czwartek, 30 listopada 2017

S'amuser

Fillip i Marcel

Dzisiejszy dzień był wyjątkowo słoneczny, choć odrobinę chłodny, po krótkiej śnieżnej zamieci, jaka miała miejsce z samego rana. Fakt, iż zaraz po przebudzeniu mogłem obserwować sypiący intensywnie śnieg napełnił mnie pozytywną energią, która rozpierała mnie do chwili obecnej. Wprawdzie po białym puchu nie było już nawet śladu, jednak nie zmieniło to ani trochę mojej radości z nastania nowego dnia. Potrafiłem z powodzeniem rozkoszować się ciepłymi promieniami słońca, które ogrzewały moją twarz i walczyły z zimnym powietrzem o dominację nad światem.
Rzuciłem szybkie spojrzenie na moją dłoń nakrytą wciąż ciepłą dłonią Marcela i uśmiechnąłem się do siebie.
Siedzieliśmy razem na tarasie za domem, obserwując jak nasza pociecha szaleje na swojej miotle. Ubrany cieplutko Nathaniel narzekał wprawdzie na czapkę, kiedy uparłem się aby ją założył przed wyjściem na zewnątrz, ale teraz najwyraźniej zupełnie o niej zapomniał, zajęty dobrą zabawą. Jego policzki były rumiane, uśmiech nie schodził mu z twarzy, a niebieskie oczka błyszczały podnieceniem i szczęściem, które można było przypisać tylko radości latania. Nath kochał prędkość i wysokości, nad którymi panował. Uwielbiał uczyć się nowych sztuczek, które pokazywał mu Marcel. Był skazany na osiągnięcie sukcesu w quidditchu, jak przed laty jego tata, chociaż podejrzewałem, że nasza pociecha mogła zajść jeszcze wyżej niż Marcel.
Poczułem, jak palce mojego męża zaciskają się na moich. Marcel uniósł moją dłoń do swoich ust i pocałował.
Przez moje ciało przebiegł rozkoszny dreszcz, którego źródłem była niewinna radość z tego prostego, ale pełnego uczucia gestu, jak również jego intymność.
Kochałem całym sercem i na każdym kroku czułem, że jestem równie mocno kochany.
- Rozpieszcza mnie pan, panie Camus. - szepnąłem na ucho mężowi.
Na ustach Marcela rozkwitł figlarny uśmiech.
- Doprawdy? Byłem przekonany, że to ja jestem tym rozpieszczanym. - tym razem to on szeptał, a jego ciepły oddech otulał moje ucho - W końcu jako jedyny znam smak twojej słodkiej skóry. Tylko ja wiem jak cudownie pachnie całe twoje ciało. Wyłącznie mnie raczysz melodią swoich rozkosznych jęków.
- Marcelu! - pisnąłem karcąco. Moja twarz zapłonęła. - Nie powinieneś mówić takich rzeczy, kiedy jesteśmy na zewnątrz.
- Wybacz, kochanie. - znowu pocałował moją dłoń – Nie zaprzeczysz jednak, że wszystko, co powiedziałem jest prawdą.
Spojrzałem w jego cudowne, szare oczy, które kryły w sobie cały świat.
- Nie zaprzeczę też, że jako jedyny znasz ciepłotę mojego ciała, kiedy wypełniasz moje usta i kiedy stajemy się jednością. - teraz to on się rumienił. Zdarzało mu się to zdecydowanie rzadziej niż mi, toteż każda taka sytuacja cieszyła mnie podwójnie. – Ale to nie znaczy, że musimy rozmawiać o tym w miejscu, w którym ktoś mógłby usłyszeć naszą rozmowę.
- Masz rację, Fillipie… - przytaknął – Niektóre informacje przeznaczone są wyłącznie dla moich uszu i byłbym zazdrosny, gdyby usłyszał je ktokolwiek inny.
Roześmiałem się, ponieważ mówił to z taką powagą i niewinnością, że wręcz nie mogłem się powstrzymać. Jak to możliwe, że dorosły mężczyzna potrafił być tak uroczy?
Nachyliłem się i pocałowałem go delikatnie. Odpowiedział z właściwą sobie miłością i subtelną troską. Żaden z nas nie chciał nabawić się zimna od wilgotnych pocałunków na mrozie.
- Wiiiiidzę waaaas! - radosny krzyk naszego przeciągającego samogłoski syna sprawił, że odsunęliśmy się od siebie rozbawieni.
- A to znak, że czas wracać do domu, Pluszowy Misiu! - odkrzyknąłem przywołując go do siebie ruchem palca.
- Nieeeeeee! Tatusiu, proszę! Jeszcze nieeeee!
- Dziesięć minut i ani minuty dłużej! - zastrzegłem.

