jakiemu uległ w nieznanych mi nawet okolicznościach. Karciłem się raz po raz, a jednak pragnienia były tak ogromne. Przymknąłem oczy nie mogąc ich znieść. Tak bardzo kochałem Fillipa, tak bardzo pragnąłem mieć go dla siebie, chociaż jeszcze większą potrzebą było zadowalanie go.
Subtelnie masowałem jego drobiną stopę, nie chciałem sprawić mu bólu gwałtownymi ruchami. Wiedziałem jak bardzo musiało go to boleć.
Zanim zrozumiałem, co właściwie robię, moje usta przylgnęły do jednego z palców jego stopy. Poczułem nagłe uderzenie chłodu na całym ciele, zakręciło mi się w głowie. Nie powinienem sobie na to pozwalać, a jednak chłopiec zaśmiał się i poruszał paluszkami. Był zachwycający!
- Powinno mniej boleć. – rzuciłem niczym rodzic do małego dziecka. Miałem szczerą nadzieję, iż chłopiec uwierzy w moje intencje i nie odbierze tego niewłaściwie.
Gdy już zacząłem, nie byłem w stanie się powstrzymać. Muskałem każdy jego palec, całą stopę, jego obolałą kostkę i łydkę po samo drobne kolano. Moje usta dotykały jego skóry subtelnie, delikatnie. Chłopiec był tak zmysłowy, chociaż nic nie robił. Szalałem na jego punkcie coraz bardziej. Wmawiałem sobie, iż staram się ukoić ból w tak dziecinny sposób, chciałem by tak było, a przecież chyba zdawałem sobie sprawę z tego, jak dalece wykraczało to poza nauczycielską opiekę.

~ * ~ * ~

Zafascynowany tym, co się działo zaciskałem palce na siedzeniu. Wpatrywałem się z rozwartymi ustami w nauczyciela. Jego miękkie wargi całowały moją nogę, muskały skórę, opiekowały się mną i zapomniałem o bólu, a może naprawdę to właśnie pocałunki go odstraszyły?
- To... To działa... – rzuciłem jąkając się, a moje oczy nadal wodziły po klęczącym profesorze. Wydawało mi się, iż wszystko, co robi przepełnione jest czcią i niebywałą czułością. Miałem wrażenie, iż każdy buziak pełen jest wielkich uczuć, a Camus jest mój i tylko mój.
Wsunąłem dłoń w jego włosy, bawiłem się nimi, głaskałem nauczyciela!
- Jeśli tylko nic cię nie boli to wspaniale. – mężczyzna nie uniósł głowy, a jedynie pochylił ją bardziej pozwalając mi na głaskanie. Żałowałem, iż przestał dotykać wargami mojego kolana, mojej nogi, ale rozumiałem, że skoro skończył się ból, to nie miał powodu tego robić.
Złapałem go za głowę i przysunąłem ją do swojej piersi. Otuliłem go ramionami, trzymając lekko kark i masując go.
- Bardzo panu dziękuję! – powiedziałem głośno i cieszyłem się, iż nie ma możliwości mnie oglądać. Byłem cały czerwony, wstydziłem się tego, że tak bardzo go pragnę. Chciałem mieć nauczyciela dla siebie, tylko dla siebie. Czułem się winny, iż tak go wykorzystałem, że skorzystałem na jego dobrym sercu, oszukałem w pewien sposób, ale tak bardzo chciałem by był tylko mój i zajmował się wyłącznie mną.
Czując jego głowę na swojej piersi, mogąc go głaskać powoli się uspokajałem. Nie miałem prawa przywłaszczać sobie całego profesora, ale tak bardzo tego pragnąłem...
- Już dobrze, Fillipie. Przecież nic takiego nie zrobiłem. – jego rozbawiony ton sprawił, iż nagle znowu czułem się pewnie. Gdyby Camus wiedział, co zrobiłem, jestem pewny, że wybaczyłby mi wszystko. Był przecież sobą, był moim ukochanym profesorem, bez którego nie potrafiłem się już obejść. Jak mógłbym pozwolić innym przyciągać jego uwagę?
- Zrobił pan bardzo dużo! – uwolniłem go z uścisku moich ramion i uśmiechnąłem się. Nadal byłem rumiany, jednak zdecydowanie mniej niż na samym początku. Marcel potrafił poprawić mi humor w zaledwie kilka chwil, uszczęśliwiał mnie nawet jednym słowem, sprawiał, iż czułem się taki wyjątkowy!