~ * ~ * ~

- Bez dyskusji, Nathanielu! - zakończyłem targi zanim w ogóle się rozpoczęły.
Nath nigdy nie wiedział, kiedy powiedzieć „dość”, ale jego zainteresowanie mną i Fillipem jasno świadczyło o tym, że malec powoli zaczynał się rozkojarzać. Latanie na zewnątrz wymagało pełnego skupienia, więc jeśli chłopiec nie mógł poświęcić się całkowicie doskonaleniu techniki na miotle, bezpieczniej było zabrać go do domu, gdzie ewentualny upadek nie groził złamaniami.
- Nie mogę uwierzyć, że tak szybko rośnie. - mój młody mąż położył głowę na moim ramieniu i splótł ze sobą palce naszych dłoni. - Jeszcze niedawno dopiero uczył się chodzić i porozumiewał się z nami za pomocą płaczu, a teraz jest już niemal małym mężczyzną.
- Cztery lata tak szybko minęły… - westchnąłem w pełni zgadzając się z moim Aniołem.
Nathaniel wylądował przed nami. Oparł miotłę o ścianę przy huśtawce, na której siedzieliśmy i rzucił się na nas, obejmując nasze szyje ramionkami i wtulając się z całych swoich dziecięcych sił.
- Moje zmarznięte maleństwo. - głos Fillipa był przepełniony uczuciem.
Objęliśmy syna całując go po zimnych, rumianych policzkach.
- Chodźcie. Napijemy się gorącej czekolady na rozgrzanie. - zaproponowałem biorąc synka na ręce. Fillip zabrał jego miotłę, kiedy Nath zaczął po nią sięgać ponad moim ramieniem.
Zaledwie przekroczyliśmy próg domu, a otuliło nas kojące ciepło. Słońce wpadające przez okna do środka sprawiło, że panująca tam temperatura była cudownie wysoka.
Zdjęliśmy kurtki oraz buty, roztarliśmy dłonie i wspólnie przeszliśmy najpierw do łazienki aby umyć ręce, a następnie do kuchni.
- Panowie siadają i nie przeszkadzają. - Fillip wskazał mi i Nathanielowi miejsca przy stole. - Zrobię wam najlepszą gorącą czekoladę, jaką kiedykolwiek piliście.
- Zawsze robisz najlepszą, kochanie. - zauważyłem i roześmiałem się kiedy skarcił mnie spojrzeniem.
Nath jednak w pełni się ze mną zgadzał, ponieważ kiwał zaciekle główką dla potwierdzenia prawdziwości moich słów.
- Dobrze już, dobrze. Więc zrobię wam taką samą gorącą czekoladę jak zawsze.
Pozwoliłem żeby mój Anioł zajął się pracą nad gorącym napojem dla naszej trójki, ale po niespełna pięciu minutach nie mogłem dłużej wytrzymać. Wstałem od stołu i obejmując Fillipa od tyłu, oparłem brodę o jego ramię i oplotłem go ramionami w pasie.
- Skarbie…
- Nie będę przeszkadzał. - obiecałem – Po prostu chcę przytulić się do Słońca, rozjaśniającego moją codzienność. - doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że synek słucha moich słów, ale nie miałem nic przeciwko. Kiedyś i on pokocha tak, jak kochałem ja. Chciałem więc by wiedział z jakimi uczuciami się to wiąże. - Do Anioła, dla którego istnieję. Raju dla mojej duszy.
Fillip przekręcił głowę i pocałował mnie subtelnie.
Był taki piękny, kiedy w kolorowym fartuszku pilnował gotującego się mleka i siekał czekoladę. Równie piękny był, kiedy wychodził mokry spod prysznica, kiedy wstawał rano rozczochrany lub kiedy przeziębiony nie miał ochoty na kąpiel i przekonywał samego siebie, że jego ciało nie wydziela jeszcze nieprzyjemnego zapachu. Był piękny kiedy jego żołądek buntował się i zmuszał go do częstych wizyt w toalecie. Był piękny w poplamionym sosem z obiadu podkoszulku, w poszarpanym swetrze z dziurą na łokciu, w wyciągniętych dresach, dziurawych skarpetkach.
Fillip był najpiękniejszą istotą na Świecie.
- Kocham cię. - szepnąłem i pocałowałem go w uszko.
- Czuję to właśnie w krzyżach, kochanie.
- Och!
Fillip śmiał się ze mnie naprawdę rozbawiony, kiedy zadał sobie sprawę z tego, że nawet nie zauważyłem swojej erekcji.
- Usiądź i pozwól mi dokończyć, skarbie.
- Tak, chyba jednak masz rację. - westchnąłem.
Z największym trudem odsunąłem się od chłopaka i zająłem miejsce, które wcześniej opuściłem. Mój synek nie potrzebował już kilkugodzinnych drzemek, więc nie mogłem liczyć na to, że zdołam zaszyć się w sypialni z Fillipem. Musiałem więc walczyć z podnieceniem, które tak niespodziewanie dało o sobie znać. Nie było to jednak tak proste jakbym sobie tego życzył, ponieważ źródło mojego seksualnego pragnienia cały czas kręciło się przed moimi oczyma i było na wyciągnięcie ręki.

~ * ~ * ~

Na gotową gorącą czekoladę nałożyłem moim dwóm mężczyznom bitej śmietany i oprószyłem ją kakaem. Położyłem gotowy rozgrzewający deser przed nimi i rozsiadłem się obok ze swoim.
Byłem naprawdę szczęśliwy mogąc spędzać czas w taki sposób.
Uśmiechając się do swojego kubka, położyłem dłoń na kolanie Marcela. Mięśnie jego nogi spięły się, a on zadrżał na całym ciele. Ten gest na pewno nie wpłynął uspokajająco na jego erekcję, ale nie potrafiłem się powstrzymać.
Nathaniel zamruczał z zadowoleniem, a na jego usteczkach widać było białe wąsy bitej śmietany. Moje maleństwo uwielbiało słodycze, a ja nie bez pewnego rodzaju satysfakcji wprowadzałem w jego życie większe i mniejsze tradycje. Gorąca czekolada w chłodne dni była jedną z nich. Drugą były łakocie po ćwiczeniach latania. Bardzo chciałem żeby moja pociecha także w czasie nauki w szkole pamiętała o takich drobnych rytuałach naszego dnia codziennego. Miałem także cichą nadzieję, że kiedyś zaszczepi je swoim dzieciom.
- Nathanielu, nie wylizuj kubeczka. Wystarczy poprosić i dostaniesz jeszcze trochę czekolady. - głos Marcel nie zdradzał śladów podniecenia, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, ile go to kosztuje. Jego członek napierał na materiał spodni, a moja dłoń masowała teraz jego udo, znęcając się nad nim z rozmysłem.
- Mogę? - jasne oczka mojego syna wpatrywały się we mnie błagalnie. Jak mógłbym mu odmówić?
- Oczywiście. - potwierdziłem i wstałem od stołu.
Marcel odetchnął z ulgą, co uniosło kąciki moich ust w uśmiechu.
Dołożyłem Nathanielowi gorącej czekolady i ponownie zająłem swoje miejsce za stołem. Tym razem nie próbowałem już jednak dręczyć Marcela. Pozwoliłem mu spokojnie dopić słodki napój, który sączył niespiesznie.
- Dziękuję. Zaraz do was wracam. - po kilku słodkich, leniwych minutach, mój mąż odsunął od siebie pusty kubek i wyszedł z kuchni.
Uśmiechnąłem się do siebie słysząc zamykane za nim drzwi toalety. Mój biedny Marcel był zmuszony samemu poradzić sobie z podnieceniem, jakie obudziła w nim chwila przytulania się do mnie. Fakt ten sprawiał mi dziką przyjemność. Żałowałem jednak, że nie mogę własnoręcznie zająć się erekcją mojego męża. W końcu ja również go pragnąłem i nie potrzebowałem wiele, aby moje ciało zareagowało na niego z pasją równą jego własnej.
- Kochanie, biegnij do pokoju i wybierz dla nas jakąś grę, dobrze? - zwróciłem się do synka, który opróżnił właśnie drugi kubek czekolady. - Taką, jaką tylko chcesz.
Malec pokiwał główką, zsunął się z krzesła i w podskokach pognał do swojej sypialni. Wiedziałem doskonale, że po szaleństwach na miotle i łakociach był rozleniwiony, więc postanowiłem wykorzystać okazję i połączyć przyjemne z pożytecznym – zabawę z nauką. W końcu większość gier, które posiadał rozwijała jego umiejętności czytania, liczenia oraz czarowania.
Na podłodze w salonie rozłożyłem trzy poduchy przeznaczone do siedzenia i zająłem jedną z nich. Marcel dołączył minutę lub dwie później. Wykorzystaliśmy fakt, że nasz synek najwyraźniej nie mógł zdecydować się na jedną z gier i przywarliśmy do siebie w pocałunku.
- Kocham cię, Fillipie. Kocham całym sobą. - wyszeptał w moje usta Marcel.
- Wiem, najdroższy. - odpowiedziałem. - Wiem, ponieważ kocham cię równie mocno.