~ * ~ * ~

Wcześniej nie mogłem spojrzeć na tę słodka twarz mojego Anioła, bałem się, iż zobaczy w moich oczach, jak bardzo go pragnę, jak dalece moje pocałunki wykraczały poza zwyczajne niewinne muśnięcia. Nie chciałem go wystraszyć, a jednak, kiedy te ciepłe dłonie niespodziewanie przycisnęły mój policzek do drobnej piersi mogłem wsłuchiwać się w ciche bicie jego serduszka, wąchałem ubrania przesiąknięte słodką wonią chłopca.
Ukoił moje nerwy, zapewnił spokój i odprężenie. Był taki zabawny, taki słodki. Szybko odgonił ode mnie wszystkie złe myśli, przyniósł swoje własne zbawienie.
Dzięki temu mogłem znowu patrzeć w jego zachwycające oczy, śmiać się i traktować go jak gdybym chwilę wcześniej wcale nie odczuwał palącego pragnienia.
Nagle rozległy się głośne wiwaty i krzyki. To przypomniało mi, iż nie jesteśmy sami, a poza szatnią toczy się zwyczajne szkolne życie. Moi uczniowie musieli radzić sobie sami, gdy ja rozkoszowałem się swoim Aniołem. Byłem zbyt nieodpowiedzialny.
- Czas na nas, czyż nie? – podniosłem jego but i skarpetkę, wstałem z klęczek i ogarnąłem się szybko. – Nie dam ci jeszcze normalnie chodzić, niech maść zacznie działać w pełni. – wytłumaczyłem się porywając go w ramiona. Roześmiał się tak niesamowicie rozkosznie, iż z trudem mogłem wytrzymać widok kusząco rozwartych ust.

~ * ~ * ~

Naprawdę zapomniałem, że nadal trwają zajęcia! Dopóki nie usłyszałem tych wszystkich dzikich odgłosów z zewnątrz nie pamiętałem o lekcji!
Rozłożyłem się wygodnie w ramionach nauczyciela, jednak uważałem, by nie zdradzać całym sobą, jak dalece mi się to podoba, jak bardzo chcę pasować do tych cudownie gorących ramion. Udawałem, iż jest to dla mnie czymś normalnym i nie sprawia mi przyjemności.
Kiedy nauczyciel wyszedł ze mną z szatni byłem w pełni przygotowany na wszystko. Nie bałem się ciekawskich spojrzeń. Nie mogli się domyślić, jak bardzo szaleję za Camusem.
Pomysł z nogą i jej nadwyrężaniem okazał się ogromnym sukcesem i każdy dał się na to nabrać! Byłem geniuszem, a oni nie musieli o tym wiedzieć.
Zostałem posadzony na zaczarowanych miotłach, które zapewniały mi stabilność i wygodę siedzenia. Moja noga wisiała w powietrzu, więc nie bałem się, iż zacznie mnie boleć. Camus zadbał o wszystko!
Sam nie potrafiłem uwierzyć, iż tak bardzo mogę się z tego powodu cieszyć!

~ * ~ * ~

Ciepły wiatr, zapach kwitnących drzew, kwiatów, śmiech uczniów. To sprowadziło mnie na ziemię, sprawiało przyjemność, wydawało się pogłębiać moje szaleństwo na punkcie Fillipa, jednak wyjątkowo dobrze hamowało wszystkie gwałtowne uczucia.
Ten chłopiec mógł robić ze mną, co chciał!